Rozdział 2
Mama spojrzała na mnie z niepokojem.
-I jak było?
-W porządku.
-Czyli mogę zapisać cię na następną wizytę?
-Tak. Możemy już jechać do domu?
-Jasne, skarbie-pocałowała mnie w czoło i objęła delikatnie.
-Jedziemy?
Odsunęła się ze łzami w oczach. Oczy mi się rozszerzyły.
-Co się stało, mamo?
-Martwię się o ciebie, słoneczko.
-Nie musisz, mamo. Nigdy nic sobie nie zrobię. Obiecuję.
-Dobrze, skarbie. Chodźmy już.
*następnego dnia w szkole*
Weszłam do łazienki, chcąc ochlapać twarz wodą, żeby trochę się otrzeźwić. Muszę oduczyć się czytania w nocy. Zaraz za mną weszli Casandra, Amy i Thomas.
-Męska jest po prawej-stwierdziłam sucho.
-Masz przestać tak traktować Chrisa. Nie zasłużył na to-powiedział zimno Thomas.
-Nie wierzę, że się poskarżył. Prosty wniosek: wtrącacie się w nie swoje sprawy.
-Chris jest naszym przyjacielem, więc jego szczęście jest naszą sprawą!-Casandra wyglądała na bliską wybuchu.
Thomas nie, ale odnosiłam dziwne wrażenie, że za chwilę dostanę od niego w twarz. Amy patrzyła na mnie wrogo, ale stała pod ścianą i się nie odzywała.
-Albo zaczniesz go lepiej traktować albo masz z nim zerwać. To dla niego lepsze.
-Tak? Hm, chyba go o to zapytam. W końcu żyjemy w demokratycznym państwie, prawda? Niech zdecyduje.
-On się ciebie boi.
-No, jak gdzieś nawali to tak, ale sądzę, że to normalne w związku, że jeśli jedna strona zrobi coś źle, to obawia się reakcji drugiej stro...
-Kpisz sobie?!
I tak długo pozwoliła mi mówić.
-Jeśli Chris będzie chciał ze mną zerwać, po prostu to zrobi.
Nie żebym sama w to wierzyła. Chris nie miał metaforycznych jaj. Te biologiczne jak najbardziej i wiedział jak z nich korzystać. To zabrzmiało wybitnie głupio. Zwłaszcza, że nie uprawia się seksu jądrami tylko penisem. A jest w tym niezły. Hm, może powiem mu, żeby do mnie przyszedł dzisiaj?
-Nie zrobi tego, bo się boi!
-Ciekawa teoria. Jakieś dowody na jej poparcie?
-Chloe, proszę cię-Amy przemówiła!-Twój sarkazm nie wyjdzie ci teraz na dobre.
-Naprawdę?-zapytałam z uprzejmym zainteresowaniem.-A co mi zrobicie? Pobijecie?
-Masz ostatnią szansę, Chloe.
-Dziękuję, nie skorzystam.
-Nie chcę na to patrzeć-Amy szybko wycofała się z łazienki, a ja niespodziewanie dostałam w skroń.
Zamroczyło mnie i poczułam szarpnięcie za ramię. Spróbowałam odepchnąć Thomasa. Uderzyłam plecami o lustro, a on jedną ręką przytrzymał mi ręce tak, że nie mogłam nimi ruszyć. Przywarł do mnie na tyle blisko, że nie miałam jak go kopnąć, a uderzenie z główki byłoby niewiele silniejsze od puknięcia.
-Puść mnie-powiedziałam lodowato, ale jakoś nie łudziłam się, że to cokolwiek da.
Przeanalizowałam sytuację na szybko. Nie zgwałci mnie, bo to szkoła i bo nie zaciąga mnie do kabiny. Pozostaje możliwość pobicia albo... Wolną rękę wsadził mi pod bluzkę.
-Myślisz, że możesz pomiatać Chrisem?
-To ja was zostawię...-Casandra wyszła z uśmiechem przepełnionym złośliwą satysfakcją.
-Puść mnie, Thomas.
-Bo co? Zaczniesz krzyczeć?
Dobrze wiedział, że tego nie zrobię. Wróciłam do chłodnej, odprężającej analizy. Za chwilę straci koncentrację na tyle, że będę mogła uwolnić rękę. Zareaguje w ciągu dwóch-trzech sekund, więc od razu po wyswobodzeniu ręki muszę sprawić, żeby się ode mnie... Au!-skrzywiłam się, kiedy mocniej zacisnął rękę na mojej piersi. Z tej pozycji nie wyprowadzę mocnego ciosu, ale zawsze są inne opcje. Wystarczy je dostrzec. Spojrzałam na jego długie, blond włosy. Wyszarpnęłam rękę i chwyciłam za kępę włosów przy skroni i szarpnęłam. Jęknął i odsunął się nieco ode mnie. Wystarczająco, żebym miała szansę odsunąć się od niego dalej i wypaść z łazienki. Uspokojenie oddechu zajęło mi o kilka sekund za dużo. Po chwili wyszedł z toalety i wyraźnie zdziwił go widok mnie tuż przed łazienką.
-Nie zdajesz sobie sprawy, co właśnie zrobiłeś.
-Co, naskarżysz?
-Nie, spoko, co najwyżej cię wykastruję-rzuciłam beztrosko i wyciągnęłam komórkę.-Cześć, Chris. Gdzie jesteś? Ach, z Casandrą... Nie, nie jestem zazdrosna. Tak, wiem, że mój ton był wymowny, ale nie w tym sensie. Nie jestem zazdrosna, ciołku-to było właściwie pieszczotliwe określenie.-A gdzie jesteście? Spróbuj mi wyrwać komórkę, a stracisz zęby. I nie tylko. Co? Thomas. To gdzie jesteście? Zwierza ci się? Doprawdy? Okay-odpuściłam tak po prostu mimo oczywistego kłamstwa.-Mówię: okay. Tak, naprawdę. Przekaż Casandrze: Veritas de Santare. Nie twój interes, co to znaczy, to ona ma łacinę i ona ma rozumieć. Jak nie, to sobie sprawdzi. Następna przerwa-biblioteka. Cześć-rozłączyłam się.-Nikomu tego nie zgłoszę, ale wasza dwójka powinna się mieć na baczności.
Dzwonek. Idealnie. Czterdzieści pięć minut bez Thomasa, bo jest w równoległej. Gorzej, że Casandra jest ze mną w klasie, ale to do przeżycia.
Weszłam do klasy pierwsza i pierwsza zajęłam miejsce.
-Dzieeeń-dooo-bryyy...
Jak dzieci. Mamy po 17 lat, a oni nie są w stanie wypowiedzieć tych słów do nauczyciela normalnie.
Chris wszedł razem z Casandrą, przeprosili za minimalne spóźnienie i zajęli swoje miejsca. Casandra sztywno i niepewnie, nie patrząc mi w oczy, tuż przede mną, a Chris obok mnie, dokładnie tak samo. Wyrwałam kartkę z zeszytu i napisałam:
45 minut nudy.
No tak, nuda-odpisał tylko.
Po krótkiej chwili jednak wziął karteczkę z powrotem.
Co ci się stało w skroń?
,,Spadłam ze schodów"
Kto ci to zrobił?
Nikt istotny. O czym rozmawiałeś z Casandrą?
Podkreślił swoje poprzednie pytanie i oddał mi kartkę z powrotem. Jednak uniesienie jednej brwi wystarczyło, żeby zabrał kartkę i odpowiedział mi na pytanie.
O tobie. Że nie powinienem się z tobą spotykać.
Czyli norma.
Niestety.
Noc ze mną ci to wynagrodzi?
Spojrzał na mnie zdziwiony, kiedy przeczytał wiadomość.
-Zainteresowany?-szepnęłam.
-Z tobą zawsze-odpowiedział szeptem.
Szybki, prowokacyjny pocałunek na oczach Casandry później wróciliśmy do pisania na kartce.
Kochanie, cóż za subtelność.
Trzepnęłam go lekko w ucho za ironiczną wiadomość. Skulił się już w chwili, kiedy moja ręka znalazła się blisko jego głowy, ale uśmiechnął się po chwili, kiedy zrozumiał, co właściwie zrobiłam.
Pocałunek?
Noc zamiast seks.
No, nawet mi się zdarza.
-Chloe, czy możesz nam powiedzieć, co działo się w latach 1545-1563?
-Nie znam odpowiedzi na to pytanie.
-A w 1596?
-Na to również.
-To może co wydarzyło się w roku 1620?
-Również.
-Szkoda. A mimo to piszecie sobie liściki miłosne zamiast uważać na lekcji historii.
Z tą miłością w tych listach mogłabym polemizować.
-Proszę: co jest ważniejsze od historii? Przecież ona uczy i ostrzega przed błędami popełnionymi w przeszłości!
Zwłaszcza daty.
-Co jest ważniejsze? Języki obce, bo takie mamy czasy, że jeden język obcy to minimum, żeby przetrwać, znajomość sytuacji politycznej w kraju i na świecie, jeśli już mówimy o wystrzeganiu się politycznych błędów, matematyka, żeby umieć policzyć cokolwiek podczas robienia zakupów, choćby cenę po odjęciu iluś procent... Wystarczy czy potrzeba więcej przykładów?
Tyrada rozpocznie się za 3... 2... 1...
-Nie wyczuwasz momentów, kiedy należy zamknąć... buzię czy robisz to celowo? Wasze pokolenie jest kompletnie pozbawione szacunku dla starszych i dla historii. Kiedyś odbije się to na naszej ojczyźnie, kiedy to...
I wtedy zadzwonił jego telefon.
-Wody odeszły. Chyba powinien pan jechać do żony.
Odebrał, z zapartym tchem słuchał tego, co mu mówiła i wybiegł z sali.
-Skąd wiedziałaś?-Emily siedząca obok Casandry odwróciła się do mnie.
-Wczoraj słyszałam, że dziś ma termin porodu, a ten dzwonek jest zarezerwowany tylko dla jego żony. Proste-wzruszyłam ramionami.-Nie sądzisz, Casandra?
-Chyba tak.
-Co ty taka cicha? Stało się coś?-zapytałam wesoło.
-Nie.
-Ale na pewno?
Gwałtownie odwróciła się w moją stronę, ale od razu zrozumiała swój błąd. Od razu uciekła wzrokiem. Dzwonek.
-Chodź-zgarnęłam rzeczy i pociągnęłam Chrisa do wyjścia.
Poszliśmy do biblioteki, nie rozmawiając ze sobą. Usiedliśmy na kanapie. Właściwie Chris usiadł na kanapie, a ja na jego kolanach. Uśmiechnął się lekko.
-Pięknie wyglądasz.
-Wysil się trochę-przewróciłam oczami.
Myślał przez chwilę.
-Ładnie pachniesz.
Zaśmiałam się cicho i pocałowałam go mocno w usta.
-Kocham cię-powiedział cicho.
-Chris.
Posmutniał, ale wciąż uśmiechał się lekko.
-Wiem.
-Cieszę się.
Casandra weszła do biblioteki hardym krokiem i podeszła do nas.
-Coś się stało, Cas?-zapytał Chris.
Niewiele osób zdrabniało jej imię.
-Chcę porozmawiać z Chloe.
-Znowu?-zapytałam z teatralnym znudzeniem, a potem spojrzałam na nią obojętnie.-Przeszkadzasz.
-W terroryzowaniu Chrisa?
-Casandra...-jęknął.
-O tak, Chris może czuć się sterroryzowany-znowu go pocałowałam, wsuwając mu język do ust.
Opierał się przez krótką chwilę, ale w końcu rozchylił usta. Lubił to, ale nie przy ludziach, bo się wstydził. W wieku siedemnastu lat. No cóż. Kiedy się odsunęłam, jego policzki przybrały odcień różu i głęboko oddychał.
-I co, Chris? Czujesz się dostatecznie sterroryzowany?
-O tak, moja pani-żartobliwie pochylił głowę w geście pokory.
Oparłam się o niego i zmierzyłam Casandrę drwiącym spojrzeniem.
-Idź już. I lepiej na siebie uważaj.
-To groźba?-warknęła.
-Tak. A teraz wypad.
Coś w moim głosie kazało jej posłuchać.
Zdecydowanie powinna na siebie uważać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top