w prezencie

Dziękuję xxJustMeBitchxxHateVitaexxxlstylinsonxxx za każde słowo :* To dzięki wam powstał jednak ten shot :D Dlatego też w 100% wam go dedykuję :*

Duszą Twą zawładnąć... Myśli Twe odgadnąć... Serce rozgrzać miłością.. Ciało ogrzać namiętnością... Czuć Twoje dłonie... Zostawić słodycz ust na Twoim łonie... Zmysły szaleją jak wiatr, wśród gałęzi drzew, muskając delikatnie czubki liści, jak język Twoje ciało zostawiając ślady namiętności oprawione w ramki żalu i tęsknoty. Twoje oczy, jak Turkus błyszczące, odzwierciedlają niewinna Duszę, brakujący element wyrwany z mojego serca... Uśmiech, który zabija smutek zranionej duszy... NASZĄ MIŁOŚĆ ZAPISANO W GWIAZDACH NIE POZWÓLMY BY KTOŚ NAM JĄ ZABRAŁ...  


Zapakowałem ostatnią parę spodni. Moja walizka ledwo się domykała. No oczywiście, jakby inaczej. Byłem przecież narcyzem, który właśnie spakował się na trzy dni, jakby jechał na miesiąc. Ale cóż, było jak było. Lubiłem przebierać się co chwila, a po za tym lepiej być przygotowanym na wszystko, bo tak jakby mieliśmy zimę. Na dworze śniegu było po pas. Mróz nieźle dawał się we znaki. Szczypał w policzki, zdobił okna. Ogólnie było chujowo zimno! Nie cierpiałem tej pory roku, tak jak jesieni. Nie nawiedziłem tego jak moje włosy stawały się mokre przez ten pieprzony biały puch sypiący się z nieba. Niszczył mi fryzurę! Plus przesiąknięte ubrania i buty.

Brzmię jak jakaś plastikowa laleczka, która płacze przy każdym złamanym paznokciu. Dobrze o to wiem, ale byłem kim byłem.

Nie na darmo dostałem przydomek Sassy Queen wśród przyjaciół. Niekiedy miałem wrażenie, że mają ochotę mnie zabić za moje zachowanie. Liam często powtarza, że mi łeb ukręci jeśli znowu będę jęczał, bo kupił nie ten chleb. Niall już raz prawie mnie udusił poduszką, kiedy marudziłem, że wyprał swoje śmierdzące gacie z moją nową koszulką.

-Lou, nie musisz tego robić -spokojny głos Liam'a rozszedł się po moim pokoju. Za nim odwróciłem się twarzą do chłopaka spojrzałem na ścianę. Czyta biel, ani jednej plamki, ani kawałka kurzu. Półki z ciemnego drewna zastawione książkami wyglądały jak z katalogu. Myślę, że nie kiedy przeszkadzałem z tym porządkiem. Może powinienem zacząć się zachowywać jak normalny nastolatek.

-muszę -unoszę dłoń do góry i oglądam ją w świetle padającym z okna. Jeden mały pierścień zrobił mój palec. Znalazłem to cudeńko w parku, kiedy biegałem. Przez kilka miesięcy próbowałem odnaleźć właściciela, ale mi się nie udało. Teraz należał do mnie i dobrze, bo mi się podobał -ominę tą waszą imprezę niespodziankę -zrobiłem przestraszoną minę i odwróciłem się w stronę przyjaciela.

-Tommo

-a po za tym to twoje pierwsze święta z Zayn'em -robię uroczą minkę, aby po chwili przybrać swój zwyczajny wyraz twarzy. Moja wrodzona złośliwość wymalowana na mordzie. Louis Tomlinson we własnej osobie. Nienawidzący swoich urodzin, tak samo jak ojca.

-Lou. Proszę

-idę. Wesołych świat -zabieram walizkę i wychodzę z pokoju, pozostawiając Liam'a na jego środku. Schodzę po schodkach w dół. W salonie spotykam Niall'a i jego dziewczynę, Selene. Siedzą wtuleni w siebie jakby zaraz każdy z nich miało się pochłonąć to drugie.

Trochę zazdrościłem im tego wszystkiego. Ta ich miłość. Aura, która ich otaczała. Ja nigdy tego nie będę miał. Nikt do tej pory nie okazał się być księciem na białym koniu, który uratuje mnie, przed samym sobą.

Pożegnanie z przyjaciółmi trwało dłużej niż powinno. Dobrze wiedziałem, że nie chcą mnie wypuścić. Co roku spędzaliśmy razem święta, od sześciu lat. Za każdym razem wyprawiają mi przyjęcie urodzinowe. Nie znosiłem tego. Wolałbym rzucić się wilkom na pożarcie niż być częścią imprezy na moją cześć. Nigdy nie chciałem, aby robili takie rzeczy. Te wszystkie prezenty, życzenia i nadmierna miłość nie działała na mnie dobrze.

Poprawiłem swoje włosy i wyszedłem z domu, ciągnąć za sobą walizkę. Zatrzymałem się tuż przed taksówką i odwróciłem się w stronę budynku. Moi przyjaciele stali w drzwiach. Ni, machał, a Li stał jakby połknął kij. Był zły. Pewnie przygotował na jutro huczną imprezę. No, a tu proszę. Zabraknie solenizanta! Bawcie się beze mnie! W tym roku wypisuję się totalnie z tego gówna.

Przekazuję walizkę taksówkarzowi i wsiadam do auta. Bez żadnych dodatkowych gestów pożegnania w stronę przyjaciół. Przecież wracam za trzy dni. Nie wyjeżdżam też na koniec świata, a tylko do Doncaster!

Ludzie ogarnijcie dupy! Nikt przecież nie umarł, ani nie ma zamiaru umierać. Wyjeżdżam tylko, albo raczej uciekam. Mam zamiar zaszyć się w rodzinnym domu, gdzie nikt oprócz mamy nie pamięta o moich urodzinach. Tylko ona przyjdzie jutro rano złożyć mi życzenia. Nie będzie żadnych sztucznych szopek. Niepotrzebnych uśmiechów, śpiewów czy prezentów. To wszystko było zbędne, gdy nie czujesz miłości i ciepła rodzinnego.

Przymknąłem oczy. Chciałem odpłynąć jak najdalej stąd. Wolałbym być wszędzie, tylko nie można mieć wszystkiego tego co się chce. Dobrze o tym wiem. Odkąd wyprowadziłem się z domu i zacząłem zarabiać sam na swoje utrzymanie, odczułem brak wszelkich wygód. Lepsza bieda niż być na garnuszku tatusia.

Otworzyłem oczy i westchnąłem. Białe płatki zaczęły ponownie sypać się z nieba. Czy ten pierdolony śnieg nie mógł sobie już odpuścić?! No daj do jasnej cholery żyć!

Zakryłem oczy dłonią i pozwoliłem sobie przespać resztę drogi.

Po trzy godzinnej drzemce budzę się z bolącym karkiem i zdrętwiałymi nogami. Nie mogłem się poruszyć. Cholera! Mogłem nie usypiać! Teraz przynajmniej żyłbym, a nie umierał. Matko, proszę! Czuję się jakbym właśnie zmartwychwstał.

-jesteśmy na miejscu -twardy głos mężczyzny każe mi szybko wyprostować się. Moje kości wołają o ratunek. No ale nic. Trzeba trzymać ramę, Tommo. Nie zachowuj się jak jakaś płaczliwa lalunia. No ale cholera, przecież nią jestem. Jednakże , nie wszyscy muszą o tym wiedzieć, a szczególnie ten gościu.

-dzięki -mruczę pod nosem. Wysiadam z auta. Rozciągam się i po chwili przy moich stopach ląduję moja walizka. Uśmiecham się sztucznie do faceta. Jego twarz pozostaje nie wzruszona. Tak jakby ktoś ją wyrzeźbił w betonie. No milutko, milutko.

Podaje taksówkarzowi kilkanaście banknotów i nie przejmując się reszta ruszam w stronę willi rodziców. Wysoki biały jak śnieg budynek stał pomiędzy dwoma mniejszymi. Ten po lewej należał do milej staruszki, która często częstowała mnie ciastkami, a ten po prawej do dobrych przyjaciół rodziców. Na samo wspomnienie o tych ludziach zacisnąłem usta w wąską linię. Nienawidziłem ich syna. Jakbym go teraz zobaczył, wyrwałbym mu serce, a później nakarmiłbym nim psy w schronisku.

Potrząsnąłem głową, aby pozbyć się tego wspomnienia. Było minęło. Trzeba iść dalej i zapomnieć o starych krzywdach. Tego po prostu już nie ma i nie będzie.

Wszedłem po schodach taszcząc za sobą ciężki bagaż. Stanąłem przy drzwiach i nacisnąłem na klamkę. Moja mina zrzedła, gdy okazało się, że drzwi są zamknięte. To było dziwne, bo mieliśmy tak jakby porę kolacji. Rodzice i dzieciaki zawsze o tej porze byli w domu. To była nieodłączna tradycja Tomlinson'ów. A po za tym przecież w domu zawsze jest gosposia.

Boże, gdzie się kurwa wszyscy podziali?!

Wyciągam telefon z kieszeni. Wybieram numer ojca. Nie odbiera. Milo. Mama ma wyłączony telefon. Dziewczynki tak samo. Co tu się do kurwy nędzy działo?! Ja was wszystkich proszę.

Zaciskam zęby. Zimno było jak w psiarni. Powoli robiło się ciemno i pierdolony śnieg znowu zaczął padać, a ja stoję jak głupi przed rodzinnym domem i całuję klamkę. Czy cały świat się na mnie uwziął?! Co ja takiego zrobiłem?!

Siadam na walizce i dzwonię w ostatnie miejsce, gdzie mogę uzyskać jakiekolwiek informacje.

-Louis? -to pierwsze co wydusza z siebie kobieta, jak tylko odbiera telefon. Przewracam oczami. Dobrze, że tego nie widzi.

-An, wiesz gdzie podziali się rodzice? -może powinienem na samym początku się przywitać, czy jakoś tak. Jednak byłem bardzo zmarznięty i wkurzony. Chciałem jak najszybciej dowiedzieć się, gdzie podziała się moja rodzinka.

-przecież wszyscy wylecieli dziś rano do Los Angeles. -odpowiada jakby ta informacja była czymś o czym powinienem wiedzieć. Ale kurwa nie wiedziałem. Moje oczy zrobiły się tak wielkie, a usta ułożyły się w literę 'o'.

-ja pierdole -wyduszam z siebie na jednym wydechu i wstaję z walizki. Chodzę po werandzie. Kopie w ławeczkę, z której posypał się śnieg. Cholera jasna! -dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?! -jestem tak zły. Mógłbym zamordować dziś każdego, kto by stanął przede mną.

-nie wiedziałeś? -jej głos mnie irytuje, ale ok. To nie jej wina, że moja rodzinka słabo mnie informuje o swoich planach.

-nie -biorę głębokich wdech, aby się uspokoić -dlatego stoję pod domem i modlę się o zbawienie -mój głos przesiąknięty jest jadem. -przepraszam -reflektuje się po chwili. Nie mogę się wyżywać na nic winnej kobiecie. -muszę znaleźć miejsce na dzisiejszą noc -mógłbym się teraz zabić. Będę musiał wrócić teraz do siebie. Chłopcy się ucieszą. Będą się radować z powodu imprezy. Znowu urodziny w wykonaniu Li i Ni. Po prosty pięknie. Niby przed tym uciekłem, a teraz tam wrócę i będę znosił ponownie swoje urodziny.

-o matko -głos An sprowadza mnie na ziemię. Zapomniałem całkowicie, że z nią rozmawiam. -nie wygłupiaj się, Lou. Wiesz, że jesteś dla mnie jak syn. -coś zakuło mnie w serce. -nie możesz błąkać się w święta po hotelach. Przyjedź do mnie

-ja...

-znasz adres. Czekam -otworzyłem już usta, aby odmówić ale usłyszałem już tylko dźwięk zakończonego połączenia. Nie no super.

Złapałem się za głowę. Miałem teraz trzy wyjścia. Wracam do domu już teraz i od razu pogrążam się w smutku, albo rezerwuję pokój w hotelu, aby dopiero jutro dać się 'rozerwać'. No i trzecia opcja. Anne Twist.

Tak czy siak, musiałem zamówić taksówkę. Za nim przyjedzie będę już wiedział, gdzie chcę się dziś znaleźć. Pewne jednak było to, że na pewno nie miałem zamiaru wracać do domu i ponownie przeżywać koszmar długiej podróży.

Usiadłem na walizce i zapatrzałem się w biel śniegu. Chciałbym kiedyś ponownie zaznać dzieciństwa. To nigdy już nie będzie realne. Czasu się nie cofnie.

Dokładnie godzinę i czterdzieści minut później stałem przed niewielkim domen państwa Twist. Nie wiem dlaczego tu przyjechałem. Możliwe, że w dalszym ciągu uciekałem przed swoimi przyjaciółmi, albo chciałem poczuć choć przez moment magie świąt, rodzinne ciepło.

Zapukałem do drzwi. Dłonie mi się trzęsły jak pijakowi i nie miałem zielonego pojęcia co się ze mną dzieje.

Złapałem za rączkę walizki, tak aby zakryć drżenie moich rąk. Jeju czym ja się tak stresowałam?! Znalem przecież An. No właśnie, znałem tylko ją i jej męża. Wiedziałem, że ma dzieci...

-taaaak? -wzdrygnąłem się słysząc zachrypnięty głos. O ja pierdole. Chyba upadłem. Ta barwa dźwięku wydobywająca się z czyjeś ust, była tak przepiękna. Jakbym nagle znalazł się na wiosennej łące i słuchał odgłosów przyrody. Przełknąłem ślinę i uniosłem z moich dłoni na osobę stojącą przede mną. Wbiło mnie w ziemię. Stojący przede mną chłopak mógłby zaliczyć się do kategorii 'cudy świata'. Jego brązowe włosy tak uroczo się kręciły. Zielone oczy wyglądały jak młodziutka trawa. Usta pełne i o cudownym kolaże. Chłopak był przepiękny. Nie do opisania. Jego młodzieńcza uroda nie pozwalała na dłuższe odwrócenie wzroku. Chyba się zakochałem. -koleś, sprzedajesz coś? -słyszę jak poirytowany jest. Jego mina też mówi to samo, a ja nie mam jak się odezwać. Jego osoba obezwładniła mnie, zabrała możliwość mowy -nic nie kupujemy, więc możesz spieprzać -nie byłem przyzwyczajony do tego odzywania się do mnie. Zazwyczaj reagowałem na to agresywnie, a dziś? Po prostu stałem i nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. -do widzenia -drzwi zaczęły się przede mną zamykać. Moje oczy otworzyły się jeszcze szerzej.

-Louis! -podskakuję, gdy przy drzwiach pojawia się An. Wygląda inaczej niż zazwyczaj ją widuję. -wchodź do środka. Nie stój na tym mrozie. -z milą chęcią! Te słowa cisną się na moje usta, ale milczę -Harry, wpuść gościa.

Chłopak przewraca oczami i robi mi przejście, choć po jego minie ewidentnie widać, że jestem tu niezbyt mile widziany. Co ja mu takiego zrobiłem?!

-och zapraszamy, zapraszamy. -wyrzuca z siebie -lubię przygarniać bezdomne koty.

Wchodząc do środka patrzałem na chłopaka z otwartą gębą. On też nie odwrócił wzroku, spoglądał na mnie z wysoko uniesionymi brwiami.

Przez to wszystko potknąłem się o dywanik leżący na środku wąskiego korytarzyku. Jakby nie silne szarpnięcie za moją kurtkę, pewnie leżałbym na zimnych kafelkach w kałuży krwi. To przecież nie moja wina, że mój nos był nad wyraz delikatny. Wracając jednak do mojego niedoszłego upadku, zostałem szybko ponownie ustawiony do pionu.

-myślałem, że ludzie z małymi stopami nie mają problemu z potykaniem się o nie - poczułem silny dreszcz słysząc jego zachrypnięty głos.

-może mam dwie lewe -no nie, Tommo, to na pewno była najlepsza odpowiedz jaką kiedykolwiek wymyśliłeś. Brawo.

Chłopak patrzał na mnie i wydawało się, że nad czymś intensywnie myśli. Nie moja wina, że zapatrzałem się na niego. Wyglądał jak milion dolców i pierwszy raz przy kimś mój umysł oszalał. Moje ciało płonęło. Serce waliło jakby miało zamiar wyskoczyć mi z piersi i przykleić się do zielonookiego.

-Lou, chodź -An ciągnie mnie za rękaw. Odwracam wzrok od chłopaka i potrząsam głową. Nie powinienem tak się na niego lampić. Ok, byłem gejem i te sprawy, ale nie wolno mi wywalać całych swoich uczyć na wierzch. To gubi człowieka, a mnie szczególnie. -rozbierz się i chodź -kiwam głową. Odpinam kurtkę i ją ściągam. Odwracam się, aby poszukać wieszaka, ale go nigdzie nie znajduję. Trochę się stresuje. Nie lubię takich sytuacji. Najgorsze jednak jest to, że Anne gdzieś poszła i zostałem tylko z lokowatym w korytarzyku.

-daj to -chłopak odbiera ode mnie kurtkę i otwiera jakieś drzwi za sobą. Dobra, jestem tępy jak nóż od zastawy stalowej. Po prostu gratulacje Tommo! Nawet się nie domyśliłeś, że mogą posiadać coś takiego jak szafa na kurtki. Brawo! -buty też możesz tam wsadzić -jego głos brzmi tak strasznie obojętnie, że mam ochotę iść utopić się w kiblu.

Rozwiązuje buty i układam je w szafie. Zamykam za sobą drzwi. Zaciskam dłoń na rączce walizki i robię kilka kroków w stronę wnętrza domu. Przełykam ślinę, gdy widzę w rogu salonu czarne pianino. Mam ochotę rzucić bagaż i zasiąść za instrumentem. Czułem jak biało -czarne klawisze wołają mnie, a wręcz błagają o to, abym popieścił je swoimi palcami.

-daj to -wzdrygam się kolejny raz tego dnia. Ciepła dłoń ląduję na tej mojej, która kurczowo trzyma się rączki. Mój oddech robi się szybki i płytki. To uczucie bliskości było nie do zniesienia. Wyrywam dłoń, przewracając przy tym walizkę. Czuję, we mnie narastającą panikę. W głowie powtarzałem sobie. Uspokój się, uspokój! Nie pomagało.

-Louis -kiedy dłoń Ann ląduję na moim ramieniu o mało nie dostaję zawału i to mi pomaga. Nie myślę już o tym, że jakaś obca osoba mnie dotknęła -zapomniałam was sobie przedstawić. Louis to jest mój syn Harry -wskazuje na lekko zaszokowanego chłopaka. Pewnie to było spowodowane tym, że tak zareagowałem na jego dotyk. -Harry, to Lou.

Pół godziny później leżałem w łóżku. Pokój gościnny tonął w mroku. Słyszałem jak z kuchni dochodzą odgłosy rozmowy. Twist'owie jedli kolację. Ja wymigałem się od niej tłumacząc zmęczeniem po długiej podróży. Mógłbym powiedzieć, że to totalne kłamstwo, ale nie. Naprawdę odleciałem śniąc o zielonookim chłopaku, który był wszystkim tym co potrzebowałem.

Schroniskiem...

Domem...

Obudziła mnie głośna melodyjka wydobywająca się z mojego telefonu. Zakryłem głowę poduszką i udawałem, że tego nie słyszę. Miałem nadzieję, że nie mamy wczesnej godziny i nikogo nie obudzę.

Przez dziesięć minut słuchałem jak mój telefon oznajmia mi o wszystkich wiadomościach które nadeszły, plus powiadomienia z różnych portali społecznościowych.

Chwyciłem ostatecznie za telefon i odkryłem, że mam 5 nieodepranych połączeń od mamy i 200 wiadomości tekstowych. Przejrzałem je i zatrzymałem się na tej od mamy.

'Nie odbierasz, bo pewnie śpisz. Czuję się źle, że w tym roku jestem tak daleko od Ciebie. Bardzo tęsknię, ale nic nie mnie nie powstrzyma przed złożeniem mojemu małemu BooBear życzeń! Kochanie, życzę Ci szczęścia, dużo miłości, abyś wreszcie odnalazł tego jedynego, aby obdarzył Cię najszczerszą miłością. Dużo zdrówka, bo coś ostatnio mizernie wyglądasz! Samych sukcesów w pracy. Kocham Cię i zawszę będę kochać.'

Łzy stanęły mi w oczach. Nie byłem w stanie odpisać nic innego jak 'dziękuję'. Serce mi się łamało. Moja mama zawsze potrafiła kilkoma słowami rozłożyć mnie na łopatki.

Musiałem się czegoś napić. Tego wszystkiego było za wiele. Ledwo się obudziłem, a ludzie zawalają mnie wiadomościami. Wyłączyłem telefon jak co roku. Oczywiście uprzednio odpisałem Niall'owi i Liam'owi. Inaczej pewnie wydziedziczyliby mnie i wylądowałbym na bruku.

Wyszedłem z pokoju. Najciszej jak potrafiłem udałem się do kuchni i to co zobaczyłem przerosło mnie trzy razy. Ann stała przy stole, patrząc na tort. Na wierzchu dużymi literami napisane było: LOUIS. Wszystko było wiadomo. Nie chciałem tego. Nie mogłem. To nie miało tak być. Cholera jasna!

-Lou, jak dobrze, że już wstałeś -nogi same zaniosły mnie w stronę kobiety. Czułem jak cała krew odpływa mi z twarzy. Im dłużej patrzałem na wypiek, tym bardziej robiło mi się słabo. Chyba zaraz tu padnę i nie wstanę -wszystkiego najlepszego, kochanie -zostaję zakleszczony w jej ramiona. Nie mogę odwzajemnić uścisku. Po prostu nie potrafię. -nie miałam czasu na nic lepszego, ale...

-co tu za przytulaski? -krew ponownie zaczyna płynąć w moich żyłach. Nie chcę, żeby wiedział. Nie chciałem tych urodzin. Dlaczego, to wszystko tak wyglądało?! Nie, nie, nie... Kurwa.

Odwróciłem się tak, aby zakryć tort. Oczywiście nie byłbym sobą, jakby nie stracił wypieku An. Usłyszałem tylko głuchy dźwięk talerza upadającego na ziemię. Jeszcze mi tego brakowało. Czy to wszystko musiało się na mnie mścić?! Dlaczego?!

Wybiegłem z kuchni mijając chłopaka w drzwiach. Wpadłem do korytarzyka, otworzyłem szafkę i wygrzebałem z kurtki paczkę fajek. Musiałem zapalić. Życzenia, urodziny, tort, wspomnienia. To nie dla mnie. Tego wszystkiego było od cholery za dużo. Mój mózg się przegrzewał. Jeszcze chwila a łzy popłyną mi po policzkach.

Wyszedłem z domu jak stałem. Nawet nie przeszkadzał mi lodowaty śnieg pod moimi bosymi stopami, ani chłodny wiatr na moim odsłoniętym ciele. Stanąłem na środku podjazdu i wyciągnąłem jedną fajkę z opakowania. Podpalenie jej zajęło mi chwilę. Dłonie drżały mi jakbym odstawił dopiero co prochy. Cholera!

-ubierz się -obok moich stóp lądują jakieś buty, a na ramionach jakaś ciepła bluza. Patrzę najpierw na to wszystko, a dopiero później na chłopaka stojącego obok mnie. Wygląda na zmartwionego. Ja bym raczej był przestraszony. Zachowywałem się przecież jak jakiś obłąkany.

-dzięki, chyba -mruczę. Zaciągam się i wydycham dym w stronę Harry'ego. Pośród szarego dymu wygląda jak zjawa.

*

Czy może być coś gorszego od urodzinowego tortu?

Może.

Wystarczy zostać elfem Świętego Mikołaja. Tak właśnie! Zostałem na chama wciśnięty przez Anne w zielone legginsy, bluzę i czapkę. Byłem ponoć idealny do tej roli.

Rodzina Twist co roku organizowała rozdawanie prezentów w domu dziecka, który znajdował się tuż niedaleko ich domu. Przez cały rok szukają darczyńców, aby w wigilię Bożego Narodzenia uszczęśliwić kilkanaście twarzyczek.

W tym roku Mikołajem był Harry, a ja miałem zostać jego elfem. Czułem się okropnie w tym zielonym stroju i muszę przyznać, że wolałbym już siedzieć na urodzinowej imprezie zorganizowanej przez Li. Tam przynajmniej nie byłoby małych dzieci, które chciałyby się ciągle przytulać.

To było dla mnie niekomfortowe. Przytulanie, ta radość. Nie byłem w żadnej mierze do tego przyzwyczajony.

-dziękujemy! -muszę na moment zatkać uszy, krzyk tych dzieci mógłby ogłuszyć wszystkich. Jednak cieszyłem się, że to już koniec, a ja będę mógł znać ten wstrętny strój i zaszyć się w pokoju gościnnym do jutrzejszego dnia. Za parę godzin nie będzie już moich urodzin i zakończy się ten cały koszmar. Będę mógł żyć sobie w spokoju aż do kolejnych urodzin, no ale do nich jeszcze okrągłe trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Tyle czasu, aby czuć się wolnym i być samym sobą.

-cukiereczka? -marszczę brwi i patrzę na Harry'ego, który teraz wystawia w moją stronę dłoń z kilkoma cukierkami. Nie lubię tych czekoladowych i ta część mnie, która jest w stu procentach Sassy każe to zakomunikować, ale ta druga, która nie do końca wie kim jest w moim ciele, każe mi się uśmiechnąć. Pierwszy raz od dłuższego czasu, właśnie słucham jej i szeroki uśmiech wychodzi na moje usta. Nie wiem dlaczego się uśmiecham. To jest dziwne, a wręcz bardzo dziwne.

Nie przeszkadza mi to, że stoimy na środku chodnika w strojach świątecznych. Po prostu się uśmiecham.

-dziękuję, ale nie lubię czekoladowych -poprawiam grzywkę, która wydostała się spod zielonej czapki

-to ja zliżę -chłopak poruszył brwiami. Pokręciłem głową i ruszyłem przed siebie. Nie przestałem się też uśmiechać. -ej, no...

Nie zatrzymałem się nawet na chwilę. Szedłem przed siebie nie zważając na nic. Nie obchodziło mnie, że nie znam okolicy i pewnie już się zgubiłem.

Ciekawiło mnie, to czy ktoś będzie mnie szukał. Może jakbym zniknął wszystkim by ulżyło. Chłopcy nie musieliby wiecznie wymyślać do mnie tych wszystkich imprez. Każdy by ode mnie odpoczął.

-przemokniesz -łapię się ze strachu za serce. Harry wyrasta przede mną niczym cień.

-zawału dostanę -pocieram twarz dłońmi i biorę kilkanaście oddechów, aby uspokoić serce.

-napiłbym się czegoś -zostaje chwycony za nadgarstek. Czuję jego ciepły dotyk nawet przez kurtkę. Trochę się wzdrygam. To był tylko nic nie znaczący dotyk, ale wywoływał we mnie panikę. Jednak za nim zdążyłem zareagować, bylem już ciągnięty w nieznaną mi stronę.

Trochę mnie to rozbawiło. Dochodziła szósta wieczorem, a my w przebraniach Mikołaja i Elfa przemierzaliśmy ulice. Ludzie przyglądali się nam. Niektórzy patrzyli i uśmiechali się, inni nie wyglądali na zadowolonych, ale to mi nie przeszkadzało. Byłem przyzwyczajony.

-tu mają dobre piwo -jedna z moich brwi unosi się ku górze.

-może nie piję -odpowiadam szybko

-tak jasne. -zaczyna się śmiać i muszę stwierdzić, że to był najcudowniejszy śmiech jaki w życiu słyszałem. Mógłbym go słuchać przez wieczność.

Zasiadamy przy pierwszym wolnym stoliku. Przyglądam się jak Harry pozbywa się z siebie górnej części stroju. Zasycha mi w gardle, gdy przez przypadek przy ściąganiu czerwonego płaszcza, unosi się jego koszulka. Idealne ciało.

Cały obrazek zakłóca dziewczyna stawiająca dwa piwa na stoliku. Uśmiecha się do zielonookiego znacząco i kiedy chłopak odwzajemnia uśmiech, już wiem... nie mam szans.

Ściągam z siebie kurtkę, przeklęta czapkę i sweterek. Muszę jakoś przeżyć te zielone legginsy, które opinają mój tyłek i to, że Harry nie jest gejem.

Wypijmy za to, kurwa!

Podnoszę kufel i zaczynam dużymi łykami go opróżniać. W piciu byłem dobry, tak przynajmniej mówił Niall.

Często wlewałem w siebie morze alkoholu, tylko po to aby zapomnieć. Miałem przecież o czym zapomnieć.

Przywołałem kelnerkę. Zamówiłem kolejne dwa piwa. Muszę przyznać, że miałem w stu procentach ochotę się dziś upić. Możliwe, że zacznę śpiewać samemu sobie sto lat, lub będę tańczył na stole, ale tego potrzebowałem.

-Louis, dlaczego nie lubisz swoich urodzin? -możliwe, że jakbym nie był lekko otumaniony alkoholem, to kazałbym mu spadać na drzewo prostować banany, ale procenty robiły swoje. Uśmiechnąłem się lekko.

-mój ojciec zawsze zapomina o moich urodzinach. Mam wrażenie, że nigdy mnie nie chciał i odetchnął z ulgą, gdy się wyprowadziłem -z moich ust wydobył się lekki pisk, który miał być śmiechem. -nawet nie wiesz jakie to paskudne uczucie, gdy oprócz mamy nikt nie pamięta o twoich urodzinach -uśmiecham się przez łzy. Mógłbym się teraz rozpłakać i miałbym to w dupie -mieć ojca i rodzeństwo cały rok, a w tym dniu pozostajesz tak naprawdę sam... -kręcę głową. To uczucie wbija mi nóż w serce. Odsuwam od siebie czwarte piwo. Alkohol działał dziś na mnie przytłaczająco -nigdy gdy mieszkałem z nimi mieszkałem, nie miałem wyprawionych urodzin, ani prawdziwych prezentów

-dlatego nie lubisz tego wszystkiego?

-mój chłopak zerwał ze mną w prezencie urodzinowym -zagryzłem wargę z taką siłą, że poczułem metaliczny smak krwi. To było okropne.

-przykro mi -wyglądał na naprawdę zmartwionego, a ja nie wiedziałem dlaczego. To nie dotyczyło jego.

-nalazłem w jego rzeczach pierścionek, myślałem, że chce się oświadczyć w moje urodziny. -parsknąłem śmiechem na wspomnienie mojej własnej głupoty -powiedział, że przygotował coś specjalnego. -muszę zacisnąć powieki, aby nie pozwolić łza zagrać pierwszych skrzypiec w mojej historii -zorganizował przyjęcie na moją cześć, a w prezencie ze mną zerwał. Miał na boku jakąś laskę, która była z nim w ciąży. -pochylam się w stronę chłopaka -a wiesz co było w tym najlepsze? -kręci przecząco głową -zorganizował imprezę tylko po to, abym nie zrobił scen. No ale zrobiłem i to taka, że wszyscy o tym gadali miesiącami. -chwyciłem za piwo i napiłem się -byliśmy ze sobą trzy lata i mieszkaliśmy okno w okno.

Nie wiem dlaczego mu o tym opowiadam. Był dla mnie obcym człowiekiem, który mógłby to wykorzystać przeciwko mnie. Jednak czuję się przy nim nawet swobodnie, dlatego opowiadam mu o wszystkim. O moich przyjaciołach, prezentach i imprezach organizowanych przez Li. Mówię mu o mamie.

-twoi przyjaciele robią to wszystko z miłości do ciebie. Pewnie chcą sprawić ci przyjemność -patrzę jak chłopak poprawia włosy -pewnie chcą, abyś pokochał swoje urodziny. -kiwam głową. Chowam twarz w dłonie, bo wiem, że ma rację, a ja spieprzyłem. Ktoś wreszcie musiał otworzyć mi oczy. -twój wymarzony prezent?

Zagryzam wargę i rozglądam się po pomieszczeniu.

-nie będziesz się śmiał? -kręci głową -zawsze chciałem dostać psa. Obojętnie jakiej rasy. Chciałem psa, ale nigdy nie mogłem go mieć. Tata jest uczulony na sierść.

*

Słyszę jak zegar wybija godzinę jedenastą w nocy. Wróciliśmy dwie godziny temu z baru. Ja zdążyłem wytrzeźwieć i wziąć prysznic. Teraz leżałem w łóżku i trzymałem telefon w dłoni. Napisałem do Niall'a i Liam'a, przepraszając ich za swoje wieloletnie zachowanie. Niall odpisał szybko z pytaniem co brałem i dlaczego piję bez niego. Liam milczał i to bolało. Teraz wiem co czuł przez te wszystkie lata.

Byłem beznadziejnym przyjacielem pogrążonym tylko w sobie, nie patrząc na innych.

Nagle słyszę jak moje drzwi się otwierają. Zapalam szybko lampkę. W progu widzę Harry'ego z wielkim kartonem oplecionym czarowną wstążką.

-co ty robisz? -pytam szeptem. Wiedziałem, że Anna i Rob już dawno sypią. Nie chciałem ich budzić.

-mam dla ciebie prezent.

-nie musiałeś -siadam na skraju łóżka i przyglądam się chłopakowi.

-musiałem -Harry stawia tuż przy moich stopach karton -otwórz.

Nie jestem pewien czy powinienem. Boje się. Co będzie jak on chciał zrobić mi na złość i z kartonu wylecą kruki lub prezent będzie pusty?! No ale... nie bądź dupa!

Odwiązuję kokardę bardzo powoli i z mocno bijącym sercem otwieram wieko pudła. Jestem w totalnym szoku, kiedy zaglądam do środka.

-jak? -patrzę ze łzami na chłopaka.

-jestem przecież Świętym Mikołajem. Wszystkiego najlepszego.

Łzy spływają mi po policzkach. Nie powstrzymuję już ich. To było warte tego. Przytulam się do twardego ciała Harry'ego, szepcząc dziękuję i pierwszy od dłuższego czasu nie czuję strachu przed dotykiem drugiej osoby.

Z uśmiechem na twarzy odrywam się od chłopaka i spoglądam ponownie do kartonu, gdzie smacznie spał brązowy labrador.

*

Świąteczny poranek był całkiem inny niż te wszystkie poprzednie. Moja twarz się nie zamykała, co strasznie dziwiło An. Myślała, że nawet coś brałem, ale gdy zobaczyła małego Mopsika od razu odpuściła. Cieszyła się moim szczęściem.

Co chwilę przytulałem do siebie Harry'ego i dziękowałem za prezent i za to, że mogłem się mu wygadać.

Po południu wraz z Harry'm i szczeniakiem wróciłem do siebie. W domu zastałem Liam'a z Zayn'em i Niall'a z Selen. Wszyscy byli w szoku, gdy mnie zobaczyli, a szczególnie, że nie byłem sam.

Po serii przytulań i przeprosin z mojej strony zjedliśmy tort, który oczywiście stał w lodówce. Pewnie miał być na wczorajszą imprezę.

Byłem szczęśliwy, gdy chłopcy mi wybaczyli i zaakceptowali Harry'ego, choć Liam przyglądał mu się podejrzanie i zarzucał milionem pytań. Liam zachowywał się jak mój starszy brat.

No ale kiedy Liam męczył Harry'ego, Niall męczył mi psa. Miałem szczęście, że chłopcy zgodzili się na czworonożnego współlokatora i ze zdziwieniem stwierdziłem, że nawet polubili Mopsika.

*

-dziękuję za wszystko -szepcze do Harry'ego, który uśmiecha się do mnie szeroko -to dla ciebie. -podaje mu małe pudełko

-nie musisz mi dawać żadnego prezentu -patrzy na mnie tymi swoimi zielonymi oczkami i muszę powiedzieć, że umarłem.

-ty podarowałeś mi prezent

-kiedy usłyszałem od mamy, że nie cierpisz swoich urodzin. Musiałem coś zrobić, aby to się zmieniło -poważnieje na chwilę -zasługujesz na to.

Przełykam ślinę i proszę go o to aby jednak otworzył prezent ode mnie. Trochę się stresuje, gdy rozwiązuje maleńką kokardę. Serce o mało nie wyskakuje mi z piersi.

-piękny -widzę jak jego palce dotykają maleńkiej zawieszki w kształcie papierowego samolociku.

-moja mama kiedyś mi go podarowała -marszczę brwi. Próbuję sobie przypomnieć kiedy to było, ale mi nie wychodzi. -powiedziała, że kiedyś komuś to będę mógł podarować i że będę wiedział komu.

-dziękuję... -podchodzi do mnie bliżej i znienacka mnie całuje mnie w usta. Przez chwilę czuję jak drętwieje, ale szybko pokonuję to i odwzajemniam pocałunek. Jego usta smakują lepiej niż mogłem sobie wyobrazić. Dłonie, które teraz oplatają mnie w taki, są trzy razy bardziej gorętsze niż zapamiętałem. Odrywamy się od siebie dysząc -przepraszam -mówi na jednym wydechu -wiem, że znamy się dopiero trzy dni, ale miałem ochotę na to od kiedy stanąłeś w progu mojego domu -jego palce odgarniają moją grzywkę.

-ja też.

-jesteś najwspanialszym prezentem jaki kiedykolwiek otrzymałem w życiu -chłopak lekko cmoka mnie w usta.

-ty moim też, ale zaraz po Mopsiku -Harry jęczy w proteście -nawet mnie nie zaprosiłeś na randkę.

-pójdziesz ze mną na randkę?

Uśmiecham się w odpowiedzi. Może nigdy nie lubiłem swoich urodzin, co bardzo niszczyło mi święta. Ale ten rok wszystko zmienił. Pokochałem ten czas, pokochałem wszytko! Imprezy urodzinowe organizowane przez Liam'a, prezenty Ni. Miliony życzeń, a wszystko za sprawą Świętego Mikołaja, który podarował mi wymarzony prezent.

Księcia na białym rumaku.

-wesołych świąt, Hazz

-wesołych świąt, Lou...

-wiesz, że jestem księżniczką -szepcze uśmiechając się do niego.

-wiem i biorę cię takiego

Szczęście nie jedno imię ma. Moje miało na imię Harry.

 Kocham twoje oczy
Kocham twoje włosy
Kocham usta słodkie
Kocham ciebie całym sercem
Kiedyś tylko tak myślałem
Kiedyś tylko tak marzyłem
Właśnie miłość przyszła dziś
Moje serce gubi rytm
Kiedy tylko widzę Cię
Pragnę krzyczeć z całych sił
Jak ja bardzo kocham cie
Serce mówi głośno idź
Wyznać miłość to nie wstyd
Tylko tobie piszę wiersz
Tylko z tobą chciał bym być .

KONIEC!

***

Możliwe, że to ostatnie opowiadanie jakie wyszło spod mojej ręki.

tak jakbym zrobiła 'Game over' ;(

Ogólnie mam doła i nie mam zielonego pojęcia, czy z niego wyjdę -,-

Jednak jeśli coś się ukaże w najbliższym czasie, to będzie to kolejne opowiadanie świąteczne 'Christmas Sterek'.

**

Chamska reklama!!

zapraszam na profil xXBadUnicornsXx, gdzie razem z dziewczynami, wspólnymi siłami stworzyłyśmy ONE SHOT.

Zapraszam też na profil xxJustMeBitchxx i HateVitae !!

Wiem, umrę śmiercią szybką przez uduszenie...

https://youtu.be/8U__F3jK0Sw

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top