Eternal Obsession - Glosnosza

glosnosza

Dwa lata wcześniej.

  Zapach cygar unosił się w powietrzu, wypełniając tym samym pomieszczenie szarością. Stary Jegor siedział przy biurku, przeczesując przyprószone siwizną, coraz to rzadsze włosy na swej głowie. Jego niebieskie, zmęczone oczy błądziły po gabinecie, uporczywie unikając osoby, która siedziała przed nim.

    Mahoniowe regały zdobiły liczne książki i segregatory zapisane cyrylicą. Ogromne okno, tuż naprzeciw siedzącego gościa, ukazywało grubą warstwę śniegu oraz ozdobione światełkami drzewka na nadchodzące święta. Znajomy starca prychnął cicho pod nosem, gdy prześledził spojrzeniem dębowe biurko. Na jego blacie prócz laptopa, ramek jak i zapełnionej już popielniczki, znajdowała się gruba księga zatytułowana „Библия".

     — Postanowiłeś sięgnąć po ostatnią z dwóch desek ratunku, co? — zapytał Wilson, wpatrując się w obszerną książkę.

     — Warto spróbować wszystkiego — odpowiedział cicho skruszony starzec, również zerkając na Biblię.

   Jegor Aristow, był ostatnim człowiekiem na ziemi, którego można by podejrzewać o czytanie Biblii. Wyobrażenie sobie momentu, w którym przez jego usta przedzierają się chrześcijańskie wersety, wprawiało klatkę piersiową młodszego z mężczyzn w ruch. Zdołał jednak powstrzymać śmiech, gdy chwycił jedną z ramek, by następnie obrócić ją w swą stronę.

    Pozłacana obramówka kryła w sobie fotografię przedstawiającą kobietę o rudych włosach, które opadały na jej twarz. Krystaliczne, niebieskie oczy patrzyły wprost na niego, a porcelanowa, gładka skóra uwydatniała z lekka zarumienione policzki oraz pełne usta w kolorze dojrzewających malin.

    Wpatrując się w zdjęcie pojedynkował się ze spojrzeniem znajdującej się na niej dziewczyny. Na nowo lustrował kosmyki włosów, najmniejsze szczegóły na twarzy i różowy sweter, w który była ubrana. Przyglądał się jej na tyle długo, by znajoma blizna na policzku zdołała wpaść mu w oko. Była blada, przez co zdawała się być ledwo widoczna. Starzec pogrążony w myślach, wpatrywał się jedynie w regały, nie orientując się, iż siedzący przed nim mężczyzna pochłaniał wzrokiem fotografię.

    Kąsajaca jego umysł przeszłość zapukała do wnętrza głowy, próbując mu przypomnieć tak wiele bolesnych przeżyć, których żadne dziecko nie powinno doświadczyć.

   Lecz on był już zbyt silny, gdyż ból jaki odczuwał oraz przeżycia jakich doznał, uczyniły go silniejszym. Potrafił walczyć z potworami z zewnątrz, jak i z wewnątrz.

   Odłożył ramkę z udawaną obojętnością, odwracając fotografię z powrotem w stronę Jegora. Choć na co dzień opanowanie było jego nieodłącznym elementem charakteru, tak w owym momencie walczył z najgorszymi demonami przeszłości, które w dalszym ciągu zdołały pozostać w jego głowie. Obraz kobiety widniał przed jego oczyma i mimo wielokrotnego mrugania, czy prób odnalezienia wzrokiem innego punktu, który mógłby odwrócić jego uwagę, on wciąż jak gdyby usilnie spoczywał przed twarzą mężczyzny.

     — To był twój błąd Jegor. Nie jestem w stanie ci pomóc — powiedział chłodno, starając się utrzymać w środku wszystko, co mogłoby go zdradzić.

     Starzec zdołał popełnić wiele błędów, o których siedzący przed nim Wilson wiedział. Wiedział praktycznie wszystko, gdyż ciężko było skryć przed samym diabłem złe uczynki, którymi się sycił, bądź osobiście czynił na co dzień. Jegor za ostatnią z możliwych opcji wydostania się z długów obrał sobie pożyczkę u miejscowych właścicieli kasyna, którzy jak mu było wiadomo, niekoniecznie utrzymywali się jedynie z prowadzenia owego biznesu.

   Lecz nie tylko to było grzechem starca...

  Starszy mężczyzna westchnął ciężko, po czym z rezygnacją pokręcił głową.

   — Dziękuję za fatygę, Panie Wilson.

    Wilson skinął jedynie głową w jego stronę, a następnie wstał z krzesła. Prostując plecy, uniósł podbródek, starając się kolejny raz zerknąć w stronę stojącej przed Jegorem fotografii, lecz jej pozycja temu nie sprzyjała, przez co dostrzegł jedynie rudawe włosy i wyróżniający się, różowy sweter. Oczy mężczyzny zdołały jednak pochwycić kolejne zdjęcie, na którym rudowłosa odziana była w białą tunikę do jazdy figurowej, pokrytą srebrzystymi kryształkami. Stała w łyżwach po środku pustego już lodowiska z szerokim uśmiechem.

  Może i mógł pomóc Jegorowi? Jednak czy posunięcie się o krok dalej nie było zbyt ryzykowne? Już chwytał klamkę, gdy znajomy, nieproszony głos, wyszeptał mu w głowie propozycje, które znał już o wiele wcześniej i mógł zaproponować je starcowi.

~ . ~

   Wróciwszy do domu przysiadł na niewielkiej kanapie w jednym z zamieszkiwanych przez niego apartamentowców. Odcienie szarości łączyły się z drobnymi wstawkami drewna, sprawiając, że otoczenie zdawało się być bardziej przejrzyste i relaksujące.

  Odchyliwszy głowę w tył, napotkał za sobą zagłówek kanapy, o który swobodnie oparł głowę. Odetchnął głęboko, czując jak każde słowo oraz wspomnienie kłębiące się w głowie ulatnia się z każdą sekundą. Ciężkie powieki opadły, a następnie nastała ciemność, która powoli zamieniała się w rude włosy, porcelanową twarz i wyrazisty, różowy sweter, którego kolor wręcz bolał w oczy.

  Odgłos śmiechu dziecka z czerwoną czapką z pomponem na samym jej czubku, rozbrzmiał w jego głowie, a uczucia sprzyjające mu tego pamiętnego dnia, powróciły z namacalną siłą. Zimny dreszcz niemalże zmroził płynącą w żyłach krew Wilsona, a brzuch wydał z siebie odgłos świadczący o tym, iż potrzebuje tego, czego w tamtym dniu szukał.

   Otoczenie wokół niego nie przypominało tego świątecznego. Nigdy bowiem nie posiadał pachnącej choinki, nie piekł pysznych pierników, ani nie kosztował żadnych z potraw, które co roku widniały na stole, przy którym wedle tradycji powinna zasiąść rodzina. Czuł, że na to nie zasługiwał. Był niczym Grinch, który chował się w swej jaskini odcinając się od całego dobra oraz wszystkiego co go otaczało.

    Lecz nawet sam zielony stwór, zwany właśnie Grinchem, odnalazł drogę, którą wskazała mu drobna istotka z wielkim sercem. Czy on również odnajdzie to, co zgasło w nim lata temu?

  Pragnąc zagłuszyć przytłaczające myśli, chwycił pilot od telewizora, po czym palcem wskazującym nacisnął znajdujący się na nim czerwony przycisk, dzięki czemu ekran telewizora zaświecił się i ku swemu zdziwieniu, dostrzegł na nim wcześniej wspomnianego stwora. Zielona istota odziana w strój Świętego Mikołaja, z czapką z daszkiem w tym samym kolorze co on sam, kucała tuż przy psie. Na głowie czworonoga spoczywał jeden róg, a na nosie widniała okrągła piłka imitująca czerwony nos.

   Grinch żywo wypowiadał słowa, gdy pies nie ruszył się nawet o krok, wysłuchując go — „Masz na imię Rudolf, masz czerwony nos i nikt cię nie lubi. Wybrany przez Świętego Mikołaja, ratujesz święta"

  Wilson pozwolił sobie na ciche prychnięcie pod nosem, gdyż czuł, że los po raz kolejny próbuje z niego zadrwić.

3 lata później...

    Nogi piekły ją tak, jak gdyby stąpała po rozżarzonym węglu. Każda kończyna w ciele Nilsy błagała o litość, gdy zmierzała na trzecie piętro hotelu. Niewygodne, czarne baleriny, były najgorszym obuwiem, jakie mogła nosić przez ostatnie czternaście godzin. Jej dłonie pękały od różnego rodzaju detergentów, nawet mimo ciągłego noszenia rękawiczek. Kończąc sprzątać już ostatni z pokoi, odetchnęła głęboko, by następnie spocząć na siedzeniu, tuż przy niedużym biurku, na którym stał czajnik wraz z niezużytymi torebkami herbat. Omiotła spojrzeniem wysprzątany z najmniejszego pyłku kurzu pokój, czując jak ciężar na jej barkach staje się lżejszy od samej wizji powrotu do domu.

  Tegoroczne święta miały być zupełnie inne. Nie wiedziała, czy powinna z owego powodu odczuwać ulgę, czy też smutek.

  Nie będzie go..

Jej usta rozchyliły się, by następnie wydostał się spomiędzy nich drżący wydech.

  Nie płacz, nie tutaj... — powtarzała w głowie niczym mantrę.

   Obecność ojca żywiącego do niej odrazę, nie była niczym pocieszającym, a ich dwójka przy tak wielkim stole, była nadwyraz dołującym widokiem. Nie było wokół niczego, co mogłaby kochać i co napawałoby ją szczęściem, jakie każdy powinien czuć w ten wyjątkowy dzień.

  Podniosła się z siedzenia, by następnie poprawić rudowłosego kucyka, z którego zdołały wypaść pojedyncze kosmyki włosów. Chwyciwszy w dłonie koszyk, w którym spoczywały różnego rodzaju produkty czystości, ruszyła do wyjścia z pokoju. Beżową wykładzinę, podświetlały ledy wbudowane w listwę podłogi, a mlecznego koloru ściany dopełniały pojedyncze wstawki drewna, na których wisiały minimalistyczne, czarne lampki.

  Rozmowy pijanych gości rozbrzmiewały jedynie przez chwilę, by następnie zapadła cisza, która zapanowała zaraz po odgłosie trzasku dębowych drzwi. Obolałe stopy dotarły do windy na końcu korytarza, a lewy palec wskazujący, momentalnie wcisnął guzik przywołujący ją. Gdy tylko drzwi się rozsunęły, wkroczyła do środka, wciskając zerowy numer na panelu. Drzwi się zamknęły, przez co przymknęła oczy, a w uszach nagle rozbrzmiały świąteczne piosenki płynące z głośników. Śpiew Mariah Carey brzmiał zbyt głośno dla jej zmęczonej głowy, przez co znacznie się skrzywiła, ukazując tym samym grymas niezadowolenia na swej twarzy.

  Gdy tylko winda wydała z siebie dźwięk, a drzwi się rozsunęły, odetchnęła z ulgą opuszczając pomieszczenie, które skutecznie nasilało jej zmęczenie. Zmierzała przez hol wprost do szatni, która znajdowała się zaraz obok restauracji, gdzie niektórzy goście spożywali jeszcze posiłek. Zapach licznych perfum, jak i pierników rozniósł się po niewielkim pomieszczeniu dla pracowników, przypominające nieco szatnię z czasów szkolnych, gdzie znajdowały się metalowe szafki na kod. Jedyne co nie pasowało do wyżej wymienionego pomieszczenia to stolik z czajnikiem i licznymi smakołykami, jakie się na nim znajdowały.

  Pokój świecił pustkami, gdyż tylko Nilsa zgodziła się zostać dłużej za Meryl, która w przeciwieństwie do niej na myśl o świętach promieniowała szczęściem, jakiego niesamowicie jej zazdrościła.

  Stanęła tuż naprzeciw szafki, by następnie wykręcić kod składający się z czterech cyfr: 2012. Zamek wydał z siebie po chwili dźwięk, a gdy tylko drzwiczki zdołały się otworzyć, coś z nich wypadło, wprost pod obolałe nogi Nilsy. Zmarszczyła brwi, przyglądając się czerwonej kopercie oraz opasce z drewnianymi rogami renifera. Schyliwszy się po owe niespodzianki, przyjrzała się dokładnie każdej z rzeczy, spoczywającej w jej dłoniach, by po chwili dostrzec grawer na rogach;

   „Ukradnijmy razem święta"

Czytała te słowa wielokrotnie, momentami przejeżdżając opuszkiem palca po każdej literze, która została wyżłobiona w drewnianej konstrukcji. Kącik malinowych ust z leka drgnął, lecz smutek momentalnie powrócił, gdy pomyślała o Kevinie. I o tym, że już go nie będzie...

Śmierć męża policjanta, który zginął podczas akcji, nie pozwalała Nilsie zaznać spokoju. Choć pod jego skórą krył się potwór, słowa przysięgi, które złożyła mu przed ołtarzem wciąż wybrzmiewały w jej głowie.

Bez namysłu otworzyła czerwoną kopertę, rozdzierając zaklejony w niej element. Spojrzawszy do środka, ujrzała drobną karteczkę w tym samym kolorze, a na niej biały napis:

    „ Zakop pod ziemią

     Nakryj kamieniem

     A ja i tak

    Kości odgrzebię

      Kim jestem?"  — Jennifer McMahon.

  Rozejrzawszy się po wnętrzu, nie dostrzegła żadnej żywej duszy. Powtarzając w głowie zagadkę, przebrała się w codzienny strój, zakładając jeansy oraz golf, by następnie odziać na siebie płaszcz i wrzucić do torby kanapkę, której nie zdążyła zjeść, jak i podejrzane rzeczy, które ktoś wrzucił do szafki. Z hukiem zamknęła drzwiczki, by następnie opuścić szatnię i ruszyć w stronę recepcji hotelowej, w której o dziwo przechadzało się wielu mężczyzn w eleganckich i idealnie skrojonych garniturach.

  Już wtedy czuła niepokój, który z każdym kolejnym krokiem rósł do granic możliwości. Dzieliło ją zaledwie kilka metrów od recepcji, gdy jeden z mężczyzn upuścił papierosa na posadzkę, którą jeszcze godzinę temu szorowała.

  — Halo! Proszę pana! — krzyknęła machając w stronę mężczyzny, zmierzającego ku wyjściu, lecz ten nawet nie zareagował, krocząc żwawo przed siebie. — Proszę pana! — wyrzuciła z siebie ponownie, na co mężczyzna przystanął, by odwrócić się w jej kierunku.

   Gdy tylko spostrzegł, że nieznajoma kobieta wola właśnie jego, uniósł jedną brew ku górze, a następnie z niesmakiem zmierzył wzrokiem Nilsę z góry na dół.

  — Coś panu wypadło — powiedziała z największą uprzejmością, jaką zdołała, zjeżdżając spojrzeniem na przedmiot, który jeszcze chwile temu upuścił na ziemię.

  Wysoki, szczupły brunet w czapce Mikołaja, zerknął na leżącego na posadzce papierosa, po czym prychnął pod nosem, wkładając swoje dłonie do przednich kieszeni garniturowych spodni.

  — Możesz to potraktować jako napiwek.

  Pogardliwy ton głosu nie zdołał wzbudzić u Nilsy Aristow złości, gdyż była niczym spokojne morze w wakacyjne lato. Momentami szumiała i uderzała o skały, jednak nie było to częstym widokiem.

  Wokół rozległy się śmiechy reszty mężczyzn, przez co kobieta zmierzyła wzrokiem jego twarz. Słowa niemal cisnęły się na język i gdy tylko jej wargi zdołały się rozchylić, mężczyzna spoważniał, a jego postawa nieco się zmieniła, gdy spojrzenie powędrowało za plecy kobiety, która z zewnątrz zdawała się być niewzruszona obraźliwym komentarzem, skierowanym w jej stronę.

  Zapragnęła się odwrócić, lecz głęboki głos rozbrzmiał tuż nad jej głową, sprawiając, iż chciała go jedynie wysłuchać.

  Wyobraźnia podsuwała możliwe obrazy tego, jak mógł wyglądać mężczyzna stojący za nią i z pewnością w innej sytuacji dałaby się ponieść fantazji, lecz momentalnie zapragnęła uderzyć się w głowę, by wyrzucić to, co zdołało zawitać do jej wnętrza. Nie mogła myśleć w owy sposób, nie teraz.

  — Przeproś i podnieś to Hanson, tak jak Pani cię o to prosiła — niska tonacja nie była jej znana, lecz nie odwróciła się patrząc wyczekująco na mężczyznę, który jeszcze chwilę temu rzucił w jej stronę obelgą.

   Brunet w świątecznej czapce Mikołaja odchrząknął, po czym spuścił nieco wzrok, by następnie odwrócić się w stronę leżącego papierosa i go chwycić. Zwrócił się do stojącej Nilsy Aristow, a jego zielone oczy spojrzały wprost w jej, w których tak uporczywie próbowała stłumić emocje.

  — Przepraszam — odchrząknął ponownie, po czym ruszył do wyjścia z papierosem w dłoni, przez co nie miała szansy nic odpowiedzieć. Wpatrując się w jego plecy odetchnęła głęboko, połykając słowa, które pragnęły wydostać się spomiędzy jej warg.

   Odwróciwszy się za siebie, uniosła głowę, lustrując drugiego stojącego bruneta w czapce Mikołaja. Również odziany w czarny garnitur, stał tuż przed drobną sylwetką kobiety, patrząc na nią z góry. Czekoladowe oczy patrzyły w jej niebieskie, a kącik ust uniósł się ku górze, ukazując przy tym na policzku delikatny dołeczek, który zdołał przykuć uwagę panny Aristow.

   — Słaby świąteczny napiwek, co? — uniósł z lekka brew, rozluźniając przy tym swoje szerokie ramiona.

  — Miewałam lepsze — odpowiedziała bez chwili zawahania, na co brunet prychnął.

  Miała się zwrócić do wyjścia, gdy w jego prawej dłoni dostrzegła te same rogi, które jeszcze chwilę temu wypadły z szafki wprost na obolałe jej stopy. Wyraźnie zmarszczyła brwi w konsternacji, starając się spostrzec, czy aby na pewno nie widniały na rogach te same wygrawerowane słowa.

  Mężczyzna uniósł widniejąca w jego dłoni rzecz, po czym zerknął w jej stronę, by następnie ponownie skupić uwagę na twarzy, jakby się każdemu mogło wydawać, nieznajomej kobiety.

  Uroda zdawała się być jedynie ogromnym atutem, jaką on sam zdołał docenić jakiś czas temu. Starając się powstrzymać podekscytowanie, które mieszało się ze zdenerwowaniem, posyłał jedynie kobiecie delikatny uśmiech.

  Lecz ten drobny uśmiech skrywał liczne demony, a usta tak wiele słów, które tłumił w sobie każdego dnia.

  — Więc taki napiwek ci się marzy?

  Postanowił zagadnąć, by nie pozwolić kobiecie na odejście wskazując na rogi w dłoni.

  Mimowolnie na jej twarzy pojawił się uśmiech. I choć nie chciała wdawać się z nim w dyskusje, za każdym razem gdy mówił, Nilsa miała ochotę mu odpowiedzieć, by po raz kolejny usłyszeć ten niski tembr głosu.

  — Już taki dostałam — wzruszyła ramionami, udając obojętną.

  — Mhm — mruknął. — Więc może ciepła herbata, lub kakao będzie lepszym napiwkiem?

  Zawahanie targnęło jej głową, gdyż nie znała mężczyzny stojącego przed nią, lecz wizja wrócenia do ciemnego domu, gdzie przy stole siedział jedynie nienawidzący jej ojciec, skłaniała ją do tego, by przyjąć propozycję.

  — Wyczuwam zawahanie. W takim razie podbijam stawkę. Stawiam również grzańca i dorzucam czapkę Mikołaja.

  Śmiech, którego dźwięk zdołał zapaść w zapomnienie, wydostał się spomiędzy warg Nilsy. Stłumienie zdziwienia poszło z trudem, lecz połączenie dołeczków z czekoladowymi oczami, jak i świąteczną czapką, zdołało ją przekonać do małego wyjścia, na które normalnie by nie przystała.

  — Przekonałeś mnie tą czapką — spojrzała w górę, wprost na czerwoną czapkę z białą, puchatą wstawką przy głowie, oraz wielkim i równie białym pomponem.

  Ulice Chicago pokrywał puch, a liczne światełka zdobiące budynki ulic oraz latarnie, czyniły każdy zakamarek tego miasta czymś pięknym. Ogromna choinka mieszcząca się w Millennium Park, odznaczała się niebieskimi światełkami, w przeciwieństwie do tych ulicznych, które rzucały znacznie cieplejsze odcienie.

  Buty wydawały z siebie trzeszczący dźwięk, gdy stąpały po nieco udeptanym i zamarzniętym śniegu, posypanym piaskiem. Gwar licznych rozmów nie milkł, a odgłosy ulicznych klaksonów wciąż męczyły uszy, jak zresztą każdego dnia w tym mieście. Przechodząca młoda grupa dziewcząt, uważnie prześledziła spojrzeniem bruneta kroczącego tuż obok Nilsy, posyłając w swą stronę szepty, jak i zawadiackie uśmiechy. Jedna z nich spojrzeniem powędrowała na rudowłosą, wyginając swoje wargi w niezadowoleniu.

  Uczucie niepewności, wypełzło do jej głowy na nowo, uświadamiając Nilsie, iż nie powinno jej tu być. Jednakże spojrzenia obcych ludzi już dawno przestały kąsać serce kobiety. Związek z Kevinem, oraz jego śmierć ugasiły w niej wszystko co dobre. I nawet nie odważyła się liczyć na to, że mogłoby być lepiej. Że ktoś mógłby na nowo rozpalić to, czego tak bardzo jej brakowało.

  Czuła, że nic nie będzie w stanie tego uczynić. Nikt nie pobudzi w niej tego, co zgasło. Mogła się jedynie roztopić niczym lód tak, by pozostało po niej jedynie kilka kropel wody.

  — Porywasz serca tych młodszych — zaczęła, na co mężczyzna zmarszczył brwi. Kącik jego ust nieco drgnął, a zdziwienie Nilsy widniało jedynie w jej głowie, gdyż widok powstrzymywanego uśmiechu atrakcyjnego mężczyzny, sprawiło, że w jej głowie zrodziło się wiele pytań, które pragnęła mu zadać.

  — Twoje też zdołałem porwać? — męski tembr głosu, był nad wyraz przyjemny dla ucha. Miała bowiem ochotę mówić jak najwięcej, by wsłuchać się w jego tonację.

  — Czapka zdołała jedynie przykuć moją uwagę.

  — No i prócz grzańca, moja rycerska postawa.

  — Rycerska?

  — Brak rumaka obok siebie nie czyni mnie gorszym.

  Zaśmiała się dźwięcznie, a brunet zaraz za nią. Uczucie ciepła wypełniło zimne wnętrze Nilsy, przez co uśmiech nie zdołał zniknąć z twarzy rudowłosej.

  — Zaproponowałeś kakao i grzańca. Jestem w stanie wybaczyć ci brak rumaka.

   Brunet uśmiechnął się w odpowiedzi, ukazując na policzkach dołeczki.

  — Tak właściwie to nie zapytałam jak masz na imię — rzucała spojrzenie to na twarz mężczyzny, to na otoczenie zdobione licznymi lampkami.

  — Osman. Osman Wilson  — brązowe tęczówki spojrzały w jej, a ona choć nie powinna się tak czuć, nie była w stanie powstrzymać własnego uśmiechu od emanującego ciepła, które rosło dzięki niemu.

  — Nilsa. Nilsa Aristow — niebieskie tęczówki rzuciły mu szybkie spojrzenie, by następnie zerknąć w stronę lodowiska znajdującego się nieopodal ogromnej, świecącej choinki.

  — Więc Nilsa, masz w sobie ogrom cierpliwości, skoro nie skoczyłaś do gardła Handsonowi.

  Przez myśl przebiegły jej miesiące praktyki w pracy z ludźmi, która momentami dodawała skrzydeł, a momentami deptała niczym najgorszego karalucha.

  — Praktyka czyni mistrza.

  — Czyli nie pierwszy raz, dostałaś taki napiwek? — uniósł brew, na co pokręciła głową.

  — Jak już mówiłam, bywały lepsze — rudowłosa wzruszyła ramionami, po czym przystanęła, marszcząc ze zdziwienia brwi.

Oczy Nilsy lustrowały szerokie ramiona mężczyzny oraz płaszcz, w który był odziany. Czerwona czapka Mikołaja w dalszym ciągu spoczywała na jego głowie. Zdawała się tak bardzo nie pasować do jego eleganckiego ubioru. Osman skręcając w lewo ruszył o krok, jednakże orientując się, iż Aristow stoi w miejscu, zwrócił się ku niej, wyciągając w jej stronę dłoń.

   — No daj spokój. Nie jestem kimś, z kim tylko spokojnie napijesz się wina.

  Spojrzała niepewnie w stronę lodowiska, z którego dochodziły dźwięki poruszających się po lodzie łyżew, licznych rozmów, śmiechów, a także dźwięk świątecznych piosenek wybrzmiewający z głośników.

  Żołądek zacisnął się w ciasny super, a drżący wydech wydostał się spomiędzy nieco spierzchniętych już warg, tworząc kłęb pary. Zimno przeszyło Aristow na wskroś, gdy wspomnienie dumnej twarzy jej rodzicielki, wtargnęło do jej głowy.

   Wspomnienia mamy, jeżdżącej od najmłodszych lat wraz z Nilsą, jak i uczącej jej przeróżnych figur, zawitało przed oczyma kobiety, powodując palące uczucie w gardle, które zdawało się być zbyt ciężkie do przełknięcia.

Śmierć jedynej kobiety, która rozświetlała każdy, nawet najciemniejszy korytarz, sprawiła, że wraz z dniem, w którym odeszła, zniknął również fragment Nilsy.

  Jegor Aristow również zgasł, przez co nie widział, iż po odejściu żony, zabierał córce wszystko, co ta mogłaby pokochać.

  — Nie potrafię jeździć — skłamała, patrząc prosto w brązowe oczy Wilsona. 

  — Więc oboje się nauczymy — puścił w jej stronę oczko, zapraszając ją gestem dłoni w swą stronę.

Minęła godzina, a Nilsa znów czuła to, o czym już dawno zdołała zapomnieć. Wypożyczone i nieco stępione już łyżwy, sunęły po zamarzniętej tafli wody, wydając z siebie harczysty dźwięk. Pojedyncze kosmyki włosów zdołały wypaść spod gumki, przez co momentami opadały na jej twarz, a dłonie mrowiły ją od zimna, przybierając w dość szybkim tempie czerwony kolor.

  Ukradkiem zerkała w stronę mężczyzny, który starał się z każdej siły dorównać jej tempa, jednak po kilku flipach oraz jednym salchowu zrezygnował, obserwując jedynie to, jak jeździ.

   W końcu nie robił tego pierwszy raz.

  Kochał patrzeć, jak jej twarz promienieje z każdym kolejnym ruchem, jak wiatr rozdmuchuje jej włosy, oraz lekkość z jaką się poruszała. Nilsa zdołała zapomnieć o tym, iż skłamała na temat braku umiejętności w jeżdżeniu. Potrafiła robić to znacznie lepiej, niż cokolwiek innego i przez te lata nie pamiętała, jak to jest żyć na nowo.

   Wraz z Osmanem znajdowali się na przeciwnych stronach lodowiska. Przejeżdżający ludzie migali im przed oczami, jednak nawet mimo to, nie spuszczali z siebie wzroku. Oboje sunęli po zatłoczonym lodowisku i gdy już każde z nich zbliżało się ku sobie, niespodziewanie na Nilsę wpadł przypadkowy mężczyzna. Blondyn runął w jej stronę i ocierając się ramieniem o ramię Aristow, upadł na zamarzniętą powierzchnię. Niespodziewany krzyk wydostał się spomiędzy ust rudowłosej. Przymknęła momentalnie oczy, jednak jej głowa nie napotkała lodu. Silny uścisk sprawił, iż jedynie delikatnie opadła ciałem na ziemię, a jej głowa zatrzymała się na dłoniach.

  Zaskoczona, otworzyła oczy, dostrzegając brązowe tęczówki przyglądające się jej z uwagą, oraz ciemne, zmarszczone brwi, które świadczyły o zmartwieniu.

  — Wszystko w porządku? — niski, spokojny głos rozbrzmiał w uszach kobiety, na co jedynie delikatnie skinęła głową. — Jeszcze nic nie wypiłaś, a już się przewracasz — dokończył.

  — Mała kolizja — zerknęła na blondyna, który zdołał wstać już na nogi. Nie poświęcając ani sekundy uwagi Nilsie oraz Osmanowi otrzepał kolana, by następnie zgubić się w tłumie.

  — Samych gburów dzisiaj spotykasz — powiedział Wilson i chwyciwszy dłoń Nilsy, pomógł jej podnieść się ku gorze.

  — Nie samych. Rycerz z pokaźnym menu i czapką Mikołaja nie jest aż tak gburowaty. 

  Kciuk mężczyzny delikatnie pogładził jej zmarzniętą skórę, przez co spojrzenie Nilsy pobłądziło w owe miejsce. Zastygając, lustrowała jego dłoń, która w dalszym ciągu nie puszczała jej.

  — Więc to idealna pora, by z niego skorzystać.

   Znajdująca się nieopodal kafejka, przesiąknięta była zbyt wielkim świątecznym klimatem dla Osmana. Liczne lampki, pełno pierników na stolikach, oraz szyby zdobione pyłem imitującym śnieg.

  Zerkając w stronę kobiety, pocierającej swoje zmarznięte i czerwone dłonie, chłonął widok jej twarzy, jak i oczu, które uważnie lustrowały ilustracje na oknach.

Jednej przyglądała się w szczególności.

  Renifer ciągnący za sobą sanie z worem prezentów, zatrzymał się przy chłopcu, który w samotności przemierzał zaśnieżone ulice. Zwierze pochylało się w stronę kwadratowego pudełka, które zdawało się być prezentem. W oczach wyobraźni można było dostrzec jak Renifer przysuwa je w stronę chłopca, dając mu drobny podarunek.

  — Więc może grzaniec? — zagadnęła, odrywając spojrzenie od rysunków, które zostały wykonane na oknach.

  Osman uśmiechnął się lekko, choć w środku każdy znajomy demon tańczył ze szczęścia wiedząc, że to co najlepsze jeszcze przed nim.

  Połączenie zmęczenia z alkoholem nie było słuszną decyzją. Choć głos rozsądku w głowie krzyczał z całych sił, tak Nilsa nie słuchała żadnych przestróg. Odskocznia od smutnego życia jakie wiodła ostatnimi czasy była czymś, czego potrzebowała, a towarzystwo Osmana sprawiało, iż zdołała na nowo obdarować swoją zarumienioną twarz uśmiechem, którego tak dawno u siebie nie widziała.

  Chwiejnym krokiem szła z Wilsonem w nieznanym dla niej kierunku. Podtrzymując się o jego ramię, wyśpiewywała słowa piosenki, które słyszała w windzie. W owym momencie, zdawały się one całkiem inne. Znaczniej weselsze i zupełnie nie drażniące.

  — Tańczysz, śpiewasz. Czym mnie jeszcze zaskoczysz Nilso? — zapytał, zerkając na rozweseloną, rudowłosą kobietę.

  — Świetnie sprzątam — odpowiedziała bez chwili wahania, na co Osman posłał w jej stronę delikatny śmiech.

  — Zapamiętam.

   Aristow nie była świadoma szczerości słów mężczyzny z którym kroczyła, bowiem Osman Wilson nie byłby w stanie zapomnieć niczego, co było związane z nią.

  — Polecam się — humor lekko podpitej Nilsy udzielał się również Osmanowi, który na co dzień słynął z osobowości mrożącej niczym lód. — Gdzie teraz idziemy? Na kolejne grzane wino, czy może na gorącą czekoladę?

  Osman spojrzał na kobietę, lustrując uważnie rudawe kosmyki włosów tańczące na zimowym, chłodnym wietrze oraz policzki i nos, które zdołały już przybrać czerwonawy odcień.

  Mężczyzna przystanął pod drzewem, zwracając się twarzą do rozweselonej kobiety. Jego brązowe, ciemne tęczówki ponownie prześledziły jej twarz, skupiając tym razem uwagę na bladej bliźnie, którą miała na policzku. Zapragnął ją musnąć opuszkiem palca, jednak powstrzymał się w ostatniej chwili, gdy oczy Nilsy powędrowały tuż nad jego głowę.

  Nilsa czuła się w owym momencie jak nigdy dotąd. Zrzuciła ciężar nieszczęść jaki dźwigała na barkach, czując natychmiastową ulgę. Lekkość sprawiała, iż miała ochotę się uśmiechać oraz ponownie wirować na lodowisku, nie zważając na mroźną pogodę panująca tego wieczoru.

Oczy Aristow wpatrywały się w przywiązanej do gałązki czerwoną wstążką jemiołę, która wisiała tuż nad nimi. Mimo szczęścia, przełknęła w gardle palącą gulę, zdającą się z całych sił próbować rozszarpać wszystko, co Nilsa czuła w tym momencie na strzępy.

Nilsa nie chciała myśleć. Chciała po prostu po raz pierwszy zapomnieć i dać ponieść się chwili. Stanęła na palcach i delikatnie musnęła ustami zimny policzek Wilsona.

  Zaskoczenie pomaszerowało przez jego głowę, lecz starał się tego nie okazać. Starał się podarować Nilsie iskrę tego, co ona nieświadomie sama mu dała.

— Teraz mogę się chwalić, że spotkałam Mikołaja pod Jemiołą.

Osman ściągnął czapkę, która zdobiła jego czubek głowy, by następnie założyć ją na głowę Nilsy. Pochyliwszy się, również musnął wargami jej policzek, pragnąc powstrzymać tańczące ze szczęścia diabły.

  — A ja, że udało mi się spotkać panią Mikołajową.

— Zapomniałam napisać list, szczerze mówiąc dawno tego nie robiłam. Czy mogę poprosić o prezent właśnie teraz?

Osman uniósł brew, słuchając każdego słowa jakie wypowiadała Nilsa. Sycił się nimi jak łykami zimnej wody w upalny dzień.

— Oczywiście, istnieje taka możliwość — podjął grę, przez co spotkał się po raz kolejny tego wieczoru z zadowoleniem na twarzy kobiety.

  I możliwości było wiele, gdyż gorąca czekolada zmieniała się w kolejne spotkania, dzięki którym Nilsa wręcz odradzala się na nowo, niczym Feniks z popiołu. Przekonana o przypadkowym spotkaniu, zapamiętała ten dzień z każdym najdrobniejszym szczegółem, lecz tak naprawdę nie zdawała sobie sprawy z tego, jak długo Osman Wilson na nie czekał.

Teraźniejszość.

    Ulubiona restauracja Jegora Aristowa, nosząca nazwę ''La Diga'' zdołała przygotować najlepszą ucztę, jakiej tylko starzec mógł zapragnąć. Choć ledwo było go stać na owy poczęstunek, tak Jegor nie chciał się do tego przyznać. W dalszym ciągu ciągnął za sobą ciężki głaz niepowodzeń, pakując się w coraz to większe problemy oraz długi.

   Stół zapełniony ciepłymi potrawami, przy którym siedziało wiele członków rodziny, zdawał się być czymś, o czym każdy mógłby marzyć. Lecz to, co skrywało wnętrze każdego z nich, odpychało ze zdwojoną siłą.

  Żadne piękne miejsca, drogie prezenty, szykowny ubiór, czy stół pełen dobroci, nie były w stanie wymazać tego, jak liczne zło gnieździło się w głowach członków rodziny Aristow.

  Nilsa z głośnym biciem serca zaciskała nerwowo dłoń na kolanie Osmana. Zerkała ukradkiem na ojca, który był zbyt zajęty konwersacją z innymi członkami rodziny. Lustrowała jego twarz, która jeszcze kilka lat wcześniej, zdawała się być tak ciepła i pełna miłości. Lecz śmierć matki Nilsy odmieniła wszystko na dobre.

  Osman nie musiał zerkać na Nilsę, by wiedzieć w jak dużym stopniu stres pożerał jej zdrowy rozsądek. Wiedział jak ważny w dalszym ciągu jest dla niej ojciec, który nie zasługiwał na jej uwagę.

  Grające w tle kolędy przyprawiały Wilsona o bóle głowy, lecz dla Nilsy, byłby w stanie wyśpiewać każde palące jego gardło słowo, byleby tylko uczynić ją szczęśliwszą.

   W końcu zrobił już tak wiele, by jej to podarować...

  Osman przez cały wieczór starał się ogrzać atmosferę angażując się w rozmowy, dzięki czemu rudowłosa znacznie się rozluźniła. Momentami dołączała się do dyskusji, lecz kieliszek wina był zdecydowanie czymś, co zdołało pchnąć ją do owego kroku.

  Znudzeni już goście powoli zaczęli wstawać od stołów i przechadzać się po terenie restauracji. Osman zapragnął skorzystać z okazji by uwolnić Nilsę od ciążącego na niej wzroku Ojca i niezręcznej ciszy, która zapanowała między nimi. Smagając koniuszkiem nieco szorstkiego palca po brylancie pierścionka zaręczynowego Nilsy, podniósł się z krzesła po czym wyciągnął w jej stronę dłoń, na co ta bez zawahania ją chwyciła.

  Ani ona, ani Jegor Aristow nie zadawali pytań, gdy Osman przeprosił, by następnie opuścić pomieszczenie. Gdy kroki Nilsy goniły Wilsona, spomiędzy jej warg przedostawało się jedynie drżące powietrze. Nie była bowiem w stanie powiedzieć niczego.

Chwyciwszy za klamkę Osman wciągnął zdezorientowaną Nilsę do wnętrza restauracyjnej łazienki, by następnie zatrzasnąć za sobą drzwi. Ciemne oczy mężczyzny prześledziły po rudych włosach, oraz twarzy, na której pojawiły się rumieńce.

  — Jego obecność sprawia, że brakuje mi tchu — wydukała, wpatrując się w ciemnobrązowe oczy Osmana.

  — Niepotrzebnie Nilso. To on traci to, co powinno pielęgnować jego serce.

   Nilsa spojrzała na mężczyznę, który wywrócił jej życie do góry nogami. Na mężczyznę, który sprawił, że zapomniany uśmiech znów stał się czymś, co widywała na co dzień w lustrze.

  Wystarczył krok w przód aby oddzielajaca ich przestrzeń zmniejszyła się do minimum. Gdy tylko Nilsa wykonała krok w tył, napotkała za sobą zimny blat zlewu, który wywołał dreszcz na jej ciele.

  Oddech ugrzązł w gardle, gdy lustrowała tęczówki mężczyzny stojącego tuż przed nią. Mężczyzny, który miał stać jej mężem. Kimś kto dał Aristow drugą szansę i nadzieję na lepsze jutro.

  Osman pogładził szorstkim opuszkiem palca skórę uda, która pozostawała odsłonięta poprzez głębokie wycięcie sukienki. Spojrzenie ciemnych oczu leniwie wędrowało po nodze, by następnie prześledzić dekolt i w efekcie końcowym, zatrzymać się na oczach Nilsy. W jej brzuchu wytworzyły się iskry, które z każdą chwilą wywoływały płomień. Rósł on z każdym najdrobniejszym gestem Osmana.

  Nilsa kochała każdą cześć jaką jej dawał. Kochała jego dotyk, zapach, jak i głos, który zdawał się koić całe zło.

  Gdy jego glowa zbliżyla się do zaglebienia szyi, a wargi z lekka musnęły skórę, uśmiech samoistnie wpłynął na jej twarz. Ciepło w brzuchu rosło, a usta były coraz śmielsze w swych poczynaniach. Atakowały szyję, dekolt, jak i obojczyki, a drobne podgryzienia spowodowały, iż spomiędzy warg Nilsy wydostawał się cichy chichot.

  — Z każdym kęsem, jesteś coraz smaczniejsza — niski tembr głosu był niczym kołysanka, która otulała Nilsę z każdej strony sprawiając, iż kojarzyła jej się ze spokojem, jak i całym dobrem tego świata.

Osman od zawsze wyobrażał sobie to jak smakuje, a gdy w końcu mógł skosztować jej ust, musnąć wargami jej skórę i wdychać codziennie zapach jej włosów wiedział, iż to co zrobił było warte wszystkiego, co uczynił.

Nilsa odchyliła z lekka głowę w bok, aby udostępnić mu więcej miejsca. Uczucie rozluźnienia przepłynęło przez ciało, a płomień, który narastał u zbiegu ud z każdą chwilą rósł. Jęknęła, gdy zęby złapały płatek ucha, delikatnie za nie ciągnąc.

  — Tylko spójrz — wyszeptał, by następnie obrócić Nilsę w stronę lustra.

  W owym momencie oboje patrzyli na swoje odbicia. Osman z intensywnością pochłaniał widok swojej przyszłej żony i tego jak obydwoje zdawali się do siebie pasować.

  — Zawsze myślałem, że nie zasłużyłem na to, co mi podarowałaś. Ale z czasem zacząłem pojmować, że podarowałaś mi wszystko, bo zawalczyłem wszystkim. Zawalczyłem każdą bronią i asem w rękawie jaki tylko miałem, żeby zdobyć swą Królową.

Usta Nilsy rozchyliły się w zaskoczeniu. Słowa, które wypowiedział zdołały wprowadzić ją w stan osłupienia, przez co była wręcz pewna, że to jedynie jej głowa dopowiedziała sobie to, co zawsze chciała usłyszeć.

Z lekka szorstka dłoń gładziła nagą skórę uda przy głębokim wycięciu. Zahaczając z lekka o materiał sukienki, Osman delikatnie całował jej szyję, kierując pocałunki na obojczyki.

  — Cała moja — wyszeptał.

  Jęknęła, gdy materiał uniósł się wyżej, a dłoń Osmana wtargnęła pod cienką bieliznę, jaką na sobie miała.

  — Każdy, najdrobniejszy centymetr... — przerwał, by opuszkiem palca zahaczyć o miejsce, które powodowało iskry w brzuchu Aristow. — Jest mój, Nilso — dokończył, by zacząć wykonywać powolne, jak i okrężne ruchy.

  — Osman... — odetchnęła głęboko, by następnie uwolnić ciche jęknięcie.

  Ciemne oczy pochłaniały widok Nilsy, rozkoszującej się każdym najdrobniejszym ruchem Osmana, a kącik jego ust uniósł się w lekkim i dumnym uśmiechu.

  Wszystkie demony, jak i te nieco dobre stróże, tańczyły ze szczęścia, przyklaskując jego wygranej. Nie miał bowiem w owym momencie wyrzutów sumienia, odnośnie swych poczynań, których się podjął w przeszłości.

Przebłysk młodzieńczych czasów cicho zapukał z tylu głowy. Moment w którym ujrzał Nilsę w ten mroźny, zimowy wieczór sprawił, że obraz rudowłosej dziewczynki z widoczną blizną na twarzy utknął mu w pamięci.

  Tego dnia zapomniał o głodzie jaki czuł, gdy dziewczynka podarowała mu maskotkę, przedstawiająca renifera, jak i garść kilku cukierków, które wyjęła z kieszeni szepcząc w jego stronę:

  „Pożyczyłam od babci ze stołu, by podarować je Mikołajowi, ale myślę że tobie bardziej posmakuje"

I właśnie w owy sposób, Nilsa skradła serce czternastoletniego Osmana, a w zamian, Osman skradł Nilsę, na którą według niego, zasługiwał jedynie tylko on.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #christmas