"Kolejny kłopot"
Voight siedział w swoim gabinecie, zastanawiając się jak inaczej ugryźć sprawę oficer Tay. Miał pomysł kto mógł to zrobić, ale ciężko było się skontaktować z konkretną osobą, która by to potwierdziła. Nawet sława sierżanta Voighta nie wystarczy, aby dostać się w te kręgi. Musiał znaleźć sposób. Inaczej nie będzie mógł spojrzeć sobie w twarz. Przeglądał ostatnie dokumenty, składając podpis w dwóch miejscach, kiedy zadzwonił telefon.
- Voight. - powiedział szorstko, zawsze dobierał w ten sposób. To cud, że rozmówcy się nie rozłączali. Po drugiej stronie odezwał się Inspektor. Miał wobec Hanka dług wdzięczności, pomyślał, że spłaci go informacją jaką miał.
- Dziś z więzienia wyjdzie ktoś, kto polował na jednego z twoich. - oznajmił.
- Kto? - nie chciał bawić się w podchody, szczególnie w takiej sprawie. Jeśli ktoś już raz polował na jednego z jego ludzi, z pewnością zrobi to znów, a to był jeszcze większy problem.
- Bembenek. - Inspektor sam nie wiedział, czy dobrze robi informując sierżanta o tym.
- Jak to jest możliwe?
- Współpracuje z kilkoma agencjami. Przez kilka lat zdobył dosyć znajomości, które może teraz wykorzystać. - Po krótkiej rozmowie Inspektor pożegnał się i prosił o dyskrecję. Ta wiadomość nie mogła przejść nigdzie dalej, ale Voight zdawał sobie z tego sprawę.
Wypoczęty Halstead zjawił się w pracy. Mimo telefonu od Trudy, nie przejął się zbytnio tym, co mu powiedziała. Wiedział, że kiedyś nadejdzie ten dzień. Bembenek nie dostał wysokiej kary, więc prędzej czy później mogłyby się ubiegać o warunkowe zwolnienie. Nie martwił go też fakt potencjalnej zemsty. Skoro wypuściła go agencja rządowa, z pewnością będą go mieli na oku. W takim wypadku Jay uznał, że zamartwianie się tym nie jest mu teraz potrzebne. Gdy tylko przekroczył próg wydziału został wezwany do sierżanta.
- Zamknij drzwi. - powiedział poważniej niż zwykle - Usiądź.
- Co się dzieje? - zapytał uśmiechnięty, przeczuwał, że jeśli on wie, to i Voight wie.
- Bembenek wychodzi z więzienia. - oznajmił, czekał na jakąś konkretną reakcję detektywa, ale jedyne co dostał to wzruszenie ramionami w geście obojętności - Skąd się dowiedziałeś?
- Trudy. - oznajmił szybko. Hank tylko przytaknął. Mógł się domyślić, że ona też ma wielu znajomych. - Ale spokojnie, nie ma się czym przejmować, podobno FBI i kilka innych agencji się nim opiekują, więc...
- I myślisz, że już zapomniał? - Halstead zachowawczo westchną, zaplatając ręce na piersi - Wiesz jak to wyglądało ostatnim razem.
- To przeszłość. Chyba nie jest na tyle głupi, żeby pod obserwacją zlecać morderstwo. - lekceważył to, co było możliwe - Poza tym, nie ma już tyle wpływów ile wcześniej. Kto mu pomoże jeśli dowiedzą się, że pomaga Rządowi. - dodał pewnie. Hank przysłuchiwał się jego opinii, którą po części podzielał. Jednak wie co znaczy vendetta. Tak szybko nie zapomina się o śmierci bliskiej osoby, nie wybacza się jej mordercy. Żeby nie stresować więcej detektywa, przytaknął na jego teorię i poprosił jedynie o to, aby uważał. Jay bez problemu zgodził się i wrócił do pracy. Za to Voight miał do wykonania kolejny telefon.
Szybko okazało się, że podejrzanego komandora można wypuścić. Miał alibi na godzinę śmierci swojej podwładnej. Jedyne co mogli mu zarzucić to molestowanie i mobbing, do którego się przyznał. Jednak po śmierci poszkodowanej nie było sensu wszczynać procedur. Kim była wściekła na całą sytuację, miała za złe sierżantowi, że tak łatwo odpuścił na przesłuchaniu. Robiła właśnie kawę gdy Voight stanął w drzwiach.
- Fogel wyjdzie za trzy godziny. - oznajmił, Burgess nie wiedziała po co jej to mówi, dobrze znała godzinę wypuszcza, jej zdaniem, winnego. - Na posterunku dwudziestym czwartym i dwudziestym szóstym jest kilka policjantek, które chciałyby z tobą porozmawiać. - uśmiechnął się i wszedł do środka - Kim, rozumiem. Nie możesz obojętnie przejść wobec tej sprawy. To dobrze świadczy nie tylko o tobie, ale i o wydziale w którym jesteś. Pamiętaj, że zawsze jest wyjście, nie zawsze najprostsze, ale czasem liczy się sama walka. - Kim zrozumiała co powinna zrobić. - Jeśli będziesz chciała, Trudy czeka na dole, chętnie z tobą pojedzie. - dodał, gdy była w drzwiach. Przytaknęła, zabrała rzeczy i wyszła.
Wciąż nie mieli mordercy Julie. Voight mimo tego, że czekał na informację i zastanawiał się kiedy dostanie odpowiedz, musiał ruszyć zespół do pracy. Wyznaczył wszystkim zadania tak, że biuro opustoszało. Zadzwonił jego prywatny telefon, wiadomość zawierała adres. Voight zebrał się i pojechał sprawdzić teren. Gdy był na miejscu dostrzegł stojącego Afroamerykanina. Podjechał bliżej, a ten bez oporów wskoczył do jego auta.
- Ty to Voight? - zapytał hardo
- Ja. A ty to kto? - nie miał w zwyczaju bać się takich płotek, jak chłopak. Miał zaledwie szesnaście lat i należał do nowej grupy, która trzęsła Chicagowskim półświatkiem. Dlatego Voight nie miał do nich dostępu. Jeszcze nie zdążył wyrobić sobie u nich odpowiedniej renomy.
- Nieważne. Czego chcesz od Wuja? - Ta ksywka "króla" dzielnicy rozbawiła Voighta, ale szybko wrócił do poważnej miny.
- Zginęła policjantka. W bardzo wymowny sposób. Chcę wiedzieć kto za tym stoi. Słyszałem, że wasz szef jest bardzo honorowy. - oznajmił spokojnie. Chłopak jednak nie odpowiedział. Rzucił tylko, żeby czekał na odpowiedz po czym zniknął w alejce. Lekko zdezorientowany odjechał.
Halstead wykonał już całą swoją pracę. Dzwonił do Voighta, ale ten kazał im jechać do domów. A jeśli zajdzie potrzeba sam ich wezwie. Jay nie protestował. Wychodząc z komendy wyjął telefon i wybrał pierwszy numer z listy. Po dwóch sygnałach odebrała.
- Halo? - jej miękki przyjemny głos sprawił, że detektyw uśmiechnął się i zaczerwienił.
- Cześć. - przywitał się - Co powiesz na kolację?
- Nie mogę. - powiedziała szybko zmieniając ton głosu - Umówiłam się już z przystojnym gliniarzem. - Zaśmiał się na ten żart.
- A co ma ten glina czego ja nie mam?
- Piękny uśmiech, zabójcze ciało... I jeśli się pospieszy to będzie mieć w miarę suchą dziewczynę. - Jay zdezorientowany nie rozumiał o czym mówi. Co prawda padał deszcz i to dosyć mocno. Ale gdzie była ona? - Spójrz w lewo. - powiedziała po czym połączenie się zerwało. Szła z parasolem przytulonym do ciała w jego kierunku. Na dworze rozbiło się coraz ciemniej, przez chmury i zbliżający się zmierzch. Sam nie miał parasola, ale bez wahania zszedł po schodach i wyszedł jej na przeciw.
- Co ty tu robisz? - zapytał stając pod parasolem, który przejął od niej.
- Chciałam cię zobaczyć. - uśmiechnęła się, a potem odwróciła wzrok, co zwiastowało złe informację - Dostałam telefon, jutro muszę być na lotnisku. Wracam do Polski. - smutna, że znów musi wyjechać nie chciała patrzeć mu w oczy. Jay pogodził się z tym, że nie ma jej stale przy sobie. Z jednej strony mu to pasowało, jego praca zazwyczaj kłóciła się ze związkami. Ale z drugiej... takie pożegnania mieli zbyt często przerabiane. Podniósł jej brodę aby móc spojrzeć w szarozielone, teraz jeszcze ciemniejsze, oczy. Pocałował ją w czoło mówiąc..
- Dorze, że przyszłaś. Do rana daleko, a nie ma jeszcze na tyle późno, żeby nie móc czegoś przekąsić. - przytuliła się do niego i razem pobiegli do jego auta.
Voight czekał na telefon. Czuł się jak swoja własna sekretarka, której nigdy nie miał. Dobrze, że jej nie miał. Nikt nie mógłby długo pracować z nim i informacjami jakie dostaje. Albo szybko popełniłaby samobójstwo, albo on sam musiałby ją usunąć. Tak więc lepiej jeśli Voight robi wszystko sam. No może niekoniecznie. Ma przecież jeszcze Trudy. Usłyszał dzwonek swojego telefonu i szybkim ruchem przyłożył go do ucha.
- Voight. - powiedział z chrypą - Masz jeszcze kontakt z ludźmi bliskimi dla Oscara Bembenka? - informator szybko potwierdził - Więc muszę się dowiedzieć, czy Oscar kombinuje coś, co mogło by zaszkodzić jakiemuś policjantowi.
⁎⁎⁎
Mam dobry humor, spełniam marzenia
❤❤❤
🧡🧡🧡
Liczę, że się spodoba :)
⭐
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top