24. Margaret Hemmings
Pożegnania z reguły są trudne. Z przyjaciółmi, z rodziną, ogólnie... Z bliskimi. Oczywiście, że nie mogłam odkleić się od swojej mamy, która wyściskała mnie za wszystkie czasy, gdy już po Nowym Roku wsiadaliśmy w samolot, oczywiście, że Nate dostał dodatkowe słodycze na podróż od mojego taty. Oczywiście, że ciężko było mi się przyzwyczaić do myśli, iż znów wylatuję na kolejne miesiące, w których jedyny kontakt, jaki będę miała z Chelford pozostanie kontaktem telefonicznym.
Ale nie byłam taka przerażona, jak w momencie, gdy rzeczywiście opuściłam dom rodzinny po raz pierwszy, na zawsze tak naprawdę. Jakby świadomość faktu, iż wracam do swojego domu, ze swoją rodziną... Dodawała mi otuchy, a także swego rodzaju ekscytacji.
Wciąż byłam w lekkim szoku, bo to wszystko zdecydowanie wydarzyło się zbyt szybko. Moje rozstanie z Rickiem - Dickiem okazało się jednym z najbardziej groteskowych rozstań w historii, ale wbrew wszystkiemu... Nie żałowałam.
Jasne, był jakąś opcją do utrzymania oficjalnej wersji, do której oczywiście mieliśmy wrócić wraz z przekroczeniem oceanu, jednakże i ja, i Luke doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z faktu, że nic już nie będzie takie samo.
W samolocie byłam nowym człowiekiem. Nie dlatego, że przywiozłam ze sobą do Ameryki parę dodatkowych kilogramów, jak chyba z resztą wszyscy po świętach. Coś zmieniło się w moim postrzeganiu rodziny. Zapragnęłam z całego serca pożyć tak jeszcze przez chwilę z moimi chłopakami, jak robiliśmy to w Anglii - razem, bez przymusu trzymania zawodowych stosunków. Dlatego całą podróż przespałam przytulona do ramienia Luke'a, który opierał brodę o moją głowę i głaskał mnie po włosach.
Powinniśmy byli jakoś to wszystko skomentować. Ale po co? Przecież nie słowa, a czyny.
Coś nas łączyło. Nie seks, nie praca, nie przyjaciele... To było poczucie humoru, gust muzyczny, wspólne wieczory i wspólne poranki, wymienione uśmiechy, drobne gesty, nieme wyznania miłosne.
Chyba byłam zakochana. Nie chyba tylko na pewno i zorientowałam się jak bardzo wpadłam w to uczucie dopiero trzeciego dnia naszej wspólnej pracy, bo pierwsze dwa przeżyliśmy udając, że nic się nie stało. Co mnie zaskoczyło, Luke to zaproponował po jakiejś dziwnej rozmowie z Calumem...
- Jezus Maria, Meg, jak ja się stęskniłam! - Cassie wręcz zarzuciła się na moją szyję, kiedy weszłam do jej mieszkania pierwszego wieczoru tuż po powrocie. Nie zdążyłam nawet rzucić mojej torby, ani się rozpłaszczyć, myślałam że siostra mnie wręcz udusi.
- To były niespełna dwa tygodnie, wcześniej widywałyśmy się raz na Ruski rok - odparłam trochę rozbawiona tym wyznaniem, ale oddałam jej uścisk, by chwilę później ucałować policzek Cassie. - Gdzie Ashton i dzieciaki? Mam dla was prezenty od mamy...
- Wiem, wiem, rozmawiałam z nią, mówiła, że całą cię obłożyła jakimiś zabawkami i słodkim.
- Daj spokój, mam dość słodkiego do końca wieczności. - Wywróciłam oczami, odwieszając płaszcz na wieszak, byśmy chwile później obie mogły usiąść na kanapie.
- Gadasz, pójdziemy razem biegać. Chociaż ja musiałam trzymać fason, bo moja teściowa na dzień dobry dopierdzieliła mi, że i tak dobrze sobie wyglądam, więc mogę oddać ciasto dziecku. - Zasłoniłam usta, żeby nie parsknąć, po czym oparłam głowę na ramieniu siostry. Może rzeczywiście trochę mi jej brakowało w życiu? Tak, zdecydowanie brakowało mi w życiu rodziny. - Wyobrażasz sobie?! Nienawidzę jej, naprawdę, nie dość, że próbowała na każdym kroku wpierdzielić się w wychowanie moich dzieci, to jeszcze Ashton, ta cipa, nic nie powiedział! Mógł bronić swojej żony. I to "ach, mamy kuchnia jest najlepsza", w dupę niech ją sobie wsadzi, stara krowa.
- Uspokój się, Cassandra, proszę. - Byłam tak zmęczona, że śmiałam się jak głupia.
- No ale. - Odetchnęła. - Opowiadaj, jak tam u ciebie.
- Nijak, ja wpierdalałam dwa tygodnie. Głupia jestem, miałam wszystko gdzieś prawdę mówiąc i po prostu korzystałam z tego, że mi dobrze i bezpiecznie.
Cassie nic nie odpowiedziała, objęła mnie ramieniem i zachichotała pod nosem.
- No co?
- Nic, nic.
- Czemu się śmiejesz?
- Uważaj sobie, Maggie, miłość tuczy.
Zmarszczyłam czoło i wyprostowałam się mierząc ją z lekką dezorientacją.
- To znaczy?
- Bo wiesz, że Luke cię kocha taką jaką jesteś, że mu się zawsze podobasz, a tu ci da czekoladki, a tu zamówicie pizzę, a tu pójdziecie na jakiś makaron, winko wleci...
- Po pierwsze. - Trochę się nawet zawstydziłam tym, że Cassie od razu uznała, jakby to była najoczywistsza oczywistość, że Luke mnie "kocha". - Nie jesteśmy w związku, a po drugie nawet jeśli byśmy byli, to były po prostu święta, ja moja droga, tym bardziej będę wyglądać dobrze dla niego, żeby zawsze wiedział, że ma w łóżku królową, a nie jakąś brzydką, zaniedbaną małpę, która przed ślubem wygląda jak żaglóweczka, a po ślubie jak Titanic.
Teraz Cassie wręcz krztusiła się ze śmiechu, z tej przyczyny na moje policzki wpłynęły jeszcze większe rumieńce.
- Odwal się, małpo. - Szturchnęłam ją lekko w ramię.
- Nie wiedziałam, że zerwałaś z Rickiem - Dickiem po to, żeby teraz hajtać się z Hemmingsem. Daj mu się najpierw rozwieść, co?
- Z nikim się nie hajtam...
- Powiedziałaś...
- Lubię seks i atencję. - Założyłam ręce na piersiach.
- Kochanie, już nie jesteś w związku, możesz mieć tyle seksu, ile zapragniesz. - Cassie ujęła moją brodę w dłoń i spojrzała mi prosto w oczy. Obie miałyśmy tę sposobność do wbijania konkretnych szpil. - Twój problem polega na tym, że ty nie chcesz wyglądać dobrze tylko dla siebie i nie chcesz przypadkowego seksu. Chcesz wyglądać dobrze dla siebie i dla niego i to w jego łóżku chcesz zamieszkać.
Odpowiedziałam jej wyłącznie złośliwym uśmieszkiem, po czym zostałam niewinnie pogłaskana po policzku.
- Tylko uważaj na pana Hooda, Margaret Hemmings.
Za to Cassie dostała chamskiego pstryczka w nos.
Ale cholera, to brzmiało dobrze.
- Mam nadzieję, że zacząłeś już pakować kąpielówki. - Próbując zachować powagę i neutralny ton, szłam równo na szpilce tuż obok Luke'a niosąc swoją torebkę, podczas gdy on niósł moje papiery.
Mógł się na coś przydać, prawda?
Bardzo ciężko było mi utrzymać bezpieczną, zawodową odległość, kiedy w tej swojej koszuli wyglądał tak niepoprawnie dobrze i źle za razem. Na początku miałam wrażenie, że sama mu ją zapnę pod szyję, ale teraz... Och, czasem miałam ochotę ją rozpiąć.... I rozporek też. I w ogóle go rozebrać, a potem uprawiać długi, namiętny seks na biurku w moim gabinecie.
Stop, odleciałam.
Cóż, napięcie między nami chcąc nie chcąc wciąż rosło. Tak jak moje zmieszanie w związku z tym, co sobie myślałam odprowadzając wzrokiem jego tyłek.
- No tak, LA... Myślisz, że będę miał tam jeszcze kaca po ślubie? - zapytał trochę rozbawiony.
- Jeśli tak, zabiję cię - odparłam jak najbardziej pozytywnym, przyjaznym tonem, uśmiechając się do Luke'a promiennie, na co odpowiedział swoim sarkastycznym grymasem.
Weszliśmy do korytarza.
Oleg, od którego wciąż waliło bimbrem na kilometr przysypiał na krześle przed salą konferencyjną, jednak machnęłam na niego ręką, słysząc radosny głos Michaela.
- No witam i o zdrowie się pytam, wypoczęci? Bo oboje aż promieniejecie.
Luke tradycyjnie wziął kawę Clifforda i napił się jej, jakby to właśnie kofeiny potrzebował najbardziej do swojej egzystencji. Wywróciłam na to oczami, chociaż sama bez kawy nie umiałam wyjść z domu.
- Taa, ja promienieję, Luke promieniuje. - Oparłam się o jego biurko i widząc uśmiech mężczyzny, byłam wręcz pewna, że Hemmings właśnie robi głupie miny za moimi plecami, więc delikatnie, korekcyjnie uderzyłam go łokciem w żebra. - Mike, pamiętasz, żeby zabukować nam hotel w Los Angeles na dzień po ślubie Caluma, prawda?
- Nie lepiej w Las Vegas? - Poruszył brwiami.
- To jest poważna, biznesowa sprawa... Wysłałam ci wszystkie dane dziś rano mailem, proszę, zajmij się tym, bo na twoje miejsce jest wielu innych recepcjonistów, którzy chcieliby tyle zarabiać.
- Wstałaś lewą nogą?
- Meg czuje niedobór pracy, dawno nie była żmiją, więc jej węża natura musi znaleźć gdzieś ujście.
- Chcesz jechać do Kalifornii autobusem? Mogę ci to załatwić.
Luke uniósł obie ręce w obronnym geście, a potem wymienili z Michaelem po jeszcze jednym, głupim uśmiechu.
- Pani Langford, pięknie pani dziś wygląda! - rzucił pijacko Oleg, na prawie się załamałam.
- Wiem - odparłam tylko z braku laku i skinęłam Luke'owi, by poszedł ze mną do biura.
Kiedy byliśmy już przy drzwiach, usłyszałam jeszcze głos Michaela:
- Hemmings!
I nie wińcie mnie, to wina Cassie, bo się obróciłam i ze stuprocentową pewnością, że Clifford mówi do mnie, zapytałam:
- Słucham?
Luke zasłonił usta dłonią, bo uśmiechnął się szeroko, a Michael aż ukucnął przy biurku, by nikt nie widział jak głośno się śmieje. Oleg spadł z krzesła.
Ja? Ja muszę przestać się rumienić.
Spodziewałam się, że Luke się spóźni, naprawdę, on zawsze się spóźniał. Minutę, dwie, dziesięć... Ale nigdy jeszcze nie przyszedł po zebraniu, a minęło już pół godziny od niego, a ja dalej czekałam aż mężczyzna raczy pojawić się w biurze.
To była środa. Pierwsza środa pracująca w naszej firmie w tym roku, więc wytrzymał dwa dni, bo trzeciego już nie przyszedł. Zdezorientowana nie mogłam znaleźć sobie miejsca, nie dlatego, bo byłam wkurzona. Chociaż to też... Chyba... Chyba się o niego martwiłam.
Wbrew pozorom, o ile nie zawsze spełniał moje oczekiwania, nigdy nie olewał sobie pracy i się w niej po prostu zjawiał. Abstrahując od tego, że czasem był tak zwyczajnie wrzodem na tyłku, który się kręcił i robił nic, ale był.
Wypalałam wręcz dziurę wzrokiem w telefonie prywatnym, obserwując jego numer, którego tej środy nauczyłam się na pamięć. Może powinnam była zadzwonić?
Zadzwonić i go ochrzanić.
Zadzwonić i zapytać czemu go nie ma.
Zadzwonić i zapytać czy wszystko w porządku...
Oblizałam dolną wargę językiem, zjadając z niej błyszczyk. Przeniosłam spojrzenie na moją zdrową kanapkę z ciemnym chlebkiem, sałatą i pomidorkiem, ale trochę z nerwów nie mogłam jej przełknąć.
I kiedy już miałam wybrać numer, telefon zadzwonił, to był on...
Zanim zdążyłam się w ogóle odezwać, przywitać, albo porządnie go opieprzyć, usłyszałam jego chrypę oraz zatkany nos...
- Hej, mogę mieć do ciebie prośbę, jako do Meg, nie do mojej szefowej? - zaczął prosto z mostu.
- Mhm... Coś się stało? - W pierwszej chwili pomyślałam o młodym, dlatego aż wstałam z miejsca i nerwowo przeszłam się po biurze.
- Taa, mam kwarantannę w domu, Nate dostał gorączki i kaszlu, a ja gorączki i kataru, zadzwoniłbym wcześniej, ale dopiero wstałem. Jackie dostarczy ci zwolnienie, dlatego dzwonię, żebyś po prostu je wzięła i się nie wkurzała. - Podciągnął nosem.
O Boże... Próbowałam to sobie wyobrazić. Jakoś nie widziałam tego jak radzą sobie we dwójkę, dlatego odruchowo, z komórką przyciśniętą brodą do ramienia, zarzuciłam na siebie płaszcz.
- Wejdź do łóżka i się nie ruszaj.
- Muszę zrobić dziecku herbatę, dorośli nie chorują.
- Błąd, matki nie chorują. Ojcowie czasem mogą.
- Tak jakby spełniam się w obu tych rolach aktualnie, seksistko.
- To był stereotypowy żart, wiem, że sobie radzisz, Luke, ale proszę, połóż się do łóżka. Nate śpi? - Rozmawiałam z nim wychodząc z biura, skinęłam zdezorientowanemu Michaelowi, żeby wpuścił mnie za biurko, a kiedy to zrobił, zaczęłam szukać w komputerze odpowiedniego pliku, biorąc nagły urlop na żądanie.
Nigdy z tego nie korzystałam. Chodziłam do pracy nawet ze skręconą kostką i nie miałam jeszcze ani jednego spóźnienia.
Nie wiem co mnie podkusiło, ale nagle przełożyłam cokolwiek ponad moją karierę, co było mało w stylu Margaret, bardzo w stylu Maggie.
- Jeszcze nie, ale budził się całą noc, bałem się, że się udusi tym kaszlem, więc wziąłem go do siebie do łóżka, masakra...
- Nie spałeś całą noc?
- Może z godzinkę. - Znów podciągnął nosem.
- Wysmarkaj się na litość boską.
- Nie lubię.
- Jaki dzieciuch... - Ignorując czujny wzrok Mike'a, robiłam to co do mnie wtedy należało. - Posłuchaj mnie, ubierz skarpetki i kapcie, nie łaź na boso, opatul się kocem i zrób mu gorzką, czarną herbatę, musisz wcisnąć mu chociaż jakiegoś banana, a potem podać coś na zbicie, jeśli wciąż będzie miał gorączkę jak się obudzi.
- Przecież ten gówniarz nic ci teraz nie zje.
- Nie możesz podać mu leków na pusty żołądek.
- W sumie fakt...
- Ogarnij to, do tego czasu powinnam przyjechać.
- Co?
- To co słyszysz i wysmarkaj ten nos, bo ja ci go wysmarkam, głupku.
Rozłączyłam się, zrobiłam znaczącą minę w stronę Mike'a, który tylko pokręcił głową.
- Jedziesz niańczyć Hemmingsów? - musiał skomentować, no musiał.
- Odkrywam w tym nową pasję - rzuciłam lekko sarkastycznie, by ostatecznie rzeczywiście wybiec z budynku prosto do samochodu.
Moje biedne, chore, dzieci - to cisnęło mi się na usta, kiedy weszłam do mieszkania i zastałam ich oboje, jedzących na siłę jakieś kartonowe płatki, bo i tak przez zatkane nosy nie czuli żadnych smaków. Siedzieli pod kołdrą na kanapie, wykończeni życiem, z czerwonymi policzkami i zdecydowanie wyglądali na chorych.
- Maggie! - Głos chłopca był na tyle pełny entuzjazmu, ile mógł z siebie wykrzesać, ale doceniałam chociaż to.
Luke natomiast podniósł się z miejsca, jak kazałam, w kocu i skarpetkach nie do pary, obserwując moją zmartwioną minę ze swego rodzaju rozczuleniem.
- Nie musiałaś przyjeżdżać, wiesz? Johnson nie przyjeżdżał jak brałem chorobowe. - Oberwał za to lekkie szturchnięcie w ramię, na co aż jęknął, bo był totalnie osłabiony.
- Daruj sobie, naprawdę. - Położyłam reklamówkę z lekami na katar, na gardło i z kupionym w jakiejś restauracji rosołem w pojemniku na wynos. - Nie miałam czasu zrobić własnego, ale liczę na to, że będzie zjadliwy i trochę was rozgrzeje.
- Jesteś najlepsza. - Nate aż się trochę ożywił, gdy wyciągnęłam z torebki jeszcze jakąś gazetkę o grach dla niego.
- Jesteś - potwierdził Luke, a ja machnęłam ręką.
Chwilę później oboje już siedzieli, a ja zaatakowałam ich termometrem. Niewiele myśląc o swoim wyjściowym stroju i o tym, że prawdopodobnie też się rozchoruję, po prostu zajęłam się lekkim posprzątaniem salonu oraz podaniem im odpowiednich tabletek.
Luke nic nie mówił. Patrzył na każdy mój ruch, jakby był w ciężkim szoku, aż ostatecznie położył dłoń w mojej tali kiedy usiadłam na oparciu kanapy. Oglądaliśmy Breaking Bad na Netflixie jak się okazało, bo miałam wreszcie okazję spojrzeć w telewizor.
- Barb nigdy tak nie robiła - mruknął chłopiec po dłuższej chwili zamyślenia.
- Bo tak robią mamy - odpowiedział mu Luke.
Powinnam była się speszyć, albo poczuć dziwnie nieswojo... Nie. Ja poczułam się na swoim miejscu i wtedy, widząc Luke'a w stanie krytycznym, kiedy dalej był cały napuchnięty, miał tłuste włosy i podciągał nosem, zrozumiałam, że dalej uważam go za najprzystojniejszego faceta na świecie. Że jestem w nim w nim zakochana.
Mówiłam coś o podciąganiu nosem, nie?
Sięgnęłam po chusteczki do swojej torebki, wyciągnęłam jedną i przyłożyłam ją do jego nosa. Zdezorientowany, przeniósł na mnie spojrzenie.
- Dmuchaj.
- Nie.
- Dmuchaj. - Mocniej ścisnęłam jego nos.
- Meg, to obrzydliwe.
- No i? - Wzruszyłam ramionami.
- To jest naprawdę bardzo obrzydliwe i tak się nie robi. - Mimo wszystko czując nacisk moich palców, dmuchnął, ku rozbawieniu dzieciaka.
- Nie chichraj się, jesteś następny - rzuciłam ostrym tonem.
- I co jeszcze? Może zaczniesz wyciskać mi pryszcze? - Luke był z jednej strony obrzydzony, z drugiej również rozbawiony.
- To może nie, ale z chęcią wyrwę ci brwi.
- Po co spytałem...
Taa, to jest ten typ relacji, w której chcesz wyglądać dla kogoś dobrze, starać się dla niego, ale z drugiej strony wiesz, że możesz przy tej osobie być sobą w stu procentach. Być po prostu brzydka, chora i obrzydliwa. I ta osoba ma tak samo...
____________________________
Tak jak obiecałam, wracam po sesji. Czuję się jak jakiś weteran wojenny, naprawdę xd Ale pochwalę się wam, że zdałam matematykę na studiach na 70 procent, woaaah!
Powiedzcie, że jesteście ze mnie dumni xd
Ogólnie to nie wiem czym jest ten rozdział, mam nadzieję, że się wam podoba, bo jednak chciałam żeby ta ich relacja była taka prawdziwa, a nie oparta tylko na byciu perf dla siebie zawsze i wszędzie. Prawdziwe związki są na zdrowie i chorobę, nie? Chociaż oni wcale nie są jeszcze w związku, coo...
Ale mamy progres, bo Meg już dobrze wie i godzi się z tym co czuje, yaas.
Btw, mam do was dwie sprawy:
1. czy chcielibyście ff o seksie pisane przeze mnie? bo mam ochotę napisać coś takiego o wdzięcznym tytule "hatefcuk" więc no...
Więcej nie mówię, sami sprawdźcie.
Ogólnie przy okazji zaproszę was na mojego instagrama: @ylboo_ i na snapa @yourlittlebooo bo czemu nie ;)
All the love xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top