Christmas Mistake - Katherine Fire




Odkąd parę lat temu zdecydowałam przenieść się na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, moje życie stało się łatwiejsze. Mogłam odciąć się od przeszłości, a moja starsza siostra nie miała już żadnych komplikacji, aby w końcu wieść swoje idealne życie w Colorado - z dala od "problematycznej, niewdzięcznej gówniary".

Za taką osobę miała mnie właśnie Emily Greenwar – Line. Wieczna prymuska, królowa balu, przykładna córka. Wisienką na torcie był ten sam chłopak poznany w liceum, za którego wyszła za mąż. Oczywiście jej życiowym celem była gromadka dzieci oraz rola przykładnej żony, matki i gospodyni domowej.

Jeszcze pięć lat temu jej największą przeszkodą, aby to osiągnąć byłam ja. Młodsza o siedem lat, zbuntowana siostra.

Nasza relacja nigdy nie należała do zażyłych. Rożniłyśmy się od siebie diametralnie - niczym ogień i lód. Podczas gdy ona była prawdziwą królową śniegu - opanowaną, zdyscyplinowaną i pozbawioną uczuć bryłą lodu, mnie porównywano do niszczycielskiego płomienia spalającego absolutnie wszystko, czego mógł dotknąć na swojej drodze.

Wszyscy na osiedlu w naszym rodzinnym mieście myśleli, że gdy zabrakło taty staniemy się sobie bliższe. Nic bardziej mylnego.

Jeśli wcześniej nie pałałyśmy do siebie siostrzaną miłością, to po śmierci ojca ona stała się biegunem północym, natomiast ja południowym.

Tak naprawdę dla niej najlepiej byłoby, gdybym nie istniała. Ja też tak uważałam. Moja egzystencja przynosiła więcej szkody niż pożytku.

Gdybym bardzo chciała zrzucić  na nią winę za wszystkie złe rzeczy, jakie miały miejsce w naszym życiu, to nie mogłam. To ja byłam chodzącą destrukcją, okiem cyklonu i zabójczym ogniem. To ja odebrałam siedmioletniej dziewczynce ukochaną mamę, a kilkanaście lat później również ojca. Nie dziwiło mnie to, że Emily mnie nienawidziła, ponieważ nienawidziłam sama siebie. Nie dość, że została pozbawiona rodziny, to na jej barki spadł ogromny ciężar, którym byłam ja. Nigdy jej tego nie powiedziałam i nie sądziłam, że kiedykolwiek będę w stanie to zrobić, ale Emily dawała sobie świetnie radę godząc studia z opieką nade mną, choć wcale jej tego nie ułatwiałam. Byłam jej jednocześnie wdzięczna za to, że nie zostawiła mnie, choć dawałam jej niejednokrotnie do tego okazję. Wiedziałam również, że nie byłam niczym więcej niż przykrą retrospekcją minionych wydarzeń, dlatego postanowiłam odejść bez słowa i nigdy więcej nie pozwolić na to, aby marnowała na mnie czas.

– Caroline, kończymy na dziś. – łapiąc mnie za ramię, moje rozmyślania przerwała Veronica, koleżanka z pracy.

– Idź, ja potrzebuję jeszcze pół godziny na dokończenie tego raportu. – odpowiedziałam, starając się przywołać uśmiech na swoją twarz.

– Jak uważasz. Powiem portierowi, że jesteś w biurze. Wesołych świąt Care. – pozdrowiła mnie na pożegnanie i wyszła zamykając szklane drzwi.

Grudzień. Mój znienawidzony miesiąc w roku. Większość Amerykanów, gdy tylko pozbywała się resztek ze święta dziękczynienia, to dostawała bzika na punkcie Bożego Narodzenia i w ten sam wieczór ubierała choinkę.

Na szczęście w mieście aniołów ten cały świąteczny chłam był znośny. Brak opadów śniegu, temperatura sięgająca sześćdziesięciu sześciu stopni Fahrenheita, wieczna gonitwa mieszkańców i wyglądające groteskowo palmy, ubrane w świetlne girlandy. To zdecydowanie działało na moją korzyść.

Po czterdziestu minutach udało mi się postawić ostatnią kropkę w dokumencie i mogłam opuścić pracę. Wyszłam przed gmach biurowca, zarzucając marynarkę na ramiona. Uber, którego zamówiłam wcześniej miał pojawić się za dwadzieścia minut. Kręciłam głową obserwując ludzi, którzy rozpychali się i nieśli ogromne ilości pakunków.

Dla mnie obdarowywanie się w świąteczny poranek nie miało żadnego sensu. Oczywiście, jako dziecko wierzyłam w świętego Mikołaja, ale dorosłam. Moim zdaniem, chęć dawania prezentów powinna wynikać z potrzeby serca i trwać przez cały rok. Ta wymuszona, świąteczna aura przepełniona sztuczną dobrocią była komedią.

Gdy samochód podjechał, przywitałam się z kierowcą podając adres apartamentowca, w którym mieszkałam. Nie mogłam narzekać na swoje obecne życie. Gdy wyjechałam z Denver i odcięłam się od tego, kim byłam wcześniej, zaczęło mi się powodzić. Skończyłam studia, zdobyłam dyplom i dzięki ciężkiej pracy, a także rezolutnej osobowości, zostałam asystentką redaktora naczelnego w jednym z najbardziej prestiżowych pism branży muzycznej w Los Angeles. Udało mi się nawet odwiedzić kilka bankietów i zamienić dwa, trzy zdania z paroma gwiazdami pop.

– Mógłby pan zmienić stację? – zapytałam mężczyzny, gdy w radiu puścili kolejną świąteczną piosenkę.

– Oczywiście, ale na każdej częstotliwości leci to samo. Mamy dziś wigilię.

– To proszę chociaż to ściszyć. Dziękuję. – dodałam.

– Chyba trafił mi się Ebenezer Scrooge. – zapewne miałam nie słyszeć słów kierowcy, bo wypowiedział je pod nosem.

W jednym musiałam się z nim zgodzić. W Boże Narodzenie zawsze nawiedzał mnie duch minionych świąt rodem z opowieści wigilijnej, a ja nie mogłam się go pozbyć.

Weszłam do mieszkania, rzuciłam torebkę, marynarkę oraz zsunęłam szpilki ze stóp. Kroki skierowałam do lodówki, w której, poza światłem, piwem i kilkoma mrożonymi daniami, nie było niczego. Wzięłam jedną z ciemnozielonych butelek w dłoń. Po Przy otwarciu usłyszałam charakterystyczny syk wydobywający się spod kapsla. Przystawiłam szyjkę do ust i wzięłam parę łyków złocistego trunku.

Opuszczając kuchnię, stanęłam tuż przed białymi drzwiami praktycznie nieużywanego pokoju. W totalnym bezruchu obserwowałam przez chwilę klamkę wahając się, czy pozwolić sobie na to, aby przekroczyć próg pomieszczenia. Po kilku głębokich oddechach i kolejnych haustach zimnego piwa nacisnęłam uchwyt, a drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Powolnym krokiem weszłam do środka.

Prócz paru pudeł i kilku zakurzonych mebli nie znajdowało się tu nic.

Nic poza ogromnym, żywym drzewkiem bożonarodzeniowym ustawionym w centralnym punkcie. U jego stóp stał otwarty karton, z którego zwisał srebrny łańcuch.

Uklęknęłam tuż przed choinką, kładąc butelkę obok. Drżącą dłonią dotknęłam igliwi. Gałązki jodły były dość miękkie, posiadały piękny, głęboki zielony kolor. Do moich nozdrzy dotarł zapach lasu oraz żywicy.

Mój wzrok z drzewka przeniósł się na karton, a zaraz za nim powędrowały ręce. Z kartonowego pudła ostrożnie wyjęłam małe zawiniątko. Delikatnie usunęłam papier i w mojej dłoni znalazła się mała, wykonana z drewna zawieszka w kształcie konika na biegunach. Złapałam palcami za sznureczek i pozwoliłam, aby ozdoba wykonała obrót, po czym zawiesiłam ją na jednej z gałązek.

– Tak bardzo mi cię brakuję, tato... – wyszeptałam, pozwalając, aby po moim policzku spłynęła samotna łza.

Odwinęłam jeszcze parę ozdób. Mój tato miał prawdziwy talent do rzeźbienia w drewnie. Zawsze brał mnie na kolana, gdy tworzył. Spędzaliśmy długie wieczory we dwójkę, siedząc przy kominku i pijąc gorące kakao. Na choince kolejno znalazł się dziadek do orzechów, karuzela i aniołek. Gdy rozpakowałam ostatni tobołek wypadła baletnica. Spojrzałam na nią i momentalnie zaczęłam zanosić się płaczem. Wstałam i wybiegłam z pokoju niemal potykając się o własne nogi.

– Nie mogę, nie potrafię. Przepraszam mamo.. – osunęłam się po drzwiach na podłogę i ukryłam twarz w dłoniach.

Baletnica była wyjątkową figurką. Tata zrobił ją dla mamy na ich pierwsze wspólne święta. Elizabeth kochała taniec, prowadziła nawet swoją szkółkę baletową dla dziewczynek w Colorado. Nigdy nie żałowała, że poświęciła karierę primabaleriny dla rodziny. Kochała nas całym sercem, a ja dostałam od niej najcenniejszy dar. Życie.

Minęło kilkanaście minut, nim udało mi się uspokoić. Otarłam twarz w rękaw koszuli i poszłam do łazienki. Zrzuciłam ubrania i weszłam pod zimny strumień wody, łapiąc przy tym głębokie oddechy. Nie mogłam zostać sama ze swoimi myślami. Musiałam jak najszybciej wyjść i odciąć się od wszystkich bolesnych wspomnień, które zaczęły zalewać moją głowę. Umyłam się błyskawicznie i wysuszyłam swoje długie, brązowe włosy pozostawiając je rozpuszczone. Wykonałam pełny makijaż i wzięłam z szafy swetrową sukienkę w kolorze butelkowej zieleni. Dobrałam do niej czarne buty na wysokiej szpilce, a na ramiona zarzuciłam skórzany płaszcz. Upewniwszy się, że wszystkie niezbędne rzeczy znajdują się w torebce opuściłam mieszkanie.

Gdy po kilku minutach podjechała taksówka, którą zamówiłam, udałam się do centrum miasta aniołów.

Spacerowałam przez godzinę, gdy moje spojrzenie przykuł bar. Niewielki, niepozorny, można było nawet rzec, że nieco zapuszczony. Od razu skierowałam tam swoje kroki i przekroczyłam próg pubu. Wiedziałam, że nikt z pracy raczej mnie tu nie znajdzie, więc spokojnie mogłam topić swoje smutki w butelce whisky. Zajęłam miejsce przy barze prosząc barmana o szkocką z lodem.

W ten sposób upłynęło kilka godzin. Za każdym razem, gdy w moim umyśle odtwarzała się pieprzona retrospekcja, upijałam potężny łyk alkoholu, który palił mój przełyk. Miałam nadzieję, że płomień wypali również moje myśli, niestety to nie chciało zadziałać.

– Czy to miejsce jest zajęte? – po mojej prawej stronie usłyszałam niezwykle przyjemny dla ucha męski głos.

Możliwe, że w innej sytuacji nie pogardziłabym towarzystwem, ale teraz potrzebowałam tylko resetu.

– Tak – odpowiedziałam krótko, nie odrywając wzroku od bursztynowego płynu.

– Trudno i tak nie widzę chętnych. – odpowiedział mężczyzna, a do moich uszu dotarło skrzypienie krzesła.

– Cokolwiek – odburknęłam.

Jeśli chce siedzieć, niech siedzi. Najważniejsze, żeby nie podejmował próby konwersacji ze mną.

– Jak mija ci wieczór? – westchnęłam głośno w odpowiedzi na zadane pytanie.

Potrzebowałam ciszy, ale jak widać nie mogłam mieć wszystkiego.

– Gorący okres. Jutro już święta. – Niewzruszony moją ignorancją mężczyzna kontynuował.

Czekało go jednak rozczarowanie. Nie miałam zamiaru się odzywać.

– Boże Narodzenie w Los Angeles to zupełnie inny wymiar, co? Moje święta zawsze wyglądały tak samo. Rodzinne posiadówki przy stole. A twoje? Jesteś stąd? Ja nie. Przeprowadziłem się tu z Portland.

Ten irytujący osobnik cały czas gadał. Dosłownie wyrzucał słowa z prędkością światła, a ja coraz mocniej zaciskałam palce na szklance. W końcu nie wytrzymałam.

– Czy mógłbyś zaszczycić swoim towarzystwem kogoś innego? – Zapytałam, odwracając twarz w jego stronę.

Nie powiem, trochę mnie zamurowało. Ten wkurzający, niczym natrętny owad, mężczyzna był naprawdę przystojny. Krótkie blond włosy, niewielki zarost i błękitne oczy idealnie pasowały do jego chłopięcej buzi i szerokiego uśmiechu.

– Świąteczny cud! Ty mówisz! – wykrzyczał blondyn.

– Ty za to zaraz stracisz tę umiejętność. – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.

– Hola, hola! Jesteś strasznie bojowo nastawiona. – powiedział mężczyzna unosząc dłonie górę.

– Bo jakaś mucha brzęczy mi nad uchem. – odpowiedziałam mając nadzieję, że zrozumie aluzję.

– Nie chciałem cię rozdrażnić. Wszedłem do baru, zobaczyłem smutną, ale piękną brunetkę siedzącą przy barze, więc pomyślałem, że zagadam. W końcu raz się żyje.

– To nie myśl, bo kiepsko ci to wychodzi. – odparłam prosząc barmana o kolejnego drinka.

– W porządku. Zacznijmy jeszcze raz. Tylko tym razem, będziesz odpowiadać na pytania.

– A gdybyś tak po prostu odpuścił i znalazł inną ofiarę?

– To się nie wydarzy. – stwierdził ze stanowczością.

Blondyn zamówił piwo i obrócił sylwetkę w moją stronę.

Czułam, jak jego wzrok prześlizguje się po moim ciele. Nie robił tego w chamski sposób, jakby patrzył na panienkę, którą przeleci w ciągu dziesięciu minut. Analizował. Próbował mnie wybadać. Nie zamierzałam mu ułatwiać zadania. Skoro moje milczenie go nie przekonało, aby dał sobie spokój, to może chociaż odstraszę go rozmową.

– Co chcesz wiedzieć? – zapytałam.

– To nie wywiad, spokojnie. Chciałbym cię po prostu poznać. – wyjaśnił, na co uniosłam brew do góry.

– Nie jestem stąd. Pochodzę z Denver. – zaczęłam od odpowiedzi na pytanie, które wcześniej zignorowałam.

– Dziewczyna z Gór Skalistych. Ciekawe. – powiedział skupiając wzrok na mojej twarzy.

– Można to tak ująć. – odparłam.

– Masz piękne oczy.

– Poważnie? Tani komplement? Tylko na tyle cię stać? – parsknęłam.

– Naprawdę. Są orzechowe, ale w tęczówce przebijają się zielone plamki. Nigdy nie spotkałem nikogo, kto miałby taki odcień.

– Odziedziczyłam je po mamie. – powiedziałam, patrząc na wypełnioną trunkiem szklankę.

Przestałam liczyć, który drink podsunął mi barman. Szumiało mi w głowie, ale nie oderwało mnie to od ponurych wspomnień. Potrząsnęłam głową i zmieniłam temat.

– Co spowodowało, że opuściłeś Portland? Poczekaj! Nie odpowiadaj! – krzyknęłam i zmrużyłam oczy przyglądając się jego twarzy.

Tym razem ja dokonywałam analizy. Po chwili zastanowienia powiedziałam:

– Strzelam, że przyjechałeś tu w pogoni za marzeniami lub jakaś panna zaszła ci za skórę.

– Dobra dedukcja koleżanko. – odpowiedział biorąc kilka potężnych łyków z butelki. – oba. – dodał.

– Dziękuję. – uniosłam szklankę i stuknęłam ją o jego butelkę ze złocistym płynem.

– Wspomniałaś o mamie? A co z tatą? Masz rodzeństwo? – Słysząc jego pytanie od razu zmieniłam minę.

Niby zwykłe pytanie, w normalnej konwersacji, ale nie dla mnie. Rodzina to temat, na który nie rozmawiałam nawet sama ze sobą, a co dopiero z typem poznanym w barze.

– Koniec rozmowy. Barman, rachunek proszę. – powiedziałam rzucając plik banknotów na barowy blat, po czym wstałam z krzesła, chwytając swoje rzeczy i udałam się do toalety.

Wpadłam do łazienki jak burza, rzucając torebkę i płaszcz na okienny parapet. Stanęłam przy jednej z umywalek, opierając się na niej rękoma z dwóch stron. Spojrzałam w lustro na swoją twarz. Rumieniec wpełzł na moje policzki - od alkoholu lub nadmiaru emocji. A może od obu tych rzeczy? Sama do końca nie wiedziałam. Łzy nagromadzone w kącikach oczu szukały drogi ujścia, lecz ja za wszelką cenę nie chciałam pozwolić im wypłynąć. Musiałam się wziąć w garść, a nie rozklejać się w starym barze.

– Hej jesteś tu? – drzwi otworzyły się z upiornym skrzypnięciem.

– Nie wierzę – jęknęłam pochylając głowę i pozwalając, aby brązowe pukle przysłoniły moją twarz.

– Na swoją obronę powiem, że pierwszy raz w życiu wszedłem do damskiej toalety i czuję się z tym niekomfortowo, ale wybiegłaś tak nagle, że musiałem sprawdzić, czy wszystko w porządku.

– Szkoda fatygi. Możesz wyjść. – odpowiedziałam.

– Płakałaś? – zapytał podchodząc bliżej.

– Nie! Rozmowa skończona. Czego w tym zadaniu nie zrozumiałeś?! Dasz mi spokój czy mam ci to przekazać dosadniej?! – Wykrzyczałam.

Byłam naprawdę wściekła.

Co za tupet! Polazł za mną, choć wyraźnie dałam mu do zrozumienia, że nie chcę dłużej z nim przebywać.

– Nie wiem co się stało, ale... – jego wywód przerwała niespodziewana ciemność.

Nagle wszystkie światła zgasły, a my nie wiedzieliśmy o co chodzi. Czyżby to była wina korków?

– Kurwa, jeszcze tego brakowało. – powiedziałam w czarną przestrzeń.

– Może nie ma prądu? Złap mnie za rękę. Jestem tuż obok. Jakoś stąd wyjdziemy. – zaproponował blondyn.

Byłam mu za to wdzięczna, ponieważ moja orientacja w terenie była znikoma. Udało mi się pochwycić jego smukłą dłoń i po chwili opuściliśmy łazienkę.

Gdy wróciliśmy do głównej części pomieszczenia, spotkała nas niespodzianka. Bar był pusty. Niewielkie światło palące się w witrynie wskazywało na to, że pub został zamknięty, a my zostaliśmy w środku.

– Czy mi się wydaje... – zaczęłam niepewnie, nadal łudząc się, że to tylko zły sen.

– Nie, nie wydaje ci się. – słysząc odpowiedź chłopaka podbiegłam do szyby i zaczęłam stukać energicznie zamkniętą pięścią szkło.

– Halo! Na pomoc! Utknęliśmy! – zaczęłam krzyczeć, niestety na próżno. Na chodniku nie było żywej duszy. Bar był oddalony od głównej ulicy, która na pewno jeszcze tętniła życiem.

– Nie panikuj. Kilka godzin dzieli nas do otwarcia. Wytrzymamy.

– Myślisz, że chcę być tu uwięziona z Tobą kilka godzin!? Po moim trupie. – powiedziałam stanowczo i okrążyłam barową ladę, szukając drzwi na zaplecze.

Musi tu być jakiś gabinet lub narzędzia. Nie będę tu tkwiła przez całą noc. Mężczyzna podążył za mną. Znaleźliśmy drzwi. Bingo. Chwycił za klamkę, parę razy ją szarpiąc, lecz pomieszczenie pozostawało zamknięte.

– Nie da się otworzyć. – powiedział, szarpiąc ostatni raz.

Skoro on sobie nie poradził, to ja tym bardziej nie miałam po co próbować. Jednak wpadłam na pomysł. Pobiegłam do łazienki po torebkę, którą zostawiłam na parapecie i z małej, bocznej kieszeni wyjęłam wsuwkę do włosów, po czym wróciłam do blondyna.

– Robiłaś to już kiedyś? – zapytał, gdy włożyłam przedmiot do zamka i zaczęłam w nim grzebać.

– Nie, ale to nie może być aż takie trudne. Na filmach robią to ciągle. – odparłam, na co chłopak wybuchł śmiechem.

– Przestań się tak głupkowato cieszyć. Ja przynajmniej staram się nas jakoś stąd wydostać. – dodałam.

Zamek wciąż nie ustępował, gdy miałam się już poddać i zacząć okładać drzwi pięściami, usłyszałam magiczne kliknięcie, po którym drzwi się otworzyły.

– Tak! – krzyknęłam triumfalnie i szybkim krokiem weszłam do pokoju.

Tak, jak myślałam, był to gabinet. Zaczęłam przeglądać zawartość biurka oraz reszty stojących tu mebli. Niestety nie znalazłam tu nic przydatnego. Na dokumentach był umieszczony numer stacjonarny, który znajdował się w barze, a zapasowych kluczy nie było nigdzie, chodź wyrzuciłam niemal wszystko.

– To koniec. – powiedziałam sama do siebie i moja głowa z hukiem uderzyła o drewniany blat.

– Mam! – usłyszałam głos z sąsiedniego pomieszczenia.

Zerwałam się z miejsca, aby jak najszybciej dołączyć do mojego towarzysza niedoli.

– Znalazłeś zapasowe klucze? – zapytałam z nadzieją.

– Nie, ale jest tu rozkładana kanapa i łazienka wyglądająca dużo lepiej, niż te dla klientów. Właściciel baru musiał tu pomieszkiwać. – powiedział biorąc w dłonie koc i poduszkę, które wyglądały na prawie czyste.

Spojrzałam na niego z rządzą mordu.

– No co? Przynajmniej mamy gdzie przeczekać do rana.

– Jeżeli myślisz, że zamierzam położyć się tu razem z tobą, musiałeś mocno się uderzyć. Nie ma takiej możliwości. Nie spędzę nocy z nieznajomym w jednym łóżku. Właściwie, jak masz w ogóle na imię? – zapytałam, ponieważ przez cały wieczór żadne z nas się sobie nie przedstawiło.

– Daniel. – powiedział nie spoglądając mi w oczy.

– Kłamiesz. Uciekasz wzrokiem. To pierwsze imię jakie przyszło ci na myśl. Dlaczego skłamałeś? Jesteś mordercą albo innym psychopatą? – odsunęłam się na bezpieczną odległość.

To, że był sympatyczny, a jego buzia wydawała się równie sympatyczna co on, to w ogóle nie przemawiało to na jego korzyść. To mogła być maska, pod którą ukrywał oblicze potwora.

– Nie jestem mordercą. – powiedział oburzony.

– To jak brzmi twoje prawdziwe imię? Na pewno nie Daniel.

– Rudolph. Mam na imię Rudolph. – wyszeptał.

– Ja, pierdolę. Wszechświat mnie nienawidzi. Utknęłam w wigilię, w obskurnym barze, w dodatku z gościem, który nazywa się jak renifer świętego Mikołaja. Po prostu, kurwa, cudownie. – jęknęłam wyrzucając obie ręce do nieba.

– Dość! Przez cały wieczór jestem dla ciebie miły i skaczę nad tobą jak pies, który chce dostać przysmak, a ty rzucasz we mnie obelgami. Zobaczyłem piękną, zagubioną dziewczynę, której chciałem jedynie poprawić humor, ale to był fatalny błąd. Jesteś zwykłą jedzą. W dodatku wykutą z lodu. Rób, co chcesz. Już mnie to nie obchodzi. – trzaskając drzwiami Rudolph opuścił pokój.

Był zły. Nie, on był wkurwiony. I to przeze mnie.

Opadłam na kanapę, opuściłam głowę i zaczęłam masować swoje skronie. Miał rację. Nie zrobił nic złego, a ja zachowywałam się podle. Chciał mi tylko pomóc, a ja potraktowałam go jak śmiecia. Musiałam to naprawić. Nie mogłam przelewać swojej frustracji na niego. Gdy do moich uszu dotarł cichy dźwięk melodii, granej na gitarze, postanowiłam, że pójdę go przeprosić.

Rudolph siedział na barze, grając jedną ze świątecznych piosenek.

– Kolejny banał? – zapytałam usiłując zaczepką zwrócić jego uwagę, ale blondyn wyraźnie mnie ignorował.

Patrzył na witrynę, przedłużając wstęp do utworu, a po chwili jego ciepły głos wypełnił pusty bar.

Last Christmas I gave you my heart. But the very next day you gave it away. This year, to save me from tears I'll give it to someone special.

Rudolph był muzykiem, w dodatku utalentowanym. Jego śpiew był niezwykłą pieszczotą, która potrafiła ogrzać nawet najbardziej zziębnięte serce. Dokładnie takie, jak moje.

Once bitten and twice shy, I keep my distance, but you still catch my eye. Tell me baby, do you recognize me? Well, it's been a year, it doesn't surprise me. – blondyn kontynuował, a ja stałam jak zahipnotyzowana i go słuchałam.

Byłam tak pochłonięta swoim żalem, że nawet nie zauważyłam futerału na gitarę, który oparł o stołek.

Nie ma co ukrywać. Byłam najgorszą towarzyszką rozmowy na świecie, a on mimo to, zrobił wszystko, aby to zmienić. Dałam ciała. Musiałam przyjąć konsekwencje i podjąć próbę odbudowania tego, co tak koncertowo skopałam.

Wolnym krokiem szłam w jego stronę, żeby po chwili usiąść, zajmując miejsce obok mężczyzny. Gdy Rudolph zauważył, że się do niego zbliżam, przestał śpiewać, lecz jego palce nadal przesuwały się po strunach, wygrywając melodię ponadczasowego hitu.

– Przepraszam. – powiedziałam spoglądając mu w oczy. – Boże Narodzenie to dla mnie naprawdę trudny czas, odbija mi do tego stopnia, że potrafię zachować się jak bezduszna suka. – dodałam.

Naprawdę było mi przykro. Nie chciałam go urazić. Byłam tak skupiona na samej sobie, że miałam w głębokim poważaniu, jak może poczuć się ktoś inny.

– Przesadziłam i zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał już ze mną gadać, ale nie miałam na celu cię obrazić. I mam na imię Caroline. – powiedziałam, posyłając w jego stronę przepraszający uśmiech.

Gdy miałam zeskoczyć z blatu i sobie pójść, jego ręka chwyciła mój nadgarstek, skutecznie mnie zatrzymując.

– W porządku Caroline. – usłyszałam.

Uniosłam na niego ponownie wzrok. Jeden z jego kącików ust powędrował delikatnie do góry, powodując, że jego usta wygięły się w subtelnym, chłopięcym uśmiechu.

– Zacznijmy od początku. Cześć, nazywam się Rudolph Nicholson. – przedstawił mi się, na co parsknęłam śmiechem.

– Caroline Greenwar. Miło mi cię poznać, mogę postawić ci drinka? – zapytałam, schodząc z blatu, aby móc obejść bar i zająć miejsce barmana po drugiej stronie.

– Co proponujesz? – zapytał odkładając gitarę.

– Piwo, wino, whisky, czysta? – wskazałam dłonią na butelki z trunkami, które znajdowały się tuż za moimi plecami.

– Myślisz, że powinniśmy? To jednak nie nasza własność. – niepewność wkradła się w głos blondyna.

– Daj spokój. Właściciel mógł sprawdzić, czy wszyscy goście opuścili lokal. Powiedzmy, że to rekompensata za straty moralne. – odparłam, stawiając przed nim piwo, zaś dla siebie wybrałam ulubioną whisky.

Odkręciłam butelkę i upiłam z niej parę łyków.

Znalazłam sprzęt grający i postanowiłam go włączyć. Po chwili, głośniki wypełniła muzyka z radia.

– Chodź. – zrzuciłam szpilki ze stóp, wskoczyłam na bar i zaczęłam tańczyć w rytm piosenki.

Rudolph, nawet przez chwilę, nie zastanawiał się nad tym, czy do mnie dołączyć.

Tańczyliśmy, śmialiśmy się i śpiewaliśmy kilka dobrych minut. W końcu poczułam się lepiej. Lawina niepożądanych wspomnień w końcu się uspokoiła. Myliłam się. Przebywanie samemu ze sobą tylko nakręcało tę upiorną machinę w mojej głowie, zaś towarzystwo Rudolpha ją zatrzymywało.

W końcu, lekko podpici i spoceni, opadliśmy na podłogę. Leżeliśmy obok siebie, starając się uspokoić oddech. Minęły wieki odkąd śpiewałam i tańczyłam na barze, a jednak dziś, pozwoliłam sobie na odkopanie tej części siebie, którą zagłuszyłam kilka lat temu. Moją uwagę zwróciła duża, sztuczna choinka stojąca w rogu pomieszczenia. Na jednej z gałązek dostrzegłam konika. Nie był co prawda ani drewniany, ani tak piękny jak ten, wykonany przez mojego tatę. Mimo to podniosłam się i podeszłam do drzewka, aby przyjrzeć się porcelanowej figurce z bliska.

– Caroline? Wszystko w porządku? – Rudolph znalazł się za moimi plecami. Mężczyzna, już drugi raz, próbował zadbać o moje samopoczucie.

– Tak, tylko przypomina mi to coś. – odpowiedziałam niemal szeptem, obracając między palcami białego konia na biegunach.

– Rozumiem. Jeśli nie chcesz, nie musimy o tym rozmawiać. Jednak w południe nasze drogi się raczej rozejdą, jestem tylko nieznajomym z baru, a czasem łatwiej wygadać się komuś obcemu. – chłopak, odchodząc, delikatnie ścisnął moje ramię. Usiadł na jedynym z barowych stołków, zostawiając dla mnie przestrzeń.

Nie namawiał, nie narzucał się. Dał mi podjąć decyzję o tym, czy chcę się podzielić moją historią.

– Opowiedz mi o swojej rodzinie. – poprosiłam, odwracając się w jego stronę. Objęłam dłońmi ramiona, próbując uchronić się przed chłodem, który na nowo emanował z mojego serca.

Mężczyznę trochę zaskoczyła moja prośba, mimo to zaczął opowiadać.

– Jak mówiłem, pochodzę z Portland. Moja mama, Mary jest farmaceutką, a tata ma na imię Garrett, uczy matematyki w szkole podstawowej. Mam jeszcze młodszą siostrę, Snow, chodzi do liceum.

– Snow i Rudolph? – zaśmiałam się.

– Nic nie mów. Grudzień wygląda jak pole bitwy, każdy dzień zaplanowany, pieczenie pierników, ubieranie domu lampkami, tworzenie własnoręcznych ozdób i kartek świątecznych. Moi rodzice to świry rodem z filmu świątecznego na netfliksie.

Szczerze mu zazdrościłam. Ja już nigdy nie usiądę u taty na kolanach i nie dostanę kolejnej drewnianej zawieszki. Nie poznam smaku potraw, które robiła moja mama.

– Dlaczego jesteś tutaj, a nie w Portland?

– Utrzymanie się i spełnianie marzeń w LA to dość kosztowna sprawa. Nie mogę sobie pozwolić ani na utratę pracy, ani na bilet.

– Rozumiem. – wiedziałam doskonale o czym mówił. Moje początki w mieście aniołów nie należały do najłatwiejszych. Musiałam sobie zapracować na wszystko, co mam. A nie było łatwo.

Ostrożnie zdjęłam z choinki ozdobę i usiadłam na krześle obok blondyna. Przesunęłam figurkę w jego stronę, a on wziął ją w dłonie i dokładnie obejrzał.

– Mój Tata był stolarzem. Głównie robił meble, ale w wolnych chwilach rzeźbił w drewnie. Zrobił dla mnie masę małych zawieszek, którymi ozdabiałam drzewko jako dziecko. Ta, z konikiem na biegunach, była jego ulubioną. – powiedziałam na jednym wdechu.

Nigdy z nikim o tym nie rozmawiałam. Nie miałam nikogo bliskiego, żadnej przyjaciółki czy chłopaka. Nie chciałam budować relacji z innymi ludźmi, ponieważ życie nauczyło mnie, że każdy może zniknąć, a po stracie zostaje niewyobrażalny ból i pustka. Wiedziałam, że nie dałabym rady przeżyć tego po raz kolejny.

Z Emily nigdy nie poruszałam tematu rodziców. Nie chciała o tym gadać, przynajmniej nie ze mną. Może to właśnie był moment, gdy mogłam komuś o wszystkim opowiedzieć. Bez oceniającego wzroku, wyrzutów i krzyków.

– To urocza tradycja, Caroline.

– Niestety zanikła, tata pracował, aby utrzymać mnie i Emily, moją starszą siostrę, a ja byłam na niego strasznie wściekła, że nie miał dla mnie czasu. Choć Thomas robił co mógł, żeby niczego nam nie brakowało.

– Byłaś tylko dzieckiem, które chciało spędzić czas ze swoim tatą. Nie rozumiałaś wszystkiego. – odparł Rudolph.

W jego słowach było dużo sensu, ale i tak do mnie nie przemawiały.

– Byłam okropną córką. Wpadłam w złe towarzystwo, uciekałam z domu, imprezowałam, prawie nie zdałam w liceum. Nawet sięgnęłam po narkotyki, gdy mój tata dwoił się i troił.

Mężczyzna słuchał mnie uważnie, gdy zaczęłam wszystko z siebie wyrzucać.

– W wigilię, gdy byłam w drugiej klasie liceum, wymknęłam się na kolejną imprezę. Sąsiedzi gospodarza zadzwonili po policję. Przestraszyłam się i zadzwoniłam do taty, żeby po mnie przyjechał. Gdy prawie udało mu się do mnie dotrzeć, jeden z imprezowiczów chciał uciec i pijany wsiadł do samochodu. Doszło do wypadku. Tata zginął na miejscu. – kontynuowałam, a mój głos z każdym kolejnym słowem się załamywał.

– Caroline, tak mi... – Chłopak chciał wyrazić swój żal z tego powodu, ale nie mogłam na to pozwolić, więc mu przerwałam.

– Nie, tylko nie mów, że ci przykro. To była moja wina. Gdybym nie stała się głupią, nieodpowiedzialną gówniarą, tata nie musiałby po mnie jechać.

– Care, byłaś tylko nastolatką, która popełniła kilka błędów. Nikt nie jest bez skazy. Każdy je popełnia. W dniu imprezy zachowałaś się odpowiedzialnie. Zadzwoniłaś do osoby dorosłej zamiast uciekać. Poza tym, to nie ty pijana lub naćpana wsiadłaś za kółko. – Rudolph najłagodniej jak potrafił, starał się wytłumaczyć mi swój punkt widzenia, jednak tak bardzo się mylił.

Wstałam z impetem z krzesła, odsuwając się od mężczyzny na odległość kilku kroków. On nic nie rozumiał. Kompletnie nic. Może to był błąd, że odważyłam się komuś o wszystkim opowiedzieć, ale nie mogłam się teraz wycofać. Za wszelką cenę chciałam, aby zrozumiał, jak bardzo niszczycielskim żywiołem byłam. I dlaczego powinien trzymać się ode mnie z daleka.

– Nie masz racji. Jestem chodzącą destrukcją. – powiedziałam obejmując ramiona rękoma.

Czułam, jak ból zaczyna przygniatać moją klatkę piersiową. To uczucie zaczęło mnie obezwładnianiać. Miałam ochotę upaść na podłogę i więcej się z niej nie podnosić.

– Mama umarła przy moim porodzie. Tata zginął, bo wolałam jechać na imprezę i się upić, zamiast spędzić czas z nim. Emily mnie nienawidzi, bo zamiast korzystać z życia i studiować, musiała się zajmować mną. Walczyć oraz błagać nauczycieli, żeby nie wyrzucili mnie ze szkoły. Tak trudno Ci to pojąć? Dlatego nie chciałam abyś podchodził. Nie chciałam również abyś zaczął rozmowę. Wszystkie relacje ze mną mają niewyobrażalnie złe skutki. A Ty, mimo wszystko postanowiłeś, że mnie nie posłuchasz. – wyrzuciłam na jednym oddechu.

Byłam pewna, że powietrza zaczerpnęłam po raz ostatni. Ogromny ciężar na moim sercu powiększył swój rozmiar kilkukrotnie. Nie mogłam złapać tchu. Zaczęłam się dusić, a z moich oczu wystrzeliła fontanna łez.

Rudolph w mgnieniu oka znalazł się przy mnie i złapał twarz między swoje ciepłe, smukłe dłonie. Jego kciuki błądziły uspokajająco po moich policzkach. Mężczyzna oparł swoje czoło o moje.

– Csii Caroline. Jestem tu. Popatrz na mnie, proszę. – wyszeptał, a jego oddech owiał moją twarz.

– Jestem zepsuta. Lepiej uciekaj zanim popsuje również ciebie. – udało mi się wykrztusić szlochając.

– Nie jesteś. Nigdy nie byłaś. – powiedział stanowczo. – Mama zadecydowała, aby lekarze ratowali jej maleńką, bezbronną córeczkę. Tata pojechał po ciebie na tę imprezę, bo cię kochał i chciał, żeby jego dziecko było bezpieczne. Siostra dbała o ciebie, ponieważ zostałaś jej tylko ty. Wszystkie decyzję, które podjęli twoi bliscy wynikały z miłości. Jesteś warta kochania Caroline. Dostrzeż to. – głos mężczyzny był niczym miód na moje odrętwiałe serce.

– Ale... – chciałam mu wyjaśnić, lecz blondyn przerwał moją wypowiedź.

– Nie ma żadnego "ale". Przeszłości nie zmienisz. Możesz ją zaakceptować i żyć dalej. Twoi rodzice na pewno nie chcieliby, abyś była pochłonięta latami przez żal.

– Skąd możesz wiedzieć? Nie znałeś ich, ani nie znasz mnie.

– Masz rację. Mimo to, zdążyłem się dowiedzieć, jak bardzo ich kochałaś, a oni darzyli wielką miłością ciebie. Spróbuj zmienić perspektywę, a ujrzysz jaką widzę cię ja, jaką widzieli cię oni.

Jego słowa miały mnie uspokoić, a spowodowały, że ostatnie pale drewna w mojej tamie runęły. Wszystkie emocje, które gromadziłam w sobie przez lata, ujrzały światło dziennie. Ból po stracie, strach przed jakimikolwiek relacjami, nienawiść do samej siebie.

Z moich oczu, po raz kolejny, pociekły łzy. Czułam, jak moje nogi zaczynają odmawiać posłuszeństwa, więc mocno chwyciłam dłońmi koszulę Rudolpha, a głowę wtuliłam w jego pierś. Mężczyzna zamknął mnie w żelaznym uścisku, nie pozwalając mi upaść. Trzymał mnie mocno, czekając, aż po twarzy spłynie ostatnia z moich łez.

Nie wiem, ile tak staliśmy, zanim odważyłam się unieść głowę. Spojrzałam w jego błękitne oczy i lekko się uśmiechnęłam.

– Przepraszam i dziękuję. – powiedziałam. Byłam wyczerpana, ale pierwszy raz w życiu czułam się wolna. Bez żadnego ciężaru.

Rudolph sprawił, że moja dusza się oczyściła, a serce wraz z umysłem dostrzegło szansę na nowy start.

– Zrobiłbym to jeszcze tysiąc razy, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Twoja buzia jest zbyt śliczna na to, żeby zasłaniał ją smutek. – gdy to powiedział, mocno pociągnęłam nosem, na co oboje wybuchliśmy śmiechem.

Potem wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Nie wiedziałam kiedy wargi blondyna przykryły moje. Poczułam w sobie erupcję uśpionego przez wieki wulkanu, a gorąca lawa rozpaliła moje wnętrze. Pocałunek mężczyzny był pełen miłości i ciepła, których nie doświadczyłam w swoim życiu od bardzo dawna. Pragnęłam więcej, lecz Rudolph delikatnie się odsunął.

– Nie powinienem był... – powiedział przygryzając wargę.

– Proszę, nie przestawaj. Potrzebuję cię. – załkałam. Byłam gotowa go błagać, byleby tylko mnie znów pocałował.

Widziałam, jak mężczyzna się waha. Biorąc pod uwagę, jak emocjonalnie przebiegał nasz wieczór, bał się, że to może być dla mnie zbyt wiele.

– Proszę, Rudolph. – ponowiłan prośbę.

– Pieprzyć to. – usłyszałam, po czym blondyn mocno wpił się w moje usta.

Całował mnie intensywnie, z pasją. Chciał przekazać wszystko, co o mnie myślał. Jak bardzo jestem piękna, jak mnie pożąda oraz to, jak się o mnie troszczy. Nie pozostawałam mu dłużna. Włożyłam w pocałunki ogromną wdzięczność, chciałam mu również pokazać, że ufam i wierzę w każde słowo, które padło dziś z jego ust.

Części naszej garderoby zaczęły piętrzyć się na podłodze. Poznawaliśmy powoli swoje ciała, błądząc dłońmi po rozgrzanej skórze, całując i smakując każdy jej fragment.

Rudolph posadził mnie na barze i zarzucił sobie moje nogi na ramiona.

– Jesteś najpiękniejszym gwiazdkowym prezentem, Caroline. – wyszeptał, a jego usta przywarły do mojego wnętrza.

Pieścił i lizał moją kobiecość, dopóki nie doszłam z jego imieniem na ustach.

Rudolph nie dał mi odpocząć.  Ciężarem ciała zmusił mnie, abym położyła się na dębowym blacie. Nachylił się nade mną, podpierając się na rękach po obu stronach mojej głowy. W momencie gdy jego usta ponownie spotkały moje, wbił się we mnie. Jęknęłam, czując, jak jego długość zagłębiała się we mnie raz za razem.

Wtedy to dostrzegłam. Moja perspektywa uległa zmianie. W jego błękitnych tęczówkach zobaczyłam dokładnie to, co próbował mi przekazać. Moje życie było coś warte, ja byłam coś warta. A przede wszystkim - pierwszy raz chciałam być.

Fala emocji oraz orgazm spowodował, że moje ciało wygięło się w łuk, a przyjemność rozprzestrzeniła się w moim organizmie. Po raz kolejny w ciągu kilku minut i towarzystwie jęków rozkoszy wykrzyczałam imię blondyna.

Rudolph doszedł kilka sekund po mnie. Opadł na moje ciało, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi.

Gdy nasze oddechy się uspokoiły, mężczyzna zabrał mnie do pokoju, w którym wcześniej znaleźliśmy rozkładane łóżko. Zasnęliśmy w swoich objęciach niemal od razu.

***

Kilka godzin później obudził nas hałas dobiegający z głównej sali barowej. Ubraliśmy się w pośpiechu i poszliśmy do źródła dźwięku.

Właściciel był ewidentnie zaskoczony naszym widokiem.

– Co wy tu robicie? – zapytał zaskoczony.

– Przez pomyłkę pan lub pański pracownik zostawił nas w budynku po zamknięciu. Nie chcieliśmy dewastować lokalu, a jedyny numer telefonu, jaki znaleźliśmy znajduję się tutaj. – wyjaśnił Rudolph.

– Najmocniej państwa przepraszam. Przysięgam, że przedtem taka sytuacja nie miała miejsca. Proszę mi powiedzieć, jak mogę to zrekompensować. – na twarzy starszego mężczyzny malował się szok pomieszany ze strachem.

– Nic się nie stało. W ramach zadośćuczynienia, opróżniliśmy butelkę whisky i parę piw. Wesołych Świąt! – Krzyknęłam pociągając Rudolpha za dłoń i biegiem opuściliśmy bar.

Zamknęłam oczy i zaczerpnęłam świeżego powietrza, ogrzewając twarz w blasku słońca, które świeciło nad Los Angeles. Gdy przeniosłam spojrzenie na blondyna, on przyglądał mi się z uśmiechem.

Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu.

– To chyba... – zaczął niepewnie. Nie wiedziałam czy chciał się pożegnać, ale ja nie miałam takiego zamiaru.

– Wracasz ze mną do domu, reniferku. – rzuciłam z uśmiechem i obejmując mężczyznę rękoma, obdarzyłam go czułym pocałunkiem.

Parę miesięcy później

– To bardzo zły pomysł. – powiedziałam.

Byłam bardzo zdenerwowana. Siedzieliśmy w wypożyczonym samochodzie na obrzeżach Denver, pod dużym, pięknym domem.

– Ona i tak nie będzie chciała ze mną rozmawiać. Wracajmy.

– Kochanie, od kiedy ty tchórzysz? – zapytał Rudolph.

– Po prostu uważam, że powinnam ją uprzedzić. – fuknęłam zirytowana na mojego chłopaka.

– Oboje dobrze wiemy, że to by nic nie zmieniło, Care.  Jeśli nie spróbujesz, nigdy się nie dowiesz.

– Masz rację. – wzięłam głęboki wdech i chwyciłam za klamkę, aby wysiąść z auta. Zatrzymała mnie dłoń blondyna, która spoczęła na moim udzie.

– Na pewno nie chcesz, żebym poszedł z tobą? – zapytał z troską w głosie.

– Muszę zrobić to sama. – odpowiedziałam stanowczo.

– Czekam i trzymam kciuki. – odparł, na co ja dałam mu przelotnego buziaka i opuściłam samochód.

Na drżących nogach pokonałam parę stopni. Zapukałam kilkukrotnie w jasnobrązowe drzwi, które po chwili się otworzyły. Stanęła w nich moja starsza siostra.

– Caroline? – zapytała.

Emily wyglądała olśniewająco, krótkie brązowe włosy tworzyły na jej głowie artystyczny nieład, a zielone oczy przyglądały mi się badawczo. Ubrana była w letnią, luźną sukienkę, która zakrywała ciążowy brzuszek.

– Cześć Em. Możemy porozmawiać?

– Oczywiście, zapraszam. – brunetka otworzyła szerzej drzwi i zaprosiła mnie gestem do środka.

– Wejdź i się rozgość. Przyniosę lemoniadę. – odparła, gdy zaprowadziła mnie do salonu.

– Może ci pomóc? – zapytałam spoglądając na jej brzuch.

– Poradzę sobie. – odpowiedziała i pogłaskała z czułością piłeczkę, po czym zniknęła w kuchni.

Dom wyglądał wspaniale. Był jasny i przestronny, dokładnie taki, o jakim marzyła.

– Co cię sprowadza? – siostra położyła dzbanek z napojem oraz dwie szklanki na stoliku i zajęła miejsce we fotelu naprzeciwko mnie.

– Chciałabym cię przeprosić. Za wszystko. Za bycie złą siostrą, za to, że przeze mnie nie miałaś mamy ani taty. I dziękuję, że o mnie walczyłaś, gdy ja wolałam staczać się po równi pochyłej. Jesteś najlepszą siostrą, jaką mogłabym sobie kiedykolwiek wymarzyć. – Powiedziałam łamiącym się głosem. – Chciałam też, żebyś wiedziała, że bardzo cię kocham i strasznie za tobą tęsknię.

W moich oczach zebrały się łzy, gdy czekałam na jakąkolwiek reakcję z jej strony. Kiedy przez dłuższą chwilę jej nie uzyskałam, postanowiłam wstać i wyjść.

– Przepraszam, nie będę ci już przeszkadzać. – powiedziałam, próbując przywołać na twarz choć cień uśmiechu.

Spróbowałam, ale nie wyszło.

– Care, głuptasie. – Emily rzuciła mi się na szyję i zaczęła płakać. Ja również się rozpłakałam.

– Jak mama umarła, byłam dzieckiem i niewiele rozumiałam. W tatę uderzył pijany kretyn, a nie ty. Od bardzo dawna nie mam do ciebie pretensji. Kocham cię, zawsze kochałam. Ale byłyśmy dwoma skrzywdzonymi dziewczynami bez rodziców. Ciężko nam było się dogadać. Gdy zniknęłaś bez słowa, uznałam, że tak bedzie łatwiej. Dla mnie i dla ciebie. Przepraszam, że cię nie szukałam.

Stałyśmy, na przemian płacząc i śmiejąc się z siebie przez dobre kilka minut. Odzyskałam siostrę. To była jedyna rzecz, której brakowało mi do szczęścia.

– Zostaniesz na kolacji? – zapytała brunetka, gdy udało nam się uspokoić.

– Chętnie, ale nie jestem sama. W samochodzie czeka mój chłopak.

– Masz chłopaka? Ty? Musisz mi wszystko opowiedzieć.

– To zabawna historia, ale... – nie dokończyłam zdania, ponieważ moja siostra podeszła do schodów. Oparła dłoń na poręczy i zadarła głowę do góry.

– Trevor! Zejdź na dół! Caroline przyjechała z chłopakiem! Przyprowadź go, bo czeka w samochodzie! – krzyknęła, a po chwili jej mąż zszedł na dół.

– Cześć, Caroline – powiedział i pocałował mnie w policzek. – Dobrze cię widzieć.

Z Trevorem zawsze miałam dobry kontakt, choć długo myślałam, że nie pasują do siebie z Em. Dobrze, że się pomyliłam.

Mężczyzna wyszedł na zewnątrz, aby po kilku sekundach wrócić w towarzystwie mojego ukochanego. Oczy Rudolpha od razu przeskanowały moją sylwetkę. Chciał upewnić się, że wszystko ze mną w porządku. I tak było. Kolejny raz dzięki niemu.

W Denver spędziliśmy weekend. Nadrobiłam z siostrą stracony czas, a nasi mężczyźni również się polubili i znaleźli wspólny język. Obiecałam, że odwiedzę ją, jak już urodzi. Termin rozwiązania przypadał na Nowy Rok.

– Care, mam coś dla ciebie. – Przy pożegnaniu Em dała mi zawiniątko z szarego papieru. – Tata zrobił to dla ciebie, ale nie zdążył ci go podarować.

Podejrzewałam, że pod warstwą z papieru kryła się zawieszka, dlatego szybko go usunęłam.

Nie pomyliłam się. Moim oczom ukazał się wyrzeźbiony w ciemnym drewnie ognisty płomień. W oczach stanęły mi łzy.

– Był zapakowany wraz z moim. – brunetka wyciągnęła zza pleców płatek śniegu.

Gdy byłyśmy małe tata nazywał Emily śnieżynką, a mnie płomykiem.

– Dziękuję, Em. Będę tęsknić.

Boże Narodzenie, rok później

Minął już rok, odkąd Rudolph Nicholson stanął na mojej drodze i zagościł w moim życiu na dobre. Każdego dnia pokazywał mi, jak bardzo mnie kocha i uczył mnie, jak okazywać miłość.

Nasza relacja z każdym miesiącem się rozwijała. Kilka tygodni temu postanowiliśmy razem zamieszkać. Bywało różnie, ale zawsze staraliśmy się rozwiązywać wszystkie problemy na bieżąco, aby kłaść się do łóżka zgodni i szczęśliwi.

Marzenia Rudolpha zaczęły się spełniać. Ukończył nagrania do swojej pierwszej płyty, a ja byłam niesamowicie dumna z mojego mężczyzny.

Święto Dziękczynienia spędziliśmy z Emily i Trevorem, więc postanowiliśmy w Boże Narodzenie odwiedzić rodzinę blondyna w Portland.

– Caroline, dziecko! Jak ja się za Tobą stęskniłam! – Mary, mama Rudolpha, jak tylko zobaczyła mnie w progu, bardzo mocno mnie przytuliła.

Uwielbiałam ją od pierwszego spotkania. Tak samo Garretta, który był uroczym i zabawnym mężczyzną. Snow za to, od razu stała się moją przyjaciółką. Była naprawdę odpowiedzialną, młodą kobietą, ale również miała swoje za uszami

– Wesołych świąt Mary! – powiedziałam odwzajemniając uścisk.

Kobieta zaprosiła nas gestem do środka i wcisnęła w dłonie kubki z gorącą czekoladą.

Rudolph nie kłamał, mówiąc, że jego rodzina to świąteczne świry. Dekoracje w środku, jak i na zewnątrz zawstydziłyby samego Mikołaja.

Siedzieliśmy w salonie, w towarzystwie skwierczącego w kominku ognia, gdy w mojej kieszeni rozbrzmiał dźwięk telefonu.

– Przepraszam, muszę to odebrać. – powiedziałam widząc video rozmowę z Em. Wyszłam do kuchni i odebrałam.

– Cześć siostrzyczko. Ktoś chciałby cię poznać. – powiedziała Emily i skierowała telefon na różowy kocyk, który tuliła do piersi. Dopiero po chwili dostrzegłam, że siostra znajduje się w szpitalu, a na jej klatce leżał noworodek.

– Lizzie, to ciocia Caroline.

– Lizzie? – zapytałam niedowierzając.

– Elizabeth. Nazwałam ją po mamie. – Em ucałowała główkę córeczki.

– Jest idealna. Powiedz, że ciocia ją kocha i przyjedzie tak szybko, jak będzie mogła. A z Ciebie jestem dumna i też mocno cię kocham.

– Ja ciebie też Care, odezwę się jutro. Wesołych Świąt.

– Wesołych Świąt Emily.

Gdy wróciłam zapłakana do pokoju, blondyn znalazł się przy mnie, zanim zdążyłam odpędzić kolejną łzę.

– Caroline? Co się stało? Mów do mnie kochanie. – zmartwiony złapał moją twarz w dłonie.

– Jest cudownie. Em urodziła przed terminem. Zostałam ciocią. – wyszlochałam.

W salonie wybuchły salwy radości i oklaski. Wszyscy ucieszyli się równie mocno, co ja.

Po świątecznym obiedzie, który upłynął w rodzinnej atmosferze, Rudolph wyprowadził mnie na zewnątrz. Przez chwilę, w milczeniu, oglądaliśmy spadające płatki śniegu, które były tu prawdziwą rzadkością. Przeważnie miasto było spowite deszczowymi chmurami.

– Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. – powiedział wręczając mi czerwone pudełeczko ozdobione złotą kokardą.

Otworzyłam je, a moim oczom ukazała się srebrna bransoletka z zawieszkami. Mężczyzna o niczym nie zapomniał. Baletnica, konik na biegunach, śnieżynka. Symbole mojej rodziny. Dodatkowo srebrną obręcz zdobiła głowa renifera oraz ognisty płomień.

Tata miał rację. Byłam ogniem. Ale nie destrukcyjnym i niosącym zniszczenia, choć bardzo długo tak o sobie myślałam. Teraz byłam płomieniem, który wesoło tańczył i ogrzewał serca.

– Kocham cię, mój reniferku.

Nie spodziewałam się, że kiedyś będę w stanie kochać kogoś tak mocno i bezwarunkowo, jak pokochałam Rudolpha. To nigdy nie wydarzyłoby się, gdyby nie świąteczna pomyłka pracownika baru.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #christmas