29. Operator koparki, ogrodnik, spawacz podwodny i Hugh Hefner

     - Przepraszam, że się wtrącę, ale są państwo małżeństwem? 

     Przez chwilę miałem wrażenie, że każdy egzamin, każda wypowiedź publiczna i każdy mandat zestresował mnie w życiu mniej niż to pytanie z ust starszej, ale jakże obstrzykanej kobiety. 

     Co to w ogóle była za wścibskość, ja przepraszam bardzo?! To że razem z Margaret po prostu prezentowaliśmy się dobrze u swojego boku, wcale nie świadczyło o fakcie bądź niefakcie, że my coś ze sobą gdzieś tam kiedyś. 

     Niby byłem przyzwyczajony do obłudy, sztucznych uśmiechów, tego iż każdy chce się dobrze sprzedać, ale im dłużej brnąłem w jedyną moją szczerą relację romantyczno - seksualną w życiu, tym bardziej miałem dość dbania o wizerunek za wszelką cenę. Chciałem móc wreszcie usiąść na kanapie ze swoją ukochaną oraz ze swoim synem, odpalić jakiś głupi film i przestać myśleć, że mam na głowie ponad wszelką wątpliwość zbyt wiele zmartwień. 

     Zamierzałem znaleźć jakieś rozwiązanie, co dodatkowo utrudniała mi schodząca z pleców i ramion skóra pod marynarką. Patrzyłem więc na innych ludzi, próbujących błyszczeć na siłę, dość nieobecny i w pełni świadom tego, że Meg w swojej długiej, zielonej, satynowej sukience pstryknie palcami, a każdy będzie jej słuchał. 

     Ta kobieta miała w sobie więcej ognia niż ktokolwiek na świecie. Jej brak pokory i uśmiech szaleństwa rozbudzał moje zmysły. To w jaki sposób panowała nad pomieszczeniem i fakt, ze za uniesieniem jednej brwi, szły za nią tłumy, by tylko czasem nie podpaść zimnej jak lód królowej korposzczurzego kanału. Dyplomacja, odpowiednia mowa ciała, czerwona szminka...

     Najwidoczniej mam typ. Zdecydowanie lubię rogate kobiety, które podejmą się próby poskromienia mojego temperamentu własnym, zawyżonym ego. Lubię patrzeć jak moja kobieta idzie po swoje bez skrupułów. Lubię jak wydaje jej się, że ciągnie za sznurki, ale lubię też jak rozpada się w moich ramionach i szuka pocieszenia, będąc zobligowaną do przełknięcia własnej dumy i przyznania się, iż poległa w jakiejś dziedzinie. Byłem dobrym pocieszycielem, ale byłem też dobrym przeciwnikiem i partnerem w zbrodni. 

     Dawałem jej czego ode mnie potrzebowała, przy okazji biorąc czego chciałem ja. 

    Więc mieliśmy piękną symbiozę. Mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają - jasne. Uzupełnialiśmy się w różnych dziedzinach, ale jeśli odnosimy się do kwestii "zaistnienia", gdy szliśmy ramię w ramię przez salę bankietową, zwracając na siebie uwagę, ścieraliśmy się jak zapałka i benzyna wspólnie tworząc jeden, wielki wybuch. 

      Cóż, po nocy pełnej seksu i wspólnym przygotowaniu się od rana na ten brunch, ciężko było nie emanować taką energią. Dlatego o ile pytanie było stresujące, to tak na dobrą sprawę wcale mnie nie zdziwiło, zwyczajnie spanikowałem. 

     - Nie jesteśmy, skąd to pytanie? - Margaret odpowiedziała mimochodem, jakby taka ewentualność była w ogóle niemożliwa. 

     - Przepraszam, usłyszałam jak rozmawialiście państwo o dziecku, poza tym macie dobrą komunikację. 

    - Z całym szacunkiem, droga pani, ale małżeństwo raczej rujnuje komunikację. - Obie się zaśmiały, a ja nie miałem bladego pojęcia czemu właściwie rzuciła takim tekstem, to był bardzo, ale to bardzo niestabilny grunt. 

     Wymieniliśmy z Maggie spojrzenia, jej spojrzenie mówiło, że mam się zaśmiać, ale zamiast tego tylko się lekko uśmiechnąłem. 

     - Och, czyli pani doświadczona? Szósty rozwód mnie wykończył. 

       Aż sięgnąłem po szampana roznoszonego przez kelnerów, kiedy ta babka rzuciła o szóstym rozwodzie. Ja nie dawałem sobie rady z jednym, a moja była okazała się jak wrzód na dupie. Gdybym miał sześć takich Barbie na głowie... Chyba bym osiwiał, a całkiem lubię być blondynem. 

    - Dlatego jak mnie narzeczony irytował, w porę powiedziałam sorry winnetou. - Nasza rozmówczyni dotknęła swoją trochę zmarszczoną, ale jakże zadbaną dłonią, przedramienia Meg w pocieszającym, wciąż trochę rozbawionym geście. 

    - I oby tak dalej, pani Langford, oby tak dalej, a teraz was przeproszę, muszę wykonać telefon. Miłego wieczoru. Panie Hemmings. 

    Skinąłem jej delikatnie i również uścisnąłem rękę kobiety, później patrząc na Meg z lekką dezorientacją. 

    - Czyta się trochę o ludziach, którzy mogą zainwestować niezłą kasę w twoje pomysły, skarbie - odparła i jakby nigdy nic zabrała szampana z mojej ręki, opróżniwszy szkło do cna. 

    - Czy ty myślisz o wszystkim?

    - Wiesz, Szatan pracuje ciężko, ale Margaret Langford pracuje ciężej. - Puściła mi oczko, oddała szampanówkę, a potem odeszła w kierunku grupki starszych panów z przyklejonym do ust, sztucznym uśmiechem. 

     Patrzyłem za sylwetką Meg całkowicie pochłonięty jej energią. Próbowałem jakoś rozdzielić tę Maggie, którą znałem prywatnie i Margaret jako służbistkę, ale to wciąż była jedna postać, zatem jakim cudem ktoś tak inteligentny, zaradny życiowo i piękny za razem, mając w sobie jeszcze pokłady stricte kobiecej czułości, mógł zakochać się w tym czym byłem... 

     Tak. To połechtało moje i tak monumentalne ego. 

~*~

     Nie spodziewałem się tego, że jestem w stanie wypaść gdzieś jeszcze lepiej niż na mojej prezentacji, którą zdobyłem swój awans w Hood & Dunning, ale jak się okazało, w dobrym partnerstwie obie strony, gdy się dopełniają, są w stanie sprawić, że każdy słuchacz na koniec wstanie i będzie klaskał. 

     Ustalmy fakt. Bardzo lubię mieć uwagę tłumu na sobie. Lubię własną siłę przebicia, dlatego raczej byłem wdzięczny za swój doniosły głos. Ustalmy drugi fakt - jestem królem improwizacji, tym samym Meg niemal mnie nie zabiła na tym podeście, gdy nagle wyskoczyłem z jakąś anegdotką, która okazała się trafna. 

     Musicie mi wybaczyć, że nie zagłębiam się w szczegóły dotyczące naszej pracy. Nie będę mówił czego dotyczyła prezentacja, jacy ludzie nas obserwowali, co chcieliśmy osiągnąć i takie tam. Nie musi was to interesować, bo to sprawy dorosłych. Żartuję, po prostu nie tego tyczy się historia, więc tak jak od początku do końca nie było pewności co robi dokładnie firma tego pana Greya, tak wam też pozostawię niedosyt informacyjny. 

     Grey był o pieprzeniu, to co mówimy wam z Meg jest o rodzinie, więc zostawmy main theme w spokoju. 

     Chcę tylko żebyście wiedzieli, iż nigdy nie czułem się tak pełny siły jak wówczas. Nie pchałem się w swoim życiu do władzy absolutnej. Nie chciałem być szefem wszystkich szefów, wystarczyła mi praca dla pana Hooda za niemałą kasę, jednakże mając tak wielki odbiór, odniosłem wrażenie, że gdybym tylko się dobrze postarał, mógłbym robić takie rzeczy nie dla kogoś, a dla siebie, mając własny zysk. 

     Kiedy natomiast przeniosłem wzrok na Meg i słuchałem jak odpowiada na pytania ludzi, którym musieliśmy wepchnąć swoją pracę, niczym świeżą bułeczkę, nie taką odmrożoną z walmartu, byłem więcej niż pewny, że ona nie musi wkładać w to więcej wysiłku intelektualnego niż ten, który już włożyła. 

     Margaret miała przywódczy pierwiastek, potrafiła znaleźć czas na wszystko i nie dość, że była medialna, to jeszcze wiedziała w jaki sposób pociągnąć za sobą ludzi. Zatem może my wcale nie potrzebowaliśmy czyjejś zgody, by realizować siebie? Może rzeczywiście powinniśmy zacząć od zera i wreszcie podejmować decyzje zgodnie z własnym sumieniem? 

     Kiedy jesteś szefem wszystkich szefów nie musisz martwić się, że ktoś ci czegoś zabroni. Dlatego w mojej głowie narodził się pewien, dość głupi plan, za którego realizację jeszcze nie wiedziałem jak się zabrać. 

      Ale robiąc "rachunek sumienia", uświadomiłem sobie że znam naprawdę wielu, bardzo wpływowych ludzi, niemal tak samo wpływowych jak pan Hood. Że mam dłużników, kumpli, cholera, mam Liz Hemmings, która jest największym "żydem" na świecie! (nie róbcie ze mnie antysemity, to część mojego czarnego humoru, żartowałem już wam z głodu w Afryce, więc błagam, odpuśćcie sobie poprawną politycznie dramę). 

     Meg dalej rozmawiała z ludźmi, a ja złapałem wzrokiem tę kobietę, z którą wcześniej rozmawialiśmy, wychodziła na papierosa, dlatego przepraszając wszystkich, poszedłem w jej kierunku. Mówiłem wam - król spontanu. 

     Langford odprowadziła mnie trochę przerażonym wzrokiem. Oj, czekał mnie niezły opierdziel czułem to w trzewiach, ale nieistotne. 

     Mama miała rację. Wiem, że nie jesteście zapewne fanami mojej mamy, ale cholera, nie myliła się. Całe życie na kimś polegałem. Moje decyzje były popchnięte cudzą racją, dlatego uznałem, że skoro mam niedługo przestać mieć dzieścia, a zacząć mieć dzieści lat, muszę wreszcie zrobić coś, co ja uważam za słuszne, nie Liz, nie pan Hood, nie Jackie, nie Calum, nie Cassie... Nawet nie Maggie. Oni wszyscy mogli jakoś ustosunkować się do moich decyzji, popierać je lub nie, ale ostatnie słowo gdzieś na świecie musiało należeć do mnie. 

     Więc oto jestem. Próbuję podejmować dorosłe decyzje. 

     Wyszedłem przed budynek, wyciągając paczkę papierosów. Stanąłem koło tej pani, zapaliłem, patrząc jak ona trzyma swoją fajkę przez rękawiczkę. 

     - Pani... - Taa, tak mi idzie dorosłość, było poczytać o tych skisłych ludziach. 

    - Pani Fitzpatrick - odparła za mnie, uśmiechając się z politowaniem. 

    - Przepraszam, to było nieprofesjonalne, ale mam dla pani pewną propozycję, pani Fitzpatrick. - Uniosła jedną brew. 

     - Słucham... 

     - Jest pani zainteresowana pomysłem pani Langford, prawda? 

    - Nie jest to czasem inicjatywa pana Thomasa Hooda? - Wówczas to ja uśmiechnąłem się z lekkim politowaniem.

    - Jeśli mam być szczery to okrojona wizja. To jedna z wielu wizji. Wiem, że potrzebuje pani czegoś świeżego, a ta inwestycja, inwestycja w cokolwiek pani przedstawię, zapewniam, biorąc pod wzgląd aktualny rynek, zwróci się w naprawdę wysokiej stawce.

    Spodziewałem się, że będzie się śmiała. Musiałem dać jej moment i zachować powagę. 

    - Ma pan tupet, panie Hemmings. I całkowity brak wyczucia. 

     - Cóż, to prawda, ale jak wiadomo to cechy szaleńców, a kto jak nie szaleńcy aktualnie odnoszą największe sukcesy? - Uśmiechnąłem się do niej najbardziej czarująco jak potrafiłem. 

    - No tak, Trump prezydentem Stanów Zjednoczonych... 

    - Pani również ma tupet i całkowity brak wyczucia mówiąc o polityce w takiej sytuacji. - Aż uchyliła usta. 

    - Ja chcę zrobić z panem interes, czy pan ma do mnie interes? 

    - Interes interesem, zyski będziemy mieli oboje. Zatem jest wspólny. 

    Pani Fitzpatrick pokiwała głową. 

    - Póki co rozmawiamy o niczym, panie Hemmings. 

    - Bo to ani miejsce, ani czas. 

     - Więc czego pan ode mnie oczekuje?

     - Spotkania w odpowiednim miejscu i o odpowiednim czasie.

     Przez chwilę milczeliśmy, aż wreszcie kobieta odetchnęła i ześwidrowała mnie wzrokiem. Taa, to była kolejna cegiełka do muru (jak już jesteśmy przy Trumpie) stresujących mnie rzeczy. 

     - Dobrze rozumiem, że chce pan zrobić konkurencję swojemu aktualnemu szefowi, z którym ja dobijam targu od wielu lat?

     - Niekoniecznie, jakby to ująć... Wszystko co mam pani do zaoferowania tyczy się innych dziedzin kultury masowej, z którą Hood & Dunning nigdy nie miało wiele wspólnego. 

     - O i tu mnie pan zainteresował, panie Hemmings. - Sięgnęła do torebki, skąd wyciągnęła wizytówkę i podała ją mnie. - Proszę zadzwonić w poniedziałek przyszłego tygodnia, do tego czasu jestem w Los Angeles. Ustalimy datę i miejsce spotkania, wstępnie proponuję Hotel Plaza na Manhattanie. 

     - Wstępnie jestem ukontentowany takim obrotem spraw. 

    - Nie dostanę pańskiej wizytówki?

     - Nie mam wizytówki. Mówiłem, jestem trochę szalony i spontaniczny. Właśnie na to wpadłem. 

   - No dobrze, więc może wtorek, siedemnasta, Hotel Plaza? 

    - Nie bardzo ten wtorek, tak jakby mam sprawę rozwodową. 

     Pani Fitzpatrick zaczęła się szczerze na głos śmiać, a ja odwzajemniłem jej uśmiech, nie mając pojęcia co właśnie zrobiłem. 

    - Środa, siedemnasta, panie Hemmings, lubię pana póki co, tylko proszę nie przesadzać z szaleństwem. 

    - Proszę już więcej nie wychodzić za mąż, czy coś. 

    - Coś czuję, że to będzie udana współpraca. 

    - Lubię słowo współpraca, pani Fitzpatrick. - Otworzyłem jej drzwi wejściowe, byśmy mogli wrócić do środka. 

    - No tak, każdy ambitny człowiek ma w pewnym momencie dość pracy dla kogoś. 

    Kwestia tego, że ja cholera wcale nie jestem aż taki ambitny, po prostu chcę mieć wreszcie święty spokój. 

     ~*~

     - Nie wierzę, że mi to zrobiłeś, Luke - zamiast wracać do hotelu taksówką, szliśmy z Margaret po prostu przed siebie, mając dookoła ten typowy klimat tworzony blaskiem Los Angeles. Ona w mojej marynarce, a ja z hot-dogiem w ręku, bo zdecydowanie tymi daniami dla bogaczy nikt się porządnie nie naje. - Ja rozumiem, że nie miałeś nic do powiedzenia, ale jak mogłeś mnie tak zostawić?! 

    - Nie piekl się tak, zobaczysz, będą z tego kwiatki. 

    - Nie chcę żadnych kwiatków, chcę żeby mój facet mnie wspierał. - Założyła ręce na piersiach, a ja prawię udławiłem się parówką. 

     Mój kto?! Przepraszam, ale czy ja coś przespałem?! Okej, byliśmy w łóżku, mieliśmy "zing", wspieraliśmy się, a Meg nieźle radziła sobie w roli matki Nate'a, ale nigdy wcześniej nie określiliśmy tego czym jesteśmy i jaką to ma tak właściwie przyszłość, dlatego dosłownie mnie zatkało. 

     Poczułem jak Maggie klepie mnie po plecach, bym się rzeczywiście się nie zadławił, a gdy kawałek hot-doga opuścił ślepą dziurkę, aż odetchnąłem ciężko. Spojrzeliśmy po sobie. Kobieta wyglądała na rzeczywiście zmieszaną. Porządnie się zaczerwieniła, a ja poczułem się głupio, bo ten kaszel brzmiał tak, jakbym ją wyśmiał. Luke, ty idioto, zrobiłeś z siebie idiotę przed jakąś dzianą inwestorką chcąc wreszcie móc bez większych ceregieli nazwać Meg swoją kobietą, żeby teraz tak zareagować na proste słowa?! 

     - Przepraszam, zapędziłam się - powiedziała trochę ciszej, a potem nie chcąc być już dłużej zawstydzona, uniosła podbródek ku górze. 

    - Nie, okej, tylko mnie trochę zaskoczyłaś. 

     Niepewnie, jak gówniarz, ująłem jej dłoń w swoją dłoń i dalej bez słowa szliśmy za rękę. Zrobiło mi się jeszcze cieplej, ale to pewnie przez sos amerykański i ostre barbecue. 

    - Nie, to było głupie, nie powinniśmy się w to pchać, masz rację... Ponosi nas ostatnio, oboje mamy za dużo emocji w życiu, wiesz, twój rozwód, moje zerwanie zaręczyn, a potem ta Anglia i nasz seks wczoraj... Chyba zaczęłam żyć trochę w bajce. Musimy być dorośli i...

    - Zmieniam pracę - palnąłem, próbując iść dalej, jednakże fakt, że wciąż trzymaliśmy się za ręce, a ona stanęła sprawił, iż siłą rzeczy obróciłem się w jej kierunku. 

    - Słucham?! Przecież dzisiaj odwaliliśmy taki kawał dobrej roboty, że... Luke! I co będziesz robił? Gdzie tyle zarobisz?! 

    - Zrobię kurs spawania podwodnego - wywróciłem oczami teatralnie widząc jej panikę. 

    - Jesteś głupi. - Margaret lekko mnie szturchnęła, a potem puściła rękę i poszła dalej. Śmiejąc się ze swojego nieśmiesznego żartu dotrzymałem jej kroku. - Może od razu przekwalifikuj się, nie! Przekwalifikujmy się oboje, będziemy dalej pracować razem, ty jako operator koparki, a ja betoniarki, albo... Cholera nie wiem, ciągnika. 

     Dalej się śmiałem i nawet jeśli poddenerwowana Meg tego nie chciała, objąłem ją ramieniem. 

     - Otwieram firmę - odpowiedziałem jej, bo nawet jeśli jeszcze nie miałem planu, dokładnego pomysłu i w ogóle jakiejkolwiek wiedzy na ten temat, z reguły jak już nagadałem, że coś zrobię to z obawy przed śmieszkami innych ludzi, realizowałem całość na gwałt. - Rynek jest nienasycony, uzupełnię braki, które zostawia pan Hood, nie będę robił mu konkurencji, ale chętnie wejdę w jakąś może małą współpracę. 

    - Cokolwiek ci odjebało w tej pustej głowie, zamierzasz wziąć kredyt i czekać aż Nate ci go spłaci, podwodny spawaczu?

     - Nie, umówiłem się z panią Fitzpatrick, że przedstawię jej swój biznesplan, a ona zainwestuje pieniądze. 

     - Że co?!

    - Okej, czemu to według ciebie zły pomysł, hm? - Bardziej spodziewałem się, że Meg się ucieszy, ale no nieważne. 

    - Bo ty nie masz pojęcia o zarządzaniu czymkolwiek, Luke! Z resztą... Jak... Tak nagle, co jest do cholery?! 

    - Znasz mnie, znasz mój sposób pracy, wiesz że potrafię siedzieć w biurze po godzinach prawie tak długo jak ty. Umiem się temu poświęcić, Johnson już sam w sobie odrzucał moje projekty wcześniej, a pan Hood uznał, że są okej, ale idą w innym kierunku niż to co chce realizować jego firma, nie odstępując od tradycji. Więc zrobię to po mojemu, a jeśli chodzi o kwestie zarządcze i umiejętności dyplomatyczne oraz jakikolwiek takt... Tu wkraczasz ty. 

    - Nie rozumiem. 

   - Błąd, rozumiesz, ale nie chcesz połączyć kropek. Meg, chcę żebyś zrobiła to ze mną. Chcę żebyśmy byli wspólnikami. 

    - Kim?

    - Meg. 

    - Luke. 

    I znów chwila milczenia. Okej, stres to temat przewodni dzisiejszej części tej bajki. Kobieta wyciągnęła z mojej marynarki papierosy i zapaliła. Przeczesała włosy palcami, spojrzała po mnie, a potem na fajkę. Przygryzła wargę. 

    - Co chcesz robić? - zapytała po chwili, a ja przyciągnąłem ją bliżej siebie, bo prawie weszła w jakiegoś żula na chodniku. 

    - Chcę otworzyć agencję reklamową, znam paru ludzi, którzy mi ufają i wiedzą, że zrobię im dobrą reklamę, oboje mamy kontakty, poza tym chyba już skumałem jak rozmawiać z panią Fitzpatrick... Zobaczymy, przedstawię jej swoją wizję, a potem pójdziemy z prądem. 

    - Nie chcę cię rozczarować, ale to nie działa jak "pójdziemy z prądem", to są miliony godzin spędzone na ciężkiej pracy. Trzeba zatrudnić ludzi, podpisać umowy, w ogóle zarejestrować cokolwiek chcesz robić... Okej, stać nas na kupienie biletów lotniczych dwa dni przed świętami, ale nie stać nas na... Wynajmę swoje mieszkanie w Londynie, zadzwonię do byłej szefowej, mam taką koleżankę ze studiów i w ogóle koleś, u którego pracowałam na drugim roku... - Mój uśmiech się poszerzał z każdym jej kolejnym słowem, a gdy Margaret zorientowała się o czym mówi, aż zasłoniła usta. - Luke, to zły pomysł. 

    - Sama widzisz, że do realizacji. 

    - Ale... 

    - Czego się boisz?

     Zamarła na moment, a potem oblizała usta i odetchnęła ciężko. 

     - Kupmy whisky - odparła. 

    Nie wróciliśmy już do tej ani do żadnej rozmowy, nim rzeczywiście nie weszliśmy do monopolowego, skąd wziąłem Ballantinesa i colę. 

    - Jest przed północą, mam plan - rzuciłem ciszej, pochyliwszy się nad uchem Meg.

    - Chyba mam dość twoich planów na dziś. 

    - Ten może ci się spodobać.

    Przez chwilę walczyliśmy na spojrzenia. Rzeczywiście widziałem w oczach Meg dziecięcy lęk i niepewność, dlatego chciałem je trochę rozmyć, nawet jeśli wyglądaliśmy zbyt dobrze, by wybrać się w góry... 

~*~

     Dojechanie taksówką jak najbliżej zbocza góry Lee, gdzie znajduje się największa ikona Miasta Aniołów, to znaczy ogromne, białe litery "Hollywood" było najmniejszym problemem. Gorzej szła nam już sama w sobie podróż z buta, Meg wciąż na obcasie, ja wciąż w garniturze, bo jak powszechnie wiadomo, raczej nie jest najłatwiej dotrzeć do tego miejsca samochodem, więc musieliśmy przebyć część drogi pieszo. I tak zapłaciłem już dostatecznie wiele za samą podwózkę tam, także mieliśmy niemałe wyzwanie, a ja czułem, że Langford naprawdę zamorduje mnie tej nocy. 

     Na miejsce dotarliśmy zatem... Sam nie wiem kiedy. Straciłem poczucie czasu, rozmawialiśmy o niczym - o krajobrazach, o kulturze tego miejsca, o samej genezie powstania napisu, bo całkiem lubiłem LA, a ona nigdy wcześniej tam nie była, widząc tylko charakterystyczne, ale z a to jakże malownicze plaże. 

    Miałem pokazywać Meg Nowy Jork, ale wyszło jak wyszło, na to też mogliśmy znaleźć czas, zwłaszcza że jako osoba stosunkowo irracjonalna w całym swoim jestestwie, zamiast się bardziej stresować, zszedł ze mnie jakiś ciężar, bo podjąłem kroki ku usamodzielnieniu się. 

    Wreszcie, wciąż nie wiem co to była za godzina, zasiedliśmy na jakimś kamieniu, mając jako - taki widok na napis, bo gdybyśmy chcieli widzieć go jeszcze lepiej, musielibyśmy wspinać się dłużej po jeszcze bardziej stromym podłożu. 

     Otworzyłem więc naszego Ballantinesa, wziąłem łyk i popiłem go colą, kobieta wyciągnęła rękę, zatem podałem jej szkło, by mogła zrobić to samo.

     - Nienawidzę cię, wiesz? Po to podarłam sukienkę i mam z miliard odcisków? - Zmęczona zdjęła but i rozmasowała swoją stopę, wzbudzając mój głupi śmiech. - Co chciałeś tym osiągnąć?

    Wzruszyłem beznamiętnie ramionami, znów biorąc łyk. 

    - Aha - prychnęła. 

    - Czemu poszłaś za mną? 

    Zmieszała się. 

    - Bo jestem głupia. 

    - Nie jesteś, jesteś najinteligentniejszą kobietą jaką znam. 

    Zareagowała kolejnym prychnięciem, ale zamiast się obrażać, po prostu położyła głowę na moim ramieniu. 

     Siedziałem taki zamyślony, a potem wziąłem ostatni łyk przed zakręceniem butelki. Margaret sama nie wiedziała co ma powiedzieć, dlatego milczeliśmy sporo czasu, rozkoszując się chwilą wspólnej samotności.

     Nie wpadłem na to czemu, ale zamiast wrócić do poważnego tematu zanuciłem pod nosem piosenkę. Meg aż parsknęła. 

    - The silver of the lake at night, the hills of Hollywood on fire, a boulevard of hope and dreams, streets made of desire... - Nie pamiętałem całego tekstu, dlatego zaśpiewałem znany mi fragment. 

    - Zabrałeś mnie tutaj, żeby zatopić się w jakiejś dziwnej formie smutku i romantyzmu? - Znów wzruszyłem ramionami, a Meg odetchnęła ze zrezygnowaniem, wzięła łyk szkockiej i przypomniała mi refren, żebyśmy mogli zaśpiewać go całkiem nieładnie i nieskładnie, ale hej, razem...

    "Lost in the city of angels down in the comfort of strangers, I found myself in the fire burned hills inthe land of a billion lights". 

     Czułem się mniej zduszony swoim życiem. Bardziej pewny tego, że chyba... Dobrze wybrałem. Meg najwidoczniej miała podobne przemyślenie, bo zamiast dalej wywracać na mnie oczami, zaczęła mówić. 

    - Kiedy pracowałam w sklepie zanim poszłam na studia i zastępowałam koleżankę w barze, chodziłam na zmiany od samego rana... Zawsze zanim się położyłam, myślałam sobie: "będę kiedyś taka bogata, że nie będę się martwić tym, że nie mam jak wydać komuś pieniędzy, po prostu wydam ze swoich", planowałam co bym zrobiła, gdybym miała sześć milionów do rozwalenia, a na studiach, jak mnie wkurzała laska, uznałam że będę tak bogata, że kupię sobie tę uczelnię, wywalę ją ze studiów, jej rodziców z pracy, będą musieli zamieszkać pod mostem, a potem kupię ten most, żeby musieli sobie iść gdzieś indziej, a jak umrze, to ją wystrzelę w kosmos, żeby nie istniała. 

     Pytał ktoś o powód dlaczego się w  niej zakochałem? Oto jest... Moja demonica. 

    - Jesteś potworem. - Zacząłem się śmiać ona razem ze mną. 

    - Mówiłam to w żartach, proszę, nikomu bym tego nie zrobiła. 

    - Jak skończyłem szkołę średnią marzyłem, że będę grał z chłopakami dalej, że zdobędziemy światową sławę, będę kąpał się w mleku, a moje płyty będą kupować nastolatki z całego świata, że moje nazwisko wypiszą na alei gwiazd, a ja sam zamieszkam w jednym z tych domów, które zobaczysz jak podejdziesz bliżej pod Hollywood Sign. 

    - Też chciałam dom pod Hollywood Sign. 

    - Z basenem - zaznaczyłem. 

    - I wielkim ogrodem!

    - I huśtawką w tym ogrodzie, gdzie będziemy siedzieć, podczas gdy Nate będzie siedział na materacu w basenie ucząc się do poprawki z matmy. 

     - Nate ma poprawkę z matmy?! - Aż się uniosła, a ja pokręciłem przecząco głową rozbawiony. - Będziemy mieć gorącego ogrodnika.

    - Więc jednak zostanę ogrodnikiem nie spawaczem podwodnym? 

    - Możesz zostać nawet nowym Hugh Hefnerem jeśli zechcesz. 

    - Jeśli ja będę nim, ty będziesz Dolly Parton. 

    - Mogłabym zaśpiewać ci Jolene, gdybym miała na sobie kowbojki, nie szpilki, w których chodziłam po pieprzonych górach! - Meg mnie szturchnęła, na co znów zacząłem się śmiać. 

     Mógłbym powiedzieć wam co wówczas czułem, ale szczerze? Czułem wszystko na raz i było mi po prostu dobrze. 

    - Boję się, że sama sobie nie poradzę - odpowiedziała na moje pytanie jeszcze z miasta, dlatego zerknąłem na Langford, żeby mogła kontynuować. - Niby zawsze chciałam zwojować świat, ale gdzieś tam we mnie jest myśl, że... Jestem tylko Maggie z Chelford, która nie umie zarządzać nawet własną pizdą. 

     - Kocham ten tekst, przepraszam cię, Dick tym wygrał. 

    - Bardzo wygrał - przyznała, a gdy oboje chichotaliśmy, objąłem ją ramieniem. - Wiesz, umiem pracować dla kogoś, niby wiem jak robić to po swojemu, ale mam taki strach, że jeśli stanę się głową, nie tylko trybikiem w wielkiej maszynie, coś pójdzie nie tak i będę musiała ponieść tego konsekwencje utratą wszystkiego, a za dużo pracowałam, żeby być z tym sama, ja, Meg Langford naprzeciw całej Anglii, naprzeciw Ameryki, naprzeciw całego świata. 

     Zacząłem bić się z myślami, nie będąc pewnym czy to co chcę powiedzieć będzie miało ład i skład, aż zatrzęsły mi się ręce. 

    - Może to nie musi tak wyglądać? - zacząłem ciszej. 

    - To znaczy?

     Patrzyliśmy sobie w oczy, gdzie mnie ścisnęło w żołądku, bo widziałem ten piękny błysk w jej błękitnych oczach, które odbijały blask całego Hollywood. 

    - Może rola Meg Langford właśnie na tym polega? Może ona musi być częścią całości i robić rzeczy dla kogoś? Ty nie musisz. 

    - Nie bardzo cię teraz rozumiem. 

    - Ja sam siebie teraz nie rozumiem, chcę powiedzieć ci coś, co ma konsekwencje. 

     - Luke?

    - Tak?

    - Wydusisz to z siebie, czy mam cię upić, żebyś to zrobił? - Podała mi butelkę, a ja zamiast wziąć łyk, odłożyłem szkło i ująłem jej dłoń w swoją dłoń. - Co jest?

    - Mam na myśli to, że Meg Langford zrobiła wszystko co mogła i spełniła swoje zadanie, ale ty musisz iść dalej i podbić świat bez zastanawiania się czy dziewczyna z Chelford może to zrobić, a ja chcę w tym uczestniczyć. Chcę podać ci rękę i chcę, żebyś ty podała mi rękę jak będę mieć wątpliwości czy czasem nie pieprze swojego życia bardziej niż dotychczas. Po prostu myślę, że... Jasne, możesz zrobić wszystko czego chcesz jako Margaret Langford, ale skromnie uważam, że będziesz mogła jeszcze więcej jako Margaret Hemmings i mogę ci to nawet uzasadnić w punktach, mam parę kursów z negocjacji! 

     Spróbowałem pójść w żart, co chyba nie wyszło... O Boże.

     Pobladła. Miałem wrażenie, że zaraz mi tam zemdleje, dlatego zestresowałem się jeszcze bardziej i trochę niepewnie zabrałem rękę, bo nic nie odparła. 

    Meg patrzyła raz w moje oczy, raz na nasze dłonie, później spojrzała w niebo, a ostatecznie chwyciła jakiś kamień. 

     Wtedy to ja byłem zdezorientowany, ale ona zamiast walnąć mnie w łeb, rzuciła tym kamieniem kawałek dalej. Zmarszczyłem nos. 

    - Tam będzie stał nasz dom - szepnęła. - Z basenem, ogrodem, huśtawką, Natem na materacu i tobą w formie gorącego ogrodnika. 

    - Meg... - Serce prawie wyskoczyło mi z piersi. 

    - Chcę twojego nazwiska, Luke, chcę być twoją wspólniczką, robić z tobą interesy, ale bardziej... Chcę spędzić z tobą resztę życia. 

     Oboje byliśmy wybici, patrzyliśmy na siebie jak na duchy, dobierając ostrożnie słowa. 

    - Właściwie... Jako człowiek - spontan chciałem cię poprosić o coś jeszcze...

    - Intercyza brzmi okej. 

    - Czekaj, co? 

    - Nie chciałeś...

     - Nie, chciałem żebyś adoptowała mojego syna. 

     - To brzmi jeszcze lepiej. - Wtedy to ona ujęła moją dłoń, a ja posłałem Meg lekki uśmiech. - Ale najpierw musimy odbić go Barbie. I najpierw musisz się rozwieźć tak, żeby nie było wątpliwości co do tego, że ona jest zagrożeniem dla Nate'a i to ona odeszła... 

     - Mama ogarnęła mi tego prawnika co puścił ojca z torbami. 

    - Boże, w co ja właśnie weszłam...

     Śmiejąc się głupio, po raz chyba tysięczny tej nocy, objąłem Maggie ramieniem i przytuliłem ją do siebie. Kobieta podniosła głowę, a potem... Potem pocałowaliśmy się. Tak po prostu. Pod Hollywood Sign. 

     ____________________________

    Ten rozdział był długi i wymknął mi się spod kontroli. Ja nie wiem jak to się stało,nie zajebcie mnie, błagam xD 

      Wy jakoś skomentujcie to, ja nie będę nic mówić. 

    Korzystając z okazji natomiast, zapraszam was na HATEFUCK, bo dodałam nowy rozdział i zrobłam zwiastun, więc łapcie ;)

https://youtu.be/jhtiovVDRdE

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top