Rozdział 1

Kiedyś uwielbiałam odkrywać nowe miejsca, podróżować w dalekie, egzotyczne krainy i poznawać obce kultury. Już nawet pomijając moją miłość do odkrywania tamtejszych kuchni.
Jednak warto zaznaczyć, że kiedyś trwało do zeszłego mader, czy jak to mówią tubylcy, poniedziałku.
Poniedziałek.
To nawet nie brzmi ładnie!
Z drugiej strony, odezwała się poetka roku...
W każdym razie, moja dusza odkrywcy uleciała w siną dal w chwili, gdy dotarło do mnie, że wypada coś zrobić z faktem, że aktualnie jestem pośrodku obcego miasta.
Obcego miasta w obcym kraju na obcym kontynencie w obcym świecie.
Tadadam, czar odkrywania egzotycznych krain poszedł w cholere.
Tak więc, jako, że za bardzo nie miałam wyboru, zaczęłam zagłębiać się w ten świat.
Oczywiście, najpierw wypróbowałam całkiem sporo pomysłów na wrócenie do domu. Zaczynając od szczypania na przebudzienie (w końcu zazwyczaj, jakkolwiek zły byłby to poranek, niebo się nie rozpada, a ty nie lądujesz w świecie-kuwecie) aż po wzywanie wszystkich bogów, boginek, bożków, bóstw i cholera wie co jeszcze.
Więc chcąc nie chcąc, czując się oszukana przez los i bogińkowe cholerstwa, przystąpiłam do operacji POJJ.
Za tym dumny i zgrabnym skrótem kryje się jakże przewidywale "Przynaniej Ogarnij Jakieś Jedzenie".
Oczywiście po drodze się trochę skomplikowało.
A dokładniej, okazało się, że mieszkańcy Kuwetlandu są całkiem nowocześni.
Albo to po prostu my jesteśmy strasznie zacofani.
Nie żebym obstawiała to drugie, ale podczas gdy mój lud dumnie skupiał się na nawalaniu na miecze z sąsiadami, oni latają po niebie metalowymi wozami. Chociaż od jakiegoś czasu już nawet nie zadaje pytań...
Aczkolwiek Prawdziwą Sztuke to mają do dupy. Czy raczej praktycznie w ogóle jej nie mają.
Za to nadali jej beznadziejną nazwe; magia.
Prawie tak beznadziejnie brzmi, jak poniedziałek.
Czyli, jeśli nie liczyć tego, że nie znam kultury, zwyczajów, technologi i języka, mam przewage nad zwykłym szarym mieszkańcem Kuwetlandu.
Szach mat, losie i bogińkowe cholerstwa!
Wracając do sedna sprawy, zbiegiem okoliczności ogarnianie jedzenia skończyło się na wylądowaniu w takim metalowym wozie, co to do końca metalowy nie jest. Co więcej, to jestem tu w charakterze zbiegouciekinieroprzestępcy, który ma zakładnikopilota metalowej puszki.
Oczywiście, warto zaznaczyć, że inne metalowe puszki, które dzielnie lecą za nami i każą się tytułować per "Gwardia Spartcośa" nie mają wobec mnie zbyt przyjaznych zamiarów.
Bo na zaproszenie na cherbatke, to to nie wygląda. Chociaż cholera wie, jak pokręcone oni mają zwyczaje.
Jednak, tak na wszelki wypadek założyłam, że jednak chcą mnie przerobić na obiekt do zeskrobywania ze ścian i sufitu.
Tak na wszelki wypadek.
Chociaż z drugiej strony, to szkoda by było, bo te ściany są strasznie czyste. I chyba niedawno malowane.
A poza tym, ten pilotozakładnik i tak się już chyba traumy nabawił. To teraz trzeba tylko mieć nadzieje, żeby nie zszedł na zawał, bo dopiero zaczne mieć problemy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top