XMAS SCRIPT - CALLMEVERKA

callmeverka

Nadeszła zima. Ostatnia noc należała do tych szczególnie chłodnych, co można było odczuć ranem, kiedy to zimny wiatr rozwiewał niezwiązane kosmyki włosów Tancy, a gruby szal okazał się być niewystarczająco gruby, w zderzeniu z minusowymi temperaturami. Nowojorski krajobraz lśnił, pokryty białą powłoką śniegu, a za sklepowymi witrynami dostrzec można było najróżniejsze świąteczne dekoracje – zaczynając od choinkowych lampek, a kończąc na nakręcanych zabawkach, które po przekręceniu korbki rozbrzmiewały melodią słynnego – We wish you a merry christmas. Nowy Jork, przysłonięty białą kurtyną, był miejscem, któremu nie był straszny chłód, czy śnieg. To właśnie on sprawiał, że to miasto emanowało świąteczną aurą, która była jedyna w swoim rodzaju. Ludzie zabijali się, aby zrobić sobie zdjęcie pod słynną choinką przed Rockefeller Centre lub przespacerować się po Central Parku w tak iście zimowej aurze. Święta były czymś, co słynna Tancy Harris uwielbiała, choć wydarzenia z zeszłego roku wciąż odbijały się echem w jej głowie. Kobieta szybko złapała taksówkę, która zawiozła ją pod siedzibę WR Movies, gdzie znajdował się plan najnowszego filmu Harris. Wysiadając, poczuła wibracje w lewej kieszeni swoich spodni.

Od: Vance

Dzisiaj kręcimy scenę pocałunku. Mam nadzieję, że nie wysmarowałaś się znowu tym okropnym błyszczykiem. Dobrze wiesz, jak tego nie znoszę.

Wzięła głęboki oddech, który pozwoliłby jej na zniwelowanie nagłego zdenerwowania, choć niewiele jej to pomogło.

Do: Vance

Specjalnie dla ciebie poproszę makijażystkę o jego podwójną warstwę. Wiem, jak go uwielbiasz.

Zablokowała ekran i przeszła przez rozsuwane drzwi do ciepłego holu. Drogę na plan znała już na pamięć. Nagrywki trwały już ponad dwa tygodnie, więc codziennie przemierzała tą samą trasę. Wchodząc na miejsce nagrywek, jak najszybciej skierowała się do swojej garderoby, gdzie czekała już na nią makijażystka.

40 minut. Dokładnie tyle zajęło jej zmienienie się z słynnej Tancy Harris w graną postać.

Wychodząc z pomieszczenia, poczuła, jak jej czoło zderza się z czyjąś klatką piersiową. Nie musiała nawet podnosić głowy, aby wiedzieć, że przed nią stał nie kto inny, a Vance Horner. Ktoś, dla kogo kiedyś byłaby w stanie zrobić wiele, ale teraz? Teraz był dla niej tylko kolejną, nic nie znaczącą osobą. I choć uparcie chciała zapomnieć o incydencie sprzed roku, nie była w stanie wyprzeć tych obrazów z pamięci. Tej jednej nocy, kiedy oboje przekroczyli granicę i pozwolili sobie na dużo więcej, niż powinni. Kiedy w poprzednie święta, po jednym z planów filmowych, zmęczeni, spotkali się w apartamencie Tancy, by świętować zakończone nagrywki, zdecydowanie przesadzili z alkoholem. Poza tym, ze względu na śnieżycę, która rozpętała się na zewnątrz, byli na siebie skazani. To była jedna noc. I tylko noc. Poranek bowiem podziałał wtedy na Tancy, jak wiadro zimnej wody. Kiedy obudziła się, w jej mieszkaniu nie było już Vance'a. Pisała sms-y, lecz on nie odpowiedział na żaden. W końcu pewnego dnia przestała próbować nawiązać z nim jakikolwiek kontakt. Uparcie próbowała go znienawidzić i zapomnieć o nim, tak jak on zapomniał o niej. Ich relacja zamieniła się w pył na równy rok. Dopiero teraz, ktoś postanowił złączyć ich drogi na nowo. Wystawić ich na próbę, na którą żadne z nich nie było gotowe. Los jednak znów z niej zakpił. Nie tylko miała grać u boku kogoś, z kim kiedyś coś ją łączyło, lecz także wcielić się w rolę jego filmowej dziewczyny, w pieprzonej, świątecznej komedii romantycznej.

Gdy do jej nozdrzy dotarł jego charakterystyczny zapach, znów poczuła się jak w domu. Szybko jednak otrząsnęła się z tego mylącego uczucia i nie mówiąc nawet słowa, wyminęła mężczyznę, ruszając w kierunku planu.

***

Jego usta połączyły się z jej w delikatnym pocałunku, który nie wyrażał żadnego uczucia. Na marne byłoby doszukiwać się w nim chemii, pasji, czy namiętności. Przypominał bardziej dwójkę ludzi, którzy zostali zmuszeni do zetknięcia się wargami, jednocześnie starając się ukryć swoje obrzydzenie, względem drugiej osoby. I, o ironio, tak właśnie było.

– Stop! – donośny głos reżysera przeciął powietrze. Wszyscy nagle zamilkli, a para aktorów odsunęła się od siebie, najszybciej jak to było możliwe. – Jeśli tak mają wyglądać wszystkie wasze pocałunki, to ja nie wiem, jak wy sobie wyobrażacie ten film. – mężczyzna westchnął i przetarł ręką czoło, po którym spływały krople potu. Rozejrzał się na boki i pokręcił głową w niezadowoleniu. – Ludzie mają poczuć napięcie, chemię, cholerne uczucia pomiędzy wami. Macie emanować szczęściem i wyglądać na najbardziej zakochaną dwójkę ludzi na tej pieprzonej planecie! – wykrzyknął, przez co Tancy wzdrygnęła. – Możecie zostawić mnie z nimi sam na sam? – poprosił reżyser, zwracając się do reszty ekipy, dzięki czemu po chwili na planie pozostał tylko on, Tancy i Vance.

Cisza, która nagle zapanowała, była czymś nietypowym dla tego miejsca. Wszystko nagle stanęło w miejscu i cała uwaga zarówno Tancy, jak i Vance'a skupiła się na nieco grubszym, niskim mężczyźnie.

– Mam dla was zadanie i proszę, abyście potraktowali to na poważnie. Testowałem już kiedyś tę technikę, ale tylko raz. Wiem jednak, że jest skuteczna i w waszym wypadku jest to prawdopodobnie jedyne wyjście. – przerwał na chwilę, aby zaczerpnąć powietrza i kontynuował. – Zamieszkajcie ze sobą przez przerwę świąteczną. Zachowujcie się jak para, ba, bądźcie parą. Spędzcie razem święta, nowy rok. Nie wiem. Po prostu nie wychodźcie z roli. Przezwyczajcie się do swojej obecności, do swojego dotyku. Macie czuć się przy sobie komfortowo i macie przenieść to później na plan filmowy, rozumiecie? Wiem, jak to brzmi i jeśli faktycznie nie chcecie...

– Chcemy. – przerwał mu szybko Vance.

Że, przepraszam, kurwa, co?

Pomyślała Tancy.

– Nie ma takiej...– nie zdążyła dokończyć, gdyż na jej ustach znalazła się dłoń mężczyzny, która uniemożliwiła jej dokończenie zdania.

– Jest to, tak jak reżyser mówi, jedyna możliwość w naszym wypadku. Myślę, że nie powinno być to dla nas wyzwaniem. – wyszczerzył się Vance.

– Skoro tak mówisz, to bardzo się cieszę. Na dzisiaj kończymy nagrywki. Dogadajcie się między sobą, ustalcie szczegóły. Ja już w to nie wnikam. Mnie interesuje tylko i wyłącznie to, abym po tym wszystkim w końcu mógł normalnie nakręcić wszystkie sceny. – odparł. – Mamy sponsorów, którzy włożyli w ten film kupę hajsu, zresztą wam też płacą nie mało. Jeśli po tej całej akcji nie będzie poprawy, to naprawdę już nie wiem, jakim sposobem mam wywołać w was te emocje. – Wziął głęboki wdech i zmierzył ich wzrokiem – Weźcie się w garść. Widzimy się po Nowym Roku.

Po czym, jak gdyby nic, poszedł w znanym tylko sobie kierunku, zostawiając Tancy i Vance'a zupełnie samych.

Samych, ze swoimi przemyśleniami, które chowali głęboko, pod codziennie zakładanymi maskami.

***

Chodziłam od ściany do ściany, będąc pewna, że będzie żałować tego całego aranżowanego związku. Wiedziała, że rok temu pozwolili sobie na za dużo, że przekroczyli wyznaczoną granicę. Wiedziała, jak ogromny żal miała wtedy do niego, kiedy następnego ranka obudziła się sama i jak wtedy się poczuła. Naprawdę myślała wtedy, że łączyło ich coś więcej, ale od tamtego incydentu nie zobaczyła go ani razu. Poczuła się wykorzystana, pomimo tego, że to ona sama zainicjowała ich wspólną noc. Wykorzystana nie przez Vance'a, lecz przez własną naiwność i głupotę.

Wyjrzała przez ogromne okna, które wychodziły na zaśnieżony Central Park. W dłoni trzymała kieliszek wina, który miałby dodać jej, choć pozornej, odwagi. Było to nadzwyczaj ironiczne, ponieważ była aktorką. Wykonywany zawód i odwaga, czy też pewność siebie, która się z nim wiązała, zupełnie zanikała, kiedy przychodziło do relacji z jakimkolwiek mężczyzną, a z Vancem szczególnie.

Jej rozmyślania przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości. Spojrzała na ekran telefonu, jednak przez jej twarz nie przemknął nawet cień zdziwienia.

Od: Vance

Czekam na dole.

Ciche westchnienie opuściło usta Tancy.

Przedstawienie czas zacząć.

***

Mieszkanie Vance'a Hornera było utrzymane w chłodnych barwach. Ciemne matowe przestrzenie, które zlewały się z mrokiem, panującym za panoramicznymi oknami, były oświetlane przez ledy, ukryte w suficie. Wszystko miało niezwykle surowy, ale i elegancki, a przy tym nowoczesny styl. Brakowało tu jedynie życia. Jakiejś niedoskonałości. Pozostawionych okruszków na blacie po porannym  śniadaniu, niesymetrycznie ułożonych poduszek, czy chociażby marynarki zarzuconej w pośpiechu na oparcie krzesła. Na wszelakie odstępstwa od normy nie było tu miejsca.

Tancy już będąc dzieckiem zauważyła, że każdy dom miał swój indywidualny zapach. Coś tak niezwykle charakterystycznego i niepowtarzalnego. Już na samym wejściu czuć było tę unikatową woń, która w miarę przebywania w pomieszczeniu, przestawała być wyczuwalna. Mieszkanie, a w zasadzie apartament, Vance'a nie był wyjątkiem. Lecz, czy ktokolwiek byłby zdziwiony tym, że cztery kąty mężczyzny pachniały tak jak on?

Zapach był intensywny, lecz nie można było go nazwać mocnym. Był połączeniem zapachu paczuli, cedru i drzewa sandałowego. I choć Tancy pragnęła pozostać obojętną, na ten oto zapach, to nie mogła nic poradzić na to, że kiedy ponownie go poczuła, pierwsze co przyszło jej na myśl to dom.

I nie dlatego, że jej własne mieszkanie pachniało w ten sposób, bo było to niezgodne z prawdą. Działo się tak dlatego, że przez pewien okres swojego życia Tancy czuła, jakby to właśnie Vance był jej domem.

– Który to pokój gościnny? – zapytała, wciąż trzymając rączkę od walizki.

Vance spojrzał na nią zdziwiony, jednak postanowił jej odpowiedzieć.

– Drugie drzwi po prawo, a czemu pytasz?

Z ust Tancy wybrzmiał perlisty śmiech. Vance poczuł, jak jego mięśnie powoli się rozluźniają, a szczęka luzuje swój ścisk. Jej śmiech był jednym z jego ulubionych dźwięków i był pewien, że w te święta nawet słynne Last Christmas nie będzie mogło się równać z tym odgłosem.

– Jak to "dlaczego pytam"? Chciałam odłożyć swoje rzeczy i się rozpakować, skoro już zgodziliśmy się na ten pieprzony eksperyment. Chyba mam do tego prawo? – zapytała, a w jej głosie dało się usłyszeć wyraźną nutę sarkazmu.

– Moja sypialnia jest na wprost. – odparł głosem pełnym powagi – Przepraszam, nasza sypialnia.

Obserwował, jak źrenice Tancy przybrały nienaturalnie duży kształt, a oddech ugrzązł jej na chwilę w gardle.

– Jaka nasza sypialnia, do cholery?! Jeszcze mnie nie pojebało, żebym z tobą spała w jednym łóżku.

– Jakoś rok temu Ci to nie przeszkadzało. – skwitował Vance, a na jeden z jego kącików ust uniósł się w ironicznym uśmiechu.

– Mi nie, ale tobie najwyraźniej, skoro postanowiłeś spierdolić następnego dnia i zerwać ze mną wszelki kontakt!

– Nic nie rozumiesz...

– Czego niby nie rozumiem, co? Pusta połowa łóżka rano była wystarczającą wiadomością, abym poczuła się jak jakaś tania dziwka...

– Przestań tak o sobie mówić! – przerwał jej. Nie mógł znieść potwornego ukłucia w klatce piersiowej, które rozeszło się po jego ciele w reakcji na wypowiadane przez dziewczynę słowa. Czuł się źle sam ze sobą. Winny i odpowiedzialny za zranione serce Tancy.

– Nie, nie przestanę. Bo tak właśnie się czułam. I to wszystko przez ciebie, rozumiesz?

Milczał. Nie był w stanie wydusić z siebie choćby najmniejszego słowa.

– I boli mnie to, że dla ciebie to nic nie znaczyło, a ja znowu zachowuję się jak skończona idiotka, użalając się nad sobą. – przetarła policzki, po których spłynęło kilka kropel łez. – Zresztą, nieważne. Pójdę już lepiej spać. Oboje musimy ochłonąć.

– Tancy...

Wiedziała, że chciał jej to wszystko wyjaśnić. I choć pragnęła zadać mu tyle pytań, dowiedzieć się dlaczego, co się stało tamtej nocy, czy to ona zrobiła coś nie tak... nie mogła sobie na to pozwolić. Nie mogła dopuścić do tego, aby w oczach Hornera stać się jeszcze bardziej naiwna.

Jej emocje, definiowały jej samoocenę. Tak było od zawsze. I kiedy jeszcze nie tak dawno czuła się dobrze ze sobą, teraz pragnęła pozbyć się swoich myśli, swojej duszy i tych cholernych uczuć. Zamknąć je na klucz, wyrzucić na dno oceanu i nigdy nie sięgnąć po nie ponownie.

***

Poranne promienie słońca, które tego dnia dawały o sobie znać wyjątkowo mocno, rozświetliły sypialnię. Tancy otworzyła oczy, jednak w zderzeniu z panującą jasnością od razu je zamknęła. Jej uwadze nie umknęło jednak to, że nie znajdowała się tu sama. Co prawda łóżko było zajmowane tylko przez nią, ale obecność drugiej osoby w pokoju była wyjątkowo wyczuwalna.

W powolnym tempie otworzyła oczy i choć uparcie nie chciała się do tego przyznać, marzyła, aby codziennie budzić się z takim widokiem. I nie mowa tu o panoramie śnieżnego Nowego Jorku, która rozciągała się za oknem, a o pewnym wysokim brunecie, który siedział na fotelu z książką, popijając poranną kawę.

Poranki zazwyczaj należały do beztroskich pór. Były czyste, nieskażone wydarzeniami całego dnia. Ten również do nich należał, ale miał w sobie coś wyjątkowego.

Miał Vance'a.

Kiedy dziewczyna podniosła się do siadu, mężczyzna odłożył książkę i kawę na stolik obok i rozsiadł się wygodnie, opierając łokcie na kolanach i splatając ze sobą palce.

– Jak się spał...

– Czy ty spałeś tu ze mną?!! – przerwała oburzona Tancy.

Horner wyprostował się. Mimo to, jego postawa nie zdradzała żadnych emocji.

– Oczywiście, że nie. Spałem u siebie. Nie chciałaś spać w mojej sypialni, więc to uszanowałem.

– A...

– Nie uważasz, że powinniśmy być dla siebie choć trochę milsi? Na miłość boską, Tancy, jesteśmy aktorami. Mamy do odegrania rolę. Być w związku przez niewiele ponad tydzień. Czy to jest dla ciebie takie ciężkie? Choć raz ugryźć się w język i postarać się po prostu zaakceptować sytuację taką jaka jest? Nie mogłabyś chociaż... spróbować?

– Dobrze, kochanie. – odparła z przekąsem, jednak Vance nie mógł ukryć tego, jak podziałało na niego te słowo. – Jak ci się spało? – posłała mu najpiękniejszy uśmiech, na jaki była w stanie się wysilić o tej porze.

– Całkiem dobrze. Szkoda tylko, że moja dziewczyna nie chciała dzielić ze mną łóżka. Wiesz może dlaczego?

– Widocznie miała powód. A skoro miała powód, to powinieneś zrobić jej teraz śniadanie do łóżka i błagać o wybaczenie. – zwęziła oczy, posyłając mu jedno z tych spojrzeń, które przyprawiało go o ciarki.

– Przecież już stoi.

Pobladła. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że jej wzrok automatycznie powędrował w kierunku jego spodni. Mimo to, szybko się opamiętała i powróciła spojrzeniem do twarzy mężczyzny. Na jej twarzy wymalowały się rumieńce.

– Nie to. – prychnął, przewracając oczami. – Śniadanie. Stoi. – rozdzielił te dwa słowa od siebie, jakby Tancy miała go nie rozumieć. Mimo to, na jej twarzy nie odnalazł zrozumienia, więc kontynuował – Tancy, zrobiłem ci wcześniej śniadanie. Stoi obok twojego łóżka, na stoliku nocnym.

Na twarzy kobiety wykiełkowało zrozumienie. Jedyne co była w stanie zrobić, to zrugać się w myślach za swoje idiotyczne

skojarzenia. Nie wiedziała jednak, że swoją głupotą sprawiła, że na twarzy Vance'a po raz pierwszy od dawna wykwitł szczery,

niewymuszony uśmiech.

Bo choć na każdym zdjęciu, jakie można było odnaleźć w internecie, mężczyzna pozostawał uśmiechnięty, to wszystko było tylko maską, której zakładanie opanował do perfekcji. W końcu nie bez powodu był jednym z lepszych aktorów w Nowym Jorku, prawda?

Poranki należały do pór dnia, które Tancy lubiła przedłużać w nieskończoność. Była 11, kiedy dziewczyna postanowiła wyjść spod ciepłej kołdry i rozpocząć nowy dzień. Wzięła szybki prysznic, ubrała się w gruby kremowy sweter z golfem, pozostawiając spodnie od piżamy.

Przez bite 6 godzin  nie wychodziła ze swojej sypialni. Była zbyt pochłonięta nowo odkrytym serialem, więc większość dnia spędziła wylegując się w łóżku, wśród sterty poduszek.

Wchodząc do kuchni zastała Vance'a, który siedział wygodnie w rogu kanapy, czytając książkę i popijając gorące kakao. Na jego nosie spoczywały okulary, które dodawały mu uroku, jego włosy pozostawały w nieładzie, a postawa, którą przyjmował, wskazywała na pełne rozluźnienie i odpoczynek. Miał na sobie białą bluzę z kapturem i podobnie jak Tancy - spodnie od piżamy.

Na zewnątrz było już ciemno, jednak w Nowym Jorku światła nigdy nie gasły. Do apartamentu dostawały się pojedyncze smugi świateł, które przebijały się przez panoramiczne okna, a na stole i stoliku kawowym zapalonych pozostawało kilka świeczek, które nadawały całemu miejscu wyjątkowy klimat.

– Co czytasz? – zapytała, otwierając lodówkę i wyciągając z niej jajka, masło i mleko. Znalezione produkty postawiła na blacie i zajęła się wertowaniem szuflad, w poszukiwaniu pozostałych składników.

– It ends with us – odpowiedział spokojnym głosem, nadal pozostając wpatrzonym w czytaną książkę.

Tancy na chwilę zaprzestała swoich ruchów. Vance? Z książką Colleen Hoover? A myślała, że w życiu nic już jej nie zaskoczy.

– Wow, kolego. – odparła z wyraźnym zdziwieniem.

– Kolego? Przecież jestem twoim chłopakiem, czyż nie słońce?

Jej chłopakiem.

Słońce.

– Nie schlebiaj sobie. Czytasz to, bo twoja siostra cię zmusiła?

– Skąd wiesz, że mam siostrę? – skierował na nią swoje spojrzenie, odrywając się tym samym od wypełnionych literami kartek.

– Jestem przecież twoją dziewczyną, prawda? Jak mogłabym nie wiedzieć takich rzeczy? – złapała się za serce, pogłębiając tym samym swój sarkazm. – A prawdę mówiąc to wiem o tobie dużo więcej, niż mogłoby Ci się wydawać. Poza tym, mówiłeś kiedyś o niej. Pamiętam nawet, że ma na imię Iris i masz ją zapisaną w kontaktach jako ikonkę koniczynki.

Przez myśli Vance'a przemknął cień wspomnień sprzed roku, a jego serce zaczęło bić odrobinę szybciej. Ale tylko odrobinę.

Bolało go to, że prawdopodobnie to, co mieli wtedy, już nie wróci. Jeszcze nie tak dawno czuł, że Tancy jest tą jedyną. Była jego przyjaciółką... do czasu, kiedy wszystko zaprzepaścił.

Tamta jedna noc, noc zapomnienia, była dla niego niezwykle ważna. Czuł się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie, bo to właśnie Tancy pozwoliła mu na tak duży krok. I choć wiedział, że jego popularność mogłaby pozwolić mu na posiadanie każdej pożądanej kobiety, to on nie pragnął nikogo, tak bardzo jak pragnął Harris. Myślał o niej przez cały jebany rok.

Miał świadomość tego, że kobieta uważa go za skończonego dupka za to, że zostawił ją tamtego rana samą, jednak wiedział też, że brunetka nie znała całej prawdy. W zasadzie to nie wiedziała nic. Nie miał jednak prawa jej osądzać. Gdyby był na jej miejscu, prawdopodobnie nie odezwałby się do siebie samego już nigdy. A jednak ona tu była. Stała i rozmawiała z nim, jak gdyby nic. Ba, ona była jego dziewczyną. I pomimo, że ich związek nie był prawdziwy, a wszystko zostało zaaranżowane, to czuł wdzięczność, że dane mu jest choć przez chwilę poczuć się tak samo, jak rok temu.

– Vance! – do jego uszu dotarł głośny krzyk kobiety. – Wreszcie. Zamyśliłeś się. W ogóle nie słuchasz co do ciebie mówię.

– Pytałaś mnie o coś? – zapytał zdziwionym tonem.

– Tak. Pytałam się, na której jesteś stronie?

– Czterdziestej piątej – odpowiedział, uprzednio sprawdzając numer kartki.

– Aha, czyli jeszcze nie wiesz. – westchnęła.

– Czego nie wiem?

– Niczego. Po prostu jebać Ryle'a.

– Dlaczego? Przecież typ wydaje się być oke...

– JEBAĆ RYLE'A!!!! – wykrzyknęła, a echo jej słów odbiło się od ścian apartamentu. Vance był nie lada zaskoczony nagłą reakcją Tancy na wspomnianego bohatera.

– Okej, okej. Zrozumiałem już. – podniósł ręce w obronnym geście.

– Jak dojdziesz do sceny z magnesikiem, to wtedy możemy dopiero pogadać. – odrzekła, po czym powróciła do wyjmowania składników na blat.

– Scena z magnesikiem? Przecież to brzmi jak tytuł jakiegoś słabego pornola... – westchnął sam do siebie, kręcąc głową i powrócił do czytania.

***

Był już w połowie książki. Tancy miała rację. Jebać Ryle'a to i tak spore niedopowiedzenie. Brakowało mu słów, żeby wyrazić to, jak bardzo nienawidził tego bohatera.

Nie mógł jednak kontynuować swojego czytania, gdyż panującą w mieszkaniu ciszę zagłuszał odgłos mixera, z którego korzystała Tancy.

Wstał więc z kanapy, powolnym krokiem kierując się w stronę kuchni.

– Mogę wiedzieć, co ty robisz? – zapytał spokojnym głosem.

Kobieta wyłączyła urządzenie i zanurzyła palec w świeżo wymieszanej masie, po czym wsadziła go do ust.

– Cudo – powiedziała cichym głosem sama do siebie, mrużąc przy tym oczy – A tak. Pytałeś co robię – ocknęła się po chwili. – Jak to co? Pierniczki!

– Pier..niczki?

– Mhmmm. Święta bez pierniczków to żadne święta.

– A więc niech będą pierniczki... – westchnął i przeczesał ręką swoje włosy.

Stał oparty o blat obok niej i uważnie przypatrywał się temu, co właśnie robiła.

Tancy wyjęła ciasto z miski i zaczęła je wyrabiać.

Mężczyzna nie chciał jedynie stać i przyglądać się wykonywanej przez nią pracy, więc postanowił jej pomóc.

– Daj, ja to zrobię – oderwał się od blatu i zaszedł ją od tyłu.

– Vance, daj spok...– nie dała rady dokończyć. Jej plecy były przyciśnięte do torsu mężczyzny, a pośladki otarły się o...wybrzuszenie w jego spodniach.

Przestała ugniatać ciasto, wstrzymując oddech. W tym momencie cieszyła się, że stała tyłem do Hornera, gdyż w przeciwnym razie, ten mógłby przyłapać ją na tym, jak się rumieni, a przecież nie chciała mu pokazać tego, jak na nią działa. Miała wrażenie, jakby cały świat zatrzymał się w tej jednej chwili. Już dawno nie byli tak blisko siebie, ale dla Tancy nie było to niekomfortowe. Jej ciało znało dotyk Vance'a, jego ruchy i fakturę skóry, a jej nozdrza były wyczulone na jego zapach.

Vance Horner już dawno nie był dla niej tylko jednym ze znajomych aktorów. Kiedy jego nazwisko pojawiało się w prasie i mediach, Tancy nie przelatywała go wzrokiem, tak jak nazwiska innych. Za każdym razem zatrzymywała swoje spojrzenie na tych kilkunastu literach, które formowały się w jego imię. Zupełnie, jakby dzięki temu miała go do siebie przywołać.

Poczuła, jak umięśnione ręce mężczyzny zaczynają wyrabiać ciasto. Jego duże dłonie pracowały w dużym skupieniu, kiedy ugniatał przygotowaną przez Tancy masę, co jakiś czas posypując ją mąką.

Kobieta cały czas stała przed nim, blokując mu wygodny dostęp do blatu, jednak Vance'owi wcale to nie przeszkadzało. Przecież... jemu nigdy nie chodziło o pierniczki. Chodziło o to, aby znaleźć się jak najbliżej Tancy, żeby móc trzymać ją przy sobie, nie wypuścić z ramion i...

Choć przez chwilę czuć, że wszystko jest na swoim miejscu.

***

Drugi dzień związku z Hornerem przyniósł nieoczekiwany zwrot akcji.

– Jak to jedziemy na święta do twoich rodziców?

– Normalnie. Co roku jeżdżę do rodzinnego domu w wigilię, więc tym razem zabieram cię ze sobą, skoro jesteśmy w związku.

– A co z moimi rodzicami? Nie pomyślałeś o mnie w ogóle? Przecież ja też chcę spędzić z nimi czas.

– Spokojnie. Zadzwoniłem dzisiaj rano do twojej mamy i powiedziałem, że przyjedziemy w pierwszy dzień świąt.

– Jak to zadzwoniłeś do mojej...– Tancy wzięła głęboki wdech i kontynuowała –  Po pierwsze, skąd masz jej numer i od kiedy ty w ogóle rozmawiasz z moją mamą?!

– Przecież rok temu sama mi go dała, nie pamiętasz już, kochanie?  Świąteczna gala charytatywna... nie mówi ci to nic?

Kurwa.

Że też musiał przywrócić tak silne wspomnienia. W tym jebanym momencie.

Oczywiście, że doskonale pamiętała tę galę.

Jej rodzice co roku organizowali ją, aby uzbierać pieniądze na leczenie chorych dzieci, jednak zeszłoroczna była nieco... inna.

Vance był jej osobą towarzyszącą. I choć nie chciała tego przyznać, to nadal wspominała to jako jeden z lepszych wieczorów w moim życiu.

To jak razem tańczyli – ona w długiej czerwonej sukni, on w czarnym smokingu. To, jak potajemnie wymknęli się po północy i spacerowali zaśnieżonymi ogrodami. To, jak pocałował ją pod jemiołą...

To wszystko było tak piękne, że aż trudno było jej uwierzyć, że teraz stała przed tym samym człowiekiem co wtedy.

– Mówi i to bardzo wiele. – podeszła do niego powolnym krokiem, aż stanęła naprawdę blisko. Za blisko. Ich wargi praktycznie ocierały się o siebie, a oddechy mieszały. – Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że mój Van mógłby mnie tak zranić. A szkoda. Bo naprawdę wierzyłam, że nam wyjdzie. – wyszeptała w jego usta, na co mężczyzna przymknął oczy.

– Ja nadal wierzę. – wyszeptał.

– Nadzieja matką głupich.

Westchnął i zamilknął na chwilę, zbierając myśli. Głucha cisza była przerywana jedynie przez ich oddechy. I kiedy Tancy już myślała, że pozostaną w milczeniu, jego głos przedarł się przez zastałe ogłuszenie.

– Mogę być i głupcem, jeśli dzięki temu znowu będziesz moja.

Złączył ich czoła, głośno oddychając.

Nie zamienili jednak już ani zdania. Ich usta nie połączyły się, choć oboje tego pragnęli.

Jakaś niewidzialna, cholerna, siła ciągnęła ich do siebie ponownie. Jakby los z nich zakpił i ten cholerny eksperyment miał być ich szansą.

Szansą na... coś więcej

***

Posiadłość, bo chyba inaczej nie mogła tego nazwać, mieściła się nad jeziorem. Te z kolei pokryte było grubą warstwą lodu.

Wysokie kolumny były wsparciem dla ogromnego tarasu, który ozdobiony był świątecznymi lampkami. Czarną dachówkę przykrył śnieg, a na oknach osadzał się szron.

Wszystko wyglądało jak zimowa kraina, wyjęta prosto z bajki.

Tancy nie była tu nigdy wcześniej. Nie znała też rodziców Vance'a. Po jej ciele przeszły dreszcze, które nie były efektem panującego zimna, a stresu, który wywołany był spotkaniem z rodzicami mężczyzny.

Nie miała pojęcia, dlaczego ta kolacja wzbudzała w niej aż tak silne emocje. W końcu nie powinna się tym przejmować, prawda? Ich związek istniał, ale był jedynie zaaranżowanym eksperymentem, którego powodzenie było wątpliwe, matkę i ojca Vance'a będzie widziała prawdopodobnie po raz pierwszy i zarazem ostatni w swoim życiu, a na dodatek nie zależało jej na zrobieniu dobrego wrażenia. Przecież to wszystko wkrótce się skończy, dokończą nagrywki wspólnego filmu, zobaczą się pewnie jeszcze z kilka razy, czy to na premierze czy wywiadach i Vance Horner na dobre zniknie z jej życia.

Plan prosty, czyż nie?

No cóż...

– Boisz się? – zapytał.

Popatrzyła na niego, swoje spojrzenie przenosząc w błękit jego oczu.

– Ja? Nie. Niby czego?

– No nie wiem, może tego jak wytłumaczymy im, że jesteśmy razem, ale nie jesteśmy razem?

Parsknęła pod nosem.

– Co? Przecież to co powiedziałeś nie ma sensu. – parsknęła – Co za idiota... – wyszeptała pod nosem. – Jesteśmy aktorami Vance. Trochę improwizacji nie zaszkodzi.

– Czyli stawiamy na czystą formę?

– Dokładnie. – odparła i po chwili poczuła, jak mężczyzna łapie ją za rękę.

Horner zapukał do drzwi. Na dworze było już ciemno, jednak dom oświetlony był najróżniejszymi świątecznymi światełkami, które wbrew pozorom dawały dużo ciepła.

Po chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich niska, szczupła kobieta o prostych blond włosach i szerokim uśmiechu.

Ubrana była w biały kombinezon, który podkreślał jej atuty i rozświetlał twarz, a ta... Tancy musiała przyznać, że Vance był kopią matki. Obydwoje byli równie piękni.

– Ooo, jak dobrze was widzieć. Wejdźcie proszę. – kobieta otworzyła szerzej drzwi, wpuszczając parę do środka. – Vanny uprzedzał, że chce nam kogoś przedstawić i nie pomyliłam się. Od razu pomyślałam o tobie, w końcu tyle nam o tobie opowiadał.

– Mamo...

– Oj tam, oj tam... niech wie, jak pięknie o niej mówisz. – kobieta posłała jej szeroki uśmiech, a na twarz Tancy wpłynęły rumieńce. Zrobiło jej się ciepło na sercu na myśl o tym, że mimo tego wszystkiego kiedyś była dla Vance'a kimś ważnym.

– Ale co my tak stoimy w korytarzu, chodźcie, już wszyscy czekają.

Poprowadziła ich do przestronnego salonu, który...

O cholera

Pomyślała Tancy.

Był cudowny.

Przy stole swoje miejsce zajmował ojciec chłopaka, jego siostra, wraz z mężem i małym synkiem oraz starsza kobieta, która prawdopodobnie była babcią Vance'a.

Kiedy dziewczyna uważnie skanowała wzrokiem białe ściany, na których wisiały obrazy, złote świeczniki, ogromną choinkę i zastawiony stół, podeszła do niej niska blondynka o niebieskich oczach.

– A kogo my tu mamy. Nasza filmowa gwiazda. – odparła siostra Vance'a. – Chociaż teraz już bardziej gwiazdy. – posłała jej ciepłe spojrzenie – Nie mogłam się doczekać, aż V w końcu sobie kogoś znajdzie. I boże... lepiej chyba nie mógł trafić. Jesteś taka piękna. – podeszła bliżej i objęła kobietę na chwilę, po czym się odsunęła – Jestem Iris.

– Tancy Harris. Miło mi cię poznać.

– Oh, kochana. Ja wiem, jak ty się nazywasz. Zresztą, kto nie wie. Mój brat wyrwał najlepszą partię w Nowym Jorku. Ale podobno szczęście sprzyja głupim, więc by się zgadzało – parsknęła, na co dostała kuksańca w bok od Vance'a.

Mogę być i głupcem, jeśli dzięki temu znowu będziesz moja.

– Iris... – westchnął Vance z politowaniem.

– No już dobra, zamykam się. – udała, że zasuwa swoje usta niewidzialnym suwakiem, jednak nie minęło nawet 5 sekund, kiedy cofnęła tę czynność. – Ale muszę wiedzieć jedno. Opowiedzcie mi wszystko o was. Jak się poznaliście, kiedy zdaliście sobie sprawę, że siebie kochacie, czy chcecie mieć dzieci, ile już jesteście w związku, czy Vance jest znośny i jak ty z nim w ogóle wytrzymu...

– Iris! – przerwał jej krzykiem mężczyzna. – Nie zalewaj Tancy falą pytań, na które nie ma ochoty odpowiadać.

Harris zmierzyła go wzrokiem. Nie miała ochoty odpowiadać? A od kiedy to on decydował o tym, na co miała lub nie ochotę.

– Vance, kochanie, tak się składa, że z chęcią odpowiem twojej siostrze na wszystkie pytania, przecież ma prawo to wiedzieć, czyż nie?

Mężczyzna nie poruszył się ani o milimetr. Był aktorem doskonałym, więc swoje zaniepokojenie i nagły stres, wywołany pytaniami siostry, starannie maskował. Jedno go jednak zdradzało.

Oczy.

To zawsze były one. Te niebieskie, cholerne, tęczówki, z których Tancy czytała, jak z otwartej księgi.

– Tak, oczywiście. – odchrząknął i zajął miejsce przy stole, obok swojej kobiety.

Wzrok wszystkich skupił się na nich.

Vance, jak gdyby nigdy nic, położył swoją dłoń na udzie kobiety.  W miejscu, w którym ich skóry się spotykały, Tancy poczuła przyjemne ciepło. Jego dotyk wydawał się być taki naturalny, znajomy.

Uśmiechnęła się pod nosem na ten ruch Hornera, po czym podniosła głowę i wbiła w niego swoje spojrzenie.

Wpatrywali się w siebie przez dosłownie dwie sekundy, jednak oboje czuli, jakby ta chwila trwała wiecznie i należała tylko do nich.

Harris odchrząknęła i przeniosła swój wzrok na siedzącą naprzeciwko rodzinę Vance'a.

– Od czego by tu zacząć... – zaczęła grać na czas, w głowie próbując ułożyć jakiś plan, jakąś wersję wydarzeń. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy, co było do niej zupełnie niepodobne. Wtedy doszło do niej, że musi postawić na prawdę. Trudno, opowie im historię sprzed roku.

– Najlepiej od początku. Jak się poznaliście kochani? – zapytała matka chłopaka.

– Ohh... to długa historia. – zaczęła, jednak momentalnie poczuła, jak Vance ścisnął jej udo, więc postanowiła opowiedzieć ich historię – Poznaliśmy się na plaży. Ja byłam na urlopie, a Vance był w trakcie nagrywek do filmu. – zaczęła opowiadać, kiedy dłoń Hornera przesunęła się niebezpiecznie ku górze. – Od dziecka bałam się wody, więc nie wiem, co wtedy mnie podkusiło, żeby wejść do oceanu. Gdyby nie Vance, pewnie by mnie tu z wami nie było. Momentalnie zbiegł z planu filmowego, ignorując wszystko i wszystkich, gdy zauważył, że zaczęłam się topić. – przełknęła ślinę – Wyniósł mnie z wody na rękach i zadbał o moje bezpieczeństwo. Pojechał ze mną do szpitala i czekał, aż skończą mi robić wszystkie badania, po czym odwiózł mnie do hotelu, w którym się zatrzymywałam. Jak się później okazało, on też tam nocował. Przesiedzieliśmy w moim pokoju całą noc, rozmawiając, śmiejąc się i jedząc fast-foody.

– Ale, żeby nie było za pięknie, Tancy nie chciała mi dać swojego numeru. – odparł Vance.

– Jak to nie? Oczywiście, że chciałam, tylko zapomniałam ci go dać, a ty się nie przypomniałeś.

– Mhm, ja już znam prawdę, kochanie.

Kochanie.

Rozpływała się za każdym razem, kiedy te 8 liter opuszczało jego usta.

– To i tak bez znaczenia, bo tydzień później okazało się, że gramy w tym samym filmie, więc to chyba jakieś przeznaczenie. – kobieta zaśmiała się, jednak przez jej umysł przeszedł promień bólu na myśl o tym, jak rok temu zakończyła się ich historia.

– Ależ to urocze! – odparła siostra Hornera. – Nie wiedziałam, że mój brat potrafi być takim romantykiem!

– Iris... no już nie przesadzaj z tym romantykiem. – odpowiedział jej brat. – Po prostu byłem miły, tyle.

Na twarzy blondynki wykiełkował dwuznaczny uśmiech, kiedy spojrzała na rękę Vance'a, która nadal spoczywała na udzie Tancy.

– No ja właśnie widzę, że ty po prostu jesteś miły. Nic, tylko czysta uprzejmość.

– Dokładnie tak. – skwitował mężczyzna, pocierając kciukiem odkryty fragment skóry Harris.

Wszyscy wybuchli śmiechem, sprawiając, że cały dom wypełnił się rodzinnym ciepłem. Matka chłopaka zaserwowała wiele dań, po których przyszła jeszcze pora na deser, a późnym wieczorem, kiedy każdy był już przejedzony, przyszła pora na prezenty.

Synek Iris dostał nowe klocki, więc nie minęła nawet chwila, kiedy poleciał do jednego z pokoi, aby zacząć je układać. W trakcie, kiedy wszyscy wymieniali się upominkami dla siebie, Vance podsunął Harris małe pudełko pod nos.

– Wesołych świąt, Tancy.

– Oh, wiesz, że nie musiałeś. – posłała mu szczery uśmiech. – To bardzo miłe, dziękuję.  – przytuliła go, po czym sama wręczyła mu małą kopertę. – A to dla ciebie.

Nie tracąc czasu, oboje zajęli się rozpakowywaniem swoich prezentów.

– Bilety na koncert The Weeknd? – źrenice mężczyzny wyraźnie się poszerzyły, podobnie jak jego uśmiech.

– Słyszałam, że lubisz go słuchać. Kupiłam od razu dwa, więc możesz zabrać kogo chcesz.

Pokręcił jedynie głową, będąc zauroczony podarunkiem Tancy. Nie zdążył kupić biletów na ten koncert, więc samo to, że dziewczynie udało się je zdobyć, było szokujące.

Swój wzrok skierował na swoją kobietę, będącą nią przez jeszcze najbliższy tydzień, która właśnie zachwycała się tym, co zastała w pudełku.

– To jest... piękne Vance. – jej oczy się zaszkliły. Przejechała opuszkami palców po złotym naszyjniku, którego zawieszka przedstawiała klips filmowy, z wygrawerowanymi na tyle słowami jej ulubionej piosenki:

The show must go on...

– Dziękuję – wyszeptała, zamykając go w swoich objęciach.

***

Godzinę później przy stole została jedynie Iris oraz Tancy z Vancem. Siedzieli pochłonięci rozmową o jednym z filmów, w których grał Vance, aż w końcu Iris wywróciła oczami i przysunęła swoje krzesło bliżej. Położyła łokcie na stole, a ręce złożyła, opierając na nich swój podbródek.

– Dobra, koniec pierdolenia. Kiedy zdałeś sobie sprawę, że kochasz Harris, braciszku?

Oh.

To pytanie wytrąciło ich z równowagi, a jednocześnie było jednym z tych, którego woleliby uniknąć. Tancy miała już zmieniać temat, aby oszczędzić Vance'owi odpowiedzi na to pytanie, jednak nie zdążyła, gdyż głos mężczyzny przeciął powietrze.

– To było rok temu, u mnie w mieszkaniu. – zapanowała cisza. Jego ton był spokojny, ozdobiony delikatną chrypą. – Siedzieliśmy na podłodze w salonie i piliśmy wino. Dużo wina. Pamiętam, jak w tle leciało Lover Taylor Swift i poprosiłem ją do tańca. – jego wzrok skupiony był w jednym, martwym punkcie. Zupełnie, jakby myślami znów był w tamtym momencie. Nie zwracał więc uwagi na nic, co działo się dookoła niego. Na zarumienione policzki Tancy, na rozmarzone spojrzenie Iris, czy na dobiegające z kuchni odgłosy rozmów. – Tańczyliśmy wtuleni w siebie tak długo, że nawet nie zorientowaliśmy się, kiedy zaczęło wschodzić słońce. I wtedy, trzymając ją w swoich ramionach, mając ją tak blisko siebie, patrząc w jej oczy, na jej piękny uśmiech... zdałem sobie sprawę, że mógłbym tak witać każdy dzień. Z Tancy w swoich ramionach, obserwując wschód słońca, poranną mgłę i budzący się do życia Nowy Jork.

– I to był ten moment? – zapytała Iris, wyraźnie wzruszona opisaną przez brata sytuacją.

– Jaki moment?

– Ten, w którym zdałeś sobie sprawę, że ją kochasz?

Spojrzenie Vance'a na chwilę przeniosło się na Tancy. Spojrzał w jej piękne, zielone oczy, w które mógłby wpatrywać się godzinami i powiedział, pewnym aksamitnym głosem, nie przestając wpatrywać się w jej tęczówki.

– Tak.

***

Mętlik. Jedno słowo, które perfekcyjnie opisywało to, co właśnie odczuwała Harris. Nie wiedziała, które słowa Vance'a były prawdą, które nie. Wiedziała, że to wszystko jest częścią eksperymentu, ale jakaś drobna część jej duszy pozwalała jej na podejrzenia i domysły. A co jeśli...

A co jeśli Horner faktycznie ją kochał?

Bzdura.

A co jeśli on wtedy faktycznie poczuł to samo, co ona?

Nie bądź naiwna.

A co jeśli...

Dość.

Nie mogła uspokoić swoich myśli. Potrzebowała się uwolnić.

Choć na chwilę opuścić przestrzeń, w której się znajdowała, mieć chwilę spokoju, żeby zebrać myśli, chwilę ciszy i samotności.

Kiedy wszyscy siedzieli jeszcze na dole, pochłonięci rozmową, żartami i świątecznym, rodzinnym nastrojem, Tancy postanowiła się wymknąć.

Musiała ochłonąć, więc niepostrzeżenie wymknęła się, uprzednio zakładając kurtkę i buty i wyszła na krótki spacer po okolicy.

Niebo spowijała ciemność, a las, którym otoczona była rezydencja rodziców Vance'a, wydawał się być niezwykle przerażający o tej porze.

Dookoła panowała cisza, która przerywana była przez odgłosy butów stawianych na świeżo napadanej warstwie śniegu.

Kobieta szła przed siebie.

Myślała o tym, jak bardzo nienawidzi siebie samej, za to, że pozwoliła na to, aby stare uczucia odżyły. Nienawidziła siebie za to, że kiedy Horner powiedział jej prosto w oczy, że ją kocha, jej serce zabiło dwa razy szybciej.

Tak bardzo pragnęła, żeby to była prawda.

Ale wiedziała, że to była tylko część ich eksperymentu, gry.

Tylko... dlaczego?

Dlaczego Vance zdecydował się na opowiedzenie wydarzenia, które naprawdę miało miejsce? Skoro wszystko jest zaaranżowane i dalekie od prawdy, to dlaczego nie zmyślił momentu, w którym miałby się we mnie zakochać?

Dlaczego perfidnie patrzył jej w oczy, kiedy wypowiadał te słowa?

Jej rozmyślania zagłuszył dźwięk czyiś szybkich kroków, dochodzący zza niej.

Automatycznie przyśpieszyła kroku, nie odwracając się za siebie. Postać za nią również przyśpieszyła, więc kobieta zaczęła biec.

Rozpędzona, poślizgnęła się, natrafiając na warstwę lodu, która przykrywała leśną ścieżkę. Była o krok od upadku, kiedy poczuła, że jej talię chwyta silna dłoń, a druga asekuruje tył głowy.

Vance.

Któż by inny...

Wpatrywała się w jego zaniepokojoną twarz. Mężczyzna nadal trzymał ją w powietrzu, zacieśniając swój chwyt. Jego wzrok był rozproszony po jej twarzy, jednak zatrzymał się na ułamek sekundy dłużej na jej ustach. A potem...

A potem złączył ich wargi, jakby był to najbardziej naturalny gest.

W tym pocałunku było coś, czego brunetka nie umiała określić, ani nazwać.

Może były to swego rodzaju przeprosiny? Obietnica?

Pogłębiła pocałunek, przenosząc swoją dłoń na policzek Vance'a. Mężczyzna ostrożnie postawił ją na nogi, kładąc obie ręce na jej talii. Zetknęli się czołami, ciężko oddychając.

To była ich chwila.

Tancy przełknęła ślinę i spojrzała w oczy swojemu partnerowi.

– Dlaczego? – zapytała prawie szeptem.

– Co dlaczego?

– Dlaczego mnie pocałowałeś? Przecież nie musiałeś już udawać, nie ma tu nikogo w pobliżu.

Vance prychnął, odsuwając się na odległość kroku.

– Nie wierzę. Naprawdę myślisz, że ten pocałunek był częścią eksperymentu? – spuścił głowę, kiwając ją na boki w niezrozumieniu.

– Tak.

– Myślisz, że zrobiłem to... na pokaz?

– Tak.

– I naprawdę myślisz, że zrobiłem to, wcale nie mając tego na myśli?

– Ta...– nie zdążyła dokończyć. Vance przerwał jej, uciszając ją pocałunkiem. Ten jednak był zupełnie inny. Nie brakowało mu namiętności.

Ich języki były splecione w tylko im znanym układzie, ręce mężczyzny błądziły po jej ciele, a ich oczy pozostawały zamknięte.

Ta intymność, która się pomiędzy nimi zrodziła, była czymś nie do podrobienia.

– Nigdy więcej nie myśl, że wszystko co robię, to nadal ten pieprzony eksperyment. – wyszeptał jej w usta. – Dla mnie nic nie było udawane. Wszystko, co zrobiłem, co robię, co powiedziałem... to wszystko było dlatego, że tak myślę, że tego chcę.

– Ale...

– Tutaj nie ma "ale", Tancy.

– A właśnie, że jest, Vance. Powiedziałeś, że mnie kochasz. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to też było prawdą. – prychnęła.

Mężczyzna pokręcił głową, po czym ułożył swe dłonie na jej policzkach.

– Naprawdę uważasz, że byłbym w stanie skłamać, patrząc Ci prosto w oczy?

– Tak. – odsunęła się od niego i ruszyła przed siebie, nie odwracając się.

– Tancy! – zaczął biec w jej kierunku. – Tancy, do cholery!

– Czego ty tak naprawdę chcesz, Horner, co?  O co ci chodzi? – zatrzymała się, a jej donośny ton odbił się echem wśród drzew.

– Mi o co chodzi? Cały czas o to samo.

– O co?

– O Ciebie.

Zaśmiała się.

– Chodzi ci o mnie? Tak samo bardzo, jak rok temu? Kiedy mnie zostawiłeś  i pozwoliłeś, żebym czuła się jak...

– Mój ojciec miał wypadek. – przerwał jej. Na chwilę zapanowała cisza i jedyne, co było słychać, to ich głośne oddechy. – O 4 nad ranem zadzwonił telefon. Zemdlał w trakcie jazdy i uderzył w drzewo.

– Co?

– Chwilę po tym, jak odebrałem ten telefon, zauważyłem, że wysłał mi wcześniej sms-a. Pytał się, czy bym po niego podjechał, bo nie czuł się najlepiej. A ja nie widziałem tej wiadomości, bo w tym czasie... – pierwsze łzy napłynęły mu do oczu. Tancy podeszła do niego i wtuliła się w jego tors, a on swój podbródek oparł na jej głowie, zaciągając się zapachem jej włosów.

– Bardzo długi czas obwiniałem siebie, za to co się stało. Miałem sobie za złe to, że podczas kiedy to my się kochaliśmy, mój ojciec otarł się o śmierć. A przecież mogłem temu zapobiec i chyba to mnie najbardziej bolało.

– I to dlatego przestałeś się do mnie odzywać?

– Początkowo tak. Chciałem cię unikać, bo nie wiedziałem, jak mam się zachować, co mam powiedzieć. Przez chwilę nawet zacząłem żałować tego, że wtedy my... – przełknął ślinę, a pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. – Ale zrozumiałem, że to przecież nie była twoja wina. Że nie miałaś z tym nic wspólnego i że tak naprawdę nie żałuję. Bałem się jednak, że będzie za późno. W końcu przestałaś pisać, a ja zamiast o ciebie zawalczyć, po prostu odpuściłem.

– Vance...

– Przepraszam cię, Tancy. Tak strasznie cię przepraszam. – zapłakał.

– Nie, skarbie, błagam, nie przepraszaj mnie. – objęła jego twarz swoimi dłońmi, ścierając kciukami spływające łzy.

– Harris... jesteś kobietą, o którą powinno się walczyć. I nigdy nie daj sobie wmówić, że jest inaczej.

– Więc zrób to. Zawalcz o mnie. I obiecaj mi, że...

– Obiecuję, kochanie – odparł. – Obiecuję, że tym razem nie odpuszczę.

***

Kiedy wrócili do rezydencji Hornerów, cały dom pogrążony był w ciemnościach i niczym nie przerywanej ciszy. Wszyscy udali się do swoich pokoi i prawdopodobnie już spali.

Tancy i Vance robili wszystko, aby nikogo nie obudzić, jednak dziewczyna niespodziewanie uderzyła małym palcem u stopy o róg ściany.

– Ała ała ała ał...  – załkała.

– Ciiii – wyszeptał mężczyzna. – Niezdara. – prychnął.

Chwycił Tancy pod kolanami i za plecy, unosząc ją, jak pannę młodą, i ruszył z nią na górę.

– Vance, zostaw mnie, dam sobie radę.

– Oh, zamknij się już, Harris.

Gdy dotarli na piętro, mężczyzna otworzył drzwi jednym kopnięciem. Brunetka wybuchnęła śmiechem, nie mogąc dłużej wytrzymać.

Horner rzucił ją na łóżko, po czym podszedł do drzwi, by je zamknąć.

– A ty nie idziesz do siebie? – zapytała zielonooka.

– Jestem u siebie.

– No wiem, ale

– Tancy, jeśli o to ci chodzi, to tak, śpimy razem. Chyba logiczne, że skoro jesteśmy w "związku" – zrobił cudzysłów palcami – to mamy wspólną sypialnię i dzielimy łóżko.

– Oh. – wymsknęło się z jej warg.

– Jeśli to dla ciebie problem i nie czujesz się z tym komfortowo, to nie ma sprawy, mogę pójść spać do pokoju gościnnego albo prześpię się tutaj na podłodze.

– Nie, nie! Nie idź, zostań. – odparła donośnym tonem, jednak po chwili zorientowała się, że zareagowała nazbyt gwałtownie. Było to do niej niepodobne.

– Okej.

– Okej.

– Okej.

– Ile razy będziemy jeszcze to powtarzać?

– Aż nam się znudzi.

– Okej.

– Okej.

– O Boże, po prostu wskakuj tu. – odchyliła kołdrę, posyłając mu łagodne spojrzenie.

– Okej.

– Idiota. – parsknęła i przewróciła się na bok, kiedy poczuła, że materac się ugina.

Vance został w samych bokserkach i naciągnął na siebie kołdrę.

Leżeli tak przez 20 minut i kiedy Tancy myślała już, że Horner zasnął, ten zapytał szeptem.

– Mogę cię objąć?

– Nie pytaj mnie o takie rzeczy, kiedy dobrze wiesz, jak bardzo tego pragnę.

– Po prostu chcę, żebyś czuła się przy mnie komfortowo – odparł. a jego głos był delikatnie zachrypnięty.

Tancy odwróciła się do niego przodem i pogładziła go po policzku, który pokrywał dwudniowy zarost.

– Przy nikim nie czuję się tak komfortowo, jak przy tobie.

– Po tym wszystkim, ty nadal...

– Nigdy nie przestałam na ciebie czekać.

Wtuliła się w jego tors, a on objął ją swoim ramieniem, przyciągając do siebie tak blisko, jak tylko to możliwe. Zasnęli w takiej pozycji, śniąc, że może jeszcze nie wszystko stracone.

Że może jeszcze jest dla nich nadzieja.

***

Coroczna świąteczna gala. Największe wydarzenie w rodzinie Harris. Oczywiście, jeśli wykluczymy wszystkie premiery filmowe Tancy.

Przepych był słowem, które i tak nie oddałoby panującej tam atmosfery.

Wydarzenie odbywało się co roku w wynajętej rezydencji, która przypominała pałac. Wszystko było przyozdobione lampkami, czerwonymi różami i złotym materiałem. Z sufitu zwisały ogromne, kryształowe żyrandole, a stoły porozstawiano przy lustrzanych ścianach.

Na błyszczącym parkiecie roiło się od par. Każda z nich pochłonięta była w tańcu, który był dopełnieniem dla granej, przez orkiestrę. muzyki klasycznej.

– Wow. – odparł Vance, rozglądając się po sali.

– Co nie? Moja matka nieźle się postarała. – skwitowała Tancy.

Ręka mężczyzny spoczywała zaborczo na jej plecach. Ubrany był w czarny smoking, dopełniony czarną koszulą, natomiast kobieta zaprezentowała się w szmaragdowej sukni z jedwabiu z materiałem rozciętym na połowie uda, która odkrywała ramiona.

Oboje prezentowali się nienagannie, a bijąca od nich elegancja była godna czerwonego dywanu.

Uzupełniali się nie tylko wizualnie, ale i mentalnie. Wiedzieli to. Po ostatnim poranku, kiedy to obudzili się w swoich ramionach, nabrali przekonania, że życie dało im szansę, aby wszystko odbudować i nie mogą jej zmarnować.

Nadal jednak nie porozmawiali o tym, co jest pomiędzy nimi. Wewnętrzne monologi przyćmiły chęci do rozmowy i sprawiły, że oboje trwali w zamyśleniu. Głęboko analizowali to, co pomiędzy nimi jest, każde swoje słowo, swój gest. Tancy wielokrotnie wspominała uczucie rąk Vance'a na swoim ciele, a sam mężczyzna odtwarzał w swojej głowie scenę pocałunku. Był pewien, że nigdy tego nie zapomni. Choćby jego życie potoczyło się zupełnie inaczej, niż planował, choćby w przyszłości nie był z kobietą, której teraz uparcie nie chciał wypuścić z swych ramion... wiedział, że tamten pocałunek, dotyk jej ust i jej spojrzenie... to wszystko zostawiło permanentny ślad na jego duszy.

Usiedli przy okrągłym stole, przy którym swoje miejsca zajmowała najbliższa rodzina Tancy. Jej mama, tata oraz brat z żoną i małą córeczką. Vance miał okazję poznać ich rok temu, podczas zeszłorocznej gali. Wtedy jednak kobieta przedstawiła go, jako przyjaciela, a teraz... Teraz miała przedstawić go, jako swojego życiowego partnera, biorąc pod uwagę to, że ich eksperyment nadal trwał.

Przedstawienie musi trwać.

The show must go on.

– Mamo, tato, wiem, że znacie już Vance'a...

Zaczyna się...

Pomyślał mężczyzna.

– Tyle, że... – kontynuowała.

– Jesteśmy razem. – Przerwał jej Vance, bez zająknięcia.

Jego spojrzenie było ciepłe i szczere, a wyraz twarzy łagodny.

I wbrew pozorom, to samo można było powiedzieć o wyglądzie bliskich Harris. Nie wyglądali na zaskoczonych.

– Wiedziałam. – odparła przyjaznym tonem matka Tancy, a jej powieka nawet nie drgnęła.

– Ale jak to? – zapytała zielonooka.

– Wystarczyło spojrzeć, jak na siebie patrzycie. – wyjaśniła Pani Harris, posyłając im ciepłe spojrzenie i uśmiech.

– Jak? – dociekał Vance.

– Jakbyście nie widzieli poza sobą świata.

***

– Mogę prosić Panią do tańca? – Vance wyciągnął rękę w stronę brunetki.

– Z ogromną przyjemnością z Panem zatańczę, Panie Horner. – ujęła jego rękę i razem powędrowali na parkiet, na którym znajdowało się już kilka par.

Orkiestra grała walca Eugena Doga, a pogrążone w tańcu osoby zdawały się nie zwracać uwagi na nikim, poza sobą.

Tak było też w przypadku Vance'a. Podczas całego wieczoru jego wzrok spoczywał tylko na Tancy. Nie mógł napatrzeć się na jej uśmiech, nasycić się jej wyglądem, jej dotykiem i fakturą skóry.

Jego dłoń mocno oplatała jej talię, a jej spoczywała na jego silnym ramieniu. Wpatrzeni w siebie, sunęli po sali, tańcząc walca. Nie liczyło się nic, poza nimi.

Nic, poza ich dwoma ciałami przyciśniętymi do siebie.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnę zedrzeć z ciebie tę cholerną sukienkę i sprawić, że odejdziesz od zmysłów. – wyszeptał w jej usta.

Nie mogła nic poradzić na to, że momentalnie zrobiło jej się gorąco. Atmosfera zgęstniała, w jej ciele zrodziło się pożądanie, a jej myśli uciekły do dawno uśpionych zakamarków jej duszy.

– Co cię powstrzymuje, w takim razie? – odpowiedziała, patrząc prosto w jego oczy.

– Czekam.

– Na co?

– Aż sama po to przyjdziesz.

***

Czuła, jak krajobraz dookoła niej wirował. Wszystko zdawało się być rozmazane, niewidoczne, przykryte mgłą. Skronie pulsowały, a chodzenie stało się jedną z cięższych czynności.

Była pijana. Dosłownie i w przenośni.

Upiła się nie tylko alkoholem, ale i całym tamtejszym dniem. Jego aurą, tańcem, śmiechem, aż w końcu samym Vancem.

Jej ciało błagało o jego dotyk, jej usta błagały o pocałunek, a jej oczy, o choć jedno spojrzenie rzucone w ich kierunku.

Patrzyła w lustro. Kobieta, którą widziała w odbiciu, miała delikatnie rozmazany makijaż, włosy w artystycznym nieładzie i przekrwione oczy.

Mimo to, na jej twarzy gościł szeroki uśmiech.

I był on niewymuszony, bo kiedy on był obok, nie musiała nikogo udawać.

Wychodząc z łazienki i zataczając się przy tym kilka razy, wpadła w ramiona Vance'a.

– Tutaj jesteś. – trzymał ją pewnie – Szukałem Cię.

– Jesteeeeeeeem – odpowiedziała, przeciągając.

– Właśnie widzę. I chyba nie czujesz się najlepiej, co Harris? – objął jej twarz dłońmi, zmuszając jednocześnie do tego, by na niego spojrzała.

– Mhmm – pokiwała głową, po czym oparła ją na klatce piersiowej mężczyzny. Zamknęła oczy i zupełnie straciła kontrolę, przez co przechyliła się na jeden bok. Mężczyzna natychmiast złapał ją mocniej, przytrzymując w jednym miejscu. Gładził ją po jej włosach, opierając swój podbródek na głowie dziewczyny.

– Chodź, kochanie. Chyba pora zanieść cię do pokoju. – chwycił ją jedną ręką pod kolanami, drugą przytrzymując jej plecy.

W tle nadal było słychać stłumioną muzykę, która niosła się z sali głównej, gdzie odbywał się bankiet.

Wszyscy goście, uczestniczący w wydarzeniu, mieli zapewniony nocleg w pokojach, które znajdowały się na pierwszym piętrze.

Horner uniósł Tancy i ruszył z nią na górę.

Jej głowa swobodnie opierała się o jego tors, a ciało było wiotkie, pozbawione jakiejkolwiek siły.

– V, postaw mnie, dam sobie radę – wymamrotała.

– Uwierz mi, nie mam ochoty spędzać tego wieczoru na ostrym dyżurze, więc nawet nie ma takiej opcji.

– Ale...

– Czy tobie się kiedyś zamykają usta, kobieto?

Parsknęła pod nosem. Jej oczy pozostawały zamknięte.

Zaciągnęła się zapachem mężczyzny i nie mogła nic poradzić na to, że ten niezwykle ją pobudził.

– Jak mnie całujesz.

– Jak cię całuję, powiadasz? – zerknął na jej spokojną twarz i przymknięte powieki.

– Mhmmm...

Pokręcił głową. Zbliżali się do właściwych drzwi, więc ostrożnie odstawił Tancy, jedną ręką nadal ją asekurując.

Z kieszeni garnituru wygrzebał kartę, która była kluczem do hotelowego pokoju.

Kiedy weszli do pomieszczenia, kobieta padła na łóżko.

– O nie, skarbie. Musisz chociaż zdjąć buty i zmyć makijaż.

– Vance... – jękła w poduszkę, wyraźnie nie mając ani ochoty, ani siły się podnieść.

– Wstań, pomogę ci.

Pokiwała przecząco głową.

Vance westchnął, udając się do łazienki, w której odnalazł waciki i płyn do demakijażu. Wrócił do pokoju i zauważył, że Tancy prawie już spała.

– Hej, śpiochu. – przykucnął obok łóżka. Odłożył zabrane przedmioty na szafkę, która stała obok, i gładką dłonią zaczesał zabłąkany kosmyk jej włosów za ucho.

– Hej – wymamrotała, będąc na granicy snu.

– Mogłabyś usiąść? Chociaż spróbuj się trochę podnieść. – złapał ją za rękę i pomógł podnieść się do siadu, tak, że dziewczyna oparła swoje plecy o poduszki.

Vance nalał płynu na płatek kosmetyczny i delikatnie przejechał po zamkniętych powiekach kobiety.

Tę samą czynność powtórzył na ustach, policzkach i wszystkich obszarach jej twarzy, na których znajdował się makijaż.

Jego ruchy były powolne, jakby bał się, że zrobi jej krzywdę lub jakby kobieta, siedząca przed nim, była wykonana z porcelany, która miała lada moment się skruszyć.

– Tancy?

– Tak?

– Zdjąłem ci już szpilki. Dasz radę sama zdjąć sukienkę?

Westchnęła. Jej palce powędrowały do suwaka, z którym zaczęła się mierzyć w nierównej walce. Jej ciało było obolałe i odmawiało współpracy.

– Pomógłbyś mi? – zapytała, zmarnowanym głosem.

– Boże, co ja z tobą mam, kobieto.

Jego palce przesunęły się wzdłuż kręgosłupa Tancy, docierając do suwaka. Powolnym ruchem zaczął go odsuwać, odkrywając tym samym coraz więcej jej nagiej skóry.

Kiedy doszedł do końca, na chwilę wstrzymał oddech. Sukienka odsłoniła białą koronkową bieliznę, spod której prześwitywały sutki i kobiecość Harris.

Widział ją już kiedyś w takiej, a nawet i zupełnie nagiej, odsłonie, jednak nie mógł nic poradzić na emocje, jakie wywołało w nim ujrzenie tego widoku ponownie. Przełknął jednak ślinę, wpatrując się w aktualny obraz dziewczyny jeszcze chwilę. Chciał go utrwalić, zapamiętać i schować gdzieś głęboko w zakamarkach swojej duszy.

Ściągnął z niej materiał do końca, robiąc wszystko w niezwykle powolnym tempie. Kiedy sukienka opadła, przykrył Harris kołdrą i delikatnym ruchem odgarnął jej włosy z czoła.

– Chcesz, żebym tu został? – zapytał, w głębi duszy licząc na to, że dziewczyna nie będzie miała nic przeciwko temu.

– Mhmm. – odpowiedziała sennie.

– Serio pytam, Tancy. Jedno twoje słowo i idę spać na podłogę. – położył jedną rękę na swojej piersi, a drugą uniósł, podkreślając wiarygodność obietnicy.

– Nie, nieee – otworzyła szerzej oczy i złapała go za rękę – Masz... to znaczy, jeśli chcesz, to mógłbyś...

– Dobra Harris, koniec pierdolenia. Posuń się. – odkrył kołdrę i zmusił dziewczynę do przesunięcia się na drugi brzeg łóżka, kiedy to sam w tym czasie zajął tę drugą. Zgasił lampkę i ułożył się na boku, przodem do kobiety. – Dobranoc, zołzo.

– Zołzo?

– Mhmm. – złożył na jej czole krótki pocałunek. – Moja zołzo.

Obudziły go odgłosy dochodzące z łazienki. Odruchowo dotknął miejsca obok niego, jednak było ono puste. Podniósł się na nogi i po ciemku udał się do miejsca, skąd wydobywał się dźwięk, który go obudził.

Otworzył drzwi i ujrzał przed sobą Tancy, klęczącą przed sedesem i opierającą się o deskę. Wymiotowała płacząc.

Podszedł do niej szybkim krokiem i przytrzymał włosy. Gładził ją po plecach, kiedy ona zwracała zawartość żołądka.

Był przy niej całą noc i nie opuścił na choćby chwilę.

Zaniósł ją do łóżka i pozwolił wypłakać jej się w swoje ramię.

Tulił ją do siebie i wiedział, że zrobi wszystko, aby już nigdy nie musiał wypuścić jej ze swoich ramion.

Bo kiedy Tancy była przy nim, wszystko było na właściwym miejscu.

Liczyła się tylko ona.

***

Te kilka dni minęło im niezwykle szybko. Do końca ich eksperymentu zostały tylko 3 dni, kiedy to siedzieli przy stole, na którym stały zapalone świece, będące jedynym źródłem światła w pomieszczeniu, zajadając się makaronem przygotowanym przez Vance'a. Na zewnątrz było zupełnie ciemno, choć jeśli wyostrzyło się swój wzrok, można było dostrzec spadające płatki śniegu.

– W życiu nie jadłam lepszego makaronu, V. – zaśmiała się, odkładając sztućce na bok i popijając zjedzoną porcję winem. – Masz jakiś tajemniczy składnik, czy coś?

– Mam. – przełknął – Cyjanek. – odpowiedział z zupełną powagą.

Tancy wybuchła śmiechem, o mało nie opluwając się winem.

– Aha, czyli postanowiłeś mnie zabić już teraz, żebym nie dożyła początku nowego roku?

– Ty to powiedziałaś, skarbie. – puścił jej oczko i powrócił do jedzenia.

– Boże, co ja z tobą mam. – westchnęła, kręcąc głową na boki.

– Vance by wystarczyło.

– Nie schlebiaj sobie, idioto.

– Jak przeszliśmy od nazywania mnie Bogiem, do idioty?

– Nie mam pojęcia, ale świetnie się bawię.

– Ja też.

Zamilkli na chwilę, jednak nie była to cisza, która należała do tych niekomfortowych.

Wzięła łyk wina i posłała mężczyźnie zwężone spojrzenie.

– Jutro sylwester. – odparła.

– Wiem.

– Mamy jakieś plany?

– Mhm. Mój znajomy ma sieć hoteli w Nowym Jorku. Organizuje imprezę w jednym z nich i nas zaprosił. Oczywiście, jeśli nie chcesz tam iść to...

– Chcę, Vance. Oczywiście, że chcę. – uśmiechnęła się. – A idziemy tam osobno, jako znajomi, czy jako para?

– A kim jesteśmy? – zapytał.

– W teorii parą, ale praktycznie...

– Praktycznie, chciałbym móc nazywać cię moją, Tancy. – powiedział poważnym tonem, odkładając sztućce na talerz. Wziął łyk wina, jakby to miało mu dodać odwagi i spojrzał jej prosto w oczy.

– C- co?

– Chciałbym, żebyśmy byli naprawdę razem. Nie wiem, czy czujesz to samo, co ja, ale... Chciałbym się budzić każdego dnia i zasypiać z tobą w moich ramionach. Chciałbym móc całować cię, trzymać za rękę, kochać się z tobą i robić te wszystkie rzeczy ze świadomością, że oboje tego pragniemy i nie jest to tylko aranżowany związek na potrzeby roli. Chciałbym spędzać z tobą każdą wolną chwilę i wszystkie pomiędzy. Po prostu...

Jego wypowiedź przerwał dźwięk odsuwanego krzesła. Tancy wstała od stołu i kiedy już myślał, że po prostu sobie pójdzie, ta podeszła do niego i usiadła okrakiem na jego kolanach. Jego dłonie odruchowo powędrowały na jej uda, a dłonie kobiety skrzyżowały się na karku partnera.

– Czy ty, Vancie Alexandrze Hornerze, chciałbyś, żebym była twoją dziewczyną?

– Kurwa, Tancy. Wiesz, że nie marzę o niczym innym.

Zamknęła mu usta czułym pocałunkiem, który wyrażał więcej, niż była w stanie powiedzieć. Jego język wtargnął pomiędzy jej wargi, kiedy przysunął jej drobne ciało do swojej klatki piersiowej, jednocześnie ściskając jej uda. Ta chwila należała tylko do nich. Ciało przy ciele, usta przy ustach, dotyk mieszający się z dotykiem. Wypuściła z siebie ciche westchnienie, kiedy przejechał jedną z dłoni po wewnętrznej stronie jej uda.

Oderwali się od siebie, ciężko wzdychając. Ich wzrok utkwiony był w sobie, a na ustach pojawił się uśmiech.

– Czy to znaczyło tak?

Pokiwała głową, na co Vance wcisnął na jej opuchnięte już wargi kolejny pocałunek.

***

Do północy zostały dwie godziny, kiedy przekroczyli próg hotelu James'a Givo, przyjaciela Vance'a.

Udali się na pierwsze piętro, gdzie w dużej sali odbywała się impreza noworoczna. Ich dłonie były ze sobą splecione. Teraz jednak nie było to częścią eksperymentu.

Srebrna suknia, przylegająca do ciała Tancy, sięgała do ziemi, przez co dziewczyna stawiała ostrożne kroki, aby na nią nie nadepnąć. Vance natomiast postawił na czarny garnitur i czarną koszulę, której pierwszy guzik pozostawił odpięty.

Przechodząc przez właściwe drzwi, znaleźli się w oświetlonej na kolorowo sali, pełnej ludzi. Jedni rozmawiali, drudzy tańczyli, a jeszcze inni siedzieli przy okrągłych stołach, popijając szampana.

– Chodź, przedstawię cię. – położył rękę na dole pleców kobiety, prowadząc ją do James'a, który stał przy jednej z kolumn ze swoim partnerem.

– Vance! Cześć stary! – zamknął go w braterskim uścisku, klepiąc po plecach.

– Hej, Horner – dodał chłopak James'a, przybijając z nim piątkę, kiedy ten uwolnił się z objęć Givo.

– Poznajcie Tancy, moją dziewczynę.

Boże, nie mógł się nacieszyć brzmieniem tych dwóch słów. Pragnął, aby cały świat dowiedział się, że kobieta, stojąca obok niego, ta, która była jedną z lepszych aktorek w tym kraju, była jego.

– Ohohoho, Horner, widzę, że nareszcie zdobyłeś jej serce. – James puścił mu oczko. – Miło mi w końcu poznać kobietę, o której Vance nie mógł przestać mówić.

Tancy zarumieniła się, na te słowa. Nadal nie mogła uwierzyć w to, że to wszystko działo się naprawdę. Jeszcze rok temu myślała, że wszystko stracone, ale dziś, trzymając go za rękę, poczuła się, jak najszczęśliwsza kobieta na świecie.

***

Do północy zostały dwie minuty, kiedy Vance poprosił ją do tańca. Na parkiecie było wiele par, jednak każda z nich była skupiona tylko i wyłącznie na sobie nawzajem.

Tancy i Vance kołysali się do piosenki If I could fly, będąc w swoich objęciach. Jej ręce były splecione na karku mężczyzny, a jego dłonie umiejscowiły się na biodrach partnerki. Patrzyli sobie w oczy, będąc tak blisko, że ich nosy praktycznie się stykały.

– Mogłabym już tak zawsze.

– Tak, czyli..?

– Z tobą. Gdziekolwiek, cokolwiek, jakkolwiek. Byleby z tobą.

Złączył ich usta w namiętnym pocałunku, nie pozostawiając Tancy wątpliwości, że on także tego pragnął.

For your eyes only

I'll show you my heart

For when you're lonely

And forget who you are

I'm missing half of me

When we're apart

Now you know me

For your eyes only

– Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem... – do ich uszu zaczęło dobiegać odliczanie, a piosenka ucichła. Nie oderwali się jednak od siebie, a jedynie jeszcze bardziej pogłębili pocałunek.

Sześć, pięć, cztery...

Trzy, dwa...

Jeden.

Oderwał się od niej, przerywając ich pocałunek, spojrzał jej głęboko w oczy i wyszeptał.

– Kocham Cię, Tancy. Od nawet, kurwa, nie masz pojęcia, jak dawna – założył jej zabłąkane pasmo włosów za ucho.

– Vance... – jej oczy zaszły łzami. – Ja ciebie też. – wcisnęła na jego usta kolejny pocałunek.

***

Rok później, Hollywood, premiera filmu.

Czerwony dywan rządził się swoimi prawami. Tak było i tym razem, kiedy Tancy stała sama na jego środku, pozując dziesiątkom fotoreporterów. Błysk fleszy kiedyś był dla niej oślepiający i powodował stres, jednak od tamtego momentu minęły lata. Teraz stała pewnie, serwując fotografom to, czego oczekiwali.

Szeroki uśmiech, pewne spojrzenie.

Jej czerwoną suknia, z rozcięciem na nodze i głębokim dekoltem, dopełniały czerwone usta i złote szpilki.

Był 6 grudnia. Świąteczny film, który skończyli kręcić na początku tego roku, miał właśnie swoją premierę.

– Trochę w lewo. – do jej uszu docierały pojedyncze wypowiedzi dziennikarzy, starających się uchwycić, jak nalepszy kadr.

– Bliżej do mnie.

– Tancy! Tancy! Spójrz tutaj.

– Harris, wyglądasz bosko.

– Tancy!

– Obróć się.

– Trochę w prawo.

– Spójrz w moją stronę.

– Tu cię mam. – przez szmer przebił się głos Vance'a, który szedł w jej kierunku. Wyglądał zabójczo, przez co Tancy nie mogła się powstrzymać przed przygryzieniem wargi.

Objął ją ramieniem, łapiąc w talii, a na jej usta wcisnął krótki pocałunek.

– Już się bałam, że nie zdążysz i będę musiała sama tu stać, kochanie.

– Niepotrzebnie. Przecież wiesz, że...

– Nigdy mnie nie opuścisz.

– Nigdy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #christmas