Rozdział 20
Czuł, że właśnie tak to się skończy. Znał przecież tych ludzi, prawie trzy lata z nimi pracował, czego on się spodziewał. Odda im pieniądze i ot tak pójdą w swoje strony? Naiwniak. A może bardziej kretyn! Kretyn, który nie potrafi dotrzymywać obietnicy. Przecież to mogło wyglądać zupełnie inaczej. Mógł zadzwonić do Detektywa Ruzeka, mógł pogadać z nim, ustawić to jakoś. Przecież Tru mówiła, że jej ojciec pomoże. Zna zresztą detektywa, wie ile znaczy dla niego rodzina, a Tru i on są prawie jak rodzeństwo. Swoją drogą Alice uwielbiała spędzać niedzielę z rodzicami Tru. Kim jest do rany przyłóż jeśli chodzi o dzieci, a Iana traktowała jak prawdziwe rodzeństwo swojej córki, z resztą nie jedyne. Co by mu szkodziło zadzwonić i poprosić o pomoc???
A no szkodziło by. Ian uniósł się honorem i postanowił olać całą sprawę. Chociaż bardziej chodziło o coś innego... a raczej o kogoś innego. Postanowił udawać chojraka i oddać kasę tym bandziorom sam...bez świadków. Tyle, że teraz płaci za to krwią. Swoją własną.
Wszystko miało iść jak z płatka. Zadzwonił do Joela, powiedział, że ma pieniądze i chce się umówić na przekazanie. Ten zaskoczony przystał jednak na warunki Iana odnośnie braku świadków tylko oni dwaj. Więc bez namysłu po odebraniu od przyjaciółki gotówki wsiadł w nissana i ruszył w kierunku centrum. O dziwo Joel chciał spotkać się pod jednym z wiaduktów niebieskiej linii metra. Dla Iana był to znak, że naprawdę chce tylko kasę. Jak bardzo zaskoczony był gdy usłyszał pierwsze słowa ex-pracodawcy.
- No szybko ci poszło przyznaje... - zaczął patrząc na banknoty zapakowane w torbę papierową! - Nie spodziewałem się, ale chyba zapomniałem jak dobry jesteś. - Joel podniósł wzrok na Caseya. - Tak sobie myślę...
- Nie obchodzi mnie to, oddałem kasę, teraz spadaj - warknął zły czując co się święci.
- Oj Casey, zapominasz się - ostrzegawczy ton wzbudził w strażaku niepokój, a gdy dostrzegł ruch za nim wiedział, że Joel złamał zasady. - Pomyślałem o odsetkach - westchnął gdy Ian rozglądał się. Za nim było już dwóch karków współpracujących z dilerem. - Skoro tak szybko udało Ci się zdobyć kasę...
- Pożyczyłem od przyjaciółki! - odparł zgodnie z prawdą.
- Uuu, a skąd przyjaciółka taka majętna? - twarz Joela wyrażała zainteresowanie, a młody Casey pluł sobie w twarz, że wspomniał o bliskiej mu osobie.
- Odczep się od niej!
- Ja się nawet jeszcze nie przyczepiłem, ale może...
- Ona nie ma już więcej kasy! Dała mi wszystkie swoje oszczędności. Zabierz to i spadaj z miasta! - emocje zagęściły atmosferę, a że Ian zawsze miał cięty język, potrafił podkręcić atmosferę.
- To może trzeba koleżankę zachęcić? - diler skinął głową i chwilę później Ian leżał już na ziemi, bity i kopany. Na początku jeszcze się bronił, ale potem zwinął w kłębek, zasłonił głowę rękoma i czekał aż napasticy się zmęczą.
Nagle z oddali zawył syreny policyjne i słychać było jak w ich stronę biegnie kilku funkcjonariuszy. Bandyci zwinęli się, ale na odchodne dali do zrozumienia strażakowi, że to nie koniec.
Zalany krwią czekał aż któryś policjantów podejdzie. Wiedział, że nie ma po co uciekać, poza tym raczej nie miał by siły na ten czyn. Bał się jedynie, że kolejna sytuacja z udziałem szpitala wyprowadzi Severida z równowagi. Czuł, że koniec jego kariery w Chicago jest bliski.
- Ian!? - cichy przerażony głos dziewczyny zmusił go do otworzenia oczu. Półmrok zbliżającej się nocy utrudnił mu widoczność, bo lampy jeszcze nie działały. - Boże drogi co oni ci zrobili? - dopiero po chwili uświadomił sobie, że zna ten głos, a uczucie jakim go zalało rozszerzyło źrenice dzięki czemu dostrzegł twarz wybawicielki.
- Leslie? - szepnął.
- Nie ruszaj się dzwonie po karetkę - powiedziała wybierając numer. Jednak nie zdarzyła, bo Ian wyrwał jej telefon.
- Nie, nikt nie może wiedzieć...
- Ale Ian, ty jesteś ranny! - upomniała go. Adrenalina w jej żyłach nie pozwalała na wypłynięcie emocjom z jej oczu.
- Za rogiem jest moje auto - wyciągnął kluczyki i podał je dziewczynie. - Podjedź tu i zabierzesz mnie do domu!
- Ian! - dziewczyna chciała odmówić i odebrać swój telefon by postąpić słusznie, ale Ian doszedł na tyle do siebie by próbować samu wstać. - Dobra, już... tylko się nie ruszaj! - ze łzami w oczach dziewczyna pobiegła po auto strażaka. Podjechała nim na miejsce, a potem pomogła Ianowi zapakować się do środka. - Kim oni byli?
- Nie pytaj, jedz... - westchnął trzymając się za żebra. Ból jaki przeszywał go z każdym oddechem sprawiał, że chciał przestać oddychać. Zamknął oczy gdy zaszły one łzami. Nie chciał płakać... nie przy Leslie. Dziewczyna uratowała mu życie. Ale jak? Skąd się tam wzięła? Nie miał sił na pytanie ją o to, ale zrobi to jeśli ona znów zacznie pytać o jego sprawy. Podjechali pod kamienicę, gdzie Ian miał swoje mieszkanie. Zawsze żałowałże mieszkania na trzecim piętrze, ale dziś poczuł swój błąd.
Gdy w końcu wdrapali się tam Ian prawie wył z bólu. Położył się szybko na kanapie i syknął nabierając jak najwięcej powietrza w płuca. To miało mu pomóc w zniesieniu cierpienia ku jego zaskoczeniu dodało go tylko więcej. Leslie w tym czasie sięgnęła do apteczki, zabrała ręczniki z szafki i pobiegła do łazienki po miskę z ciepła wodą. Przyniosła to wszytko kładąc na stoliku.
- Zdejmij koszulkę - oznajmiła wyciągając opatrunki.
- Nie będzie to łatwe - wyrzucił z siebie próbując wstać.
- Okay... - Leslie poczuła się trochę dziwnie, ale zaczęła pomagać chłopakowi zdjąć odzież wierzchnia,
- Zaczekaj... I tak jest podarta - złapał za jedną z dziur i pociągną. Ból nasilił się przy jego ruchach, więc Leslie wzięła to w swoje ręce. a potem o mały włos nie dostała zawału. Zobaczyła tors chłopaka, na którym widziały siniaki, ogromne krwiaki i zadrapania. - Boże... - szepnęła przerażona. Ian spojrzał na jej twarz i pożałował, że w ogóle wpuścił ją do mieszkania. Sam dał by radę się ogarnąć, a ona przynajmniej nie musiała by oglądać jakim mięczakiem jest.
- Jeśli chcesz możesz już iść - zaczął by dać jej znać, że nie będzie jej za to winił. - Dam sobie radę.
- Nie wydaje mi się - odparła zbierając się w sobie. Połóż się, trzeba cię najpierw umyć i zdezynfekować rany. - Strażak zrobił o co prosiła. Starał się jak mógł by nie zacząć piszczeć gdy dezynfekowa ranę na brzuchu, za to nie powstrzymał wypływających łez z pod zaciśniętych powiek. - A to... - dotknęła boku gdzie widniał dosyć świeży ślad po kuli. Leslie znów podniosło się ciśnienie. Dokladnie przyjrzała się reszcie ciała chłopak i chwile później dostrzegła starsze blizny. - Ian, co to jest do cholery?
- Nic, Leslie chyba już czas na ciebie - odpowiedział zmieszany starając się odsunąć jej dłonie od ran jakie oglądała. Nie spodziewał się, że je zauważy. Lekarz w szpitalu, doktor Halstead, gdy to zobaczył i nie dostał odpowiedzi ściągnął sobie kartotekę z L.A.. Potem dał mu znać co już wie, ale że był jego lekarzem nie mógł powiedzieć o niczym nikomu... Chwała Willowi za bycie bardzo zasadniczym w tym konkretnym punkcie etyki lekarskiej. Jednak brak afery po jego wizycie w Med uśpił jego czujność i dlatego zapomniał o tych bliznach, wydawało mu się jakby były niewidoczne.
- Jaja sobie robisz? - warknęła na niego gdy kolejny raz odepchnął jej dłoń. - Nie wiem co ci się stało, ale nie zachowuj się jak dupek i daj sobie pomoc! - dodała przyciskając wacik z środkiem dezynfekującym do rany na barku. Ian zawył z bólu, a potem jakby odcięło mu świadomość, padł nieprzytomny.
Nie sprawdzony, za błędy przepraszam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top