Second Chance Christmas - LeaRevoy
10 Grudnia 2022 r. Birmingham, Alabama, USA
Obecnie.
Wbiegam na oddział kilka minut po dziewiątej rano, wściekła na siebie, że dzisiaj nie usłyszałam budzika. Nic jednak dziwnego. Mój organizm wreszcie się zbuntował. Od tygodnia prawie nie śpię albo czuwając przy łóżku Russella, albo wegetując w jego lofcie. Gdybym tylko mogła, zamieszkałabym w szpitalu, ale kiedy tylko kończą się godziny odwiedzin, niechętnie muszę opuszczać to miejsce.
Wchodzę do sali, siadając tuż przy łóżku miłości mojego życia i nie potrafię ukryć łez. Jego przystojna twarz skąpana jest we śnie. Blada cera niemal zlewa się z białą pościelą, a jasnozielone oczy, które tak mnie zaintrygowały, gdy po raz pierwszy na mnie spojrzał, są zamknięte.
Wyciągam rękę i łapię jego zimną dłoń, ściskając mocno.
– Hej – mówię. – Przepraszam, że się spóźniłam. Przeklęte budziki. Wiesz, jak jest. – Śmieję się nerwowo, poprawiając na niewygodnym, szpitalnym krześle.
Kolejnych kilka chwil wpatruję się w tę anielsko przystojną, intrygującą twarz i nie potrafię powstrzymać łez. Los jest okrutny. Nie sądziłam, że akurat w chwili, gdy życie postanowi dać nam drugą szansę wszystko tak tragicznie się potoczy. To miało wyglądać zupełnie inaczej, a tymczasem siedzę tutaj, na oddziale intensywnej terapii, modląc się o pieprzony cud.
– Dzień dobry, pani Emerson. – Słyszę za sobą głos przemiłej pielęgniarki.
Odwracam się, posyłając jej blady, niewyraźny uśmiech. Założę się, że straszę swoim wyglądem, ale ona zdaje się nie zwracać uwagi na moje podkrążone oczy, nie czesane od trzech dni włosy, związane w niedbałego koka i za dużą o trzy rozmiary, spraną bluzę Russa. Kobieta przyszła z pewnością, by sprawdzić parametry i ogólny stan Russella. Jak co rano.
– Czy coś się zmieniło? – pytam z nadzieją, ale ona kręci głową ze smutkiem.
– Niestety – odpowiada, posyłając mi współczujące spojrzenie, po czym opuszcza salę.
Pozwalam, by szloch opuścił moje usta. Tak bardzo się boję, jednocześnie kurczowo trzymam się nadziei, że wbrew temu, co mówią lekarze, Russ się obudzi.
– Hej, a pamiętasz, jak się poznaliśmy? – mówię przez łzy, przybliżając się do chłopaka. – Początkowo mnie wystraszyłeś, ale jednocześnie miałeś w sobie coś, co sprawiło, że chciałam, żebyś mi pomógł. Nigdy nie zapomnę tego dreszczyku emocji, gdy wsiadłam w końcu na twój motocykl. Poczucie, że ojciec wścieknie się na mnie, bo robię coś, co by mu się nie spodobało, ogarniało mnie jakimś dziwnym stanem euforii. Tak rzadko robiłam cokolwiek wbrew niemu, że choć raz zapragnęłam przestać być grzeczną dziewczynką tatusia i dać się ponieść. To dzięki tobie zdałam sobie sprawę, że moje życie nie jest tak naprawdę moje. I to właśnie dzięki tobie po raz pierwszy odetchnęłam pełną piersią.
Urywam, biorąc poszarpany wdech.
– Nie możesz mi tego zrobić, Russell – szepczę przez łzy. – Nie możesz mnie zostawić. Nie teraz, kiedy postanowiliśmy dać sobie drugą szansę. Nie, kiedy w końcu się odnaleźliśmy. Te amo, chico...
1 Grudnia 2017 r. Toledo, Ohio, USA
Wspomnienie
Moja mama zawsze powtarzała, że lepiej się spóźnić, niż przyjść na czas i brzydko wyglądać. Tak więc w myśl tej zasady postanowiłam zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby wyglądać idealnie. W końcu miałam być wizytówką ojca na tym bankiecie charytatywnym. Tydzień wcześniej dostałam od taty piękną, ale skromną sukienkę z najnowszej kolekcji Versace. Długa, srebrna i na cienkich ramiączkach. Zakrywająca biust, ale z wycięciem w kształcie litery V na plecach. Moje długie, brązowe loki zostały upięte w eleganckiego koka, a znajoma wizażystka mojej macochy wykonała mi cudowny makijaż, podkreślając szarość moich tęczówek.
Staję przed lustrem, przyglądając się swojemu odbiciu i nieskromnie stwierdzam, że wyglądam naprawdę świetnie. Pełne usta pociągam jeszcze błyszczykiem, a na stopy wsuwam trampki, żeby wygodniej mi się prowadziło. Zmienię buty przed hotelem. Zakładam płaszcz i jestem gotowa do wyjścia. Cieszę się, że zima w tym roku nie daje w kość aż tak bardzo, zwłaszcza biorąc pod uwagę mojego mercedesa i jego tylny napęd. Tata nalegał, że wyśle po mnie kierowcę. Sam, jako organizator, musiał zjawić się na miejscu dużo wcześniej. Uparłam się, że skoro mam własny samochód, trafię na miejsce sama. Nie lubię być traktowana jak księżniczka. Cenię niezależność i fakt, że mogę decydować sama o sobie, jednak mając za ojca Gubernatora Stanu, nie jest łatwo stawiać na swoim. I niestety wychodzi mi to raczej marnie.
Miałam zaledwie sześć lat, gdy odeszła mama, przegrywając walkę z chorobą. Od tamtej pory ojciec traktuje mnie jakbym była z cienkiego szkła. Jest nadopiekuńczy, momentami apodyktyczny i nienawidzi, gdy mu się sprzeciwiam. Najchętniej zamknąłby mnie w złotej klatce, gdyby tylko mógł. Próbuje kontrolować mnie na każdym kroku, a ja staram się mu na to nie pozwalać, ale to człowiek, który ma oczy dookoła głowy i wszędzie swoich ludzi. Jest wysoko postawioną szychą, a ja jego małą dziewczynką. Zrobi wszystko, żebym nie przyniosła mu wstydu, żeby tylko tabloidy nie miały o czym pisać. Stephen Emerson chce, żebym wyszła na ludzi, żebym była kimś. A ja nie chcę go zawieść. Jestem w ostatniej klasie liceum, mam prawie osiemnaście lat, a moją pasją jest rysowanie, jednak ojciec uważa, że to nie jest zawód godny Hope Emerson, córki Gubernatora. I właśnie dlatego zamiast na Akademię Sztuk Pięknych, aplikowałam na prawo. Ojciec pęka z dumy, a mnie pęka serce...
Jestem jednak pewna, że pomimo swojej szorstkiej natury, na swój pokręcony sposób mnie kocha. Zrobiłby dla mnie wszystko, więc dlaczego ja dla niego miałabym nie pójść na to pieprzone prawo?
Wychodzę z domu, a w moje policzki uderza mroźne, grudniowe powietrze. Wyciągam kluczyki z torebki, zerkając jednocześnie na ekran komórki. Oficjalne otwarcie tegorocznego, świątecznego bankietu charytatywnego zaczyna się za jakieś dwadzieścia minut, więc przy dobrych wiatrach spóźnię się jedynie kilka minut. Ojciec jak zwykle najpierw zacznie swoją stałą gadkę o tym, jak ważna jest pomoc potrzebującym, a dopiero później zaprosi mnie na scenę, by powiedzieć o trudach samotnego rodzicielstwa i o tym, że byłam jego siłą napędową do zajścia w miejsce, w którym jest teraz. Przewracam oczami na samą myśl, po czym gładko ruszam spod willi.
Wyjeżdżam ze strzeżonego osiedla, na którym mieszkamy, kierując się na Lagrange Street. Zaczyna prószyć śnieg. Z zachwytem obserwuję ozdobione w kolorowe lampki domy. Święta tuż tuż. Mój ukochany czas w roku. I choć niezmiennie tęsknię za mamą i z całego serca chciałabym, żeby była z nami, nie utraciłam miłości do tego magicznego czasu w roku, kiedy jej zabrakło. Od kilku lat spędzamy święta we czwórkę. Mój starszy brat, zawodowy żołnierz, przez większą część roku przebywa poza granicami kraju, ale na Boże Narodzenie zawsze jest z nami. Sześć lat temu ojciec poznał Rachel. Rok później wzięli ślub. Polubiłam ją. Może nie od razu, ale po czasie stwierdzam, że jest naprawdę kochaną kobietą, która nie próbuje zastąpić mi matki, ale jednak dba o mnie jakbym była jej rodzonym dzieckiem.
Z nieba lecą coraz gęstsze płatki śniegu, więc włączam wycieraczki, by oczyścić przednią szybę. Akurat w chwili, gdy dzwoni moja komórka, a ja sięgam po nią, tracę na moment panowanie nad samochodem, wpadam w poślizg, a mercedes zaczyna tańczyć po jezdni. W panice naciskam hamulec do podłogi, co zdecydowanie nie jest dobrym posunięciem. Mój wóz odbija się od krawężnika, kręcę kierownicą, usiłując jakoś go wyprowadzić, aż w końcu czuję szarpnięcie i zatrzymuję się na chodniku tuż przy wejściu do jakiegoś baru.
Opieram drżące dłonie na kierownicy i przymykam powieki, oddychając ciężko i szybko.
– Nic ci nie jest, Hope. Jest w porządku – mówię do siebie, chcąc jakoś się uspokoić, ale na niewiele się to zdaje.
W duchu liczę do dziesięciu, powtarzając sobie, że już wszystko dobrze i dopiero jednostajne pukanie w szybę zmusza mnie do otworzenia oczu. Przechylam głowę w prawo i dostrzegam męską sylwetkę. Mężczyzna coś mówi, ale chyba jestem w takim szoku, że widzę jedynie poruszające się usta, ale nie dociera do mnie żaden dźwięk. Sekundę później dostrzegam, że pokazuje mi, abym opuściła szybę, co nie od razu robię. Biorę głęboki wdech, ocierając spocone dłonie o poły płaszczu. Wreszcie unoszę brodę, przybierając na twarz maskę pewnej siebie, chłodnej i zdystansowanej. Następnie zamiast otworzyć szybę, wychodzę z samochodu, by ocenić straty. Okrążam wóz i mam ochotę jęknąć z rozpaczy. Ojciec mnie zabije.
Patrzę na przebitą oponę i przerysowany przez hydrant bok i chyba chce mi się płakać.
– Czyżby nie dostosowała pani prędkości do warunków na drodze? – do moich uszu dociera głęboki, nieco zachrypnięty głos, od którego przechodzą mnie ciarki.
Odwracam się powoli w stronę mężczyzny. Patrzy na mnie w sposób, jakiego nie potrafię nazwać. Jakby był jednocześnie rozbawiony i zaintrygowany.
Jasnozielone oczy, okalane wachlarzem gęstych, czarnych rzęs. Mocno zarysowana szczęka i pełne usta. Prosty nos, w którym błyska srebrne kółeczko. Ma na sobie czarne, ciężkie buty, spodnie w tym samym kolorze i skórzaną kurtkę. Jego szyja w całości pokryta jest czarnym tuszem tak samo, jak dłonie, na które przenoszę wzrok. Na moje oko ma dwadzieścia kilka lat. Na pewno nie jest nastolatkiem. I wiem, że nie powinno oceniać się ludzi po wyglądzie, ale człowiek przede mną zdecydowanie wygląda, jakby urwał się żywcem z więzienia.
– Oślepiły mnie światła z naprzeciwka – wykrztuszam wreszcie, kłamiąc.
Wpadłam w poślizg przez własną nieuwagę, ale on nie musi o tym wiedzieć.
– Oślepiły panią światła? – parska, na co marszczę brwi. – Dobrze, skoro tak.
Czuję nagły przypływ irytacji przez prześmiewczy wyraz, malujący się na jego twarzy. Cholernie przystojnej twarzy... Hope! - krzyczę na siebie w myślach. Opanuj się!
– Wkurza mnie pana wyraz twarzy – wypalam, unosząc wyzywająco podbródek. – Czy pan właśnie naśmiewa się z tego, że miałam kolizję? Przecież mogło mi się coś stać! – podnoszę głos.
Nie wiem, co się stało z opanowaną Hope, ale jedno jest pewne. Nie jest tutaj, kiedy jej potrzebuję. Zerkam na ekran komórki i z przerażeniem odkrywam, że bankiet rozpoczął się pięć minut temu. Muszę coś zrobić. Na pewno nie zadzwonię do ojca, bo raz, że dostanie zawału, jeśli mu powiem, że miałam malutki wypadek, a dwa, jak tylko dowie się, że wszystko ze mną okej, zabije mnie, bo właśnie nieomal rozwaliłam wóz za czterysta tysięcy dolarów. Szlag...
– Absolutnie nie śmieję się z pani kolizji. – Unosi ręce w geście poddania. – Fajne buty. – Wskazuje na trampki, wystające spod mojej sukienki, która, z czego właśnie zdaję sobie sprawę, jest u dołu cała ubrudzona.
Cholera, cholera, cholera... Dlaczego muszę mieć takiego pecha?
– Nosz kurwa mać – wyrywa mi się. – Wszystko jest dzisiaj przeciwko mnie – jęczę, tupiąc nogą. Czy może być gorzej?
– Masz. – Zielonooki wyciąga paczkę papierosów w moją stronę, a sam odpala jednego. – Jesteś zdenerwowana, fajka dobrze ci zrobi – mówi, a ja naprawdę odnoszę wrażenie, że ciągle się ze mnie naśmiewa.
Niepewnie sięgam po używkę, nie spuszczając wzroku z tęczówek chłopaka. Ma tak hipnotyzujące spojrzenie, że nie sposób oderwać od niego oczu. W ogóle cały jest niesamowicie intrygujący, a ja zdaję sobie sprawę, że pociąga mnie w jakiś dziwny, niezrozumiały sposób. Być może dlatego, że ojciec właśnie od takich chłopaków w szczególności każe mi się trzymać z daleka. Tak właściwie to każe się trzymać z dala od jakichkolwiek, ale wytatuowany facet przede mną jest zdecydowanie tym typem, w którego obecności ojciec nie chciałby mnie zastać. Typ spod ciemnej gwiazdy, wyglądający jak kryminalista.
Wkładam papierosa między wargi, a on pochyla się bliżej i odpala końcówkę. Do moich nozdrzy dociera zapach perfum chłopaka. Orientalny z drzewnymi nutami z charakterystyczną nutą białego piżma.
Zaciągam się papierosem, a kiedy czuję w gardle pieczenie, niemal dławię się własną śliną, zanosząc kaszlem.
– Nie mówi mi, że pierwszy raz palisz. – Unosi brwi, a na jego twarzy tańczy rozbawienie.
Trafił w punkt. Nigdy wcześniej nie miałam w ustach papierosa. I nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło, ale nie chciałam mu się przyznać, więc po prostu wzięłam tę pieprzoną używkę, robiąc przy tym z siebie kompletną idiotkę.
– Od kiedy z pani i pana przeszliśmy na ,,ty"? – cedzę, wyrzucając niedopałek na chodnik.
Czuję, że moje policzki płoną wściekle. Jest mi zwyczajnie głupio, bo się zbłaźniłam, a z jakiegoś niezrozumiałego powodu, nie chcę wyjść na kretynkę w oczach człowieka, którego znam od pół godziny.
– Jestem Russel. – Wyciąga rękę, wpatrując się we mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
I kiedy kącik jego ust wędruje do góry, a moment później uśmiech się poszerza, ukazując rząd białych zębów, mnie ponownie przeszywa dreszcz. Przysięgam, że chyba jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknego uśmiechu.
– Hope – mówię, ściskając niepewnie jego dłoń.
Niemal od razu czuję przeskakującą iskrę i jestem tym uczuciem tak zaskoczona, że wyrywam rękę, cofając się o krok. Potykam się o własne nogi i niemal ląduję na mokrym śniegu, jednak Russel sprawnie łapie mnie w ostatniej chwili.
Patrzymy sobie w oczy. Oddycham ciężko i szybko, bo przez moje ciało przetacza się właśnie tak wiele emocji, że niemal kręci mi się w głowie.
Co jest grane? Hope, do cholery, ogarnij się. Bankiet!
– Ja... Ja przepraszam – wykrztuszam wreszcie, gdy chłopak pomaga mi się wyprostować. – Z tego wszystkiego całkowicie zapomniałam o tym, że spieszę się na bankiet. Muszę zadzwonić po lawetę – jęczę z frustracji.
– Więc zadzwoń. Niech zabiorą twój wóz, a ja zawiozę cię na ten bankiet. Skoro już wylądowałaś samochodem niemal prosto pod moimi nogami, to jest przeznaczenie – puszcza do mnie oczko.
– Nie chcę być niemiła – zaczynam niepewnie, spuszczając z tonu – ale my się nie znamy. Naprawdę sądzisz, że wsiądę do twojego samochodu?
To byłoby co najmniej nierozsądne. Choć nie, to byłoby zwyczajnie głupie. Mam przed sobą faceta, wytatuowanego od stóp do głów. W dodatku wygląda na kogoś, kto właśnie wyszedł z więzienie. Jednak z jakiegoś powodu mam poczucie, że on nie zrobi mi krzywdy. Ma w sobie coś, co sprawia, że mam ochotę z nim pojechać. Czy ja właśnie postradałam rozum?
– Zrobisz to, co będziesz uważała za słuszne. Możesz założyć, że jestem handlarzem żywym towarem, albo seryjnym mordercą i spóźnić się ponad godzinę na bankiet albo dać mi szansę i pozwolić się podwieźć, skoro z dobrego serca ci to proponuję – uśmiecha się.
Wkłada ręce do kieszeni spodni i zawiesza wzrok na mojej twarzy.
– Wątpię, że jesteś seryjniakiem. Prawdopodobieństwo na przypadkowe spotkanie dwóch seryjnych morderców wynosi jakieś pół procenta – odpowiadam w podobnym tonie, na co Russel wybucha śmiechem, odchylając głowę do tyłu, co jest zaraźliwe, bo sekundę później ja również się śmieję.
– Zaczekaj tutaj – prosi, gdy udaje mu się wreszcie opanować, po czym znika na tyłach baru.
Przestępuję nerwowo z nogi na nogę, kolejny raz zastanawiając się, dlaczego wciąż tu jestem i nie zadzwoniłam po pomoc drogową i taksówkę. Wreszcie wyciągam komórkę i wzywam lawetę, po czym wystukuję szybką wiadomość do Rachel, że się spóźnię.
Minutę później do moich uszu dociera charakterystyczny warkot silnika. Sekundę później zza rogu wyłania się żółty Chevrolet Camaro rodem wyjęty z filmów z lat sześćdziesiątych. I kiedy tak patrzę na Russela w skórze, siedzącego za kierownicą tego starego, sportowego samochodu, ciepło ponownie rozchodzi się wzdłuż mojego kręgosłupa. Wygląda naprawdę pociągająco...
– To jak będzie? Wsiadasz? – pyta, opuszczając szybę.
Przez chwilę się waham, gapiąc się to na chłopaka to na samochód.
– Pieprzyć to – mamroczę do siebie w końcu, po czym wsiadam do samochodu nie mając pojęcia, że to spotkanie zmieni zarówno mnie jak i całe moje życie.
10 Grudnia 2022 r. Birmingham, Alabama, USA
Obecnie.
– Ojciec był na mnie wściekły – śmieję się, ocierając łzy z policzków. Nie potrafię przestać płakać. Nie kontroluję już wypływając z moich oczu słonych kropli.
Twarz Russella pozostaje niewzruszona. Ściskam kurczowo jego dłoń w nadziei, że wreszcie odpowie tym samym, ale nic takiego się nie dzieje. Minęło sześć dni. Sześć długich dni od jego niefortunnego wypadku i operacji, którą musiał przejść. Trwała prawie dwanaście godzin. Miał rozległe obrażenia wewnętrzne. Pękniętą śledzionę i przebite lewe płuco oraz uraz mózgu. Lekarzom udało się go ustabilizować, ale jego stan pozostawał krytyczny. Dlatego wprowadzili go w stan śpiączki farmakologicznej, a jego wczorajsza próba wybudzenia zakończyła się fiaskiem.
– Dzień dobry, pani Emerson. – Do sali wchodzi doktor Sloan.
Spogląda na mnie i choć jego profesjonalizm nie pozwala mu na okazywanie jakichkolwiek emocji i tak dostrzegam na jego twarzy cień współczucia. Podchodzi do łóżka Russa i zaczyna sprawdzać wszystkie parametry. W kolejnej chwili jak zwykle ocenia, czy występują jakiekolwiek reakcje na bodźce.
– Czy pan Avery ma jakąkolwiek rodzinę poza panią? – pyta znienacka, na co unoszę brwi.
– Ma brata – odpowiadam. – Czy coś się zmieniło? Dlaczego pyta pan o jego rodzinę?
– Obrzęk mózgu zamiast się zmniejszać, powiększył się. Robimy, co w naszej mocy, by pan Avery do nas wrócił, ale nie na wszystko mamy wpływ. Sytuacja pacjenta jest mocno niepewna, dlatego musimy być przygotowani na najgorsze. – Z tymi słowami odwraca się i wychodzi, zostawiając mnie z otwartymi ustami i kolejnym ostrzem w sercu.
Przez chwilę stoję tak w bezruchu, usiłując opanować szybsze bicie serca i drżenie dłoni. W kolejnej chwili ocieram łzy, biorę głęboki, poszarpany wdech i siadam z powrotem w fotelu przy łóżku Russa. Sięgam po komórkę i wyszukuję numer Williama. W Zurychu jest teraz szesnasta. Will powinien być już po zajęciach.
– Halo? – odbiera już po drugim sygnale. Jestem tak zaskoczona, jak poważnie brzmi teraz jego głos, że przez chwilę nie umiem wydusić z siebie słowa. – Halo? – powtarza. – Jeśli to jakieś żarty, to nie mam na to czasu – mówi.
– Cześć, William – odzywam się wreszcie.
Tym razem po drugiej stronie zapada dłuższe milczenie.
– Hope? – pyta wreszcie. – Hope Emerson?
– Tak, to ja. Fajnie cię słyszeć – mówię, czując, że znowu zbiera mi się na płacz.
– Nie wiem, czy jestem w stanie odpowiedzieć tym samym – stwierdza z przekąsem, a ja nie mam mu za złe tej uwagi. Po tym, co zrobił mój ojciec i po tym, jak nie uwierzyłam Russellowi, ma prawo być sceptyczny. – Co się stało, Hope? Co skłoniło cię do wykonania tego telefonu? Minęły cztery lata.
Czuję ukłucie w sercu. Tak bolesne, że niemal zginam się w pół. Cztery lata. Cztery pieprzone lata tęsknoty i wegetacji. Bo mojego idealnego, poukładanego egzystowania u boku Charlsa i ojca nie można było nazwać życiem. Przez cały ten czas czegoś mi brakowało. Byłam niekompletna. I dopiero tydzień temu, kiedy stanęłam w drzwiach klubu Russa zdałam sobie sprawę, że brakowało mi właśnie jego. Russella. Przy nim mogłam być sobą. Przy nim byłam szczęśliwa. Mogłam oddychać pełną piersią. Żyłam...
– Jestem w Birmingham – odpowiadam.
Ponownie zapada głucha cisza. Wydaje mi się, że William coś kalkuluje, nad czymś się zastanawia.
– Dlaczego płaczesz? – Coś w tonie jego głosu się zmienia.
– Wiem o wszystkim, Will. Wsiadłam w pierwszy samolot niemal od razu po tym, jak poznałam prawdę. Zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie mnie nienawidzisz, ale chcę, żebyś wiedział, że nigdy nie przestałam kochać twojego brata. Tęskniłam za nim, myślałam o nim każdego dnia. Kaden dał mi adres i przyjechałam do Birmingham. Russ mi wybaczył. Postanowiliśmy dać sobie drugą szansę...
– Hope – przerywa mi, podnosząc nerwowo głos. – Dlaczego płaczesz? – powtarza z naciskiem, a ja jestem w stanie niemal sobie wyobrazić, jak przestępuje z nogi na nogę, przeczesując swoje jasne włosy. Robił tak zawsze, gdy się denerwował.
– Russell miał wypadek – wykrztuszam wreszcie, czując, jak w tej samej chwili ból przecina moje ciało.
Słyszę, jak Will z sykiem wciąga powietrze w płuca.
– Co z nim? – pyta szeptem, głos mu drży.
– Lekarz... Lekarz.. – jąkam się, bo te słowa nie chcąc przejść mi przez gardło. – Lekarz mówi, że mamy się przygotować na najgorsze – wyrzucam z siebie wreszcie.
Słyszę, jak z ust Williama wyrwał się cichy szloch, co powoduje, że czuję się jeszcze gorzej. Mogę sobie jedynie wyobrazić jak bezradny musi się teraz czuć. Mają tylko siebie.
– Muszę załatwić kilka spraw, ale wsiądę w samolot najszybciej, jak to będzie możliwe. Powiedz gnojowi, że jeśli umrze zanim przyjadę, nigdy mu tego nie wybaczę. I powiedz mu... Powiedz mu, że go kocham i że jest najlepszym bratem na świecie. – Głos Williama załamuje się.
– Sam mu to powiesz. On nie umrze – przekonuję go, choć przecież nie mam prawa robić sobie złudnej nadziei. Ani sobie, ani jemu.
– Odezwę się, gdy wsiądę do samolotu – mówi. Wzdycha, a ja wiem, że chce coś jeszcze powiedzieć, więc czekam cierpliwie. – Nie pozwól mu umrzeć, Hope. Russ to uparty gnojek. Nigdy nikogo nie słuchał, ale ciebie posłucha – dodaje, po czym się rozłącza.
Ukrywam twarz w dłoniach, pozwalając sobie, by na moment ogarnęło mnie uczucie beznadziei. Kilka minut później wycieram mokre policzki, biorę głęboki wdech i ponownie łapię dłonie Russella.
Kiedyś gdzieś przeczytałam, że rozmowa z ludźmi w śpiączce jest bardzo ważna. Że opowiadanie o różnych rzeczach w sposób obrazowy i bardzo szczegółowy przynosi ogromne rezultaty i chory jest w stanie szybciej się wybudzić i dojść do zdrowia. Być może to tylko płonne nadzieje z mojej strony, ale przecież lepiej jest robić cokolwiek, niż nie robić nic, a przypomnienie Russellowi naszej historii wydaje mi się najlepsze. Przeżyliśmy ze sobą burzliwy, pełen emocji rok. Dwanaście cudownych miesięcy wypełnionych nie tylko miłością, ale całą parabolą przeróżnych uczuć.
– Ojciec był na mnie wściekły – kontynuuję opowieść o dniu, w którym się poznaliśmy, a którą przerwał mi lekarz. – Tabloidy rozpisywały się o moim wypadku i o tajemniczym, podejrzanym mężczyźnie, który przywiózł mnie na bankiet – parskam. – Moje zdjęcia w zabrudzonej sukience do tej pory można znaleźć w internecie. A pamiętasz, co mi wtedy powiedziałeś? Że to, iż wpadłam samochodem niemal prosto pod twoje nogi było przeznaczeniem. I miałeś pieprzoną rację, Russ. Jesteśmy sobie przeznaczeni. Jesteś miłością mojego życia, dlatego proszę cię, walcz. Nie możesz się poddać. Los dał nam drugą szansę i musimy ją wykorzystać. Nie zostawiaj mnie, proszę...
4 Grudnia 2017 r. Toledo, Ohio, USA
Wspomnienie
– Halo, ziemia do Hope – słyszę za sobą, co wyrywa mnie z zamyślenia. Spoglądam najpierw na pana Collinsa, nauczyciela historii, który namiętnie kreśli coś na tablicy, a dopiero później odwracam się do przyjaciółki.
– Co? – Spoglądam na nią przez ramię.
Blondynka niemal przystawia mi komórkę do twarzy, a ja dostrzegam, że zaczytuje się w artykułach z piątku, ponieważ na zdjęciu widać mnie, opuszczającą żółtego Chevroleta a nagłówek głosi: "Kim jest tajemniczy mężczyzna, z którym przyjechała córka Gubernatora?"
Przewracam oczami. Szmatławce...
– Millie – karcę ją. – Mówiłam ci przecież, żebyś nie czytała tego, co piszą o mnie w internecie.
– Muszę, skoro moja najlepsza przyjaciółka nie była skora opowiedzieć o przystojniaku z samochodu w kolorze jajecznicy – oburza się.
– Panny Emerson i Clarke. Jeśli macie ciekawszy temat niż wojna secesyjna, chętnie was wysłuchamy. – Donośny głos nauczyciela powoduje, że natychmiast odwracam się przodem do niego.
– Nie, panie Collins. Przepraszamy – mówię szybko, a on spogląda na mnie surowo, po czym wraca do prowadzenia lekcji.
Godzinę później siedzimy z Millie na stołówce. Blondynka zjada swój lunch i właśnie zabiera się za picie ciepłej, zimowej herbaty, podczas gdy moja tacka pozostaje nietknięta. Siedzę, zatopiona we własnych myślach, kreśląc jakieś linie na kartce w szkicowniku. Nie będę ukrywać, że chłopak, którego poznałam w piątkowy wieczór, wciąż zajmuje moje myśli. Pieprzony, zielonooki Russell nie chce wyjść z mojej głowy. Jest w nim coś, co niesamowicie mnie pociąga. Różni się od chłopaków ze szkoły. I jestem pewna, że nie chodzi tu jedynie o to, iż z całą pewnością jest starszy.
Rysuję dalej, a trajkot Emile dociera do mnie jakby z oddali. W kółko mówi o imprezie, którą w weekend organizują chłopaki z drużyny futbolowej. Pantery zawsze robią najgłośniejsze i najbardziej wypasione domówki. Drużyny z innych szkół próbują z nimi konkurować, ale z marnym skutkiem. Millie jest podekscytowana. Tym bardziej, że od dawna podoba jej się Blake Gilmore, kapitan. Całkiem niedawno zerwał z Ashley, cheerleaderką i już wiem, że moja najlepsza przyjaciółka nie odpuści wyjścia w sobotę. Znowu będę musiała się nagimnastykować, żeby móc wyjść z domu...
– Ożeż, kurwa, bo nie wierzę! – Podniesiony głos Millie ściąga mnie z powrotem na ziemię.
Właśnie zdaję sobie sprawę, że blondynka pochyla się nad moim szkicownikiem, a jej błękitne oczy wyglądają jak dwie pięciozłotówki.
– Co? – pytam, unosząc brwi.
– Jak to, co? – Wyrywa mi szkicownik, by lepiej przyjrzeć się portretowi chłopaka, którego zdążyłam nakreśli podczas tych dwudziestu minut. – Przecież to Russel Avery, stara! – Bębni swoim idealnie pomalowanym paznokciem po podobiźnie zielonookiego.
– Co? – pytam głupio znowu.
Jestem zdezorientowana. Owszem, zafascynował mnie poznany w piątek Russel. Tak bardzo, że ciągle rysuję gdzieś jego podobiznę. W domu też naszkicowałam ich już kilka. Nie sądziłam jednak, że Emilie go zna.
– Więc to on jest tym tajemniczym typem z żółtego Camaro – mówi, uśmiechając się sugestywnie.
– Znasz go? – Rzucam, odbierając jej swój szkicownik.
Chowam go do torebki, czując jednocześnie ciepło na policzkach.
– Jasne, każdy go zna. I dziwię się, że ty nie... Chociaż nie. Twój ojciec trzyma cię w złotej klatce. Nic dziwnego, że nie miałaś pojęcia kto odwozi cię na bankiet.
– Millie, czy możesz mówić do mnie jaśniej? Kim jest Russell Avery? To ktoś sławny w naszym dwustu tysięcznym miasteczku? – Zaglądam w jej niebieskie oczy, kiedy ta z politowaniem kręci głową.
– Jesteś córką Gubernatora Stanu, a nie wiesz, że w naszym mieście jest dwieście sześćdziesiąt tysięcy mieszkańców. No, ale wracając. Russell Avery ma dwadzieścia cztery lata. Jego ojciec, kierowca rajdowy Marcus Avery, zginął w wypadku samochodowym, gdy Russel chodził do liceum. To było z jakieś osiem lat temu. Było o tym bardzo głośno. Prowadziła jego żona. Nie wiem do końca, jak to się stało, ale w bok ich samochodu uderzyła ciężarówka. Z tego, co mówiła mi mama, wyjechała na skrzyżowanie na czerwonym świetle. Ojciec Russella zginął na miejscu, matka trafiła do szpitala. W wypadku brało udział jeszcze jedno auto. Jechało nim małżeństwo z małym dzieckiem. Cała trójka zmarła w szpitalu – opowiada Millie, żywo przy tym gestykulując.
Przechodzą mnie ciarki, kiedy tak jej słucham. Biedny chłopak. To musiało być dla niego cholernie traumatyczne. Nie dosyć, że stracił ojca, to sprawcą tego wypadku była jego matka. Nie chcę sobie nawet wyobrazić, co musiał wtedy czuć.
Nie pytam blondynki, skąd o tym wie, bo czasami odnoszę wrażenie, że ona wie o wszystkim, co dzieje się w tym popieprzonym mieście. Zna każdą nowinkę, każdą plotkę.
– Co się stało z matką? – zastanawiam się, poprawiając na krześle. Nagle czuję przejmujący chłód.
– Przeżyła. Dostała wyrok w zawieszeniu, a później popadła w alkoholizm.
– Boże, co za historia. To była prawdziwa tragedia nie tylko dla rodziny Russella i dla niego samego. Bliscy ludzi z drugiego wozu też musieli niesamowicie cierpieć.
– Z pewnością. Russ bardzo się zmienił. Stał się agresywny, wyrzucili go z drużyny futbolowej, a później także ze szkoły. Nie ukończył ostatniej klasy w Whitmer High School.
– Skąd ty wiesz o tym wszystkim? – zadaję w końcu przyjaciółce to pytanie, bo fakt, że ona wie aż tyle o tej rodzinie chyba zaczyna mnie niepokoić.
Tak, na pewno. Przyznaj się lepiej, sama przed sobą Hope, że ty również jesteś ciekawa Russella Averego.Fascynuje
– Moi rodzice kochają WRC – mówi. – Mieliśmy w mieście mistrza świata samochodów rajdowych z dziewięćdziesiątego dziewiątego, stara. Moja mama za nim szalała – śmieje się, ale już moment później poważnieje. – To była zamożna, poukładana i szczęśliwa rodzina. Dopóki nie wydarzył się tamten wypadek...
– Życie bywa okrutne i niesprawiedliwe – stwierdzam, zawieszając wzrok gdzieś nad głową blondynki.
Biedny Russell...
– Ciężko mi się z tobą nie zgodzić. No, a teraz ty musisz mi wszystko opowiedzieć. Chodź, przejdziemy się do biblioteki – zarządza, chwytając mnie pod ramię.
Niechętnie podnoszę się z miejsca, jednak posłusznie ruszam w podanym przez nią kierunku. Emilie Clarke to harpia. Nie spocznie, dopóki nie wyciągnie ze mnie wszystkich informacji.
***
Po południu, po skończonych lekcjach, odkładam swoje rzeczy do szafki, biorę torbę, zakładam kurtkę, nauszniki i udaję się do wyjścia ze szkoły. Millie została na zajęcia dodatkowe, więc do domu muszę wrócić z Frederickiem, ponieważ mój samochód nie został jeszcze odebrany z warsztatu. Mogłabym wrócić taksówką albo autobusem, ale ojciec w życiu się na to nie zgodzi. No cóż, taki już mój los. Przyzwyczaiłam się.
Wychodzę przed budynek, przestępując z nogi na nogę. Mróz szczypie moje policzki, a przez to, że zapomniałam z domu rękawiczek, skostniały mi dłonie, więc wciskam je głęboko do kieszeni kurtki.
Frederick, nasz kierowca, właściwie nigdy się nie spóźnia, więc zakładam, że prawdopodobnie tym razem jego również zaskoczyły warunki pogodowe. Od rana z nieba lecą ciężkie, duże płatki śniegu. Wygląda to niesamowicie magicznie. Kocham zimę. To niezmiennie moja ulubiona pora roku, jednak biały puch bywa uciążliwy dla kierowców, choć mnie osobiście nie przeszkadza. Nawet jeśli dwa dni wcześniej prawie skasowałam swój wóz przez oblodzoną drogę...
Stoję tak, wypatrując nadjeżdżającego kierowcy, ale czarne Volvo nie wyłania się zza zakrętu. Dostrzegam za to zbliżające się na parking znajome, żółte Camaro. Moje serce zrywa się w szaleńczym galopie, a ja nagle zapominam, jak się oddycha, jednak zanim mój mózg zdąży zastanowić się nad reakcją ciała, Russell zatrzymuje samochód niedaleko mnie. Moment później wychodzi z niego, mając na twarzy przyklejony ten powściągliwy, intrygujący uśmiech, od którego przechodzą mnie ciarki. Na widok jego zielonych oczu, wpatrujących się w moje z milczącą intensywnością, coś, jakby stado motyli, zaczyna łaskotać moje wnętrzności.
– Co tu robisz? – wypalam niezbyt uprzejmie, kiedy zatrzymuje się dwa metry przede mną.
Zakładam ręce na piersiach i unoszę wyzywająco podbródek. Nie wiem skąd u mnie taka reakcja. Czy to dlatego, że chłopak stojący przede mną zwyczajnie mi się podoba, ale boję się do tego przyznać sama przed sobą? A może to jego pewna siebie postawa i arogancki wyraz twarzy?
– Proszę, proszę – cmoka, wkładając ręce do kieszeni. – Znowu się spotykamy. Teraz już przynajmniej wiem, że mam przed sobą pierwszą damę Toledo – mówi, a ja natychmiast wyczuwam w jego głosie nutę drwiny.
– Pierwszą damę Toledo? – powtarzam za nim, czując jednocześnie, jak złość zaczyna buzować w moich żyłach.
– Hope Emerson – wypowiada moje nazwisko takim tonem, jakby było obelgą. – Ukochana i jedyna córeczka największej szychy w mieście. Dlaczego nie powiedziałaś mi, że gubernator to twój ojciec? – pyta z wyrzutem.
– Dlaczego powinnam była ci o tym powiedzieć? – parskam, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
Jasne, mój ojciec nie należy do najbardziej lubianych ludzi w tym mieście. Społeczność ma mu wiele do zarzucenia, ale to są sprawy polityczne, z którymi ja mam niewiele wspólnego. Poza tym, gdyby był aż tak zły, nie wygrałby wyborów.
– Może dlatego, że gdybym miał pojęcie, na jaką skalę został zorganizowany bankiet i że będzie się tam roić od prasy, w życiu bym cię nie podwiózł. Widziałaś nagłówki lokalnych gazet, młoda? Nie ciężko będzie odpowiedzieć na pytanie, kim jest tajemniczy właściciel żółtego Camaro, skoro tylko ja takiego mam w tym mieście – wyrzuca z siebie i choć widzę, że w pewnym stopniu jest tym faktem wkurzony, jego postawa i ton głosu pozostają spokojne.
Za to ja nie zamierzam ukrywać, że złoszczą mnie jego pretensje. Przecież to on zaproponował mi podwózkę. Nie prosiłam o nią. I jeszcze co to ma być? Młoda?
– Czy ty właśnie masz do mnie pretensje, że zgodziłam się na podwózkę, którą sam zaproponowałeś? – Spoglądam na niego, jak na kretyna. – Przecież cię o to nie prosiłam, do cholery! – podnoszę głos. – Zachowujesz się, jakbyś był opóźniony – rzucam, kręcąc głową z niedowierzaniem.
– Rozgłos nie jest mi potrzebny. Mogłaś uczciwie przyznać, że jedziesz na bankiet, który zorganizował twój ojciec. Gubernator! Wtedy przynajmniej nie pchałbym się do głównej bramy, gdzie zaatakowali nas dziennikarze natychmiast, gdy tylko opuściłaś mój samochód, Hope.
Coś przyjemnego przebiega przez moje ciało, gdy z jego ust pada, wypowiedziane miękko, moje imię. Staram się jednak zdusić je w zarodku, zanim zacznie mieszać mi w głowie.
– Oh, przepraszam, że przystałam na t w o j ą propozycję. Następnym razem po prostu odmówię grzecznie – ironizuję, przewracając oczami.
Oplatam się ciaśniej ramionami, nieświadomie przybierając pozycję obronną. Jest w tym chłopaku coś, co wywołuje we mnie masę przeróżnych, skrajnych emocji. Coś, czego nie czułam nigdy wcześniej, w całym moim prawie osiemnastoletnim życiu.
– Następnym razem? – łapie mnie za słowo. – Liczysz, że spotkamy się ponownie? – Drwina w jego głosie powoduje, że nagle robi mi się głupio.
– A czy nie przyjechałeś po to, by się ze mną spotkać? – pytam, choć jego uniesione w zdziwieniu brwi sugerują, że się mylę.
– Nie? – odpowiada pytająco, parskając. – Przyjechałem po brata, Hope. – Wskazuje na wejście do szkoły, więc odwracam się, by spojrzeć w tamtym kierunku.
Czuję, jak moje już i tak zarumienione policzki oblewają się jeszcze głębszą purpurą. Boże, Hope, jaka z ciebie idiotka...
– Nerd William to twój brat? – Wytrzeszczam na niego oczy, zaskoczona, że dwa lata młodszy ode mnie chłopak jest spokrewniony ze stojącym przede mną Russellem. Nie są do siebie podobni ani odrobinę. Russell jest wysoki, dobrze zbudowany, a kolor jego włosów porównałabym do miodu spadziowego, natomiast William jest wątłej budowy, a jego kruczoczarne włosy kontrastują z bladą cerą. I nosi okulary, sklejone z jednej strony taśmą klejącą, które co rusz musi poprawiać.
– Nerd William? – powtarza za mną, marszcząc czoło.
Ciężko mi określić, czy bardziej dziwi go określenie, którego użyłam w stosunku do jego brata, czy wkurza.
– No wiesz... – zaczynam, nie bardzo wiedząc jak się zachować. Czuję się zakłopotana. – Wszyscy go tak nazywają. Wygrał olimpiadę stanową z fizyki, jest chodzącą encyklopedią, między lekcjami przesiaduje w bibliotece, a o tym, że zakwalifikował się do olimpiady krajowej huczy cała szkoła. Chłopcy z drużyny go nie lubią, bo jest nerdem, a i tak kiedy pada William Avery każdy wie o kogo chodzi. Jest w tej szkole bardziej znany, niż czarne pantery – tłumaczę, a z moich ust wyrywa się nerwowy śmiech.
Wyraz twarzy Russella łagodniej, kiedy z moich ust padają te wszystkie słowa. Wbrew pozorom wypowiedziałam się na temat Willa w samych superlatywach, no i trzeba przyznać, że chłopak jest naprawdę piekielnie inteligentny. Czasem odnoszę wrażenie, że zdobywanie wiedzy przychodzi mu niemal z dziecinną łatwością.
– William chciałby w przyszłości studiować fizykę w Szwajcarii – mówi zielonooki, spoglądając z dumą na idącego w naszym kierunku bruneta.
Ciepło i bezgraniczna miłość błyskają w jego jasnych tęczówkach, a mnie ogarnia jakieś dziwne uczucie, którego nie potrafię nazwać.
– Cześć, Hope. – Will uśmiecha się nieśmiało, gdy staje obok nas.
– Hej, William – odpowiadam i akurat w chwili, kiedy to mówię, na parking wjeżdża Frederick.
– To ja się będę zbierać. – Posyłam im uśmiech, będąc wciąż zakłopotana zaistniałą sytuacją.
– Do zobaczenia, Hope – rzuca Russ tuż przed tym, gdy wsiada do samochodu, a ja mogłabym przysiąc, że to krótkie zdanie zabrzmiało jak obietnica.
10 Grudnia 2022 r. Birmingham, Alabama, USA
Obecnie.
– Po naszym spotkaniu pod szkołą miałam już pewność, że nadchodzą zmiany. Uczucie, że coś wisi w powietrzu towarzyszyło mi niemal przez cały czas. No i nie mogłam wyrzucić cię ze swojej głowy. – Śmieję się, pocierając kciukiem wnętrze dłoni Russa. – Jestem pewna, że doskonale pamiętasz nasze trzecie spotkanie. Bo ja nie zapomnę go do końca życia. Skradłeś mi wtedy pocałunek. Twoja mina, kiedy zdałeś sobie sprawę, że byłeś pierwszym chłopakiem, z którym całowałam się kiedykolwiek... Dzisiaj mnie to bawi, ale wtedy myślałam, że zapadnę się pod ziemię.
Poprawiam się na niewygodnym krześle i spoglądam przelotnie na ekran komórki. William wciąż nie dał znaku życia, więc prawdopodobnie jeszcze nie załatwił lotu. Jedynie Kaden, najlepszy przyjaciel Russella odzywa się równo co godzinę. Przyjedzie pewnie, jak uda mu się załatwić wszystkie sprawy w klubie.
– Kochanie – mówię, przybliżając się. Składam na jego bladym policzku delikatny pocałunek, po czym odgarniam mu z czoła zbłąkany kosmyk przydługich już włosów. – Russ, jeśli chcesz mnie ukarać za to, co wydarzyło się cztery lata temu, proszę bardzo, ale błagam, nie w ten sposób. Obudź się, proszę...
8 Grudnia 2017 r. Toledo, Ohio, USA
Wspomnienie
– Millie, ale zdajesz sobie sprawę, że jeśli będziesz wydzwaniać do mnie co pięć minut, to niczego nie przyspieszy? – warczę na przyjaciółkę, która po raz piąty dzwoni, żeby zapytać, czy udało mi się już wyjść.
To nie jest niestety takie proste. O wyjściu na imprezę nie ma mowy. Ojciec w życiu by się na to nie zgodził. Nie chciałam też bawić się w jakieś opowiastki o nocowaniu u Emilie, bo biorąc pod uwagę wydarzenia z minionego weekendu, Stephen mógłby wpaść na pomysł, by sprawdzić, czy rzeczywiście jesteśmy w domu. W końcu wciąż nie powiedziałam mu kto mnie przywiózł. Dlatego właśnie, tuż po kolacji, powiedziałam, że jestem niesamowicie zmęczona i kładę się spać, bo jutro od samego rana zamierzam zakuwać. Tata oczywiście przystał na to z aprobatą, życząc mi spokojnej nocy. Rzeczywistość natomiast wygląda tak, że przez to, iż moje życie towarzyskie leży i kwiczy, mam ogromną ilość czasu na naukę. Mój staruszek pozwala mi wychodzić tylko wtedy, gdy jest dłuższe wolne od szkoły. Jeśli chodzi o weekendy, muszę się ostro nagimnastykować, by pozwolił mi spędzić czas na mieście. Czasem sprzedaję mu ściemę, że nocuję u Millie, ale to również nie zawsze zdaje egzamin. Dlatego w czasie, gdy jest szkoła, tuż po zajęciach wracam do domu i po prostu zakuwam, Dlatego jestem do przodu z materiałem, egzaminy zdałam śpiewająco, a do tych styczniowych również mam już nadrobiony cały program.
Uchylam drzwi i nasłichuję, ale dom pogrążony jest w ciszy. Dochodzi dwudziesta pierwsza, więc tata prawdopodobnie albo siedzi w konferencyjnej, prowadząc swoje super ważne rozmowy polityczne, albo u siebie w gabinecie.
Po raz ostatni przeglądam się w lustrze. Moje naturalne loki postanowiłam wyprostować, zrobiłam mocniejszy makijaż oczu, a usta pociągnęłam pomadką w kolorze nude. Do tego mała czarna z długim rękawem, kozaki sięgające nad kolano i ulubiony płaszcz. Przyglądam się własnemu odbiciu jeszcze kilka sekund, a kiedy stwierdzam, że się sobie podobam, zgarniam torebkę i najciszej, jak tylko potrafię, opuszczam pokój.
Drewniane schody pokonuję na palcach, nasłuchując, czy z lewego skrzydła domu nie dobiegają żadne dźwięki. Docieram na dół, szczęśliwie nie robiąc żadnego hałasu. Kilka sekund oczekuję jakichkolwiek oznak życia, po czym puszczam się pędem w kierunku tylnego wyjścia z posiadłości. Mijam w salonie już od tygodnia ubraną choinkę, przechodzę przez kuchnię, a następnie znikam na ganku. Otwieram drzwi zapasowym kluczem, zamykając je za sobą niemal niesłyszalnie.
I dopiero kiedy dobiegam do końca ogrodu, umykając kamerom umieszczonym na terenie willi, wyciągam komórkę, by wysłać wiadomość do Millie. Następnie przechodzę przez tylną bramę i szybkim krokiem oddalam się od domu, zanim ktokolwiek z ochrony mnie zauważy.
Po dwudziestu minutach jedziemy już taksówką w kierunku Main Street, gdzie odbywa się impreza, a kolejnych pięć później jesteśmy już pod ogromnym domem Gilmora. Trzeba przyznać, że jego bogaci rodzice mają rozmach. Już z ulicy dostrzegamy duży, kryty basen za budynkiem. Cała posiadłość jest pięknie oświetlona i idealnie odśnieżona. Duża, kolorowa rzeźba Mikołaja na saniach, którego ciągną renifery, robi wrażenie.
Wchodzimy do środka nie przejmując się pukaniem. Raz, że przez głośną muzykę i rozmowy nikt by nas nie usłyszał, a dwa i tak nigdy nikt tego nie robi.
Przechodzimy przez hol i wkraczamy do salonu, gdzie jakieś dwadzieścia osób tańczy tak, jakby jutra miało nie być. Alkohol leje się strumieniami, a osoby zajmujące kanapy są już mocno wstawione. Wszędzie są ludzie. W każdym pomieszczeniu, na zewnątrz i nad basenem. Prawdziwy projekt x. Kilka minut później ktoś wciska nam w dłonie po butelce piwa, a my nie protestujemy. Jak zwykle wypiję góra jedno, na którym się skończy. Jeszcze nigdy nie dopuściłam do tego, żeby stracić kontrolę, bo wiem, że gdyby ojciec tylko się dowiedział, czułby się rozczarowany moją postawą.
– Widzisz gdzieś Blake'a? – pyta Millie, nachylając się w moją stronę,
Omiatam wzrokiem pomieszczenie, ale nigdzie nie dostrzegam młodego Gilmora.
– Może jest nad basenem? – Zastanawiam się na głos. – Chodźmy to sprawdzić – zarządzam, biorąc przyjaciółkę pod ramię i razem ruszamy w kierunku wyjścia.
Widok dziewczyn w strojach kąpielowych w ogóle mnie nie dziwi. Nie jestem również zaskoczona zapachem marihuany ani widokiem wciągających kreski w odległym kącie chłopaków z drużyny. I właśnie wśród nich dostrzegam Blake'a. Co z tego, że jest przystojny i ma poczucie humoru, skoro jest idiotą, który ćpa? Spoglądam przelotnie na blondynkę, która wydaje się być zawiedziona, ale jakby wciąż miała nadzieję.
Pociągam łyk piwa, poruszając rytmicznie głową do piosenki, która właśnie wydobywa się z głośników. Obserwuję ludzi ze szkoły, a mój wzrok, jakby wiedziony dziwnym instynktem, zatrzymuje się tuż na szybie obok wyjścia do ogrodu. Muszę zmrużyć oczy, by dostrzec, że za oknem stoi grupka osób. I kiedy wreszcie dociera do mnie kto jest wśród nich, z szoku aż otwieram usta.
Czy to są jakieś żarty?
– Co jest? – pyta Millie, podążając za moim spojrzeniem. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
Moment później ona również wytrzeszcza oczy.
– W ostatnim tygodniu spotykam go już trzeci raz – mówię bardziej do siebie, niż do blondynki.
– Ty, a może to przeznaczenie jest, czy coś? – ożywia się nagle, uśmiechając się w moją stronę w ten swój specyficzny sposób.
– Puknij się w łeb, Millie. Przeznaczenie... Ja nawet nie znam tego gościa – oburzam się, na co ona zaczyna się śmiać.
– Ale oczy ci się świecą jak dwie iskierki na jego widok. Co? Czyżby ktoś w końcu roztopił serduszko królowej lodu? – wciąż się ze mnie naśmiewa, a ja mam ochotę walnąć ją butelką, którą trzymam w dłoni.
Roztopić serce królowej lodu... Millie nie ma pojęcia, że fakt, iż nie spotykam się z chłopakami, to nie jest mój wybór. Choć właściwie wie, jaki jest mój ojciec i że mam kategoryczny zakaz randkowania, jednak moja przyjaciółka nigdy nie dowie się, jak to jest. Jej rodzice, choć również są zamożni i znani w mieście, nie robią z niej księżniczki. Emilie może wychodzić gdzie i kiedy chce i z kim chce. Nie kontrolują każdego jej ruchu. Ja natomiast czuję się tak, jakby była zamknięta w złotej klatce. Teoretycznie mam wszystko. W praktyce wygląda to tak, że mam to, czego chce tata. To, czego ja chcę, nikogo nie obchodzi.
– Sama jesteś królowa lodu – prycham, wymijając ją.
Akurat w chwili, gdy mam przejść do innego pomieszczenia, zatrzymuję się jak rażona piorunem. Russell również mnie dostrzega i wchodzi do środka, stając kilka metrów przede mną. Posyła mi ten uśmiech, od którego miękną mi nogi, przez co mam ochotę przybić sobie plaskacza z otwartej dłoni w czoło. Hope, opanuj się.
– Kogo jak kogo, ale ciebie się tutaj nie spodziewałem – mówi, robiąc krok w moją stronę.
Do moich nozdrzy wdziera się charakterystyczny zapach jego perfum. Po raz kolejny wszystkie moje zmysły wariują.
– A to niby dlaczego, panie poważny? – Unoszę wyzywająco podbródek, zakładając ramiona pod biustem i krzyżuję z nim spojrzenie.
Chcę sprawiać wrażenie pewnej siebie, ale obawiam się, że wyglądam raczej komicznie. Russ góruje nade mną ładnych trzydzieści centymetrów i nawet mimo moich kozaków na obcasie, czuję się przy nim jak karakan. Nawet gdybym chciała zrobić wrażenie groźnej, nie wyszłoby mi, a jego lekko kpiący uśmiech, który właśnie wypełza na jego buzię daje mi potwierdzenie, że wyglądam bardziej jak ratlerek niż rottweiler.
– Panie poważny? – Unosi brew, śmiejąc się. – Hope, dlaczego jesteś wobec mnie tak bojowo nastawiona?
Tym razem to moje brwi wędrują wysoko do góry.
– To ty miałeś ostatnio pretensje, że podwiozłeś mnie na bankiet, choć to ty mi to zaproponowałeś – przypominam mu, na co ten znowu parska śmiechem.
– To stare dzieje, Hope. Było minęło. Nie możemy zacząć naszej znajomości od początku? – proponuje, po czym robi kolejny krok w moją stronę i wyciąga rękę. – Cześć, jestem Russell Avery.
Coś w jego spojrzeniu sprawia, że czuję przyciąganie, a na tę przystojną twarz wypływa chłopięcy uśmiech, który powoduje u mnie szybsze bicie serca.
Kilka chwil przyglądam się wyciągniętej dłoni, przenosząc wzrok to na nią, to na zielone tęczówki chłopaka, aż w końcu wzdycham, potrząsając głową.
– Hope Emerson. – Mówię, wyciągając swoją drobną dłoń, zimną i lekko drżącą od emocji, a on pewnie zamyka ją w swojej dużej i ciepłej.
Czuję przeskakującą iskrę, gdy nasze skóry stykają się ze sobą, a na moje policzki wypływa purpura. Czuję się zakłopotana, więc cofam się o krok. Spuszczam głowę, zakładając nerwowo kosmyk włosów za ucho.
– Napijesz się czegoś? – pyta zielonooki, przerywając niezręczną ciszę.
– Dzięki, mam jeszcze piwo – pokazuję mu butelkę. – Dlaczego tak mi się przyglądasz?
– Masz egzotyczną urodę – mówi, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy.
Jego pewność siebie doprowadzi mnie do zawału. Przysięgam, że jeszcze nigdy serce w mojej piersi nie tłukło się tyloma uderzeniami na minutę.
– Jestem Amerykanką tylko w połowie – wyznaję, nie widząc sensu, żeby mijać się z prawdą, albo znowu używać jakiegoś mechanizmu obronnego.
To, że Russell fascynuje mnie w jakiś dziwny sposób, to fakt. To, że podoba mi się jako mężczyzna, to również jest fakt. No i pomógł mi. Przecież wcale nie muszę udawać groźnej i niedostępnej. Zamiast tego mogę spędzić czas na miłej rozmowie z ciekawym człowiekiem. Potrzebuję rozrywki. Potrzebuję odrobiny szaleństwa i urozmaicenia w moim nudnym, do bólu poukładanym życiu z milionem zakazów. I to też jest pieprzony fakt.
– A w drugiej połowie jesteś...
– Hiszpanką – kończę za niego. Widzę, że wciąż spogląda na mnie pytająco, więc kontynuuję: – moja mama pochodziła z Hiszpanii. Poznali się z tatą na studiach. Pewnie poczytałeś trochę artykułów, więc od razu ci odpowiem, że Rachel to druga żona ojca. Moja mama odeszła, kiedy miałam sześć lat. Chorowała na raka.
– Przykro mi. – Russell wydaje się być odrobinę zmieszany.
Dostrzegam w jego oczach zrozumienie. Ten człowiek doskonale wie, co czuję. Również stracił rodzica. W teorii jednego. W praktyce jednak dwóch. Z opowieści Millie wynika, że jego matka stoczyła się i zupełnie nie obchodzą ją synowie. Całkowicie poddała się nałogowi.
– Hej, jestem Millie. – Moja najlepsza przyjaciółka właśnie wyrasta obok nas.
Posyła Russellowi promienny uśmiech, wyciągając dłoń w jego stronę. Chłopak ściska ją krótko, odwzajemniając uśmiech.
– Russell – mówi.
– Więc to ty jesteś tym tajemniczym facetem z Camaro w kolorze jajecznicy – wypala, a ja krztuszę się piwem.
Właśnie zabijam ją wzrokiem, podczas gdy właściciel żółtego Chevroleta zaczyna się śmiać.
– Owszem, to właśnie ja. – Kiwa głową. – Jeszcze nikt nie użył tak finezyjnego porównania względem mojego samochodu. Dzięki.
– Polecam się – szczebiocze blonydnka, po czym odciąga mnie na bok. – Gdybyś mnie szukała, będę na piętrze. Idziemy porozmawiać z Blakiem na osobności.
– Idziecie porozmawiać? – powtarzam za nią, na co ona uśmiecha się sugestywnie.
– Ehę – potakuje. – Gdyby coś, będę pod telefonem. Ty też baw się dobrze z panem poważnym. Pozwól sobie na chwilę zapomnienia. Nie ma tutaj twojego taty, więc możesz się zbawić, słońce – dodaje mi na ucho, po czym muska mój policzek ustami i znika w korytarzu.
– Uważaj na siebie – krzyczę za nią.
– Co powiesz na papierosa? – pyta Russ, więc przenoszę wzrok na niego. Macha do mnie paczką złotych Marlboro.
– Jasne, czemu nie – zgadzam się.
To nic, że nie potrafię palić. To nic, że nigdy mnie nawet do tego nie ciągnęło. Z Russellem mam zwyczajną ochotę wyjść na zewnątrz i zaciągnąć się nikotyną, nawet jeśli dostanę przy tym ataku potężnego kaszlu.
– Załóż płaszcz – upomina mnie chłopak, wskazując na okrycie, które zostawiłam na oparciu fotela. – Na zewnątrz jest mróz – zauważa.
Posłusznie zakładam płaszcz i ruszam za nim w kierunku wyjścia do ogrodu. Stajemy przy grillu, wokół którego zgromadziła się niewielka grupka osób. Ogień strzela, tworząc jakąś magiczną aurę, a kilka osób piecze sobie nad nim pianki, wrzucając je później do kufli z piwem.
Russell bez słowa przyciąga mnie bliżej siebie i, nie odrywając spojrzenia od mojej twarzy, zapina mi wszystkie guziki w płaszczu aż po samą szyję. W żaden sposób nie reaguję na ten gest. Po prostu stoję i czekam, aż skończy. Serce dudni mi w piersi, a oddech grzęźnie w gardle. Czuję również jakieś dziwne łaskotanie w brzuchu i przysięgam, że nigdy wcześniej nie czułam czegoś podobnego z jakimkolwiek innym chłopakiem.
W kolejnej chwili odsuwa się o krok, wyciąga z kieszeni papierosy, podaje mi jednego, po czym sam odpala swojego. Wkładam używkę między usta i czekam, aż Russell podpali końcówkę, co robi już moment później.
– Nauczysz mnie się zaciągać? – pytam.
– Jasne – uśmiecha się i rzeczywiście pokazuje mi tę czynność dokładnie.
Idąc za jego instrukcjami wreszcie udaje mi się wziąć dym w płuca oraz nie zacząć histerycznie przy tym kaszleć. Pieczenie w gardle nie jest aż tak nieznośne, jak za pierwszym razem, ale zawroty głowy dają mi się we znaki.
– Nie wiem, jak ktoś może odczuwać przyjemność z palenia – mówię, wyrzucając peta do ognia.
– Bo to nie jest przyjemność. To nałóg. – Russell wzrusza ramionami i powtarza tę samą czynność, co ja przed momentem.
– Hej, Russ – jakiś chłopak, na moje oko niewiele starszy ode mnie, wstaje z ławeczki przy grillu i podchodzi do nas. – Zagrasz nam coś? – prosi, na co ja marszczę brwi.
Zagrasz? Niby na czym?
– Nie wziąłem gitary, David – zielonooki wydaje się być zmieszany.
– To nic, przecież ojciec Gilmorea ma. Daj mi chwilę – mówi, po czym znika w środku posiadłości.
– Więc grasz na gitarze? – zagaduję, będąc coraz mocniej zafascynowaną chłopakiem.
– Muzyka to moja pierwsza miłość – wyznaje Avery, wkładając dłonie w kieszenie jeansów. – Zawsze chciałem mieć własny klub albo bar i żyć z grania tam wieczorami. Ciemny wystrój, nastrojowe oświetlenie i ja z gitarą na scenie – opowiada, a ja jestem zaskoczona tym z jaką łatwością przychodzi mu dzielenie się ze mną takimi szczegółami z życia.
Kilka chwil później niejaki David wraca z gitarą i krzesłem dla zielonookiego, które ten od razu zajmuje. Układa się wygodnie, chwyta gitarę i przymyka oczy, a już sekundę później do moich uszu docierają pierwsze akordy dobrze znanego mi kawałka Swedish House Mafia. Ale dopiero muzyka płynąca ze strun gitary w połączeniu z głębokim głosem Russella wprawia mnie w prawdziwy zachwyt.
– There was a time, I used to look into my father's eyes. In a happy home, I was a king I had a golden throne. Those days are gone, now the memories are on the wall. I hear the sounds from the places where I was born... – śpiewa, a ja słyszę w jego głosie autentyczny ból.
Obserwuję jego pełną skupienia twarz, gdy wyśpiewuje zdanie po zdaniu. Gdy z jego palce z uwielbieniem przesuwają się po strunach. I kiedy dociera do refrenu, ja zdaję sobie sprawę, że w moim brzuchu stado motyli właśnie urządziło sobie imprezę.
– My father said: Don't you worry, don't you worry, child. See heaven's got a plan for you. Don't you worry, don't you worry. Yeah!
Dreszcz przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa, kiedy spojrzenie moje i chłopaka się krzyżują. Czuję ciepło na policzkach, bo ostatnie wersy śpiewa patrząc mi prosto w oczy, a ja, choć czuję się zakłopotana, odczuwam jednoczenie tak hipnotyzujące przyciąganie, że nie umiem oderwać wzroku.
– I jak ci się podobało? – pyta chłopak, stając nagle tuż przede mną.
Otrząsam się z transu i odchrząkuję.
– Pięknie... Masz magiczny głos – komplementuję go szczerze. W odpowiedzi dostaję najpiękniejszy uśmiech, na jaki zdobył się do tej pory chłopak.
– Dziękuję – mówi.
Stoimy tak, milcząc dłuższą chwilę. Wpatrujemy się w siebie, a ja nie umiem oprzeć się wrażeniu, że coś wisi w powietrzu. Coś wisi między nami, a najdziwniejsze dla mnie jest to, że po raz pierwszy, odkąd pamiętam, chcę się poddać temu czemuś. Czymkolwiek to jest.
Już mam otworzyć usta, żeby coś powiedzieć, ale na zewnątrz pojawia się Noah Karev. Chłopak, z którym kręciłam kilka tygodni temu. Jednak jego nachalność sprawiła, że skończyło się na jednym wyjściu do kina. Jest kompletnie pijany, a niebezpieczny uśmiech, błądzący na jego twarzy sprawia, że cofam się o krok. Russell chyba wyczuwa, że coś się zmieniło, bo w jednej sekundzie przyciąga mnie do swojego boku, obejmując lewą ręką w talii.
– Kim jest ten gość, że całe twoje ciało aż spięło się na jego widok – pyta.
Jego twarz, znajdująca się tuż przy mojej i jego ciepły oddech muskający moje ucho powodują u mnie utratę zdroworozsądkowego myślenia. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek byłam w tak intymnej sytuacji z jakimkolwiek chłopakiem.
– Hope! Hope Emerson – bełkocze Noah, wskazując na mnie palcem. – Jeszcze kilka tygodni temu mówiłaś, że nie jesteś gotowa na związek, a teraz prowadzasz się z jakimś nowym fagasem? – prycha. – A może uważasz, że nie byłem godny córki gubernatora?
– A może po prostu byłeś nudny? – Russ odbija piłeczkę zanim ja cokolwiek zdołam odpowiedzieć.
Nie mogę się powstrzymać i parskam śmiechem. Odwracam głowę, by spojrzeć na zielonookiego i to jest błąd, bo w tej chwili nasze twarze dzieli jedynie kilka centymetrów. Obserwuję, jak wzrok Averego przenosi się z moich szarych tęczówek na moje usta, które automatycznie się rozchylają. W kolejnej chwili dzieje się coś, przez co w moim wnętrzu wybucha pożar, a z głowy wyparowują wszystkie myśli. Russell Avery całuje mnie.
Zastygam w bezruchu, gdy jego kusząco miękkie wargi lądują na moich. Zamykam oczy, czując się tak, jakbym doznała paraliżu. Moment później otrząsam się z zawieszenia i pod wpływem impulsu rozchylam szerzej usta, poddając się tej chwili. Moje napięte mięśnie rozluźniają się, gdy zielonooki przekręca mnie przodem do siebie, jedną rękę kładąc w dole moich pleców, a drugą na policzku. Wdziera się językiem pomiędzy moje wargi, a ja mu na to pozwalam. Oddaję pocałunek, czując jednocześnie tysiące emocji na raz. Ekscytacja miesza się z podnieceniem i zakłopotaniem. Jednak mimo iż jestem tak rozemocjonowana, czuję się cudownie lekko. Nie tak wyobrażałam sobie pierwszy pocałunek, jednak nie umiem oprzeć się wrażeniu, że ten jest o niebo lepszy niż ten z moich wyobrażeń. Pod wpływem odruchu bezwarunkowego moje ręce wędrują na jego klatkę piersiową. Russell całuje cudownie, choć nie mam porównania, bo robię to po raz pierwszy. Cichy jęk wyrywa się z moich ust, gdy nasze języki rozpoczynają namiętny, powolny taniec. Odurzające uczucie nieważkości i buzująca w żyłach krew powodują, że miękną mi kolana.
– Hope?! – okrzyk zdziwienia mojej przyjaciółki sprowadza mnie na ziemię.
Odskakuję od zielonookiego jak popażona, przykładając dłoń do nabrzmiałych po miłosnym uniesieniu ust. Czuję gorąco na policzkach tak duże, że jestem w stanie niemal sobie wyobrazić, jak głęboki odcień czerwieni musiały przybrać. Nie patrzę w stronę Russella. Nie jestem w stanie. Mam wrażenie, że każdy obecny tu człowiek jest w stanie czytać ze mnie, jak z otwartej księgi. Moja twarz ocieka emocjami, a ja nie jestem w stanie nic na to poradzić, więc jedynie spuszczam głowę jeszcze bardziej onieśmielona.
– Po co się drzesz, Millie – warczę na blondynkę, gdy ta podchodzi bliżej. Dopiero teraz widzę wyraźnie rozmazaną szminkę na jej policzku i to, że jest mocno wstawiona. A spuściłam ją z oczu jedynie na pół godziny.
– Szukałam cię wszędzie – mówi, przeciągając ostatnie słowo. – Przyłapałam cię na świntuszeniu, Hope. – Macha mi palcem przed nosem, chichocząc jak wariatka. – No, no, panienko Emerson. Wybrałaś sobie idealnego partnera na pierwszy pocałunek. Jest ładniutki i...
– To był twój pierwszy pocałunek? – pyta Russell.
Wreszcie decyduję się spojrzeć na niego. I to, co widzę na jego twarzy ani trochę mi się nie podoba. Nagle robi mi się niedobrze i zaczynam żałować tego, co stało się przed chwilą, bo wygląda na to, że Avery też żałuje. Hope, ty pieprzona kretynko. Odwracam się na pięcie i szybkim krokiem ruszam do środka, chcąc jak najszybciej opuścić tę imprezę. Czuję zbierające się pod powiekami łzy, więc mrugam kilkakrotnie, by pozbyć się mgły sprzed oczu. Tak mi wstyd.
– Hope! – słyszę za sobą, gdy wybiegam już przed dom od frontu.
– Zostaw mnie – syczę, usiłując się wyrwać, gdy Russell łapie mnie za łokieć, zmuszając, bym na niego spojrzała.
– Co się stało? Zrobiłem coś nie tak? – pyta, a zmartwienie na jego twarzy wydaje się być autentycznie.
– Całowałeś mnie z taką pasją, a kiedy Millie wspomniała, że to mój pierwszy pocałunek, mina ci zrzedła. Zacząłeś żałować – podnoszę głos, urażona.
– Nie, to nieprawda. – Kręci głową. – Po prostu gdybym wiedział, że jeszcze nigdy tego nie robiłaś, nie pozwoliłbym sobie na ten impuls. Pierwszy pocałunek powinien być wyjątkowy. Nie byle jaki na jakiejś imprezie w towarzystwie ćpunów – wyrzuca z siebie, nerwowo przeczesując dłonią swoje włosy.
– Czyli żałujesz – powtarzam, parskając.
– Absolutnie nie – zaprzecza, wzmacniając uścisk i przyciąga mnie bliżej siebie. – Właściwie się nie znamy, Hope. Ale całując cię dzisiaj już wiedziałem, że nigdy wcześniej nie całowałem piękniejszej dziewczyny. Masz w sobie coś, co przyciąga mnie jak magnes i powoduje, że mam w sobie potrzebę, by lepiej cię poznać. Hope Emerson, czy chcesz poznać się lepiej? – pyta, zaglądając mi prosto w oczy.
– Tak. Chcę poznać cię lepiej, Russellu Avery. – Kiwam głową, szczerząc się jak kompletna wariatka.
Russell ponownie tego wieczoru kładzie dłoń na moim policzku i ponownie składa na moich ustach pocałunek. I choć mój mózg stara się podchodzić do tego w miarę zdroworozsądkowo, to serce już wie, że po tym pocałunku, moje usta nie będę chciały całować już innych warg.
11 Grudnia 2022 r. Birmingham, Alabama, USA
Obecnie.
– Jestem już, chico – mówię, składając na jego policzku pocałunek. Ściągam kurtkę i odkładam ją na fotelu obok, po czym z torebki wyciągam niewielki stroik świąteczny w kształcie bałwana i stawiam go na szafce nocnej obok jego łóżka. W końcu to niemal okres świąteczny, a Russell tak lubił ten czas w roku.
– Ubrałam wczoraj wieczorem choinkę i udekorowałam cały loft, żebyś czuł się dobrze, gdy wrócisz. Jutro zamierzam upiec pierniki. Mam nadzieję, że cieszysz się z odwiedzin Willa i że nie jesteś na mnie zły, że go tutaj ściągnęłam. Wiem, że gdyby chodziło o mnie, też zadzwoniłbyś po Manuela. Uznałam, że William powinien wiedzieć.
Wchodzi pielęgniarka, więc podnoszę się z krzesła i czekam, aż wykona wszystkie czynności. Piętnaście minut później znowu jesteśmy sami w sali. Siadam z powrotem, przysuwając się najbliżej, jak to możliwe i jak zwykle splatam palce naszych dłoni.
– Na czym wczoraj skończyłam? – zastanawiam się na głos, wierzchem dłoni ocierając kolejną niechcianą łzę. – Ah, wiem. Na naszym pierwszym pocałunku. Ósmy grudnia już zawsze będzie dla mnie szczególną datą – śmieję się krótko. – Nie wróciliśmy już wtedy na tę imprezę. Odwieźliśmy pijaną Millie do domu, a sami włóczyliśmy się po mieście aż zaczęło świtać. Tematy do rozmów nam się nie kończyły, a ja wreszcie czułam się wysłuchana. Zaśmiewaliśmy się do łez, jedząc przypalone frytki ze stacji na Renesans Street. To była jedna z najbardziej oczyszczających i wyzwalających nocy w moim życiu. Jakby pręty mojej złotej klatki zaczęły się wyginać, tworząc przestrzeń, bym mogła uciec. I to wszystko dzięki tobie, Russ. Uczyniłeś mnie żywą. Zanim cię poznałam nie miałam pojęcia, że moje życie to jedynie wegetacja pod dyktando ojca. Myślałam, że tak powinno być. Że taka już rola córki wysoko postawionego polityka. To ty uświadomiłeś mi, że wcale nie musi tak być. Że nie może tak być... – urywam, łapiąc głęboki wdech.
Przymykam oczy, chcąc się uspokoić. Znowu zaczynam płakać, a łzy przecież w niczym mi teraz nie pomogą. Liczę w duchu do dziesięciu i biorę kilka kontrolowanych wdechów, po czym przyklejam uśmiech na twarz i kontynuuję rozmowę.
– Wymieniliśmy się numerami komórek, a później odstawiłeś mnie niedaleko willi, gdy już świtało. Już dawno nie kładłam się spać z takim uśmiechem na ustach i ze stadem motyli, tańczącymi w brzuchu, co wtedy. Zaczęliśmy regularnie się spotykać. Grudzień upłynął nam pod hasłem długich, nocnych rozmów, jedzenia spalonych frytek i łapania ostatnich, sobotnich seansów w upadającym kinie na Magnolia Street. Byliśmy tacy szczęśliwi... Pamiętam pierwsze bolesne wyznania, gdy wreszcie przyznałeś, że wasza matka jest alkoholiczką i razem z Williamem mieszkacie w przyczepie i że nie zabrali ci brata tylko dlatego, że w opiece socjalnej pracowała najlepsza przyjaciółka twojej mamy, która kryła was i pomagała jak tylko mogła. Bałeś się, że będę cię oceniać, bo żeby utrzymać siebie i brata, podejmowałeś się działań, z których nie byłeś dumny, a ja byłam tą dziewczyną z dobrego domu, na którą nie zasługiwałeś. Dzisiaj już wiem, że to ja nie zasługiwałam na ciebie, Russ...
– To nieprawda – głos Williama sprawia, że się wzdrygam.
– Wystraszyłeś mnie – mówię, ale bez cienia wyrzutu, spoglądając na niego przez ramię.
– To nieprawda – powtarza, odpychając się od ościeżnicy. Podchodzi do nas, przysuwa sobie drugie krzesło i siada na nim. – Byłaś najlepszym, co przydarzyło się Russellowi. Ten prawie rok, który spędził będąc z tobą, to był najlpeszy rok w jego życiu. Nigdy wcześniej i nigdy później nie widziałem go tak szczęśliwym. Oczy mu się śmiały, śpiewał pod prysznicem... Wreszcie odżył, uwierzył, że znowu może być szczęśliwy, choć po śmierci taty sądził, że już nigdy nie będzie to możliwe. Byłaś jego słońcem, Hope. Byłaś światłem, które rozproszyło mrok, spowijający jego poranioną duszę. Byłaś dla niego wszystkim i kiedy twój ojciec zmusił nas do opuszczenia Toledo, stracił to. Znowu był tym smutnym, zgorzkniałym Russellem, który nienawidzi wszystkiego i wszystkich. Te cztery lata bez ciebie to była dla niego prawdziwa udręka. Tęsknił. Cholernie. Oboje zostaliście skrzywdzeni przez twojego ojca, Hope. Ale nie masz prawa mówić, że nie zasługiwałaś na niego. Russell byłby wściekły, gdyby to usłyszał. Los zdecydował, że rozdzieli was na cztery lata, ale znowu jesteście razem. Teraz niech tylko ten gnojek się obudzi i wszystko wróci do normy. Pobierzecie się, zbudujecie dom i będziecie mieć gromadkę dzieci, a ja i Manuel będziemy najlepszymi wujkami na ziemi. On z tego wyjdzie, Hope. Teraz, kiedy cię odzyskał, ma idealną motywację. Tylko biedaczek trochę się pomęczył przez ten czas, kiedy nie było cię obok, więc pewnie chce jeszcze trochę pospać – żartuje Will, chcąc rozładować atmosferę, a ja uśmiecham się mimo woli.
Oczywiście, że z tego wyjdzie. Nie przyjmuję do wiadomości innego scenariusza. Mój chico de oro do mnie wróci. Wróci.
31 Grudnia 2017 r. Toledo, Ohio, USA
Wspomnienie
– Na pewno sobie poradzisz? – pyta ojciec, przyglądając mi się uważnie.
Przewracam oczami, bo słyszę to pytanie chyba setny raz w ciągu ostatnich dwóch dni. Jeszcze chwila i albo zrezygnuje z tego wyjazdu, albo zmieni zdanie i jednak zmusi mnie, bym pojechała z nim i Rachel do tego pieprzonego Cleveland.
– Tak, tato. Poradzę sobie na sto procent. Nie masz się o co martwić. Wokół willi roi się od ochrony, więc ani ja nie wymknę się z domu, ani nikt nie wejdzie tutaj. Jestem bezpieczna. Mam stos jedzenia, bezalkoholowego szampana, cały dzban zimowej herbaty i listę filmów do obejrzenia na Netflixie. Za to wy, jeśli nie ruszycie swoich zgrabnych tyłków, spóźnicie się na ten bankiet sylwestrowy, a chyba nie muszę ci przypominać, że jesteś gubernatorem i honorowym gościem, któremu nie wypada się spóźnić. Tatku, mam osiemnaście lat. Nie pierwszy raz zostaję sama w domu – mówię z pełnym przekonaniem.
Ojciec przygląda mi się sceptycznie jeszcze przez chwilę i ja doskonale wiem, skąd u niego ta podejrzliwość. Zauważył, że zaszła we mnie jakaś zmiana, tylko nie jest w stanie rozgryźć z czego to wynika, a ja sama nie potrafię ukryć tego, że jestem zwyczajnie szczęśliwa. Dobry humor mnie nie opuszcza, uśmiech nie schodzi mi z twarzy i ogólnie promienieję. Nawet Rachel zauważyła tę zmianę, ale ona jest kobietą, więc domyśla się, iż za sprawą mojego szampańskiego nastroju stoi chłopak. Jednak nic nie mówi, za co jestem jej wdzięczna. Jeszcze tego brakowało, żeby tata zaczął histeryzować.
– Dobrze. W takim razie baw się dobrze z Emilie – mówi mój staruszek i całuje mnie w czubek głowy. – Będziemy pod telefonem, gdybyś czegoś potrzebowała.
W kolejnej chwili obydwoje z macochą opuszczają willę, a ja sprintem ruszam na górę. Millie, kochany tatusiu, prawdopodobnie właśnie zeruje kolejną butelkę piwa w objęciach Blakea.
Biorę długą kąpiel, nie szczędząc produktów do pielęgnacji. Robię peeling całego ciała, śpiewając przy tym kolędy. Jestem niesamowicie podekscytowana dzisiejszą randką z Russellem. Mam tylko nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem i uda mu się wejść na teren willi tak, by nikt go nie nakrył. Jeśli dotrze niezauważony na ganek od strony kuchni, dalej będzie już z górki.
Po skończonej kąpieli, suszę włosy, po czym upinam je w lekkiego koka tuż nad szyją. Robię delikatny makijaż i zakładam czerwoną sukienkę, którą kupiłam jakiś czas temu przez internet. Jest bardzo elegancka, a jednocześnie seksowna. Myślę, że pasuje idealnie na moją pierwszą, prawdziwą randkę z Russellem. Gdy gotowa staję już przed lustrem z zadowoleniem uśmiecham się do swojego odbicia. Dopełniam całość małymi, złotymi kolczykami i bransoletką do kompletu, a następnie schodzę do kuchni, by podgrzać kolację. Dochodzi dwudziesta, więc Russell powinien niedługo być.
Kończę nakrywać do stołu i akurat, gdy wracam z winem, słyszę dźwięk przychodzącej wiadomości.
Russell: Jestem.
Uśmiecham się, poprawiając sukienkę i ruszam, by mu otworzyć.
– Hola, chica – mówi, gdy przepuszczam go w drzwiach.
Staram się ukryć emocje, gdy spoglądam na niego, tak eleganckiego, ale mój przyspieszony puls i rumieńce na policzkach zdradzają, jak bardzo jestem podekscytowana i zakłopotana jednocześnie. Russ wygląda cholernie dobrze. Biała koszula idealnie kontrastuje z jego ciemną karnacją i czarnym tuszem, który zdobi większą część jego skóry. Beżowe, dopasowane spodnie i czarne, ciężkie buty sprawiają, że wygląda elegancko i na luzie zarazem. Przystojna twarz, którą zazwyczaj zdobi lekki zarost, dzisiaj jest gładko ogolona, a włosy idealnie ułożone. Oczy błyszczą mu jak dwie iskierki, gdy podchodzi i wręcza mi bukiet różowych gerberów.
– Wyglądasz pięknie – komplementuje mnie, po czym jednym, sprawnym ruchem przyciąga mnie ku sobie i wpija się w moje usta, kradnąc mi kilka oddechów.
Nogi mi miękną niemal natychmiast z powodu tej niespodziewanej pieszczoty i całe moje ciało zdaje się krzyczeć, że pragnie więcej. Oddaję pocałunek i trwamy w nim dłuższą chwilę. Wreszcie zmuszam się do oderwania od zielonookiego.
– Hola, chico – udaje mi się wydusić, gdy wreszcie jestem w stanie złapać oddech.
Pokochałam tę naszą formę powitań po Hiszpańsku. Cześć chłopaku i cześć dziewczyno wypowiedziane w ojczystym języku mojej mamy sprawia, że na całe moje ciało wypełza gęsia skórka. To stało się tak bardzo nasze.
– Dziękuję za kwiaty i za komplement. Ty też wyglądasz świetnie, chico de oro [złoty chłopaku]. – Puszczam mu oczko.
Ruszamy do kuchni. Wskazuję Russellowi miejsce przy stole, a sama wkładam kwiaty do wazonu. Obserwuję chłopaka, gdy podaję do stołu, ale nie wydaje się być onieśmielony rozmachem, z jakim urządzony jest mój dom. Bałam się, że będzie czuł się nieswojo, ale póki co nie sprawia takiego wrażenia.
– Mam nadzieję, że będzie ci smakować. Co prawda to nie ja gotowałam, a nasza gosposia, ale jej kuchnia jeszcze nigdy mnie nie zawiodła – śmieję się.
– Doceniam szczerość. Przynajmniej nie próbujesz udawać, że jesteś mistrzynią w kuchni – również parska śmiechem.
Po skończonej kolacji i sprzątnięciu kuchni bierzemy wino i ruszamy do mojego pokoju. Russell dokładnie bada wzrokiem każdy kąt pomieszczenia, zatrzymując się na dłużej na moich obrazach.
– Ty jesteś ich autorką? – wskazuje na ścianę, a ja kiwam głową. – Wow, masz niesamowity talent. Są piękne – mówi z uznaniem.
Uśmiecham się, stając obok niego.
– Odziedziczyłam go po mamie. Była artystką – wyznaję, a Russ chyba wyczuwa zmianę, jaka we mnie zaszła, bo przybliża się do mnie nieznacznie, jakby chciał ofiarować mi wsparcie.
– Skoro to jest właśnie to, co kochasz, dlaczego aplikowałaś na prawo? – pyta.
Spuszczam głowę i wzdycham ciężko.
– Bo mój ojciec chce, żebym została kimś – odpowiadam po dłuższej chwili, a w oczach chłopaka błyska coś na kształt złości.
– Od kiedy to zawód definiuje to, czy człowiek jest kimś czy nikim? Co to w ogóle za pieprzenie. Twój ojciec powinien wspierać cię w twoich pasjach i wyborach, a nie narzucać ci własne. Nie rozumiem tego... – wyrzuca z siebie.
– Możemy o tym nie rozmawiać? – pytam. – Chciałabym, żebyś mi zagrał. Co ty na to? Przyniosę gitarę Manuela – proponuję.
– Dla ciebie wszystko, chica – zgadza się od razu.
Wychodzę z pokoju, by już moment później wrócić z gitarą. Russell rozsiada się wygodnie na moim łóżku, a ja przesuwam fotel i siadam na przeciwko chłopaka. Zielonooki zaczyna grać pierwsze akordy, a ja wstrzymuję oddech.
– Jest coś, o czym chciałbym ci powiedzieć, ale jednocześnie się boję – mówi, nie przestając brzdąkać. – Mam nadzieję, że się nie wystraszysz, ale dłużej już nie chcę tego ukrywać. Wiem, że nie znamy się zbyt długo – urywa na moment, po czym przymyka oczy i wzdycha. – Po prostu ci zaśpiewam.
Odchrząkuje, a ja zdaję sobie sprawę, że wciąż nie oddycham.
– You gave me shoulder when I needed it. You showed me love when I wasn't feeling it. You helped me fight when I was giving in And you made me laugh when I was losing it... [Dałaś mi ramię, kiedy tego potrzebowałem. Pokazałaś mi miłość, kiedy jej nie czułem. Pomagałaś mi walczyć, kiedy chciałem się poddać. I sprawiłaś, że się śmiałem, gdy byłem zagubiony.]
– Russell... – szepczę.
– Cause you are, you are the reason why I'm still, hanging on. Cause you are, you are the reason why my head is still above water. And if I could I'd get you the moon, give it to you. And if death was coming for you, I'd give my life for you. [Bo jesteś, jesteś powodem, dla którego wciąż się trzymam. Bo jesteś, jesteś powodem, dla którego moja głowa wciąż jest nad powierzchnią wody. A gdybym mógł, zdobyłbym księżyc i dał go tobie. A jeśli śmierć chciałaby cię zabrać, oddałbym za ciebie życie.]
Nie wiem nawet, w którym momencie zaczynam płakać. Wzruszenie ściska mi gardło, odbierając umiejętność układania słów w zdania. Zakrywam usta dłonią i gapię się na chłopaka, pozwalając jednocześnie, by emocje spowodowane jego wyznaniem bombardowały mnie jedna za drugą. Powoli dociera do mnie to, co chodziło mi samej po głowie już jakiś czas. Serce dudni mi w piersi, a krew szumi w skroniach.
– Kocham cię, Hope – mówi cicho Russell, gdy ja wciąż milczę. – Musiałem ci to powiedzieć – wyznaje. – Przepraszam, jeśli się wystraszyłaś, ale nie chciałem dłużej trzymać tego w sobie. Nie mogłem.
Wstaję na drżących nogach i bez ostrzeżenia zabieram mu gitarę z rąk. Siadam mu na kolanach i chwytam jego przystojną twarz w obydwie dłonie.
– Ja również się w tobie zakochałam, Russell – odzywam się wreszcie. – Wniosłeś do mojego życia powiew świeżości. Dzięki tobie wreszcie zaczęłam żyć. I kocham cię.
Russell nic więcej już nie mówi. Po prostu mnie całuje. Jednak jest to pocałunek nieco inny niż wcześniejsze. Pełen obietnicy i uczucia, na jakie wcześniej sobie nie pozwoliliśmy. Pełen pasji i pożądania, na które ja wcześniej nie miałam odwagi. Moje dłonie automatycznie wędrują do guzików przy jego koszuli. Minutę później ubranie ląduje na podłodze, a ja mogę wreszcie z pełnym zachwytem i uwielbieniem przyjrzeć się jego wytatuowanej klatce piersiowej. Przejeżdżam paznokciami po malowidłach na jego torsie, a on z sykiem wciąga powietrze.
– Co my właśnie robimy? – pyta Russ, odrywając się ode mnie na moment.
– Coś, na co miałam ochotę już od dawna – wyznaję szczerze. – Bo jeśli mam z kimś stracić dziewictwo, chcę, by była to osoba, którą darzę uczuciem.
– Jesteś pewna? Nie chcę, żebyś żałowała. – Zagląda niepewnie w moje szare tęczówki, a ja uśmiecham się do niego.
– Już dawno nie byłam niczego tak pewna, jak tego, że chcę się dzisiaj z tobą kochać, Russ. Jest noc sylwestrowa, magiczny czas świąt. Kochamy się. Czy może być bardziej odpowiedni moment? – pytam, wznawiając wędrówkę po jego nagiej skórze.
– Masz rację. Bardziej odpowiedniego momentu już nie dostaniemy – zgadza się ze mną, a w jego oczach błyska pożądanie.
Ponownie wpija się w moje usta, a czuję się tak, jakbym unosiła się dwa metry nad ziemią. Jest mi tak cudownie. To najlepsze święta w moim życiu i wiem, że niezależnie od tego, co się wydarzy, nigdy nie będę żałować tego czasu. Russell wniósł do mojego życia tyle światła, że mogłabym oświetlić nim koło podbiegunowe, gdy trwa na nim noc polarna. I kocha mnie. A ja kocham jego.
16 Grudnia 2022 r. Birmingham, Alabama, USA
Obecnie.
– Musimy wierzyć, że się obudzi – mówię do Williama i Kadena, najlepszego przyjaciela Russella. – To, co mówią lekarze, to jedno, ale nasza wiara to drugie. On musi czuć, że czekamy na niego, że go kochamy.
– Russell to uparty gnojek. Wyjdzie z tego. Nie widzę innej opcji – odzywa się Kaden z pełnym przekonaniem.
– Obudzi się – William kiwa głową, a w jego głosie, choć słychać obawę, słyszę również taką samą pewność, co u mnie i bruneta.
– Jadę otworzyć klub. – Przyjaciel Russella podnosi się z miejsca. – Gdyby cokolwiek się zmieniło, dzwoń.
– Dobrze – zmuszam się do uśmiechu.
– Ja muszę wykonać kilka telefonów, ale wrócę tu za godzinę. Poradzisz sobie? – pyta Will, na co kiwam głową.
– Jasne, lećcie. Nigdzie się stąd nie ruszam – mówię, gładząc kciukiem dłoń zielonookiego.
Pięć minut później zostaję sam na sam z miłością mojego życia. W pomieszczeniu panuje głucha cisza. Słychać jedynie moje walące serce i złowrogie pikanie maszyn.
– Spójrz, co tu mam. – Pokazuję mu nadgarstek, na którym dumnie spoczywa bransoletka, którą dał mi w nasze pierwsze, a zarazem ostatnie walentynki, które spędziliśmy razem. – Nigdy jej nie ściągnęłam. Nawet wtedy, gdy myślałam, że mnie wykorzystałeś. Pamiętam tamten dzień, jakby to było wczoraj. A ty pamiętasz? Jestem pewna, że tak – śmieję się.
Biorę głęboki wdech i zaczynam swój codzienny rytuał opowiadania. Każdy dzień, odkąd Russell trafił do szpitala traktuję jak kalendarz, który odlicza dni do świąt. Tak, jakbym jedno wspomnienie było jednym, otwartym przeze mnie okienkiem. I mam w sobie wiarę i nadzieję, że dzień dwudziesty czwarty okaże się tym, w którym zawsze jest najfajniejszy prezent. Russell otworzy oczy, spojrzy na mnie tak, jak kiedyś i powie: hola, chica.
14 Luty 2018 r. Toledo, Ohio, USA
Wspomnienie
Kiedy dojeżdżam wreszcie do parku Cullena i znajduję miejsce parkingowe, dochodzi południe. Umówiłam się z Russellem na godzinę wcześniej, robiąc sobie w szkole wagary. Musiałam nieźle się nagimnastykować, żeby przekonać ojca, by pozwolił mi pojechać samochodem. I gdy się już udało i dotarłam na teren placówki, musiałam udawać, że wchodzę do budynku, by ochrona, którą miałam na ogonie, zawróciła do willi. Tak więc jestem spóźniona, ale wiem, że Russell nie będzie mieć mi tego za złe. Nie będę zaprzeczać, że fakt, iż musimy się ukrywać, jest dla nas cholernie męczący. Kłamanie ojcu weszło mi już w nawyk i stałam się mistrzem bezszelestnego opuszczania domu nocą. Avery, tuż nocy sylwestrowej, którą spędziliśmy wspólnie, zakradł się do mnie do domu jeszcze kilka razy, ryzykując tym swoja własną i przy okazji moją głową, ale wiem, że było warto. W końcu jesteśmy tylko dwojgiem młodych, do szaleństwa zakochanych w sobie ludzi. A ja jestem w trakcie odkrywania własnej seksualności i nie będę ukrywać, że łaknę tego więcej i więcej. Z Russellem jest mi niesamowicie. I nie tylko pod względem intelektualnym. Jest tak cudownym rozmówcą i tak uważnym słuchaczem, że czuję się przy nim wyjątkowo. Czuję się kochana i rozumiana. Fizycznie również jest nam ze sobą wspaniale, choć początkowo czułam się onieśmielona. Bałam się, że z racji, iż on jest doświadczony, będę dla niego niewystarczająca. Jednak za każdym razem udowadnia mi, że to nieprawda, traktując moje ciało z uwielbieniem, pożądaniem i czułością. I gdy patrzy na mnie, tymi swoimi zielonymi tęczówkami, mam wrażenie, że jego oczy chcą mi przekazać, że nigdy nie widziały niczego piękniejszego.
– Hola, chica. – Słyszę już z daleka.
Russ siedzi na jednej z ławek i macha do mnie. Przyspieszam kroku aż w końcu puszczam się pędem w jego kierunku. Zielonooki sprawnie łapie mnie w pasie i łączy nasze usta w namiętnym pocałunku.
– Hola, chico – szepczę wprost w jego wargi. – Tęskniłam.
– Nie widzieliśmy się dwa dni, Hope.
– O dwa dni za długo – śmieję się, muskając ustami jego nieogolony policzek.
– Mam coś dla ciebie – mówi Russ, sadzając mnie na swoim lewym kolanie, po czym zza pleców wyciąga małą, czarną torebkę prezentową. – Szczęśliwych walentynek, moja wspaniała dziewczyno – szepcze, patrząc mi prosto w oczy.
Przez chwilę przyglądam się paczuszce, a następnie, nie kryjąc ekscytacji, biorę ją od niego i zaglądam do środka. Moim oczom ukazuje się niewielkie, bordowe pudełeczko na biżuterię. Mój puls przyspiesza gwałtownie, gdy drżącą dłonią wyciągam pakunek, by zajrzeć do środka. Russell przez cały czas mi się przygląda, a ja czuję, jak moje policzki oblewają się rumieńcem. Za każdym razem, gdy chłopak patrzy na mnie z tak milczącą intensywnością, rumienię się jak mała dziewczynka. I nie umiem nad tym panować.
Otwieram wieczko i wstrzymuję oddech z zachwytu. Moim oczom ukazuje się złota bransoletka z charmsami i miejscem na kolejne.
– Chciałem dać ci coś, co będzie przypominało ci o mnie za każdym razem, gdy na to spojrzysz. Pomyślałem, że bransoletka z charmsami, gdzie każdy z nich coś symbolizuje, będzie idealna – tłumaczy.
Moje oczy zaczynają się szklić.
– Jest przepiękna, Russ. Dziękuję – całuję go w usta.
Russell pomaga mi ją założyć, a następnie całuje mnie w wewnętrzną część dłoni.
– Ciężko było mi znaleźć charms w kształcie Camaro, ale w końcu mi się udało. To małe autko jest symbolem naszego poznania. Papieros, usta i liczba 31 symbolizują trzy pierwsze razy, które ze mną przeżyłaś. Pierwszy papieros, pierwszy pocałunek i pierwszy seks. To serduszko to symbol naszej miłości, a ja jestem cholernie dumny, że to właśnie ja jestem tym facetem, który pierwszy raz usłyszał od ciebie kocham cię.
– Gerbera będzie przypominać mi naszą pierwszą, prawdziwą randkę, a klaps filmowy nasze spotkania w kinie – mówię, dotykając maleńkich wisiorków.
Russell kiwa głową, uśmiechając się.
– Gitara – wskazuje na złotą zawieszkę w kształcie swojego ukochanego instrumentu. – Bo kocham na niej grać właśnie dla ciebie.
– A kotwica? – pytam, krzyżując z nim spojrzenie.
– Kotwica to symbol nadziei, a ty, Hope, jesteś moją nadzieją – wyznaje, a ciężkość w jego głosie, kiedy to mówi zdradza, jak wiele emocji targa nim w tej chwili.
– Dziękuję, Russ. To najpiękniejszy prezent jaki w życiu dostałam – wzruszam się kolejny raz. – Też coś dla ciebie mam – oznajmiam, zeskakując z jego kolan. Chodź. – Łapię go za rękę i prowadzę w stronę mojego mercedesa.
– Czyżbyś namalowała dla mnie swój portret tak, jak cię prosiłem? – pyta, uśmiechając się do mnie.
– To też. – Kiwam głową, po czym sięgam po leżącą na tylnym siedzeniu ramkę w formacie A4 z moją własną podobizną. – Ale to nie wszystko – dodaję, obchodząc samochód dookoła. Otwieram bagażnik i wyciągam z niego gitarę w pięknym, żółto czarnym futerale.
Russell, kiedy dostrzega, co wyciągam w jego kierunku, aż otwiera usta z szoku.
– Kupiłaś mi gitarę? – Gapi się na mnie w niedowierzaniu.
– Tak. – Potwierdzam. – Wiem, że swoją musiałeś sprzedać, żeby wykupić Williamowi dodatkowe zajęcia z fizyki w instytucie.
– Ale ja nie mogę tego przyjąć. Przecież ona musiała kosztować fortunę. Znam się na tym, Hope. Widzę logo. Nie mogę tego przyjąć – powtarza.
– Owszem, możesz i zrobisz to. Chciałam podarować ci gitarę i właśnie to robię. Musisz przecież mieć na czym dla mnie grać, prawda? – uśmiecham się. – Jeśli jej nie przyjmiesz, ja oddam ci bransoletkę – grożę mu, a on dopiero teraz spogląda mi prosto w oczy. Widzę, że jest wzruszony, a jednocześnie zakłopotany. Kładę dłoń na jego policzku i posyłam mu ciepły uśmiech.
– Zwariowałaś – szepcze, posyłając mi pełen miłości uśmiech.
– Dawno temu, na twoim punkcie – potwierdzam, śmiejąc się głośno.
Zielonooki wreszcie bierze ode mnie gitarę i wyciąga ją z pokrowca. Niemal z namaszczeniem przejeżdża palcami po czarnym, lakierowanym drewnie. Dotyka strun z uwielbieniem, przymykając oczy z zachwytu, gdy do naszych uszu dociera dźwięk. Przyglądam mu się uważnie, czując się tak, jakby zewsząd otulała mnie miłość. Jestem szczęśliwa, że mogę sprawić mu taką radość.
– Mam najwspanialszą dziewczynę pod słońcem – mówi, chwytając mnie pod boki i zaczyna się ze mną obracać wokół własnej osi, a ja śmieję się głośno. – Kocham cię, Hope Emerson – krzyczy, wywołując na mojej twarzy jeszcze szerszy uśmiech.
– A ja kocham ciebie, Russellu Avery! – odpowiadam, będąc całkowicie pewną, że już zawsze tak będzie.
17 Grudnia 2022 r. Birmingham, Alabama, USA
Obecnie.
– Przyniosłam głośnik – mówię do Russella, ściągając płaszcz.
Odkładam swoje rzeczy na krzesło pod ścianą i podłączam pendrive do małego głośnika, po czym puszczam ulubioną piosenkę świąteczną Russella. I kiedy kojący głos Bryana Adamsa w piosence Christmas Time dociera do naszych uszu, zajmuje swoje typowe już miejsce i chwytam chłopaka za rękę.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że to wszystko aż tak się wtedy popieprzyło. Byłam głupia i niesamowicie naiwna, myśląc, że ojciec zaakceptuje nasz związek. Ale doceniam to, że przynajmniej do czerwca byliśmy szczęśliwi. Spędziliśmy ze sobą tyle cudownych miesięcy, których wspomnienia trzymały mnie przy życiu, kiedy wyjechałeś. Tak bardzo za tobą tęskniłam przez te lata.
Znowu mam ochotę zapłakać, ale zdaję sobie sprawę, że łzy już nie chcą płynąć. Chyba wylałam już wszystkie. Patrzę w milczeniu na bladą, skąpaną we śnie twarz mojego chico de oro, a nadzieja, że on wreszcie się obudzi, wybucha we mnie na nowo. To już ponad dwa tygodnie, odkąd wyszedł cało z wypadku. Wreszcie otworzy oczy. Muszę w to wierzyć. Muszę być silna za nas dwoje, bo jeśli stracę nadzieję, stracę też Russella, a na to pozwolić nie mogę.
30 czerwca 2018 r. Toledo, Ohio, Usa
Wspomnienie.
– Kiedy zamierzasz powiedzieć ojcu, że rezygnujesz z pójścia na Harvard? – pytanie Russella wyrywa mnie z zamyślenia i zawisa między nami.
Siedzimy w parku Cullena, wystawiając twarz ku słońcu. Przyjemnie jest czuć się tak beztrosko.
– Nie wiem. – Wzruszam ramionami.
Boję się rozmowy z ojcem. Wścieknie się. Będzie krzyczał i histeryzował, że jego mała dziewczynka, która miała zostać prawnikiem, rezygnuje z najlepszego uniwersytetu na rzecz malowania. Stephen nigdy nie zrozumie, że ja chcę robić to, co kocham i że chcę spełniać marzenia. Nigdy nie zrozumie, że chcę być zwyczajnie szczęśliwa.
– Im dłużej będziesz zwlekać, tym gorzej ci z tym będzie, wiesz o tym? – Russ zagląda mi w oczy, a ja zmuszam swoje usta do uśmiechu.
– Wiem, ale póki co chcę się jeszcze nacieszyć wolnością. Skończyłam szkołę. Tyle lat ciężkiej pracy i zakuwania dzień i noc. Chcę mieć trochę luzu. W momencie, gdy powiem ojcu o rezygnacji, rozpęta się piekło. Jeszcze nie powiedziałam mu o tobie, a też chcę to w końcu zrobić. Kończą mi się już wymówki na wyjścia z domu. Czuję, że w końcu potknie mi się noga. Muszę dobrze to rozegrać – tłumaczę, a zielonooki kiwa głową w zrozumieniu.
– Wszystko będzie dobrze – przekonuje mnie chłopak, wtulając mocniej w swój tors.
Już mam go pocałować, ale przerywa mi dzwoniąca w mojej kieszeni komórka.
– To ojciec. – Pokazuję mu ekran.
– Odbierz – mówi, zwalniając uścisk.
Odchodzę kilka metrów i przykładam telefon do ucha.
– Tak, tato? – odzywam się.
– Gdzie jesteś, Hope? – pyta, a ton jego głosu sprawia, że włoski na moim karku stają dęba.
– Z Millie. Coś się stało? – pytam niepewnie, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
– Nie kłam. Wiem, że nie jesteś z Emilie. Masz natychmiast wracać do domu. Daję ci dokładnie pół godziny – cedzi ze złością każde słowo.
– Ale co się stało? – ponawiam pytanie.
– Do domu! – podnosi głos, po czym przerywa połączenie.
Odwracam się powoli w stronę Russella. Serce w mojej piersi wali jak szalone, a oddech grzęźnie w gardle. Mam złe przeczucie. Bardzo złe.
– Muszę wracać do domu. Ojciec jest wściekły – komunikuję, zabierając swoje rzeczy.
– Co się stało? – Russ również podnosi się z miejsca.
– Nie wiem, ale muszę jechać – odpowiadam, zakładając buty.
– Odwiozę cię – proponuje, ale kręcę głową.
– Nie trzeba. Wezwę taksówkę. Zadzwonię – mówię, całując go szybko, po czym ruszam na postój taksówek.
Czterdzieści minut później wchodzę do domu. Z daleka słyszę podniesione głosy z salonu. Zdejmuję buty i idę w tamtym kierunku. Oddech przyspiesza mi z każdym krokiem bardziej, a dłonie zaczynają drżeć.
– O, jesteś w końcu – parska ojciec, kiedy mnie dostrzega. – Czy możesz mi powiedzieć, co to, do cholery, ma znaczyć?! – krzyczy, rzucając w moją stronę kolorową gazetą.
Łapię ją w locie, a kiedy dostrzegam okładkę, do mojego gardła podchodzi żółć. Widzę zdjęcie, na którym jestem jestem z Russellem na Renesans Street. Całujemy się, kompletnie nie zwracając uwagi na otaczający nas świat. Tytuł głosi: "Córka gubernatora stanu przyłapana na miłosnych uniesieniach z synem tragicznie zmarłego kierowcy WRC."
– Tato, ja chciałam ci powiedzieć...
– Co chciałaś powiedzieć? – przerywa mi gwałtownie, podchodząc kilka kroków. – Że spotykasz się z plebsem? Wiesz, co to za rodzina? Widziałaś jak mieszkają? Jego matka to alkoholiczka, ćpunka i dziwka. Zastanowiłaś się choć przez chwilę, w jakim świetle postanowi naszą rodzinę twoje pieprzone widzi mi się? – wrzeszczy.
Czuję się tak, jakby ktoś rozciął mi serce.
– Russell nie jest pieprzonym widzi mi się! – odszczekuję. – Kocham go!
– Kochasz go? – prycha ojciec tak bezczelnie, że chyba nawet Rachel, która w milczeniu stoi w odległym kącie, poczuła się urażona. – Dziecko, masz osiemnaście lat. Przygotowujesz się do studiów prawniczych. Nie w głowie powinny być ci jakieś szczenięce miłostki.
– To nie jest szczenięca miłostka, tato. Russell to miłość mojego życia. I czy ci się to podoba, czy nie, nie zerwę z nim.
– Ty chyba sobie ze mnie żartujesz, Hope. Nie zrozumiałaś. Masz w tej chwili zadzwonić do tego chłopaka i wszystko zakończyć. Nie pozwolę, żeby jakiś margines społeczny zniszczył ci życie, a mnie karierę, zrozumiałaś? – syczy, na co tym razem ja parskam.
– Po moim trupie. Kocham Russella i nie zrezygnuję z niego tylko dlatego, że coś ci się nie podoba – wykrzykuję, po czym odwracam się na pięcie i ruszam do swojego pokoju.
Ojciec krzyczy za mną, że jestem uziemiona dopóki nie pójdę po rozum do głowy i że sobie z nim porozmawia, ale już go nie słucham. Łzy zamazują mi obraz. Jestem tak wściekła. Wbiegam do swojego pokoju i z całych sił trzaskam drzwiami. Siadam na fotelu i ukrywam twarz w dłoniach. Pieprzony Stephen Emerson i jego kariera polityczna. Gdyby mama żyła, wszystko wyglądałoby inaczej.
17 Grudnia 2022 r. Birmingham, Alabama, USA
Obecnie.
– Byłam uziemiona aż do końca sierpnia. Dzięki Rachel udało nam się spotkać kilka razy. Zabierała mnie pod pretekstem zrobienia zakupów, a tak naprawdę pomagała nam w schadzkach. Nigdy nie zapomnę tego wrześniowego popołudnia, kiedy poszarpałeś się z moim ojcem i ochrona musiała cię odciągać. To był moment, kiedy przygotowywałam się do wyjazdu na studia. Miałam zacząć w październiku. Znowu namawiałeś mnie, bym powiedziała ojcu o rezygnacji i wreszcie to zrobiłam, po czym uciekłam do ciebie, a on mnie tam znalazł. Przepraszałam cię za to już wtedy, ale dzisiaj chcę przeprosić cię znowu. Mój ojciec okropnie cię potraktował. Tobie chodziło jedynie o moje dobro i szczęście. Zawsze chodziło tylko o to. Kochałeś mnie bezwarunkowo za to, jaka jestem, a ja pozwoliłam sobie wmówić, że chodziło ci o pieniądze. Wiem, że już mi wybaczyłeś, ale ja zawsze i tak będę nosić w sercu żal do siebie, że ci nie uwierzyłam i do ojca za to, co nam zrobił. Co zrobił tobie i Williamowi.
22 września 2018 r. Toledo, Ohio, Usa.
Wspomnienie.
– Hope? – Zdziwiony Russell wybiega z przyczepy i w momencie zjawia się przy mnie. – Co się stało? Dlaczego płaczesz?
– Ojciec dowiedział się, że nadal się spotykamy. Znowu chciał zamknąć mnie w domu. Pokłóciliśmy się. Wykrzyczałam mu, że nie idę na żaden Harvard i uciekłam do ciebie – wykrztuszam przez łzy.
Russell chowa mnie w żelaznym uścisku, szepcząc, że wszystko będzie dobrze. Całuje mnie w czubek głowy i tuli moje drobne ciało, a ja czuję, że pragnie zabrać ode mnie cały ból, jaki się we mnie nagromadził.
– Chodź, przejedziemy się – mówi, łapiąc moją dłoń.
Zanim jednak zdołamy wykonać jakikolwiek ruch, na pole przyczep wjeżdżają trzy czarne mercedesy. Z jednego z nich wychodzi mój ojciec, a z pozostałych ochrona.
– Hope, natychmiast wsiadaj do samochodu – wykrzykuje, podchodząc do nas.
– Nigdzie z tobą nie pojadę – cofam się o krok.
W oczach Stephena błyska złość. Chwyta mnie za nadgarstek, a ja aż syczę z bólu.
– Powiedziałem do samochodu!
– Puść mnie, to boli. – Próbuję się wyrwać, ale bezskutecznie.
I grymas bólu na mojej twarzy wystarczy, by Russell się zagotował. Nie obchodzi go, że ma przed sobą mojego ojca, a w dodatku gubernatora. Z impetem odpycha go ode mnie, a on zatacza się i gdyby nie silne ramię jednego z mężczyzn, upadłby na brudną ziemię.
– Ty pieprzony gówniarzu – syczy ojciec do zielonookiego. – Zostaw Hope w spokoju. Ona nie powinna spotykać się z takim marginesem społecznym. Zasługuje na wiele więcej. Zniszczysz jej życie, zresztą jestem pewien, że chodzi ci tylko o nasze pieniądze. Myślisz, że nie wiem, w jakiej nędzy żyjecie z bratem i matką kurwą?
I to jest dla Russella zbyt wiele. Nie zastanawia się, co robi. Wściekłość zasłania mu zdrowy rozsądek. Wymierza mojemu ojcu prawego sierpowego zanim ten zdąży mrugnąć i w tej samej chwili dopadają do niego ochroniarze. Łapią go we trzech, a ja zaczynam płakać jeszcze głośniej i bardziej histerycznie.
– Zostawcie go! – wrzeszczę, ale mnie nie słuchają.
– Wzywam policję! – mój ojciec również podnosi głos, wycierając jednocześnie krew rękawem.
Przerażenie błyska w oczach Russella i ja również wiem, co to oznacza. Jeśli zjawi się tutaj policja, Russ trafi do aresztu, a Will do ośrodka dla młodzieży. Nie mogę na to pozwolić.
– Nie! Tato, proszę. Pojadę z tobą, tylko nie wzywaj policji, proszę – błagam go.
– Wsiadaj do samochodu – zarządza. – A ciebie, Avery, jeśli jeszcze raz zobaczę z moją córką...
– Kocham ją. Kocham pańską córkę. Nie interesują mnie ani wasze pieniądze, ani wasz prestiż. Tylko ona mnie obchodzi – mówi zielonooki, oddychając szybko i ciężko.
– To nie ma znaczenia. Masz się do niej nie zbliżać – rzuca mój ojciec na odchodne, łapie mnie za rękę i prowadzi do samochodu.
I dopiero gdy wyjeżdżamy na ulicę, goryle mojego ojca puszczają Russella. Przykładam dłoń do szyby i patrzę, jak odprowadza nas wzrokiem. Z mojego gardła wyrywa się szloch. Dlaczego mój ojciec musi być aż taki uparty? Dlaczego to wszystko tak się skomplikowało?
Gdybyś tu była, mamo, wszystko byłoby łatwiejsze - myślę.
Czuję ból, który przecina moją skórę jak najostrzejszy nóż. Bo coś mi mówi, że już nic nie będzie dobrze, a moje szczęście z Russellem właśnie zawisło na włosku.
19 Grudnia 2022 r. Birmingham, Alabama, USA
Obecnie.
– Muszą państwo zrozumieć, że to, co mogliśmy zrobić medycznie, zrobiliśmy. Nie wiemy, dlaczego pan Avery nie budzi się ze śpiączki. Poranna próba wybudzenia go, zakończyła się fiaskiem, ale będziemy próbować dalej. Wyniki jego badań są w normie, parametry również. Pozostaje nam po prostu czekać – mówi doktor Sloan, po czym opuszcza salę.
– Jestem pewien, że potrzyma nas w niepewności jeszcze kilka dni i otworzy oczy – stwierdza Kade z przekonaniem, klepiąc Russella po policzku. – Russ jest pojebany. Lubi robić głupie żarty – dodaje ze śmiechem, ale tylko William parska.
Mnie nie jest do śmiechu. Bo choć mam w sobie ogromne pokłady wiary, to mam również coraz większą obawę. I tęsknię za nim. Cholernie bardzo. Udało mi się go odzyskać na dwa dni i ponownie go straciłam. Czy los może przestać traktować nas tak okrutnie? Czy nie dosyć się już nacierpieliśmy, będąc daleko od siebie, rozdzieleni na cztery lata?
Kładę głowę tuż przy jego klatce piersiowej i pozwalam, by ogarnęło mnie uczucie beznadziei. Łzy zaczynają spływać wzdłuż moich policzków, mocząc przy tym pościel na łóżku. Przypominam sobie dzień, w którym po raz ostatni widziałam Russella i naszą ostatnią rozmowę telefoniczną. Byłam taka głupia, mój Boże...
30 września 2019 r. Toledo, Ohio, USA
Wspomnienie.
– Musisz coś jeść, kochanie – łagodny głos mojej macochy wyrywa mnie z otępienia.
Od pół godziny mieszam widelcem w talerzu, rozgrzebując jedzenie na boki. Nie mam apetytu. Między mną a Russellem coś się zmieniło. Mam wrażenie, że wyrosła między nami ściana, której żadne z nas nie umie, a może nie chce przesunąć? Dystans robi się z każdym dniem większy, a ja cierpię. Cierpię, bo tęsknię za nim. Chciałabym móc się wtulić w jego silne ramiona. Poczuć tę miłość, która otulała mnie za każdym razem, gdy znajdował się blisko.
– Nie jestem głodna – krzywię się.
Rachel przygląda mi się z troską. Chwilę później podchodzi i mocno mnie przytula.
– Wszystko będzie dobrze, Hope. Tata wreszcie przekona się do tego chłopca.
– Nie zrobi tego. – Kręcę głową. – Przecież go znasz. Russell nie pasuje do jego obrazka idealnej rodzinki. Ojciec widziałby mnie obok syna jakiejś szychy z jego branży. Nie wiem, może lekarza lub prawnika, czy polityka. I to najwcześniej po studiach...
– Wiem, że metody wychowawcze twojego ojca nie należą do najłatwiejszych, ale on cię kocha. Chce twojego dobra.
– Gdyby chciał mojego dobra, posłuchałby mnie przez chwilę. Interesowałoby go to, czego ja chcę, a nie co powinnam – prycham, wstając od stołu.
– Możesz to posprzątać, Mimmi. Nie będę jadła – mówię do służącej, która właśnie wchodzi do kuchni. – Dziękuję.
Opuszczam pomieszczenie, czując się okropnie. Znowu mam ochotę się popłakać, ale nie chcę dawać ojcu tej satysfakcji. Kiedy jestem już niemal u szczytu schodów, słyszę wołanie z gabinetu ojca.
– Hope, pozwól na chwilę – przywołuje mnie ręką, wychylając się w swoim fotelu.
Przewracam oczami, bo naprawdę nie mam ochoty z nim rozmawiać, ale posłusznie ruszam w stronę gabinetu.
– Czego chcesz? – wymyka mi się, na co ojciec marszczy brwi.
– Nie tym tonem, młoda damo – karci mnie. – Rozumiem, że jesteś na mnie zła. Jednak ty musisz zrozumieć, że wszystko, co robię, robię dla twojego dobra. Chcę, żebyś coś zobaczyła.
Wskazuje dłonią laptop, a następnie do wejścia na USB wsuwa pendrive.
– Nawet nie próbuj mną manipulować – grożę mu palcem, ale on tylko uśmiecha się półgębkiem.
– To może być dla ciebie szok, więc usiądź – wskazuje dłonią na krzesło, ale kręcę głową. – Dobrze, więc. Spotkałem się wczoraj z Russellem, by z nim pomówić. Chciałem dać wam szansę, ale postanowiłem zrobić mu test. Zaproponowałem mu pół miliona w zamian za to, że zostawi cię w spokoju.
– Zwariowałeś! – krzyczę na niego. – Nie miałeś prawa! Co on sobie teraz o mnie pomyśli? – szepczę do siebie gorączkowo. – Muszę do niego zadzwonić, na pewno poczuł się urażony...
– Zaczekaj. – Tata zabiera mi z dłoni telefon. – Najpierw to obejrzyj.
Spoglądam na ekran laptopa. Ojciec wciska przycisk, a moim oczom ukazuje się obraz z kamery. Widzę Russella i tatę, stojących naprzeciwko siebie. Oboje mierzą się wzrokiem złowrogo. Mój ojciec mówi coś do niego, ale nie słyszę co, bo nagranie nie ma głosu. Russell najpierw się oburza, a później spogląda na niego z wściekłością. Rozmawiają jeszcze chwilę, a następnie mój ojciec podaje zielonookiemu torbę. Russ zagląda do środka i widzi pieniądze, po czym wlepia zszokowane spojrzenie w Stephena, a moment później zaczyna się śmiać. Nagranie się kończy, a do mnie dociera, że nie oddycham i cała się trzęsę.
Przykładam dłoń do ust. Jest mi niedobrze.
– Masz, zadzwoń i zapytaj – ojciec oddaje mi komórkę. – Jeszcze dzisiaj opuszczają z bratem miasto. Mają wystarczająco pieniędzy, żeby ułożyć sobie życie.
Biorę ją i wychodzę na korytarz. Wciąż jestem w szoku i nadal chce mi się wymiotować. Biorę kilka kontrolowanych, poszarpanych wdechów. Ból rozdziera moje serce, kawałeczek po kawałku. Drżącą dłonią wybieram numer Russella i czekam aż odbierze połączenie.
– To prawda? – pytam, gdy słyszę jego miarowy oddech po drugiej stronie.
– Hope...
– Russell! – podnoszę głos. – Czy to prawda? Wyjeżdżasz? Mój ojciec cię przekupił, tak?
– Czy jeśli powiem ci prawdę, uwierzysz mi? – pyta spokojnie, a ja mam ochotę wbić sobie nóż w serce, by ten palący ból przestał się nasilać.
– Wziąłeś pieniądze od mojego ojca i wyjeżdżasz? Przez cały ten czas chodziło ci tylko o pieniądze? Co sobie za nie kupisz? Miłość, szacunek, szczęście? – łkam, dławiąc się łzami.
– Czy jeśli powiem ci, że twój ojciec cię okłamał, uwierzysz mi? – pyta ze stoickim spokojem i mogłabym przysiąc, że słyszę w jego głosie autentyczny ból, ale tłumaczę to sobie tak, że to moje wciąż zakochane serce płata mi figla, a mózg próbuje usprawiedliwić Russella.
– Widziałam nagranie, Russell – mówię.
Parsknięcie po drugiej stronie jest bardzo wymowne.
– Czyli wszystko już wiesz, chica. Nic, co powiem, nie sprawi, że mi uwierzysz. Żegnaj, Hope. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa. – Słyszę i odnoszę wrażenie, że głos mu się załamuje.
Zanim udaje mi się cokolwiek odpowiedzieć, zielonooki rozłącza się.
Stoję tak, gapiąc się w ekran komórki jeszcze przez chwilę, po czym pozwalam, by uczucie rozdzierającego, palącego bólu przygniotło mnie do ziemi. Upadam na kolana, zanosząc się płaczem. Russell Avery właśnie wyrwał mi serce, ale to nie wystarczyło. On je wyrwał i zdeptał, pozostawiając po sobie tak ogromną pustkę, jakiej nie czułam nawet wtedy, gdy odeszła mama.
21 Grudnia 2022 r. Birmingham, Alabama, USA
Obecnie.
– Czuję ten ból do dzisiaj – mówię. – Kilka dni później znalazłam pod moją poduszką twoje zdjęcie. Napisałeś na odwrocie "Zawsze będę cię kochał.". Nie wiem, jak to zrobiłeś i jak on tam się znalazł, ale mam nadzieję, że zdradzisz mi tę tajemnicę, gdy już się obudzisz. Kilkakrotnie chciałam wyrzucić tę fotografię, ale nie potrafiłam. Finalnie wylądowała w moim portfelu i jest z nim do dzisiaj.
Wstaję, by napić się kilku łyków kawy i przy okazji włączyć kolędy. Lekarz pozwolił mi co nie co przyozdobić salę Russella, więc kolorowe lampki, gwiazdki ze sztucznego śniegu na szybie i świąteczne stroiki robią klimat. Przyniosłam mu też kocyk w bałwanki. Stoję tak dłuższą chwilę, przyglądając się pogrążonej we śnie twarzy chłopaka. Gapię się na niego, jakbym wzrokiem próbowała zakląć rzeczywistość i sprawić, że się obudzi. I właśnie kiedy tak mu się przyglądam, mogłabym przysiąc, że dostrzegłam ruch jego palców. Podchodzę więc bliżej, a serce w mojej piersi zaczyna tłuc się jak szalone.
– Russell? – wołam, gładząc jego policzek.
Postanawiam pójść po lekarza. Opowiadam doktorowi, co zobaczyłam, a on, po dokładnym zbadaniu Russella zabija mój entuzjazm tłumacząc mi, że to był bezwarunkowy odruch mięśni, który nic nie znaczył, a mój chłopak pozostaje w śpiączce.
Siadam z powrotem na miejscu, pozwalając, by kilka słonych kropel spadło na nasze złączone dłonie.
– Powiedziałam ci w skrócie, jak się dowiedziałam, a teraz opowiem ci ze szczegółami. Szkoda, że nie widziałeś przerażenia na twarzy ojca, kiedy opuszczałam willę z walizką. Spodobałoby ci się.
29 Listopada 2022 r. Toledo, Ohio, USA
Wspomnienie
Jak co roku, na święto Dziękczynienia do domu przyjechał Manuel. I cieszę się, bo jedynie jego obecność sprawia, że na mojej twarzy gości szczery uśmiech. Już dawno przestałam robić cokolwiek, co sprawia mi przyjemność. Mam dwadzieścia dwa lata, narzeczonego i rozpoczynam drugi etap studiów na Harvardzie, ale moje życie to wegetacja. Skłamałabym, gdybym na pytanie czy jestem szczęśliwa, odpowiedziała twierdząco. Nie jestem. Już od dawna nie. Byłam szczęśliwa tylko wtedy, gdy on był w moim życiu. Ale zostawił mnie. Okłamał, oszukał i odszedł. A ja wciąż, mimo to, tęsknię za nim. I wciąż go kocham. Nigdy tak naprawdę nie przestałam.
– Za każdym razem, gdy przyjeżdżam do domu mam wrażenie, że gaśniesz jeszcze bardziej – mówi mój brat, obejmując mnie ramieniem. – Co się dzieje, Hope?
– To nic takiego, naprawdę – mówię, uśmiechając się słabo. – Co powiesz na to, żebyśmy po obiedzie usiedli i obejrzeli filmy, które nagrała dla nas mama? – proponuję, na co mój brat zgadza się.
Posiłek jemy w ciszy. Atmosfera nie należy do najlepszych, ale już zdążyłam przywyknąć. Moje relacje z ojcem nigdy nie należały do najłatwiejszych, ale od tamtej pory, gdy cztery lata temu rozstałam się z Russellem właściwie jej nie ma. Wpadam do domu jedynie na święta. Poza tym kontaktujemy się telefonicznie, przekazując sobie nawzajem suche fakty.Wiem, że ojca również to męczy, ale jest zbyt dumny, by szczerze ze mną porozmawiać.
– Dziękuję – mówię, wstając od stołu. – To co, wy sobie porozmawiajcie z tatkiem – kładę nacisk na ostatnie słowo i nie potrafię ukryć sarkastycznego tonu – a ja trochę pobędę z Manuelem. Wieki się nie widzieliśmy – informuję, po czym bez słowa biorę brata za rękę i wspólnie opuszczamy kuchnię.
– Jesteś chyba dla ojca zbyt surowa – zagaduje Manuel, gdy wspólnie szukamy nośników USB, na które ojciec ze starych kaset przegrał filmy mamy, żeby łatwiej było nam je oglądać.
– Ułożyłam sobie życie tak, jak sobie tego życzył. Na więcej poświęceń mnie nie stać, Many – rzucam zgryźliwie, a brunet parska śmiechem.
– Przecież widzę, że za nim tęsknisz. Nie myślałaś o tym, żeby go odszukać i porozmawiać szczerze? – pyta, a ja przewracam oczami.
– Minęły cztery lata. Pewnie już ułożył sobie życie. Zresztą, jakie to ma znaczenie, że za nim tęsknię, skoro mnie oszukał? – wypowiadam, otwierając jednocześnie jedną z szuflad, w której wreszcie znajduję całe pudełko z pendrivami. Wiedziona jednak dziwnym instynktem sięgam po ten, który leży luzem tuż obok. Wygląda dziwnie znajomo.
Siadam w fotelu ojca i wkładam nośnik w odpowiednie miejsce. Reguluję głośność. Otwieram folder, w którym jest tylko jeden filmik podpisany: 30.09.2018. Początkowo marszczę brwi, ale już moment później uderzają we mnie bolesne wspomnienia.
– Co jest? Zbladłaś – Manuel staje obok mnie i przygląda się mojej twarzy z troską.
Chwytam brata za rękę i klikam przycisk otwórz.
– Czego pan znowu ode mnie chce? – Na dźwięk głosu Russella aż przymykam oczy. Czuję się, jak smagnięta batem. Nie słyszałam go cztery lata. Cztery pieprzone lata. Wreszcie uchylam powieki, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego ojciec wtedy puścił mi to bez dźwięku.
– Przyszedłem, żeby zawrzeć z tobą układ – mówi mój ojciec.
– Nie zamierzam zawierać z panem żadnego układu – oburza się Russell.
– Ale będziesz musiał. Chcę, żebyś zostawił moją córkę w spokoju.
– To niemożliwe. – Russell kręci głową. – Kocham ją.
– Proszę, może to cię przekona. – Ojciec podaje mu torbę, a on bierze ją niepewnie w dłonie.
Zagląda do środka dokładnie tak, jak to zapamiętałam. Tym razem jednak słyszę jego głośny śmiech, kiedy Russ zdaje sobie sprawę, że to pieniądze. Spodziewam się końca nagrania, ale ono trwa. Russell z wściekłością rzuca torbą w mojego ojca, a one wysypują się wokół niego.
– Jak pan w ogóle śmie? – Oburza się, a z jego oczu zaczynają sypać się iskry. – Naprawdę sądził pan, że mnie przekupi? Mam w dupie pańskie pieniądze. Nawet gdyby Hope była bez grosza, kochałbym ją.
– Hope nie jest dziewczyną dla ciebie. Dobrze, więc. Jeśli nie chcesz po dobroci, w porządku. Masz dokładnie dwadzieścia cztery godziny, żeby zabrać brata i opuścić Toledo. Jeśli tego nie zrobisz, uruchomię odpowiednie kontakty. Trafisz do więzienia, Avery. Masz na swoim koncie kilka przewinień. Myślę, że jeśli zawiadomienie złoży sam gubernator, policja zainteresuje się twoją osobą. Ty trafisz do aresztu, a twój brat do rodziny zastępczej, albo ośrodka dla młodzieży. Cała jego przyszłość będzie stać pod znakiem zapytania. Tego chcesz? Chcesz takiego scenariusza dla swojego brata?
Russell przygląda się mojemu ojcu z takim jadem w oczach, że nawet mnie przechodzą ciarki. Nie wiem nawet, w którym momencie zaczynam płakać.
– Ojciec mnie okłamał – szepczę, głos mi drży.
Zamykam laptopa, bo już nic więcej nie muszę wiedzieć. Jak on mógł nam to zrobić. Jak on mógł to zrobić Russellowi i Williamowi? Jak on mógł to zrobić mnie? Swojej własnej córce?
– Co zamierzasz? – pyta mój brat. Widzę po nim, że również jest zły na tatę.
– To, co powinnam była zrobić już dawno temu – mówię i z impetem wstaję od biurka.
Ruszam do sypialni i wyciągam walizkę. Pakuję najpotrzebniejsze rzeczy. Trochę ubrań, kosmetyki i sprzęt. Gdy jestem już spakowana ruszam w dół po schodach.
– Hope? – głos Charlesa, mojego narzeczonego, zatrzymuje mnie w miejscu.
– Charles, wybacz, fajny z ciebie gość, ale nie dla mnie – mówię, ściągając z palca pierścionek zaręczynowy, który swoją drogą nigdy mi się nie podobał. Podaję go zszokowanemu mężczyźnie. – Jestem pewna, że ułożysz sobie życie z kimś, kto cię pokocha. Bo ja cię, kurwa, nawet nie lubię. Byłeś wyborem mojego ojca, nie moim. Wybacz.
Wymijam go, walizkę zostawiam przy drzwiach i ruszam do salonu, gdzie na kanapie w towarzystwie Rachel i jakiegoś faceta, którego widzę pierwszy raz w życiu, siedzi mój ojciec..
– Pięknie to sobie zaplanowałeś – syczę, piorunując go wzrokiem.
– Słucham? – ojciec nerwowo spogląda to na mnie to na swojego gościa.
– Przez przypadek znalazłam pełne nagranie. Już wszystko wiem, tato. Chcę, żebyś wiedział, że w tej chwili cię nienawidzę, a mama byłaby twoja postawą cholernie rozczarowana. Zerwałam zaręczyny z Charlesem. W drodze na lotnisko zadzwonię na Harvard i złożę rezygnację. Wyprowadzam się. Jadę odszukać Russella. A ty przemyśl swoje zachowanie, bo na ten moment nie masz córki. Aha i jeszcze jedno. Jeśli znowu będziesz próbował nas rozdzielić, pójdę do prasy i nie skończy się to dobrze dla twojej reputacji. Nie szukaj mnie... – wyrzucam z siebie, po czym odwracam się i odchodzę.
Przy drzwiach czeka na mnie Manuel. Pomaga założyć mi płaszcz i bierze moją walizkę.
– Gdzie cię zawieźć – pyta.
– Jeszcze nie wiem – odpowiadam, wzruszając ramionami.
Wyciągam komórkę i wybieram numer Kadena, modląc się w duchu, aby odebrał.
– Hope? – Wypowiada pytająco moje imię i słyszę, że jest w szoku.
– Tak, to ja – potwierdzam, ocierając pierwsze łzy. – Gdzie jest Russell? – nie owijam w bawełnę.
– Co?
– Wiem już wszystko. Podaj mi jego adres. Muszę go odnaleźć i prosić, żeby mi wybaczył – mówię błagalnie.
Słyszę westchnienie po drugiej stronie.
– Jesteśmy w Alabamie. Ja też tu jestem – odpowiada wreszcie. – Dokładniej w Birmingham. Znajdziesz go w klubie Esperanza.
Wstrzymuję oddech, gdy słyszę nazwę. Esperanza to po Hiszpańsku nadzieja. A ja przecież byłam jego nadzieją. Zaczynam płakać. Nie mogę uwierzyć, że jedno kłamstwo sprawiło tylu ludziom tak wiele bólu.
– Złapię najbliższy możliwy lot. Prosze nie mów mu, że przyjeżdżam.
– W porządku – zgadza się. – Hope?
– Hm?
– Cieszę się, że znowu cię zobaczę – mówi, po czym przerywa połączenie.
Opieram głowę o szybę i pozwalam sobie na całkowite rozklejenie. Płaczę. Płaczę tak bardzo, jakby dzięki tym łzom cały nagromadzony w ciągu ostatnich lat ból, wreszcie mógł znaleźć ujście.
Jadę do ciebie, chico. Jadę cię odzyskać.
22 Grudnia 2022 r. Birmingham, Alabama, USA
Obecnie.
– Hola, chico. – Całuję chłopaka w policzek. – Jak się dzisiaj czujesz? Ja o dziwo się wyspałam. Mam dobre przeczucie, wiesz? Myślałam trochę w nocy. Zastanawiałam się, jak cudownie byłoby móc budzić się w twoim łóżku obok ciebie. Cieszyć się tym magicznym czasem świąt i naszą drugą szansą. Jak cudownie byłoby mieć cię znowu przy sobie. I już nigdy nie czuć takiego strachu, jaki poczułam, gdy zadzwonił Kaden mówiąc mi, że miałeś wypadek. Boże, byłam taka przerażona, kiedy taksówką jechałam do szpitala...
Biorę głęboki wdech i tym razem mam już wszystko gdzieś. Zdejmuję buty i kładę się obok chłopaka na łóżku. Opieram głowę na jego klatce piersiowej, bo chcę poczuć bicie jego serca. Wiem, że ono bije dla mnie.
– Kocham cię – szepczę. – Najwyższa pora, żebyś się obudził, śpiący królewiczu. Czekam na ciebie i wiesz co? Trochę nas poniosło, kiedy przyjechałam do ciebie pierwszego grudnia i całkiem prawdopodobne, że nie czekam sama...
1 Grudnia 2022 r. Birmingham, Alabama, USA
Wspomnienie
Taksówka zabiera mnie prosto pod drzwi klubu Esperanza. Płacę taksówkarzowi, po czym wysiadam i zadzieram głowę, by spojrzeć na duży, fioletowy szyld. Jestem zdenerwowana. Boję się, że kiedy Russell mnie zobaczy, nie będzie chciał ze mna rozmawiać. Boję się, że wyrzuci mnie za drzwi. Biorę głęboki wdech i przekraczam próg. Rozglądam się po wnętrzu i nie mogę oprzeć się uczuciu, że jestem z niego tak cholernie dumna. Spełnił swoje marzenie, choć przez mojego ojca oboje z Williamem musieli zaczynać od nowa.
Przechodzę przez korytarz, aż docieram do wejścia na salę. Zostawiam walizkę niedaleko baru, po czym podchodzę do barmana. Serce tłucze mi się w piersi jak pieprzony pociąg towarowy, gdy staję przed ladą.
– Dzień dobry. Powiedziano mi, że znajdę tutaj Russella Averego – mówię, odchrząkując nerwowo.
– Szefa nie ma – odpowiada barman, nawet na mnie nie patrząc.
Przysięgam, że zaraz porzygam się ze stresu.
– Gdzie mogę go znaleźć w takim razie? – dopytuję.
Barman wzdycha i wreszcie unosi na mnie wzrok znad polerowania kieliszków. Przygląda mi się przez chwilę. W kolejnej chwili widzę, jak jego usta się otwierają, a oczy robią się duże jak spodki.
– Przepraszam – jąka się. – Szef jest z tyłu w loży. Musi iść pani w prosto i w lewo. – Wskazuje mi kierunek.
Tym razem to ja spoglądam na niego w szoku, zaskoczona tą nagłą zmianą. Nie komentuję tego jednak, ani o nic nie pytam. Po prostu ruszam we wskazaną przez niego stronę.
I wystarczy kilka kroków, bym zatrzymała się, jak wryta. Już wiem, skąd ta nagła zmiana w mężczyźnie. Na głównej sali, na przeciwko mnie wisi na ścianie moja podobizna. Czarno biały obraz. Ten sam, który podarowałam Russellowi cztery lata temu, tylko w kilkukrotnym powiększeniu. Ten widok daje mi nadzieję. Nadzieję na to, że Russell wciąż o mnie myśli i że mi wybaczy.
Idę dalej, aż w końcu docieram na miejsce. Dostrzegam Russella siedzącego w fotelu. Właściwie nic się nie zmienił. Może ma trochę dłuższe włosy, a rysy jego twarzy się zaostrzyły. W czarnej, opinającej koszulce i przetartych spodniach w tym samym kolorze wygląda świetnie. Czarny tusz, który zdobi jego ramiona przypomina mi wszystkie te razy, kiedy byłam uwięziona pomiędzy nimi.
Czuję nutkę złości, gdy zgrabna blondynka wije się wokół niego. On jednak zdaje się w ogóle nie zwracać na nią uwagi. Popija bursztynowy płyn ze szklanki i patrzy tępo w jakiś punkt przed sobą. Podchodzę nieco bliżej, a on, jakby wiedziony dziwnym impulsem, przenosi wzrok w moją stronę. Początkowo spogląda na mnie beznamiętnie, a ja odnoszę wrażenie, że on właśnie mówi sobie, iż wcale mnie nie widzi i to są omamy.
I dopiero, kiedy się uśmiecham, robiąc kolejny krok w jego stronę, Russ jakby się otrząsa. Wytrzeszcza oczy, wstając na równe nogi. Nawet tańcząca kobieta podąża za jego spojrzeniem.
– Wypierdalaj – zwraca się do niej, ale wciąż nie odwraca wzroku ode mnie. – Powiedziałem. Wypierdalaj. – Spogląda na nią przelotnie.
Blondynka posłusznie wycofuje się w stronę wyjścia, a ja robię kolejnych kilka kroków w stronę miłości mojego życia.
– Hope? – wypowiada miękko moje imię, jednak w jego tonie pobrzmiewa pytająca nuta.
– Nie, nie masz zwidów. To ja. – Kiwam głową, czując gulę w gardle. Znowu ogarniają mnie te wszystkie uczucia.
– Co ty tu robisz? – pyta, całkowicie zmniejszając dzielący nas dystans.
Widzę wyraźnie, że chce mnie dotknąć, by się upewnić, że naprawdę tu stoję, ale się powstrzymuje. Błądzi wzrokiem po mojej twarzy i sylwetce, jakby usiłował zapamiętać każdy centymetr mojego ciała. Ale najważniejsze dla mnie jest to, że widzę w jego oczach te same uczucia, które ja mam w sercu. On wciąż mnie kocha. Czekał na mnie, wierząc, że nasze ścieżki skrzyżują się ponownie prędzej czy później. Tęsknił.
– Wiem wszystko i strasznie cię przepraszam. Powinnam była cię wysłuchać. Powinnam była się domyślić, że to intryga mojego ojca. Wybacz mi, Russell. Byłam głupia. Chcę żebyś wiedział, że przez te cztery lata nie było dnia, żebym o tobie nie myślała. Tęskniłam. Cholernie tęskniłam. I nigdy nie przestałam cię kochać...
Chcę coś jeszcze powiedzieć, ale Russell przerywa mi, przyciągając mnie ku sobie. Wpija się w moje usta z taką mocą, że aż kręci mi się w głowie. Desperacja, tęsknota i cierpienie minionych lat wylewają się z tego pocałunku. Czuję coś mokrego na policzkach. Chwilę później zdaję sobie sprawę, że to moje łzy, pomieszane z jego łzami.
– Kocham cię, Hope – szepcze Russ pomiędzy pocałunkami. – Nigdy nie przestałem. Czekałem na ciebie, bo wierzyłem, że to jeszcze nie koniec naszej historii.
– Też to czułam. To nie mogło się tak skończyć. Jesteśmy sobie pisani – mówię.
– Jedźmy do mnie. Porozmawiamy na spokojnie. Wszystko mi opowiesz – proponuje, a ja zgadzam się od razu.
Splata palce naszych dłoni i uśmiechnięci ruszamy do wyjścia.
***
– Wiesz, że przez jakiś czas będziesz musiał mnie utrzymywać – żartuję, podpierając się na łokciu.
Spoglądam na plecy zielonookiego i nie umiem powstrzymać jęku zachwytu. Są tak piękne i umięśnione.
– Nie ma problemu, chica. – Puszcza do mnie oczko.
– Będę musiała znaleźć jakąś pracę, w końcu zmiana studiów to nie jest tani interes. Ale właściwie skończyłam cztery lata prawa, zawsze mogę dorabiać jako radca...
– Najpierw nacieszmy się sobą. Pomyślimy o tym, co dalej, za kilka dni. – Całuje mnie w czubek głowy, po czym wstaje i zakłada spodnie.
– Co zjemy na śniadanie? – pyta. – Musisz mi powiedzieć na co masz ochotę, a ja zrobię zakupy. Wybacz za pustą lodówkę, ale nie spodziewałem się gości.
Uśmiecham się szeroko. Przegadaliśmy cały wieczór i noc, kochając się, śmiejąc i płacząc na przemian. Wciąż nie mogę uwierzyć, że znowu jesteśmy razem.
– Kup jajka. Zrobimy naleśniki – zarządzam, po czym sama podnoszę się do pozycji siedzącej.
– Dobrze, będę za pół godziny. W tym czasie możesz wziąć kąpiel, a ja dołączę do ciebie, gdy wrócę. – Ponownie całuje mnie w czubek głowy, a kilka minut później zostaję sama w mieszkaniu. A raczej lofcie.
Gramolę się z pościeli i zakładam jego koszulkę, po czym sięgam po komórkę, by napisać Manuelowi i Millie, że wszystko ze mną w porządku i że pogodziliśmy się z Russellem. W kolejnej chwili ruszam do łazienki, by przygotować kąpiel. I gdy godzinę później leżę już w niemal chłodnej wodzie, sięgam po telefon, by zadzwonić do Russella i zapytać, gdzie zniknął na tak długo. Wykonuję połączenie, ale odpowiada mi poczta głosowa, a ja zaczynam czuć się nieswojo.Wychodzę z wanny i otulam się szlafrokiem. I gdy dzwoni moja komórka, a ja na ekranie dostrzegam numer Kadena przechodzi mnie dreszcz niepokoju.
– Halo – odbieram.
Szloch po drugiej stronie słuchawki powoduje, że serce w mojej piersi się zatrzymuje.
– Hope... Russ miał wypadek. Jakiś skurwiel potrącił go pod sklepem. Ubieraj się, jadę po ciebie. Musimy jechać do szpitala – wyrzuca z siebie na jednym wdechu, powodując że mój świat się zatrzymuje.
Strach paraliżuje mnie. Panika wkrada się w moją duszę, siejąc w niej spustoszenie, a serce przecina niewidzialne ostrze.
To miały być święta drugiej szansy... Dlaczego znowu nam to zrobiłeś, pieprzony, niesprawiedliwy losie?
24 Grudnia 2022 r. Birmingham, Alabama, USA
Obecnie
Budzi mnie nagłe poruszenie na korytarzu. Składam fotel i odsuwam go pod ścianę, po czym zakładam ciepły sweter i ruszam, by sprawdzić, co się dzieje. Wcześniej jeszcze sprawdzam godzinę na zegarku. Dochodzi południe. Jestem tu wyjątkowo od wczoraj. Są święta, więc doktor Sloan w drodze wyjątku pozwolił mi tu spać. Chcę być przy Russellu w tym ukochanym przez niego okresie.
Oplatam się ciaśniej ramionami i wychodzę z sali. Na końcu korytarza dostrzegam dwóch goryli w garniturach i mogłabym przysiąc, że już gdzieś widziałam te twarze. Moment później zza zakrętu wyłania się mój ojciec, a ja mam ochotę ze złości zrobić fikołka. Jak on tutaj, do cholery, śmie przyjeżdżać. Zaraz za nim kroczy Kaden i William, obydwaj mu się odgrażają, ale on zdaje się ich nie słuchać.
– Zanim cokolwiek powiesz, już kazałem mu wypierdalać i powiedziałem, że mam w dupie to, kim jest – wykrzykuje Kaden.
– Chłopcze, daj już spokój i pozwól mi porozmawiać z córką – mówi mój ojciec zadziwiająco spokojnie, a ja jestem w szoku, że w ogóle nie zwrócił uwagi na potok przekleństw, który opuścił usta przyjaciela mojego ukochanego.
– Co ty tu robisz? – pytam, gdy razem wchodzimy do sali, w której leży Russ. – Już ci powiedziałam, że nie wrócę z tobą do domu.
– Nie przyjechałem po ciebie – mówi.
– Więc po co? – Zakładam ręce pod biustem i unoszę wyzywająco podbródek.
– Przy... Przyjechałem... – jąka się, jakby słowa, które chce powiedzieć nie mogły przejść mu przez gardło. – Przyjechałem prosić cię, żebyś mi wybaczyła – wyrzuca z siebie wreszcie.
Moje brwi wędrują wysoko do góry. Czy ja się przesłyszałam? Zdecydowanie nie. Mój ojciec właśnie mnie przeprasza. O mój Boże. Piekło właśnie zamarzło.
– Nie mnie powinieneś prosić o przebaczenie, a jego. – Wskazuję dłonią Russella.
– Wybaczam – słyszymy i jak na komendę odwracamy się w stronę łóżka mojego ukochanego.
– Russell! – wykrzykuję i w ciągu sekundy staję przy jego łóżku.
Zielonooki patrzy na mnie zamglonym spojrzeniem, a na jego usta ciśnie się lekki uśmiech.
– Wybaczam – chrypi cichutko – ale pod jednym warunkiem. Że odda mi pan rękę córki – dodaje po chwili, a ja zaczynam się śmiać.
– Nawet gdyby się nie zgodził i tak bym za ciebie wyszła – mówię przez łzy.
– Pójdę po lekarza – informuje nas William, równie wzruszony i wybiega z sali.
– Zrozumiałem swoje błędy – wyznaje mój ojciec. – Wiem, że bardzo was skrzywdziłem, ale obiecuję, że postaram się wszystko naprawić, jeśli tylko mi na to pozwolicie.
– Będziesz musiał bardzo się postarać, żeby odbudować nasze zaufanie – oznajmiam twardo, po czym przenoszę wzrok z powrotem na miłość mojego życia.
– Hola, chica – mówi Russ niemal bezgłośnie, a ja uśmiecham się do niego najpiękniej, jak tylko potrafię.
– Hola, chico – odpowiadam, muskając delikatnie jego wargi. – Ani na moment nie traciłam nadziei. Dostaliśmy od losu drugą szansę, Russ. Musimy dobrze ją wykorzystać.
Wiara czyni cuda, a nadzieja jest jak płomień, który nigdy nie gaśnie. Ja byłam jego nadzieją w życiu pełnym rozczarowań. On stał się moim cudem, który sprawił, że moja marna wegetacja zamieniła się w prawdziwe życie. Oboje byliśmy dla siebie ratunkiem, a w te święta dostaliśmy od losu drugą szansę jednocześnie dając ją również sobie nawzajem. I nie zamierzaliśmy zmarnować tej szansy już nigdy więcej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top