"Zła decyzja"

Wysiadła z autobusu. Rozejrzała się dookoła uśmiechając się szeroko. Wszędzie widziała tylko biel i czerwień, jak w jej kraju jedenastego listopada. Tutaj te kolory oznaczały jedno. Dzielnica polska. To tutaj mogła poczuć się jak w domu. Szła wzdłuż ulicy, gdzie po obu stronach na szyldach, można było przeczytać polskie nazwy sklepów, księgarni, lokali gastronomicznych i innych usługowych firm. Uśmiech nie mógł zejść jej z twarzy. Odkąd pierwszy raz przyjechała do Chicago, nigdy jeszcze nie znalazła czasu na poznanie tej strefy patriotyzmu. Weszła do jednego ze sklepików. Miała nadzieję na informacje. Wierzyła, że tutaj jak wszędzie indziej ludzie trzymają się razem ze względu na pochodzenie.

- Dzień dobry. - zawołała od progu na co sklepikarz uśmiechnął się.

- Dzień dobry. - odparł, mimo iż był Polakiem słychać było naleciałości z wymowy angielskiej. Mężczyzna miał z pięćdziesiąt lat, więc z pewnością mieszkał w Stanach bardzo długo. - W czym mogę pomóc rodaczce? - podeszła bliżej zadowolona.

- Przechodziłam obok, pomyślałam, że kupię coś co przypomni mi Polskę. - odparła rozmarzona. Zza półek wyszedł młody chłopak, w bluzie trzymał jakiś pakunek. Podejrzliwie spojrzał na Emilię i wyszedł bez słowa. Sklepikarz lekko zmieszany, szeroko uśmiechnął się do konsumentki.

- Bardzo dobrze się składa, mamy same polskie produkty. Dostawy są świeże i w przystępnych cenach. - Mężczyzna pokazał jej, że cały sklep jest do jej dyspozycji. Kobieta zachichotała słysząc jego słowa, brzmiał dokładnie tak jak handlarze w jej kraju. Nie umknęło jej uwadze jednak to co się przed momentem stało.

- Długo pan tu jest? - zapytała przechadzając się pierwszą alejką.

- Od urodzenia. - oznajmił - Rodzice wyjechali w czasie wojny, jestem ich ostatnim dzieckiem. - słuchała rozglądając się, spojrzała na półkę ze słodyczami. Dostrzegła na niej swój ulubiony batonik. Od razu złapała go i dalej myszkowała.

- Pewnie wszyscy się tu znacie? 

- Raczej tak. Z natury jesteśmy ciekawi, ale dbamy o siebie nawzajem. - powiedział zakłopotany - A pani? Długo w Chicago?

- Nie. Przyjeżdżam co jakiś czas w związku z pracą. - odpowiedziała przechodząc ostatnią alejką - Ostatnio jednak częściej tutaj jestem...

- Chłopak? - stanęła zaskoczona pytaniem, uśmiechnął się do niej znacząco, zrozumiała o co pyta.

- Powiedzmy. - odparła - Jeszcze się okaże. - podeszła do lady przyglądając się alkoholom - A polską wódkę pan ma? 

- Oczywiście! - sięgnął na półkę i zdjął butelki, półlitrową, litrową i 0,7. 

- Wezmę litr. Przyda się gdy już będzie po wszystkim... - wyjęła kartę, nieświadoma, że powiedziała to na głos.

- Po wszystkim?

- Mam mały problem... - zaczęła, przyglądając się mężczyźnie - Szukam kogoś?

- To znaczy? - mężczyzna się spiął.

- Wiem, że nie wszyscy Polacy pracują legalnie i uczciwie jak pan. - jej ton zmienił się na bardziej chłodny - Szukam dwóch mężczyzn, albo ich szefa....

- Nie wiem o czym pani mówi. - oburzył się. 

- Chciałabym tylko, aby się ze mną skontaktowali. Niech dowiedzą się, że dziewczyna, którą ostatnio naszli w pokoju hotelowym Freehand Chicago, chce im pomóc. - oznajmiła - Tu jest mój numer. Czekam do końca dnia na telefon. - zapłaciła i zabrała zakupy. Zostawiła sklepikarza w szoku wychodząc bez słowa. Po chwili zaczęły ją nachodzić wątpliwości. Weszła do pierwszego lepszego sklepiku, zagadała sprzedawcę, a potem ni z gruchy ni z pietruchy zażądała kontaktu z przestępcami. To było chore. Zrobiła z siebie wariatkę! Karciła się w duchu, aż doszła na przystanek po drugiej stronie dzielnicy. Po drodze wstąpiła jeszcze do księgarni i kupiła jakąś książkę, aby nie nudzić się gdy będzie wracała do domu. 

Jay zajął się przekopywaniem dokumentów gdy Adam i Kevin wrócili. Od razu oznajmili, że niczego nie znaleźli. Nikt nie widział tych dwóch, ani nie wie gdzie mogą mieszkać. Przejechali całe Portage Park, bez rezultatu. Byli zrezygnowani więc udali się na ulicę gdzie wszystkie sklepy i lokale były polskie. Mieli nadzieję zaczerpnąć języka, ale tam też nie poszło im za dobrze. Kiedy złożyli raport ustny, usiedli do spisania go. Ruzek podszedł do Halsteada szepcząc mu coś na ucho. Ten wyprostował się, ściągną brwi i poszedł za przyjacielem do szatni. Upton obserwowała ich, zastanawiając się co kombinują. 

- To niemożliwe. - powiedział Jay słysząc co mówił Ruzek 

- Wiem, że mogłem się pomylić, ale to była ona. - odparł pewnie.

- Gdzie dokładnie? 

- Na Avondale. - Ruzek wiedział, że mówiąc to koledze będzie przyczyną jego gniewu czy troski, ale gdy przejeżdżali przez polską ulicę, gdy zobaczył tam Emilię wchodzącą do księgarni... Nie mógł tego przemilczeć.

- Będziesz mnie kryć, muszę sprawdzić czy jest już w domu? - Halstead miotał się chwilę, żeby szybko wybiec nie zabierając kurtki. Nie twierdził, że Adam kłamie, bo jaki miałby w tym cel. Ale był przekonany, że się pomylił i kobieta, którą widział w polskiej dzielnicy to nie była Emilia. Dla świętego spokoju, musiał to sprawdzić. Podjechał pod kamienicę i wbiegł do środka. Przed drzwiami zatrzymał się na moment. Jeśli była w środku nie chciał wyjść na idiotę. Powoli otworzył drzwi i wszedł. Rozejrzał się i dwa razy zawołał ją. Bez odzewu. Mieszkanie było puste. Emilia naprawdę opuściła je. Halstead był wkurzony i zawiedziony.

Nagle otworzyły się drzwi i stanęła w nich ona. Na widok detektywa uśmiechnęła się, ale gdy mu się przyjrzała zmarszczyła brwi. Nie rozumiała dlaczego wyglądał jakby przebiegł maraton uciekając przed kostuchą. Zostawiła swoje zakupy na stoliku i zdjęła kurtkę. 

- Co tak szybko? - podeszła bliżej chcąc przytulić się do mężczyzny - Stęskni...

- Dlaczego wyszłaś? - zapytał robiąc krok w tył, dał jej do zrozumienia, że nie czas na przytulanie.

- Chciałam się przewietrzyć. - oznajmiła nie wiedząc, o co mu chodzi? 

- Oszalałaś!? - warknął - Bembenek poluje na mnie, a ty sobie wychodzisz jakby nigdy nic? I to jeszcze gdzie? Jedziesz do polskiej dzielnicy na zakupy? - wkurzył się nie na żarty, jej lekkomyślność według niego mogła ją wiele kosztować. 

- Ty mnie śledzisz? - nie dowierzała, że mógłby to zrobić. 

- Ruzek był w dzielnicy szukając tych dwóch, którzy byli w hotelu. - oznajmił - Dlaczego wyszłaś? Nie pomyślałaś, że to niebezpieczne? 

- Nie, nie pomyślałam. Poza tym nie mówiłeś, że nie powinnam wychodzić. 

- To trzeba był pomyśleć trochę! - warknął, co nie spodobało się Emilii, znów czuła się jakby nie mogła mieć swojego zdania. Zaplotła ręce na piersi i czekała, aż Jay wykrzyczy jej wszystko. 

- Skończyłeś? - naburmuszona stała patrząc mu prosto w oczy, mimo iż jej zaczęły się szklić - To teraz posłuchaj mnie! Nie jestem więźniem. Mam prawo wychodzić, czy ci się to podoba czy nie! Jeśli tego nie chciałeś, trzeba było powiedzieć mi o tym, nim wyszedłeś do pracy. Poza tym nie byłam w Englewood! Tylko pojechałam po pare rzeczy z polski. - westchnęła - Nie chcę się z tobą kłócić, ale jeśli jeszcze raz, zaczniesz mówić do mnie, jakbym była tylko marionetką, to to będzie ostatnia rzecz jaką do mnie powiesz. - ostrzegła go i weszła do sypialni. Zdezorientowany Halstead oparł się o blat kuchenny zakrywając twarz w dłoniach. Czuł, że ma rację, ale słowa Emilii... Był bezsilny, musiał ją przeprosić. Ruszył do sypialni i zatrzymał się w drzwiach. Zobaczył jak skulona siedzi na skraju łóżka, zakrywała dłońmi oczy i usta. Słychać było, że chce zdusić płacz. Na ten widok, Jay znów poczuł jak coś pęka i było to jego serce.

- Przepraszam. - szepnął gdy usiadł obok niej. Przytulił ją ryzykując odtrącenie. Jednak ona tylko oplotła go rękoma i wtuliła się w jego tors. - Tak bardzo zależy mi na twoim bezpieczeństwie, że zachowałem się jak buc. - oznajmił - Przepraszam. 



⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕

Słodycz była, to teraz trochę ostrych przypraw... :)

Żebyście cukrzycy nie dostali XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top