Rozdział 1.1


Zielone światło.

Pośpiesznie wysunął stopę do przodu, nie zwracając uwagi na nadjeżdżający samochód, który nie zatrzymywał się pomimo sygnalizacji świetlnej, świecącej się na czerwono dla kierowców. Pojazd z zawrotną prędkością zbliżał się do przejścia dla pieszych, lecz nieszczęsnemu wypadkowi zapobiegł ciągły dźwięk klaksonu, który wybudził mężczyznę z zadumy. Pieszy w ostatniej chwili cofnął się z jezdni. Zdenerwowany rzucił wiązankę przekleństw za odjeżdżającym w oddali pojazdem. Wziął głęboki wdech, aby się uspokoić.

Był już spóźniony do pracy, na dodatek w pierwszy jej dzień. Matka była przeciwna temu zatrudnieniu; mówiła, żeby zajął się na spokojnie studiami oraz skupił na kształtowaniu dobrej podstawy na przyszłe plany, jednakże nie chciał słuchać matczynych wywodów ze względu na chorą siostrę. Nie dosyć, że rodzice opłacali mu studia, to mieli spore wydatki na leczenie małej, która chorowała na białaczkę. Zdiagnozowali u niej raka, gdy był na drugim roku studiów. Ostatnimi czasy było z nią coraz gorzej. Nowotwór postępował z dnia na dzień, nie zważając na jej młody wiek. Sara była jego jedynym rodzeństwem. Traktował ją jak prawdziwą księżniczkę. Organizował dla niej najróżniejsze atrakcje, obsypywał mnóstwem prezentów. Wszystkie niespodzianki po to, aby chociaż na chwilę mogła poczuć się jak zdrowe dziecko. Obawiał się, że siostrze nie zostało zbyt dużo czasu. Głównie z tego powodu postanowił się usamodzielnić i zacząć zarabiać na siebie, po prostu nie widział innej opcji. Jedyną ścieżkę, jaką dostrzegał, było zrezygnowanie z wygód na rzecz gwiazdki, która jak nikt inny wierzyła w możliwości swojego brata i dopingowała każdy jego szalony pomysł, powtarzając: ‚‚Jak nie ty, to kto tego dokona?’’, po czym przytulała się do niego. Na co matka wywracała oczami. Próbowała wciągnąć męża do odwiedzenia syna od tego pomysłu, ale on jedynie usiadł wygodnie w fotelu, nabił fajkę tytoniem, zapalił ją i czytając lokalną prasę, raz po raz zaciągał się dymem. Gdy małżonek podnosił wzrok znad gazety, kobieta pretensjonalnie trykała swojego męża łokciem, patrzyła na niego wymownie wytrzeszczonymi oczami oraz przechylała głowę w stronę syna, a jak te subtelne znaki nie działały, to zaczynała swoją śpiewkę, żeby ten coś w tej sprawie zrobił:

— No weź, ty mu coś powiedz, Andrzej. Przemów mu do tej łepetyny. Niech się chłopak ogarnie. Andrzej, czy ty w ogóle mnie słuchasz?

Mężczyzna opuścił bezradnie gazetę na kolana i wyciągnął fajkę z ust, bo trajkotanie żony doprowadzało go do szewskiej pasji.

— Oczywiście, że cię słucham, kochanie — przytaknął, przewracając stronę gazety.

— Chyba jednak nie. Czy masz chociaż trochę pojęcia, o czym ja mówię, Andrzej? Nie widzisz, co nasz synek chce zrobić? No Andrzej, nie osłabiaj mnie, weź swój tłusty tyłek w troki, bo zaraz nie zmieścisz się z powrotem do rozwalającego fotela, na którym co wieczór czytasz te gazety, walające się po całym mieszkaniu, i palisz fajkę, czekaj... Andrzej! Ile razy ci mówiłam, że w domu nie wolno palić! — Wyrwała mu używkę z dłoni. Podeszła do zlewu. Nerwowym ruchem stuknęła fajką o brzeg umywalki, aby usunąć żarzący się tytoń.

— Kochanie, czego ty tak się denerwujesz? — skrzywił się na widok spływającego do odpływu resztek drogiego, urodzinowego prezentu od kuzyna.

— Ty mi tu nie ‚‚kochaniuj’’. Dobrze wiesz, o co mi chodzi. — Obróciła się do niego przodem. Skrzyżowała ręce pod biustem, świdrując małżonka wzrokiem. — No i który raz ci dzisiaj mówię, że nie wolno w domu palić!

— Masz rację, muszę skończyć z tym okropnym nałogiem. — Widząc triumfalny uśmiech na twarzy kobiety, nie mógł się powstrzymać i dodał: — Aczkolwiek co do naszego jak to mówisz synka, się mylisz. Jest już dorosły. Może sam podejmować decyzje, więc przestań biadolić. Nie ma się czego obawiać, przecież wychowaliśmy go najlepiej, jak potrafiliśmy na mądrego, kulturalnego oraz odpowiedzialnego człowieka. Teraz przyszła pora, aby sam zarządzał swoim życiem. Postąpi tak, jak będzie uważał za słuszne.

Wstał z fotela, zaczął grzebać w stosie papierowych opakowań, nucąc przy tym dobrze znaną im melodię. Wyciągnął szukany winyl, nałożył go na stary gramofon i chwilę później słychać było pierwsze dźwięki ich piosenki. Następnie ukłonił się z gracją dżentelmena i wyciągnął dłoń w geście zapytania. Ona jedynie westchnęła z deka naburmuszona, obracając się do niego bokiem.

— Mogę prosić panią do tańca? — ponowił prośbę, bo wiedział, że żona nie będzie się długo opierać i miał rację. Choć stała niewzruszona, to, gdy tylko chwycił ją w ramiona, oburzenie ustąpiło miejsce rozbawieniu. Obydwoje tańczyli w rytm piosenki, ich piosenki, przy której się poznali.

Chłopak mógł liczyć na wsparcie ze strony ojca, który dosyć liberalnie podchodził do zasad wychowywania dzieci. Na dodatek poszczęściło mu się, ponieważ kumpel załatwił dla niego rentowną pracę w firmie ojca. Przyjął ofertę, choć wiedział, że nie pomógł z dobrego serca. Przyjaciel po prostu nie kwapił się do roboty i za wszelką cenę starał się wymigać od odpowiedzialności, jaką ojciec próbował nałożyć na jego barki, aby utorować synowi dobry start w przyszłym zarządzeniu rodzinną firmą, ale on jako typ rozrywkowego człowieka wolał podążać za młodzieńczym szaleństwem. Nawet jeśli nie była to szczera chęć pomocy bliźnim, to czemu nie skorzystać z okazji i nie chwycić byka za rogi w dziedzinie architektury jaką studiował, i w której chciał się rozwijać, a nie marnować się jako kasjer w pobliskim McDonald'sie, krok po kroku budować swoje stanowisko. Chociaż żadna praca nie hańbi, to trzeba brać, co się ma, a jak ma się okazję, żeby przeskoczyć pewne etapy dorabiania swojego stanowiska, trzeba brać bez zastanowienia się.

Otrząsnął się ze wspomnień wczorajszej rozmowy z rodzicami, którą było mu dane wysłuchiwać przy kuchennym stole przed wyjazdem z rodzinnego miasteczka. Szybkim krokiem przemierzył pasy, skręcił w uliczkę po prawej, na końcu której znajdował się duży biurowiec. Przeszdłwszy przez automatyczne drzwi, poprawił krawat ze zdenerwowania, rozglądając się po gwarnym holu. Ludzie, kierując się do windy, przechodzili przez bramki, oddzielające wejście na wyższe piętra. Niewielka część osób krzątała się jeszcze po przestrzennym parterze, a jeszcze inni dopijali w pośpiechu kawy w małej kawiarence. Podszedł do recepcji, gdzie siedziała szczupła brunetka z włosami upiętymi w misterny kok, z którego nie wystawał najmniejszy kosmyk włosów. Ubrana była, jak każdy w tym budynku — w formalny strój. Miała na sobie dopasowaną do sylwetki białą koszulę, zawiązaną na łabędziej szyi czerwoną, jedwabną apaszkę, granatową, ołówkową spódnicę oraz w tym samym kolorze żakiet z karmazynową podszewką uwydatnioną poprzez podwiniecie rękawów do połowy przedramion. Zajęta pracą nie zauważyła go. Jej palce z zawrotną prędkością poruszały się po klawiszach klawiatury, natomiast wzroku nie odrywała od ekranu komputera. Przyłożył pięść do buzi i odchrząchnął w nadziei, że go dostrzeże, ale właśnie zadzwonił telefon, toteż, nie patrząc na niego, jedynie co powiedziała, to:

— Niech pan poczeka chwilę. — Przyłożyła komórkę do ucha. Obróciła się tyłem do niego i oparła o blat. — No hej! Dzwoniłam wczoraj do ciebie, nie odbierałaś... Aha! Co ty mówisz!?... Oświadczył ci się! To cudownie!... Ale i tak jakoś z tym zwlekał. Ile jesteście razem, z dwa lata?... No przecież powiedziałam, że cztery. Za kogo ty mnie masz. Co za przyjaciółka by była ze mnie, gdybym tego nie wiedziała. Teraz trzeba kogoś dla mnie znaleźć... To już nieaktualne. Nie chcę o nim nawet myśleć. Okazał się totalnym palantem, nie, to za mało powiedziane. Totalnym palantem do kwadratu. Opuśćmy kurtynę milczenia na to coś. — Nakreśliła krzyżyk w powietrzu dwoma palcami, przyłożyła je do ust, a następnie potrząsnęła nimi jakby chciała z nich coś strząsnąć. Siedziała przez moment w ciszy nic nie mówiąc, zaś długo nie wytrzymała, ponieważ zaraz wybuchła dość spokojnym głosem. Złość okazywała jedynie dłonią, którą ściskała kartkę, reszta ciała była opanowana. — Co za palant do kwadratu. Niech się trzyma się zdala ode mnie, bo mu nogi z tyłka powyrywam albo jeszcze lepiej, to co mu między nimi dynda! Jak on mógł mnie zdradzić z tą dziwką!... Co ja bym bez ciebie zrobiła. Masz rację, muszę wymazać go sobie z pamięci na dobre. W takim razie lepiej porozmawiajmy o tobie. Na kiedy mam się szykować?...

— Przepraszam, ale jestem już spóźniony — rzekł z deka zdenerwowany, lecz trzymał emocje na wodzy, nie chciał wyjść na nieuprzejmego w pierwszy dzień w tym miejscu, chociaż bardzo go korciło, żeby podnieść głos i skrzyczeć ją za to, że zajmuje się sprawami prywatnymi w czasie pracy, ale zamiast tego wziął głęboki wdech i powiedział stonowanym głosem:

— Jestem umówiony z panem Olańskim w sprawie rozmowy o pracę.

— Poczekaj minutkę, bo mi tu taki jeden nie daje spokoju... — Tego już za wiele, pomyślał. Otworzył buzię, żeby zwrócić uwagę, ale ona wyprzedziła go: — Jaka pana godność i dokument potwierdzający tożsamość. Prezes Olański jeszcze nie przyjechał. Proszę się nie martwić, nigdzie pan się nie spóźnił.

— Matthew Twight — odpowiedział rozdrażniony. Sięgnął po portfel znajdujący się w tylniej kieszeni spodni. Wyciągnął dokument, o który poprosiła, a następnie położył na blacie plastikowy prostokąt, przestając się stresować.

Odłożywszy telefon obok torebki, usiadła na fotelu. Bezwiednie wykorzystując powszechne prawa dynamiki, sprawiła, że krzesło podjechało bliżej komputera. On z lekka osupiały jej bezpretensionalnym tonem, który wskazywał, że nie ma sobie nic do zarzucenia pod względem wykonywania przyznanych jej obowiązków. Podziękował w duchu za nie udzielenie dziewczynie reprymendy. Skoro miał tu przychodzić dzień w dzień w najbliższym czasie, to nie chciał narobić sobie wrogów.

Sięgnęła po dowód, przyciągnęła go sobie koło klawiatury, szurając przy tym po marmurowym blacie pomalowanymi na czerwono paznokciami w kształcie migdałków  i, gdy spojrzała na zdjęcie widniejące na dokumencie, zawiesiła się na moment. W końcu raczyła spojrzeć się w stronę stojącego przed nią chłopaka.

— Miło cię poznać, Matthew. Mam na imię Adrianna. — Wyciągnęła ku niemu rękę na powitanie i zatrzepotała zalotnie rzęsami. Odwzajemnił gest w lekkim osłupieniu. — Jak będziesz wychodził, wpadnij do mnie, to przygotuję ci stałą przepustkę, a na razie masz jednorazową wejściówkę.

Wziął kartę magnetyczną, odbił ją przy bramce, po czym poszedł w stronę windy. Wszedł do blaszanej klatki i ostatnie co widział przed zamknięciem się drzwi, to podążająca za nim wzrokiem sekretarka, która uśmiechnęła się, gdy ich spojrzenia się zetknęły. Niemrawie odwzajemnił gest, ale parę sekund później był już myślami w gabinecie na jednym z najwyższych pięter budynku.

--------------------
Jak Wam się podoba? Co sądzicie na temat bohaterów? Ogólnie to pomysł na to opowiadanie powstał, gdy robiłam pracę plastyczną (okładkę pod którą jest to oppo) na konkurs o tytule "Jestem asertywny".

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top