Christmas' Memories

Witajcie w kolejnym One Shocie! Tym razem bardziej w atmosferze świątecznej. Koniecznie napiszcie mi później, jakie są Wasze odczucia po przeczytaniu! Życzę Wam Wesołych Świąt, dużo zdrowie, szczęścia, super prezentów i żeby spełniły się wszystkie Wasze marzenia!

________________________________________

Dolinę Godryka wypełniała radosna, świąteczna atmosfera. Zima roku dwa tysiące dwunastego ucieszyła ich dużą ilością śniegu. Rankami i wieczorami dzieci biegały po dworze, bawiąc się radośnie w białym puchu pod rozbawionymi spojrzeniami swoich rodziców czy dziadków. Z Kościoła wydobywały się śpiewy ludzi i dźwięki kolęd. W ciemnym zaułku niedaleko cmentarza rozległ się cichy trzask, a z niego wyszedł trzydziestodwuletni mężczyzna. Miał on kruczoczarne włosy, jakby roztrzepane na wszystkie strony świata, szmaragdowozielone oczy koloru Klątwy Zabijającej, a na jego czole znajdowała się – chociaż niewidzialna dla innych – blizna w kształcie błyskawicy, którą osobnik od kilkudziesięciu lat trzymał pod zaklęciem maskującym.

Harry James Potter, bo tak nazywał się ów czarodziej, pracował jako Auror w Brytyjskim Ministerstwie Magii. Syn Lily i Jamesa Potterów, znany jako Chłopiec, Który Przeżył; Wybraniec czy Ten, Który Pokonał Voldemorta, był także najlepszym przyjacielem Rona Weasleya, Hermiony Granger-Weasley, Neville'a Longbottoma i Luny Lovegood; mężem Ginny Weasley-Potter; ojcem trójki wspaniałych dzieci – ośmioletniego Jamesa Syriusza, sześcioletniego Albusa Severusa i czteroletniej Lily Luny, a także ojcem chrzestnym Teddy'ego Remusa Lupina i Rose Granger-Weasley.

Nieco zamyślony, skierował się w kierunku pobliskiego cmentarza. Powoli otworzywszy furtkę, poszedł dobrze znaną ośnieżoną dróżką i zauważył w okolicy kilka grobów ze znajomymi imionami i nazwiskami. Ten, który stał tuż naprzeciw niego, należał do tych, które odwiedzał codziennie. Ten, jego tragicznie zmarłych rodziców. Starł z niego śnieg, który zakrywał napisy "Lily Potter; ur. 30.01.1960; zm. 31.10.1981" oraz "James Potter; ur. 27.03.1960; zm. 31.10.1981", rozejrzał się wokół, czy nie ma w pobliżu żadnych mugoli, po czym wyciągnął różdżkę i kierując ją na wkłady w zniczach, szepnął.

Lacarnum Inflamari – wkłady zapaliły się. Nie zwracając uwagi na wszechogarniający chłód, usiadł na ławeczce stojącej przed grobem poprzednich Państwa Potter. Nawet nie zauważył, jak zaczął szeptać. – Tęsknię za wami, wiecie? Dzień w dzień od chwili, gdy ciotka Petunia powiedziała mi, że nie żyjecie. Chciałbym was zobaczyć. Przytulić. Porozmawiać. Marzę o tym od dawna. Żałuję, że nie możecie poznać mojej rodziny. Moich wspaniałych przyjaciół: Hermiony, Rona, Neville'a i Luny. Mojej żony, Ginny. Mojego chrześniaka, Teddy'ego i chrześnicy, Rose. Mojej trójki dzieci: Jamiego, Ala i Lil. Chciałbym znów was zobaczyć, jak wtedy w Zakazanym Lesie.

W tym momencie wydarzyło się coś, czego się nie kompletnie spodziewał. Zakręciło mu się w głowie, przed oczami pojawiły mu się mroczki, aż całkowicie pochłonęła go ciemność. Kiedy się rozjaśniło, nie był już na cmentarzu w Dolinie Godryka, tylko w czyimś domu. Wyciągnął różdżkę, chcąc się bronić przed jakimikolwiek atakami, jednak po chwili znieruchomiał z szoku. Znajdował się w kuchni na Grimmuald Place 12. Przy stole siedzieli Weasleyowie, Remus, Tonks, piętnastoletni on, Hermiona i... Syriusz. Pan Weasley nadal przebywał w szpitalu, ale Harry pamiętał, że obchodzili święta w domu przed odwiedzeniem Św. Munga. Wszyscy byli szczęśliwi, Black nucił kolędę "Do szopy Hipogryfy", a piętnastoletnie Złote Trio wspominało poprzednie lata szkoły.

"Ale jak? To niemożliwe..." przemknęło mu przez głowę.

Wspomnienie zmieniło się. Teraz jedenastoletni Harry obudził się, tak samo jak Ron Weasley. Zauważając prezenty, oczy Pottera otworzyły się szeroko, aż podszedł do choinki i wyciągnął te paczki z podpisem "Harry".

– Wesołych Świąt – mruknął sennie rudowłosy.

– Nawzajem... – odpowiedział Harry. – Widziałeś? Dostałem prezenty!

– A czego się spodziewałeś, pietruszki? – zapytał drugi chłopiec, nie wiedząc, że odpowiedź jest kompletnie inna.

"Ja w ogóle nie spodziewałem się ich dostać" pomyślał dorosły Harry.

Jego młodszy odpowiednik zdążył już otworzyć wszystkie prezenty poza jednym. Ostatnia paczuszka zawierała lekką, wiotką, srebrnoszarą, połyskującą pelerynę. Pelerynę Niewidkę. Po chwili do ich pokoju weszli bliźniacy Weasley – smutny wzrok Aurora zatrzymał się na Fredzie – a za nimi Percy. Później odbyła się świąteczna uczta, podczas której Hagrid pocałował w policzek Profesor McGonagall.

Nastała noc. Harry pod Peleryną Niewidką ruszył na poszukiwania czegoś o Kamieniu Filozoficznym do Działu Ksiąg Zakazanych w bibliotece. Rozległy się kroki, a w Królestwie Pani Pince pojawili się Filch, Norris i Snape. Jedenastolatek uciekł z pomieszczenia, ledwo umykając dorosłym i schował się w pustej sali. Podszedł do zwierciadła znajdującego się z tyłu sali. Zwierciadła Ain Eingarp. W lustrze ujrzał swoją rodzinę, ale w szczególności dwie osoby. Jamesa i Lily Potter.

– Mamo? – wyszeptał Gryfon, dotykając aż nosem tafli lustra. – Tato?

Ci skinęli głowami, patrząc na niego z pewnym rodzajem... Miłości. Czułości. Troski. Byli szczęśliwi, że go widzieli, ale byli smutni, bo nie mogli być z nim.

Wspomnienie znów uległo zmianie. Z tego, co po tych dwóch wspomnieniach zauważył, cofały się one od najpóźniejszego do najwcześniejszego. Święta, które zostały ukazane, były jednymi z jego najlepszych w życiu, najszczęśliwszych. Wcześniej miał z Dursleyami, które za nic w świecie nie należały do radosnych, czyli... Merlinie... Czy to oznaczało, że następne będą z...?

Natychmiast dostał odpowiedź. Teraz znajdował się w jakimś ozdobionym świątecznie domku. Na nogach jak z waty skierował się do salonu. Wiedział już, gdzie jest. Był tam po tej nocy raz – w trakcie wspominek Voldemorta. Tylko teraz nie znalazł tam martwych ciał, ale radosną rodzinę spędzającą czas w salonie. Skierował się ku temu pomieszczeniu, zatrzymując się niemal natychmiast, jak przekroczył drzwi, z oczami wbitymi w piątkę dobrze znanych mu osób. Zwłaszcza w pewną piękną, młodą kobietę, na której widok, jego oczy automatycznie się zaszkliły.

Kobieta, około dwudziestoletnia, miała długie, kasztanoworude włosy spływające jej po plecach i ramionach delikatnymi falami, a jej oczy... Nie... Jej oczy były takie same jak jego, Harry'ego. Szmaragdowozielone, w kształcie migdałów, ozdobione długimi, czarnymi rzęsami. Na sobie miała ciemnozieloną sukienkę, idealnie podkreślającą kolor jej oczu. Na jej rękach siedział, góra pięciomiesięczny, gaworzący uroczo chłopiec z kępką czarnych włosów na główce i oczami takimi samymi, co jego matka. ON sam. Malutki Harry Potter. Bez blizny, bez nieznośnej sławy, bez ciążącego nad nim ciężaru ratowania świata, a za to szczęśliwy, nieświadomy zagrożenia poza bezpiecznym domem, z rodziną... Z rodzicami, których starszy Harry tak rozpaczliwie pragnął mieć z powrotem, odkąd dowiedział się, że nie żyją... Rodzicami, ku których pamięci, nazwał swoje dzieci ich imionami.

Przy stole siedziało z kolei trzech mężczyzn. Serce zaczęło bić mu szybciej. Pierwszy z nich miał blond włosy, zielone oczy – ale innego odcienia niż Lily i jej syn – a na twarzy kilka blizn. Remus Lupin. Ojciec chrześniaka Harry'ego, Teddy'ego, zmarły w Bitwie o Hogwart. Drugi z nich, na którego widok serce trzydziestoczterolatka ścisnęło się boleśnie, miał kręcone, czarne włosy i szare oczy. Syriusz Black. Ojciec chrzestny Harry'ego, który został zabity w Bitwie o Departament Tajemnic. Ostatni z mężczyzn wyglądał niemal tak samo, jak Chłopiec, Który Przeżył. Był wysoki, czarne włosy sterczały mu tak jak Harry'emu, tylko oczy miał inne. Orzechowe. Wspólnie, trójka Huncwotów śmiała się z czegoś, najmożliwiej z jakiegoś żartu palniętego przez Jamesa lub Syriusza – chociaż osobiście dorosły Harry bardziej podejrzewał tego drugiego, jeśli miał być szczery.

– Czy wy nigdy nie możecie być poważni? – zapytała rozbawiona Lily, wywracając oczami i siadając na podłodze. Mały Harry pół-siedział, pół-leżał oparty o nią, przypatrując się z ciekawością choince przed nimi.

– Liluś, to akurat było zabawne! Gdybyś tylko widziała miny tych mugolskich policjantów! – parsknął Black.

– Ani mi się ważcie nawet zasugerować kiedykolwiek Harry'emu takie coś – zagroziła zielonooka, kręcąc głową. Pięciomiesięczny Potter, chichocząc radośnie, zaczął wyciągać małe rączki w kierunku choinki. – Już chętny do otwierania prezentów, co, Harry? – uśmiechnęła się czule kobieta.

Po chwili wzięła pierwszy prezent spod choinki z imieniem jej synka i zaczęła zdzierać papier. W środku znajdował się pluszowy piesek-przytulanka. Chłopiec, zauważając pluszaka, zaśmiał się radośnie, jeszcze mocniej wyciągając rączki. Rudowłosa wręczyła mu przytulankę, patrząc z uśmiechem, jak jej dziecko przytula mocno maskotkę.

– Podoba ci się, Rogasiątko? – spytał Łapa, ale chłopczyk tylko na chwilę na niego spojrzał, później znów zajmując się nową zabawką.

– On ewidentnie kocha tę przytulankę – skomentował James, siadając koło żony i obejmując ją ramieniem. Wzrok ich obu przykuty był do pięciomiesięcznego dziecka, ich dziecka. Ich malutkiego synka.

– No przecież! – zauważył Black, szczerząc się dumnie. – A jak miałaby mu się nie podobać, skoro dostał ją od najlepszego, najprzystojniejszego, naj... – urwał na moment, widząc wzrok Lily –...fajniejszego ojca chrzestnego?

– Najskromniejszego, przy okazji – prychnęła Evans-Potter. Po otworzeniu wszystkich prezentów, kiedy zastanawiali się, co robić, Remus zaproponował ciekawy pomysł.

– Może wyjdźmy z nim na dwór? Niedaleko, bo wiadomo, to niebezpieczne, ale ogród jest objęty Zaklęciem Fideliusa.

– Dobry pomysł, Remus! – zawołali Syriusz i James, biegnąc do przedpokoju jak dzieci, którym obiecano cukierki.

– Czasami mam wrażenie, że mam na wychowaniu trójkę małych dzieci, nie tylko Harry'ego – mruknęła do Lupina Lily, kręcąc rozbawiona głową i biorąc Harry'ego na ręce.

Ubrała ciepło małego Pottera, założyła własny płaszcz i wraz z Lunatykiem, wyszła na zewnątrz. Widząc tak dużo białego puchu, chłopiec zareagował bardzo entuzjastycznie. Rozglądał się ciągle wokół, wyciągając rączki i łapiąc w nie płatki spadającego śniegu.

– Zobacz, co to jest, Harry! – uśmiechnęła się do niego matka. – Śnieg!

Dorosły Harry stał tam, dosłownie tuż za nią. Łzy spływały mu po policzkach, kiedy widział, z jaką miłością trzymała go matka, z jaką miłością do niego mówiła, czy wypowiadała jego imię. Jakby był... Jakby był jej małym cudem. Przeszedł kilka kroków, by stanąć twarzą w twarz z Lily Potter. Nie widziała go, ani nie słyszała, zdawał sobie z tego sprawę doskonale, ale nie powstrzymało go to.

Wyciągnął drżącą dłoń w jej kierunku, bezustannie wpatrując się w jej zielone oczy, tak podobne do jego oczu. Dotknął czule jej policzka – a przynajmniej się starał, bo jego ręka przeniknęła przez jej ciało – z ogromną delikatnością. Już wiedział, jak musiała się czuć, kiedy chciała go dotknąć (według jego linii czasu) czternaście lat wcześniej, wtedy, w Zakazanym Lesie.

Starał się zapamiętać ją taką, szczęśliwą, niewinną, kochającą. Pochłaniał wzrokiem każdy cal jej twarzy – jej czerwone z zimna policzki, słodki uśmiech, rude włosy pływające falami po jej plecach i ramionach oraz jej oczy. Jej niezwykłe oczy, w które mógł się wpatrywać wiecznie. Szmaragdowozielone, w kształcie migdałów, okalane ciemnymi rzęsami. Sprawiał wrażenie, jakby chciał nawet o niej śnić.

Po pół godzinie spaceru po podwórku i zabawie w śniegu wrócili do domu. Z powodu dość później godziny, usieli się rozejść, więc Syriusz i Remus przytulili Potterów na pożegnanie, po czym wyszli. James i Lily wrócili z synkiem do domu, a Harry z przyszłości poszedł za nimi. Trochę to zajęło, ale w końcu po przebraniu się i wieczornej toalecie, przyszła pora na sen. Mały Potter wyjątkowo nie chciał iść spać, mimo późnego wieczoru. Lily trzymała leżącego w jej rękach synka, bujając się delikatnie i śpiewając mu cicho kołysankę. James obserwował to z delikatnym uśmiechem na ustach. Widać było, że kocha tę dwójkę najmocniej na świecie.

Kiedy chłopiec już usnął, kobieta pocałowała go w czółko, a zaraz po niej jej mąż. Odłożyła syna do jego łóżeczka i przykryła go kołderką z taką czułością, z jaką tylko matka potrafi. Po tym, oboje przykucnęli obok łóżeczka.

– Harry, mamusia cię kocha. Tatuś cię kocha. Zawsze będziemy, synku, bez względu na wszystko. Śpij dobrze, Kochanie – szepnęła miękko.

Teraz już trzydziestodwulatek szlochał, owijając ramiona wokół swojego ciała. Tak bardzo chciałby ich poznać. Tak mocno chciałby z nimi żyć. Tak silnie pragnął, by żyli.

– Ja ciebie też kocham, mamo. Was oboje – popatrzył na nich jeszcze przez chwilę, chcąc ich zapamiętać takich.

Obraz znów zawirował mu przed oczami, a zanim się zorientował, siedział na kolanach, szlochając i chowając twarz w dłonie.

– Ja was też, ja was też. Nawet nie wiecie jak. Nawet nie wiecie, jak mocno – szeptał jak mantrę.

– Harry? – usłyszał zmartwiony głos Hermiony.

Odwrócił głowę w jej kierunku, z twarzą mokrą od łez, czerwonymi oczami od płaczu, zarumienionymi policzkami z zimna. Brązowowłosa wyczarowała na grobie wieniec świąteczny, niczym wtedy, w Wigilię piętnaście lat wcześniej. Przez chwilę wpatrywała się w nagrobek, po czym położyła dłoń na ramieniu najlepszego przyjaciela/szwagra, kucając obok niego i przytulając go.

– Co się stało, Harry? – z jej głosu pobrzmiewała troska. – Ron, Rose i Hugo poszli do was już, ale uznałam, że... że jeszcze... jeszcze odwiedzę twoich rodziców tak jak paręnaście lat temu... Byłam już blisko, kiedy zauważyłam, jak upadłeś na kolana i mówiłeś coś do siebie...

– Miałem przebłyski wspomnień ze Świąt – powiedział drżącym głosem. – Tych najlepszych...

– Oh, Harry... – wyjąkała, zgadując, które widział. – Ty...

– Widziałem te z naszego piątego roku na Grimmuald; pierwszego, podczas których ujrzałem po raz pierwszy moich rodziców w Zwierciadle Ain Eingarp i... i te pierwsze, z nimi – znów zaczął płakać. – Gdybyś tylko ich widziała, Hermiona... Jak patrzyli na małego mnie z miłością, jak mówili, że mnie kochają... Pragnąłem tego, odkąd dowiedziałem się, że nie żyją. Widzieć ich, jak tak do mnie mówią. Każdy ich gest w moją stronę pokazywał tę miłość.

– Ci, którzy odchodzą, nigdy nas nie zostawiają. Zostają z nami w naszych sercach – rzekła cicho Granger-Weasley, co mu coś przypomniało.

"– Co tu robicie? Wy wszyscy?

– Nigdy cię nie zostawiliśmy.

– Zostaniecie ze mną?

– Do samego końca.

– Bądź blisko mnie.

– Zawsze."

– Dziękuję, Mione – powiedział po kilku minutach, wstając.

– Nie dziękuj – uśmiechnęła się delikatnie była-Gryfonka.

– Więc chodźmy – i ruszyli do domu Rodziny Potterów.

Powitały ich migoczące światełka, zapach pierogów oraz ciasta. W salonie przy stole siedział Ron, Neville i George. Ginny i Angelina kręciły się nadal w kuchni. Na dywanie siedziała Lily Luna i Hugo Weasley, pilnowani podczas zabawy przez Lunę i Hannah. Na kanapie siedzieli Albus, Rose oraz Roxy, przeglądając jakąś książkę z obrazkami. Natomiast James, Fred i Teddy biegali po domu, zachwycając się informacją z Proroka z kolumny sportowej o wyprodukowaniu nowego modelu miotły, lepszej i szybszej nawet od Błyskawicy.

– Jesteśmy! – zawołała Hermiona, gdy już zdjęli płaszcze.

– Nareszcie! – powiedział zniecierpliwiony Ron.

– Ronald! – krzyknęły żona i siostra Aurora. – Wcale się nie zmieniłeś od Hogwartu. Ciągle myślisz o jedzeniu!

– Cześć, Skarbie – uśmiechnęła się Ginny, całując męża w usta na powitanie.

– Cześć, Gin – odpowiedział jej z małym uśmiechem, ale myślami zdawał się być gdzieś indziej. Zmarszczyła na to brwi, zaniepokojona.

– Wszystko w porządku?

– Tak. Po prostu... Uświadomiłem sobie dopiero, że to, że ktoś odszedł, nie oznacza, że nas opuścił – mruknął do niej cicho. Rudowłosa spojrzała w jego nadal delikatnie zaczerwienione oczy, nagle rozumiejąc.

– Nigdy – powtórzyła, przytulając go. – Dzieci! Tata przyszedł!

– Tata! – krzyknęli James Syriusz i Albus Severus, podbiegając do ojca i przytulając go.

– Hej, Jamie, Al – widząc synów, uśmiech jakoś sam wpłynął mu na twarz.

Kiedy chłopcy go puścili i wrócili do swoich zajęć przy chórze dziecięcych głosów Rose, Roxy, Teddy'ego i Freda mówiących "Cześć, wujku Harry", podszedł do najmłodszej z pociech. Przykucnął i wziął na ręce dwuletnią Lily Lunę, przytulając ją mocno. Spojrzał na córeczkę i zamknął na moment oczy. Przywołał obraz swojej matki. Obie były takie podobne... Nie tylko ze względu na imię. Chodziło mu o wygląd. Jedynie oczy miały inne – jego matka zielone, takie jak jego i Albusa, a jego córka takie jak jego ojciec, Ginny i Jamie.

– Cześć, Lil – dziewczynka zaśmiała się radośnie, śmiechem przypominającym mu jego śmiech w jego pierwszą Gwiazdkę, tylko brzmiał on bardziej... dziewczęco.

Później, kiedy Ginny i Angelina w końcu wyszły na dobre z kuchni, zjedli świąteczną kolację i otworzyli prezenty. Po kilku godzinach rozeszli się, Jamie, Al i Teddy poszli spać, Ginny sprzątała po kolacji, a Harry został z Lily. Mała Potter wyjątkowo nie chciała iść spać, mimo późnego wieczoru. Harry trzymał leżącą w jego rękach córeczkę, bujając się delikatnie i śpiewając jej cicho kołysankę. Nie zauważył nawet, kiedy jego żona weszła do pokoiku i obserwowała to z delikatnym uśmiechem na ustach. Widać było, że kocha trójkę śpiących w innych sypialniach chłopców i tę dwójkę najmocniej na świecie.

Kiedy dziewczynka już usnęła, mężczyzna pocałował ją w czółko, a zaraz po nim jego żona. Odłożył córkę do jej łóżeczka i przykrył ją kołderką z taką czułością, z jaką tylko ojciec potrafi. Po tym, oboje przykucnęli obok łóżeczka.

– Lily, tatuś cię kocha. Mamusia cię kocha. Zawsze będziemy, córeczko, bez względu na wszystko. Śpij dobrze, Kochanie – szepnął miękko, powtarzając słowo w słowo to, co powiedziała mu jego matka w tamtym wspomnieniu. Zachowując się identycznie jak ona trzydzieści dwa lata temu.

Lily Luna Potter była jego skarbem. Jego malutką córeczką, księżniczką tatusia. Poniekąd wspomnieniem jego matki, ku której pamięci nazwali tak swoją córkę. Wiedział, że kochał ją niesamowicie i że będzie nad nią czuwał. Chłopcy są chłopcami, mieli w sobie to coś, że wiedział, że ułoży im się idealnie bez niczyjej pomocy. Lily była dziewczynką. Nie twierdził, że sobie nie poradzi, skądże znowu, ale zawsze będzie się nią opiekował w tym samym stopniu, co teraz. I miał taką intuicyjną pewność, że Lily Evans-Potter także będzie strzec nie tylko jego, swojego syna, ale i swoją małą wnuczkę, swoją imienniczkę.

Bo wiedział, że mimo iż jego matka, Lily Potter, umarła, poświęciła się za niego, zawsze pozostawała w jego sercu. Każdego dnia, w każdej godzinie, minucie czy sekundzie jego życia. Patrzyła na niego i czuwała nad nim, nawet po tylu latach. Była najlepszą matką, jaką mógłby sobie wymarzyć.

– Kocham cię, mamo – powiedział, chociaż zdawał sobie sprawę, że mu nie odpowie. – Zawsze. Proszę, nadal strzeż mnie jak kiedyś, ale zwłaszcza dzieci. I Lils.

Wstał, podszedł do drzwi i kiedy odwrócił się, by spojrzeć po raz ostatni na córkę, w jego głowie rozległ się miękki kobiecy głos. Nie wspomnienie – głos, jakby Lily Potter stała obok niego i do niego mówiła.

Będę. Zawsze.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top