Sam to załatwię!
Jay wkroczył do wydziału jak burza. Przyjechał tylko by sprawdzić, gdzie może znaleźć Wuja. Mężczyzna zapewne nie chodził sobie do Voighta na herbatkę po zmianie, a Hank zapewne nie dam mu od tak jego nazwiska, więc musi przekopać bazę by wyszukać jego prawdziwe dane, a potem popytać wtyki na mieście. Usiadł przy komputerze wieszając kurtkę na krześle. Wpisał swój login i hasło. Na ekranie pojawił się wielki napis. "Odmowa dostępu". Jay przekonany, że w nerwach wpisał złe hasło wyczyścił wszystko i spróbował jeszcze raz. Na ekranie znów pojawiła się ta sama informacja. Wyczyścił wszystko i wpisał ponownie, i ponownie, i ponownie. Robił to kilka razy, a potem ze złości uderzył w klawiaturę. Gdy wszyscy dookoła nie odezwali się ani słowem zrozumiał, że muszą już wiedzieć o co chodzi. Spojrzał zły na gabinet sierżanta, gdzie ten siedział na fotelu przyglądając się próbom podwładnego. Jay z pełną pogardy i zawodu miną wkroczył do gabinetu Voighta. Nie zamykał drzwi, skoro wszyscy wiedzą o co chodzi nie trzeba dyskrecji.
- Zablokowałeś mnie - oznajmił opiewając ręce na biodrach.
- Nie. - zaprzeczył odkładając długopis. - Wywaliłem cię ze systemu - dodał spokojnie. - Jay, nie będzie tu samowolki. Nigdy więcej.
- I kto to mówi?
- Nie będziesz się mścił, nie znając szerszej perspektywy.
- Szerszej perspektywy? - powtórzył, niedowierzając słowom sierżanta. - Co mam według ciebie robić, siedzieć i czekać, aż z łaski swojej zapytasz swojego kumpla dlaczego chciał zabić mi dziewczynę i dziecko? - warknął na niego. Byli pożywką dla wydziału.
- Ja się tym zajmę - odpowiedział penie. Miał nadzieję, że jego podwładny ma na tyle oleju w głowie i zaufania do niego, że odpuści.
- Nie! - pokiwał przecząco głową detektyw. - Jeśli myślisz, że wywalenie moich danych z systemu powstrzyma mnie przed dobraniem się do dupy temu skurwysynowi, to się grubo mylisz - odwrócił się na pięcie i wyszedł, zabrał kurtkę i już miał schodzić ze schodów gdy usłyszał sierżanta.
- Jay, jeśli chociaż zbliżysz się do Wuja nie masz tu już czego szukać! - Halstead stanął jak wryty. To zdanie zabolało go bardziej niż wczorajszy brak wiary gdy powiedział mu o zeznaniach Emilii. - Nie będzie vendetty.
- Ty dwulicowy, samolubny sukinsynu! - warknął Jay. Był zły i nie zależało mu na niczym innym prócz tego, aby dowalić teraz Hankowi. - Mówisz mi, że nie będzie vendetty? Ty!? Człowiek, który zakopywał ludzi w Silosach! Ty, który próbował zabić wszystkich którzy choć raz odważyli się podnieść chodź palec na twoich bliskich. Morderca twojego syna i morderca Al'a! Mam wymieniać dalej? Ty będziesz mi mówił o braku vendetty!
- Zapominasz się!
- Nie! Właśnie nie zapominam się! Wciskasz nam ciemnotę o rodzinie, a kiedy ona cię potrzebuje robisz wszystko po swojemu! - rzucił swoją kurtkę w kąt, co powstrzymało go przed innym aktem agresji. - Chcieli zabić Emi! - krzyknął wściekły, ale w jego głosie było słychać żal i rozpacz.
- Ale co mnie to obchodzi! - odpowiedział równie głośno sierżant. - Mogli by ją nawet poćwiartować, dla mnie i... - zaczął, ale nie dokończył. Najpierw poczuł jak leci na ścianę za sobą odepchnięty przez Jaya, a potem jego mocny prawy sierpowy uderzył w szczękę Voighta. Sierżant runął na ziemię podpierając się ręką. Nie mógł się powstrzymać.
- To samo powiedziałbyś gdyby chodziło o Erin!? - zapytał będąc w szoku po tym co zrobił. Jednak emocje nie opadały. Cały czas miał ochotę coś rozwalić tyle, że wybrał zły cel. Hank otarł stróżkę krwi z kącika ust i podniósł się wściekły jak wszyscy diabli. Złapał Halsteada za koszulkę i obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Rzucając podwładnego na ścianę wymierzył mu policzek podduszając go.
- Nie waż się już nigdy więcej tego zrobić! - pogroził mu machając palcem przed jego nosem, a ten złapał jego rękę i wykręcił tak, jak robi to z przestępcami. Chwilę później sierżant znów się wyswobodził i zadał kolejny cios, ale tym razem był to ostatni gdyż w końcu reszta zareagowała. Odciągnęli dwóch samców od siebie i odseparowali wypychając Jaya za drzwi, a sierżanta do korytarza, który prowadził do pokoju przesłuchań. Hailey i Kim spojrzały na siebie niedowierzając temu co zobaczyły. Wciąż było słychać ich krzyki.
Emilia weszła powoli na oddział gdzie miała się spotkać z Natalie. Nie była pewna co się stało. Dlaczego wezwała ją i Jaya? Zaczynała bać się tego co za chwilę usłyszy. Po ostatnich przeżyciach kolejna zła nowina byłaby dla niej chyba gwoździem do trumny. Chociaż powoli powinna przyzwyczajać się do porażek.
- Emilia, tu jesteś! - usłyszała za sobą głos lekarki. Brunetka uśmiechnięta szła w jej kierunku z tabletem w dłoni. To trochę podniosło ją na duchu. Kobieta nie wyglądała na kogoś kto zaraz ma zrujnować komuś dzień. - Szukałam cię na dole u Willa - oznajmiła.
- Pomyślałam, że przyjdę od razu tutaj - wyznała. - Masz coś ważnego dla mnie?
- A Jay?
- Jest w pracy. Podrzucił mnie tylko i pojechał - skłamała by lekarka na przykład nie wpadła na pomysł wygłaszania pogadanki na temat bezpieczeństwa. Lub co gorsza dzwonienia do Jaya. Emi wciąż czuła się urażona tym, że nie powiedział jej o porannej rozmowie z Nat. Znów coś zaczynał ukrywać.
- Dobrze chodźmy do gabinetu - wskazała jej drogę idąc za nią. Gdy znalazły się już na miejscu Emi usiadła na sofie, a lekarka zabrała coś z biurka i podeszła zajmując miejsce obok niej. - Emilia, przeanalizowałam twoje wyniki i natrafiłam na coś w twojej historii. Miałaś kiedyś problemy z sercem?
- Tak, kiedy byłam dzieckiem. Zdarzały mi się arytmie, ale lekami wyregulowałam to i jest dobrze - oznajmiła pewnie. Nie rozumiała, dlaczego lekarka do tego wraca.
- Bierzesz dalej te leki?
- Nie. Lekarz mówił, że już nie ma potrzeby się truć jeśli wszystko wróciło do normy. Ale, czy to zaszkodziło dziecku?
- Nie! - powiedziała szybko - Właśnie w tym rzecz, że nie zaszkodziło to dziecku, a tobie - uśmiechnęła się blado zerkając na kartki, które trzymała w ręku. - Twoje serce jest słabe i powinno być pod stałą kontrolą lekarza. A teraz gdy twój organizm ma w sobie pasażera... musi pracować dwa razy ciężej. Do tego te wszystkie przeżycia...
- Co chcesz mi przez to powiedzieć? - Emi poczuła jak jej serce przyspiesza. Jakby wiedziało, że o nim mowa.
- Musimy zrobić więcej badań, ale boje się, że bez wsparcia kardiologa będzie ciężko przejść ci przez tą ciążę.
- Czyli... czyli mogę stracić to dziecko?
- Nie! - rzuciła szybko dostrzegając panikę w jej głosie. - Musisz uważać na siebie. Z resztą... - Natalie zamyśliła się. Nie była pewna czy może z Emilią porozmawiać o tym, ale była jej lekarką wiec... - Byłaś już w ciąży. Wiesz jak powinnaś się zachowywać. - Emi wróciła na ziemie. Wspomnienie jej dawnych przeżyć były nie tyle bolesne, co smutne.
- Tak - westchnęła. Myślała, że prócz Jaya i Hailey nikt się nie dowie o jej poprzedniej ciąży, ale Nat ma to w karcie wiec nie ma czego ukrywać. - Jasona urodziłam już dobre kilka lat temu. I wtedy nie miałam problemów z arytmią.
- Spróbuję ściągnąć twoją kartotekę z Polski, ale to potrwa - oznajmiła lekarka. - Na razie polegajmy tylko na naszych badaniach - Emi przytaknęła, ale dalej ze zwieszoną głową patrzyła na swoje dłonie zastanawiając się dlaczego teraz? - Hej! Nie martw się tym. Damy radę. Nie takie problemy pokonują matki dla swojego dziecka.
Okay. Trochę wymęczony, ale kurcze... nie wiem jak uspokoić trochę ten dramat.
Chcę szybko skończyć to opko... ale sama się zapędziłam w jakiś kozi róg....
Dajcie ⭐ i komentarz to może mnie natchnie do pisania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top