6. sieczka z mózgu
ktoś jeszcze pamięta o tym ff?
Od małego ktoś ci wmawia „możesz być kim chcesz". Możesz być lekarzem, prawnikiem, astronautą, albo prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki, jeśli tego zapragniesz. Możesz zwojować świat. Możesz błyszczeć i każdy będzie cię podziwiał. Jako dziecko wychowujesz się w przeświadczeniu, że cały ekosystem jest przystosowany adekwatnie pod ciebie. Rodzice trzęsą się z przerażenia, gdy się potykasz i zdzierasz kolano, starsze rodzeństwo musi ci ustępować i oddawać każdą zabawkę. Słuchasz jak są uciszani, bo ty odbywasz popołudniową drzemkę, widzisz jak ktoś zabiera im pilota, bo masz ochotę na bajkę, wiesz że wystarczy jedno łkanie, by mama rzuciła cokolwiek robi, chcąc uchylić ci nieba. Wydaje ci się, że to ty jesteś głównym bohaterem historii o prawdziwym sukcesie.
Później dojrzewasz. Nadchodzi moment prędkiego spotkania z rzeczywistością i tak nagle uświadamiasz sobie, że więcej jest takich istotek twojego pokroju, które są oczkiem w głowie domowników, ale razem, jako grupa w przedszkolu, w pierwszej klasie, tworzycie tylko bezbarwną masę zapłakanych dzieci.
Orientujesz się, że nie zawsze ktoś będzie bił brawo dla twoich osiągnięć. Gdzie ten dumny tata, który niesie cię przez całe podwórko, byś w domu krzyczał dziesięć razy pod rząd „mama, mama, mama"? Gdzie babcia nagrywająca twoje pierwsze zmagania z napisaniem twojego imienia? Czasem mam wrażenie, że moi rodzice dali mi imię tak proste do bólu tylko po to, bym mógł szybko je napisać, a ten bohomaz mógł szybko zostać przypięty magnesem do lodówki.
Coś ci się udaje, przez całe twoje dzieciństwo i dojrzewanie, zbierasz serię osiągnięć, które w rzeczy samej nie mają najmniejszego znaczenia, gdy dorastasz. Rodzice dalej są dumni z twoich piątek z matematyki, ale ty nie skupiasz się tak bardzo na ich atencji, bo obserwując znajomych i przyjaciół, pragniesz rozwijać się trochę w innych dziedzinach. Takich jak zawody na picie piwa, jak wyścigi wózkami sklepowymi za marketem, jak licytacja kto miał więcej dziewczyn i kto dostaje wyższe kieszonkowe.
Wychodząc z bańki doskonałego dzieciństwa, trafiasz w otchłań często dobijającej rzeczywistości, do której wiesz, że nigdy nie będziesz pasować, bo tam nikt nie będzie się nad tobą spuszczał. Tam wszyscy zapragną cię pożreć, bo robisz coś lepiej niż oni.
Nie miałem parcia na szkło, moja mama miała. Zależało jej na tym, bym był doskonały i czasem potrafiłem taki być. Nauczyciele mnie uwielbiali, bo zawsze byłem przygotowany, nigdy się nie spóźniałem, a moje oceny stały się powodem, dla którego spora część innych uczniów dostawała w domu opieprz, że nie uczą się tak świetnie.
Ludzie ze szkoły też mnie lubili. Nie na tyle, by zapraszać mnie na szalone domówki, gdzie, no błagam, i tak bym nie poszedł. Ale rozmawialiśmy, czasem wychodziliśmy na lunche, spędzaliśmy wspólnie czas... Miałem swojego najlepszego przyjaciela, Ashtona, stanowiącego równowagę dla mojego spokojnego charakteru, bo potrafił odwalić, za przeproszeniem niezłą trzodę. Ale wciąż... Żyłem w uporczywym przeświadczeniu, że ja tam nie pasuję.
Bo naprawdę nie umiałem licytować się o ilość zaliczonych lasek, jakby... Nie potrzebowałem tej bliskości. Czułem się totalnie wyalienowany w tej kwestii. I nagle pojawił się taki Michael, który wręcz odwrotnie, uwielbiał bliskość... Ludzi, a ten fakt sprawiał, że przez moje plecy przechodził dreszcz na choć drobną, nieśmiałą myśl, że moja mama kiedyś mogłaby usłyszeć z moich ust, że jestem innej orientacji seksualnej niż ta z ustawień fabrycznych.
Temat seksualności w moim domu był maksymalnym tematem tabu. Więc to co poczułem, gdy spędziliśmy razem noc w aucie, śpiąc w siebie wtuleni, zrzuciłem całkiem na zmęczenie i emocje.
Bo jeśli nie podobała mi się żadna dziewczyna, to chyba nienormalne, żeby spodobał mi się chłopak, prawda?
Problem w tym, że nie jestem idiotą i wiem, że to nie jest prawda.
*
- Jak tak bardzo pękasz to ja do niej zadzwonię. – Clifford wywrócił teatralnie oczami, odpalając papierosa przy otwartym analogowo oknie.
Samochód którym jechaliśmy był stary, ale zdecydowanie mi się podobał, jemu chyba też, bo chłopak traktował go ze szczególną czułością.
- Znasz moją mamę. – Zrobiłem znacząca minę, po raz tysięczny wahając się przed wykonaniem tego telefonu.
Przełknąłem ciężko ślinę. Niby co ja miałem jej powiedzieć? Prawda wydawała się odpowiednią opcją, gdybym chciał wrócić w tempie natychmiastowym, a potem zobaczyć Mike'a w poprawczaku, problem w tym, że ja naprawdę nabrałem ochoty na odwiedzenie Bena w Nowym Jorku, a nadanie mojemu życiu więcej barw, niż obejrzenie po raz kolejny Ricka i Morty'ego, brzmiało wyjątkowo kusząco.
To fakt, ja naprawdę chyba nudziłem się w domu i jestem okropnym masochistą, skoro dopadły mnie takie wnioski po porwaniu przez Michaela. Jestem durny, ale mu ufałem. Jakby... Miałem ku temu podstawy, okej?!
Chłopak chyba zapragnął wyświadczyć mi przysługę, bo gdy zagryzałem dolną wargę po raz kolejny, w wielkim zawahaniu, on bez większych ceregieli nacisnął zieloną słuchawkę. Spojrzałem na niego oburzony, uchylając z przerażeniem usta.
- Michael!
Uderzyłem go mocno w ramię, na co zaczął się złowieszczo śmiać. Oddał mi. Zatem zaczęliśmy się przepychać, do momentu, gdy po drugiej stronie rzeczywiście nie usłyszałem głosu Liz Hemmings. Mój żołądek wywinął takiego fikołka, że wiedziałem, że jeszcze moment i zwymiotuję z emocji.
- Halo? – zapytała niepewnie, nie słysząc reakcji z mojej strony. – Kto mówi? – No tak, dzwoniliśmy z telefonu Clifforda, bo mój został w domu.
- Mamo? – zapytałem niepewnie.
- Luke, Boże, ty żyjesz! Co się z tobą działo?! Chciałam dzwonić na policję, ale Karen mnie uspokoiła. Michael ci coś zrobił? Jesteś cały? Mam po ciebie przyjechać.
Rumieniec zapiekł moje policzki, a serce podeszło mi do gardła. Mike tylko uśmiechnął się i nonszalancko strącił popiół z papierosa za okno. Auto stało zaparkowane na jakimś zboczu, gdzie cudem złapaliśmy zasięg i właściwie staliśmy tam, bo musieliśmy się w końcu odlać.
- Nic mi nie jest. – Uspokoiłem oddech. – To był tylko głupi żart, Michael miał mnie przewieźć tylko do końca miasta, a potem wysadzić, ale uznałem, że skoro już nadarzyła się okazja, to odwiedzę Bena.
- Słucham?! – Uniosła się, więc zacisnąłem mocno powieki, jakby z nadzieją, że jej krzyk po mnie spłynie. – Cz ty jesteś normalny?! Ja tu od zmysłów odchodzę! Wiesz, że ten chłopiec jest jakiś skrzywiony psychicznie...
- Panią też miło słyszeć, pani Hemmings. – Miał siedzieć cicho, to że jego telefon był stosunkowo głośniejszy niż mój, nie pomagało w sytuacji. Zgromiłem chłopaka wzrokiem.
- Jestem na ciebie wściekła, Lucas. Wściekła, życzę sobie, żebyś w tej chwili wrócił do domu, albo powiedział gdzie jesteś, inaczej sama cię znajdę i do pełnoletniości nie wyjdziesz z pokoju nigdzie indziej niż do kościoła, albo do szkoły.
- Ja nawet nie mam na imię Lucas – wyburczałem nieśmiało, wywołując lekki chichot Mike'a. Znów uraczyłem go wrednym spojrzeniem, więc tylko uniósł lekko ręce w geście kapitulacji, a ten jego luz sprawił, że i mnie zrobiło się tak jakoś lepiej, więc moje kąciki ust drgnęły ku górze.
- Luke...
- Przepraszam no, nie spodziewałem się, że tak wyjdzie. To naprawdę miał być głupi żart Michaela, ale nie mogę spędzić całego życia na oglądaniu Netflixa i wyciąganiu Ashtona z rowu. Chcę skorzystać z tych wakacji, a nie pojadę z nim dalej, tylko do Bena, a od Bena wrócę pociągiem.
- Już ci zrobił sieczkę z mózgu.
- Mamo.
- Jestem na ciebie tak wkurzona.
- Mamo... - Westchnąłem ciężko, masując skroń. Poczułem na sobie zmartwiony wzrok Clifforda, więc siłą rzeczy przez moment patrzyliśmy sobie w oczy. On był... Bardziej spokojny i w jakimś sensie czuły wtedy, a ja się po prostu bałem, nie tej podróży, a tego, że mama mnie znienawidzi i że przestaję rozumieć własne reakcje. Jednak coś mi zaświtało, więc postanowiłem się o to zaczepić. – Karen wie, że Mike wyjechał?
- Nie wiedziała, zabrał auto swojego ojca, ale powiedziała, że mają drugie i sobie poradzą, a skoro zarobił sobie te pieniądze sam, to może jechać, jak to ujęła, wpizdu. – Przygryzłem dolną wargę, jak oparzony zerkając na swoją dłoń, którą prawie wydłubałem dziurę w koszulce.
Odniosłem wrażenie, że nie zniosę wzroku Michaela, że nie mogę mu teraz patrzeć w oczy, bo zrobiło mi się tak realnie źle i przykro, że znów zebrało mi się na wymioty. Dlaczego to tak wyglądało? Zapragnąłem wówczas zakwestionować całe swoje jestestwo, bo ktoś podważył wszelkie pojęcie, jakie miałem na temat rodziny. To naprawdę nie było normalne, żeby ona nawet nie próbowała się z nim skontaktować. Żeby nie martwiła się o swoje jedyne dziecko.
- Mamo, ja naprawdę pojadę do Bena, jesteśmy już w połowie drogi do Nowego Jorku. Możesz mi potem dać szlaban na oddychanie, ale... Zależy mi na tym.
- Luke.
- Przepraszam, kończę, bo telefon Mike'a ma mało baterii.
- Luke!
Nie słuchałem jej, rozłączyłem, oddałem mu komórkę i skupiłem się na obserwowaniu jak chłopak odpala samochód. Milczeliśmy wsłuchując się w muzykę, nie rozmawialiśmy ze sobą, a mnie realnie bolało serce, bo dowiedziałem się właśnie o rzeczach, o których nie miałem pojęcia.
- Nie musi być ci smutno, moi starzy po prostu tacy są – powiedział. – Hej, jak zaczniesz smęcić, to naprawdę cię wysadzę. – Zaśmiał się sam z siebie, a ja znów zerknąłem niepewnie na jego profil.
Znów przygryzłem wargę, która aż rozbolała mnie od mocy tego ugryzienia. Zdobyłem się na odwagę.
- Nie musisz udawać, że nie jest ci smutno, Michael.
Odpowiedział lekkim, pokrzepiającym uśmiechem, ale nic nie odparł, podgłośniając po prostu radio na tyle, bym nic nie mógł już powiedzieć.
Wywróciwszy oczami, znów badałem spojrzeniem praktycznie niezmieniający się, leśny krajobraz i w takiej kontemplacji na temat rodzicielstwa i zranienia... Zasnąłem.
*
Nasze domy odkąd pamiętam stały naprzeciw siebie, dlatego mały Michael Clifford był pierwszym dzieckiem, z którym miałem kontakt tak w ogóle. Nasze mamy przyjaźniły się i traktowały jak siostry i teraz to wiem, ale kiedyś nie wiedziałem, że mimo wszystko kompletnie podważają sposób wychowywania tej drugiej strony. Dlatego nigdy nie mówiłem do Karen Clifford „proszę pani", zawsze była ciocią, albo po prostu Karen, przez co automatycznie wydawało mi się, że Mike też powinien mnie lubić.
Ja go wręcz uwielbiałem. Był ode mnie tylko rok starszy, co w wypadku kilkulatków robi dość znaczącą różnicę. Był wyższy, bardziej pewny siebie i więcej rozrabiał, a mnie to zwyczajnie imponowało.
Tamtego upalnego, letniego wieczoru, mimo że niebo całe zaszło się chmurami, spędzaliśmy czas we czwórkę, przy grillu, ale Mikey nie zachowywał się tak jak wcześniej. Nie chciał bawić się moimi zabawkowymi superbohaterami, nie chciał wspinać się na drzewo, albo oglądać bajek w swoim salonie.
On mnie zwyczajnie olewał, unikał, przez co się frustrowałem, było mi przykro i wręcz właziłem na kolana zmęczonej tym mamy.
Ja miałem pięć lat, on sześć. Jeśli dobrze pamiętam. Zazwyczaj to nie grało żadnej roli, chociaż słysząc z ust Mike'a, że nie zamierza niańczyć gówniarza i woli skupić się na swoich sprawach, łzy napłynęły mi do oczu.
Jego sprawą okazał się jakiś komiks, bo nawet jeśli nie umiał czytać, upierał się, że doskonale potrafi, tylko ja nie, więc go nie zrozumiem.
- Co jest? Cieszyłeś się, że będziesz się bawić z Michaelem. – Mama pogłaskała mnie po włosach, gdy znowu przylgnąłem do jej boku, odsuwając od siebie talerz z grillowaną, obraną parówką, którą mi pokroiła.
- On się ze mnie śmieje, że mi kroisz parówkę.
- Michael! – Karen momentalnie skarciła chłopca, na co ten tylko się zaśmiał pod nosem, przerzucając kolejną stronę komiksu. – Dlaczego tak nieładnie się dzisiaj zachowujesz?
- To nie ja, to Luke jest głupi – pokazał mi język, a ja tupnąłem nogą, wydając z siebie dźwięk obrażonego pięciolatka, którym byłem. – Ale z ciebie beksa.
- Nie prawda!
- Mike – upomniała go teraz Liz.
- Przepraszam za niego, zaczął się tak dziwnie zachowywać, bo poszedł do zerówki. – Kobieta zrobiła znaczącą minę, odbierając chłopcu jego zajęcie, na co on wywrócił oczami. – Może pójdziecie z Lukiem po zabawki, co?
- O, furtka jest otwarta, idźcie do nas po te swoje zielone stwory. – Moja mama kontynuowała, znów próbując mi wcisnąć parówkę, którą prawie się poplułem, bo nie miałem wielkiej miłości do jedzenia tamtego czasu.
- To jest Hulk. – Wyjaśniłem. – Mama kupiła mi Hulka – powiedziałem Michaelowi, a on zastanowił się przez moment.
Z ciężkim westchnieniem zszedł ze swojego krzesła, nawet nie zasunął go za sobą i bez czekania zaczął dreptać w kierunku płotu z furtką, oddzielającego nasze posesje.
- No idziesz?! – jęknął do mnie, a ja, jakby bojąc się, że mi ucieknie, pobiegłem w jego kierunku.
Kiedy weszliśmy do domu, bez słowa, bo wciąż był na mnie z niewiadomych przyczyn obrażony, usłyszałem pierwszy grzmot. Mój strach przed burzą jest wieczny, naprawdę. Narodził się sam z siebie i nigdy nie minął, dlatego w panice, chwyciłem rękę Michaela, który zabrał swoją, z głupim śmiechem.
Wiecie jak się poczułem?
Jak dno. Było mi tak cholernie źle, chciało mi się tak bardzo beczeć, że nie panowałem nad łzami, które zmoczyły moje policzki.
Kolejny grzmot, który Michael oczywiście olał ciepłym moczem, wyciągając karton z moimi zabawkami z szafki w salonie.
- Boję się – przyznałem, wyginając swoje palce. Zapaliliśmy światło, bo na dworze ściemniło się przez chmury, zwłaszcza gdy nagle lunęła ulewa.
Podbiegłem do okna, widząc że mama i Karen chowają się na ganku w ich domu i podejrzewałem, że nie ma najmniejszej opcji, że teraz przybiegną nas uratować, więc byłem skazany na obrażonego Michaela, z nadzieją, że się zwyczajnie nie posikam ze strachu.
- Ale ty jesteś baba – palnął, a ja, jakby na potwierdzenie jego słów pisnąłem, bo zobaczyłem błyskawicę za oknem.
Michael sam chyba się zląkł, albo widział, że niewiele mi brakuje do histerii, bo zrobiłem się cały czerwony na policzkach i zaczynam obgryzać paznokcie. Chłopiec westchnął, podszedł do mnie i teraz to on chwycił moją rękę.
- To tylko burza – powiedział. – Zaraz przejdzie.
- A jak nie?
- Chodź, nie becz.
Grzecznie poszedłem za Cliffordem, który pociągnął mnie wręcz na kanapę i ściągnął z niej koc, zakrywając nas całkiem tak, byśmy nie widzieli piorunów. W strachu przytuliłem się do niego, nie myśląc o tym, że Mike mnie teraz nie lubi. Chciałem poczuć się chociaż trochę bezpieczniej. Więc mnie objął, a ja mocno ściskałem materiał jego koszulki.
- Dlaczego ty się nie boisz? – zapytałem w panice, kiedy moje łzy moczyły ubranie Michaela.
- Bo jestem duży, a tata mówi, że duzi chłopcy się niczego nie boją.
- Obronisz mnie?
- Tak, bo jesteś dziecko.
- Michael, możesz znowu mnie kochać? – wymamrotałem wręcz tą prośbę, mocniej się w niego wtulając, a on westchnął ciężko.
- Przecież cię kocham. Tylko mnie wkurzasz.
*
Przebudziłem się zalany potem na stacji benzynowej, gdzie Clifford zatrzymał samochód. To wspomnienie, które mi się przyśniło sprawiło, że poczułem się strasznie dziwnie. Jako dziecko nie wiedziałem jeszcze do końca co znaczy kogoś kochać. Ale jeżeli miałem na myśli „obroń mnie" wtedy, chłopak spełnił swoje zadanie. Bo nawet jeżeli czasem rzeczywiście sam sprawiał, że się bałem i potrafił robić z mojego życia piekło, nigdy nie pozwolił mnie skrzywdzić nikomu innemu.
Obserwowałem profil Michaela, który pisał smsy, znów paląc papierosa za kółkiem, gdy auto stało na parkingu. Nie wiedział, że otworzyłem oczy, a ja z jakiegoś powodu nie chciałem, żeby wiedział, iż na niego patrzę.
Miał naprawdę piękne rysy twarzy. Był tak ładny i estetyczny w tym swoim wyobcowaniu oraz zranieniu tak naprawdę, że przestałem dziwić się młodszemu sobie tego, iż potrafiłem długimi godzinami go podziwiać.
Ale to nigdy nie oznaczało niczego więcej, niż po prostu zainteresowania i zajawienia. To nie mogło być prawdziwe „kocham", bo jak mógłbym kochać kogoś, kto tyle razy postawił mnie pod kreską? Albo w ogóle kogoś, kto nie był dziewczyną?
Mógłbym?
_____________________
kiedy częstotliwość rozdziałów to raz na pół roku xddddd
Jeśli chcecie możecie napisać mi takie ładne komentarze i mnie jakoś zachęcić do tego, bym pisała to ff, co w nim lubicie i czemu chcielibyście dalej je czytać idk
All the love, boo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top