Our Love in Slope - Alehshndra

alehshndra


Dla Agi, która tak jak Sophie kocha snowboard. I dla wszystkich dziewczyn, które nie pozwalają, aby drogę do marzeń zasłonił im strach.

Małe płatki śniegu wirowały na powietrzu niczym baletnice, by następnie opaść na dachy budynków, samochody, ławki w parku, chodniki oraz drogi. Właśnie patrzyłam na bielusieńkie miasteczko, w którym miałam spędzić następne, niecałe trzy tygodnie. Grindelwald jak co roku, wyglądało dokładnie tak samo magicznie. Ozdobione wzdłuż i wszerz kolorowymi lampkami, pełne uroczych sklepików oraz małych, przytulnych kawiarenek wprowadzało wszystkich bez wyjątku w czarujący klimat. W miejscu tym świąteczny nastrój praktycznie unosił się w powietrzu, a zapach grzanego wina czy ciepłej czekolady był jego nieodłączną częścią, jednak nie to zachwycało mnie najbardziej. Mieścina ta leży w jedynym z największych rejonów Szwajcarii. Po jednej stronie możemy dostrzec dolinę drewnianych domków, a po drugiej sięgające chmur, pokryte białym puchem imponujące szczyty. Skoro są tu góry, to również stoki. A gdy są stoki mogę robić to co kocham. Mogę do upadłego jeździć na snowboardzie, spędzając nad tą aktywnością większość mojego pobytu. Na samą myśl o tym po moim wnętrzu rozlało się kojące ciepło.

W chwili kiedy samochód gwałtownie skręcił na zaśnieżony po kostki i dobrze mi znany podjazd, wyrwałam się z dotychczasowego letargu. Dom znajdujący się w zasięgu mojego wzroku nie różnił się zbytnio od innych w tej okolicy, był dwupiętrowy z dwuspadowym dachem o dość niepozornej zabudowie, a jego jedynym, wyjątkowym elementem zdecydowanie były krwisto-czerwone drzwi wejściowe, na których to wisiał ogromny zielony wieniec z idealnie przywiązaną kokardą.

Chwytając za klamkę, ciężko odetchnęłam po czym pomału wysiadłam z taksówki. Starszy, lekko siwawy pan podał mi moje bagaże, sympatycznie się przy tym uśmiechając, jednak zanim zdążyłam chociażby mu zapłacić do moich bębenków usznych dotarł pisk rudowłosej kobiety.

- Sophie kochanie! - rozłożyła ręce, natychmiast zamykając mnie w mocnym uścisku. I o ile lubiłam się przytulać, zwłaszcza z nią to brak powietrza nie okazał się dla mnie idealną opcją.

- Mamo... nie mogę oddychać - wymruczałam w jej włosy, przez co wypuściła mnie z objęć dalej trzymając blisko siebie.

Lynda Flores była piękną kobietą. Miała intensywne zielone oczy, pełne malinowe oraz wiecznie wykrzywione w szerokim uśmiechu usta, kaskadami spływające na ramiona rude loki, a także zarumienią twarz. Była też moją mamą. I mimo tego, iż na co dzień mieszkała tysiące kilometrów ode mnie, nie widziała mnie każdego dnia o poranku, nie była przy mnie podczas gorączki czy przeziębienia mogłam śmiało powiedzieć, iż dla mnie była najlepszą rodzicielką na ziemi.

Moi rodzice rozwiedli się kiedy miałam siedem lat. Ze względu lepszych warunków do życia, braku konieczności wyjazdu za granicę i mojego komfortu sąd zadecydował, iż opiekę nade mną przekaże tacie. Dlatego jak co roku, od kąt tylko pamiętam święta Bożego Narodzenia spędzam właśnie w Szwajcarii z mamą. Tata w tym czasie jest zawsze na jakimś wyjeździe służbowym, więc i jemu i mi taki obrót spraw szczególnie pasuje, tym bardziej, iż Sylwester zarezerwowany jest dla naszej dwójki.

Badała wzrokiem każdy szczegół mojego ciała, nawet się z tym nie ukrywając.

- Długo tak jeszcze będziesz mnie skanować? - zaśmiałam się, widząc jej skupienie wymalowane na twarzy wymieszane z czymś w rodzaju dumy?

- Na boga daj mi chwilę, chce się nacieszyć tym jaką piękną mam córeczkę - pociągnęłam nosem, co nie uszło jej uwadze. - Dobra śmigaj do domu, zrobię nam herbaty.

- Ale muszę zapłacić Panu...

- No już szybciutko, ja tutaj wszystko załatwię.

***

Uchyliłam powieki niemal od razu zakrywając je dłońmi. Oślepiały mnie jarzące promienie słońca, przedostające się przez okno. Dopiero po pięciu minutach zmusiłam się do wstania z ciepłego i miękkiego łóżka, a kiedy moje nagie stopy zetknęły się z zimnym podłożem natychmiast się wzdrygnęłam. Rozprostowałam plecy, ziewając po czym podeszłam do walizki i wyciągnęłam z niej najpotrzebniejsze rzeczy, aby w dalszej kolejności udać się do łazienki.

Patrząc w lustro tylko utwierdziłam się w przekonaniu, iż jestem wyjątkowo zaspana. Cóż dzisiejszej nocy wyspałam się pierwszy raz od jakiegoś miesiąca i to było dobre. Umyłam zęby, przemyłam twarz, po czym lekko się podmalowałam. Założyłam wcześniej wybrane ubrania i wyszłam z pomieszczenia, gasząc od razu światło. Miałam dziś w planach spotkać się z przyjacielem, który mieszkał po przeciwnej stronie ulicy.

Znałam Joe'a już niespełna sześć lat. Nasze pierwsze spotkanie zaczęło się od bitwy na śnieżki i jego płaczu po tym jak nie chcący trafiłam jedną z nich twarz bruneta. Pamiętam, jaka przerażona wtedy byłam na samą myśl, iż mogłam zrobić mu krzywdy, dlatego w ramach rekompensaty zaprosiłam go do siebie na gorącą czekoladę z bitą śmietaną. Od tamtej pory widzieliśmy się przynajmniej raz w roku, wymienialiśmy ze sobą wiadomości, a czasem nawet dzwoniliśmy na videorozmowie i o dziwo ten kontakt się nie urwał.

Więc nic zadziwiającego nie będzie w tym, iż na sam dźwięk jego głosu niemal spadłam ze schodów, biegnąc do kuchni. Gdy nasze spojrzenia zderzyły się ze sobą, w jednej sekundzie podbiegliśmy do sobie darząc się przyjacielskim uściskiem.

- Widzę, że już się rozgościłeś - uniosłam znacząco brwi.

- Dziewczyno spędziłem w tym domu więcej czasu od ciebie, także zamilcz - nie pozostał mi dłużny. - Co dziś robimy?

- A jak myślisz? - uśmiechnęłam się szeroko, łapiąc do ręki kawałek tosta z serem.

- Stok - odparł, chyba równie ucieszony co ja.

- Bingo.

Po dwóch zjazdach razem z Joe'm zdecydowaliśmy się usiąść na jednej z drewnianych ławek zespolonych ze stołem. Z miejsca tego mieliśmy doskonały widok na stok i ludzi, którzy właśnie kończyli swoją jazdę. Obejmowałam dłońmi parującą z gorąca herbatę, od czasu do czasu ją siorbiąc i obserwowałam otoczenie. Tłumy uśmiechniętych snowboardzistów oraz narciarzy przemykali koło nas, ponownie decydując się na wjazd na szczyt stoku z którego następnie z adrenaliną zjeżdżali. Moją uwagę szczególnie przykuł jakiś chłopak, a bynajmniej po postawie stwierdziłam, że osoba ta jest właśnie płci męskiej. Zajął się ściągnięciem deski, a gdy wreszcie się z nią uporał, jednym płynnym ruchem zdjął kasku, a następnie potargał swoje jasno brązowe włosy, pozostawiając je w nieładzie. Wyższość i determinacja biła od niego z daleka, co wydawało mi się interesujące.

- Kto to? - zapytałam przyjaciela, lekko kiwając głową w stronę chłopaka, dalej nie odrywając od niego wzroku.

- Ten szatyn?

- Yhm.

- To Connor. Zapatrzony w siebie dupek - wyjaśnił z pełną buzią w którą wpychał następną porcje kanapek od mojej mamy. - W tamtym roku wygrał zawody, aż w trzech kategoriach.

- Jakich?

- W slalomie równoległym, Halfpipie i Slop Style'u. W sumie to od jakiś dwóch lat nikt nie umie go pokonać.

- Mówisz? - uniosłam brwi.

- Sophie nawet o tym nie myśl. Zawody są już za tydzień, oczywiście nie wątpię w twoje umiejętności ale oni trenują do nich przez cały rok.

Chłopak popatrzył w naszą stronę, nagle zaczynając iść. Jak dla mnie był za pewny swego i nawet nie próbował tego ukryć. Inne dziewczyny będące na stoku podziwiały jego jazdę, a może tylko mi się wydawało i w rzeczywistości zachwycały się nim, a nie tym czym się popisuję. Kiedy znalazł się blisko nas, podszedł do Joe'a zbijając z nim piątkę.

- Co słychać Nellson? Dawno cię tu nie widziałem - zwrócił się do dobrze mi znanego blondyna.

Postanowiłam na razie się nie odzywać, bo czasami słuchacz zyskuje więcej niż mogłoby się przypuszczać. W moim odczuciu ten cały Connor zachowywał się niczym sportowiec na pokaz i wcale nie czerpał z tego przyjemności, zbyt zajęty osiadaniem na laurach.

- Cóż powiedzmy, że korzystam z okazji, która szybko się nie powtórzy - odparł zagadkowo przyjaciel, odkaszlując by oczyścić gardło.

- Czyli? - zamieszał się ten cały Connor.

- Sophie - wskazał na mnie Joe, przez co wzrok chłopaka od razu padł na mnie. - Przyjeżdża tutaj raz w roku, więc korzystamy z okazji i przychodzimy pojeździć.

Szatyn przeskanował moją twarz i resztę ciała, zaczynając od palców u dłoni, a kończąc na stopach. Po czym uniósł w zadziorny sposób kąciki ust.

- Ona wie co to w ogóle jest snowboard? - kiwnął na mnie głową, dając do mi do zrozumienia, że nie mam prawa głosu.

Przewróciłam na tę docinkę oczami, poddenerwowana stukając paznokciami o blat. Sądzę, że przez brak podkładu na mojej twarzy czerwone plamy na policzkach były doskonale widoczne. I nie chodzi tu o to, iż się zawstydziłam. Broń boże. Po prostu pomału zaczęła emanować ze mnie złość, która paliła moje zimne policzki.

- Przekonasz się on tym za dwa tygodnie - mruknęłam od niechcenia, gapiąc się w już pusty po napoju kubek.

Po chwili usłyszałam jego bezczelne prychnięcie. Od początku kiedy tylko go zobaczyłam, poczułam od niego aurę rywalizacji, którą za wszelką cenę chciałam ugasić. Decyzja o udziale w zawodach była spontaniczna, ale kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. Prawda?

Stawiałam nerwowo krok za krokiem, walcząc z wybuchem. Dawno nie miałam okazji rozmawiać z kimś tak bezczelnym. Connor zdecydowanie nie widział nic poza czubkiem własnego nosa, a to z jaką wyższością się do mnie zwracał tylko napędzało mnie do działania i przekonywało co do tego, iż te zawody wcale nie były takim głupim pomysłem.

Nie mam pojęcia jakim cudem jeszcze nie wylądowałam plecami na chodniku, bo podłoże było dzisiaj wyjątkowo oblodzone. Śnieżynki spadały na moje rude włosy, pięknie się na nich odznaczając. Stanęłam w miejscu, przymykając oczy. Wzięłam dwa głębokie wdechy, które pomogły mi poukładać myśli. Moje umiejętności musiały wystarczyć, musiałam spróbować.

- Czyś ty zgłupiała dziewczyno! - zawołał wściekły Joe, kiedy tylko mnie dogonił. - Nie przygotujesz się do zawodów w tydzień, tylko dasz mu tym działaniem satysfakcję.

- Moją satysfakcją za to będzie jak ten idiota złamie sobie na tym głupim stoku nogę - prychnęłam, niemal się plując.

- Po co to zrobiłaś? - skrzyżował ręce, gromiąc mnie przenikliwym wzrokiem.

- Boże, ty nie widzisz tego jaki arogancki on jest?! Ktoś mu w końcu musi to uświadomić. Może nauczy się, nie wiem... pokory? - uniosłam brew, przyjmując waleczną pozę.

- Flores ty chyba nie słyszysz sama siebie. A po drugie w niczym nie bierzesz udziału.

- Nie prosiłam cię o pozwolenie - zaznaczyłam, przewracając oczami.

- Chcesz sobie coś zrobić? To nie zabawa do cholery! Możesz skręcić nogę, albo co gorsza kręgosłup. Zrozum, że oprócz umiejętności potrzebna jest też technika.

- Podjęłam decyzję, a teraz wybacz muszę ustalić plan działania. Jeśli nie chcesz mi pomóc to lepiej wróć do domu.

- To się źle skończy Sophie.

Owszem skończyło się źle. Spełniło się coś czego tak bardzo się bałam, przed czym uparcie się zabierałam, jednak była to najlepsza decyzja w moim życiu i nie żałuję ani jednej sekundy.

Następny dzień nie był lepszy od poprzedniego. Od samego rana spędzałam czas na stoku, próbując coraz to nowsze kombinacje. Popchana chęcią wygranej nie czułam ani zimna, ani zmęczenia. Po prostu najzwyczajniej w świecie skupiałam się na tylko jednej czynności. Snowboard nie polega tylko na monotonnym zjeżdżaniu po wyznaczonej trasie, może również dodać nam adrenaliny, gdy wybierzemy jedną z ciekawych dziedzin. Wiedziałam, że nie będę w stanie wystartować w kilku konkurencjach. Po pierwsze z braku czasu, po drugie małej ilości treningów przygotowawczych, a po trzecie po postu z braku wiedzy na temat niektórych konkurencji.

Dlatego celem mojej wygranej była konkurencja, polegająca na połączeniu ze sobą zarówno podstawowego zjazdu, jak i akrobacji z którymi to dane będzie mi sie zmierzyć poprzez postawione i zaplanowane na drodze przeszkody. Na szczęście podczas niej nie będę miała presji czasu, gdyż wygrywa ten który najlepiej i najstaranniej zaprezentuje tricki.

Stałam u szczytu patrząc na zjeżdżających ludzi, którzy z każdą chwilą stawali się coraz mniejsi, aż dochodzili do momentu kiedy byli dla mnie tylko maleńkimi kropeczkami odznaczającymi się na białym puchu, który zaś okrywał niczym płachta cały, ciągnący się przede mną krajobraz. Kiedy nabierałam do płuc zimnego powietrza, próbowałam coraz bardziej przekonać samą siebie o tym, że przecież to nic takiego i na spokojnie dam sobie radę. Na około mojej twarzy wraz z wykonaniem wydechu powstawała para, uświadamiając mi wówczas o niskiej temperaturze oplatającej moje ciało, nie wiele myśląc wykonałam pierwszy ruch ciągnący mnie w dół. Zjeżdżając, wjechałam na rampę, po czym zaraz po skoku chciałam wykonać Frontflipa, lądując na desce tyłem do kierunku jazdy, po to aby obrócić ją tak, aby ponownie została skierowana do przodu. Na kolejnej przeszkodzie wykonałam klasycznego kick filipa obracając się o 180 stopni w powietrzu, podczas wykonywania skoku. Potem zdecydowałam się jeszcze na dwa salta i ma tym zakończyłam moją małą popisuwę.

Byłam już zamrznięta, głodna i zmęczona. Chciałam wrócić do domu, zakopać się w kocu, przespać, a potem upiec z mamą obiecane mi wcześniej pierniki.

Moje rozmarzenie zostało przerwane przez gwizd, pewnego męskiego osobnika stojącego jakieś trzy metry ode mnie. Na sam jego widok, ciśnienie we krwi stało się wyższe, a ja sama wyczuwałam swój szybki puls. Prawie udało mi się go olać i oddalić, wystarczająco daleko. Prawie...

- Jednak źle cię oceniłem - rzucił, po raz kolejny lustrując całe moje ciało.

- Oh, tak? - uniosłam brew, chwytając w dłonie deskę, którą wreszcie udało mi się ściągnąć.

- Ta 180 była zaskakująco dobra - kiwnął głową w stronę stoku, chcąc przekazać mi, że chodzi o wcześniej wykonany przeze mnie obrót.

- Dzięki - mruknęłam, przerywając nasz kontakt wzrokowy.

- Jednak to nie znaczy, że ze mną wygrasz.

- Oj zdziwisz się - podniosłam hardo głowę.

- Prędzej się w kimś zakocham, niż przegram zawody. Lepiej to zapamiętaj Flores - odparł, obracając się do mnie plecami.

- Zapamiętasz to ty swoją porażkę - powiedziałam na tyle głośno, aby dokładnie usłyszał każdy wyraz.

Wróciłam do domu padnięta, bez jakichkolwiek sił. Byłam zamrznięta, głodna i chciałam wziąść długą, gorącą kąpiel. Przekraczając próg drzwi, mój żołądek jeszcze bardziej się skurczył wydając z siebie charakterystyczny głos, a to wszystko za sprawą zapachu zapiekanki warzywnej mojej mamy. Kiedy weszłam w głąb budynku, pokonując korytarz, aż wreszcie dotarłam do kuchni dwie pary oczu zwróciły się w moją stronę. Przy wyspie kuchennej stała moja rodzicielka, a zaraz przed nią na wysokim krześle siedział Joe. Na jego widok przygryzłam wnętrze policzka, krzywiąc się przez metaliczny posmak informujący o tym, iż zrobiłam to zdecydowanie za mocno.

- Cześć - odezwał się pierwszy.

Moja skóra na twarzy zaczęła niemiłosiernie piec. Byłam zapewnienie już cała czerwona, a to z racji, że było mi najzwyczajniej w świecie głupio po wczorajszej sytuacji. Wiem, że Joe chciał dla mnie jak najlepiej i to dlatego odradzał mi branie udziału w zawodach. Martwił się o mnie. Pewnie postąpiłam bym dokładnie tak samo, gdyby to on znalazł się w mojej skórze, bo był moim przyjacielem i nie powinnam mieć mu tego za złe, a tym bardziej zachowując się w taki sposób. Joe do ostatniej chwili walczył z oczekiwanym wpływem na moją decyzję, pragnął abym odpuściła co skończyło się trzaśnięciem przeze mnie drzwiami przed samym czubkiem nosa chłopaka.

- Hej - odparłam niemrawo.

- Gdzie byłaś kochanie? - zapytała mama, przez co Joe posłał mi znaczące spojrzenie.

Nie wiedziała.

Nie mogłam przed nią tego ukrywać, skoro podjęłam się wyzwania musiałam dotrzeć do jego końca. A bez niej było by to praktycznie nie możliwe. Pamiętam, że jako mała dziewczynka co wieczór przychodziłam do jej sypialni z książeczką w ręce. Mama wtedy gładząc mnie po głowie, czytała opowieści o księżniczkach uświadamiając mi, że kiedyś mogę osiągnąć wszystko czego tylko pragnę, wystarczy chcieć i działać. Te wieczory były dla mnie czymś kulminacyjnym w etapie mojego dojrzewania. Teraz to rozumiem.

- Na stoku - chrząknęłam, przeczyszczając gardło.

- Sama? - uniosła brwi.

- Postanowiłam wziąść udział w zawodach, mamo - rzuciłam na jednym wdechu, prostując się niczym struna. - Wiem, że może ci się to nie spodo...

- Jestem z ciebie cholernie dumna Sophie - przerwała mi.

- Ale jeszcze nawet w nich nie wystartowałam.

- I to wcale się nie liczy, dla mnie najważniejsze jest to, że sięgasz po cele. A i chce zaznaczyć, że rezerwuję miejsce w pierwszym rzędzie - zaznaczyła, machając palcem wskazującym, po czym podeszła do mnie i objęła ramionami, kojarzącymi się mi z bezpieczeństwem.

- Więc? - zaczął Joe. - Jak było?

Zajęłam miejsce tuż obok niego, gdy mama zajęła się wstawianiem wody na herbatę.

- Spotkałam dziś na stoku Pana aroganta. Dzisiaj stwierdził, że jednak coś potrafię ale i tak nie mam z nim szans. Rozumiesz?! - prychnęłam.

- Cały Foster - blondyn pokręcił głową.

- Czekaj, czy on ma tak samo na nazwisko jak Pan Richard, który mieszka dwie ulice dalej?

- Connor to jego wnuk, więc to chyba normalne, że mają takie same nazwiska, nie?

- Boże biedny Richard. Użerać się z takim idiotą, to nie lada wyczyn.

- W tym wypadku to chyba Connor użera się z Richardem - zaśmiał się mój przyjaciel.

- Popieram - uśmiechnęła się mama.

Zimny wiatr owiewał delikatnie moją twarz. Zima była dla mnie raczej lubianą porą roku, chociaż nie przeżyłabym gdyby trwała przez wszystkie 365 dni. U podnóża stoku znajdowała się mała szatnia, w której wczoraj postanowiłam zostawić cały sprzęt. Nie widziałam sensu noszenia, a raczej taszczenia go codziennie do domu, aby po raz kolejny wracać z nim na następny dzień. Ściągnęłam zarówno szalik jak i czapkę, kiedy tylko znalazłam się w środku. Mijając pulchniejszego, przyjaznego Pana, który pilnował oraz także wypożyczał sprzęt udałam się do szatni, gdzie mogłam ubrać pozostawione w niej wczoraj rzeczy. Wstęp tutaj miały tylko osoby zapisane na liście zawodów. Nikt z zewnątrz nie mógł tutaj wejść, więc kiedy zauważyłam brak mojego sprzętu w tym że miejscu niemal się rozkleiłam. Niby były to tylko rzeczy materialne, ale przykładowo deska była dla mnie wyjątkowo ważna i cenna. Dostałam ją na bodajże czternaste urodziny od babci, której już ze mną nie ma.

Obracając się, pędem ruszyłam do wcześniej wspomnianego mężczyzny, odpowiedzialnego za cały sprzęt. Nie chciałam od razu na niego naskakiwać, a tym bardziej obwiniać.

- Przepraszam, chciałam tylko zapytać czy ktoś dziś przede mną wchodził do szatni? - pokazałam za siebie kciukiem, gdzie Emilo jak mogłam zauważyć na plakietce, przeniósł od razu wzrok.

- Wydaje mi się, że Connor dzisiaj tu był, ale nie jestem pewien.

I wszystko stało się jasne w jednej milisekundzie. Moje zdenerwowanie pomału sięgało zenitu, prowadząc do ekspolzji.

- Dobrze, w takim razie dziękuję bardzo.

- A stało się coś? - zapytał zdezorientowany.

- Nie, znaczy nie jest to niczym z czym bym sobie nie poradziła. Jeszcze raz dziękuję - rzuciłam, wychodząc na zewnątrz.

Tym razem fala zimna uderzyła we mnie trzy razy bardziej. Nie miałam na sobie ani szalika ani czapki. Nagła zmiana temperatur pomiędzy stokiem, a szatnią tym bardziej nie pomagała.

Rozglądałam się na wszystkie możliwe strony, aż w końcu ujrzałam go kilka metrów ode mnie. Stał oparty o ścianę kawiarni, namiętnie rozmawiając z jakąś dziewczyną. Nie wiele myśląc ruszyłam w tamtą stronę, zakładając ręce na piersi. Musiałam załatwić to szybko i sprawnie. Kiedy znajdowałam się kilka kroków od niego, wyczuł chyba moją obecność, co przyczyniło się do zwrócenia przez niego na mnie uwagi.

- Gdzie mój sprzęt? - rzuciłam bez jakiś ogródek.

- A skąd ja mam to niby wiedzieć? - prychnął, oblizując językiem dolną wargę, a następnie zaciskając mocno swoją dobrze zarysowaną szczękę.

- Nie będę się bawiła z Tobą w te głupie gierki Connor. Po prostu oddaj mi sprzęt.

Czułam zbierające się łzy pod powiekami, palce gardło i chęć rozryczenia. Nie pisałam się na nie potrzebne dowcipy z jakiejkolwiek strony.

- Nie mam twojego sprzętu, zrozum to dziewczyno. Jeśli tylko po to tu przyszłaś, to możesz już iść.

Nie odpowiedziałam. Wróciłam za to do szatni, po raz pierwszy od przyjazdu tutaj poddając się emocją. Zsunęłam ciało po ścianie, aż siedziałam przy niej na zimnej podłodze, przyciągając kolana pod samą brodę. Pierwsze łzy spłynęły po mojej twarzy, a potem kolejne i tak do momentu, w którym odznaczyły na niej mokre ścieżki. Kilka minut później, może pięć, może dziesięć. Nie jestem w stanie stwierdzić. Usłyszałam kroki, zbliżające się coraz bliżej mnie.

- Flores? - zapytał szatyn, stojąc najwyraźniej nade mną, lecz kiedy nie odpowiedziałam na jego zaczepkę, przykucnął na wprost mnie. - Ty płaczesz?

Uniosłam na niego swoje brązowe tęczówki.

- Kurwa, nie chciałem żebyś przez to płakała.

- Czyli to jednak ty - prychnęłam, zatapiając twarz w ramionach, opartych o kolana.

- Chciałem... sam nie wiem - zamieszał się, drapiąc po karku z zakłopotania.

- Nie obchodzi mnie co chciałeś, tylko to co zrobiłeś.

- Nie myślałem, że tak to na ciebie wpłynie.

- To lepiej w ogóle nie myśl Foster.

Dwa kolejne dni zdecydowaliśmy nie należały do tych, które chciałabym wspominać. Po tym co na złość zrobił mi Foster, musiałam pobyć sama ze sobą. Codziennie rano chodziłam na treningi, następnie wracałam do domu i zaszywałam się w swoim pokoju. Wieczorami zaś chodziłam do mamy, gdzie leżałam wtulona w jej bok zwyczajnie napawając się jej obecnością. Na moje szczęście przez ten okres ani razu nie spotkałam na swojej drodze Fostera.

Dzisiaj z rana musiałam załatwić kilka spraw w mieście, dlatego postanowiłam przełożyć swój trening na wieczór. Nie mogłam go sobie odpuścić, więc ta opcja wydawała się jedną z najlepszych.

Moje plany jednak się nieco zmieniły, kiedy po dotarciu na miejscu stok okazał się pusty. Ani jednej żywej duszy, tylko ja i śnieg. Wyciągi, wypożyczalnie i kawiarnia pozostały zamknięte. Musiałam coś pomylić, bo byłam niemal pewna, iż do 22 można jeździć na torze normalnie. Oglądnęłam się jeszcze raz po całym terenie, wypuszczając długi świst powietrza. Zrezygnowana, zdecydowałam się wrócić do domu. No cóż, jutro szykował się dla mnie ciężki dzień, ze względu przymusu zrobienia dwa razy dłuższego i bardziej wymagającego treningu.

- Dzisiaj zamknęli wcześniej, żeby zacząć przygotowywać tor na zawody - usłyszałam za plecami.

- Zdążyłam zauważyć - uśmiechnęłam się ironicznie, gdy odwróciłam głowę.

- Dalej jesteś zła? - zapytał szatyn.

- Dziwi Cię to?

- Szczerze? Nie.

- Chociaż tyle - mruknęłam. - W takim razie wracam do domu.

Chciałam zrobić krok, jednak moja skóra zaczęła parzyć. Gdy przeniosłam wzrok w to miejsce zobaczyłam jak jego dłoń spoczywa na tej mojej. Z jakiegoś powodu, po moim wnętrzu przepłynął gorąc. Popatrzyłam w jego niebieskie tęczówki, w zakłopotaniu, ale nie odczytałam z nich kompletnie nic.

- Zaczekaj - wychrapał, mocniej zaciskając palce na moim ciele.

Uniosłam brwi, czekając na jego kolejny krok. Ja nie miałam nic do stracenia. Ale czy on miał?

- Chce Ci coś pokazać - niemal szepnął. - No nie daj się prosić Sophie.

- Jaką mam pewność, że mnie nie zamordujesz, a potem nie zakopiesz w jakimś lesie?

Czy ja właśnie się z nim droczyłam? Być może.

- Praktycznie to żadnej, a jakbym miał się pozbyć ciała to raczej wrzuciłbym się do jakiegoś jeziora czy coś - kącik moich ust mimowolnie powędrował ku górze.

Po ciężkich oraz niebywale trudnych trzydziestu minutach, dotarłyśmy w miejsce z którego mogłam ujrzeć całe miasto. Connor zaprowadził mnie tam, gdzie normalny narciarz czy turysta nie miałby wstępu. W oddali światła zapalone w domach jak i lampki świąteczne mrugały, dodając temu jeszcze większej magii. Niebo ozdobione było świetlistymi kropeczkami, tworząc na granatowym niebie swoje dzieło sztuki, pod moimi nogami znajdowała się gruba warstwa śniegu, w której niemal się zatapiałam.

I w tym wszystkim byłam też ja. Dziewczyna przyjeżdżająca tu, aż z Wielkiej Brytanii. Dziewczyna, która czuła, że może jej miejsce jest właśnie tu. Dziewczyna, która umiała marzyć. I to robiła.

Pociągnęłam nosem, przekręcając głowę w prawo. Stał zaraz koło mnie, skupiając się nad krajobrazem. Zdawało mi się, że był skupiony, może dlatego iż odzywał się, najwyraźniej zostając samemu z swoimi myślami. Nie chciałam tego przerywać. Nie chciałam przerywać upragnionego spokoju, którego poczułam. Kiedyś gdzieś widziałam cytat, który mówił, że jeśli doprowadzimy do spokoju własne wnętrze, to co na zewnątrz samo ułoży się we właściwy sposób i może to miało jakąś rację. Może tak właśnie się działo, ale jeszcze nie umiałam tego zauważyć.

- Nad czym się teraz zastanawiasz? - zapytał pierwszy.

Wzięłam głęboki oddech, chcąc napawać się chwilą.

- Właśnie o dziwo nad niczym, a ty?

- Nad tym, co nam grozi za włamanie na teren prywatny - mruknął, jakby było to na porządku dziennym.

- Żartujesz sobie?!

- Nie, ale śmiesznie marszczysz nos jak się denerwujesz, i dlatego mówię Ci to teraz - wyszczerzył rząd swoich białych zębów.

Kiedy staliśmy pod moim domem, nie wiedziałam jak się zachować. W drodze powrotnej zaczęliśmy rozmowę na temat jakiś głupot, ani razu nie poruszając kwestii coraz bliżej zbliżających się zawodów. I to było łatwe, proste i komfortowe. Stanęłam na przeciwko chłopaka dalej się uśmiechając.

- Dziękuję za dziś- szepnęłam na odchodne.

- Ja też - odwzajemnił uprzejmości.

- No to... ja już może będę szła - zaczesałam kosmyk włosów za ucho.

Connor pokiwał lekko głową, więc ruszyłam wzdłuż podjazdu, jednak zatrzymałam się na jego głos.

- Sophie - zaczął, a ja dalej stałam to niego tyłem. - Przepraszam - odparł i zanim zdążyłam się odwrócić, jego ciało pokrył mrok.

Przeprosił.

***

Odkąd poznałam tego chłopaka, nerwy towarzyszyły mi praktycznie w każdej chwili. Powinnam za inwestować w opakowanie melisy, a najlepiej od razu dwa. Na sam widok tych wszystkich kasków, desek, butów i nart mój żołądek robił fikołka, wywołując efekt wymiotny. Nie było nawet mowy o tym, że możemy skończyć to przed wieczorem. Jęknęłm męczeńsko, sięgając po jeden z kasków, który pierwszy rzucił mi się w oczy. Naszym zadaniem było posegregowanie ich kolorem, rozmiarem, a także dezynfekcja. Mieliśmy powtórzyć tę czynność z każdym możliwym sprzętem w tym że małym pomieszczeniu, inaczej zwanym również kantorkiem. Powietrza w nim było zdecydowanie za mało jak dla naszej dwójki i obydwoje byliśmy tego doskonale świadomi.

- Wiesz, że jesteśmy tu przez ciebie - zapytałam Connora, kiedy prężnie zabrał się za ogarnianie desek.

- Inne by zabiły, aby być na twoim miejscu - odpowiedział, puszczając do mnie oczko.

- Ja zabić mogę zaraz ciebie, tym kaskiem.

- Nie jesteś śmieszna - uśmiechnął się kąśliwie.

- Ty za to wręcz przeciwnie.

Poprzez wczorajszy wybryk, w którym uczestniczyłam za jego namową, obydwoje dostaliśmy coś w rodzaju kary. Być może przychodzenie na stok w środku nocy nie było najlepszym pomysłem, jednak nie żałowałam ani chwili.

Nie żałowałam, gdyż zrozumiałam że wtedy czułam się naprawdę szczęśliwa. Uśmiechałam nie niczym małe dziecko otwierające prezenty w wigilijny wieczór, byłam przepełniona emocjami ale tymi pozytywnymi. Euforia rozlewała się wtedy po moim wnętrzu, a ja tak po prostu żyłam chwilą, nie myśląc o niczym innym, skupiając się na barwie oczu Connora. Były błękitne, a kolor ten symbolizuje trwanie, stałość i wierność. Od kiedy tylko się urodziłam moja wiara w te wartości została ukruszona, połamana i nijaka. Duży wpływ na to miał przede wszystkim rozwód rodziców, bo oni nie umieli przy sobie trwać. Jako mała dziewczynka nie umiałam tego zrozumieć, teraz jednak już wiem, że nie byli dla siebie przeznaczeni. Oni zauważyli to po prostu wcześniej.

Wykonywaliśmy swoje obowiązki w ciszy, ja zajęłam się ogarnianiem półek znajdujących się na niskim poziomie, Foster podjął się sprzątania tych górnych. Chwyciłam do ręki jeden z kasków, chcąc go zdezynfekować, czego nie mogłam zrobić poprzez brak płynu. Westchnęłam podirytowana i przeniosłam pełen zmęczenia, a jednocześnie zdenerwowania wzrok, który padł w kierunku chłopaka. Stał na drabince w pełni skupiony nad myciem drewna. Jego dobrze zarysowana szczęka była zaciśnięta, a mięśnie napięte. Wstyd mi przyznać ale naprawdę wyglądał dobrze.

Może powinien brać udział w konkursie piękności, zamiast zawodów jazdy na snowboardzie. I nie chodzi tylko o jego wygląd. Bardziej chciałam podkreślić to, że w owym konkursie w którym bierze udział, nie ma szans gdyż stanę mu na drodze i łatwo z niej nie zejdę.

Najwyraźniej wyczuwając moje spojrzenie odchylił głowę w moją stronę. Cisza, która nastała pomiędzy naszą dwójką nie była niezręczna, ale taka jakby... dziwna?

- Płyn się skończył - rzuciłam.

- W takim razie trzeba iść do Freda - wzruszył ramionami.

- Więc tak zrobię - otrzepałam ręce, podnosząc się do pozycji stojącej.

Kiedy podeszłam do drzwi mocno szarpnęłam za klamkę, jednak to nic nie dało. Drewniana płyta dalej pozostawała w zamknięciu.
Pomyślałam, że może lekko przymarzły, dlatego ponowiłam owy ruch tym razem z większą siłą. Zaczęłam pomału panikując za nie szarpać, jednak nie przyniosło to żadnego skutku. Opuściłam ramiona, garbiąc się.

- Zacięły się - mruknęłam, niby do siebie. Zrobiłam to jednak na tyle głośno, aby Connor mógł mnie doskonale usłyszeć.

- Co? - mogłabym się założyć, iż właśnie uniósł brwi i na dodatek bym wygrała.

- No drzwi - warknęłam. - Zacięły się.

- Pokaż - podszedł bliżej, więc cofnęłam się o krok aby zrobić mu miejsce.

Chwycił za klamkę dokładnie w taki sam sposób, w jaki ja to zrobiłam kilka sekund wcześniej. Pchnął dwa razy drzwi do siebie, jednak one dalej nie ustąpiły. Chłopak jeszcze przez chwilę walczył z płytą, po czym odparł zrezygnowany.

- Cholera, chyba faktycznie się zacięły.

Panika zaczęła zaistniać w moim umyśle. Chodziłam wokół pomieszczenia, kręcąc głową. Nigdy nie miałam problemu z małymi pomieszczeniami, ale co innego jeżeli są one zamknięte i jestem w nich uwięziona. Wtedy do mojej głowy wkradają się szepty, iż już stąd nie wyjdę, albo że zanim to zrobię braknie mi tlenu.

- To wszystko przez ciebie! - wycedziłam.

- Zaraz ktoś po nas przyjdzie.

- A co jak nie? Co jeśli tu zostaniemy? - pociągnęłam za włosy.

- Dramatyzujesz - powiedział, coraz bliżej do mnie podchodząc.

- Ja dramatyzuje?! - wskazałam na siebie ręką. - Ja...

Poczułam na wargach przyjemne ciepło. Connor jak gdyby nigdy nic, zamknął moje usta pocałunkiem, który zresztą oddałam. Tak po prostu, zwyczajnie zaczęłam smakować jego ust, nie chcąc nawet zaczerpnąć powietrza. Nie było to zachłanne, ani nic z tych rzeczy. Nasz pocałunek był bardzo delikatny i powolny, tak jakbyśmy bali się, że już nigdy się nie powtórzy, czyli że naginamy swoją intymność po raz pierwszy i ostatni. Ale ja wiedziałam, że akurat ten pocałunek będzie dla mnie wiele znaczył, mimo że nie był tym pierwszym, dla mnie był wszystkim.

Zakładałam buty, kiedy do szatni wszedł Connor. Oparł się o framugę drzwi, krzyżując ręce pod piersiami. Miał na sobie czarny golf, który podkreślał idealne rysy jego twarzy. Od momentu kiedy mnie przeprosił, nasza relacja uległa zadziwiającej przemianie. Treningi spędzaliśmy osobno, jednak przed nim lub po siedzieliśmy w kawiarence i rozmawialiśmy o głupotach. Zabrzmi to zaskakująco, ale czuję się dobrze w jego towarzystwie, lubię spędzać z nim czas. Zawody zaczynały się za tydzień, co okazało się dla mnie stresujące, jednak próbowałam o tym nie myśleć i cieszyć się wszystkimi chwilami tutaj, przed powrotem do taty. Niebieskooki patrzył na mnie zdecydowanie za długo, więc chwyciłam do ręki leżącą obok mnie rękawiczkę i rzuciłam z impetem w chłopaka.

- No co? - zapytałam, kiedy nawet to nie zadziałało.

- Nic, po prostu lubię na ciebie patrzeć - wzruszył ramionami, a w moim wnętrzu coś zrobiło fikołka. - Mam propozycję - zmienił szybko temat, najwyraźniej zauważając moje speszenie.

- Yhym? - zacisnęłam mocno sznurówkę.

- W mieście jest jarmark świąteczny. Może pójdziemy na gorącą czekoladę?

- Jarmark i czekolada, nic więcej mi nie mów. Wchodzę w to - posłałam mu szczery uśmiech.

- A mówią, że kobiety są niezdecydowane - prychnął, na co sama się zaśmiałam.

- Dobrze ci się trafiło - rzuciłam mijając go przez drzwi. - A teraz chodź, czekolada nie będzie czekać.

Miasto o tej porze było przecudowne. Wokół nas znajdowało się pełno wesołych ludzi. Śnieg prószył z nieba, osiągając na mojej czapce.

Byłam tak bardzo szczęśliwa.

Kiedy Connor podszedł do jednej z budek, aby zmówić dla nas upragniony napój, stanęłam pośród uliczek i odchyliłam głowę w górę, w taki sposób, że maleńkie śnieżynki dotykały mojej twarzy, przymknęłam na moment oczy, a gdy tylko ponowie je uchyliłam, Foster stał na przeciwko mnie z dwoma kubkami w dłoniach. Podskoczyłam z radości widząc owy napój i odebrałam go od chłopaka.

- Dzisiaj coś często mnie obserwujesz - zaśmiałam się, biorąc łyka słodyczy, ogrzewającej moje wnętrze.

- Chyba jestem stalkerem - prychnął, niemal nie dławiąc się czekoladą.

- Ha! Wiedziałam to od początku.

- Tak? A mi się wydaje, że zgrywałaś niedostępna.

- Dalej jesteś poza moim zasięgiem - powiedziałam, udając poważna.

Jednak gdy nasze oczy odnalazły siebie nawzajem, obydwoje wybuchliśmy głośnym śmiechem. Po chwili poczułam rękę chłopaka, która spoczęła na moich plecach, ocieplając tym samym moje ciało. Lubiłam, kiedy się uśmiechał. Nasza relacja zdecydowanie za szybko szła do przodu, ale przecież miałam stąd wyjechać, więc dlaczego miałam się ograniczać. Jeżeli ma coś z tego wyjść, to tak też się stanie.

- Czemu mieszkasz z dziadkiem? - zapytałam. - Jeśli nie chcesz nie musisz odpowiadać.

- Rodzice są za bardzo zajęci sobą i swoją firmą. Tu jest mi lepiej, a ty dlaczego mieszkasz z tatą? - odbił piłeczkę, co było oczywiście zrozumiałe. Chciał mnie poznać dokładnie tak samo jak ja jego.

- Kiedy rodzice się rozwodzili, mama nie miała praktycznie nic. Stwierdzili, że lepiej mi będzie z tatą - wzruszyłam ramionami.

Tym razem nie skończyło się tylko na odprowadzeniu mnie pod drzwi, zaprosiłam Connora do siebie. Rozmawialiśmy do świtu o wszystkim i o niczym równocześnie. Ta noc zdecydowanie, zapadnie mi w pamięci.

***

Dzień konkursu nie był niczym nadzwyczajnym. Stresowałam się nim tak samo jak egzaminami w szkole, zdawaniem prawa jazdy, czy otrzymaniem wyników badań. Stałam na starcie, w głębi duszy wiedząc, iż na widowni stoi moja mama, Joe, a nawet dziadek Connora czy Fred. Każda z tych osób starała się mnie wspierać, mnie i Fostera. Kiedy się poznaliśmy, moim głównym celem było pokonanie go. Dziś nie było już dla mnie to tak ważne. Nie to było priorytetem. Teraz stojąc tu minutę przed rozpoczęciem, wiedziałam jedno. Stałam w tym miejscu nie ze względu na rywalizację, ale ze względu na siebie.

Kiedy usłyszałam sygnał, od razu rzuciłam się do działania. Pokonywałam przeszkodę za przeszkodą, wykonując przy tym wcześniej opracowane przeze mnie tricki. Szło mi perfekcyjnie, nie widziałam w jakim miejscu znajduje się Connor, ale coś mi podpowiedziało, coś w głębi serca po prostu powiedziało, aby na chwilę się odwróciła. I wtedy to ujrzałam, widziałam na własne oczy jak Connor po nie udanym wyskoku, uderza plecami o ziemię. Widziałam jego ból wypisany na twarzy, słyszałam nagłą ciszę widowni.

Czas się dla mnie zatrzymał.

Wtedy postąpiłam impulsywnie, chociaż w takich przypadkach konkurs trwa dalej, nie potrafiłam zostawić go tam beze mnie. Nie mogłabym podnieść pucharu za taką cenę, nie dzięki jego krzywdzie. Ze łzami w oczach, jak najszybciej tylko mogłam znalazłam się tuż przy boku chłopaka. Był przytomny, to najważniejsze. Nawet się nie zastanawiając, chwyciłam jego dłoń i przestraszona odnalazłam jego piękne oczy.

- Sophie co ty robisz? - próbował, udawać że czuję się dobrze, widziałam to. - Dziewczyno, jeszcze możesz wygrać. Wracaj tam szybko - paplał jak najęty.

Moje serce uderzało coraz szybciej, a ja sama czułam się niczym za mgłą. Boże jakie to było okropne.

- Nie chce nic wygrywać Connor - mocniej ścisnęłam jego dłoń. - Nie chce - pierwsza łza pociekła po moim policzku.

Wszystko co wtedy mówiłam, było prawdziwe i szczere. Wszystko.

- Tak ci na tym zależało - szepnął. Krzywiąc się z bólu.

- Na Tobie mi zależy bardziej - wydusiłam, cała drżąc. Bałam się o niego. Tak bardzo się bałam.

Chłopak uśmiechnął się, jednak widziałam jak cierpi, a ja tak bardzo nie chciałam żeby cierpiał.

- Kocham Cię Sophie - wyrwało mu się. - Jestem zakochanym głupcem.

- W takim razie oboje jesteśmy głupcami - uśmiechnęłam się gładząc jego policzek.

***

Po nieudanym konkursie, kilkudziesięciu godzinach spędzonych w szpitalu oraz przepłakanych momentów siedziałam właśnie na jedynym z krzeseł przy wigilijnym stole. Mama biegała, tam i z powrotem z przeróżnymi potrawami, dziadek Richard grał różne piosenki na akordeonie nie szczędząc sobie przy tym możliwości rozkoszowania się nalewką mamy z powodu świętowanego dnia. Ja i Connor za to siedzieliśmy koło siebie, śmiejąc się jednocześnie z naszych kolorowych swetrów, które sprezentował nam Richard. Oba były czerwone, z zielonymi choinkami. Mój brzuch pękał z przejedzenia, a może jednak ze stresu.

To musiało nadejść.

Z milionem wątpliwości, potrzebowałam wyjść się przewietrzyć. Nie byłam gotowa, aby mu to powiedzieć. Nie byłam gotowa, aby to zrobić.

Wyszłam na taras, gdzie chłód owiał moje ciało, już teraz widziałam o tym, jak bardzo będę tęsknić. Za domem, za stokiem, za tym miastem, za mamą i przede wszystkim za NIM.

Stojąc dłuższą chwilę, przy balustradzie nagle usłyszałam kroki, tak bardzo nie chciałam się odwrócić. Wiedziałam, że to był on. Byłam tego pewna, a moje zapewnienia potwierdził ten jeden głos.

- Coś się stało? - zapytał z troską.

Nie odpowiedziałam.

- Ej, Sophie popatrz na mnie - chwycił, mój podbródek zmuszając do tego, abym przeniosła na niego wzrok.

I wtedy nie wstrzymałam. Bańka pękneła, a ja rozryczałam się niczym małe dziecko. Gula w gardle urosła do takich rozmiarów, iż nie byłam w stanie jej przełknąć. Wtuliłam się w tors chłopaka, chcąc zostać w jego objęciach już na zawsze.

- Spokojnie. Jestem tu - pocałował moje czoło, jeszcze bardziej mnie ściskając. - Co się dzieje?

- J-ja...

- Pomału, ja poczekam. Na spokojnie - uspokajał przejęty, moim stanem.

Był taki nieświadomy. Nie chciałam rozkurczać nas na milion kawałeczków, nie chciałam nas składać skoro byliśmy nawet nie zarysowani.

Zebrałam wszystkie siły, zanim upadłam.

- Ja wyjeżdżam, Connor. Wyjeżdżam.

KONIEC

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #christmas