"Kolacja"

Jay czuł się w końcu szczęśliwy. Od dwóch miesięcy mieszkał ze swoją ukochaną Mią, w jej apartamencie nad klubem. Ta sielanka, jaką prowadzili przez ten czas, tak podobała się detektywowi, że odbijało się to na jego pracy. Oczywiście w pozytywnym sensie. Kilka spraw, jakie mieli w tym czasie do rozwiązania, były przede wszystkim zakończone przez Jaya. Błyszczał, jak jego odznaka po polerowaniu, aż zauważył to zastępca szefa policji. Jak powiedział "Rób tak dalej, a Voight straci najlepszego z ludzi. Wróżę ci karierę sierżanta. A może i wyżej....". Jay uznał to za chwalenie na wyrost. W końcu robił to co wszyscy.

Siedział do późna przerzucając papiery. Wciąż nie potrafili poskładać hierarchii gangu Cuervo. Loco był szefem, miał kilku swoich zaufanych ludzi. Rządzili pięcioma obszarami Chicago. Po jego śmierci, każdy z nich chciał pełną władzę. Więc ścigali się, by w najróżniejszy sposób, pokazać innym, jak będą rządzić Krukiem.

Tyle, że złapali trzech, a żaden z nich nie był guru. Wiec zostaje dwóch podejrzanych, z czego jeden jest całkowicie poza zasięgiem, a drugi ma wiernych sojuszników, którzy go kryją. Jay wpatrzony w dwie kartki, przedstawiające wybrakowane dane na temat poszukiwanych, uświadomił sobie, że nie wykorzystali swojego największego atutu. Wyjął telefon i przeszedł do pomieszczenia socjalnego. Czekał kilka sygnałów, połączenie zagłuszyła dudniąca muzyka.

- HALO!!! - Mia odebrała telefon będąc w klubie - Poczekaj... - kilka chwil i muzyka ucichła - Halo?

- Cześć. - przywitał się, czekał na odpowiedz, chcąc od razu przejść do sedna 

- Hej, coś się...

- Posłuchaj dzwonie, żeby się zapytać... - przerwał jej, a potem zawiesił głos, przez moment w jego głowie pojawiło się pytanie, czy angażowanie jej kolejny raz, nie jest zbyt niebezpieczne?

- Jay? Coś się stało? - zdenerwowanie w jej głosie rosło.

- Nie, chciałem zapytać, czy pomożesz nam ze sprawą? - zapadła cisza, zastanawiał się czy Mia wciąż jest po drugiej stronie.

- Jasne, czego potrzebujesz? - wydawała się zawiedziona, zignorował ten fakt i wytłumaczył o co mu chodzi - Voight wie, że mnie pytasz?

- Jeszcze nie. - zmieszany złapał się za głowę

- Jeśli się zgodzi, zaproś go na kolację. 

- Co? To na pewno dobry pomysł? 

- Jay, twój sierżant z pewnością już wie o nas. - odparła, śmiejąc się z jego naiwności - Dzisiaj, zaraz po pracy. Pa. - rozłączyła się nie czekając na odpowiedz.

- Sierżancie. - Halstead staną w drzwiach. Hank odwrócił się do niego powoli, jakby zmęczony obserwowaniem miasta - Mam pomysł. 

- Jaki? 

- Mamy asa w rękawie, ale musisz się zgodzić na jego użycie. - z zaplecionymi rękoma na piersi, czekał na odpowiedz.

- Ona się zgadza? - zdziwiony, że sierżant wie o czym mówi, przytaknął - Więc działaj. 

- Właściwie, zaprasza cię na kolację. - wyznał. Bał się reakcji Voighta, ale ten ze spokojem odpowiedział.

- Gdzie? 

- Jej apartament. Dziś po pracy. - sierżant znów przytaknął, nim wyszedł musiał usłyszeć jeszcze jedno - Wiedziałeś od dawna, prawda? 

- Od początku. - odpowiedział z uśmiechem. 


Wybiła godzina dwudziesta, Jay przebrał się po pracy, Mia własnie kończyła układać talerze. Dzwonek do drzwi postawił oboje w stan gotowości. Halstead podwijając rękawy szedł otworzyć, nie przyznał tego, ale bał się. Hank wszedł rozglądając się, nie wyglądał na zestresowanego. 

- Sierżancie. - przywitała się z nim Mia, podszedł ściskając jej dłoń - Mam nadzieję, że to nie był duży kłopot. 

- Nie, skądże. - odpowiedział, Mia wskazała mu miejsce, siedział na wprost drzwi, mając na oku i dziewczynę i detektywa. Nim ona usiadła zawołała swojego chłopaka, który stał dalej przy drzwiach zestresowany, obserwując całą sytuację. 

- Miałam zamiar coś ugotować, jednak nie daliście mi dużo czasu. - powiedziała idąc do kuchni. 

- To twój pomysł. - wymsknęło się Jayowi. Zaśmiała się z tego, tak jak sierżant. - Zadzwoniłam więc do "Boka". - dokończyła niosąc talerze. 

- "Boka", świetna restauracja, trudno się tam dostać. - powiedział Hank. 

- Myślę, że dla Sierżanta, nie ma trudno dostępnych miejsc. - odparła, gdy kładła przed nim talerz. Czuł, że jest kokietowany przez dziewczynę, ale ona wcale nie chciała tego ukryć.

Wieczór spędzili w miłej atmosferze. Jay starał się nie odzywać, albo robić to tylko wtedy kiedy zostanie zapytany. Bał się, że powie coś dziwnego, czego wolał by nie mówić przy sierżancie. Czuł się jak na kolacji z rodzicami swojej dziewczyny. 

- Więc chcecie wiedzieć coś o współpracownikach ojca? - zapytała nagle, kończąc swój deser.

- Jeśli masz jakieś informacje, oprócz tego co nam już dałaś? - Jay siedział po jej prawej stronie, rozmowa o pracy rozluźniła go. 

- Niewiele wiem o tym, co robił ojciec. - odparła przenosząc wzrok na Hanka, wiedziała, że to z nim powinna rozmawiać. 

- Ale coś tam wiesz? - Voight splótł ręce jak do modlitwy, nad pustym talerzem. 

- O kogo pytacie? 

- Mamy trzech, Suarez, Gomez i Sereda. Dwóch zwiało. - powiedział bez zawahania Halstead - Potrzebujemy nazwisk pozostałych, nie możemy oprzeć się na ksywach. 

- Miguel Hernandez, Jorge Perez. - odparła ze zwieszoną głową, jakby coś przykrego jej się przypomniało. 

- Znasz ich osobiście? - Jay zmartwił się jej stanem, na tyle, że dotknął jej przedramienia, nie umknął ten gest Voigthowi.

- Poznałam wszystkich pięciu braci mojego ojca. 

- Braci? - wtrącił sierżant.

- Loco, miał jedną zasadę. Jeśli byłeś lojalny wobec Loco, Loco był twoim bratem. A rodzinę Loco chronił ponad wszystko. - wyznała. 

- Więc wiesz jak wyglądają.

- Wiem jak wyglądali piętnaście lat temu. - odpowiedziała - Jeśli pokażecie mi ich zdjęcia, powiem, który jest kim.

- Sęk w tym, że nie mamy zdjęć. 

- Jak to nie macie, były w kartonach. - obaj policjanci zdziwili się - W jednej z teczek jest masa zdjęć, ojciec miał manię kontroli, jak już mówiłam. Każde spotkanie było fotografowane, dokumentowane... wszystko jest w aktach. - Zaskoczeni postanowili sprawdzić to zaraz z rana. 

Mia opowiadała dobrą chwile o ojcu, gangu i wszystkim co wiedziała. Starała się jak mogła przypomnieć szczegóły, ale to było dawno. Nie wiedziała zbyt dużo o jego interesach po przeniesieniu do Chicago.

- Jay, mógłbyś pójść na dół do Steva po wino. - zapytała trzymając prawie pusty kieliszek. Mężczyzna przytaknął i wyszedł. Gdy zostali sami, zapadła dziwna cisza. Oboje nie czuli obowiązku miłej rozmowy. 

- Wiesz, że on naprawdę cię kocha. - usłyszała z ust Hanka. 

- Mam nadzieję. - uśmiechnęła się, dopijając wino.

- Wciąż chcesz go oszukiwać?

- Nie wiem...

- Ja wiem, to powinno zacząć cię martwić. - wyznał, także dopijając swój kieliszek wina.

- Nie martwi mnie nic, Hank. - patrzyła mu prosto w oczy, pewna siebie - Wiem co mogę, a czego nie. Nie zranię Jaya. - wyznała. 

- Myślisz, że jak zareaguje, gdy w końcu będzie musiał zakuć cię w kajdanki. 

- To nigdy nie nastąpi, po co o tym myśleć. 

- Ja wiem, wiec kiedyś nadejdzie dzień, że i on się dowie. Wtedy módl się, żebym pierwszy pociągnął za spust. -  szepnął jej do ucha wstając i zmierzając do drzwi. Dziewczyna uśmiechnięta, odprowadziła go wzrokiem. 



:)

I jak? 

Podoba się? 
Czekam na komentarze i ⭐.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top