epilog. czy ty umiesz czasem nie pipczyć?
To ekscytujące.
To naprawdę niesamowicie ekscytujące, kiedy po trzydziestu latach życia praktycznie w pojedynkę, znajdujesz rodzinę i decydujesz się ją powiększyć. Domyślam się, że wiek tutaj nie ma większego znaczenia, jednak wciąż, im dłużej poświęcasz tak naprawdę wszystko co robisz tylko sobie, a później masz się z kim dzielić swoimi wzlotami i upadkami...
To ekscytujące.
Zawsze myślałam, że jestem stworzona do sukcesu. Tylko i wyłącznie, a później uświadomiłam sobie, albo raczej życie mi uświadomiło, że nie muszę wybrać jednej rzeczy, której oddam swoje serce.
Ciężko było mi zrezygnować z pracy na ten czas. Widziałam jak Luke wywraca oczami teatralnie, widząc że po raz kolejny wkładam chusteczki do stanika, z nadzieją, że ktokolwiek weźmie na poważnie przeciekającą w biustonosz ciężarną na spotkaniu biznesowym. Widziałam jak codziennie wzdycha, gdy na komunikat „Meg, macierzyński", odpowiadałam „Luke, nie". Widziałam jak budzi się ze mną w nocy, gdy po raz setny maszeruję do łazienki, bo dziecko potrafi strasznie uciskać na pęcherz. Widziałam jak się stara i zamiast kręcić nosem na to, że jego seksowna, biznesowa żona przybiera na wadze, sam przynosi mi najdziwniejsze słodycze, jakie sobie wymyślę. Widziałam jego zaangażowanie w remont mieszkania, kiedy dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli drugiego syna. Widziałam jak siedzi z Natem nad lekcjami, gdy już ciężko było pochylić mi się do zeszytu.
Widziałam te wszystkie rzeczy, wciąż z cudownym momentem swojej największej, życiowej błazenady w tle.
Test ciążowy zrobiłam w biurowej toalecie, gdy zemdliło mnie podczas spotkania. Prawie rok staraliśmy się o pociechę, bo jak się okazuję, nie każde zbliżenie bez zabezpieczenia prowadzi do natychmiastowego zapłodnienia. Oczywiście nie zachęcam tymi słowami młodych ludzi do ryzyka. W końcu... Im jest się młodszym, tym łatwiej zwyczajnie wpaść, choćby od pękniętej gumy, albo źle dawkowanych tabletek antykoncepcyjnych, ale wciąż. To nie jest zawsze tak, że wystarczy jeden raz, a następnego poranka budzisz się z chęcią zarzygania całego pomieszczenia, natomiast dnia kolejnego masz już ciążowy brzuszek. Fajnie by było gdyby ciąża trwała trzy doby, a sam poród był kwestią magicznego pojawienia się dzidziusia w rękach rodziców, bez konieczności parcia, rozrywania pochwy, albo operacji w postaci cięcia cesarskiego. Niestety. O ile w pierwszych miesiącach czułam się jak non stop po ostrym kebabie, potem chodziłam nieustannie napalona, co właściwie wszystkim odpowiadało, im młody był większy, tym bardziej ja chciałam wyrwać sobie kręgosłup, odrąbać nogi i najlepiej zdzielić mojego męża w twarz tymi częściami ciała, bo przecież on mi to zrobił!
Wróćmy do testu.
Zrobiłam go w pracy. Po paru pierwszych, negatywnych testach wykonanych wcześniej, raczej straciłam już nadzieję na to, że Nate doczeka się rodzeństwa. Więc uznaliśmy, że trudno, może kiedyś wypali, a seks bez zabezpieczenia na tyle przypadł nam do gustu, że i tak go uprawialiśmy.
Dużo seksu... Na to nigdy nie mogłam narzekać w swoim małżeństwie.
Ale miesiączka mi się spóźniała, co ignorowałam, albo raczej umknęło mi w tłoku, bo dostawaliśmy coraz więcej zleceń, zatrudnialiśmy coraz więcej ludzi, do tego stopnia, że rzeczywiście otworzyliśmy jeszcze jeden oddział w LA, zatem no cóż, byłam dość mocno zapracowana.
Tym samym zwaliłam na to moje nagłe nudności, tycie na wskutek dziwnych upodobań jedzeniowych i wielką, ale to wielką senność. Mimo to miałam jakoś gęstsze włosy, lepszą kondycję skóry... I straszną nietolerancję alkoholu, który i tak nie przewijał się szczególnie w naszej codzienności, bo skoro mieliśmy mało czasu na życie, nawet nieszczególnie chciało nam się zaglądać do kieliszka.
Tamtego poranka przyjechałam do biura długo po Luke'u, bo musiałam odebrać Jackie i Connie z sali zabaw i dopiero siostra mężczyzny, mierząc mnie od góry do dołu powiedziała te słowa.
- Margaret... Ty jesteś w ciąży.
- Coś ty. – Machnęłam ręką, ale patrząc na zajawioną ruchem drogowym dziewczynkę w foteliku przez lusterko... Coś mnie tchnęło i znów... Kupiłam ten cholerny test.
Luke: o której będziesz? Mam dla ciebie kanapkę z pastą łososiową, swoją drogą, od kiedy ty lubisz pastę łososiową?
Meg: tak jakoś mnie wzięło i dzięki, będę za dwadzieścia minut. Kiedy przychodzi do ten koleś w za ciasnych jeansach?
Meg: i nie mam na myśli ciebie, skarbie ;)
Luke: zabawne, za godzinę
Luke: jedź bezpiecznie x
Odłożyłam telefon, odstawiłam rodzinkę na miejsce, po czym rzeczywiście ze szczególną uwagą dojechałam do biura. Poczułam lekki stres. Przywitałam się grzecznie z Cynthią w recepcji, która też obserwowała mnie bacznie, podobnie z resztą co Jackie, ale udawałam, że tego nie widzę. Zamiast powiedzieć Hemmingsowi co mam na myśli, uznałam, że nie będę go niepotrzebnie podniecać wizją dziecka i od razu weszłam do łazienki.
Zrobiłam wszystko zgodnie z instrukcją. Odczekałam adekwatny czas, a widząc plusik na teście, aż otworzyłam oczy szerzej. Serce zabiło mi dwukrotnie szybciej. Położyłam odruchowo dłoń na swoim brzuchu i niewiele myśląc, pobiegłam prosto do naszego gabinetu.
Nie zważałam na nic. Stłukłam kubek Cynthii stojący na jej biurku, bo na nie wpadłam.
- Przepraszam, wytrę to zaraz, nie kłopocz się – powiedziałam praktycznie zapowietrzona.
- Pani He...
- Nieważne! – rzuciłam jeszcze, ignorując fakt, że wszyscy ludzie w holu patrzą na mnie właśnie jak na idiotkę, ale co z tego?! Co z tego, że prawdopodobnie straciłam część klientów, skoro miałam w sobie życie, którego chciałam jak jasna cholera, z mężczyzną, którego kochałam bardziej niż wszystko na świecie.
Wbiegłam prawie w woźnego i jego też przeprosiłam, a potem otworzyłam drzwi jak torpeda, zignorowałam że w pomieszczeniu jest przyciemnione światło, że Luke zamiast siedzieć i grać w Jewell Legend opowiada coś ze wskaźnikiem elektrycznym... Typowi w za ciasnych spodniach, który miał być godzinę później, ale... Ale...
No zawładnęły mną emocje. I to nie jest wina mojej płci, mojej ciąży, moich hormonów, tylko mojego przeklętego charakteru.
Sztuczna rzęsa spłynęła mi po policzku razem z tuszem, a druga została na białej koszuli mojego zdezorientowanego męża, który od razu złapał mnie w swoje ramiona, nie wiedząc co się właśnie wydarzyło.
- Luke, jestem w ciąży – powiedziałam, na co zamiast się gniewać, krzyknąć, że właściwie chyba spłoszyłam ważnego klienta, on uśmiechnął się tak szeroko i szczerze, że zmiękło mi serce i... Znowu zaczęłam płakać.
Koleś w ciasnych spodniach chyba był ojcem, albo bardzo wyrozumiałym, zabawnym człowiekiem, bo to zrozumiał. Aż dziwne.
Ja bym chyba nie zrozumiała.
Start w kolejną wersję rodzicielstwa mieliśmy więc dobry. Według badań okazało się, że rzeczywiście test nie kłamał i Luke'owi udało się mnie zapłodnić. Nate był tym zafascynowany, moja mama od razu zabukowała bilety, żeby przylecieć i pogratulować nam osobiście, a Liz trochę zmiękła, od czasu do czasu podrzucając jakieś książki o macierzyństwie, chociaż wciąż miałam jej strach.
Jasne, że chłopaki to opili. Jasne, że zrzędziłam Cassie siedem razy dziennie, że sobie nie poradzę i ma mi pomóc.
Ale dobrze się w tym wszystkim bawiliśmy. Mieliśmy zostać rodzicami. W sumie to znowu...
Nate okazał się chyba największym wsparciem na jakie mogłam liczyć. Był przykładnym dzieckiem, ze średnimi ocenami, ale starał się zaliczać nawet tę matmę, żeby żadne z nas nie musiało fatygować się do szkoły. Wygrał jakiś konkurs malarski i to był jedyny raz, gdy razem z Lukiem przeszłam się do tej cudnej placówki, gdzie chyba wszyscy nas nienawidzili za eklerową wojnę, po dyplom i nagrodę.
Prawie się trzęsłam z nerwów, gdy okazało się, że nagrodą była wycieczka do Europy, do Rzymu mianowicie, ale dzwonił codziennie, opalił się i wysłał mi z kilkanaście kartek, bo nie umiał wybrać najładniejszej.
Gdy wrócił po dwóch tygodniach, śmiał się z nas, że Luke na poważnie wziął tę ciążę i teraz jesteśmy w niej razem, bo co prawda sama nie wcinałam tych wszystkich słodyczy i fastfoodów. Ale obiecaliśmy sobie siłownię po porodzie, co wyszło... No... Wyszło jakoś.
Największym dowodem miłości i oddania okazała się chwila, gdy w siódmym miesiącu obudziłam się z nieodpartą chęcią na big maca gdzieś koło trzeciej rano, więc bez słowa ubrał się, wsiadł w samochód i przywiózł mi dwa na wszelki wypadek.
Dowiadując się, że to chłopiec, przemogłam swój strach przed teściową, bo wpadła na herbatę, pośmiać się ze mnie, że podzielę jej los i mamy próbować do trójki, bo jej się udało za trzecim razem z Jackie, a z samymi facetami w domu... Mogę czasem nie wytrzymać psychicznie.
Pf, dobrze się bawiłam z trzema facetami w domu!
Znudzeni nowojorskim mieszkaniem, w końcu rzeczywiście przeprowadziliśmy się do domu w Los Angeles. Nasi przyjaciele zrobili nam praktycznie pogrzeb, ale musieliśmy w końcu znaleźć taki... Swój kąt.
Więc Cynthia dostała awans, przez co nie mogłam odkleić jej od siebie, gdy ze łzami szczęścia całowała mnie po policzkach do tego stopnia, że... Znowu przeciekłam mlekiem. Ale miałam to totalnie gdzieś.
Bo naprawdę wszyscy byli cholernie szczęśliwi.
Jak nazwaliśmy drugiego syna? Charlie. W sumie to Charles. Czasem Chuck, ale to tylko wtedy jak był niegrzeczny i dopiero po fakcie zorientowaliśmy się, że zrobiliśmy głupotę tysiąclecia, decydując się wychowywać Chucka i Nate'a pod jednym dachem, oczywiście mam tu na myśli analogię do Gossip Girl, zatem wyprowadzka z Manhattanu jest dość... Dość oczywista.
Mieliśmy wspaniałe życie. Ze wzlotami, ale także z ogromną ilością upadków. Luke miał rację wybierając wielki dom, ze względu na to, że czasem nie musieliśmy się w nim oglądać, zwłaszcza że w LA mieliśmy osobne biura, a ja częściej pracowałam z domu.
Myślę, że jestem dobrą mamą. Luke naprawdę był mi potrzebny, zwłaszcza na początku, gdy bałam się, że skrzywdzę własne dziecko przez przypadek, bo Charlie był taki mały i kruchy, a potem... Potem zaczął rosnąć. No cóż, tatusia nie miał wcale małego, więc czego mogłam się spodziewać?
Nate poszedł na ASP na studia, jeśli o to chodzi. Czasem widywał się jeszcze z Samem i Frankie, bardziej z Samem właściwie, co mnie i Luke'a w ogóle nie zdziwiło, ale uznaliśmy, że nie musi robić przed nami żadnych coming outów. Czasem dzwonił mówiąc, że ma nowego chłopaka, później przyjeżdżał do domu przedstawiając nam swoją dziewczynę, a my po prostu kiwaliśmy głową, bo to nie miało żadnego znaczenia. Trochę się wkurzałam, że lubi randkować, bo nieważne z kim, ale mógłby nie zmieniać sobie partnerów co chwila, jednak halo... To jego życie, hm?
Charlie jednak polubił matematykę. Ma do tego głowę chyba bardziej niż ja i Luke razem wzięci, więc babcia Liz chodzi wciąż dumna jak paw.
A my?
No cóż. My mieliśmy dzieci, duży dom w LA, dobrze prosperujący biznes i pieniądze. Ale coraz rzadziej mieliśmy siebie.
I gdybym tylko mogła cofnąć czas i wrócić do początku... Tej historii, jej zakończenia, gdybym mogła coś teraz z tym zrobić, zrobiłabym to, ale...
- Luke...
- Meg?
- Ja nie chcę się z tobą rozwodzić.
Poczułam jego wzrok na sobie. To jak zlustrował mnie w taki sposób, w jaki lustrował mnie zanim wszystko zaczęło się sypać. Nie miałam najmniejszej ochoty na opowiadanie tego co doprowadziło nas tutaj, gdzie streszczamy całą historię, jak właściwie na AA, tylko po to, żeby przypomnieć sobie skąd wyszliśmy i gdzie nas to zawiodło.
Wiedziałam jedno. Kiedy wszyscy ci ludzie, którzy podobnie jak my uznali, że czas na terapię małżeńską, wraz z panią psycholog i paroma innymi, zainteresowanymi osobami z obsługi wlepiali w nas wzrok pełen ciekawości, ja wywnioskowałam tylko to, że żadna terapia, żadni psychologowie i żaden rozwód nie załatwi naszych spraw lepiej niż my sami.
Bo ja naprawdę nie chcę go stracić. Bo ja naprawdę... Nie chcę znowu być Margaret Langford i dobrze mi jako Margaret Hemmings.
- A myślisz, że ja tego chcę? – Ujął moją dłoń w swoją, a mnie wręcz zmiękły kolana. – Chodź, pojedźmy do domu.
Jakaś sfrustrowana żona uderzyła swojego zmęczonego męża w ramię, chyba z myślą, że on też powinien teraz to zrobić.
- Nie wiem... Chcesz? – zapytałam wręcz szeptem, gładząc obrączkę na jego serdecznym palcu.
- Pogięło cię? – Uniósł jedną brew. – Mam lepszy pomysł niż rozwód.
- Hm?
- Weźmy jeszcze raz ślub, odnówmy przysięgę.
- O Boże, ty mówisz serio?! Przecież... Przecież wczoraj się spakowałeś...
- Mówię serio. To był błąd, ta cała drama... Margaret, wyjdź za mnie jeszcze raz. – Przyklęknął na jedno kolano.
- Jesteś nienormalny. Dobrze, wyjdę za ciebie jeszcze raa...- Pisnęłam bo wziął mnie na ręce. – Postaw mnie, znowu ci strzeli coś w krzyżu i znowu będę cię smarować amolem, i znowu wszystko w domu będzie śmierdzieć jak w szpitalu.
Wstał i zaczął kierować się do wyjścia.
- Pi pi pi pi, umiesz czasem nie pipczyć?
Otworzył drzwi, nawet nie żegnając się ze słuchaczami.
- Halo! A czemu chcieliście się rozwieźć! – zawołała pani psycholog.
- Nieaktualne! – odkrzyknął już z korytarza, po czym zgiął się w pół, odstawił mnie i położył rękę na swoich plecach. – Jedziemy na pogotowie...
- Wiedziałam, stary, a głupi, nauczysz się wreszcie? – Objęłam Luke'a w pasie, po czym stanęliśmy na chłodnym wietrze. Mój wzrok utkwił w szyldzie piekarni. – Masz ochotę na eklera?
- Mam ochotę teraz umrzeć, kobieto, kurwa mać, dysk mi chyba wyleciał!
- Masz czterdzieści lat, czy czterysta?
- Nienawidzę cię. – Wywrócił oczami.
- Kochasz mnie. – Pokazałam mu język.
A teraz siedzę w poczekalni u ortopedy i pozwalam Luke'owi zjeść bitą śmietanę z tej eklerki, w oczekiwaniu na słodką czekoladę z góry.
Przepraszam, nie mieliśmy lepszego pomysłu, żeby nazwać tę spowiedź. Jest wyrecytowana na kolanie, więc niech będą Czekoladowe Eklery.
*
Cześć, jestem Luke Hemmings, nie piję dużo wódki, ale Mike z recepcji szepnął, że tutaj mnie wysłuchają. Zatem mam na głowie ślub siostry, marudzącą z tego tytułu mamusię, sprawę rozwodową ze zdradzającą żoną i ośmioletniego syna. W pracy robią restrukturyzację, to znaczy po prostu zwalniają ludzi, mój szef właśnie wyleciał. Na jego miejsce natomiast wsadzili jakąś bucowatą angielkę ze zbyt wysokim ego, która prawko znalazła najpewniej w chipsach. Jeśli ona mnie wyleje, skoczę z Brooklyn Bridge. Żartuję, zapewne zniszczę jej Hondę, a potem będę uciekał przed NYPD śmiejąc się histerycznie w rytm Guns'n'Roses.
Ja mam się spowiadać? Nie mam się z czego spowiadać! No już... Siedzę.
Dobry wieczór, moje imię: Margaret Langford, dyrektor kreatywny, przełożona nowojorskiego zespołu kopiowania projektów w Hood&Dunning. Ta, kogo to obchodzi. Niedługo stuknie mi trzydziestka, jestem zaręczona z nudnym prawnikiem i codziennie rano buudzę się skacowana moralnie widząc szczęście mojej siostry, jej cudownego mężą i dzieci, a potem muszę oglądać te kanalię, Hemmingsa. Och, chciałabym go zrestrukturyzować, ale im bardziej rozpiera mnie taka ochota, tym bardziej on udowadnia, że jest na to za dobry.
W którym Luke nie radzi sobie z dorosłością, a Margaret zapomniała już jak to jest się śmiać.
________________________
5sos - valentine
Bardzo wam dziękuję za to, że wyczekaliście do końca tej opowieści. Jestem niesamowicie szczęśliwa, że udało mi się ją skończyć tak jak planowałam od początku. Oczywiście, mogłabym pisać o ich szczęśliwym życiu, o ich małżeństwie, mogłabym opisać tę całą dramę, ale uznałam, że może lepiej zostawić to w niedopowiedzeniu, bo ta książka ciągnęłaby się strasznie. Poza tym ja sama nie chciałabym zniszczyć tych bohaterów, bo strasznie ich lubię.
Chciałabym teraz żeby każdy czytelnik wyraził tutaj swoją opinię o całości.
Ja? Ja osobiście uważam, że eklerki mają sporo niedociągnięć, ale je uwielbiam. Pisało mi się je dla was strasznie przyjemnie i cieszę się, że wreszcie zakończyłam coś tak, jak miałam to w pierwotnym planie.
Więc co? Chyba czas się pożegnać, nie? No... no niezupełnie.
Chciałabym wam zaproponować jeszcze inne moje książki, które piszę aktualnie z miłością i oddaniem oraz przedstawić parę pomysłów, które mogą wam przypaść do gustu, bo chętnie w przyszłości, może nawet niedalekiej stworzę coś jeszcze z dorosłymi bohaterami i mam w głowie zalążek paru pomysłów.
Zatem, to co aktualne i możecie przeczytać już na moim profilu:
"Unsound"
Opis: "Ponieważ każdego dnia jesteś starsza, a w miejscu twojego serca zaczyna pojawiać się dziura. Dlatego próbujesz ją wypełnić; przyjaciółmi, imprezami, karierą, ale dziura... Wcale się nie nie zapełnia. I jednego dnia rozejrzysz się dookoła, zauważysz że wszyscy cię kochają! Ale nikt cię lubi. I to najbardziej pochłaniające uczucie samotności na całym świecie." Bojack Horseman
unsound - fałszywy, oparty na błędnych przesłankach;
unsound - niezdrowy umysłowo;"
https://youtu.be/YapyZNQmV_I
Jeśli mam być szczera to moje ulubione opowiadanie z tych, które kiedykolwiek napisałam, bo jest ono już prawie skończone w wordzie. Cała historia jest dość... Dobijająca, trochę mroczna w psychologiczny sposób, ale przy tym dość urocza i strasznie dla mnie ważna. Więc jeśli macie ochotę poznać zupełnie inne oblicze Luke'a, który również jest narratorem, to serdecznie zapraszam, bo w książce znajdziecie również spis treści i rozdziały długie, ale także te krócitkie na pareset słów.
Chętnie też wdaje się tam w jakieś rozmowy właśnie w kontekście psychologicznym, więc jeśli macie ochotę, wbijajcie.
"HATEFUCK"
Opis: "Luke Hemmings miał stosunkowo bujną wyobraźnię, przez co wpadał na różne, z reguły głupie pomysły, ale nigdy nie podejrzewałby siebie o to, że skończy w łóżku ze znienawidzoną, irytującą, młodszą siostrą swojego najlepszego przyjaciela, chcąc nauczyć ją na czym tak naprawdę polega seksualność."
https://youtu.be/jhtiovVDRdE
Wbrew pozorom hatefuck nie jest tylko o seksie. Jest tak naprawdę moim podsumowaniem okresu dojrzewania. Jest opisem różnych pierwszych razów i tego w jaki sposób młodzi ludzie radzą sobie z emocjami i sytuacjami takimi jak na przykład wybór ścieżki życiowej, pierwsza miłość, oczekiwania rodziców, oczekiwania znajomych i świat przepełniony zewsząd social mediami. Jako że sama lat mam 20, nie więcej, sama niedawno przechodziłam przez to wszystko, a w niektórych kwestiach nadal przechodzę, więc chętnie się dzielę z wami moimi przemyśleniami i wnioskami.
Poza tym jest tam też dość pozytywny humorek.
To by było na tyle z moimi zaproszeniami na opowiadania, chcę wam rzucić jeszcze dwa pomysły dotyczące tego co chciałabym ruszyć w przyszłości, a wy koniecznie napiszcie mi jakie macie względem tematu przemyślenia i za co powinnam się zabrać.
1. Historia gdzie akcja dzieje się w szkole. Bo romanse pomiędzy nauczycielem, a uczniem już znamy, ale ja chciałabym napisać romans pomiędzy... Nauczycielami. Mój concept jest taki, że główny bohater (najpewniej będzie to luke, nie oszukujmy się) jest nauczycielem angielskiego, jest właśnie taki bardziej w stronę literatury, duszy, myślenia abstrakcyjnego... I praktycznie ma uznanie uczniów, grona pedagogicznego, no wszystkich i nagle... Ktoś zaczyna podważać jego wszechzajebistość, a jest to nowa nauczycielka matematyki, która ma salę tuż obok niego i wcale nie jest starą zołzą, tylko całkiem młodą i seksowną zołzą, co wcale nie pasuje do typowego profilu nauczycielki matematyki. Jaki jest ich największy problem? To, że wentylacja sprawia, że czasem zakłócają sobie nawzajem lekcje. Wiecie, chciałabym się zabrać za szkołę od tej perspektywy.
2. Chciałabym zrobić całkowity rewrtite Strip my mind, zupełnie na nowo. To historia, w której fałszerz sztuki zostaje złapany przez młodą policjantkę, która się praktycznie na niego uwzięła i załatwia mu ugodę, na której zostaje informatorem policji, ale nie tylko... Za tę właśnie ugodę, osobiście, poza prawem, zgadza się wyświadczyć jej przysługę. Mianowicie... Pomaga jej poprawić książkę, którą napisała, chce wydać, tylko problem jest taki, że ona myśli bardzo zerojedynkowo, a on... On jest artystą. Problem w tym, że on nie bardzo chce się otwierać przed kobietą, której uciekał po nowojorskich dachach przez ostatnie pięć lat.
Koniecznie napiszcie mi co myślicie o tych dwóch propozycjach, bo bardzo chętnie napiszę je obie, tylko muszę najpierw wiedzieć, za którą wziąć się prędzej.
I ogólnie to założyłam patronite, właściwie z ciekawości jak to ładzia. Bo nie chcę bawić się w wattpada premium, nie chcę żeby ktoś mi płacił za to, że piszę sobie z pasji, no błagam, szanujmy się. W kwestii pisania bardziej cenię sobie długaśne komentarze, wiem, że mój target raczej nie zarabia xD Ale ktoś na twitterze napisał mi, że właściwie to fajna rzecz, bo jeśli ktoś będzie miał ochotę, to ja daję mu możliwość. Od nikogo niczego nie oczekuję, progi są, bo muszą być, żeby aktywować konto, ale mi to w sumie wisi, ja sama się uczę jak to działa. Dlaczego właściwie się na to zdecydowałam? Bo własnie przeczytałam parę komentarzy, gdy powiedziałam to żartem, że artystów warto wspierać. Jak to nie pyknie pisać na wattku nie przestanę, to mnie odchamia i zawsze będę robić to stricte charytatywnie xD jednak mimo wszystko, to taki mały eksperyment. Zainteresowanych zapraszam więc na moje konto na patronite.
Jeśli chcecie zostać ze mną w jakimś kontakcie zapraszam również na:
twitter: acczkolwiek
spotify (polecam, mocno polecam): yourlittleboo
instagram: ylboo_
All the love, Boo x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top