kawa, cappuccino, można umrzeć

Chanyeol patrzył przez chwilę w milczeniu na wielki plaster na jego czole. 

Chen kupił mu dużą kawę, a sobie małe cappuccino, bo nie miał nic przeciwko spaniu na wykładzie z poezji Rimbauda czy innego francuza. Tam zbyt dużo nie tracił i Baekhyun miał zawsze notatki, które mógł przepisać i tym samym wiedzieć, co działo się, kiedy jego mózg był nieobecny. Ponieważ Baekhyun — Chen nigdy by go o to nie posądził — lubił poezję.

Westchnął i spojrzał na Chanyeola, który wciąż wpatrywał się w ten duży punkt na jego czole.

— Miałem wypadek — wytłumaczył pokrótce.

Ten wtedy popatrzył na niego z szeroko otwartymi oczyma, jakby był tym faktem przerażony i zapytał:

— Masz pod tym szwy?

— Bez przesady — wymamrotał Chen — Nie... po prostu książka na mnie spadła, kiedy byłem w pracy i mam guza.

Na to Chanyeol się zaśmiał.

— Śmiej się, śmiej — powiedział, a ten od razu spoważniał i odchrząknął.

— Przykro mi.

— Widzę.

— Nie serio, współczuję, te książki cię nie kochają, co nie?

Sam Chen się na to uśmiechnął.

— No na to wygląda. Myślę, że to ma coś wspólnego z moim ukrytym geniuszem, może chcą mnie sprzątnąć, ponieważ wiedzą, że jestem niebezpieczny.

— To niegłupia teoria — odezwał się Chanyeol — Pomyśl, że trafiłaby cię parę centymetrów niżej i nie miałbyś oka...

— Cholera nie pomyślałem o tym. To wszystko przeszło już do rękoczynów. Wcześniej torturowano mnie nimi tylko psychicznie. 

Chanyeol zaczął nagle się śmiać, dosyć głośno i mocno walił przy tym w stół. Chen czekał, aż się uspokoi z miną, która mówiła coś podobnego do „O kurwa, co", ale też trochę się uśmiechał. Kiedy przestał się śmiać, Chanyeol uderzył czołem w stół i przestał się ruszać.

— Ej, Chanyeol, wszystko w porządku? - zapytał, lekko zaniepokojony.

— Tak, tylko...

— Tylko?

— Wszystko o tobie jest takie zabawne.

Chen uniósł brwi i zaśmiał się z niedowierzaniem.

— Ach, tak? Prawie straciłem wzrok, a ciebie to śmieszy?

— Nie, nie o to chodzi... ja...

— Cieszę się, że moje życie jest takie kurewsko śmieszne, ale...

Chanyeol nagle spojrzał na niego, opierając podbródek na blacie i podnosząc na niego wzrok swoich dużych czarnych oczu.

— Nie jesteś zły, prawda?

— Co ty? Po prostu nie opowiedziałem ci jeszcze o tym chińczyku. 

Kiedy skończył opowiadać o Minghao, Chanyeol zrywał boki ze śmiechu, dość dosłownie.

— Serio stracisz jakiś kilogram na tym wszystkim, to nawet nie jest takie śmieszne.

Chanyeol nie przestawał, a Chen poczuł się trochę zażenowany, więc szturchnął go lekko w ramię.

— Ej, no weź się uspokój.

Wycierał ostatnie łzy z oczu i spojrzał na niego, nadal trochę uśmiechnięty, ale spoważniał choć odrobinę.

— Wybacz, mam skłonności do takiego... przesadzania.

— Zauważyłem. I nie to, że mi to przeszkadza, po prostu jesteśmy tak głośno, że zaraz nas wyrzucą ze sklepu.

Na to Chanyeol też się zaśmiał, ale trochę ciszej. Serio, Chen odkrył, że ten człowiek śmieje się ciągle, kiedy tylko ma po temu jakąś okazję.

— Jesteś niemożliwy, Jongdae.

— Ale ty masz dzisiaj dobry humor.

— Nie, chyba po prostu normalny. Nie jestem na granicy życia i śmierci, widzisz, wyspałem się.

— Zazdroszczę — powiedział Chen, dopijając cappuccino, które skończyło się zbyt szybko.

— Poza tym poprawiasz mi humor tymi swoimi opowieściami — przyznał — Masz więcej?

Chen naprawdę nie chciał być wyproszonym ze sklepu, więc pokręcił głową.

— Zostawmy je na następny raz — odparł.

Chanyeol otworzył szerzej oczy.

— Masz więcej?

— Mam ich miliony. 

Zaświeciły mu oczy, w jakiejś dziwnej, przerysowanej ekscytacji, prawie dziecinnej. Chen trochę miał ochotę pogłaskać go po głowie, ale to by było dziwne, więc się powstrzymał i robił wszystko, aby jego dłonie pozostały na kubku, który ciasno ściskał palcami.

— Nie mogę się doczekać.

Chen uśmiechnął się, a potem spojrzał na godzinę i jego uśmiech podupadł.

— Chyba muszę się zbierać — powiedział, ale nie ruszył się z miejsca.

— Jak to?

— Mam zajęcia za dwadzieścia minut.

— Och.

— Mhm.

Puścił swój kubek i sięgnął po kurtkę, którą zawiesił na krześle za sobą. Chanyeol nadal siedział an swoim miejscu, zagryzając wargi, jak pierwszoklasista, zastanawiający się nad jakimś trudnym zadaniu z matematyki.

— Mogę cię podprowadzić — zaproponował w końcu i natychmiast podniósł się, wkładając kurtkę i wsuwając niedelikatnie krzesło. 

Chen skrzywił się na ten dźwięk, a potem spojrzał na Chanyeola.

— Nie masz swoich zajęć?

— Mam po drodze. Co masz?

— Poezję.

— Zazdroszczę.

— Nie ma czego.

— Ja mam rysunek techniczny — powiedział, jakby to tłumaczyło, dlaczego uważa, że poezja jest lepsza.

— To nie brzmi źle.

— Ja tego nie znoszę.

— Biedny... — powiedział Chen — Zmień kierunek.

— Na to już za późno. Za dużo pracy włożyłem w to co teraz robię, żeby nagle przejść na co innego... choć... opowiadaj mi więcej o swoich zajęciach z literatury, a może ostatecznie zmienię zdanie.

— Powinienem w takim razie przestać sączyć tę truciznę w twoje uszy.

Chnayeol zaśmiał się i uderzył go w ramię, dość mocno. Potem popatrzył na niego, jakby zdał sobie sprawę ze swojej siły.

— Ej, sorki, to głupi nawyk. Boli cię?

Chen pokręcił głową.

— Nie, w porządku. Nie jestem ze szkła.

Wyszli ze sklepu i zaczęli iść w kierunku, w którym Chen miał zajęcia. Chanyeol nosił grubą, wełnianą czapkę, która wyglądała na ciepłą i choć nie prezentowała się zbyt dobrze, zaczął mu jej zazdrościć. Wiatr owiewał jego uszy i plątał włosy na jego odkrytej głowie.

Nie mówili do siebie zbyt wiele, chyba było na to zbyt zimno. A przynajmniej po stronie Chena, mu było zbyt zimno, ponieważ nigdy nie nosił ze sobą rękawiczek i szalika. To było naprawdę głupie, zwłaszcza późnym listopadem.

Chen zatrzymał się przed odpowiednim budynkiem, a Chanyeol stanął zaraz przy nim i spojrzał na starą, chyba zabytkową budowlę.

— Nigdy nie byłem w tej części uniwersytetu.

— Ja nigdy nie byłem u inżynierów — powiedział Chen — Izolują was. 

— Ścisłowcy nie mogą mieć nic wspólnego z humanistami, bo jeszcze zbyt im się to spodoba i zboczą.

— Ty już zboczyłeś.

— Ja zawsze lubiłem książki.

— O, no to... — uniósł brew Chen — na jakiej podstawie stwierdziłeś, że będziesz architektem?

Chanyeol wzruszył ramionami.

— Chyba moja mama powiedziała, że to dobry pomysł. Albo moja starsza siostra... powiedziała, że to dobry kierunek. 

Chen popatrzył na niego, nie mogąc uwierzyć.

—  Chyba nie powinienem innym dawać decydować za siebie. Nigdy więcej.

— Myślę, że trochę się spóźniłeś ze swoim postanowieniem — powiedział Chen.

— Też tak myślę.

Chen rozłożył ręce, a nagły podmuch wiatru sprawił, że przeszedł go dreszcz.

— Ale uczymy się na błędach, widzisz, ja myślałem, że mój kierunek będzie łatwy.

— W taki sposób oboje skończymy nieszczęśliwi, bo nauczyliśmy się zbyt późno.

Chen schował ręce do kieszeni, kręcąc głową.

— Myślę, że nie będzie tak źle — powiedział, a potem sprawdził godzinę na telefonie. 

Zostało pięć minut.

— Musisz iść? — zapytał Chanyeol, zanim zdążył otworzyć buzię.

Pokiwał głową. 

— Niestety, ale... dzięki za spotkanie.

Chanyeol się nie odezwał, więc ruszył w kierunku wejścia, ale wtedy poczuł, jak łapie go za rękę, próbując zatrzymać w miejscu.

— Daj mi swój numer? — patrzył na niego z jakąś taką determinacją, nadal trzymając go za nadgarstek.

— Nie wystarczy ci mój instagram?

Chanyeol puścił jego rękę i zaśmiał się trochę zażenowany. Podrapał po głowie i wyglądał niezwykle niezręcznie. Chen pomyślał, że powinien się nauczyć, w jakich sytuacjach powinien żartować.

— Dajesz mi kosza?

Byli już na tym poziomie, że mógł mu dać kosza?

— Następnym razem, Chanyeol, teraz naprawdę się spieszę — odparł i miał nadzieję, że ten mu odpuści.

— Okej — odparł, a uśmiech znowu dosięgał jego oczu.

— Okej.

— No... to dziękuję za kawę i... — złapał się palcami za rękaw kurtki — I następnym razem to ja stawiam.

— Oczywiście — odparł Chen z uśmiechem — Mam nadzieję, że to nie będzie znów ta lura z kafeterii. 

Zaśmiał się na to i pokręcił głową.

— Przyrzekam, że tym razem kupię ci coś o wiele lepszego.

— Trzymam za słowo.

Chanyeol odwrócił się i odszedł powoli w kierunku swoich własnych zajęć.

Chen stał jeszcze przez chwilę przed budynkiem i patrzył, jak się oddala, a potem wyciągnął z kurtki papierosa, chudego i własnoręcznie skręconego. Spalił go szybko, odrobinę w desperacji i odetchnął głęboko.

Naraz znikąd pojawił się Baekhyun, który co prawda miał być na tych samych zajęciach, co on, ale Chen nadal poczuł, jak totalnie się go nie spodziewał. Szedł do niego z dziwnym uśmiechem, otulony ciasno kurtką. Zatrzymał się przy nim i zapytał niewinnie:

— Jak tam czoło?

— Okej.

Potem jak z pistoletu:

— To był twój chłopak?

— Jesteś głupi.

Baekhyun zachichotał jak jakiś diabeł.

— Nie no, wybacz, ale ostatnio mało o ciebie dbam i może znalazłeś sobie kogoś na zastępstwo. Wiesz, zrozumiałbym to. 

— Ty się mną kiedykolwiek zajmowałeś?

— Praktycznie cię wychowałem, ty niewdzięczny dzieciaku, praktycznie cię wychowałem.

— Jesteś ode mnie starszy jakieś trzy miesiące.

— Dobra, dobra, tu nie chodzi o wiek... ale, serio, kto to był?

— Gość, którego poznałem w bibliotece.

Całe zainteresowanie z Baekhyuna nagle wyparowało.

— Nuda — powiedział i otworzył drzwi wpuszczając Chena pierwszego do środka — Ale co to był za nerwowy papieros?

Patrzył na niego z uśmiechem i wyglądał, jakby wszystko wiedział. Bo wiedział i Chena to denerwowało, kiedy dawał mu to tak jasno do zrozumienia.

— Zamknij się — odburknął Chen i wzruszył krótko ramionami.

Baekhyun zarzucił mu rękę na ramię ze śmiechem i oboje ruszyli schodami do sali wykładowej.

— Ale ten twój gość ma czapkę z batmana. Jak ty go znosisz?

— Daję radę z tobą, uwierz, że żaden inny człowiek nie jest wtedy wyzwaniem.

Ale Baekhyun nie słuchał go.

— Musisz dać mi go kiedyś poznać. 

Chen postanowił ignorować jego gadaninę.

— Serio, widziałem się z nim drugi raz w życiu. 

— A on już trzymał cię za rękę?

— Chciał mój numer telefonu.

— Dałeś mu?

— Nie.

— Czyli...

— Nie.

— Ale skoro tak to...

— Nie.

Kolejne pytanie Baekhyuna zostało ucięte przez otwarcie drzwi na salę wykładową. 

odautorskie:  chanyeol wyspany jest trochę inny. chen normalnie nie pali. zobaczycie. on jest odpowiedzialnym młodym człowiekiem.

















Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top