Nie wracam
Zrobiła krok w stronę głosu wołającego jej imię. Normalnie na taki "atak" odpowiedziała by ucieczką do domu. Ale tutaj było inaczej. Znała ten głos, chociaż bardzo długo go nie słyszała. Miękki, a zarazem silny na tyle by spowodować dreszcze na jej ciele. Typowy amerykański ton, który odbijał się w jej uszach był czymś co koiło jej nerwy. Zamrugała parę razy aby przyzwyczaić oczy do jasności. Zasłoniła ręką oczy przed słońcem, które wyłoniło się znikąd. Wtedy dostrzegła szczupłego wysokiego mężczyznę idącego w jej stronę. Serce jej przyspieszyło i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to sen. Gdy w końcu dostrzegła twarz, na której były okulary upuściła torbę na ziemię i nabrała głęboko powietrza. - Emi - powtórzył jej imię zdejmując okulary. Te pełne bólu i żalu oczy ze snu znów patrzyły na nią, ale jakaś mała iskierka wciąż się tam tliła. Nie mogła uwierzyć, że jest tu i stoi przed nią. Jej reakcja była natychmiastowa. Rzuciła się mu na szyję i przytuliła. Wydawało jej się, że ta mara zaraz zniknie. Zareagował od razu tuląc ją do siebie mocno. Jego zapach przywrócił wszystkie emocje jakie dusiła w sobie przez ostatnie tygodnie. Odsunęła się lekko łapiąc jego twarz w dłonie.
- To naprawdę ty - szepnęła i wpiła się w jego usta jak spragniony wody przy oazie. Trwało to chwilę aż obojgu zabrakło tchu. - Przyleciałeś?
- Musiałem - odparł będąc szczęśliwym. Jej reakcja oddaliła myśli o zdradach, kłamstwach i innych. Był pewny, że dziewczyna nie kłamie i jej miłość jest prawdziwa.
Weszli do jej mieszkania. Był tam pierwszy raz i zaskoczył go wystrój. Surowe ściany ni jak nie pasowały do jej charakteru. Długi przedpokój, na którym stały dwie komody i jedno duże lustro wiszące na ścianie. Po drugiej stronie drzwi do pokoi. Szedł za nią potulnie jak baranek nic nie mówiąc. Weszła do salonu jak się domyślił. Postawiła torbę na stole i odwróciła się do niego. Cieszyła się, że go widzi, dziecko w jej brzuchu także. Poruszyło się kilkukrotnie na znak, że słyszy tatusia. Była strasznie przybita brakiem obecności Jaya i to było dla niej wybawieniem. Jednak z drugiej strony wiedziała, że coś jest nie tak.
- Wszyscy wiedzą, że tu jesteś? - spytała sprawdzając jego reakcję. Ona mogła jej powiedzieć więcej niż słowa detektywa. Spodziewała się, że może kręcić.
- Czy wszyscy to nie wiem, ale Voight na pewno - odpowiedział z uśmiechem. Odkąd ją zobaczył nie mógł przestać się uśmiechać. Jest cała i zdrowa. Niczego więcej nie chciał przylatując tu. - Sam poniekąd mnie tu wysłał -wyznał.
- A doktor Charles? - na wspomnienie lekarza Jay zbladł. Nie chciał jej mówić o niczym, ale skoro sama zaczęła pewnie nie będzie miał wyjścia. Emilia dostrzegła to zmieszanie wiedząc co znaczy. - Przerwałeś terapię?
- To nie była terapia, a jakieś tortury...
- O czym ty mówisz? - martwiła się, że Jay znów wróci do dawnego zachowania. - On ci chce pomóc, jeszcze tego nie rozumiesz?
- Pomóc? - zwiesił wzrok zaciskając szczękę. Nie chciał wybuchnąć przy niej. Jednak wspomnienie psychiatry budziło tylko złe emocje. - Nie wiesz co powiedział? Nie wiesz co chciał abym zrobił? On nie chce mi pomóc!
- Jay - westchnęła czując jakby przerabiała z nim tę rozmowę setny raz. - Doktor Charles wie jak ci pomoc, musisz mu zaufać. Jakkolwiek jego terapia wydałaby ci się bezsensowna na pewno zadziała.
- Ubzdurał sobie, że jestem od ciebie uzależniony - Halstead chciał aby dziewczyna przestała bronić psychiatry. To doprowadzało go do szału.
- Co?
- Powiedział, że nasza relacja jest dla mnie toksyczna. Dowodzi tego fakt, że przestałem przychodzić na terapię kiedy zerwałaś kontakt ze mną.
- Może doktor ma rację - szepnęła przechodząc do kuchni. Poczuła się winna temu, w zasadzie podejrzewała, że tak może zareagować.
- Słucham? - oburzył się i ruszył za nią - Ty tak na poważnie?
- Jeśli naprawdę chodzisz na terapie tylko dla mnie, to to nie ma sensu! Musisz to robić dla siebie - wyjaśniła. Podeszła do kuchenki nastawiając wodę na herbatę.
- O czym ty mówisz? Ja robię to dla nas, dla naszego dziecka. Powiedziałaś przecież, że nie chcesz go wychowywać w takiej chorej atmosferze więc...
- Jay rozumiem - przerwała mu odwracając się do niego. - Ale lekarzowi raczej nie chodziło tylko o terapię prawda? - zapytała studząc jego gniew. - Skoro jesteś tu to chyba jest w tym jakiś sens.
- Jestem tu, bo chcę znać prawdę do jasnej cholery! - wyrzucił z siebie bez namysłu. - Wyjechałaś i zerwałaś kontakt. Chcę wiedzieć dlaczego?
- Jay... - odwróciła się w kierunku czajnika, aby zająć czymś ręce, a w międzyczasie wymyślić odpowiednie wyjaśnienie. Dlaczego tak bardzo bała się powiedzieć mu prawdę? To co starała się zrobić było szalone.
- Emi, ja naprawdę mam dość. Przez to wszystko w mojej głowie pojawiają się niedorzeczne myśli. Proszę powiedz mi prawdę. Dlaczego nie dzwoniłaś.
- Miałam nadzieję, że się zniechęcisz - odparła zgodnie z prawdą.
- Zniechęcę?
- Tak. Dostałam odmowę stałej wizy, a wylot w sprawach medycznych nie wchodzi w grę mimo... - zatrzymała się przypominając sobie, że Jay nie wie o jej problemach z sercem. - Mimo listu Nat i Willa. Pomyślała, że jak przestanę się odzywać to dojdziesz do wniosku, że kogoś mam i odpuścisz sobie...
- Odpuszczę? - był zaskoczony tym co powiedziała. Nie mógł uwierzyć, że tak postąpiła. Z drugiej strony zdał sobie sprawę, że jednak dobrze go zna i dokładnie wiedziała co pomyśli.
- Uznałbyś, że cię zdradziłam czy coś i... Może trochę byś pocierpiał, ale przeszło by ci. W końcu nie byliśmy razem długo.
- Nosisz moje dziecko.
- Na to też miałeś znaleźć wytłumaczenie... - szepnęła pełna wstydu.
- Gratulacje udało Ci się - rzucił zdenerwowany opierając się o blat kuchenny. Spojrzała na niego czując jego intensywne spojrzenie na sobie. Jego miną mówiła wszystko. Był zły i rozczarowany nią. - Jednak nie doceniłaś mnie w jednym... Przyleciałem mimo zakazów lekarza i mimo, iż mogłem tu zastać coś co by mnie zniszczyło do końca. Jednak zaryzykowałem.
- Przepraszam, ale to wydawało mi się dobrym wyjściem - powiedziała spokojnie czując wstyd przez to co zrobiła. Zakryła twarz dłońmi. Zapadła by się teraz pod ziemię gdyby mogła.
- Więc... Nie będziesz mogła być ze mną w Chicago? - jego miękki głos zwabił jej atencję. Z zaplecionymi rękoma na piersi patrzył na nią, a złość z jego oczu jakby uleciała.
- Nie. I wątpię, że kiedykolwiek będę mogła. Okazuje się, że ostatnie dni w Chicago były nadużyciem i spędziłam w twoim kraju dziewięćdziesiąt trzy dni. To niby tylko trzy doby, ale dla urzędu migracyjnego liczy się każda sekunda. To, że mnie nie deportowali było ogromnym zaszczytem.
- Co z porwaniem? Przecież kraj jest ci winny jakieś zadośćuczynienie, że na jego terenie...
- Uznali za to fakt, że mnie nie deportowali - Emilia przerabiała taką rozmowę już z wszystkimi, którzy mogli jej pomóc. Miała odpowiedz na wszystkie pytania. - Stwierdzili, że sama jestem sobie winna.
- Bzdura!
- Wiem, ale co ja mogę - wzruszyła ramionami. Jay przyglądał jej się w ciszy i nagle całe rozmyślania w samolocie i przed wylotem stały się jasne. Już dawno znał rozwiązanie problemu, ale teraz może w końcu wcielić go w życie.
- Wiesz, myślałem o tym co mówił lekarz - zaczął widząc jej załamanie cała sprawą. - Mówił, że jesteś uzależnianiem dla mnie. Że nie mogę bez ciebie żyć i to jest złe - zrobił kilka kroków w jej stronę i złapał za ramiona. - Kazał mi sobie wyobrazić, że ciebie nie ma - Emi podniosła wzrok i zobaczyła szklące się oczy detektywa. - Nawet nie wiem jak tak szybko ta wizja pojawiła się w mojej głowie i... widziałem cię martwą. Serce mi omal nie pękło - oznajmił. - W tamtej chwili zdałem sobie sprawę z jednego. Jeśli miałbym cię już nigdy nie zobaczyć, jeśli miałbym cię kiedykolwiek stracić, to chociaż chcę mieć co wspominać - złapał jej twarz w swoje ręce i zbliżył swoją do jej. - Nie wiem co przyniesie przyszłość i ile mamy jeszcze czasu razem, ale nie zamierzam marnować ani chwili. Chce być z tobą - oznajmił z uśmiechem.
- Jay, co masz na myśli?
- Zostaję. Nie wrócę do Chicago.
Jest.
Skończyłam.
Proszę o dużą ilość komentarzy, żeby moja wena miała co "jeść" XD
⭐ też przygarnę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top