Świąteczna noc
Miał zadzwonić. Obiecał. Nie zrobił tego. Telefon wciąż milczał, a ja jak idiota siedziałem przy oknie i gapiłem się na światła miasta. Mieniły się całą paletą barw, co cieszyło oczy niemalże każdego. Jednak nawet wśród nich dominowały zieleń, czerwień i złoto. Dlaczego? W końcu były święta. Typowe świąteczne kolory szczęścia i radości. Już prawie nie mogłem ich znieść, ale to nie tak, że nigdy ich nie lubiłem. Wręcz przeciwnie. Miasto zawsze ładnie się stroiło. I w tym roku też. To się nie zmieniło.
Wiecie... Miałem takie jedno małe marzenie. W tym przedświątecznym gorącym czasie będę robił zakupy i wybierał najróżniejsze ozdoby, żeby później ustroić nimi całe mieszkanie. Wyobrażacie to sobie? Byłoby bajecznie, jak mawia jeden ze znajomych. Tak, właśnie tego chciałem, ale to wcale nie koniec marzenia. Świąteczny wieczór – to on jest w centrum wszystkiego. Tak właściwie to on i ON. Głównie ON. Teraz będzie najlepsze. Kominek, świece, magia zapalonych choinkowych lampek na dużym cudownie pachnącym drzewku, prezenty pod nim i my dwaj. Tylko my. Razem cały wieczór. Całą noc. Wiedziałem, że to głupie. On nie znosi świąt, sztucznego bożonarodzeniowego szału i tych wszystkich słodkości. Nie jest też romantykiem. Dlatego podejrzewałem, że to wszystko zostanie w sferze moich marzeń.Chociaż wcale nie chciałem, żeby tak było. Chociaż raz, jeden jedyny raz chciałem, żeby było tak jak w filmie. Rzeczywistość jednak nie jest filmem i nigdy nim nie będzie. Dlatego siedziałem teraz na tej niezwykle wygodnej sofie, patrzałem na niezwykle kolorowe miasto i dopalałem kolejnego niezwykle rakotwórczego papierosa w oczekiwaniu na to, jak kolejna niezwykle bajeczna godzina zmienia się w kolejne niezwykle mało zaskakujące przebudzenie ze snu.
Wiecie jak to wyglądało rok wcześniej? Opowiem Wam.
Co kupić facetowi, który ma wszystko?To był mój problem numer jeden w zeszłoroczne święta. Butelkę alkoholu? Niby zawsze się przydaje, ale chciałem, żeby to było coś bardziej osobistego. Po butelce w jeden wieczór śladu by nie było. Może nowa koszula? Taka sama jak dziesięć innych, które miał w szafie. Albo sto. Film? Nie jest fanem kina. Książka...Postawiłem na książkę. Uznałem, że mógłbym mu nawet poczytać do poduszki , a później długo byśmy się kochali. Co prawda nowy extra zegarek też by mógł mu się spodobać, ale nie było mnie na niego stać.
Żałowałem, że dałem się namówić na przyjęcie u rodziców. Na ten jeden wieczór postanowili stworzyć pozór rodziny, a przynajmniej przywrócić jej pamięć i nie pokłócić się ani nie powyzywać. Mnie tym razem, tak dla odmiany.Nie wyszło. Matka stanęła po mojej stronie, kiedy ojciec wypił jedną szklankę Burbona za dużo i uznał, że cioty przynoszą hańbę miastu. Wyszedłem. Wyszedłem z nadzieją na normalny wieczór w towarzystwie mojego faceta. Miało być miło. Przyjemnie.Czy liczyłem na odrobinę romantyzmu? Nie (tak, bardzo). Co zastałemu niego? Dwóch innych facetów, bez ubrań. Jeden miał na sobie rogi renifera. Nie wiem, gdzie był jego świecący nos, wolałem nie pytać. Na moje oburzenie, że przecież są święta usłyszałem tylko „To już?". Mówiłem Wam, że nigdy ich nie lubił,prawda?
Na co liczyłem w tym roku? Na zmianę?Sporo się działo przez 12 miesięcy. Nie będę Was zanudzał, nie o to przecież chodzi. Zresztą, są święta. Każdy chce je spędzić w spokoju, w gronie rodzinnym, z ukochanymi osobami u boku, nie słuchając zrzędzenia, marudzenia, którego ma po dziurki w nosie na co dzień. Święta to magiczny czas. Dzieją się cuda. A przynajmniej tak powinno być. Niektórzy mimo lat wciąż w to wierzą. Naiwniacy...
Zgasiłem papierosa, kolejnego już zresztą i zerknąłem na godzinę. Dochodziła północ. Magia działała. Szkoda, że nie zauważyłem gdzie.
Mogłem być gdzie indziej. Miałem dwie opcje – rodzice, którzy zarzekali się, że tym razem będzie lepiej i przyjaciele, którzy mówili, że brakowało im mnie wzeszłym roku. Odmówiłem i jednym i drugim. Dlaczego? To miał być nasz wieczór. Tylko nasz. A później dowiedziałem się o ważnym spotkaniu, które nie mogło czekać. Choćby się paliło i waliło.Miejsce spotkania? Chicago. Jasne. Wszystko, łagodnie rzecz ujmując,naprawdę łagodnie, poszło się jebać. Do rodziców nie zadzwoniłem. Do przyjaciół też nie. Dlaczego? Byłem zbyt dumny,żeby przyznać się, że poniosłem porażkę. Zdradziłem im plany,może nie wszystkie, ale uchyliłem rąbka tajemnicy. A teraz, kiedy zostałem wystawiony do wiatru, wciąż przed nimi grałem. Kto wie, może nigdy się nie wyda. Może.
Wstałem z kanapy, kiedy wybiła północ. Wtedy drzwi od mieszkania się otworzyły. Zmrużyłem oczy, zastanawiając się czy dobrze widzę. Stał tam przemoczony od wciąż padającego śniegu, w płaszczu zarzuconym na gołe ciało,które w okolicach żeber obwiązane było dużym bandażem. Wyglądał jak ostatnie nieszczęście, chociaż nadal był niesamowicie przystojny.
- Co się stało? – zapytałem, wciąż będąc w poważnym szoku. Podszedłem bliżej, obrzucając jego sylwetkę spojrzeniem.
- Wypadek – odpowiedział jednym słowem, przyciągając mnie do siebie za kark. Jego usta paliły żywym ogniem. Tak cudownie kojącym i rozpalającym jednocześnie.
- Ale... – zacząłem, kiedy zamknął mi usta kolejnym pocałunkiem.
- Wesołych Świąt... – szepnął.
Wrócił. Niecały, nie zdrowy, ale w samą porę. To były najcudowniejsze święta w moim życiu. Wiedziałem, że na kolejne już nigdzie go nie puszczę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top