"Zniknij"

Wybiła północ, mimo to wokoło zrobiło się dużo jaśniej niż w dzień. Światła kogutów policyjnych rozświetliły okolicę, a chodzący w te i z powrotem mundurowi sprawiali wrażenie jakby toczyło się tu zwykłe dzienne życie. Z budynku, do którego weszli godzinę temu, co chwila wychodzili jacyś ludzie w eskorcie policyjnej. Zakuci i nie raz szamoczący się z nimi. Wielu z nich było spokojnych do momentu wejścia do radiowozu transportowego. To był duży sukces policji Chicago. Złapano wielu złych ludzi z kilku różnych gangów. Dom, do którego wszedł Wozniak, był miejscem spotkań. Takie biuro świata przestępczego, gdzie ogłaszane były granice, rewiry i tym podobne rzeczy, dzięki którym gangi Chicago jeszcze się nie pozabijały. To była ta kulturalna wymiana zdań i osądów, a nie rzadko również interesów.

Teraz to wszystko legło w gruzach przez jedną nadgorliwą kobietę z Polski. Stała właśnie przy samochodzie oficer Burgess, mimo iż miała z niego nie wychodzić. Patrzyła na to wszystko co się dzieje i zastanawiała się, czy dobrze postąpiła. W zasadzie chodziło jej tylko o jednego z tych wszystkich złych ludzi. Tego, który nastawał na życie Jaya. Zrobiła co uważała za słuszne. Tylko żal jej było Kim. Biedna dała się wciągnąć w to, a Emilia miała nadzieję, że nie będzie mieć z tego powodu problemów. Widziała wzrok Voighta gdy zobaczył Emilię w jej samochodzie, a oficer opowiadała mu o sytuacji.

Emilia wyprostowała się, widząc jak idzie w jej kierunku szef wydziału. Był zły, albo po prostu miał taki styl chodzenia? Nie była pewna puki się do niej nie odezwał.

- Halstead miał rację, martwiąc się. - oznajmił - Lubisz wkładać kij w mrowisko?

- Ja chciałam tylko...

- Nie obchodzi mnie co chciałaś! - warknął wzruszając ramionami - Miałem cię za mądrą kobietę, ale widzę, że się myliłem.

- On groził Jayowi! - oburzona chciała się wytłumaczyć, ale Voight naprawdę nie chciał słuchać

- Ja jestem tutaj od tego, żeby Jayowi nic się nie stało! - znów krzyknął, tym razem Emilia się wystraszyła. Pierwszy raz zobaczyła wściekłego Voighta. - Wiesz co by się działo gdybyś nie wróciła dziś do domu cała? Wiesz co by czuł Jay? Zdajesz sobie sprawę jak wyglądało by jego życie!!!!

- Ale... - zająknęła się. Hank miał rację, nie potrafiła tego przyznać. Bała się, że coś stanie się jej facetowi, a nie pomyślała, że jej też może się cos stać... Wtedy Jay z pewnością będzie się winił. Spuściła głowę pełna wstydu i żalu. - Przepraszam. - rzuciła cicho. To małe "przepraszam" usatysfakcjonowało sierżanta. Nagle za ich plecami rozległo się głośne wołanie, krzyki i odgłosy szamotaniny. Sierżant od razu zwrócił się w tamtą stronę. Z budynku wyprowadzali ostatniego więźnia. Wozniak, odgrażał się i był agresywny od samego momentu zatrzymania, ale gdy zobaczył Emilię, z sierżantem dostał szału. Wyrwał się trzem mundurowym i zdążył dobiec do trawnika, przed którym stali sierżant i Emilia. Powalił go na ziemię Atwater, ale mimo to nie przestał wrzeszczeć.

- Ty szmato!!! - krzyczał - Zapłacisz za to!!! Wydałaś na siebie wyrok!!! Lepiej znikaj stąd, zanim mnie wypuszczą!!! Bo zobaczysz, wypuszczą mnie, a wtedy żaden glina nie obroni cię w tym mieście! - krzyczał to wszystko w języku polskim. Wiedział, że to jego przewaga. Nikt go nie zrozumie prócz kobiety, a w sądzie słowo przeciwko słowu zawsze działa na konto oskarżonego. W końcu zapakowali go do radiowozu i odjechali. Sierżant spojrzał na Emilię. Stała wystraszona tą sytuacją. Trzęsła się i nerwowo ściskała ramię sierżanta.

- O czym on mówił? - zapytał jej, ale nie odpowiedziała. Voight jednak nie martwił się, wszystko i tak miał zamiar wyciągnąć z niego w klatce.

Pokój dwa na dwa metry, z lustrem weneckim stolikiem i dwoma krzesłami. Zimny, półmroczny, zawdzięczał to jednej lampie centralnie na środku pomieszczenia. Halstead zajął jedno z krzeseł na przeciw wejścia. Czekał niecierpliwie na spotkanie z człowiekiem, który kiedyś chciał jego śmierci. Dalej tego chce, ale zamiast przyjść po niego zagroził kobiecie, którą Halstead darzył uczuciem. Z zaplecionymi rękami na piersi starał się zdusić swój lęk. Gdy Erin opowiedziała mu o tym jak będzie wyglądać ich spotkanie, nie mógł do końca sobie tego wyobrazić. Miał być on, Bembenek i nikt poza nimi. Nawet za tym lustrem weneckim miało być pusto. Rozmowa nie będzie nagrywana, nawet do celów FBI. To było przerażające, bo cokolwiek Bembenek mu powie, zostanie to w tym pokoju i nikt inny się o tym nie dowie. A to wszystko dzieje się bo podpisał tą cholerną klauzulę poufności. Drzwi się otworzyły i przełykając ciężko ślinę, Halstead poprawił się na krześle. Do pokoju truchtem wszedł Bembenek, zakuty w czerwonym pasiaku. Zazwyczaj więźniowie noszą pomarańczowe, bądź białe uniformy, ale FBI lubi się wyróżniać. I od razu wiadomo z kim mają do czynienia. Kolor nadany więźniowi przez agencję oznacza jego przydatność. Czerwony nie był najwyższy, ale blisko było mu do podium. Bembenek niczym nie przypominał tamtego Bembenka z przed kilku lat. Był szczuplejszy, mizerniejszy i jakby mniej pewny siebie. Ale to były tylko pozory. Po zdjęciu kajdanek i opuszczeniu pokoju przez agenta, wrócił stary dumny mafiozo. Usiadł na wolnym krześle na przeciw detektywa i przyglądał się mu, jakby dawno niewidzianemu znajomemu.

- Chcesz coś powiedzieć? - Halstead nie wytrzymał napięcia jakie się w nim rodziło.

- Detektywowi się gdzieś spieszy? - zapytał rozbawiony. Cała ta sytuacja powoli zaczynała być komiczna.

- Tak, nie wiem jak długo wytrzymam patrząc na ciebie, bez bicia. - powiedział w miarę spokojnie - Czego chcesz?

- Wielu rzeczy. - oznajmił - Chcę, żeby mój brat żył. - Jay spiął się, nie wiedział co ma na to odpowiedzieć - Chcę, żeby ktoś odpowiedział za jego śmierć. I chcę, żebyś to był ty.

- Dlaczego? Bo go zastrzeliłem? Szedł z bronią w ręku na policjanta. Miał pełną świadomość co się może stać. - pewnie powiedział to co myślał, na co więzień się zaśmiał - Z czego się śmiejesz?

- Wiedziałem, że tak powiesz. - Bembenek był dziwnie wyluzowany i spokojny. Halstead zaczął podejrzewać, że nie chodziło mu o to spotkanie, żeby mu grozić. - Wy policjanci jesteście przewidywalni. Kiedy kogoś zabijacie, mówicie, że to samoobrona. Kiedy komuś grożą zamykacie tego kogoś w bezpiecznym domu. Kiedy ktoś się zgubi, szukacie go tam gdzie go nie ma. - zaśmiał się - Dwie z tych sytuacji mamy już przerobione, ciekawe czy trzecia będzie się zgadzać?

- O czym ty mówisz? - wkurzony detektyw nachylił się nad stołem.

- Chicago jest tak daleko od Nowego Jorku. - powiedział spokojnie, ten jego spokój doprowadzał Jaya do ostateczności - Nie da się szybko wrócić do domu, na czas...

- Co ty kombinujesz? - krzyknął szarpiąc więźnia za uniform

- Nic! Już nic! - powiedział drwiąco - To już po...

- Jeśli jej się coś stanie to cię zabiję rozumiesz?

- Najpierw musisz przejść przez zabezpieczenia, bo agencja jest bardzo hermetyczna. - zadrwił, a Halstead wybiegł z pokoju jak oparzony. W głowie miał najstraszniejsze obrazy, a najgorsze było to, że był za daleko, żeby szybko zainterweniować. Zostało mu tylko jedno. Wyjął telefon stając obok windy i wciskając natrętnie guzik. Gdy uzyskał połączenie, nie dał dojść do głosu rozmówcy. - Kim! Dzięki Bogu! Jesteś z Emi w domu!? Prawda!? - obok Halsteada pojawiła się Lindsay, przyłożyła kciuk do czytnika i winda się otwarła. Zatrzymała ją jednym przyciskiem, aby Jay mógł dokończyć połączenie. Na słowa koleżanki, Halstead pobladł. Rozłączył się i wybrał kolejny numer.

- Co się dzieje Jay? - zapytała widząc jak się zachowuje jej były partner.

- Hank! Powiedz, że jesteś z... - zdziwiony ciszą i jękami w tle Jay jeszcze bardziej się wystraszył - Hank, jesteś tam?

- Jay! - głos sierżanta zduszony i mocniej zachrypnięty niż zwykle niknął w odgłosach karetki i straży. Syreny wyły, a Halstead stał wsłuchując się w odgłosy niesionej pomocy. Nagle w słuchawce odezwał się inny głos.

- Jay? Tu Severide. Voight miał wypadek. Jakieś auto wjechało w niego z impetem. - oznajmił strażak.

- A Emi? Co z kobietą? - pełen nadziei czekał na dobre informacje.

- Nie ma tu nikogo więcej! Voight jest jedynym poszkodowanym. - odparł pewnie.

Serce Jaya zatrzymała się na chwilę, a w oczach zamiast smutku zagościła złość. Nie, to nie była złość. To była wściekłość. Odwrócił się napięcie i zmierzał z powrotem do pokoju gdzie rozmawiał z Bembenkiem.



⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕

I jest kolejny :)

Jak mi się to fajnie pisze! 

Oby się wam to dobrze czytało :) 

⭐ i komentarze mile widziane XD

Komentarze lubię najbardziej 😘😘😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top