"Dokończmy to"
Weszła ostentacyjnie do szopy. Za nią wolno podążał Jay. Stanęła na środku, wpatrując się w jej zwierzchniczkę. Nie widziała jej od roku. Nie chciała jej widzieć. Była jej wdzięczna za wiele rzeczy, ale ten rok bez jej nadzoru, uświadomił jej jak bardzo uzależniona od niej była. Teraz jest czysta. Jakby wyszła z detoksu. Nie ma przed nią już strachu, ani szacunku do niej. Jest po prostu dla niej osobą, przez którą straciła szansę na miłość. Ale czy na pewno?
Jay zamknął drzwi, wchodząc do środka, z rękami w kieszeni. Stanął krok od dziewczyny i także omiótł wzrokiem zebranych. Zatrzymał się na Lindsay. Nie mógł uwierzyć, że to co powiedziała mu Jenny jest prawdą i Erin mogła ją tak wykorzystać. Z drugiej strony nie widział jej długo, a czas i okoliczności zmieniają ludzi.
Jedynym nie poruszony w tym towarzystwie był Voight. Siedział wciąż na swoim miejscu i tylko przez ramię spojrzał na parę. Był pewny, że Jay ją przyprowadzi. Teraz już mógł za niego ręczyć. Przeszedł takie piekło, że nigdy nie rzuciłby się w coś takiego jeszcze raz.
- Więc od czego zaczniemy? - zapytała Jenny - Najpierw sąd, czy od razu egzekucja? - drwiła.
- Po co to robisz? - Erin stała z zaplecionymi rękoma na piersi.
- Ale co? Sprecyzuj, bo ostatnio zrobiłam wiele rzeczy. - odpowiedziała arogancko.
- Jenny. - Jay starał się jakoś złagodzić sytuację, upominając dziewczynę - Nie po to tu przyszłaś.
- Przyszłam wyjaśnić wszystko. - odpowiedziała dalej patrząc na Erin - Trzeba powiedzieć prawdę.
- Więc mów! - warknęła na nią Lindsey - Ilu już zabiłaś?
- Erin, nie doliczysz się. - odparła z uśmiechem i wyższością.
- Myślisz, że ujdzie ci to na sucho?
- Myślę, że ty też powinnaś zrobić rachunek sumienia.
- Ja? Pomogłam ci, nie pamiętasz? Wypięłaś się na mnie rok temu i zniknęłaś, co miałam robić?
- Trzymałaś mnie na smyczy w tym pieprzony Chicago! A potem łaskawie puściłaś. - krzyknęła, miała dość kłamstw - To nie była pomóc tylko niewolnictwo. Wykorzystałaś mnie i swoich przyjaciół, tylko po to, aby dostać awans. - warknęła na nią - Gdyby nie to, już dawno nie było by mnie tutaj. - Obie zamilkły, ale Jenny tylko nabrała oddechu i kontynuowała spokojnie - Po to była ta cała mistyfikacja, żebyś dostała to czego chcesz, a ja miałam ci pomóc. I tak zgodziłam się. Byłam dobrym agentem, puki nie poznałam Ciebie. To cholerne Chicago sprawiło, że stałam się przestępcą. A ty trzymałaś mnie tam do ostatniego momentu. Powinnaś była zareagować, byłaś moim opiekunem. - Znów zamilkła, zastanawiając się, czy ten temat też poruszyć - Mówiłam ci tysiąc razy, że nie panuje nad tym. Że za bardzo mi zależy. Zaśmiałaś się tylko mówiąc, że taki jego urok.
- Nie kazałam ci z nim iść do łóżka. - westchnęła, odrzucona oskarżeniami.
- Nie kazałaś mi się też zakochiwać, ale to się stało. - znów podniosła głos -Jesteś kobietą, byłaś z nim, znasz go. Powinnaś mnie zrozumieć!
Rozmawiały tak dobrą chwile, tylko one nie czuły się skrępowane, wspominając o uczuciach do faceta stojącego krok od nich. Jay czół się nieswojo, ale jego ego rosło i jeszcze chwila, a rozsadziło by go od środka. Na szczęście w porę zareagował Hank.
- HEJ! - krzyknął, nie mógł inaczej, bo dwie agentki przekrzykiwały się w argumentach - Skończcie! - powiedział, gdy zyskał ich uwagę, nawet agent Callen był pod wrażeniem - Nie czas na rozliczenia. Mamy chyba coś innego do załatwienia? - dziewczyny zauważyły, że niestosownie się zachowały. Erin wróciła na swoje miejsce, zabierając tablet ze stołu. Jenny została na miejscu, zerkając na Callana. Znała go wcześniej, niż poznała Lindsey. Był dobrym agentem, lubiła go.
- Co planowałaś? - zapytał ją G.
- Dziś wieczorem odbędzie się bankiet. - oznajmiła - Organizuje go Mia, czyli ja. Zjadą się tam wszystkie głowy najważniejszych gangów Ameryki. Mamy szansę jedną na milion. Nigdy już nie pojawią się razem, w jednym miejscu. - powiedziała pewnie - Bankiet to przykrywka. Po północy, na tyłach, domu odbędzie się licytacja.
- Jaka licytacja? - Jay zainteresowany szczegółami podszedł bliżej.
- Broń, narkotyki, akcje, wpływy. Wszystko, co można sprzedać i co można kupić. Nie ma ograniczeń. Nawet handel żywym towarem. - wyznała smutno.
- Po co? - Erin nie rozumiała, dlaczego organizowała ten bankiet, skoro nie planowała wezwać posiłków.
- Żeby byli w jednym miejscu. - zaplotła ręce na piersi.
- To wiem, ale po co? Co zamierzałaś?
- Trzydziestu najgroźniejszych typów na tej półkuli, wszyscy w jednym pokoju, jak myślisz co planowałam? - zaśmiała się i sama odpowiedziała - Zamierzałam ich wysadzić. - szok na twarzach wszystkich nie zaskoczył jej, a rozśmieszył.
- A jak zamierzałaś stamtąd uciec? - Jay, widząc jej reakcje, pomyślał o najgorszej opcji, dlatego chciał się upewnić, co dokładnie planowała.
- Nie planowałam wychodzić. - odpowiedziała i wszytko stało się jasne, spojrzał mu prosto w oczy tłumacząc - I tak byłam martwa dla ciebie, nie potrzebowałam dodatkowej zachęty. Pozbycie się ich i odejście z tego świata, było czymś, co zapewniło by mi spokój. - mówiła jakby pogodziła się z losem, a on wpatrywał się w nią, czując ogromny ból.
- Plan się zmienił. - Callen podszedł bliżej dziewczyny - Wiesz, że zrobiłaś już wystarczająco, aby iść na długie lata do więzienia. Zrób coś, co ci pomoże. - Jenny miała przed nim respekt. Był dla niej wzorem. Także miał wzloty i upadki, ale wciąż pozostawał wierny sobie.
- Więc, co proponujesz?
- Akcję zorganizowaną.
- To znaczy? - Lindsey nie rozumiała o co chodzi Griszy.
- Wezwiemy wszystkie służby jakie się da. Obstawimy teren i złapiemy wszystkich. A cała chwał pójdzie na konto Jenny. - wyjaśnił
- Dlaczego? - Jenny nie rozumiała, dlaczego jej pomaga, w końcu też ją ścigał.
- Bo byłem w podobnej sytuacji i ktoś też wyciągnął do mnie pomocną dłoń.
- Hetty... - zrozumiała, dlatego zgodziła się na ten plan. - Dobrze, potrzebuję ośmiu ochroniarzy, trzy kelnerki i dwóch dodatkowych gości. Oraz partnera. - już miała ułożony cały plan w głowie.
- Callen pójdzie z tobą. - Lindsey wyskoczyła z tym zdaniem, jakby bała się oczywistości.
- Bez obrazy G., ale potrzebuję ciacha, a nie tatusia. - zaśmiała się. Było faktem, że Callen wyglądał starzej od Jenny i może nie przypominał jej ojca, ale starszego brata już na pewno. Odpowiedział jej na tą zaczepkę tylko ciepłym uśmiechem. Jenny odwróciła się do Jaya, nieświadomie przygryzając wargę. Detektyw przytakną na jej niemą prośbę. - Wiec mamy komplet. - oznajmiła
- Jeszcze nie. - Hank do tej pory cichy, w końcu się odezwał - Wezwę posiłki. Kim i Atwater pewnie nudzą się w Chicago. - rzucił uśmiech do Jenny i wyszedł z telefonem przy uchu.
NEXT!
Kolejny skończony.
⭐, komentarze oczywiście mile widziane :)
Dziękuje, że czytacie :)
PS.: Nie mogłam się powstrzymać, musiałam użyć tego zdjęcia.
Uwielbiam je! 🥰😍🥰😍
❤❤❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top