nie ma nic bardziej przerażającego niż bycie modernistą
Po czterech nockach z kolei Chen stwierdził, że nie może tak żyć. Zwyczajnie nie może i już. Baekhyun dziwnie mógł, ale on prawie nie bywał już w tych czasach na zajęciach i spał całe dnie. Prawdopodobnie wziął sobie swoje własne rady do serca i stwierdził, że nic oprócz miłości w życiu już nie ma sensu. Chen prawie nie widział go już w domu, znaczy może czasami, jak przychodził z Taeyeon, żeby napisać jakieś wypracowanie na temat tego czy innego nudnego francuskiego modernisty, który powinien obchodzić, ale nie obchodził nikogo. Ani on, ani ta jego poezja. Chena denerwowało to wszystko, ci wszyscy ludzie, którzy pisali mało odkrywcze teksty o wódzie, a potem zajmowali miejsca w programie nauczania. A on musiał potem je z całkowitą powagą interpretować.
— Jeżeli przeczytam jeszcze raz coś o nieprzytomnych kobietach, absyncie i seksie to mnie chuj strzeli. Przysięgam.
Taeyeon, która właśnie przeglądała jeden z tych zbiorków poezji, pokiwała głową i westchnęła ciężko.
— Cóż, sztuka dla sztuki.
— A mi się podoba — powiedział Baekhyun, leżąc na kanapie i zaznaczając markerem cytaty, które się nadawały w książce, która była z biblioteki.
— Bo nie masz gustu — zauważył Chen — Poza tym to książka z biblioteki? Co ty robisz?
— Zostawiam ślady dla potomnych.
— Będą kazali ci za nią płacić.
— Nie — Baekhyun patrzył na niego zadowolony — Znam gościa, który pracuje w bibliotece. Całkiem spoko. załatwi to.
— I po co to robisz?
— Będzie mi łatwiej i jak mówiłem, trzeba sobie pomagać. Zostawiam ślady dla tych, którzy przyjdą później. Patrz zaraz napiszę na końcu dedykację.
Chen podszedł do niego, wyrwał mu książkę i zaczął przeglądać i czytać, co Baekhyun uznał za wartościowe. Były to jakieś nieliczące się wyrażenia i epitety, które nikomu nie były potrzebne, a już na pewno nie w pracy, która miała te teksty zanalizować. Potem przeszedł na sam tył, gdzie było napisane: „Hej, tu Byun Baekhyun, nie ma za co;)". Chen zaśmiał się z niedowierzaniem.
Uniósł brwi. Baekhyun puścił mu oczko.
— Jesteś takim chujem — wymamrotał i rzucił w niego zniszczoną książką — Nie mogę uwierzyć.
— Wiesz czego to ich nauczy? Że życie ssie i że wszystko trzeba osiągnąć samemu z małymi przeszkodami. To jest prawdziwa wartość dydaktyczna.
— Nie powinieneś być nauczycielem.
— Co ty mówisz? Ja? Ja będę świetnym nauczycielem. Wychowam ludzi, którzy będą przygotowani do życia w tym okrutnym świecie. Będą twardzi jak skała. Czasami, Jongdae, trzeba iść pod wiatr... taki zimowy arktyczny, a z nieba lecą kłody, sam Bóg je strąca ci pod nogi, ale ty skaczesz i idziesz. Wiesz?
— Nie.
Chen wiedział, że w towarzystwie Baekhyuna nie da się nic zrobić porządnie. Nie wiedział czego próbował. Już, gdyby został sam na sam z tym wszystkim, skończyłby szybciej.
— Cholera Baekhyun.
— Co?
— Kiedy następnym razem poproszę cię o wspólną naukę to przypomnij mi, że jesteś głupi.
— Dobra — uśmiechnął się i oparł głowę na kanapie.
Taeyeon odłożyła książkę, którą przeglądała i zaproponowała, żeby coś obejrzeli. I Chen miał jakieś dwa dni na skończenie swojej analizy, ale uznał, że zasłużył. Każdy, kogo przyjacielem był Byun Baekhyun zasługiwał na przerwę. Włączyli jakiś nudny film, który był jednym z typu: widziałeś dziesięć minut, widziałeś wszystko. Chen zasnął, oparty o ramię Baekhyuna, słysząc stłumiony głos Taeyeon, która mówiła coś o tym, jaki jej chłopak ma okropny gust i co to w ogóle za chłam.
Chciał ją poprzeć, ale zanim cokolwiek powiedział, świadomość mu odpłynęła.
Obudził go budzik, który miał ustawiony na czas, kiedy miał iść do pracy. Otworzył oczy i zdając sobie sprawę z tego, jak niewygodnie mu jest i jaki jest niewyspany, prawie się popłakał.
— Moje życie to pasmo porażek. Pierwszą z nich było to, że się urodziłem — wymamrotał, jak jakieś emo, ale w tym momencie naprawdę chciał przestać istnieć.
— Uspokój się, Gerard Way — usłyszał głos Baekhyuna gdzieś z boku — I wstawaj, czeka nas cudowna ostatnia zmiana w równie cudownym sklepie. Już nie mogę się doczekać porcji głupoty, jaką Mingyu mi dzisiaj zaserwuje. A ty?
— Nie chcę żyć.
Nie potrafił wstać. Leżał i patrzył się w sufit, szyja go bolała i wiedział, że jak podniesie głowę to będzie gorzej. Oczy bolały go z samego wysiłku, jaki wkładał w to, aby były otwarte. Jego powieki chyba miały zakwasy. Powiedział to Baekhyunowi.
— To niemożliwe.
— To możliwe, powieki mają mięśnie i chyba sobie jakiś naciągnąłem.
— No i co chcesz żebym zrobił? Napisać Mingyu, że naderwałeś sobie ścięgno w powiece? — zamrugał, a potem wzruszył ramionami — Ty, to nie taki głupi pomysł, w końcu on pewnie i tak to kupi.
I wyciągnął telefon z zamiarem napisania dokładnie tego, co powiedział. Chen wyciągnął rękę i złapał go za nadgarstek.
— Nie. Nie rób tego, ja potrzebuję tych pieniędzy.
— O, no tak, przecież jedno z twoich zainteresowań teraz to stawianie Starbucksa wysokiemu chłopcu z czapką z batmana. À propos, widziałem go wczoraj z Kyungsoo, jak grali w Pokemon Go... Więc pozwól, że jeszcze raz zapytam: czy to, aby na pewno ten jedyny?
Chen nie miał siły na rozmawianie o Chanyeolu w tej chwili. Skrzywił się tylko lekko na fakt o Pokemonach.
— Kto jeszcze w to gra?
— No... najwidoczniej Chanyeol Park w to gra — powiedział Baekhyun — Ja nie wiem, co ty w nim widzisz. On ma podobną energię, co Mingyu. A to dobrze o nim nie świadczy.
Chen wywrócił oczyma i nie wiedział, że gałki oczne mogą boleć, ale go od tego zabolały.
— Widzisz, chyba lubię żenujących frajerów. Jak myślisz, dlaczego jesteś moim przyjacielem Byun Baekhyun?
— Nie porównuj mnie do gościa, który nieironicznie nosi czapki z batmana i bluzki z Marvela. Proszę.
— Ale z ciebie snob.
— Może i tak, ale mam standardy.
Chen tylko na to prychnął.
Kiedy pracowali później, Chen dostał rozcinanie pudeł z towarem, a potem zamiatanie podłogi, co nie było takie złe, ale i tak czuł, że tylko chwila, a zwymiotuje, zemdleje i umrze na podłodze w sklepie, który zdążył już znienawidzić. I to naprawdę nie byłoby dobrze. Jeżeli miałby umrzeć, to wolał już na ulicy niż w tym miejscu.
Baekhyun znalazł sposób, żeby obijać się przez całą swoją zmianę. Chodził wokoło, dokuczał Mingyu i co jakiś czas wymieniał się złymi tekstami na podryw z Junhuim, który znowu zmieniał żarówki w lampach. Chen nie mógł uwierzyć, jak szybko się spalały. Gdzieś kiedyś słyszał, że można było zrobić je tak, aby nigdy się nie spalały, ale dla większego zysku, zaczęto produkować je uszkodzone. Były, jak życie Chena, uszkodzone fabrycznie, on nie miał na to wpływu. Tylko czekał, aż spali się, jak ta żarówka. I myślał sobie to wszystko, zamiatając smętnie podłogę. I to chyba był ten Weltschmerz, o tym mówili ci wszyscy dramatyczni i romantyczni poeci. Ten Weltschmerz zabijał żarówki i czekał, aż go też zabije. Brakowało mu tylko tej całej romantycznej aktywności, a to już przypominało... pomyślał z przerażeniem... to już przypominało modernizm. Przeraził się, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że jego myśli przypominają te, które mógłby mieć dekadent. Musiał się ich natychmiast pozbyć. Nic nie było gorsze niż bycie podobnym do modernistów. Niemal krzyknął z przerażenia.
I co teraz? I co teraz?
Podjął nagle ostateczną decyzję i z miejsca, jak stał puścił miotłę i ruszył do Mingyu, który ustawiał kajety na półkach. Taka była kolej rzeczy, on mógł znieść naprawdę dużo, ale tego było już zbyt wiele.
— Mingyu. Daj mnie następnym razem na jakąś dzienną zmianę — powiedział.
Mingyu odwrócił się ku niemu z uniesionymi brwiami.
— Spoko. Ale przecież chciałeś nocki.
— Ja tego dłużej nie wytrzymam — wyznał — Pomyliłem się.
I musiało być coś w jego oczach, co mówiło więcej niż słowa, bo Mingyu pokiwał głową i poklepał go po ramieniu.
— Jasne, stary, zajmę się tym.
— Dzięki.
I wrócił do zamiatania.
***
Życie wydawało się łatwiejsze w soboty. Chen zwykle budził się wtedy o trzynastej i leżał w łóżku, dopóki nie napisał do niego Baekhyun czy Xiumin z propozycją jakiegoś wyjścia, czy obijania się razem na kanapie i oglądania Netflixa. On błogosławił taką rutynę, nie miał nawet wtedy nic przeciwko nudzie i mógł leżeć na kanapie cały dzień, śpiewając z Taeyeon i Yooną openingi do Naruto od jeden do dwadzieścia trzy.
Ale ta sobota wyglądała inaczej. Całkowicie inaczej niż sobie ją zaplanował. Ponieważ dzwonek do drzwi obudził go już o dziewiątej i jeszcze przerwał mu jakiś czadowy sen, którego już nie pamiętał, ale wiedział, że był super. I dlatego Chen obudził się zły.
Dzwonek w drzwiach zadzwonił po raz drugi i on już wtedy miał ochotę rzucać wszystkim, co miał pod ręką, ale się powstrzymał i zastanowił kto to taki mógł być. Xiumin nigdy nie przychodził do ciebie do domu, to ty przychodziłeś do niego albo nie byliście przyjaciółmi. Kyungsoo uczył się w sobotę matematyki, a Jongin nie chciał się z nikim z nich zadawać, więc to jego trzeba było prosić, aby gdzieś przyszedł. A Baekhyun już teraz zawsze brał ze sobą klucze, kiedy szedł nocować u Taeyeon po ostatnim incydencie, kiedy Chen zmusił go do kupowania sobie kanapki deluxe przez dwa tygodnie za to, że wpuścił go do domu.
Nie miał judasza, więc po prostu otworzył drzwi na oścież i zapytał przyjaźnie:
— Co?
Zza drzwi patrzył się na niego Chanyeol z bardzo szeroko otwartymi oczyma. Miał na sobie strój sportowy i kijki do nart w ręce. Chen nie mógł uwierzyć własnym oczom.
— Co? — zapytał jeszcze raz.
— Pisałem do ciebie. Nie odczytałeś wiadomości?
— Czy wyglądam, jak osoba, która odczytuje wiadomości przed dwunastą w sobotę?
Chaneyol zawahał się.
— Nie wiem?
— Nie, nie czytałem twoich wiadomości.
— A, a... — podrapał się po głowie — No to... ja...
— Po co ci kijki do nart?
— Te? — zapytał, wskazując na swoje kijki, jakby były jakieś inne w pobliżu — Zawsze robię sobie taki trekking o ósmej.
— Ale zajebiście — powiedział Chen — Nie miałem pojęcia, że robi to ktoś przed pięćdziesiątką.
Chanyeol zaśmiał się, zażenowany. Chen pomyślał coś o tym, że jest uroczy i odsunął się, aby wpuścić go do domu.
— Chodź — powiedział.
— Przyniosłem nam śniadanie — powiedział i pomachał dwoma torbami śniadaniowymi z nazwą jakiegoś sklepu, gdzie sprzedawano zdrową żywność.
Chen preferował fast foody, ale może to i lepiej, że Chanyeol był tutaj dzisiaj, aby go powstrzymać przed kupowaniem BigMaca.
— Dzięki Bogu — powiedział Chen — Umieram z głodu.
Chanyeol poszedł do kuchni, aby rozpakować jedzenie, a Chen poszedł do pokoju, żeby ubrać coś, co byłoby mniej żenujące niż bluzka ze Steven Universe i kraciaste różowe spodnie. Ale Chanyeol i tak powiedział mu:
— Fajna bluzka, Jongdae.
I nie było w tym sarkazmu. Chyba naprawdę się mu podobała. Poza tym Chanyeol wyglądał na kogoś, kto lubi te wszystkie kreskówki dla dzieci.
— Kupiłeś nam kanapki?
— A co, nie lubisz?
— Nie, lubię. Po prostu dawno nie jadłem normalnego chleba.
Siedzieli i jedli swoje kanapki. Chen dostał z kurczakiem i jakimiś dziwnymi przyprawami, które Chanyeol mu wymienił, ale on nie potrafił powtórzyć. I były jeszcze prawdziwe warzywa. Chen nie pamiętał, kiedy ostatnio jadł prawdziwe warzywa. Nawet jabłka kupował w McDonaldzie, a to nie były prawdziwe owoce, więc cebula i pomidor w burgerze też nie mogły być prawdziwe. Nic tam nie było prawdziwe.
— To, co robimy?
Chen wzruszył ramionami. Chanyeol usiadł obok niego na kanapie i włączył quiz na telefonie.
— Tu jest dwanaście pytań i jak odpowiesz na wszystkie dobrze to dostajesz prawdziwe pieniądze.
— Na serio?
— No, na serio.
— A ile?
— Zależy od tego ilu ludzi wygra z tobą.
Grali i nie wygrali ani razu. Chanyeol inżynier architekt, Chen student literatury.
— To się da w ogóle wygrać?
— Nie wiem. Jeszcze ani razu nie wygrałem.
Porzucili quiz i Chen włączył telewizję, ale żadnemu z nich nie chciało się oglądać.
— Jestem trochę zmęczony — powiedział Chanyeol.
— Domyślam się. Chodzenie z kijkami od nart musi być męczące.
— To są specjalne kijki.
— Okej. Nieważne — Chen nie chciał wiedzieć, jakie to kijki — Ja też jestem zmęczony.
— Czym?
— Życiem — odparł po dramatycznej pauzie — Poza tym, ja w soboty nie wstaje przed trzynastą. Takie mam zasady.
Chanyeol zaśmiał się. Miał czelność.
— Wybacz. Jakoś ci to wynagrodzę.
— Przyniosłeś mi śniadanie — powiedział Chen — Poza tym moje pragnienie dla karmelowego macchiato obudziłoby mnie wcześniej czy później.
Chanyeol uniósł brew.
— Zapraszasz mnie na kawę?
— Nie — odparł Chen i uśmiechnął się — Ale możesz się wprosić.
Posiedzieli jeszcze chwilę i pooglądali jakiś program o gotowaniu.
— Zmieniłem zmianę i będę teraz pracować w dzień — powiedział Chen po chwili, kiedy Chanyeol skończył narzekać na ludzi w bibliotece, którzy ściągają porno na komputery uniwersyteckie.
— Jak to? Mówiłeś, że wolisz nocki.
— Powiedzmy, że miałem widzenie.
— Brzmi, jak coś, co mogłoby spotkać jedynie studenta literatury. Ja też chciałbym widzenie, może wtedy nie skończyłbym na architekturze.
— Nie marudź.
Kiedy już minęło trochę czasu, tyle że można było powiedzieć, że idą do sklepu z kawą na drugie śniadanie, oboje zaczęli się zbierać.
— Idziemy na tę kawę?
— Zapraszasz mnie? — powtórzył pytanie Chanyeol z małym uśmieszkiem.
Chenowi już się nie chciało udawać, więc powiedział:
— Tak, Chanyeol zapraszam cię na kawę.
— Okej — powiedział z dziwnym podekscytowaniem w oczach — Czekaj, tylko zadzwonię do Kyungsoo. Umówiłem się z nim na matematykę dzisiaj, ale kto chce się uczyć matematyki w sobotę?
Wyszli z mieszkania i Chen przypomniał sobie, jak zimno było na zewnątrz. Zwrócił też uwagę na czapkę z batmana, której Baekhyun tak nie znosił, a potem zadał pytanie, które go nurtowało:
— Grasz w Pokemon Go?
Chanyeol bez wstydu czy jakiegokolwiek zażenowania przyznał, że tak gra i ma jeden z najwyższych poziomów spośród graczy na świecie. I że jest z niebieskimi. A potem zapytał:
— Ty też jesteś w niebieskich, tak?
Chen pokiwał głową. Rzeczywiście, był w niebieskich.
— Chwila, grasz w Pokemon Go? Ty?
Chen uśmiechnął się dość wymuszenie. Ostatnio grał jakieś dwa lata temu, ale powiedział:
— Tak, czasami, ale nie za często.
— Musimy zagrać kiedyś razem.
— No byłoby świetnie.
Chen nie wierzył, że się zgadzał, ale też nie mógł zmusić się do tego, aby żałować swojej nagłej zmiany. Najwyraźniej takim człowiekiem teraz był.
taaaaaaaa, chen wydaje album !!!! no i tylko trochę jestem zawiedziona, że podkład to będzie najwyraźniej tylko pianino, ale w sumie Chena głos wystarczy, żeby było fajne, więc może taka idea jest.
i no, wiecie, ja się powinnam uczyć do matur, ale wsm może będzie tak jak mówią. może nie dadzą nam promocji do następnej klasy i zrobię klasę trzecią jeszcze raz i rzpygotuje się do matury lepiej. może nie. whateebre
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top