6. cudowne chwile w ramionach słuchawki prysznicowej
czekolada z truskawkami.
Jeśli istnieje jedna rzecz na świecie, której kobiety nienawidzą niemal tak bardzo jak okresu, definitywnie jest to odrastanie włosów na ciele. Oczywiście, nie każda z nas musi się golić, to jest wybór, nie żaden przymus, ale ja akurat byłam zwolenniczką gładkiego ciała, a z zarostem, nazwijmy to po imieniu, nie czułam się komfortowo.
Dlatego korzystając z chwili gdy Asthon i Cassie zabrali Tianę oraz Nate'a na Long Island, Calum z Jackie zaoferowali się do opieki nad maluchami, by pewnie móc hartować się na przyszłość, weszłam pod prysznic, by podjąć walkę z żyletką, przy okazji wynagradzając sobie te akrobacje cudownymi chwilami w ramionach... Słuchawki prysznicowej.
Ja wiem, to jest okropne, ale czułabym się podle, znów, nazywajmy rzeczy po imieniu, lecąc na ręcznym w świadomości, że dzieciarnia bawi się ścianę obok, albo nie daj Bóg, moja siostra ze swoim mężem bawią się właśnie lepiej w tych samych kategoriach.
Moje życie erotyczne umarło z momentem wylotu do Stanów, ale zastanówmy się, czy od początku związku z Rickiem ono w ogóle było? Wegetowało, lepsze określenie.
Nie będę się w to zagłębiać, robię się tym samym bardziej żałosna niż być powinnam.
Ale miałam wolne mieszkanie, pełną swobodę, dni płodne, a potem ochotę żeby powydzierać się trochę w rytmie Nirvany. Nie mogłam wybrać kawałka, co moment wychylałam się spod prysznica po telefon (popękany telefon!), by zmienić nutę. Wreszcie sobie odpuściłam i śpiewałam Zombie, uderzając palcami w opakowania od płynów, płytki i szybę.
Miałam jednymi słowy hałas, ale on nie ustał kiedy wyłączyłam wodę oraz komórkę. Zdezorientowana krokami w salonie, związałam mokre włosy ręcznikiem, założyłam luźne spodenki do spania i ogromną koszulkę, zapewne jeszcze ojca z napisem "ratujmy jeże", o jakąkolwiek akcję chodziło. Mój tata często się udzielał w Chelford odnośnie jakiś eco freak akcji.
- Cassie?! - Rozejrzałam się po salonie.
Pokój już był gotowy na przyjście gości, słynna zapiekanka mojej siostry, sałatki i przyprawione steki na elektrycznego grilla chłodziły się w lodówce wraz z piwem przyniesionym przez Hemmingsa. Wraz z Cassie nakryłyśmy stół, wysprzątałyśmy cały pokój dzienny, a teraz zostało nam tylko lekkie zmęczenie dzieciarni i doprowadzenie siebie do porządku.
Z resztą... Ja i tak nie zamierzałam tam siedzieć, miałam robotę, wzięłam sobie papiery na niedzielę, by znalazła się wymówka, więc trudno. Przyjechałam tam pracować, nie urodzinniać się, zwłaszcza że Luke ledwo co pojawił się na horyzoncie i już zdążył wyprowadzić mnie z równowagi. Chociaż nie powiem, czasem bywał zabawny.
- Może to dziwnie zabrzmi, ale nie spodziewałem się, że zastanę ciebie wyjącą do księżyca.
O wilku mowa, he he, odnośnie.
Luke Hemmings opierał się o lodówke, podjadając oliwki z mojej sałatki! Po raz kolejny tamtego dnia podniosło mi się ciśnienie na jego widok.
- Mam zadzwonić po policję? Bo tak jakby się włamałeś i kradniesz jedzenie. - Założyłam ręce na piersiach.
Byłam czerwona ze złości i wstydu. Dlaczego nie zapukał?! A może pukał tylko ja go nie słyszałam? Z resztą... Ugh, idiotyczna sytuacja. Czasem doprowadzał mnie do szału fakt, że nie jest nam dane utrzymywać stosunki wyłącznie zawodowe.
- Luke!
Nie zareagował dlatego po chwili namysłu zdjęłam z głowy mokry ręcznik, a formując go w kulkę, rzuciłam materiałem, robiąc mu wilgotną plamę na plecach. Moja fryzura natomiast miała coś wspólnego z Szopenem.
- Meg?! - Krzyknął, aż wypadła mu oliwka z ust, dlatego zasłoniłam swoje, by się nie zaśmiać.
Mówiłam, czasem bywał śmieszny.
- Co tu robisz? - zapytałam z wyrzutem, podczas gdy on obrócił się w moją stronę.
Nie miałam problemu z tym, by wyjść gdziekolwiek bez makijażu, z drugiej strony w takiej odsłonie czułam się przed nim przegrana. Byłam ubrana jak menel, miałam rumiane policzki, błyszczące od kremu nawilżającego i mokre, nierozczesane włosy. Dlaczego to w ogóle się wydarzyło? Dlaczego właśnie Luke Hemmings miał okazję oglądać mnie w takim stanie? Może powinnam była w obawie przed jego niezapowiedzianą wizytą, malować się już od rana i odświeżać makijaż co dwie godziny?
Śmiechy śmiechami, ale będąc u Richarda na noc, potrafiłam pobiec do łazienki, by doprowadzić się do porządku nim on wstanie. Rick nie lubił moich worów pod oczami, zmarszczki od uśmiechu i wybiórczych krostek na buzi, choć cerę miałam z reguły czystą, czasem zdarzały się masakry, jak chyba każdemu...
- Chciałem zabrać Nate'a jeszcze do domu na chwilę, ale teraz widzę smsa Asha sprzed paru godzin, że są na Long Islad.
Zanim wyprosiłam go za drzwi, zwróciłam uwagę na drobny szczegół, że Luke jest trochę przygaszony. Zazwyczaj był cyniczny albo po prostu rozbawiony całym światem, proszę, śmiał się ze swojego rozwodu i dumnie mówił, że czeka na moment aż Barb go pogrąży... Ale w tamtej chwili iskierki w jego oczach gasły. Dlatego odchrząknęłam i siliłam się na lekki uśmiech.
- Wybacz, że tak wlazłem jak do siebie, po prostu słyszałem, że coś umiera i po prostu...
- Ustalmy coś. - Wywróciłam oczami. - Ja pięknie śpiewam.
- Wiem, żartuję.
- Nie mów... Moment, co?
- Trochę fałszujesz, ale masz ciekawą barwę głosu do rockowych utworów. - Pokiwałam głową w odpowiedzi.
Zapadła między nami niezręczna cisza. Przez chwilę patrzyliśmy po sobie nie wiedząc jak zacząć: czy to ja zaproponuję mu herbatę i rozmowę, czy to on poprosi o herbatę i rozmowę. Walczyliśmy o... Dumę?
Po momencie Luke jakby zaczął pokonywać odległość między nami. Sięgnął po skrawek mojej koszulki, dlatego trochę się spięłam, patrząc na niego z dołu, ale wciąż spod uniesionych brwi. On po prostu rozprostował materiał z głupim uśmiechem.
- Ratujesz jeże?
- To koszulka taty. - Tym razem to on pokiwał głową.
I znów staliśmy. Przygryzłam wargę, odetchnęłam zmęczona... Okej, niech będzie, że jestem słabszym ogniwem w kwestii litości. Nikt nie lubi prosić o pomoc, ja bym nie prosiła, zwłaszcza swojej bucowatej szefowej:
- Usiądź, przebiorę się, zrobię ci herbatę i opowiesz mi czym cię dobił prawnik.
- Ale ja nawet... - zawahał się.
Przez to, że staliśmy stosunkowo blisko, byłam w stanie dodać mu swego rodzaju pewności nieznacznym dotykiem i wprowadzić porządek oraz estetykę na jego buzi. Delikatnie odgarnęłam jeden, irytujący, kręcony kosmyk z czoła Luke'a za ucho, na co zareagował zmarszczeniem brwi. Miałam jego uwagę i może trochę zbiłam tę barierę, którą stworzyliśmy między sobą.
Po co?
Może chciałam żeby zapomniał o widoku, który właśnie miał przed sobą?
Nie wiem.
- Jak chcesz, wstawiam wodę, bo ja wypiję kawę. – Skinął.
Wróciłam do Luke'a ubrana już w zwyczajną, białą bluzkę i jeansy, podczas gdy rozczesanym włosom pozwoliłam schnąć. Jasne, że zastanawiałam się nad zamaskowaniem chociaż niedoskonałości korektorem, ale potem doszłam do wniosku, że to nie ma najmniejszego sensu, bo miałam do czynienia tylko z Luke'iem Hemmingsem, nie z moim narzeczonym.
Przez pierwsze kilka chwil siedzieliśmy na kanapie w milczeniu, siorbiąc swoje napoje aż wreszcie to on przerwał delikatnie nurtującą już ciszę.
- Boję się, że Barb będzie chciała zabrać mi Nate'a – powiedział tak cicho i smutno, że aż zrobiło mi się faceta żal.
Okej, nie rozpatrywałam go kategoriami ojca często, jasne, praktycznie zgubił dzieciaka, często zostawiał go samego w domu i był ponad wszelką wątpliwość niewychowawczy, ale mógł się tego wszystkiego nauczyć, mam rację? Bo przecież to nie trudne obejść się z małym chłopcem, albo nietrudne dla mnie, bo wbrew pozorom jakieś podejście do dzieci mam...
Zacmokałam zastanawiając się co powinnam powiedzieć w takiej sytuacji. Jedno czego Luke'owi zarzucić nie mogłam – nie był obojętny. Kochał Nate'a, może po swojemu, ale bardzo mocno.
- Cóż, dlaczego miałaby skoro cię zostawiła?
- A jeśli jej kochanek i Elvis z Vegas uznają, że chcą mieć dzieciaka? Sam nie wiem, dzieci częściej dostają matki przy rozwodach... I już nawet nie chodzi o to, że ja się świetnie sprawdzam w roli opiekuna, bo nie, ssę w to, jak Eldica ssie Olegowi w archiwum, ale kurde, Barb jest straszną jędzą...
- Już wiem czemu się dogadaliście... - Spojrzał na mnie spod uniesionej brwi. – Przepraszam, nie pomagam. – Wzruszył lekko ramionami.
- Chciałaś to usłyszeć, Margaret, sama zaproponowałaś, żebym powiedział, więc powiedziałem.
- Jasne, mów... Cholera no, sytuacja jest ciężka, ale masz lepszą passę niż Barbie. Mogę ją tak nazywać? Nie wzbudza mojej sympatii, więc tak przekornie... Mniejsza. Luke, sam fakt, że zostawiła cię bez słowa i nie zabrała go ze sobą... Nie wiem jaka była, nie wiem nawet dlaczego wzięliście ten ślub, ale obstawiam, że nie z szaleńczej miłości.
- Z szaleńczego uniesienia – odparł położywszy kubek na ławie. – Po prostu się z nią przespałem na imprezie kiedy miałem dziewiętnaście lat, a potem zapukała do moich drzwi z brzuchem.
- Och...
- Moja mama powiedziała, że mi pomoże, uznałem że skończyła się zabawa i czas wziąć się za życie, więc stanąłem na wysokości zadania, ale... To nie jest czas i miejsce na takie rozmowy, zwłaszcza że z całym tym hejtem i płaszczyzną gdzie leży nasza relacja.
- Szanuję to, ale powiedz mi... Kiedy jest czas i miejsce?
Może chciałam go wtedy wysłuchać? Albo zwyczajnie nie byłam przyzwyczajona do przygaszonego Luke'a.
- Chyba nie ma.
- Nie musimy rozmawiać jeśli nie chcesz.
- A ty chcesz?
Przygryzłam policzek od środka, stukając paznokciami o porcelanę. Co miałam mu wtedy odpowiedzieć. Byliśmy dorosłymi ludźmi... Albo nastolatkami, które dojrzały trochę za wcześnie.
- Jeśli tego właśnie potrzebujesz... Wiesz, jestem w stanie zrozumieć twoją obawę o utratę syna i gdybym miała ci coś doradzić, doradziłabym ci byś dalej brnął w budowanie swojej relacji z nim. Byś dawał z siebie wszystko, bo tylko w taki sposób możesz zatrzymać go przy sobie. Sąd bierze pod uwagę również opinie dzieciaka jeśli jest komunikatywny, a Nate ma niewyparzoną buźkę po tatusiu. – Wstałam zbierając naczynia po nas.
- Dzięki Meg.
- Za prawdę się nie dziękuje.
- Dziękowałem za herbatę.
Odpowiedziałam lekkim uśmiechem i wróciłam do niego. Myślałam, że wstanie i pójdzie zająć się swoimi sprawami, a ja będę miała okazję doprowadzić się do stanu używalności, ale on nadal skubał nitki swoich wytartych jeansów.
- Mnie i Barb różni dziesięć lat, była modelką, wbiliśmy się z Calumem na jej imprezę i zaimponowałem mu w cholerę byciem dumnym posiadaczem jej stringów.
- Fuj. – Aż się skrzywiłam, ponownie zajmując miejsce obok.
Zatem postanowił się otworzyć...
- Taa, niby fuj, bo ma podły charakter, ale była prześliczna.
- Była?
- Chyba zaćpała ostatnimi czasy, sam nie wiem...
- I masz powód, dla którego nie powinna dostać Nate'a w swoje szpony.
- Coś w tym jest... Nie dogadywaliśmy się od samego początku, ale wiesz... Do domu twojej matki przychodzi jakaś kobieta i mówi coś w stylu: „dobry wieczór, pani syn strzelił mi dzieciaka"... Więc wziąłem za to odpowiedzialność. Chociaż myślałem, że będę darł się na tym ślubie gorzej niż Nate.
W jakimś stopniu zaczęłam dostrzegać w Luke'u upór, dlatego przestał mnie tak bardzo irytować samym swoim jestestwem. Nie każdy podjąłby się tak drastycznego kroku. Zastanowiłam się co zrobiłby Rick gdybyśmy mieli mieć dziecko... Zapewne podsyłał alimenty, których i tak bym nie potrzebowała, bo mogłam się zakładać, że zarabiam więcej niż on. Ale sam fakt, że jako dzieciak był w stanie poświęcić jedne z lepszych lat swojego życia, by pobawić się w dom na takich zasadach na jakich powinno to wyglądać...
I to nie on odszedł. Barb go zostawiła.
- Masz jaja, wiesz? – Parsknął cicho, przenosząc na mnie wzrok. Coś błysnęło w oczach Luke'a znowu. Może fakt, że ktoś podszedł do sprawy z respektem do niego, nie z ocenieniem pt: „zrobiłeś sobie dziecko będąc dzieckiem".
Prawdę mówiąc, jasne, popełnił jakiś tam błąd, ale nie uważam żeby popełnianie błędów było czymś iście tragicznym. Tragicznym jest gdy człowiek miga się od poniesienia konsekwencji.
Chciał coś odpowiedzieć, ale usłyszeliśmy kroki na schodach. Dość gwałtowne. Tiana i Nate wbiegli do mieszkania jak oparzeni, a Asthon wraz z Cassie wlekli się niczym na skazanie.
- O, jesteś wreszcie! Wiesz jak super było?! – Patrzyłam na Nate'a i Luke'a w trochę inny sposób. Analizowałam. – Musimy kiedyś pojechać razem w jakieś fajne miejsce! Tiana się ze mnie śmieje, że jestem nowojorczykiem i nigdy nie byłem na Statule Wolności!
- Jezus, chłopcze, oddaj mi swoje chęci do życia. – Hemmings wciągnął syna na swoje kolana, dopiero wtedy Nate zorientował się, że ja też siedzę na tej kanapie.
- Wy rozmawiacie? I to nie wybucha?!
- Dobrze, że weszliście, zapewne pokłócilibyśmy się za pięć sekund. – Odchrząknąwszy wstałam pociągnięta przez siostrę za ramię do sypialni.
Luke i Asthon w tym czasie chyba zaczęli rozpalać grilla... elektrycznego, a dzieci dostały ważne zadanie do wykonania, mianowicie zadzwonić do Caluma.
Cassie spojrzała po mnie znacząco. Odruchowo natomiast chwyciłam za szczotkę, przeczesując nią włosy.
- A nie mówiłam? – zaczęła rozbawiona siostra, grzebiąc po szafie w poszukiwaniu czegoś do ubrania.
- Lecz się, Cassandra.
- Rozmawiałaś już dziś z Dickiem? – Poruszyła znacząco brwiami.
- Wiesz, ja rozumiem, że chciałabyś wcisnąć mnie w swoją kochającą się, nowojorską rodzinkę, ale z całą nienawiścią do Barbie... Trochę się jej nie dziwię, mogła odejść od Luke'a, ale dobija mnie fakt, że odeszła też od Nate'a.
- Proszę cię, Jackie opowiadała mi jaka to zołza, czasem ją widywałam, chociaż nie chciała przychodzić tu, do tego plebsu. Opowiedział ci o niej?
- Taaa, trochę, bo widać, że facet męczy się z sytuacją.
- To go pociesz, Meg. Bo ty też trochę się męczysz.
- Wiesz, to że jakiś typ ma prawie dwa metry wzrostu, niebieskie oczy, jasne loki i doskonały nos nie świadczy o jego doskonałości i wspaniałości w relacji. Tobie z Ashtonem się udało, do dziś mówią w Chelford, że Cassandra Langford wyrwała najlepszą dupę w galaktyce. – Pomogłam Cassie zapiąć sukienkę i rozczesałam jej włosy.
- Nie zmieniaj tematu...
- Ale nie ma tematu. Po prostu zaakceptuj fakt moich zaręczyn.
- Kiedy bierzesz ślub?
- Umnnn... Nie rozmawiamy o tym jeszcze.
- Więc po co się zaręczyliście?
- Umn...
- Żadne „umn", zaorane, Dick chciał wiedzieć, że mu nie uciekniesz, ot co, a ty po prostu boisz się być sama i boisz się tego, że jeśli go zostawisz, przepadnie ci jedyna szansa na miłość.
Stałam jak kołek przez chwilę, nie mogąc pozbierać myśli. Naprawdę nie chciałam wtedy wałkować tematu i życzyłam sobie, by siostra odpuściła prawienie mi morałów sercowych. Jasne, robiła to z troski, ale mogłaby zabrać się za to zupełnie inaczej. Zero delikatności czy zrozumienia. Nie chciałam żeby ktoś się nade mną rozczulał, właściwie niczego nie chciałam. Bardzo nie lubiłam rozmawiać o Ricku przy ludziach.
Odkluczyłam drzwi od sypialni.
- Przeproś wszystkich, ale mam pracę. Będę robić dokumenty i przyjdę sobie po trochę sałatki.
- Meg.
- Nie mam czasu i ochoty na takie ekscesy w tej chwili.
- Zapracujesz się na śmierć.
- Widzisz, dlatego brak mi czasu na zdrowo prosperujące związki.
Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale odpuściła, rzeczywiście wróciwszy do ludzi. Tym czasem ja usiadłam po środku łóżka. Przetarłam twarz dłońmi i odetchnęłam ciężko. Totalnie powalony dzień, totalnie powalona sytuacja.
Chwyciłam za telefon, jednak po drugiej stronie usłyszałam odpowiedź: „Tu Richard Charles James, niestety nie mogę odebrać, dlatego zostaw wiadomość po sygnale".
- Hej, Rick, zadzwoń do mnie jak będziesz wolny.
Rzuciłam komórkę w poduszki. Dlaczego czułam się wtedy taka... Mała?
___________________
hi sisters!
czy wy też macie taką bekę z jamesa charlesa?! Nie no, jakoś tak jak Jeffree Stara wielbię mocno, Manny'ego Mua też, tak James Charles mnie śmieszy troszkę, ale jest sympatyczny, soł. Wciągnęłam się teraz w filmiki Jeffree i Shane'a mocno ale mniejsza.
Jak podobał wam się rozdzial? Moja siostra stwierdziła, że relacje w tym ff przypominają jej trochę Friendsów idk xd
Co myślicie o takim obrocie zdarzeń? ;) Dziękuję, że jeszcze nie uciekliście i pamiętacie o tym opowiadaniu ;D
All the love xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top