Rozdział 6.
Obudził się przecierając oczy. Czuł się zmęczony bardziej niż nim położył się spać. Lewa ręka wciąż zasłaniała oczy przed pierwszymi promieniami słońca, dziś znów zapowiadał się upał. Nie potrafił ruszyć drugiej ręki. Zastanawiał się dlaczego? Odsłonił oczy i spojrzał na swój bok. Blond fale rozrzucone były dookoła jego boku, ręki i barku gdzie leżała głowa. Dopiero po chwili zrozumiał, czując ciepło jej oddechu i nagiego ciała. Przypomniał sobie poprzedni wieczór i znów zakrył twarz. Jak mógł być taki głupi? Jak mógł pójść do łóżka z Lexi! Przecież jeśli ktoś się dowie, ma przesrane! A dowie się na pewno, bo Lexi ma długi język! Jest w dupie jednym słowem. Bez większego zainteresowania czy dziewczyna się obudzi czy nie, odsunął jej głowę ze swojego ramienia i usiadł ze zwieszoną głową. Miał nie popełniać takich błędów, miał się skupić na pracy i na sobie. Takie miał założenie, ale jak widać jest okropny w dotrzymywaniu obietnic patrząc na to jak obiecywał, że nie wróci do Chicago! Poczuł rękę na swoich plecach, która sunęła to w górę to w dół.
- Dlaczego nie śpisz? - mruczała jak kot zmęczona Lexi. Wymęczyły ją igraszki ze swoją zdobyczą. Padła po trzecim razie, a obudził ją niemiły ruch chłopaka. Mimo wszystko była z siebie dumna. Liczyła, że Ian będzie trudniejszą zdobyczą, ale nie mogła narzekać.
- Lexi powinnaś już iść - powiedział bez emocji. Był zły na siebie, na nią i na sytuację. Wstał dając jej do zrozumienia, że nie żartuje.
- Już? - powiedziała kładąc się na poduszki. - Liczyłam na jakieś śniadanie i wspólną podróż do remizy - przeciągnęła się.
- Oszalałaś? - warknął zły, kawa już nie była mu potrzebna. Ciśnienie skoczyło mu do dwustu. - Wiesz co zrobi Luck!? To był błąd - oznajmił.
- Słucham? - Lexi obudziła się do końca, jeszcze nigdy nie usłyszała tego od żadnego faceta. Ian wydawał się zadowolony z ich wspólnej przygody. Jednak jego mina teraz sugerowała coś innego.
- Nie powinniśmy byli tego robić! - wyjaśnił pewny swoich słów.
- Ja się świetnie bawiłam! - odparła dziewczyna poprawiając się na łóżku, ale gdy zobaczyła pewnego rodzaju odrazę w jego oczach wstała i ubrała bieliznę. Ian odwrócił wzrok jakby pierwszy raz miał zobaczyć nagą kobietę. To jeszcze bardziej wkurzyło Lexi. - Nie zapomnij swojej smyczy jak będziesz jechał do pracy! - powiedziała z zaciśniętymi zębami w złości wychodząc z mieszkania, trzasnęła drzwiami, a Ian odetchnął przecierając twarz dłonią.
To był okropny poranek, a dalsza część dnia nie zapowiadała się wcale optymistycznie. Całe dwadzieścia cztery godziny z Luck'em i Lexi? Nie przeżyje tego. Wszedł pod prysznic, który miał go orzeźwić, zjadł śniadanie i wyszedł do pracy. Już na widok zamkniętych czerwonych drzwi remizy serce Casey'a przyspieszyło swoją pracę. Dobra zrobił głupotę teraz musi to przełknąć i znieść karę. Wszedł do środka kierując się prosto do szatki. Miał na sobie spodnie i koszulkę stażysty, więc przebierać się nie musiał. Wrzucił do swojej szafki rzeczy i zamkną ją. Za drzwiczkami czekała go niespodzianka.
- Nie przyszedłeś wieczorem na kolacje - Stella stała z zaplecionymi rękami na piersi i opierała się o szafki.
- Aa... - przez głowę przeleciał mu obraz z zeszłego wieczoru. - Zapomniałem, przepraszam - powiedział spokojnie nie przypominając sobie, że w ogóle go zapraszali.
- Zapomniałeś? Telefonu też nie masz? - spytała zła. Zaprosiła Iana wiedząc, że ich kara dla niego będzie trwała dłużej. Nie chciała by odbiło się to na ich relacjach rodzinnych. Postanowiła zaprosić go do domu wiedząc, że będą tylko we troje.
- Powiedziałem przepraszam - odparł. Nie chciał dalej drążyć tematu. Nie potrafił kłamać, a już na pewno nie ciotce.
- Ciekawa jestem co cię zatrzymało? - drążyła.
- Pani porucznik. Proszę! Jesteśmy w pracy - upomniał ją, na co zrobiła minę z serii "Bój się, bo masz kłopoty!"
Skórę uratował mu alarm.
"Squad 3, Wóz 81, Ambulans 61. Poszkodowany na Sount Kedvale Avenue i 55 Ulicy"
Ruszyli razem do wozów. Ian postanowił przestać rozpamiętywać, najważniejsze żeby się nikt nie dowiedział. Tylko to mogło uratować go przed śmiercią z rąk porucznika Herrmanna. Wysiadł z wozu wraz z resztą trzymając się Gallo. Był jego opiekunem. Lubił Blake'a. Strażak był bardzo sympatyczny i rzeczowy w swojej pracy. Jego obecność uspokajała Iana.
Na miejscu zastali samochód wbity w dom. Ślinik wciąż pracował, a krzyki bólu było słychać chyba na końcu dzielnicy. Luck i Stella podbiegli do samochodu. Mężczyzna za kierownicą wciąż dociskał gaz. Wydawał się naćpany, chociaż mogła być to też choroba psychiczna bo wiek i wygląd mężczyzny nie wskazywał na regularne branie narkotyków.
- Halo!!! Słyszy mnie pan!!! - Luck starał się otworzyć drzwi, ale nie potrafił. Żadne próby kontaktu nie dały skutku. Mężczyzna wciąż wciskał gaz a z wnętrza domu słychać było krzyki. - Okay, my idziemy do środka, a wóz niech się zajmie lunatykiem - rzucił bez emocji.
- Gallo, Zack, Casey do mnie! - krzyknęła pani porucznik. - Trzeba go wyciągnąć! - rzuciła. Ian widząc, że mężczyzna wciąż nie odpuszcza przeszedł na drugą stronę. Otworzył drzwi i wskoczył do auta wyciągając kluczyki ze stacyjki. Na to mężczyzna jakby dostał kolejnego ataku. Tym razem rzucił się na Iana i wbił mu ręce w barki, a potem poprawił je łapiąc za szyję. Ścisnął tak, że chłopak w kilka sekund zalał się purpurą. Facet miał taką siłę, że Stella i pozostali nie byli w stanie go odciągnąć.
- Ian! - wrzasnęła porucznik biegnąc na drugą stronę. Złapała za kurtkę strażaka i mocno pociągnęła, rozczepiając obu. Ian upadł na trawę i leżał starając się złapać oddech. - Co ci odbiło!? - zapytała Stella patrząc na ślad palców na jego szyi.
- Mi? - wycharczał. - On mnie dusił!
- Po coś tam właził?
- Kluczyki - jego głos wydawał się jakby dobiegał z drugiej strony ulicy, Stella nie rozumiała co mówi, ale pomachał jej przed nosem kluczykami od auta.
- Casey ty to jednak głupi nie jesteś...
- Co? - zdziwił się starając się podnieść.
- Nie jesteś głupi, bo głupi ma szczęście, a ty jesteś chodzące nieszczęście! - odparła plecach go w w ramie.
- To najgorszy suchar jaki ostatnio słyszałem - powiedział dostatecznie cicho, aby Stella na pewno nie usłyszała.
Ofiarę spod kół wyciągnął Squad. Luck triumfował mogąc sobie przypisać kolejny sukces. Nie żeby to robił, ale wszystkim wydawało się, jakby unosił się dwa metry nad ziemią, po każdej udanej akcji.
- Co jest Casey? Zabrakło słów? - zażartował widząc stażystę pijącego wodę, a właściwie starającego się ją pić. Ten tylko wrogo spojrzał na porucznika. Nie miał siły się kłócić, nawet nie może wydusić pojedynczego słowa. Stella z obawy, że to coś poważnego kazała mu jechać z Ambulansem. Nie mógł protestować, nie miał możliwości. Wskoczył więc do kabiny wraz z Jesse. Drugą paramedyk. Spokojniejszą i milszą niż Lexi. Potrzebował spokoju, a z tyłu była dziewczyna i pacjent. Nie chciał być przyczyną jakiegoś błędu czy podobnej stresującej sytuacji dla pacjentki.
W Med siedział cierpliwie czekając na swoją kolej. Miał czas na przemyślenia. Może ta zmiana nie będzie najgorsza? Nie mogąc mówić, nie wda się w żadną głupią pyskówkę czy rozmowę, z której mogło by wypłynąć to co stało się zeszłej nocy. Śmiejąc się z samego siebie usłyszał jak ktoś woła jego imię.
- Ian? - dyrektor szpitala Maggie Campbell wyszła z izby patrząc w jego kierunku. - Ian co ty tu robisz? - zapytała, ale że jemu ciężko było mówić zaprosiła go po prostu do środka. - Zaraz zjawi się lekarz. Usiądź i poczekaj - znów się uśmiechnęła. - Bardzo dawno cię nie widziałam. Cieszę się, że wróciłeś. - Maggie była jedną z pielęgniarek, a właściwie ich szefową, kiedy był mały. Gdy chorował to ona zawsze zabawiała go aby się nie bał, bo czego jak czego, ale igieł bał się i wciąż się boi bardziej niż ognia.
Kolejny gotowy.
⭐ i komentarze bardzo proszę. Szczególnie komentarze. One dają mi wenę!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top