Prolog

Ze znudzeniem bawiłam się jednym z moich noży, budząc jednocześnie podziw i postrach mojego chłopaka vel mojego podnóżka. Czy zdawał sobie sprawę z tego, że tak o nim myślę? Oczywiście, że tak. Uśmiechnęłam się pod nosem.

-Przynieś mi piwo.

-Jasne, jakie?

-A ile rodzajów masz w lodówce?-spojrzałam na niego ciężkim wzrokiem.

Poderwał się z kanapy.

-M-myślałem, że będziesz chciała, żebym poszedł do sklepu.

-Za długo. A ja wciąż nie mam mojego piwa.

Niemal pobiegł do kuchni i po chwili wrócił z puszką zimnego piwa, po drodze potykając się o dywan.

-Życiowa pierdoła.

-P-przepraszam-wyciągnął do mnie rękę z puszką zimnego napoju.

Nie przyjęłam jej i zmierzyłam Chrisa wymownym spojrzeniem z jedną brwią w górze.

-C-co? Coś n-nie tak?

-Przestań się jąkać, to irytujące. Kufla nie masz?

-Mam. Już, moment, kochanie, chwilka-znowu poleciał do kuchni.

Przez chwilę zastanawiałam się, czy poinformować idiotę, że biegnąc, wstrząsnął piwo i nie powinien go otwierać, ale w końcu uznałam, że może to być całkiem zabawny widok. Odłożyłam ozdobny sztylet obok siebie na kanapę, wstałam i wolno przespacerowałam do kuchni, gdzie Chris trzymał puszkę z wylewającym się piwem nad zlewem. Widząc mnie, wrzucił to piwo do zlewu i podszedł szybko do lodówki.

-Przepraszam, Chloe, już ci daję kolej...

-Won. Ogarnij tą powódź, sama sobie wezmę piwo.

-N-na pewno, skarbie? Ja ci mogę...

-Christopher, czegoś nie zrozumiałeś? Za dużo sylab?

-N-n-nie, k-kochanie, już...

-Jąkasz się. Znowu.

-Przepraszam-już patrzył na mnie ze łzami w oczach.

Przewróciłam gniewnie oczami.

-Nie rycz, cioto. Wytrzyj to po prostu-z rozmachem otworzyłam lodówkę i wyciągnęłam sobie puszkę.-Kufel.

Postawił go szybko przede mną na blacie. Nalałam sobie chłodnego napoju i rzuciłam Chrisowi pustą puszkę. Jak przystało na życiową pierdołę, nie złapał. Puszka upadła, a resztka piwa poplamiła drewnianą podłogę.

-Świetny refleks-stwierdziłam beznamiętnie i upiłam łyk.

Mój telefon zadzwonił. Spojrzałam na wyświetlacz. ,,Rodzicielka". Czemu ja cię tak zapisałam? Uśmiechnęłam się pod nosem i odebrałam. Nie odezwałam się pierwsza.

-Chloe?

-Słucham.

-Jutro idziemy do lekarza. Zapisałam cię.

-O, jestem chora? Powinnam o czymś wiedzieć?

-Chloe, przestań ironizować i...

-Jaki lekarz?

-Psycholog.

-Po co?

-Naprawdę pytasz?

-Tak, naprawdę pytam...-odpowiedziałam powoli, bynajmniej nie udając braku zrozumienia.

-Pocięłaś się.

-Bo chciałam zobaczyć, jak działają moje mięśnie.

-Proszę?!

-Byłam ciekawa jak wyglądają podczas ruchu. Bezpośrednio, nie przez skórę. Już zobaczyłam, więc już nie mam po co...

-Dziś o siedemnastej. Zaraz przyjadę do domu i pójdziemy.

-Nie ma mnie w domu.

-Słucham?! A gdzie jesteś?-zapytała już spokojnie.-Miałaś nie wychodzić. Tata miał o to zadbać.

-Tata śpi.

-Jak to? On nigdy nie śpi w ciągu dnia...

-Był bardzo zmęczony pracą, a ja zrobiłam mu herbatę.

Na dłuższą chwilę zapadła cisza.

-Czego mu dosypałaś?

-Tabletki nasenne. Nieszkodliwe.

-Dziecko!

-Prosiłam cię niedawno, żebyś się tak do mnie nie zwracała.

-Gdzie jesteś?

-U Chrisa.

-Jadę po ciebie.

-Okay-rozłączyłam się bez pożegnania i naraz wypiłam cały kufel piwa, ignorując ból gardła przez zimny, gazowany napój.

-Wszystko w porządku, Chloe?

-Słyszałeś, prawda?

-T-tak...

-Więc nie zadawaj głupich pytań.

-Naprawdę zrobiłaś sobie krzywdę?

Bez słowa odsłoniłam zabandażowane przedramię, dotychczas schowane za rękawem. Zapowietrzył się, a ja z powrotem zakryłam rękę.

-Tylko nie zejdź na zawał, bo nie wiem, czy będzie mi się chciało cię reanimować.

-J-jasne.

-Zająknij się jeszcze raz, a ci przywalę-zasyczałam i z satysfakcją patrzyłam jak się kuli.

Wyjrzałam za okno, kiedy usłyszałam klakson. Auto mamy.

-Muszę iść.

-Byłaś tylko godzinę...

-Przyjdę niedługo-pocałowałam go mocno, popychając go na ścianę.

Kilka namiętnych pocałunków później znowu rozległ się dźwięk klaksonu, tym razem dłuższy. Mama nie lubiła pukać do obcych drzwi, ale jej cierpliwość miała swoje granice.

-Dobra, idę. Cześć. Nie odprowadzaj mnie, znam drogę do drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #whatever