"Szaleństwo"

Jay z przerażeniem patrzył na Emilię, która chciała odpowiedzi. Jej pytanie mroziło mu krew w żyłach. Skąd znała to nazwisko? Dlaczego o niego pyta? Dlaczego nie jest w samolocie? Dlaczego jest tak ubrana? Co się do jasnej cholery stało kiedy wyszedł? Wiele pytań przechodziło przez jego głowę. Nie zamierzał jednak zadawać ich samemu. To, że zjawiła się na posterunku niejako zmusiło go do załatwienia sprawy jak należy. Zabrał Emilię na górę. Nie przejmował się co powiedzą koledzy. Gdy weszli wszyscy byli zaskoczeni. Upton nawet zapytała co się dzieje, ale Jay nie odpowiedział. Po prostu wszedł do gabinetu sierżanta i posadził kobietę na krześle. Później wyszedł, zostawiając ją i Voighta skołowanych, podszedł do Kim. 

- Mogłabyś zdobyć jakieś ciuchy dla niej? - zapytał z nadzieją, że nie będzie zadawać pytań. Oficer przytaknęła, ale zdziwiła się, że nie poprosił o to partnerki. Jego motyw był prosty. Upton wiedziała co łączy go z Emilią i nawet mu to kiedyś wypomniała.

⁕⁕⁕

- Żartujesz, że sypiasz z tą laską. - pełen pretensji ton rozdrażnił Jaya. 

- Ale to nie twoja sprawa. - odparł - Nie jest przestępcą, nie ma związku z żadną sprawą, nie jest informatorem... nie robię niczego złego. - Warknął i opuścił samochód. Partnerka zrobiła to samo i dalej ciągnęła temat. 

- Może i nie jest częścią żadnej sprawy, ale kiedyś nią była. Jay ładujesz się znów w coś, co może kosztować cię karierę. - Upton czuła, że musi chronić partnera przed kolejną głupotą, jaką zrobi.

- Co? - grymas na jego twarzy mówił wszytko, co myśli na temat jej wypowiedzi - Hailey nic nie zagraża mojej karierze. A jeśli chodzi o Emilię, nie znasz jej, więc proszę cię, nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy. - warknął i wszedł do budynku policji, zostawiając partnerkę.

⁕⁕⁕

Dlatego nie poprosił Upton o pomoc. Od tamtego czasu już nie rozmawiali o Emilii, ani o życiu prywatnym. Halstead trochę żałował swoich słów, ale irytowało go ciągłe pouczanie przez partnera w pracy. Wrócił do gabinetu Voighta zamykając drzwi. Hank czekał już na wyjaśnienia.

- Dlaczego pytałaś o Bembenka? - zapytał Emilii, stawiając krzesło obok niej, wpatrywał się w nią intensywnie, czując jak coś pęka mu w środku na jej widok. Voight jeszcze bardziej zaciekawiony przeniósł wzrok na kobietę. Nabrała szybko powietrza w płuca starając się uspokoić i opowiedzieć co się stało.

- Otworzyłam im, bo myślałam, że to ty wróciłeś. - oznajmiła pewnie, zerkała to na Jaya to na sierżanta - Weszło dwóch. Dryblas stał w drzwiach, a ten szczupły wszedł do środka. Uderzył mnie. - wciąż czuła pulsowanie w miejscu gdzie dostała cios zaczynał już pojawiać się blady siniaki na jej żuchwie  - Gdy się ocknęłam, leżałam na łóżku. Śmiał się kiedy zapytałam czego chcą. - wspomnienia przyniosły falę strachu i złości na samą siebie, żałowała, że otwarła im drzwi - Powiedział coś, nie pamiętam do końca co, ale wyłapałam jego akcent. Był polakiem. - zatrzymała się na chwilę sprawdzając reakcję policjantów, ale ich twarze były napięte i nie wyrażały nic, prócz skupienia - Powiedziałam, żeby mnie zostawili. Powiedziałam to po polsku, wtedy ten duży podszedł do łóżka i kopnął w nie. Wystraszyłam się. - przygryzła wargę, żeby nie zacząć płakać - Ten... szczupły, powiedział do mnie, że jestem sprzedajną suką, bo sypiam z mordercą. - ciężko oddychała, była przerażona - O co im chodziło, Jay? - detektyw widząc jej stan złapał jej dłoń i mocno ścisnął w geście wsparcia. Nie tego oczekiwała.

- Dlaczego pytałaś o Bembenka? - zapytał jakby nie słyszał całej jej opowieści.

- Bo oni o nim wspomnieli. - wyznała zawiedziona i poirytowana, że niczego jej nie wyjaśnia - Powiedział: "Jeśli chcesz żyć, wyjedź jak najszybciej. Bo jeśli nie twój kochaś, to ty zarobisz kulkę. Przekaż pozdrowienia Halsteadowi od Bembenka" - skończyła cytować. Widać było po niej zmęczenie strachem. Miała dosyć swojej słabości. Jay zerknął na sierżanta, który przyglądał się Emilii. 

- Będziesz w stanie ich rozpoznać? - zapytał nagle, podniosła głowę, przytaknęła na pytanie Voighta - Dobrze. Pojedz do domu...

- Mieszkam w hotelu. Właściwie powinnam być w drodze do domu. - oznajmiła, zdziwiony sierżant rozłożył bezradnie ręce.

- Więc zrobimy to tutaj. Podasz nam rysopis, a później postaramy się, żebyś wróciła do domu. - Emilia przytaknęła i podziękowała. Czuła się dziwnie. Myślała, że Jay zareaguje inaczej. Wyglądało na to, że jego szef bardziej się przejął. Nie żeby Jay zaraz miał biec i ich szukać, ale miała wrażenie jakby wcale nie obeszło go, że dwóch bandziorów wparowało do jej pokoju i ją straszyło. W dodatku użyli przemocy, czy to nic dla detektywa nie znaczyło? Czuła się z tym źle. 

- Co o tym sądzisz? - Jay zapytał Voighta, gdy Emilia była już pod opieką Kim. W środku kotłowało się w nim tak, że od wybuchu dzieliły go sekundy. Jednak wiedział, że jeśli pokaże swoje emocje sierżantowi to będzie koniec. Odeśle go do domu, albo na areszt domowy i nic nie będzie mógł zrobić. A coś zrobić musi. - Może jednak się myliłem. - przyznał - Bembenek nie zapomniał. 

- Nie wiń się. Dziewczyna poda nam rysopis znajdziemy ich. - oznajmił pewnie, Voight nie wyglądał na zmartwionego sytuacją, chociaż czuł niepokój.  Zastanawiała go relacja między tą kobietą, a jego podwładnym. Coś tu się nie trzymało kupy. - Sypiasz z nią? - zapytał bez ogródek. Jay przysiadł na krzesło przed nim. Nie spodziewał się tego pytania.

- Ty też, sierżancie... - powiedział błagalnie - Musimy o tym mówić? Czy nie można mieć odrobiny prywatności? - w głowie miał mętlik, a sierżant jeszcze mu dokładał.

- Można, o ile ta prywatność nie przychodzi na posterunek w halce i nie zgłasza napaści. - odparł pewnie, nie miał zamiaru denerwować Halsteada, ale to już nie był tylko jego sprawa, a całego wydziału.

- Trzy miesiące. - zrezygnowany odpowiedział, co miał do stracenia - Spotykamy się od trzech miesięcy, z małymi przerwami. Miesiąc po tamtej akcji z dziećmi, przyleciała znów i zadzwoniła. - rozłożył ręce na znak, że nie ma się z czego tłumaczyć  - Co mogę więcej powiedzieć? Lubię ją i ona mnie chyba też, to zbrodnia? 

- Tylko lubisz? - Jay nie wiedział jak odpowiedzieć na to pytanie, w zasadzie nie zastanawiał się nad tym, co czuje do Emilii. Teraz też nie mógł tego roztrząsać, miał co innego na głowie. W zasadzie dla jej dobra powinien chyba odpuścić. Pomyślał o czymś bardzo bolesnym dla niego.  - Jeśli chcesz, zabierzemy ją na lotnisko i wsadzimy do samolotu, ale możemy też zatrzymać ją w jednym z bezpiecznych domów.  Wybór należy do ciebie. - dodał Voight, jakby czytał mu w myślach.

 - Raczej do niej. - odparł detektyw i wyszedł z gabinetu. 

Burgess przyniosła kobiecie swoje ubrania. Zawsze miała na zmianę jakieś w razie przypadku. Były podobnej postury, ubrania pasowały jak ulał. Siedziały przy stole pijąc kawę. Kim nie chciała wypytywać o jej relacje z Jayem, więc zaczęła rozmawiać z nią o jej pracy. Chciała, aby kobieta się uspokoiła. Nagle Emilia zadała pytanie, na które Kim nie wiedziała jak odpowiedzieć.

- Czy Jay kogoś zamordował? - Nie wierzyła w to, ale upewnienie się było jej potrzebne do zachowania spokoju.

- Emilia... - zaczęła spokojnie oficer - W naszej pracy często musimy odebrać życie, ale są to tylko ci źli. - wyjaśniła. 

- Czyli zabił kogoś, kto był zły? A teraz ktoś mści się za to? To jest szaleństwo!Jak wy możecie tak żyć? - To było straszne dla niej. Przeszło jej przez myśl, że tak właściwie nie wie, jak wygląda codzienność Jaya. Że te chwile, które spędzają razem, są tylko bańką mydlaną, w której tkwią, bo tak jest wygodniej. Może dlatego Jay nie przejął się napaścią na nią? Tak bardzo do tego przywykł, że nie robi to na nim wrażenia. 

- Rozbił to już wcześniej. - wyrwała Emilię z chwilowego zamyślenia - Ten mężczyzna - sprecyzowała - Chciał się zemścić wcześniej, ale mu się nie udało. - wyznała Kim. Emilia jeszcze bardziej zaciekawiona i zaniepokojona poprosiła o szczegóły - Bembenek dał nagrodę za głowę Jaya parę lat temu... - powiedziała oficer.

- Kim! - Jay stanął w drzwiach, obie podskoczyły, gdy z zaskoczenia usłyszały jego ostrzegawczy ton - Dzięki, zajmę się nią. - Był zły, że powiedziała Emilii o tym, co przeszedł z Bembenkiem. Kim nie miała złych zamiarów, ale Halstead nie chciał słuchać wyjaśnień. Dał dosadnie znać, żeby wyszła. 

- Dziękuję. - Rzuciła Emilia, gdy Kim wychodziła. Kobieta przytaknęła i zła spojrzała na kolegę. Zamknął drzwi socjalnego i usiadł obok kobiety, ale nim zaczął, ona go uprzedziła - Nie powinieneś tak jej potraktować. - zganiła go - Poza tym....

- Ona nie powinna ci o tym mówić. - teraz on przerwał jej. Był zły. Sam nie wiedział na kogo. Na siebie, na Kim, na Emilię... na tych dwóch, którzy zakłócili ich spokój. Albo na wszystko razem. Już tak dobrze szło. Myślał, że ma chwilę spokoju i szczęścia, a tu znów coś zwala mu się na głowę. 

- Masz rację, ty powinieneś to zrobić. - wypomniała mu to, bo jego obojętność ją dobijała.

- Nie miałem zamiaru. - odparł pewnie, robił co mógł aby nie zrezygnować ze swojego planu.

- Więc miałam żyć w nieświadomości? - pełna pretensji wstała - Chciałeś, żebym nie dowiedziała się nigdy o tym, jak żyjesz, co robisz? 

- Wiedziałaś, że pracuję w policji i łapię przestępców. Czego się spodziewałaś?

- Ale nie wiedziałam, że się na tobie mszczą. - krzyknęła, czego zaraz pożałowała

- Nie musisz wiedzieć takich rzeczy, bo nie... - zatrzymał się, nie chciał tak tego ująć

- Bo nie jestem twoją dziewczyną! - dokończyła za niego spokojnie - Masz rację, my tylko ze sobą sypiamy. - dodała 

- Nie to miałem na myśli... 

- A właśnie, że miałeś! - zatrzymała jego wyjaśnienia. Miała dosyć kłamstw. Już raz przerobiła coś podobnego. Nie zamierzała znów się kajać. - Idź sprawdzić, czy mogę już podać rysopis. Chciałabym móc wrócić do domu. - powiedziała chłodno.



*******

Kolejny dla was!

Enjoy!

A i Wesołego Alleluja!!!
Mimo wszystko....

⭐ i komentarze mile widziane.

Dziękuję


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top