Rozdział 8
Wróciłam do domu po tygodniu, a po trzech wszystko odnośnie dźgnięcia klechy zostało wyjaśnione. Mój adwokat przekonał go, że nie ma po co składać pozwu i dokładnie wyjaśnił mu, jak traktuje się w więzieniach takich jak on. Oczywiście zrezygnował. I trafił do psychiatryka. Ciekawe, czy ma galaretki na suficie. Chociaż nie, tamten psychiatryk tylko dla nastolatków. Szkoda. Mogliby nagrać jak chlapie wodą święconą na sufit, twierdząc, że to diabeł poprzyklejał te galaretki. To mogłoby być zabawne.
*inny dzień*
*w zasadzie noc*
-MAM DOŚĆ TEJ GÓWNIARY!
Drgnęłam, obudzona wrzaskiem ojca.
-Uspokój się...-z góry ledwo usłyszałam głos mamy.
Spojrzałam na włączony wyświetlacz, mrużąc oczy, kiedy światło komórki na moment mnie oślepiło. Zamrugałam kilka razy, zmniejszając jasność i odczytałam godzinę. Kwadrans po trzeciej. Westchnęłam cicho.
-POWINNA TRAFIĆ DO PSYCHIATRYKA!
Z galaretkami?-pomyślałam nieprzytomnie.
-To twoje dziecko, jak możesz tak mówić?!
-JEST NIEBEZPIECZNA! PODAŁA MI PIEPRZONY ŚRODEK USYPIAJĄCY!
Usiadłam na łóżku i przetarłam zaspaną twarz dłońmi w wyrazie bezsilności i zniecierpliwienia, którego i tak nikt nie mógł teraz zobaczyć.
-ZAWLEKĘ JĄ TAM ZA KŁAKI, JEŚLI MNIE DO TEGO ZMUSI!
Żeby przy takich zdaniach drzeć mordę, to już trzeba potrafić-pomyślałam, wzdychając.
-ZAMKNIJ SIĘ!-warknęła na granicy krzyku mama.-Chloe nie musi tego słuchać!
-W DUPIE MAM JEJ POJEBANĄ PSYCHIKĘ! NIECH SŁUCHA! SŁYSZYSZ, SMARKULO?!
-Zamknij się! Jesteś tchórzliwym, bezwartościowym skurwysynem, rozumiesz?!
Usłyszałam trzask, urwany krzyk mamy i płacz. Zerwałam się z łóżka. Jeszcze nigdy nie pokonałam drogi z mojego pokoju do kuchni w tak krótkim czasie. W chwili kiedy weszłam, ojciec mocno odepchnął od siebie zapłakaną mamę, a ona upadła na podłogę. Stanęłam między nimi i zdawało się, że dopiero teraz zarejestrował moją obecność. Usłyszałam za sobą cichy, bezsilny szloch.
-Wynoś się-powiedziałam zimno.
-Dom jest nasz wspólny, więc chuja możesz mi kazać, gówniaro!
-Chuja to ty nie masz, sadząc po tym co robisz. Tylko zakompleksieni, żałośni faceci stają się damskimi bokserami. Wypierdalaj zanim wezwę policję!-podniosłam głos, ale jeszcze nad sobą panowałam.
Jeszcze...
Uniósł rękę, żeby mnie uderzyć, ale byłam szybsza. Uderzyłam go w gardło, jednak nie na tyle mocno, żeby zmiażdżyć krtań. Złapał się za szyję i z paniką zaczął walczyć o każdy haust powietrza, krztusząc się.
Korzystając z okazji, podcięłam go, wzięłam z blatu pierwszy lepszy nóż i przystawiłam mu ostrze do gardła, przyklękając na jego klatce piersiowej.
-Chloe, nie!-wykrztusiła między szlochem mama.
-Spokojnie, mamo. Przecież nie narobię ci sprzątania-dodałam nieco cynicznie, z dobrze słyszalną ironią.
-Odłóż ten nóż. Chloe, proszę.
-Za chwilę. Już? Spokój?-zapytałam kpiąco, kiedy ojciec już względnie uspokoił oddech.
Teraz przerażałam go ja. Nie perspektywa uduszenia się ani nóż, ale ja. Nie patrzył na ostrze, tylko na mnie.
-Teraz grzecznie stąd wyjdziesz, nie próbując atakować żadnej z nas. Jeśli spróbujesz, osobiście cię wykastruję. Tym-odsunęłam spory nóż od jego szyi, żeby miał na niego lepszy widok.-Mam nadzieję, że dotarło, bo nie będę się powtarzać-odwróciłam głowę, chcąc ocenić stan mamy.
Była przerażona, płakała i miała rozciętą wargę, ale sądząc po tym, że nie reagowała, kiedy krew płynęła jej po brodzie i skapywała na bluzkę, nie zauważyła tego. Wstałam i podeszłam do niej. Bez słowa urwałam listek z rolki ręcznika papierowego, która stała na blacie i podałam jej.
-Dziękuję, kochanie-wykrztusiła, starając się uspokoić, wytarła łzy i wydmuchała nos.
-Usta.
-Co?-dotknęła papierem do ust, odsunęła go trochę i głośno wciągnęła powietrze, widząc ilość krwi.
Spojrzała na swoją bluzkę z lekkim przerażeniem, po czym zaczęła wycierać krew z brody i tamować krwawienie. Spojrzałam na ojca, który właśnie zdążył pozbierać się z podłogi.
-Won.
-Jeszcze pożałujecie...-zasyczał.
-Z pewnością. A teraz zjeżdżaj stąd i nie waż się wracać. Bo to ty pożałujesz. Nawet nie gorzko. Krwawo.
Patrzył na mnie dłuższą chwilę wrogo.
-Co, nie wierzysz?-podrzuciłam lekko nóż i zaśmiałam się krótko, zimno.
Wydawało mi się czy trochę zbladł?
Uniósł ręce w geście poddania, przechodząc obok mnie i zatoczył się minimalnie. Skrzywiłam się ostentacyjnie.
-Jak w gorzelnii...-skomentowałam sucho, kręcąc głową.
Spojrzał na mnie krótko i poszedł. Usłyszałam głośne trzaśnięcie drzwiami. Spojrzałam na mamę. Ciasno obejmowała się ramionami i szlochała bezgłośnie, przyciskając plecy do ściany.
-Nie pozwolę mu cię tknąć. Już nigdy.
Spojrzała na mnie z oczami pełnymi łez.
-Wiem, skarbie. Jak się trzymasz?
-Nie wiem, czy powinnam pytać, ile razy to zrobił, kiedy mnie nie było, bo pewnie pójdę za nim i go zajebię-podeszłam do baru i wyciągnęłam whisky.
-Chloe, proszę cię-jęknęła.
-Nie masz ochoty?
-Nie mogę patrzeć na alkohol.
Nalałam więc sobie.
-Chloe, odłóż to.
-Przepraszam, mamo, ale jeśli się nie napiję i nie uspokoję, pójdę za nim-schowałam butelkę i wypiłam pół szklanki, które sobie nalałam.
-Czujesz?
Przygryzłam wargę i pokiwałam głową. Wstawiłam szklankę do zmywarki i poszłam na taras. Chłodne, nocne powietrze otrzeźwiło mój umysł i pozwoliło zdać sobie sprawę z tego co się stało. Usiadłam na schodku i niespodziewanie poczułam łzy w oczach. Wytarłam je na chwilę przed tym jak mama usiadła obok mnie.
-Co czujesz, Chloe?
-Złość.
-Tylko?
-Tak.
-Nieprawda.
-Tak.
Objęła mnie bez słowa, ale ja już zdążyłam się zdystansować. Zauważyła to po kilkunastu sekundach i odsunęła się.
-Drżysz.
-Zimno-odpowiedziałam krótko.
-Mhm-przytaknęła bez przekonania.-Przynieść ci bluzę?
-Nie trzeba.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top