"To koniec"
Obudził go ból głowy. Praktycznie nie mógł przez niego myśleć. Wstał, poszedł do łazienki i zobaczył swoje odbicie. Wyglądał źle, mimo starań Mii. Obłożenie lodem sińców nie pomogło, szczeka i skroń spuchły. Dłonie bolały go za każdym razem gdy próbował coś złapać. Bił się już nie raz, dlaczego teraz, aż tak cierpi z powodu skutków. Może to bardziej ból psychiczny, albo oberwał zdecydowanie mocniej niż innym razem, a adrenalina wczorajszego dnia nie pozwoliła przedrzeć się impulsom do mózgu?
Nieważne jaka była przyczyna, Jay czuł się źle. Wyszedł spod prysznica zastanawiając się co teraz będzie robił. Mia teoretycznie jest bezpieczna, nie zagraża jej ten typ. Ale on był tylko katem. Sędzia, który wydał wyrok siedzi wyżej, nie wiedzą kim jest. Dlatego jej bezpieczeństwo wciąż jest pod znakiem zapytania. Ubrał czarny sweter z długim rękawem i spodnie. Kurtkę zostawił w samochodzie wczorajszego wieczoru. W tym roku wiosna do Chicago zawitała już z końcem lutego. Globalne ocieplenie i te sprawy, detektyw nie miał nic przeciwko. Lubił ciepło. Chociaż tutaj to pojęcie względne.
Mia stała w kuchni. Patrzyła kawę, a na stole stało już śniadanie. Uśmiechnął się w duchu. Kiedy ją poznał, w życiu nie przypuszczał, że to typ dziewczyny, która sama robi śniadania. A jednak!
- Dzień dobry. - powiedziała nie odwracając się. Musiała słyszeć jego kroki.
- Dzień dobry. - odpowiedział.
- Jak się czujesz? - zapytała, wciąż patrząc na kubek, do którego lała kawę.
- Bywało lepiej. - Nie miał powodu kłamać, przede wszystkim nie chciał tego robić nigdy więcej.
- Nie wątpię. - odwróciła się z kubkami w dłoni - Po twoim wyglądzie wnioskuje, że musi być naprawdę źle.
- Bez przesady. Bywało też gorzej. - nie chciał wyjść na marudę.
- No tego nie chciałabym zobaczyć. - zaśmiała się i postawiła kubki na stole - Poza tym, zmieniliśmy się rolami. Teraz ty wyglądasz jakby przejechał po tobie czołg. - powiedziała z przekorą.
- Zabawne. - uśmiechnął się co sprawiło mu ból. - Ja się nie śmiałem, kiedy twoja twarz przypominała pandę? - odgryzł się przechodząc obok.
- Pandę? - zdziwiona tym jak lekko przychodzi im żartowanie z jej, nie tak odległej tragedii, zaczęła się mu przyglądać. Czuła się dobrze wiedząc, że jest obok, ale teraz już koniec. Była tego świadoma.
- Coś nie tak? - zapytał
- Nie. Nic. - odpowiedziała - Siadaj, zjemy, bo potem musisz wracać do pracy.
- To znaczy? - czyżby wiedziała coś czego on nie wie?
- Wciąż pracujesz w policji? Prawda?
- Tak.
- Złapaliście tego Limpio, więc już cię tu nie będą trzymali. - niby bez emocji zagryzła to zdanie kawałkiem pieczywa. Wydawało się ją to w ogóle nie martwić.
- Jeszcze nie wiem co wymyśla dla mnie, ale nie byłbym pewny tego, że szybko się mnie pozbędziesz.
- Dlaczego?
- Limpio był tylko wykonawcą, ktoś mu to zlecił. A jeśli tak, nie jesteś jeszcze bezpieczna. - wyjaśnił.
- Więc...
- Więc jeszcze trochę się ze mną pomęczysz. - powiedział pijąc kawę.
Zadowolona Mia przyjęła to spokojnie, nie chciała dać po sobie poznać, że cieszy ją ten fakt. To dziwne, bo Jay właśnie powiedział jej, że nie jest bezpieczna, a ona nie zareagowała. On uznał to za przyzwyczajenie do zagrożenia, chociaż ona czuła się po prostu bezpiecznie.
Po śniadaniu, Halstead musiał pojechać na komendę. Sierżant potrzebował raportu z akcji, a miał też dla niego informacje. Wchodząc na komendę zauważył, że Trudy nie ma na swoim miejscu. Zdziwiony, oraz trochę rozczarowany, gdyż brakowało mu jej docinek, poszedł na górę. Biuro było puste. Tylko Voight siedział w swoim gabinecie.
- Można? - zapytał stajać w otwartych drzwiach.
- Wejdź.
- Sierżancie chciałem...
- Posłuchaj, najpierw muszę powiedzieć ci na czym stoimy. - Detektyw usiadł na krześle na wprost - Jak się czujesz?
- Dobrze. - odpowiedział
- Limpio. - zaczął spokojnie - Nie żyje.
- Co takiego?
- Ktoś odłączył go, a później strzelił w głowę. Lekarze nic nie mogli zrobić. - wyznał Hank, nie rozpaczał po tym wydarzeniu, ale komplikowało to sytuacje poboczne.
- Wiemy kto?
- Nie. Kamery w dziwny sposób przestały działać dokładnie wtedy gdy wszedł do budynku, musiał mieć coś, co zakłócało obraz.
- Cholera jasna! To był nasz jedyny trop... - Jay zaczął winić siebie, gdyby nie jego wendeta, Limpio nie znalazł by się w szpitalu.
- Nic więcej nie możemy zrobić.
- A co z Mią?
- Nie mamy tropów, napastnik nie żyje... nie potrzebna jest jej ochrona. - Takie były fakty, chociaż Voight się z nimi nie zgadzał.
- Zapewniłem ją, że nie zostawimy jej. Hank, to nie musi być koniec, dobrze o tym wiesz. - miał nadzieję, że szef posłucha go i zgodzi się z jego obawami.
- Wiem. Jednak niczego nie mogę zrobić. Nie mam podstaw, abyś wciąż ją osłaniał. - sierżant zastanawiał się jak pomóc podwładnemu, ale miał związane ręce.
- Wciąż nie mamy zastępcy Loco. Ona wciąż jest na celowniku. - nerwy zaczęły brać górę.
- Jay, nie mogę nic zrobić. - zamilkł, a potem z lekkim uśmiechem dodał - Nie mogę też zabronić ci jej pilnować po twojej pracy. - wyznał. Nie było mu na rękę, że ze sprawy znów schodzili na prywatne tory. Nie mógł też pozwolić sobie na zaniechanie znaków. Popierał teorie Halsteada, też uważał, że dziewczyna nie jest do końca bezpieczna. Akta, które dostał od niej wskazują na ogrom ludzi, którzy mogą być kolejnymi agresorami. Jeśli dziewczynie coś by się stało, ani Jay ani on sam nie wybaczył by sobie tego. A w efekcie, mógłby stracić więcej niż tylko pracownika.
Z tymi informacjami Jay udał się znów do Mii. Zahaczył jeszcze o swoje mieszkanie, potrzebował kilka rzeczy. Gdy podjechał pod budynek minęła piętnasta. Właśnie otwierała klub. Tłum czkał mimo wczesnej pory. Dziewczyna, będąc na skraju upadku, postanowiła ogłosić, w każdych możliwych mediach, reklamę swojego klubu. Oczywiście happy hour był głównym powodem pojawiania się, tak dużej ilości, ludzi. Ale to dawało jej szansę odbudować to co straciła.
Stała przy barze. Roześmiana, pełna życia. Rozmawiała z klientami, gdy dostrzegła jak detektyw patrzy na nią stojąc obok drzwi. Pomachała do niego, a potem wykonała gest, który sugerował, że mają spotkać się w jej apartamencie. Wjechał windą na ostatnie piętro, starając się ułożyć w głowie co jej powie. Zastanawiał się, czy nie wyolbrzymia swoich obaw co do jej reakcji. W końcu rano przyjęła spokojnie fakt, że może być wciąż na celowniku. Stał w salonie opierając się o kanapę. Nawet nie zauważył kiedy weszła.
- Okradną cię. - zażartowała strasząc go - Co masz taką posępną minę? Voightowi nie spodobał się twój nowy image. - naprawdę tryskała dobrym humorem, a on miał to zepsuć.
- Musimy porozmawiać. - spojrzała na jego minę i wiedziała o co chodzi, był pewna, że tak będzie i nastawiała się na to, ale jego poranne słowa wzbudziły nadzieję, dlatego teraz nie chciała jej tracić.
- Nie, nie musimy. - odpowiedziała szybko, upiła łuk szkockiej i wpatrywała się w panoramę miasta za oknem. Jej dobry humor prysnął jak bańka mydlana.
- Mia...
- Nie! - warknęła - Jay nie będziemy rozmawiać. Rozumiesz? - jej strach powoli znów budził się do życia, starała się jak mogła by go zdusić.
- To co mówiłem rano... myślałem, że...
- Jay, zamknij się!!! - krzyknęła, rzucając pusta szklankę na stolik.
- Musisz poznać prawdę. - zachowanie dziewczyny wzbudziło w nim lęk, ale myślał tylko o tym, że jest jeszcze druga strona.
- A nie możesz kłamać? Dobrze ci to wychodzi. - podeszła do niego wbijając wzrok w jego tęczówki - Skłam.
- Nie.
- Dlaczego? Wcześniej nie miałeś oporów.
- Chcesz teraz do tego wracać?
- To chyba najlepszy moment, potem może już nie być okazji.
- Mia, nie mów tak. - obojgu przez głowę przeszła ta sama myśl.
- Przecież to proste. Jeśli cie tu nie będzie, od razu mogę kupić sobie trumnę. - ironiczny śmiech spowodował dreszcz na ciele detektywa, dziewczyna była świadoma tego co chce jej powiedzieć i w pewien sposób się z tym godziła. Dla niego to było bolesne.
- Nie zostawię cię na pastwę jakiegoś psychopaty. - wyznał - Patrol będzie jeździł tutaj cały dzień, a ja po pracy...
- Czyli bodyguard po godzinach? Tak to sobie zaplanowałeś? - warknęła - Nie potrzebuję litości.
- O czym ty mówisz, jakiej litości?
Okay.
Tnę rozdział na pół. Wydaje mi się to lepsze <3 :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top