XV
Zmiana zaczęła się dosyć intensywnie. Pożar w kamienicy, który ciężko było okiełznać, był pierwszą taką akcją odkąd przyjechał. Mimo rozległych strat i ofiar, ten pożar i tak był mniej niebezpieczny od pożaru lasu w L.A.. Jeśli cokolwiek na ziemi można nazwać piekłem, to właśnie to co działo się tam w w czerwcu zeszłego roku. Czternaście dni, dzień w dzień gasili lasy na północy stanu. To co tam przeżył długo zostanie w jego głowie. Ale nie chciał tego zapominać. Dzięki temu mógł spokojnie przejść do porządku dziennego, po takim pokaże jak ten.
Cztery ofiary w pogorzelisku są dla całej braci strażackiej porażką. W dodatku gdy psuje się sprzęt i wszystko się opóźnia. Pisanie o tym to męka, ale niestety raport to obowiązek każdego dowódcy. Musiał uspokoić emocje i na chłodno opisać cała sytuacje. Wziął wdech i zaczął notatkę.
Boden rozmawiał przez telefon z kimś, kto chyba nie miał dobrych wieści. Gdy Kelly wszedł do gabinetu zobaczył jak o mały włos komendant nie rozbił telefonu o ścianę.
- Wszystko w porządku? - zaniepokojony chciał wiedzieć, co tak rozzłościło szefa?
- Nie jest i nie będzie. - oznajmił - Rodzina, która straciła kamienicę pozywa departament straży pożarnej o zaniedbanie, a konkretnie naszą jednostkę o to, że ludzie, którzy zginęli to nasza nieudolna praca. - dodał
- Co takiego? - Severide nie wierzył w to co słyszy. Co prawda na koniec gdy odjeżdżali na miejscu zjawił się Ruzek i pytał co się stało, ale nie przypuszczał, że ktoś zgłosi mu zaniedbanie. - Zrobiliśmy...
- Ja wiem Severide. Ale departament musi się tym zająć. - powiedział napiętym głosem - Raport? - wskazał na papierek w jego dłoni.
- Mój i Matta. - oznajmił - Co z tym zrobimy?
- My nic. - Severide był w szoku gdy usłyszał odpowiedź
- Jak to nic? Przecież oni nie mogą...
- Kelly! - warknął miał dość pouczania na dziś, a tym bardziej od podwładnego - Zostawimy to wywiadowi i CFD, tyle. - powiedział dużo spokojniej. Severide przytaknął. Położył kartki i wyszedł.
Ta zmiana była okropna. Nie dość, że zaczęła się źle to na koniec Matt rozciął sobie dłoń piła, która została niezabezpieczona przez pracowników w hali produkcyjnej. Ruszyli wszyscy do Med, aby upewnić się, że to nic poważnego. Modlili się, aby była to błaha sprawa. Gdyby Matta wyeliminowała z pracy kontuzja, remiza straciła by nie tylko dowódcę wozu 81, którego zastąpiono by kimś innym, ale i jedynego człowieka, który ogarniał zmiany w sposób jaki pasował wszystkim. Nowy kapitan byłby na pewno mniej przychylny. Najbardziej zależało im jednak na tym, by rana nie okazała się zbyt głęboka bo to mogło go całkowicie wyeliminować z pracy w straży.
- Will, co z Mattem. - Kelly podszedł do lekarza wychodzącego z izby przyjęć.
- Nie ma przeciętnych ścięgien.- uspokoił go- Ale na pewno jakiś czas nie będzie trzymał haligana. - Severide spadł kamień z serca. Po tej informacji mogli wrócić do remizy. To o dziwo były dobre nowiny. Po służbie Kelly zjawił się jeszcze raz w szpitalu, odebrać przyjaciela, bo jego dziewczyna była w innym stanie na szkoleniu.
- I jak? - zapytał Caseya, gdy wyjeżdżali z parkingu szpitalnego - Na ile masz zwolnienie.
- Do końca tygodnia, czyli trzy zmiany. - wyjaśnił - Ale rozmawiałem już z Bodenem. On wyskoczy na moje miejsce jako dowódca, a dodatkowo przydzielony będzie nam nowy strażak.
- Stażysta?
- Nie. Chłopak z innej remizy. Źle się podobno czuje w obecnej, więc komendant główny przenosi go do nas.
- A odkąd on ma takie dobre serce? - zdziwiony porucznik zatrzymał się na światłach, poczuł wibracje telefonu, więc wyjął go z kieszeni i sprawdził wyświetlacz. Dzwoniła Camilla, nie zdążył odebrać. Zaskoczony sprawdził godzinę. - Cholera. - zaklął cicho.
- Co się stało?
- Miałem zadzwonić do Camilli, że się spóźnię. - wyznał po czym zorientował się co zrobił, zdradził przyjacielowi część faktów z wczorajszego spotkania, o którch nie chciał mówić.
- Camilla? - Casey badawczo spoglądał na porucznika i w momencie gdy zobaczył jego zakłopotaną minę zrozumiał - Ta Camilla!?
- To przyjaciółka twojej Demi. - powiedział z lekkim oburzeniem, jakby Matt powinien wiedzieć o tym do kogo wysłała go jego dziewczyna.
- Nigdy o niej nie mówiła. - bronił się Casey - A czy ona przypadkiem nie była tancerką?
- To było hobby, czy coś. - oznajmił obojętny, nie chciał wyjść na kogoś, kto pamięta wszystkie szczegóły o dziewczynie, którą posłał na drzewo, bo oboje byli niezrównoważeni psychicznie. Właściwie.... On dalej nie wie czy ona jest.
- Więc ona szuka ci mieszkania? - Casey wciąż zdążył.
- Tak. Zobaczyłem ją dopiero w biurze i co? Miałem wyjść? W końcu to nic takiego. Nie byliśmy razem. - ruszył gdy pojawiło się zielone światło. To była jego ucieczka, bo mógł śmiało patrzeć na drogę, nie będąc osadzonym o uciekanie wzrokiem.
- A ona?
- Co masz na myśli?
- Jak zareagowała?
- Normalnie. - powiedział prawie pod nosem, Matt widział, że chyba nie tego spodziewał się Kelly.
- Czyli nie rzuciła ci się na szyję? - zadrwił
- Casey jeśli chcesz jakich informacji o Camilli, to może zapytaj swojej dziewczyny? - oburzył się i na tym skończyli temat.
Oglądał drugi loft położony najbliżej remizy. Pofabryczny budynek przerobiony na dwupiętrowy dom. Trochę wyglądem przypomniał jego stare mieszkania połączone w jedno. Cegły na ścianach, nowoczesna przestrzeń kuchenna i to piętro z kręconymi schodami. Jakby jego pierwsze i drugie mieszkanie, które wynajmował z Shay włożyć do ostatniego, z którego uciekł rok temu. Schodził właśnie z piętra, skradło mu serce wielką otwartą łazienką. Już się zdecydował.
- Trzy pokoje, dwa na dole jeden na pietrze. Dwie łazienki, kuchnia otwarta na salon, z tyłu duży garaż, w którym zmieszczą się dwa samochody. Myślę, że odległość do remizy nie jest zbyt duża. Nie trzeba będzie się zrywać skoro świt żeby zdarzyć do pracy. - posłała mu uśmiech stojąc oparta o blat wyspy kuchennej. Wciąż się rozglądał podchodząc do niej. - Cena też jest w miarę przyzwoita. - była z siebie zadowolona, lubiła swoją pracę i widok ludzi, którzy właśnie zaczynają nowy etap swojego życia.
- Biorę. - oznajmił - Jest idealny.
- To samo mówiłeś o poprzednim. - zaśmiała się wyjmując kolejne kartki ze zdjęciami innego mieszkania. Była już w takiej sytuacji. Ludzie dzielą się na tych, którzy wciąż szukają czegoś lepszego, albo na tych, którzy zakochują się w każdym pomieszczeniu jakie zobaczą. Kelly był zdesperowany, więc wziąłby cokolwiek. - Puki nie pokazałam ci zdjęć tego więc....
- Tym razem jestem pewien. Nie szukajmy innego. - Sam nie wiedział dlaczego to zdanie wywołało w obojgu taką konsternacje - Szkoda Twojego czasu, a mnie się tu podoba. - dodał.
- Skoro tak mówisz. Przygotuję dokumenty, a ty możesz zacząć się wprowadzać. - odpowiedziała podając mu klucze. Wziął je, a ona zaczęła zbierać rzeczy i wychodzić. Znów nie zająknęła się nawet słowem o tym, co powiedział. Znów zamiast powiedzieć co myśli ucieka. Kelly w końcu nie wytrzymał.
- Tak to będzie wyglądać? - zapytał nagle. Spojrzała na niego. Uśmiechnięta udawała, że nie wie o co chodzi. - Znalazłaś mi mieszkanie, teraz podpiszemy umowę i to koniec. Jakbyśmy się w ogóle nie znali?
- Kelly... - zaczęła tonem jaki zwiastował to czego on nienawidził... ten zamyślony dystans
- Znów to robisz? - wytknął jej, mimo to nie zareagowała jak chciał
- Ale co? - oburzyła się wciąż się uśmiechając. Nie chciała drążyć tematu.
- Jesteś serdeczna, miła, uśmiechnięta jak do zwykłego klienta. - oznajmił
- A co powinnam zrobić według Ciebie? - zapytała zdradzają, że się denerwuje - Wyrzucić cię z gabinetu i nie chcieć cię znać, czy odwrotnie, rzucić ci się na szyję i cieszyć, że w końcu wróciłeś?
- Cokolwiek. Byle nie ukrywać co czujesz.
- Co czuje... - szepnęła zamyślona - Chcesz wiedzieć co czuje? - zapytała z determinacją, przytaknął po czym dostał siarczysty policzek. A ona zabrała rzeczy i wyszła.
Kto się spodziewał buzi buzi się zawiódł, ale co ja poradzę XD
⭐ i komentarze mile widziane :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top