23. na ładne szpilki i obrzyganego żula w metrze
#eklery <-- tt, rozdział jest nieprawdzony
Odnajdowanie się w nowych miejscach nigdy nie było dla mnie wyjątkowo problematyczne. Właściwie lubiłem zmiany i ten fakt, że właśnie rozmawiam z ludźmi, którzy dopiero mnie poznają, dzięki czemu mogę zaprezentować się im ze swojej najlepszej strony, tym samym zdobywając nowych „sprzymierzeńców". Przynajmniej tak było w pracy, bo im więcej moich zwolenników, tym lepsze wyniki, im lepsze wyniki, tym wyższe zarobki.
Rodzina Meg jednak nie była moimi klientami. Jasne, jawili się jako swego rodzaju odbiorcy mojej osoby, więc im też mogłem się „sprzedać". Sęk w tym, że nie wiedziałem w jaki sposób zabrać się do bajerowania ich, skoro od początku przyjęli mnie ciepło i serdecznie, choćby z samego faktu, iż Margaret zabrała mnie ze sobą.
Przed Barb miałem różne dziewczyny. Nie było ich szczególnie wiele, ale były i raczej nigdy nie czułem takiej potrzeby, by ich rodzice mnie lubili. Przecież to tylko rodzice... W wypadku Meg było zupełnie inaczej, choć sam nie do końca byłem pewny... Dlaczego?
Siedząc w salonie kolejnego już dnia naszego pobytu w Anglii, próbowałem poznać wzrokiem to pomieszczenie pozbawione już wystawnej otoczki złączonych stołów i rzucających się w oczy skrawków po papierze prezentowym. Teraz było tam zwyczajnie, przytulnie, zwłaszcza przy kominku, z ciepłą, parującą herbatą na stole. Goście państwa Langford rozjechali się do siebie w przeddzień, więc teraz byliśmy tam tylko ja, Nate, Maggie oraz jej rodzice, a ten spokój, który mieliśmy, zdawał mi się trochę stresujący, bo wreszcie ci ostatni mieli czas, by poświęcić mnie sto procent uwagi.
Czułem się trochę pod ostrzałem, ale kobieta też, zwłaszcza w chwili, gdy ze swoim kubkiem herbaty wróciła z kuchni, siadając na kanapie tuż obok Nate'a, który opierał się o moje ramię, czytając komiks.
- Spróbuj, powinna ci smakować. – Niby ignorując swoich rodziców, którzy oglądali jakiś film w telewizji na drugiej kanapie, Meg podała mi napój. Niepewnie zaciągnąłem się jego zapachem. – Z goździkiem, miodem i cytryną.
- Dzięki – mruknąłem w odpowiedzi, biorąc łyk.
- Miód jest okropny – powiedział zmęczony chyba wrażeniami Nate.
- Ale zdrowy – odpowiedziała mu Meg, kładąc dłoń na czole chłopca, później na swoim, ostatecznie też na moim. – Zaraz zmierzę mu gorączkę.
- Rano nie miał. – Spojrzeliśmy po sobie oboje najwidoczniej trochę zmartwieni. Im bardziej Meg angażowała się w wychowanie mojego dziecka, tym bardziej czułem takie pozytywne coś w sobie, jakby przeświadczenie o fakcie, że naprawdę nie jestem w tym sam, a nikt inny na świecie nie zajmie się chłopcem lepiej niż my dwoje.
Taa, ja wiem jak to brzmi...
- Zmiana czasu, klimatu, powietrza, na wsiach inaczej się oddycha niż w takim Nowym Jorku, to na pewno, dodatkowo mnóstwo wrażeń, jest pewnie przemęczony – odpowiedział nagle tata Meg, przenosząc na nas spojrzenie, a jej mama uśmiechnęła się pod nosem.
- Maggie może nie, ale Cassie zawsze chorowała nam po długich podróżach, na każdych wakacjach.
- To fakt, Cassie była ciągle chora, aż się dziwię, że Tiana, Andy i James są wiecznie zdrowi – Meg przytaknęła Beatrice znacząco.
- Taa, Cassie dostawała gorączkę, a Meg zawsze się czymś struła...
Nate parsknął głupim śmiechem, ona spłonęła rumieńcem, a ja tylko pocieszająco, z rozbawieniem w oczach pogłaskałem ją po głowie, za co oberwałem po łapach od oburzonej tym wyznaniem kobiety.
- Pamiętasz jak byliśmy w Manchesterze i zwymiotowała na żula w metrze?
Boże, warto było przelecieć tyle mil, żeby usłyszeć te historie. Margaret tym czasem wydawała się zapadać pod ziemię, dlatego lekko wzruszyłem ramionami i znów objąłem ją ramieniem we wspierającym geście.
Może powinienem był to bardziej przemyśleć, zwłaszcza że wszyscy wiedzą jak to wygląda, ale jednak Dick i oficjalne wersje nadal istnieją. Ale nikt najwidoczniej nie miał nic przeciwko. Nawet Meg, która udając, że płacze z bezradności, schowała głowę w zagłębieniu mojej szyi.
I znów to fajne uczucie...
- Nie słuchaj ich, Luke, oni kłamią. Nie wiem co w ogóle podkusiło mnie, żeby zabierać cię do tych okrutnych ludzi.
- Ashton też nasłuchał się tych historii... - Tata Meg zrobił znaczącą minę. Rozumiem, więc to była forma testu...
Cóż, jednak dojrzałość sprawia, że człowiek rozumie takie rzeczy, takie przypały, każdy je miewa, nic co ludzkie nie jest mi obce i takie tam. Jeśli chce się z kimś być to na zdrowie i chorobę. Na ładne szpilki i rzyganie na żula w metrze.
Moment, czy ja właśnie powiedziałem, że chciałbym być z Margaret w związku? Moment, co? Moment, mózgu?
Przez sekundę miałem dziwne poczucie winy w związku z tym, że tak pomyślałem, ale ona naprawdę wysyłała mi sprzeczne sygnały i czasem czułem się głupio w związku z tym, co czuję, bo my zdecydowanie potrzebowaliśmy rozmowy o emocjach godnej dorosłych ludzi.
- Kiedyś opowiem ci moje przypały, albo moja mama ci opowie – powiedziałem do niej uspokajająco na tyle, by przestała się czerwienić.
- O tak, to jest tego warte. – Nate pokiwał znacząco głową.
- Meg była wyjątkowym dzieckiem i jeszcze raz tak wyjątkową nastolatką. – Beatrice pokiwała znacząco głową. – Może ci opowiadała...
- Opowiadałam – odparła, odsunąwszy się trochę ode mnie. Przetarła twarz dłońmi i zaśmiała się wymijająco. To było urocze...
- Czasem miałam wrażenie, że wygląda jak jakiś diabeł, ale no cóż. Z resztą mogę wam pokazać. – Wstała z fotela i podeszła do półki z książkami, gdzie na jednej stały albumy. Meg niemal nie rzuciłaby się za matką z krzykiem, gdybym mocniej nie objął jej ramieniem.
Spojrzeliśmy po sobie. Przez dłuższą chwilę wręcz walczyliśmy na spojrzenia, aż wreszcie pod naciskiem mojego proszącego uśmiechu, uległa. Ale jaka obrażona była...
Wreszcie starsza kobieta położyła album na moich nogach, Nate aż się podniósł by spojrzeć, a Margaret odwróciła wzrok.
Nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmiechu widząc te fotografie. Była naprawdę słodkim dzieckiem, nawet cała umazana czekoladą, albo bawiąca się Barbie w wannie.
Później był etap nastoletni, gdzie rzeczywiście Margaret miała różne kolory włosów, ciężkie glany, mnóstwo bransoletek i łańcuszków, podarte spodnie, koszule w kratę, które pomijając jej fryzurę chyba okazały się jedynym kolorystycznym fragmentem jej wizerunku. Kolczyk w brwi, pokój obklejony plakatami zespołów. Nie umiałem powstrzymać uśmiechu, bo to było takie w punkt. Przypomniałem sobie swoje wiszące na ścianie, rozbite gitary. Wiązanie tych cholernych butów, przecieranie spodni pilniczkiem do paznokci, przebijanie ust ziemniakiem, wodą utlenioną i igłą w sypialni Caluma, uciekanie na koncerty... Magia. Przez dosłownie chwilę, patrząc na te zdjęcie pomyślałem, że gdybyśmy spotkali się wtedy, moglibyśmy zrobić razem naprawdę fajne rzeczy, a teraz oboje byliśmy dorośli, mieli odpowiedzialne zawody i... Właściwie wciąż mogliśmy robić ze sobą... Naprawdę fajne rzeczy.
Nie umiałem oderwać wzroku od zdjęcia Meg z perkusją. Siedziała przy niej, miała minę zmęczoną aparatem, obok stali jacyś inni, młodzi ludzie, aparycją podobni do niej... Późniejsza fotografia była trochę inna. Bo ta punkowa Margaret miała wciąż te kolczyki, wciąż fioletowe włosy i czarną kredkę pod oczami, ale ubrana była w białą sukienkę i trzymała mikrofon. Zmarszczyłem brwi.
- To był koncert charytatywny organizowany przez szkołę. – Wyjaśniła jej mama, bo Meg chyba wypalała spojrzeniem dziurę w moim policzku. – Dobrze mówię, Maggie?
- Hm? – Otrząsnęła się z letargu. – Aa, to... Taa, mój zespół nie miał ochoty grać, dlatego poszłam tam i uznałam, że zaśpiewam jakąś piosenkę sama, bo moja dusza Hetmana Ciemności na moment ustąpiła dobremu sercu.
Uśmiechnąłem się do niej głupio, na co pokazała mi język.
- Mam to jeszcze na kasecie. – Tata Margaret wstał i podszedł do tej półki, teraz patrząc na tę z kasetami, gdzie były nagrane głównie uroczystości rodzinne.
- Co to? – zapytał Nate.
- Taka stara wersja płyt – wyjaśniłem, a on pokiwał głową.
- Tato, nie puszczaj tego. – Westchnęła ciężko, ale chyba nie miała już siły bardziej protestować. Najwidoczniej wiedziała, że już nie wygra.
- Musiałem ją nagrać, bo byłem pełnią szczęścia, że mój mały diabeł zrobił wreszcie coś dobrego.
- Tato!
- Nie była zła, była po prostu z reguły bardzo... Wyjątkowa.
Margaret prychnęła, a mężczyzna odpalił sprzęt.
- Chociaż i tak nie byłem pewny co do tej piosenki, ale ludziom się podobało, z resztą... Obejrzyjcie sobie.
- Boże. – Oparła brodę na moim ramieniu.
Wówczas rzeczywiście wszyscy patrzyliśmy w telewizor z zapamiętaniem. Przypomniałem sobie jakość tych kaset, co budziło mój mały uśmieszek, jednakże od razu poświęciłem swoją uwagę wizerunkowi scenicznemu młodszej Meg.
Mimo wszystko, nawet wtedy poruszała się kobieco, miała coś w swoich ruchach, nawet jeśli nie była chyba do końca pewna siebie, przynajmniej nie na samym początku, śpiewając wolniejszą, głębszą wersję Smells like teen spirit. Dobry dobór kawałka swoją drogą, zwłaszcza że nie miała skali, by wyciągać niewiadomo co. Jej głos był po prostu przyjemny dla ucha, płynny, słodki, ale zachrypły, bardzo seksowny... Musiała kiedyś palić naprawdę dużo papierosów.
Czułem, że od pewnej chwili ona nie patrzy już w ekran, tylko prosto na mnie, ale byłem na tyle oczarowany, że nie umiałem zareagować. Byłem pod jej wrażeniem, bo cholera... Ta kobieta imponowała mi niemal na każdej płaszczyźnie.
- Teraz już bym tak nie umiała – szepnęła.
Dopiero wtedy zorientowałem się, że zostaliśmy sami, bo jej rodzice zniknęli w kuchni, a Nate z nimi, bo poszli grać w karty. Swoją drogą chłopiec dalej nazywał ich „dziadkami", a oni nawet zdawali się z tego cieszyć, więc byłem tym ludziom naprawdę wdzięczny za to, że dawali mu dodatkowe ciepło rodzinne, którego dzieciakowi mogło czasem brakować.
- Nie?
- Straciłam wprawę.
- Musisz koniecznie spróbować, zabiorę cię do klubu karaoke w Nowym Jorku. – Wywróciła oczami, ale pokiwała twierdząco głową w odpowiedzi.
- Ale kwestia jest taka, że śpiewając na tym nagraniu – zniżyła głos do szeptu. – Byłam pijana jak szpak. Ale nie mów im.
- Boże, Meg... Ale to też jest do zrobienia.
- Zaśpiewam cokolwiek, jeśli ty zaśpiewasz ze mną.
Nie wiedząc co mam jej odpowiedzieć odszepnąłem dość śpiewnie...
- Hello, hello, hello, how low...
Byliśmy stosunkowo bliżej siebie na tej kanapie. Zbliżaliśmy się do siebie i odniosłem wrażenie, że jeszcze moment, a nasze usta naprawdę się ze sobą spotkają. Chciałem tego. Chciałem wtedy pocałować Margaret, ignorując istnienie jakiegokolwiek Dicka. Chciałem zapewnić jej, że on nie jest istotny, bo tylko ja będę umiał dać jej to, czego potrzebuje...
Ale gdy ująłem jej policzek, ona trochę spuściła głowę i przygryzła wargę...
Czy Meg naprawdę nie widziała tego co się dzieje? Czy ona naprawdę nie czuła tego samego? Poczułem się trochę głupio, jednak ona tylko wstała z kanapy i ujęła moją dłoń.
- Chodź, chcę ci coś pokazać.
~*~
Ubrałem czapkę i szalik tylko po to, żeby Meg już nie zrzędziła o tym cholernym, ewentualnym przeziębieniu. Ona była przewrażliwiona na tym punkcie, serio. Ale nie chciałem się z nią kłócić. Zwłaszcza w tak ładnej scenerii, gdy było już ciemno, ale mrok późnego popołudnia rozpraszały lampki choinkowe na domach i biały śnieg na ziemi.
Szliśmy przed siebie wąskimi uliczkami Chelford, dookoła nas było cicho i spokojnie, a w obawie, że któreś z nas przewróci się na skutym lodem chodniku, kobieta trzymała mnie pod ramię.
- Twoi rodzice to złoto, naprawdę – powiedziałem szczerze, na co odpowiedziała lekkim uśmiechem. – Nie dość, że są super dla Nate'a to kuchnia twojej mamy jest moją nową religią.
- Taa, jak wrócimy do Nowego Jorku, naprawdę zacznę chodzić na tę siłownię, bo jedne święta w tutaj i pięć kilo do przodu.
- Przestań, w grudniu wszystko ma zero kalorii.
- Mhm, sam zobaczysz w domu.
Nie mogłem się powstrzymać i złapałem ją za słówko.
- Lubię to, że nazywasz Nowy Jork domem.
- Cóż...
- Nie, serio, to dobrze, że jest ci tam dobrze. – Meg skinęła i prawie się poślizgnęła, dlatego złapałem ją w tali i staliśmy tak przez chwilę.
Parsknąłem głupim śmiechem, podczas gdy ona założyła mój szal bardziej na usta. I znów szliśmy przed siebie, wreszcie skręcając w inną, bardziej odciętą od domków jednorodzinnych okolicę działek i sadów.
- Moi rodzice też cię lubią, a Nate'a wręcz uwielbiają, więc ciesz się, bo oni mało kogo lubią.
- Czuję się zaszczycony... Ale gdzie my właściwie idziemy?
- Nie marudź i chodź...
- Chcesz mnie gdzieś zaciągnąć, zabić i wypatroszyć?
Meg pchnęła furtkę jednego z sadów, gdzie leżało więcej śniegu, bo nikt tamtędy nie chodził, więc mieliśmy go aż po kostki. Ale najwidoczniej jej to nie przeszkadzało.
Tutaj była trochę inna, mniej dbała o to, by wyglądać poważnie i wyjściowo, ona po prostu robiła rzeczy i czuła się swobodnie. Cieszyłem się właściwie z tego, że potrafi tak przy mnie, bo ja przy niej czułem się równie wolny i wiedziałem, że nie będzie na mnie patrzeć krzywo przez jakieś głupoty, które mogę powiedzieć, albo zrobić.
- Mam różne zdolności, ale chyba nie poradziłabym sobie z dwumetrowymi zwłokami.
- Uf, jestem wdzięczny moim genom. – Odetchnąłem teatralnie.
Ostatecznie stanęliśmy przed potężnym drzewem, na którym widniał dobrze zrobiony, stabilny na pierwszy rzut oka, choć wcale nie duży domek. Nie umiałem powstrzymać uśmiechu.
- Zawsze chciałem mieć domek na drzewie – przyznałem.
- Tata zrobił go kiedyś dla mnie i Cassie, a kiedy byłam nastolatką przesiadywałam tutaj, nie chcąc rozmawiać z nikim. Właściwie dawniej wydawał mi się taki duży, a teraz... Teraz nie wiem, czy się tam zmieścimy oboje.
- Możemy spróbować.
- Nie pospadamy? – Zrzuciła rękawiczką śnieg z drabinki.
Była to całkiem dobra konstrukcja, dlatego postanowiłem dać temu domkowi szansę. Może z pobudek stricte dziecinnych, bo naprawdę chciałem taki kiedyś mieć, ale w Nowym Jorku to raczej było mało możliwe...
Meg chwyciła się drabinki, a ja, dla bezpieczeństwa, pomogłem jej wejść, podsadzając kobietę. Kiedy natomiast się tam wtoczyliśmy, usiedliśmy na zimnej podłodze, która o dziwo nie była aż taka mokra, jak mogła być. Rzeczywiście musiałem siedzieć skulony, a Meg podkurczyła nogi, zapalając jarzeniówkę.
W środku praktycznie nic nie było, prócz paru zniszczonych zabawek, wypisanych długopisów i prowizorycznych rysunków na ścianach.
- Przylecimy tu latem i pokażemy go Nate'owi – powiedziała po chwili zamyślenia, na co odpowiedziałem szczerym uśmiechem.
Więc chciała nas tam... W swoim rodzinnym domu. W miejscu, gdzie się wychowała i chciała dać mojemu synowi, coś co sama dostała od swoich rodziców.
Hm...
To naprawdę było coraz bardziej znaczące, tym samym nasze oficjalne wersje traciły na wiarygodności.
- Zrobimy tak, jak będziesz chciała, jeśli cię to uszczęśliwi...
- Właściwie jesteś pierwszą osobą pomijając Cassie i moich starych przyjaciół którą tu zabrałam po tylu latach...
- Tak?
- Mhm...
- Dlaczego?
Margaret wzruszyła ramionami i odrobinę zadygotała z zimna, dlatego trochę niepewnie ująłem jej dłoń w swoją dłoń. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Przez chwilę żadne z nas nie wykonało ani jednego ruchu, aż wreszcie to ona przylgnęła do mojego ramienia, a ja zmieniłem tę pozycję tak, że przytulała się już do mojej klatki piersiowej.
- Mogę zapalić? – zapytałem myśląc o tym, że jest wilgotno i raczej nic nie spalę...
- Nie pal, Luke. Proszę cię, nie rób tego, nie warto.
- Mówisz jak Nate.
- Nate mówi tak, bo cię kocha.
Nie odpowiedziałem. Po prostu poprawiłem ją na sobie i oparłem brodę o czubek głowy Meg, przeczesując jej włosy wypadające z pod czapki palcami. Mieliśmy czerwone policzki od mrozu, chociaż po tym stwierdzeniu... Moje były już chyba czerwone z innych przyczyn.
Między nami było wtedy napięcie. Ale nie seksualne, tylko inne. Bardziej znaczące, silniejsze, jakbyśmy oboje czegoś sobie nie mówili. Jakbyśmy walczyli ze sobą, bo przecież nie wypadało nam się zakochać. Nie ze wzajemnością.
~*~
Nie wróciliśmy już do tematu, nawet jeśli przed dziewiątą wieczorem znów szliśmy pod rękę uliczkami Chelford w stronę domu rodziców Meg. Śmialiśmy się z żartów z serii „nie je się żółtego śniegu" i czasem rzuciliśmy się śnieżką. Ale zawsze wracaliśmy do tej pozycji, by żadne z nas rzeczywiście się nie przewróciło.
Przez moment Meg stała na lodzie, a ja ciągnąłem ją za ręce, by butami posuwała się po ziemi. Później wciągnęła mnie w kupkę ściegu. Aż ostatecznie co jakiś czas zatrzymaliśmy się, by popatrzeć w rozgwieżdżone niebo, bo nie było takiego w Nowym Jorku.
Jakbyśmy zupełnie zapomnieli o tym, że mamy zobowiązania. Jakbyśmy oboje byli wtedy nastolatkami, wiedzącymi, że na koniec tej „randki" pocałujemy się i będziemy chodzić za rękę po szkolnym korytarzu.
Głupie, prawda?
Przeszkodziło nam dopiero światło lamp samochodowych jakiegoś nowego Lexusa. Mężczyzna za kierownicą zamiast jechać dalej, zatrzymał się, a Margaret niemal nie dostała zawału widząc jego twarz.
Zmarszczyłem czoło, czując jak puszcza moją dłoń. Jakiś wujek? Jakiś kumpel?
Nie... To nie był jej po prostu kolega. To był on... I wiedziałem o tym, gdy wyciągnął w jej stronę pudełko. Nawet się nie przywitał. Po prostu podał jej to głupie pudełko, ignorując moją obecność i jej dezorientację...
- Richard... Miałeś być...
- Miałem, ale zmądrzałem. Nie wiem, coś mnie tchnęło i uznałem, że chcę przyjechać do ciebie i zacząć następny rok z tobą w wielkim stylu...
Odchrząknąłem. Co działo się wtedy w mojej głowie? Cóż, narastała we mnie ochota, by go po prostu skrzywdzić. Skąd się w ogóle wziął? Po co tam przyjechał? Zepsuł nam wszystko i...
Mogłem się tego spodziewać. Naprawdę mogłem, bo jednak sam wiedziałem w co się pcham, jeśli chodzi o tę relację. Skoro Meg wciąż z nim nie zerwała, dalej się w to bawiła... To znaczy, że nigdy nie traktowała mnie tak poważnie, jak ja w czasie zacząłem traktować ją.
Jestem idiotą.
- Poczekaj, cokolwiek chcesz powiedzieć, może usiądziemy, wejdziemy do domu... Właśnie, to Luke, mój... - Spojrzała na mnie.
Nie wiem co wtedy było takiego w moim wzroku, że spojrzenie Meg całkiem pękło. Jakbyśmy oboje się rozbroili tą jedną wymianą spojrzeń. Może byłem zraniony? Może zdesperowany? Może zawiedziony? Ale ona miała poczucie winy, miała niepewność i strach, że cokolwiek powie, będzie kłamstwem.
Bo nie byliśmy tylko przyjaciółmi, ani nie tylko pracowaliśmy razem.
Dlatego uznałem, że wezmę to kłamstwo na siebie.
- Jesteśmy przyjaciółmi, Luke Hemmings, miło cię wreszcie poznać, Rick. – Ubrałem na usta najlepszy, najładniejszy uśmiech, na jaki było mnie wtedy stać, wystawiając rękę w jego stronę. – Słyszałem o tobie same dobre rzeczy.
Brytyjczyk uścisnął ją trochę nieufnie, ale tylko poprawił płaszcz.
Teraz to Meg patrzyła na mnie wybita.
- To dobrze, że tu jesteś, myślałem, że żaden z przyjaciół Meg nie będzie tego świadkiem. – Odpowiedziałem mu uśmiechem trochę podobnym do tego, którym Margaret obrzuciła Barbie i założyłem ręce na piersiach.
- Świadkiem czego? – zapytała stojąc trochę ironicznie pomiędzy nami.
- Właściwie to... - Dick ujął jej dłoń.
Boże, czemu to tak cholernie boli?
- Tak? – Uniosła jedną brew.
- Chciałem przestać zwlekać i rzeczywiście wziąć z tobą ślub w sylwestra o północy. – Chyba zaraz zwymiotuję... - Ciągle narzekasz, że nie robię dla ciebie romantycznych rzeczy. Niemal wszystko załatwiłem w drodze tutaj. Kurde, Meg... Musimy w końcu to zalegalizować...
I znów na siebie patrzyliśmy. Obiecała mi, że nie weźmie ślubu z innych powodów niż miłość. Ale może to byłoby swego rodzaju ułatwienie? Może gdyby była mężatką moglibyśmy sobie wreszcie odpuścić?
Zabierzcie mnie stąd, proszę, przecież to jest jakaś parodia...
- Zostawię was w takim razie, szczęścia. – Obróciłem się na pięcie, nie chcąc stawiać jej pod naciskiem dodatkowo mojej obecności.
Kto tak robi? Kto pojawia się nagle i stawia w tak niekomfortowej sytuacji, jeszcze w towarzystwie innych ludzi osobę, którą ponoć „kocha".
Chcę wziąć z tobą ślub, wszystko już załatwiłem... Jasne, byli zaręczeni, ale ile już lat. Czemu nie mógł zacząć tak zwyczajnie, kulturalnie z nią o tym rozmawiać? A ona? Zdradziła go, bo go nie kochała. Jednakże wciąż zdradziła i teraz powinna mieć jaja, żeby się do tego przyznać.
Zdążyłem odejść tylko na parę kroków, czując nacisk jej spojrzenia, jak prosi mnie o litość, bym wrócił i coś z tym zrobił...
Usłyszałem więc jak mówi do Dicka:
- Nie wyjdę za ciebie, ani teraz, ani nigdy w życiu.
- Ale...
- Rick, nie chciałam mówić ci tego przez telefon, ale musimy się rozejść...
Może miałem to słyszeć? Może miałem być tego częścią. Moje serce zabiło dziwnie szybciej, gdy to usłyszałem.
- Wiem, że mamy dla siebie mało czasu, ale to się zmieni, przeniosę się do Nowego Jorku jeśli będzie trzeba. Po prostu coś ostatnio zrozumiałem.
- Rick... Ja cię nie kocham.
- Ale...
- Zdradziłam cię, przepraszam.
Okej... Ta sytuacja...
- Zdradziłaś?! Jak mogłaś, ty wywłoko! – Przed chwilą chciał się hajtać, hm?
Szarpnął ją, dlatego, podbiegłem do nich i chwyciłem Meg za drugą rękę, by się nie wywróciła.
- Zostaw mnie w spokoju, powiedziałam ci prawdę, bo na nią zasługuje każdy, więc teraz miej tyle dumy i sobie odpuść.
- Jak mogłaś... Ty naprawdę jesteś głupsza niż wyglądasz, wielka pani szefowa, która własną pizdą nie umie się rządzić.
- Koleś, ja ci wykurwię. – Taa, chyba oboje mamy problemy ze swoimi byłymi, bo Dick oficjalnie był już były...
- Nie wpieprzaj się, gościu, bo to nie twój biznes.
- Chyba jednak trochę mój...
- Zdradziłaś mnie z jakąś niedojebaną wersją Kurta Cobaina?
- Auć?
Puścił Meg, super, szkoda tylko, że przez śliskie podłoże, chwilę później to ja pociągnąłem ją za sobą, wywracając się pod naciskiem uderzenia jego pięści w moje oko.
Dick Dickhead odjechał swoim Lexusem dosłownie moment potem, a ja złapałem oddech, kładąc potylicę na zimnym chodniku. Czułem jak moje oko puchnie, dlatego wziąwszy trochę śniegu, przyłożyłem go sobie do oka, zamykając je.
- Warto było – mruknąłem, widząc jak Margaret chyba ze zbitym od upadku tyłkiem, siada obok mnie i patrzy z dezorientacją na to, co się dzieje. – Co za dupek. Chociaż trochę mu się nie dziwię.
- Taa... Ja też... - Westchnęła ciężko. – Głupio mi, bo w tej sytuacji to my jesteśmy dupkami.
- Jesteśmy prawdziwymi Dickami. – Meg zachichotała pod nosem na ten komentarz. – Hej, nie łam się, ludzie czasem robią złe rzeczy i ranią innych ludzi. To nie było fair, zdradzanie go też nie było fair, ale powiedziałaś prawdę, zareagował jak zareagował...
- On chciał wziąć ze mną ślub! – Niewiele myśląc położyła się koło mnie i leżąc na chodniku, przemarznięci do zera, wpatrywaliśmy się w niebo. – Widziałam mojego faceta, teraz już byłego, pierwszy raz od miliona lat, na dosłownie parę minut, żeby z nim zerwać, a teraz... Ja pierdolę, potrzebuję się napić, albo zjarać.
- Wiesz, poniosło go, ale zarządzanie własną pizdą to dobry tekst...
- Chcę to studiować. – Przekrzywiła głowę, żeby na mnie spojrzeć. – Zerwałam z Dickiem...
- Brawo.
- Jestem wiedźmą.
- Hetmanem Ciemności. – Poprawiłem.
- Boże, Luke, ja naprawdę jestem okropna...
- A tam. – Wywróciła oczami. – Już trudno.
- A jeśli za karę teraz będę na zawsze już sama?
- Nie będziesz.
- Skąd możesz wiedzieć?
- Po prostu wiem.
Usiedliśmy oboje. Poczułem jak Margaret ściąga moją rękę z obitego oka, a potem lekko się skrzywiła.
- Chodź, zrobię ci herbatę i przyłożymy jakieś mrożonki, jak ty cały nie będziesz mrożonką.
~*~
- Jezus, co się stało? – Mama Meg aż zasłoniła usta widząc moje oko, gdy już przebrany w dres, popijając herbatę, siedziałem z Maggie w kuchni i przykładałem małą paczkę frytek do swojego oka.
Wcześniej grali w Monopolly tak zażarcie, że nawet nie zwrócili uwagi na to, jak wróciliśmy tyłem, by móc najpierw ochłonąć, a później poddać się serii pytań.
Chyba wciąż to do mnie nie docierało.
- Chyba spotkali Richarda... - Jej tata zaśmiał się wymownie, na co Meg pokiwała głową. – Chcieliśmy zadzwonić, ale zostawiłaś telefon.
- Boże, tato, nic ci nie jest? – Nate wbiegł do kuchni i przysunął sobie krzesło naprzeciw mnie. Sięgnął do tych frytek, chcąc zobaczyć sińca. – Boli cię mocno?
- Trochę... Ale jest okej, przejdzie.
- Czyli nie umierasz? – Upewnił się, na co Meg zakryła usta, żeby nie parsknąć.
- Nope.
- Okej... Więc mogę się śmiać? – Westchnąłem ciężko i poruszyłem ręką, żeby zaczął. – Jesteś taką cipką.
Jasne, że ktoś z nas powinien go poprawić, ale nawet rodzice Margaret, widząc że i ona się śmieje, zasłonili usta.
Taa. Niech się wszyscy śmieją, ale to nie Dick wrócił do domu z kobietą.
_____________
wiem, że prawdopodobnie spodziewaliście się czegoś innego, ale jolo jak to się tam mówiło jak byłam piękna i mloda xd
pocieszcie mnie w tym okropnym czasie sesji i skomentujcie jakoś ładnie to co się dzieje w eklerkach x d wybaccie błędy powtórzenia i brak korekty
all the love x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top