"Uratowałam cię"
Stali, wpatrując się w swoje oczy. Nie do końca świadomi, co się właśnie stało. Ona widziała przerażoną zieleń, która zachodziła łzami. On ciemnoszare, kiedyś iskrzące się oczy, zachodzące mgłą. Jej nogi zrobiły się miękkie. Osuwała się na ziemię. Już dawno by tam leżała, gdyby nie to, że Jay trzymał ją w ramionach.
Temu wszystkiemu przyglądał się Voight, także w szoku. Szybko otrząsnął się i od razu wezwał karetkę. Przykucnął przy detektywie i dziewczynie. Dostrzegł jak coś błyszczy się na jego kamizelce.
- Co to? - zapytał. Jay nie był w stanie skupić się na jego głosie, więc Voight sam musiał sięgnąć do tego czegoś. Na dłoń spadł mu pocisk. Przeleciał przez dziewczynę i zatrzymał się na kamizelce kuloodpornej.
- Hej! - krzyknął przerażony, nie pomyślał nawet, że może paść kolejny strzał - Nie zasypiaj!
- Musimy się schować. - Voight ciągną go w stronę bramy, był przekonany, że dziewczynie już nie pomogą. Jay przeciwnie, tylko się wyrwał i znów przytulił ledwo oddychająca Mię, z oddali było już słuchać odgłos karetki.
- Jeszcze chwilę wytrzymaj. - Błagał ją, tamując wypływającą krew z rany.
- Udało mi się. - wyczerpała. A potem powoli zamknęła oczy.
To co działo się potem, było istnym szaleństwem. Jay nie chciał odstąpić Mii na krok. Wszedł z nią do karetki mimo protestów sierżanta. Dookoła zrobiło się zbiegowisko, nikt nie mógł uwierzyć w to co się stało. W drodze do szpitala dziewczyna zatrzymała się dwa razy. Jej serce było tak osłabione, że sanitariuszki z karetki 61 nie były pewne, czy dojada do szpitala. Dopiero na miejscu Jay puścił jej rękę. Nie mógł z nią wejść na salę operacyjną. Krzyki i protesty Halsteada zwabiły jego brata. On sprawił, że detektyw przestał robić awanturę.
- Opanuj się. - wepchnął go do jednego z pokoi, nie wiedział co się stało, dlaczego jego brat tak wygląda. Krew na rękach i ubraniu, blady, ze łzami w oczach.
- Idź tam i ją uratuj. - warknął na brata, wtedy uświadomił sobie o kim może mówić.
- Jay...
- Idź tam!!! - krzyknął szarpiąc lekarza - Tylko tobie ufam. Pomóż jej. - Will pierwszy raz widział brata w takim stanie... nie licząc tego jak walczył o ojca. A z ojcem, mimo wszystko, miał luźna relacje. Starszy Halstead zgodził się sprawdzić co z dziewczyną.
Wszedł na blok operacyjny ubrany i umyty, doktor Rhodes nie chciał go tam, ale Will obiecał bratu, że dopilnuje wszystkiego. Nie zamierzał wyjść i go zawieźć.
Siedział w jednej z sal, czekając na prześwietlenie. Mimo, iż kula wbiła się tylko w kamizelkę, Jay miał spory siniak pod nią. Tak mało brakowało, aby i on leżał operowany. Mia uratowała mu życie. Na co mu teraz one, skoro jej może już nie być.
Operacja trwałą kilka godzin. Jay był w rozsypce. Wciąż sobie powtarzał, że powinien się ogarnąć dla niej. Nie mógł tego zrobić. Czuł jak rozpada się jego serce i nie jest w stanie go znów pozbierać. W drzwiach stanął Will. Zdjął czapek z wyrazem twarzy, który nie wróżył niczego dobrego. Jego brat w napięciu czekał na jakąkolwiek wiadomość.
- Przeżyła operację. - westchnął - Kula przebiła płuco na wylot i przeszła kilka milimetrów od serca. Miała szczęście. Teraz jest w śpiączce.
- To znaczy?
- Pierwsze dwadzieścia cztery godziny są najważniejsze. Będziemy robić co się da, aby się obudziła.
- Więc może się nie obudzić?
- Niestety, jest taka możliwość. - odpowiedział Will. Cios za ciosem sprawiał, że Jay nie potrafił ustać na nogach. Oparty o łóżko zwiesił głowę. Co mam teraz robić?
Te wydarzenia, zmieniły życie detektywa o sto osiemdziesiąt stopni. Praca była tylko odskocznią od tego, co robił przez cały dzień. Mianowicie spędzał czas u dziewczyny. Minął prawie miesiąc, od tego jak uratowała mu życie i wciąż spała. Przychodził do niej po pracy, czytał jej, puszczał muzykę, opowiadał co działo się w ciągu dnia i jak wygląda teraz jej klub. Wziął odpowiedzialność na siebie. Pracował w policji, zajmował się klubem i był przy niej cały pozostały czas. Ani razu nie poprosił o pomoc kolegów.
- Nie uwierzyłabyś, że lato przyszło tak szybko. Nie da się wytrzymać z gorącą. Chociaż podejrzewam, że tobie to nie przeszkadza. - trzymał jej dłoń i mówi jakby miała odpowiedzieć. Kilka razy został przyłapany na tym przez Willa. Brat martwił się o niego, bał się, że jeśli w końcu będą musieli odłączyć ją od aparatury, Jay zwariuje. - Kiedy stąd wyjdziesz pojedziemy na... - nagle przez jego głowę przeszła myśl, która zmroziła jego krew. Uświadomił sobie coś, co od dawna chodziło za nim. - Mia. - przysuną się bliżej i szepnął z łamanym głosem - Obudź się! Proszę! Jeśli to zrobisz, zostawię Cię w spokoju. Będziesz w końcu bezpiecznie żyć. Tylko błagam otwórz oczy. - Wierzył, że to jego wina. Gdyby nie był z nią, żadne z tych nieszczęść by się nie wydarzyło.
- Jay? - Hank wszedł do pokoju w momencie, kiedy detektyw błagał dziewczynę, aby otwarłam oczy.
- Co tu robisz? - detektyw na widok szefa wyprostował się. Od tamtego dnia, też nie rozmawiał z Hankiem. Obwiniał go za to, że podejrzewał dziewczynę i dlatego przestała im ufać. Nie powiedziała o groźbach jakie dostawała od dłuższego czasu, Jay znalazł je gdy szukał potrzebnych dokumentów. Uświadomił sobie wtedy, że musiała ukrywać pogróżki, bojąc się, że znów wplatają ją w coś złego.
- Jak się czujesz? - Hank przełkną ta gorzką pigułkę i przywykł do niechęci Jaya. Jednak był dla niego ważny i nie mógł odpuścić.
- Ja? - zdziwiony pytaniem zrobił krok bliżej, aby nie krzyczeć - Powinieneś pytać o nią, nie o mnie.
- Nią zajmują się lekarze i jest w najlepszych rękach. A Tobą kto się zajmie, skoro ona tu leży?
- Wyjdź stąd. Nie chce Cię tu! - Powiedział przez zaciśnięte zęby. Wyrzucał tak każdego, Upton, Ruzeka, nawet Bergess. Mimo, iż to ona najczęściej przychodziła.
Hank odpuścił. Chciał wyjść. Widział, że jest z nim dobrze... O ile w takiej chwili można użyć słowa dobrze. Nie miał już podkrążonych oczu. Nie wyglądał jak śmierć. Znaczy było lepiej, niż tydzień temu. Gdy już wychodził na ekranie, gdzie były pokazane funkcje życiowe dziewczyny, coś zaczęło pikać. Natychmiast pojawili się doktor Halstead i pielęgniarka.
- Will, co się dzieje? - wystraszony Jay pobladł.
- Budzi się. - odpowiedział z uśmiechem. Jay zakrył usta dłońmi, nie chciał nawet oddychać, by nie zrobić czegoś, co jej mogło zaszkodzić.
Will wyjął rurkę z tchawicy dziewczyny, odłączył respirator i czekał co stanie się dalej. Dziewczyna powoli otwierał powieki. Oddychała normalnie. Zbadał ją stetoskopem, płuco działało bardzo dobrze.
Zobaczyła, jak cztery twarze wpatrujące się w nią. Rozpoznała trzy. Czekała na ich reakcje, ale oni tylko stali. Mieli miny jakby wciąż była nad grobem. Byłą lekko zdezorientowana, wiedziała jednak, że uniknęła śmierci.
- Wiesz gdzie jesteś? - zapytał ja doktor, sprawdzając jej źrenice latarką.
- Skoro masz na sobie kitel to w szpitalu. - odwróciła głowę, świtało raziło ja jakby samo słońce miała przed twarzą. Will zaśmiał się na jej słowa.
- Chris mógłbyś podać mi wody. - zwróciła się do Jaya. Zamarli. Mia podczas operacji miała kolejne zatrzymanie krążenia, mózg mógł być na tyle niedotleniony, że straciła pamięć, przyjemniej częściowo. - Co tak stoisz? - uśmiechnęła się.
- Mia, wiesz kto to jest? - zapytał doktor.
- Oczywiście, mój ochroniarz. - odpowiedziała ze stoickim spokojem, zboczyła napięcie na twarzach zebranych, dopiero gdy spojrzała na Jaya i widziała jego pełne bólu oczy poczuła, że przesadziła. - Mój kochany ochroniarz, Jay Halstead. - dodała z wielkim uśmiechem. Zrozumieli żart i uznali, to za dobry znak. A detektyw... jemu nie było do śmiechu. - Przepraszam, musiałam. - powiedziała wyciągając do niego dłoń. Nie wyglądała i nie zachowywała się, jak ktoś, kto kilka minut temu odzyskał przytomność po miesięcznej śpiączce.
- Boże... - podszedł do niej i mocno przytulił, czuł spokój wiedząc, że już po wszystkim.
⭐ i komentarze mile widziane :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top