5. ładna pani

     - Ja wciąż nie rozumiem po co my tam jedziemy. - Obrażony na cały wszechświat Nate zajmował siedzenie pasażera w Mercedesie i próbował wymusić na mnie zapewne jakiegoś Maca, albo KFC, albo cholera wie co jeszcze. 

    - Posiedzisz trochę z wujkiem Ahsem, pobawisz się z dzieciakami, musisz się uspołeczniać, ot co! 

    - Mogę uspołeczniać się tak jak ty? - Uniosłem jedną brew nie będąc pewnym co młody ma na myśi. 

    - Ja jestem bardzo społeczny. 

    - Taaa, zwłaszcza w te niedziele gdy budzisz się po pierwszej, chodzisz w kocu do piątej, a potem po prostu zmieniasz piżamę idąc pod prysznic. 

    - To niewychowawcze, prawda? - Nate pokręcił przecząco głową. - Dobrze, skoro chcesz doskonałego przykładu, tym bardziej jedziemy do Ashtona, Margaret da ci doskonały przykład.

    Chłopiec jakby nagle rozpromieniał patrząc po mnie podejrzliwie. Ostatecznie jednak nie skomentował, niewinnie wzruszywszy ramionami. 

    - Co chcesz? - oburzyłem się trochę tą idiotyczną reakcją. - Od kiedy ją poznałeś ciągle zachwalasz tego kurczaka z ryżem i jej porządek na biurku, mam nieodparte wrażenie, że bardziej polubiłeś Margaret niż własnego ojca!

    - A ty, tato?

     Otworzył okno kiedy się rozpędziliśmy, by poczuć trochę wiatru we włosach, dlatego wyłączyłem klimatyzację. Może powinienem był pomyśleć o jego uszach? Jakby nigdy nic zdjąłem z głowy czapkę z daszkiem, ubierając ją na loki syna. 

    - A ja co?

   - Polubiłeś Margaret?

    - Taaa... Nie. 

    - Przestań, bardzo ładna pani. - Prychnąłem pod nosem. 

    - To że jakaś pani jest atrakcyjna, nie oznacza od razu, że trzeba ją lubić. Panie, ogólnie dziewczyny lubi się za różne rzeczy. 

    - Więc za co lubiłeś mamę?

    Cholera, miał mnie gówniarz. Zamarłem na moment. 

    - Mieliśmy wspólne... Doświadczenie pewnej nocy. 

    - Więc jej nie lubiłeś?

    - Nate, posłuchaj mnie, twoja matka była naprawdę atrakcyjną kobietą, ale różnica wieku, wartości i intelektu trochę nas poróżniła. 

    - Heej! - Oberwałem kuksańca w bok. - Jeździsz mi po matce! - Parsknąłem szczerym śmiechem. 

   - Nate, twoja stara jest taka brzydka, że...

    - Stąpasz po cienkim lodzie, tato... 

    - Dobrze już, przepraszam, poniosło mnie. - Próbowałem się uspokoić, by w spokoju móc skupić się na prowadzeniu auta. 

     Dopiero po pewnym czasie zrozumiałem, że mieć syna to całkiem pozytywna, zabawna sprawa. Przynajmniej nie byłem sam, no i miałem swojego plemnika do wytrenowania... Czy coś. 

    - Wujek Calum mówił, że bywasz miły dla Margaret. 

    - Zejdź z Margaret, Nathaniel. 

    - Chciałbyś na nią wejść, prawda? 

    Zatrzymałem się z piskiem na światłach, patrząc na dzieciaka z ogromnym wyrzutem. Czy on wiedział co to znaczy? Czy fakt, że ostatnio wychowywaliśmy go ja, Cal i Mike miał na niego aż tak wielki wpływ?!

    - Wujek Calum... - Trochę się speszył. Okej, czyli najpewniej nawet nie wiedział co powiedział...

    - Nie powtarzaj wszystkiego co mówi ten idiota, ja naprawdę nie wiem jakim cudem matka wydaje mu Jackie za mąż...

    - Ale powiedz mi, lubisz Margaret? Jackie mówiła, że Margaret jest kochana!

    - Nie lubię jej, po prostu jestem miły, bo potrzebuję nie stracić pracy. - Zawahałem się na moment. - Jasne, że to bardzo ładna pani, ale jak już mówiłem, dzieli nas najpewniej wiele rzeczy. Ja mam swoje sprawy, chcę skupić się głównie na... Tobie między innymi, a ona musi piastować swoje stanowisko, to znaczy pilnować smoczej jamy. Pracujemy razem i tyle. Nie przyzwyczajaj się zbyt. 

    Nate nic nie odpowiedział, po prostu podgłośnił radio, w którym leciała jakaś komercyjna piosenka, całkiem przyjemna dla ucha, swoją drogą Dopiero gdy wsłuchałem się w słowa, nie mogłem nie wywrócić oczami. 

    - Słyszysz, szanuj koleżanki ze szkoły. - Młody prychnął cichutko pod nosem. - Nie masz żadnej dziewczyny?

    - Dziewczyny są irytujące, ja chcę mieć kobietę. 

    - Przypomnij mi, ile ty masz lat? - Podjeżdżałem już pod przecznicę, przy której mieszkał Ashton. 

    I nawet nie zwróciłem uwagi na to co Nate mówi. Chyba milczał, oboje milczeliśmy, wpatrując się w postać biegnącej w stronę budynku kobiety. Miała takie doskonałe, delikatnie okraszone błyszczącym od ciepła i wysiłku potem ciało, wysokie, wygodne legginsy, sportowy stanik, krótka koszulka, związane, długie włosy, słuchawki w uszach... 

    - God is a woman - wyszeptałem w rytm piosenki. Zamroczyło mnie. 

     Widziałem Margaret Lanford codziennie i codziennie była tak samo gorąca. Taka typowa, służbowa dupa, którą przelecisz "na nauczycielkę" w biurze, na stercie dokumentów. Ale tym razem rzeczywiście dyszała od wysiłku, miała rumiane policzki i podskakujące przez bieg piersi. Piękne, naturalne piersi w sportowym staniku. 

    Przełknąłem ciężko ślinę, uświadomiwszy sobie, że gdybym nie miał przyciemnianych szyb w aucie, najpewniej dostrzegłaby to palące spojrzenie z mojej strony. 

    - Och, tato, tato, ta kobieta robi się twoim bogiem. - Nate znów dźgnął mnie w bok gdy zaparkowałem, ale nawet nie zdążyłem zareagować, już chwycił za klamkę. 

    Meg rozpoznała moje tablice, zwróciwszy uwagę zwłaszcza gdy cofnąłem Nate'a, a drzwiczki trzasnęły. 

    - No co? - Uniósł obie brwi.

    - Ani słowa nikomu, rozumiemy się? To była chwila męskiej słabości na widok roznegliżowanego, kobiecego ciała. 

    - Ale Meg nie jest roznegliżowana. 

    - Nieistotne. 

    - Dobrze, nikomu nie powiem. - Chciał znów iść, ale ponownie go cofnąłem. 

    - To ważne. - Wystawiłem mały palec w jego stronę. 

    - Na paluszek... To naprawdę wiele dla ciebie znaczy, tato. - Skinąłem. 

    Umówiliśmy się na paluszki, już kiedy Margaret stała niedaleko auta odrobinę wybita z rytmu. Nate wybiegł z pojazdu, ciągnął za sobą swój plecak, energicznie machając kobiecie na powitanie. Odpowiedziała mu piątką i uśmiechem. 

    - Co tu robicie? - Zwróciła się do mnie kiedy nawet nie zdążyłem mruknąć cichego "hej". 

    Wyciągnąłem z bagażnika zgrzewkę piwa. 

    - Jest Ash? 

    - Na górze - odparła, dlatego chłopiec pożegnał się biegnąc prosto do jednego z ulubionych wujków. - Miała być tylko grzeczna kolacja. - Uniosła jedną brew zwróciwszy uwagę na piwo. 

    - A to soczek do kolacji, daj spokój, musisz trochę wyluzować, Langford. 

    - Jestem bardzo wyluzowana. - Prychnęła. - Z tego co wiem mieliście być na szóstą, Cassie jeszcze nie wstawiła zapiekanki. 

     - Spokojnie, podrzuciłem tylko procenty i Nate'a, bo muszę podskoczyć do prawnika, a nie zamierzam taszczyć dzieciaka po sądach, ani poradniach. - Pokiwała powoli głową. - Nienawidzę papierkowej roboty, nienawidzę. 

    - Zdążyłam zauważyć. - Uśmiechnąłem się pod nosem. - Powiem ci tylko, żebyś nie zrobił z siebie idioty. - Poczułem jak Margaret nieznacznie kładzie dłoń na moim ramieniu. - Papierów rozwodowych nie wypełniamy kredką. 

    - To był jeden jedyny raz, bo nie miąłem długopisu pod ręką, a raport ze spotkania szedł do ciebie, nie do Trumpa! Chociaż zpomarańczowiałaś z wysiłku więc mógłbym się pomylić. - Nie umiałem powstrzymać lekkiej złośliwości. Oberwałem za to w potylicę, ale było warto. - To podchodzi pod znęcanie się. 

    - Pozwiesz mnie o mobbing? - Meg poruszyła brwiami, a potem znów wsadziła słuchawki w uszy i wyminęła mnie truchtem. 

    Oczywiście, że zanim odniosłem te piwa, spojrzałem złośliwie na jej tyłek. 

    Właściwie nie zastanawiałem się dłużej nad tym czy lubię Margaret czy jej nie lubię. Po prostu mnie denerwowała swoim służbowym podejściem do życia, ale plan Caluma o "byciu miłym" wcale nie okazał się takim najgorszym planem, dlatego wprowadziłem go w życie. Owszem, ograniczałem się do pracy, z drugiej strony gdy Cal mówił coś o kobiecie w towarzystwie Nate'a, ten się napalał i odbierał ją jako... Sam nie wiem, materiał na nową matkę? 

    Jedną już miał, drugiej, równie nie do zniesienia, nie potrzebował na ten moment. Wiem, powinienem był myśleć w głównej mierze o dziecku gdy podejmowałem się jakichkolwiek działań, ale kiedy zszedłem znów na chodnik, zostawiając Cassie Nate'a i skrzynkę piwa, zobaczyłem jak Margaret biegnie w przeciwnym do mnie kierunku. Była skupiona na wysiłku i muzyce, a ja chciałem zwrócić na siebie jej uwagę, dlatego pobiegłem za nią, a musicie wiedzieć o mnie jedno - byłem tym dzieckiem, które wymyślało monooranżozy tylko po to, by dostać zwolnienie z PE, więc się poświęciłem. 

    Miałem wciąż zimną dłoń od przestawiania browarów w lodówce, a naga, rozgrzana talia Margaret wręcz wołała o dotyk. Tak, to było złośliwe, może trochę seksualne, ale tylko trochę, dlatego gdy wciąż nie wiedziała, iż jestem za nią, po prostu położyłem chłodne ręce w jej tali. 

    Zamarła. Odruchowo wciągnęła brzuch, obróciła się i oberwałem z łokcia w brzuch tak mocno, że aż zakaszlałem, puściwszy kobietę wolno. Obróciła się, chcąc zapewne zrównać mnie  ziemią, podobnie jak telefon, który wypadł ze stanika Meg wraz z słuchawkami. 

    - Luke! - krzyknęła oburzona. 

    Już kolejny raz robiliśmy drakę na ulicy... Naprawdę dobrze, że Nowy Jork nie pamiętał nikomu takich incydentów. 

   - Czy ty trenowałaś jakieś jujitsu, do kurwy nędzy?! - Odkaszlnąłem po raz ostatni. 

    - Jestem dziewczyną z małego miasteczka, samoobrony uczą nas w szkółce niedzielnej, cholera, co wpadło ci do tej pustej głowy, żeby łapać mnie za... Ugh?!

    - Chciałem cię wkurzyć, bo miałem zimne ręce od lodówki. 

    Patrzyliśmy po sobie trochę wybici z sytuacji. Margaret najpierw była zdenerwowana, a potem po prostu zasłoniła usta, by nie śmiać się z mojej pełnej wyrzutu miny. Nie dała rady. Parsknęła głupim chichotem, tym czasem ja po prostu podniosłem jej telefon, patrząc czego wcześniej słuchała. 

    Pokiwałem głową z uznaniem. Więc chyba rzeczywiście nie kupiła tej bluzy tylko dlatego, że była przecena w Croppie. Miała najwidoczniej dobry gust muzyczny. 

    - Jeśli zbiłeś mi komórkę, ja zbiję ci lusterko w Mercedesie. 

    - Pojebało cię?! - Palnąłem zawyżonym głosem, ale wciąż na nią nie spojrzałem scrolując playlistę. - Geez, kiedy ja ostatnio słuchałem Californication. 

    - Możesz mi to oddać i powiedzieć w jakim stanie mam telefon?

    - W stanie wiecznego odpoczynku. Niezła mozajka, ale spoko, moja wina, wymienię ci szkło na dniach, okej?

    - Czy ty jesteś jakiś upośledzony, Hemmings?! - Śmiała się już histerycznie, podczas gdy ja, mając sytuację zupełnie gdzieś, ubrałem jedną słuchawkę. - To naprawdę obrzydliwe i niehigieniczne. - Założyła ręce na piersiach. - Luke! 

    - Psychic spies from China try to steal your mind's elation. Little girls from Sweden dream of silver screen quotations and if you want these kind of dreams It's Californication. 

    Margaret stała w całkowitej niemocy, chyba układała sobie właśnie scenariusz mojej śmierci w głowie, ale ostatecznie machnęła ręką, licząc do trzech. Zaczęła powoli truchtać bez telefonu i bez słuchawek. Potraktowała mnie jak dziecko, które zaraz znudzi się dokuczaniem, by zwrócić na siebie uwagę! Cholera, trafne. 

    Dlatego przyspieszyłem kroku, a że miałem dłuższe nogi, bez problemu po prostu szedłem przy niej. 

    - Nie wiedziałem, że słuchasz dobrej muzyki. 

    - No proszę, poznajemy się każdego dnia coraz lepiej.

    - Czemu jesteś wredna?

    - Człowieku, kurwa, rozbiłeś mi telefon, a teraz bezkarnie nosisz moje słuchawki i... Przydaj się chociaż na coś. - Zamieniła się ze mną miejscami tak, że zasłaniałem jej rażące słońce. Parsknąłem cicho pod nosem. - I co się cieszysz, hm?

     - Bawisz mnie, bo z jednej strony chcesz być dojrzała, a wiem, że najchętniej rzuciłabyś się teraz na mnie z paznokciami. 

    - Mała zwierzyna nie atakuje dużej zwierzyny, na szczęście nie jesteśmy zwierzętami i będę znęcać się nad tobą papierami. 

    - Meg, to nie ma sensu, bo co z tymi malutkimi chujkami, które zjadają o wiele większe, bo przyroda to kurwa?

    - Ale zrozumiałeś przekaz metafory, prawda?

    - Biologia by się z tobą kłóciła, Maggie. 

    - Nie mów do mnie Maggie, to imię dla psa. 

    - Ty to powiedziałaś! - Uniosłem obie ręce w geście kapitulacji. - Moja koleżanka z podstawówki miała królika o imieniu Luke. - Przypomniało mi się więc po prostu palnąłem, wywołując cichy chichot kobiety. 

    - Króliki z reguły nie wydają dźwięków. 

    - A Królik Baks? 

    Spojrzeliśmy po sobie. Meg aż zagryzła dolną wargę żeby się nie zaśmiać. Wciąż truchtała i kiedy po prostu wymienialiśmy te znaczące spojrzenia, zabrała mi telefon, za czym idą też słuchawki i wsunęła sobie znów w stanik. Aż uniosłem obie brwi. 

    - Oby pękło ci to lusterko samo z siebie! - Przyspieszyła, a potem zacytowała Królika Baksa: - Do zobaczenia, doktorku!

     Zatrzymałem się, widząc jak wyciera słuchawki o spodnie, a potem odbiega tak szybko jak tylko może. Czy ona naprawdę śmiała się z takich głupot? Cóż... Przez chwilę zastanawiałem się nad tym co może siedzieć w głowie Margaret... Może wcale nie była taka sztywna i służbowa zawsze? Może miała w sobie jakieś szaleństwo, które dało się uwolnić... 

    Z tą myślą wsiadłem do auta, które wyjeżdżając... Chyba trochę rysnąłem, kurwa mać! Karma to suka. Albo rzeczywiście... God is a woman. 

     _________________________

    Nie było mnie z milion lat, ale to dlatego, że pracuję niemal nonstop i nie mam jak zabrać się za rozdział. Ponadto jest taki skwar, że się nie chce w domu siedzieć aż. Co myślicie? Chcecie więcej? Zmotywujcie mnie jakoś do pisania komentarzami, bo ten rozdział powstał tak z dupy trochę. 

    btw ten kawałek Ari to życie. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top