prolog
Sala sądowa wydaje mi się zdecydowanie za mała przez, co czuję jak zaczyna brakować mi tchu. Czy te ściany się zwężają? Mam wrażenie, że ktoś zabiera mi potrzebne powietrze chcąc mnie udusić.
Rozglądam się, oceniając ludzi, którzy siedzą tu od dwóch godzin. Na samym końcu zauważam siwiejącego sędzię, który patrzy na mnie uważnie. Co chwilę zerka na dokument w swoich dłoniach a później na mnie. Jego wzrok jest znudzony i z pewnością chciałby zakończyć to jak najszybciej.
– Proszę podejść do wskazanego stanowiska.
Przełykam głośno ślinę, słysząc jego stanowczy głos. Wskazuje dłonią na miejsce obok wysokiego adwokata i posłusznie kieruję się w tamtą stronę. Siadam na niewygodnym stołku i wypuszczam dwa głębokie oddechy.
Muszę się uspokoić, bo inaczej nie będę w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa.
– Panna Grace Malley, zgadza się? – pyta sędzia.
Kiwam głową jak idiotka i dopiero sekundę później przypominam sobie, że tu ważny jest głos. Oni chcą usłyszeć wszystko co mam do powiedzenia.
– Zgadza się – odchrząkuję cicho.
– Pouczam panią o obowiązku mówienia prawdy, za składanie fałszywych zeznań grozi kara pozbawienia wolności do lat ośmiu, zgodnie z arty...
Więzienie dla kobiet chyba nie jest takie złe, prawda? Myślę, że poradziłabym sobie przez te osiem długich lat.
– Rozumiem – odpowiadam, spoglądając na swoje złączone dłonie.
Czuję, jak żołądek wywraca mi się na drugą stronę. Nie podnoszę głowy, bo boję się spojrzenia czarnych oczu, które teraz obserwują mnie uważnie.
Jestem świadoma jego obecności. Czuję to i to aż zbyt intensywnie. Wwierca się we mnie jak w najważniejszą osobę na tej sali i sprawia, że zapominam powoli o tym co powinnam teraz zrobić.
– Co robiła pani dnia dwudziestego pierwszego sierpnia dwa tysiące dwudziestego roku, między godziną drugą a trzecią?
– Odbywałam swoją zmianę w szpitalu Mount Sinai – mówię zgodnie z prawdą.
Przynajmniej z tym nie muszę kłamać. Może dzięki temu dostanę siedem lat zamiast tych wcześniej wspomnianych ośmiu?
– Kiedy zorientowała się pani, że pan Ronners nie żyje?
– Po usłyszeniu jednego strzału, od razu udałam się do sali, w której leżał pan Ronners.
Moje wyuczone na pamięć zdania, brzmią jakbym czytała wszystko z kartki. Powtarzałam to w głowie jak mantra i w końcu mogę pozbyć się tego ze swoich myśli. Już nie muszę dłużej o tym myśleć, bo to ostatni raz, kiedy o tym mówię.
– Co zastała pani po wejściu do środka sali?
– Martwego pacjenta z raną na czole, zapewne od postrzału.
Dostanę Oscara za tą rolę.
Sędzia milknie na chwilę, zapisując coś w swoich dokumentach. Nie rozumiem po co zadają mi te same pytania. Przecież mówiłam to już co najmniej kilka razy na przesłuchaniach. Teraz tylko się powtarzam.
– Czy zauważyła pani oskarżonego na miejscu zbrodni?
Tak. Sama go tam wprowadziłam.
Unoszę nieznacznie głowę i zauważam te czarne tęczówki, które śnią mi się każdej nocy. Jego wyraz twarzy jest spokojny i zupełnie niewzruszony zaistniałą sytuacją. Jakby doskonale wiedział, że to zaraz się skończy a on wróci do swojej posiadłości a ja razem z nim. Jest przekonany, że go nie wydam.
Patrzy na mnie, unosząc nieznacznie lewy kącik ust. Mój puls przyspiesza niebezpiecznie i dopiero teraz zdaję sobie sprawę jakiemu mężczyźnie oddałam swoje kruche serce.
– Nie – odpowiadam bez zawahania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top