| Prezent - /Donum/ |

-skreślenia-

- Jack -

Nigdy wcześniej nie obchodziłem świąt ,,bożego narodzenia''. Kwestią nie jest to, że moja Rodzina... albo raczej, że moi Rodzice są ateistami, czy coś w tym stylu.

Wręcz przeciwnie. Ich dzisiejszy rozkład wystąpień znam na pamięć.

O dwunastej idą do kościoła. Od czternastej, bankiet; w zależności od roku różni się tylko gospodarzami, ale te świąteczne przyjęcia dla partnerów biznesowych odbywają się zawsze, i równie zawsze moi Rodzice w nich uczestniczą.

I... są tam, tam składają sobie i wszystkim innym obecnym życzenia, wymieniają się ,,drobnymi'' (ale wciąż jakże drogimi) upominkami.

Ale mnie tam nie ma.

-i nigdy nie będzie-

Ja... nigdy w tym nie uczestniczyłem. W tym roku też tego nie robię.
Chociaż... nie, żebym spodziewał się czegoś innego.

Razem z moim brakiem uczestnictwa we wszelkich świątecznych spotkaniach, kolejną oczywistością jest też to, że nigdy nie dostałem też ,,prezentu pod choinkę''.

Nie jestem... typowym? normalnym? -ludzkim- dzieciakiem, który przymila się do rodziców tylko po to, żeby móc czerpać z tego wszelkie korzyści. Oczywiście, że nie.

W końcu jestem... samowystarczalny, bo tak zostałem wychowany. To po pierwsze. A po drugie... jest to jednocześnie jedna z tych wielu rzeczy, których kompletnie nie rozumiem u tych... u tych normalnych osób mojego wieku. To, jak się zachowują tej części roku. Każdej zimy; a, właściwie, to nawet nie tylko; w końcu, czy to wigilia, czy po prostu czyjeś... czyjeś urodziny...

-ty nawet nie masz prawa znać daty własnych narodzin, potworze-

...wszyscy... a może tylko znana mi widoczna większość? Bo w końcu, nie ja; czyli to już nie wszyscy... a może nie można mnie już nawet nazwać częścią tego wszystkiego?

...zbiera się w tym czasie, czy to śnieg, czy to deszcz. Zbierają się, cieszą się, dają prezenty, śmieją się, kroją ciasta, dzielą się wszelkimi słodyczami.
Ciepli. Są ciepli. Dzielą się między sobą ciepłem. Albo przynajmniej tak... tak jest u większości. Prawda?

Przynajmniej wszyscy, których znam, właśnie tak robią.

Co roku... nie... kilka razy w roku. Dużo mają tych okazji do wspólnych spotkań. Do dzielenia się ciepłem. Wielkanoc, urodziny, imieniny, gwiazdka, nowy rok.

Tak się składa, że wigilia jest z tego wszystkiego najgłośniejsza (przynajmniej w tej części Europy, w której aktualnie przebywam), chociaż sam nie rozumiem dlaczego.

Czy ten Jezus naprawdę był aż taki ważny, żeby co roku obchodzić jego urodziny? Naprawdę uratował aż tyle istnień? Więcej niż wynalazcy szczepionek, pionierzy medycyny, więcej niż sławni strażacy albo policjanci? Więcej niż generałowie podczas wojny?

Wiem, co zrobił, przynajmniej według tej śmiesznej książki, biblii, ale to w żaden sposób nie zmienia tego, że wciąż nie ma to dla mnie najmniejszego sensu.

Czy jeżeli uda mi się tak zaprogramować nanity, żeby te zmieniały wodę w wino; żeby pobudzały do życia zmarłych; żeby uzdrawiały nowotwory, ślepotę, czego sobie ludzkość nie zamarzy, to czy wtedy i moje urodziny będą obchodzone w ten sposób, w tak huczny sposób, i to jeszcze co roku?

...nie, to niemożliwe.

Nawet jeżeli jestem w stanie to zrobić, to wciąż nie będzie wystarczyło. Bo to nigdy, przenigdy nie starczy.

Nie powiem jednak, że jestem niezadowolony z tego, co mam teraz. Mam w końcu wszystko, czego mi tylko potrzeba. Co wciąż nie oznacza, że w najmniejszym stopniu rozumiem samolubność tych wszystkich innych lud... wszystkich innych w moim wieku.
Chociaż, może nawet nie mam prawa się z nimi porównywać?
Bo... bo w końcu to przecież tylko ja. 

W sumie, to może moja sytuacja jest dość podobna do tej całej wigilii, ale prawie cały rok.

-tylko próbujesz się pocieszyć. nie udaje ci się to-

Bo, w końcu... regularne spotkania z rodzicami? Są.

Radość z najmniejszych rzeczy? Jak przykładowo ten cudowny bandaż, który ostatnio...

-rok temu-

(i czy to też nie były przez przypadek wtedy okresy świąteczne?)

...od nich dostałem? Jest.

Świąteczne potrawy... świąteczna uczta, a te nasze wspólne posiłki... to prawie to samo, prawda?

-tylko ty nigdy nie jesz, w końcu ci nie wolno-

Więc tak, jest. Raz na jakiś czas, ale wciąż jest.

Mam wszystko, czego mi potrzeba, żeby przetrwać, więc po co byłyby mi te wszelkie inne przedmioty, które nazywają prezentami?

Przecież zawsze mogę sam je sobie zrobić, własnymi rękoma. A i tak pewnie wyjdą o wiele lepiej, aniżeli zaufałbym komuś innemu w ich wyrobie. Wątpię, żeby istniało coś, co człowiek jest w stanie zrobić w aktualnej epoce, czego nie wykonałbym nawet z zamkniętymi oczami.

Moim marzeniem zawsze było mieć cały świat.

Więc, dlaczego ludzie; z reguły tak zachłanni, tak samolubni; po prostu tyle nie pragną, nie dążą do tego?

Na przykład jak... jak... składają sobie te całe życzenia. Zawsze brzmią tak samo; tak... oklepanie. Dla mnie to nic więcej, a tylko puste, nic nieznaczące słowa. W końcu... po co komu zdrowie, miłość, szczęście, skoro nie są w stanie zdobyć świata? Gdyby mieli świat, to mieliby i wszystko inne. Wszystko by się po jakimś czasie znalazło. Zdrowie za pieniądze, miłość za szacunek, szczęście za poczucie satysfakcji.

-nie, żebyś zasługiwał na cokolwiek z tej listy-

Ludzie czasem naprawdę mnie zadziwiają; bo w końcu, czemu nikt inny do tej pory nie wpadł na taki pomysł? 

Wiem, że, kiedyś, na pewno; uda mi się to. Uda mi się przynajmniej zbliżyć do tego celu. Chociażby odrobinę. A wtedy... wtedy tyle mi będzie wystarczyć. Będę mógł wtedy umrzeć z uśmiechem na ustach.
I nie będę... nie potrzebuję, nawet teraz; tego wszystkiego, co większość nazywa ,,świętami''. Nie potrzebuję, nie potrzebuję. W końcu i tak nawet na to nie zasługuję, prawda?

Mimo tych wszystkich jakże logicznych, i, wydawałoby się, oczywistych wytłumaczeń; co roku, tego samego dnia, moje myśli wyglądają tak samo. Nienawidzę siebie za to, że w głębi serca... a może nawet i na samej powierzchni? jest takie... samolubne życzenie.

Życzenie, przez które nienawidzę siebie jeszcze, jeszcze bardziej, niż każdego innego dnia.

-czy to w ogóle jest jeszcze możliwe?-

Pragnienie, żeby, chociażby jeden dzień w roku; nieważne z jakiej okazji, może nawet nie być żadnej; żeby było w moim domu... naszym domu choć troszeczkę podobnie.
Podobnie tak jak w tych wszystkich świątecznych reklamach. Jak na ulicach. Jak w ciepłych budynkach mieszkalnych.

N-nie twierdzę, że chciałbym, żeby dali mi jakiś prezent, czy coś! Oczywiście, że nie. Nie zasłużyłem, dobrze o tym wiem, nie muszę być o to upomniany, dobrze to wiem. Nie zasłużyłem na żadną nagrodę. Wiem to, wiem to bardzo dobrze, ale mimo to; ta natarczywa myśl...

Po prostu miło by było spędzić trochę... choć odrobinę; czasu razem, prawda? W nieco... innej atmosferze niż zazwyczaj. Żeby móc porozmawiać o czymś innym, niż o pracy.

...to wtedy o czym bym mógł z Nimi porozmawiać? Przecież... przecież to nawet nie jest tak, że dzielimy jakieś wspólne zainteresowania.

-wszystko inne, o czym wiesz, o ich życiu, jest związane z pracą-

A-ale zawsze mógłbym spróbować, prawda?

-rozmowa o Sheng Gong Wu może spowodować, że znowu wylądujesz w tym miejscu-

-Nie chcę tam wracać, nie, nie, nie chcę, n-nie chcę, naprawdę nie chcę, wszystko, wszystko, tylko nie znowu, tylko nie tam, tylko znowu nie tam.-

R-roboty Ich nie interesują, ani trochę. Przynajmniej nie, jeżeli nie są w stanie wyciągnąć z tego milionów, bez żadnych komplikacji i potrzeby ujawnienia światu, że mają syna.

-pozostaje ci tylko wspomnienie twojego idola; twojego głównego tematu, zarówno myśli jak i snów. chociaż, gdyby dowiedzieli się, że adorujesz osobnika tej samej płci...-

T-to może po prostu rozmowa o rodzinie? O dziadkach? Jeszcze nigdy nie usłyszałem na ich temat ani słowa, nawet nie wiem, czy nadal żyją; oprócz babci, która ,,zaraziła mnie'' miłością do zła, to...

-byli wściekli, jak dowiedzieli się, że miałeś z nią jakikolwiek kontakt; tak bardzo chcesz umrzeć?-

W-więc, może po prostu o ich współpracownikach, i ich rodzinach? Nigdy nic o nich nie opowiadają. To może być normalny temat do rozmów, prawda? Albo... o jakichś książkach? Nie wiem, czy się interesują literaturą, ale to była by dobra okazja, żeby się dowiedzieć, prawda?

I może... mógłbym zjeść coś innego, niż pudding waniliowo-bananowy?

Chociaż nie. Cofam tę ostatnią część. To już byłoby... zbyt samolubne. Zdecydowanie zbyt samolubne.

Poza tym, jakbym miał o to poprosić, kiedy wciąż pozostało ich tak dużo, a dzięki ostatniej aktualizacji, z jednego kubeczka jestem w stanie ,,wyciągnąć'' wystarczająco substancji odżywczych na całe trzy czwarte tygodnia?

Przysiadłem na schodku marmurowego kominka ulokowanego w salonie. Zamontowałem go tutaj w zeszłym roku i cieszę się, że Rodzice nic nie powiedzieli na jego temat... chociaż w sumie, to chyba nawet nie zauważyli żadnej zmiany. W końcu zawsze przesiadujemy w jadalni, która ma oddzielne wejście z korytarza; nie muszą się zbliżać do salonu.

(dlaczego wciąż czuję tak bardzo mieszane uczucia będąc w tym pomieszczeniu, w jadalni? czuję wiatr, a jednak mam wrażenie, że go nie powinno tam być)

Ze znalezionych (czy ,,znalezienie'' i zabranie pewnych minerałów albo drzewa na teoretycznym krańcu świata, można uznać za kradzież?) materiałów urządziłem to sam, żeby tylko nie przekroczyć narzuconego przez rodziców budżetu.

Chociaż to nawet nie wiem, czy taki istnieje, a jednak czasem są... na mnie źli, gdy wracają, a czasem nie; a że nie zawsze powód tej złości, powód, że jest skierowana na mnie, jest mi znany... Po prostu łatwiej mi było uznać, że jak już, to właśnie z tego powodu. Przekroczenia budżetu.

Po prostu następnym razem lepiej upewnię się, czy wszystkie instalacje są podłączone do odnawialnych źródeł energii. Znowu. I tak za każdym razem.

Wracając jednak do samego pokoju. Jestem z niego dość... zadowolony. Wygląda jak niemalże idealna kopia tego z okładki magazynu. A po co to zrobiłem? Powód jest całkiem żałosny, ale jednocześnie jakże prosty. Liczyłem, tak jak z resztą i rok temu...

-i dwa, i trzy, i cztery, a może i jeszcze więcej, ale teraz nie chcesz nawet o tym myśleć, bo jesteś za słaby-

...że odwołają obietnicę przyjścia na ten cały ,,Świąteczny Bankiet'' (albo przynajmniej to tak dokładnie było opisane na tym zaproszeniu sprzed roku, który otrzymali; z wyraźną datą na okładce, dwudziesty czwarty grudnia). 
Że odwołają, i że wrócą do domu. Do tego domu tu, tego ze mną. Tego domu... też mojego. Że przysiądą obok mnie przy stole, który, tak jak co roku, pokryty jest dwunastoma potrawami.

Ach, czemu akurat dwunastoma? Szczerze, to sam nie wiem do końca. W magazynie było napisane, że to tradycyjny ,,zwyczaj'' wigilijny. Pewnie położyłbym jeszcze ,,sianko'' pod obrus, ale to już wydaje się być... zdecydowanie zbyt absurdalne i bez sensu.

Marzyłem, nadal z resztą marzę; że przysiądą obok mnie, i zjedzą obok mnie. W końcu, bo nie ze mną. Mi nie wolno jeść takich... w sumie, to nie wolno mi jeść w ogóle, chyba. Oprócz puddingu.
Chyba; wciąż się nie upewniłem, wciąż się nie zapytałem... ale nie będę ryzykował. Bo po co? Po co, skoro doskonale daję radę funkcjonować z obecnym systemem?

Wszystko zawsze jest przygotowane już nieco wcześniej. Tak, żebyśmy, my, jako... jako Rodzina; mogli w spokoju, i ciszy, spędzić chociaż ten jeden, jedyny wigilijny posiłek razem.

Tak. Zwykła rozmowa... symbol. Nawet może być i symbol rozmowy; zwykła namiastka. Kilka słów. Albo nawet... nawet sama Ich obecność mi wystarczy. Tylko w nieco innej atmosferze. W takiej, w której kary byłyby odległym tematem, a ja bym nie musiał się niczego obawiać. Żebym... nawet przez minutę; może nawet i dwie; mógł zapomnieć. O stresującej pracy rodziców.

-i o tym, ile razy ich zawiodłeś-

O robotach.

-które i tak w końcu ulegają autodestrukcji, bo jesteś aż tak beznadziejny-

O Sheng Gong Wu.

-o twoich porażkach, ile razy przegrałeś, przegrałeś, przegrałeś, i znowu przegrałeś, i nic więcej-

O Chase'ie...
Chociaż o nim to akurat nie. O nim nie chciałbym zapomnieć; nigdy. W końcu to Chase.

czego bym nie oddał, żeby zapomnieć chociażby na sekundę o moich karach moich ranach mojej bezużyteczności

Chociaż ten jeden, jedyny raz w roku.







"bestia"

- Chase -

Nigdy wcześniej nie obchodziłem ,,świąt''. Jest to kolejny dzień dla zwykłych śmiertelników, rozkapryszonych bachorów i ich rodziców, którzy są zobowiązani zapewnić niewdzięcznikom prezenty.

Doprawdy, żałosny jest ten okres świąteczny.

Ludzie przygotowują się do niego tygodniami tylko po to, by zasiąść jeden raz przy stole, zjeść, porozmawiać ze sobą, wydać pieniądze, a następnie jak gdyby nigdy nic się rozejść.

A potem za rok powtórzyć to całe zamieszanie.

Nigdy nie widziałem w tym najmniejszego sensu, tak samo też nigdy nie przykuwałem uwagi do tego typu wydarzeń. Nigdy nie spotkałem żadnego Chrystusa, więc dlaczego miałbym wierzyć w to, że naprawdę jest synem ludzkiego boga?

Ile razy mnie nie kusiło użyć piasków czasu w celu pokonania tego, którego urodziny tak hucznie świętują... Bo dlaczego niby miliony ludzi obchodzą z taką radością akurat jego, ze wszystkich ludzi, rocznicę narodzin?

Już nie wspominając o tym corocznym marnotrawstwie.
Wydawanie pieniędzy na tysiąc dań, w czym połowa i tak wyląduje w koszu. Byliby w stanie uratować tym z głodu miliony istnień, gdyby spojrzeli w odpowiednią stronę.
Wydawanie pieniędzy na setki dekoracji, które przez cały rok leżą potem i tylko zbierają kurz. Zasoby naturalne, które są marnowane; wytną setki drzew tylko po to, żeby można było wysłać świąteczne kartki, które w większości i tak się wyrzuci.

Wydawanie pieniędzy na kolejną zabawkę, która i tak będzie po chwili leżała nieruszona w kącie. Rozpuszczanie dzieci, które w przyszłości większą wartość dojrzą w bezużytecznych przedmiotach niż w tym, co naprawdę ważne.  

Najgorzej mają jakby nie spojrzeć bogaci rodzice. Jak tylko sobie przypominam, jak każdego roku w okresach świąt ci młodzi mnisi, albo ta cała Katnappe, chwalą się swoimi prezentami między sobą, a Jack...

...właśnie. -Ja...- Spicer.
Kiedy tak tylko się chwilę nad tym zastanowię, to nigdy, mimo tej jego niesamowicie chaotycznej natury, nigdy nie usłyszałem z jego ust chociażby jednej wzmianki o świętach. Jakichkolwiek. Może ich po prostu nie obchodzi?

Teraz, jak tak na poważnie cofnę się wspomnieniami w przeszłość, to Spicer nigdy wcześniej nawet nie rozmawiał ze mną o tego typu wydarzeniach.

Osądzając sposób, w jaki zachowuje się, kiedy odwiedza mój dom, spodziewałbym się przynajmniej w dniu jego urodzin usłyszeć pięciu stronicowy wiersz na temat jakich to on prezentów nie otrzymał.

Przecież jest synem właścicieli podobno jakiejś wielkiej ludzkiej firmy, więc jego rodzice z pewnością obdarowują go najróżniejszymi przedmiotami, prawda?

"Och, czyżby ktoś się znowu martwił o swoją własność?"

Oczywiście, że nie! I od kiedy niby jest on mój? Z całą pewnością nie chciałbym posiadać tak bezużytecznej i delikatnej kreatury w swoim arsenale pełnym antycznych, i też jakże niebezpiecznych broni.

"On również byłby w stanie nauczyć się walczyć."

On? Z tą jego drobną posturą? I kruchą sylwetką?
Za każdym razem jak na niego patrzę, mam wrażenie, że złamałbym mu żebra jak wykałaczkę, i to nawet bez potrzeby użycia obu dłoni.

"A jednak patrzysz coraz bardziej, coraz częściej."

To tylko i wyłącznie przez ten jego zapach! Cholerny insekt, na pewno zbadał w jakiś sposób moje DNA, czy te inne ludzkie wynalazki, i użył ich by stworzyć jakiś obezwładniający mnie perfum, zawiódł, a jego woń była skutkiem ubocznym.

Bo w tej sytuacji nie ma żadnego innego logicznego wyjaśnienia.

- ♠ -

I tak jakoś nim się obejrzałem, kalendarz gregoriański wskazał dwudziesty czwarty dzień grudnia.

Dziś rano powróciłem do swojej komnaty, by móc obserwować poczynania swoich wrogów. Oko Jiangshi pokazuje mi to, co mu tylko rozkażę... Zdecydowanie przydatna dogodność.

Jedno machnięcie palcem, a na powierzchni pokazała się Wuya z Hannibalem. Czyżby i oni popadli w świąteczny idiotyzm, nie knując niczego?

Mnisi, tradycyjnie, stroją to, co zostało z choinki po tym, jak Dojo je spalił... czyli w skrócie robią to, co każdego roku.

"Dlaczego nie sprawdzisz też od razu, co robi twoja własność?"

On nie jest mój.

"Ale chciałbyś, żeby był."

Dobrze znasz już moje zdanie na ten temat. Nie mam zamiaru zbliżać się do tego robaka bardziej, niż to będzie konieczne.

"To przynajmniej upewnij się, że ze swojej głupoty nie popełnił... grr... samobójstwa. Zwłaszcza, jeżeli znowu spędza te całe święta samotnie."

Niby dlaczego miałoby mnie interesować życie tego insekta? To, czy zdechł, czy też nie, w żaden sposób nie jest w moim interesie, w żaden sposób mnie nie dotyczy. Może to nawet i lepiej, żeby zniknął. Zabrałby od razu ze sobą też ten okropny zapach i niechciane uczucia.

Poza tym, co masz na myśli mówiąc, że znowu spędza je samotnie?

"Na pojedynkach Sheng Gong Wu... czujesz to, prawda? Zapachy mnichów zawsze są po tym chaotycznym, śnieżnym dniu zmieszane z obcymi, ale podobnymi zapachami ich rodzin i przyjaciół. Zapach chłopca się nie zmienia. Czyli, nie miał kontaktu z nikim innym przez cały ten czas..."

Może po prostu się obsesyjnie wyszorował? On ma fobię na teoretycznie każdą najmniejszą rzecz, nie zdziwiłbym się, jakby i zarazków się obawiał.

"Dobrze wiesz, że to nie to! Mojego... naszego nosa nie da się zmylić za pomocą jakiejś marnej kostki mydła! Grr... Po prostu upewnij się, czy nic mu się nie stało, i przestań się upierać, tak jak Wuya o swe rzekome piękno!"

Chcąc jak najszybciej zakończyć tę bezsensowną kłótnię...

"...która była ci najwyraźniej zdecydowanie potrzebna..."

Zdecydowałem się tylko zajrzeć do Spicer'a. Oczywiście, nie podejrzałem go za pomocą Oka Jiangshi; w końcu, dlaczego miałbym marnować antyczne artefakty na tego insekta?

Dlatego zdecydowałem się po prostu od razu teleportować do jego laboratorium...

"Po prostu przyznaj się od razu, że chciałeś go zobaczyć na własne oczy..."

...i ignorując natarczywy głos w mojej głowie, użyłem nieco magi, ukrywając się przed jego oczami. Jeszcze tylko tego mi brakuje, żebym musiał zapoznać się z jego rodziną.

"Tylko pamiętaj, dopiero po ślubie wszelkie kontakty fiz..."

Mocne uderzenie głową w ścianę piwnicy (albo przynajmniej wystarczająco silne, że spowodowało jej pęknięcie, które szybko naprawiłem za pomocą magii) skutecznie uciszyło bestię.

Więc, gdzie się podział ten insekt?

Rozglądam się dookoła, ogarniając spojrzeniem te wszystkie metalowe urządzenia i kable, wystające z każdego rogu pomieszczenia; widok, który niemalże nie zmienił się od wielu lat.

A jednak ani śladu Spicer'a. Czyli na pewno spędza już czas razem z rodziną.

"Albo umiera w samotności."

Wyrzucając z głowy niechciane myśli, niechcianego głosu, postanowiłem nieco się rozejrzeć po innych częściach domu. Mimo tych wszystkich lat, ani razu nie zwiedziłem reszty tej posiadłości... nie, żebym kiedykolwiek miał taką potrzebę.

Po wyjściu z laboratorium moim oczom ukazał się ogromny hol, zdobiony licznymi obrazami, marmurowymi kolumnami, z całą pewnością unikatowymi, i też jakże drogimi meblami. 

Nie jest tak źle, jak przypuszczałem. Spodziewałem się raczej gotyckiej rezydencji pełnej sztucznych nietoperzy, robotycznych pająków, sztucznego kurzu, bawełnianych pajęczyn, albo jakichś innych, równie dziwnych ludzkich wymysłów.

Postąpiłem kilka kroków naprzód, kiedy poczułem wspaniały zapach unoszący się w powietrzu. Czyżby wigilijna kolacja już się rozpoczęła?

Więc... dlaczego, mimo to, nie słyszę żadnych odgłosów ucztowania?

...pewnie po prostu reszta jego domu też jest dźwiękoszczelna, tak jak jego laboratorium, o czym dowiedziałem się podczas jednej z tych jego w pełni bezsensownych paplanin.

"Naprawdę sądzisz, że coś takiego byłoby w stanie zawieść instynkt prawdziwego łowcy?"

Zamiast odpowiedzieć, podążyłem za zapachem, kierując się w głąb posiadłości.

Drzwi. Duże, mosiężne; wykonane z precyzyjnie zdobionego mahoniu. Niczym u prawdziwej arystokracji.

Uśmiechnąłem się lekko na pewną myśl.

Jak on bardzo musi tu nie pasować.

Chwilę zastanowiłem się stojąc za tym wejściem. Jednak ciekawość i fakt, że i tak nie mam nic lepszego do roboty wzięła górą, i ostrożnie popchnąłem drzwi, z zadowoleniem stwierdzając, że nie wydały z siebie żadnego odgłosu.

Gdy tylko postąpiłem kolejny krok w przód, zszokowany rozejrzałem się po pomieszczeniu.

Tego się zdecydowanie... nie spodziewałem. Zwłaszcza nie po takich drzwiach.

Zamiast dystyngowanej sali jadalnej z długim, zastawionym stołem... zastałem niemalże przytulny salon z kominkiem, na którym jest wiele starannie wykonanych świątecznych dekoracji.

Dwa anioły stojące po obu stronach paleniska zdają się strzec to pomieszczenie; ustawione tak, że swe kamienne spojrzenia kierują w stronę wchodzących do pokoju. Nawet sufit pokryty jest delikatnymi freskami, które przypominają śnieżne niebo.

Zamiast tysięcy potraw z każdego zakątka świata, których można by było dojrzeć w wykwintnych restauracjach; na blacie kuchennym, który znajduje się w oddzielonej pół-ścianką części, naliczyłem dwanaście talerzy z tradycyjnymi europejskimi daniami. Albo przynajmniej zgaduję, że tradycyjnymi; zapewne połowy z nich nie byłbym w stanie wymówić z pamięci nazw.

Zamiast rozświetlenia w postaci kryształowych żyrandoli; ociekające woskiem, już prawie w pełni stopione świece nadają tej ciepłej poświaty.

Zamiast wielu ubranych elegancko gości i zmieszanych zapachów drogich perfum, przyuważyłem tylko drobną, skuloną na podłodze, tuż przed kominkiem postać, która wciąż lekko pachniała benzyną i metalem.

I jeszcze czymś słodkim.

- Spicer...?

Podszedłem bliżej, upewniając się, że mam rację.

Ponownie rozejrzałem się po całym pomieszczeniu. Zupełnie niczym wyjęte z jakiejś reklamy. Świąteczne dekoracje, pierniki, wielkie skarpety przybite do kominka, dwanaście potraw.
A jednak wciąż czegoś brakuje.

Gdzie jego rodzina? Przecież zazwyczaj obchodzi się tego typu święta razem, czyż nie?
A on leży tu sam. Nie wyczuwam nawet obecności jego botów, które zazwyczaj strzegą go jak psy. Akurat je zawsze jestem w stanie wyczuć; pozostawiają za sobą charakterystyczny zapach najróżniejszych metali.

,,To przynajmniej upewnij się, że ze swojej głupoty nie popełnił samobójstwa. Zwłaszcza, jeżeli znowu spędza te całe święta samotnie.''

Lekkie unoszenie się klatki piersiowej... więc wciąż oddycha. Po prostu śpi. O tyle dobrze.

Nikogo jednak tutaj nie ma. Przypominając tak sobie te słowa bestii; więc on naprawdę, sam... Zaraz.

Dlaczego miałoby mnie to w ogóle obchodzić?
To tylko Spicer, obrzydliwy insekt, który nie jest w stanie się sam nawet obronić. Nie jest w stanie nic zrobić dobrze, wszelkie jego plany zawsze kończą się porażką, już nie mówiąc o tym, że boi się niemalże wszystkiego... więc dlaczego nie mogę powstrzymać tych wszystkich natrętnych myśli?

Spoglądam tylko na jego sylwetkę ponownie, zrezygnowany, i w głowie pojawia mi się pewien pomysł.

- Nie wierzę, że to robię... - a i tak mogę tylko narzekać, jak schyliłem się w stronę drobnej postaci i zacząłem szturchać jego ramię, próbując otrząsać go ze snu.

Podkreślam, próbując. Jedyne, co się zmieniło, to jego pozycja, jako że teraz obrócił się na plecy, zapadając w sen jeszcze bardziej.

Żeby pomyśleć, że może być taki zrelaksowany w towarzystwie mężczyzny, który w każdej chwili może go zabić bez najmniejszego problemu... chociaż, w sumie, to nie powinienem był spodziewać się po nim niczego innego. To w końcu Spicer.
Ten sam Spicer, który wciąż wpada w... odwiedzinach, mimo tej ilości razy, ile go wyganiałem; albo raczej, wykopywałem, bo nie zawsze słowa starczyły.

Ten sam, który ma wręcz skłonności masochistyczne, z tym jak cały czas próbuje... nie, po prostu ponownie zaczyna ufać Wui, mimo tego, że ta zawsze i tak go zdradzi.
Ten sam, który wciąż, i wciąż, nie jest w stanie zdecydować, co ze sobą zrobić.

Ten sam, który nie jest w stanie sam siebie obronić, ale i tak wrzuca siebie w sam środek walki, jeżeli to oznacza, że oszczędziłbym sobie jedno, maleńkie zadrapanie.

Ten sam, który metalem próbuje zwalczyć połączoną siłę czterech żywiołów...

I tak teraz, stoję nad jego (wciąż żywym) ciałem, mogąc tylko się zastanawiać. Co by tu teraz z nim zrobić?

Nie może przecież tu, na kamiennej podłodze, tak po prostu spać. 

Nie wiem dlaczego, ale ledwo dotknąłem jego lewego ramienia, a od razu całe jego ciało się zatrzęsło.

-...Chase?

Uchylił te swoje oczy i przekręcając lekko głowę w bok spojrzał się prosto na mnie.
Najwyraźniej dopiero po chwili zdał sobie dokładnie sprawę z tej sytuacji, bo od razu wyskoczył jak strzała, tym razem siadając prosto na ziemi.

...i co teraz? Skłamać mu?
...przecież nie mam o co, więc dlaczego w ogóle o tym pomyślałem? Po prostu... potrzebowałem go do jednego z planów, który mam w zanadrzu. To wszystko. Nic więcej.

- U-um, C-Chase...

Głos mu drży. Czyli jednak mu zimno?

Gdy siadał podwinęła mu się lekko do góry koszulka... bandaż?

Zaraz, czy to nie jest...

- Spicer, co to ma być?

Pytanie skierowałem wraz ze swoim palcem na jego tors, który niemalże cały był szczelnie owinięty białym materiałem.

- A-ach, to? Dostałem od moich rodziców już jakiś czas temu!

Uśmiech. Jakże szeroki. Tak szczery i beztroski.

Nawet ja nie mam serca, by teraz to zmienić.

- U-um, C-Chase, p-potrzebowałeś... potrzebujesz czegoś... o-ode mnie?

...dlaczego tak bardzo się jąka? Zawsze tak robił, i tego nie zauważyłem, czy może po prostu coś się zmieniło?

Sam nie wiem, która opcja jest gorsza.

Zamiast zadać kolejne pytania, które wciąż uporczywie bestia próbowała wepchnąć mi na język, skierowałem inne, z zupełnie innej kategorii.

- Gdzie twoi rodzice? I co z tym całym zestawieniem?

Przez chwilę jego oczy ogarnęło niezrozumienie (i strach, ale udawałem, że go nie dojrzałem), aby po chwili rozjaśnić się nieco.
Nadal... jakże nieodpowiedni jak na niego wygląd.

- Um... nie ma ich. Dzisiaj. Wyjechali. - spuścił wzrok. - Nie wrócą. Dziś. - dodał już nieco ciszej, wciąż nie patrząc mi w oczy.

Skoro wie, że nie wrócą... to dlaczego przyszykował całą tę zastawę? 

Dopiero teraz, kiedy przyjrzałem się nieco bardziej dokładnie, widzę te wszystkie detale w tych świątecznych dekoracjach; ogromną ,,choinkę'' (a dokładniej po prostu wyjątkowo przyozdobiony świerk), światełka (od których równie dobrze można dostać epilepsji)

To wszystko... zdecydowanie nie zostało wyczarowane w kilka sekund, zwłaszcza, że nie ma śladu po tych jego botach; z całą pewnością, niezależnie ile czasu by nie minęło, byłbym w stanie wyczuć ten charakterystyczny metal.

Już nie mówiąc o tej ogromnej uczcie. Czy on naprawdę jest aż tak głupi? Aż tak głupi, że, mimo tej świadomości, że nie wrócą dla niego, nie dziś... wciąż się tak stara i łudzi, że będzie inaczej?

Nie wierzę, że to robię.

- Spicer.

- T-tak? - i znowu zadrżał.

Nadal mu zimno mimo gorąca wydobywającego się z komina?

- Nie ma sensu, żeby tyle jedzenia się zmarnowało. - wstałem, otrzepując niewidzialne drobinki kurzu. Wszystko zostało tu idealnie wysprzątane.  - Idziesz?

Widok jego miny wtedy był bezcenny. Oczy jak talerze, szok wypisany na twarzy. Zupełnie, jak gdyby nie wierzył, że to wszystko się dzieje naprawdę.

...i dlaczego zamiast mnie posłuchać, położył się z powrotem na ziemi, zwijając w drobną kulkę? To tak traktuje mnie po mojej jakże hojnej ofercie spędzenia z nim wspólnego posiłku? Spodziewałem się niemalże wszystkiego; począwszy od łez szczęścia, skończywszy na tym jego szczerym uśmiechu... a on tak po prostu się odwrócił ode mnie plecami? Planuje mnie ignorować?

Jak on śmie...

- Spicer, co ty do cholery...

- Sen. - huh? - Lubię takie sny, ale jestem zmęczony. Jutro... jutro muszę to wszystko posprzątać. Nie czas na takie sny. Będę jeszcze bardziej zmęczony, niż jestem teraz. Chcę, żeby to mogło się już skończyć. Zabij mnie od razu. Będzie szybciej. Szybciej sen się skończy, szybciej odpocznę.

...

Przez chwilę zastygłem w bezruchu, wsłuchując się w jego miarowy oddech, który z każdą sekundą stawał się coraz to bardziej i bardziej wolny.

...sen? Tylko tyle jestem dla niego teraz? Tylko snem?

Wściekłość ogarnęła moje myśli, a sam mało co nie cisnąłem najbliższym przedmiotem w jego odwróconą plecami do mnie sylwetkę.

I myślę, że podziękowałby mi za oszczędzenie tej dość ładnej rzeźby kominkowej, która wciąż wpatruje się w nas tymi kamiennymi oczami.

Głęboki wdech... Nie po to trenowałeś tyle lat, żeby teraz tak po prostu stracić kontrolę.

Zamiast tego znowu pociągnąłem go za ramię tak, żeby był skierowany w moją stronę.

- Spicer, to nie jest żaden sen...

W jego oczach pojawiła się znowu ta pustka, a sam przez chwilę tylko tępo się we mnie wpatrywał.

Następne kilka sekund spowodowały, że to ja byłem tym, który był przekonany... że to nic więcej, aniżeli tylko sen.

Wyciągnął w moją stronę obie ręce, zarzucając mi je na szyję... a następnie złożył na moich ustach pocałunek.

Lekki. Niczym dotyk najcieńszych skrzydeł motyla.

Trwał mniej niż sekundę.

- Wiedziałem... to tylko sen.

Lekkie muśnięcie jego warg.

Tyle wystarczyło, żebym utracił kontrolę.

Tyle wystarczyło, żeby to lekkie muśnięcie przeistoczyło się w pełen namiętności pocałunek.

Jedną dłonią trzymam jego talię. Mocno.

"Teraz nie pozwolę mu uciec. Jest moją ofiarą, słodką ofiarą, jest mój, nigdzie się nie ruszy. Nie ucieknie ode mnie."

Drugą dłonią głaszczę jego włosy.

"Rękawice. Przeszkadzają. Zdejmij. Natychmiast."

Z irytacją ściągam oba skrawki materiału, niemalże je z siebie zrywając.

"Chcę poczuć. Włosy; miękkie. Miękkie, tak miękkie, tak przyjemne. Jego. Teraz też moje. Cały mój. Więcej, jeszcze tylko trochę więcej... jeszcze tylko trochę, jeszcze tylko trochę więcej..."

Jest delikatny. Tak delikatny.

Palcami zahaczam o jego koszulkę, bez zastanawiania podnoszę ją wyżej.

To normalne? Czy to normalne, żeby tak bardzo stracić kontrolę?

Nie jestem w pełni świadom tego, co robię.

Jedyne co wiem w pełni, to to, jak delikatna jest jego skóra, jak miękkie są jego włosy, jak... jak dobre są jego wargi...

...i nie mam nawet wystarczająco trzeźwych myśli, żeby móc nazwać te wszystkie emocje.

Mimo to, ja jednak... jednak wciąż nie mam dość, wciąż... wciąż chcę więcej.

A on mi odpowiada.

Spotyka się z ruchem moich warg za każdym razem.

I jego smak... słodki, słodki, nie wiem nawet dlaczego wydaje mi się słodki; nie jest jednak tak słodki, jak myślałem; jest w nim nieco goryczy, ale wciąż uzależnia, nie mam dość.

"Mój. Mój. To najważniejsze. Dla nikogo innego słodki. Słodki tylko dla mnie."

W jednej chwili poczułem smak czegoś innego, czegoś, co mi przeszkadzało, czego nie rozumiałem, ale nie zwróciłem na to specjalnej uwagi.

Jęknął.

Nie ze strachu, ale też nie z bólu.

Jęk... jakże jednocześnie brudny i czysty ten dźwięk mi się wtedy wydał.

Moje myśli robią się coraz bardziej zamglone, a jego wargi wciąż nie opuszczają moich. To ja nie opuszczam jego. I nie mogę go opuścić, nie teraz; nie teraz, kiedy bestia mruczy z zadowolenia, kiedy on jęczy, kiedy odczuwam takie... takie spełnienie z naszej obecnej pozycji.

On pode mną.

"Tylko dla mnie."

Tak, jak też to powinno być.

Z moją dłonią na jego włosach, z moją dłonią na jego skórze. Z jego dłońmi zaciśniętymi po obu stronach. Z zamkniętymi oczami.

Ze łzami lecącymi z jego oczu.

...

łzy?

"jego łzy
on płacze
on przez ciebie płacze
dlaczego on przez ciebie płacze?
nie powinien
było dobrze
dobrze
dla nas obu
czemu płacze?"

Dopiero teraz uświadamiam sobie, że ten jego smak zmieszany jest z czymś słonym... z jego łzami.

Dlaczego Jack płacze? Było... dobrze, prawda? Skrzywdziłem go gdzieś? Zmiażdżyłem? Nie opieram się o niego, więc to na pewno nie dlatego, że jestem za ciężki i go przygniatam.

Otwiera oczy, których nawet nie zauważyłem, kiedy zamknął. Są tak bardzo czerwone. Przymrużone. Zamglone.

Puste.

...puste.

Nie patrzy się na mnie.

Patrzy się w sufit.

Patrzy się tępo w te białe freski zdobiące sufit, i tylko one odbijają się w jego oczach. Nie widzi mnie. Nie mnie.

...więc kogo takiego?

Te jego drobne, białe ręce; dopiero teraz widzę, jak mocno są zaciśnięte po obu stronach tego jego równie kruchego ciała.

Drży.

Tym razem jednak widzę, że to nie jest podniecenie.

To nie jest podekscytowanie.

To strach. Boi się. Płacze ze strachu.

Przeze mnie.

...

Szybkim ruchem wstałem.

Nienawidziłem (sam nie wiem kogo, czy siebie, czy bestię, czy jego) za to, jak już po kilku sekundach skulił się w kulkę.

Małą, tak drobną. Próbując ukryć się przed światem. Nadal płakał. Mam wrażenie, że teraz jeszcze bardziej otwarcie.

"ale wciąż cicho, nie wydobywa się z jego strony żaden odgłos świadczący o tym, że płacze"

Są tylko te łzy... których sam nie rozumiem. Nie wiem nawet dlaczego tak bardzo mnie drażnią.

Co niby innego mógłbym zrobić w tej sytuacji... aniżeli po prostu po cichu się wycofać?

...

Tak.

Wyjdę stąd, jak gdyby nigdy nic... i po prostu będę udawał, że to był tylko sen.

Że tylko mi się to wszystko przyśniło. Że jego wargi nigdy nie dotknęły moich. Że mnie nigdy tu nie było. Że nie widziałem tego salonu, nie widziałem tych mahoniowych drzwi, nie widziałem tych czerwonych ścian, nie widziałem jego skóry, nie widziałem jego łez.

Że nie zaznałem jego smaku, gdy śni, lub jego smaku, gdy płacze.

Tak będzie lepiej. Tak, tak będzie lepiej dla nas obu.

I po prostu udam, następnym razem, kiedy się spotkamy, że to był tylko i wyłącznie sen. Złudzenie.

On z łatwością się na to nabierze, prawda? Zwłaszcza, że sam co chwila powtarzał, że to nic więcej aniżeli kolejny sen.

Wyjdę stąd, po cichu, nie pozostawiając za sobą najmniejszego śladu... i udam, że mnie nigdy tutaj nie było.

Tak samo jak udam... że to nie ja pozostawiłem mu te bandaże rok temu... i że to nie ode mnie, a od jego rodziców ten czerwony, schludnie zapakowany pakunek, który leży samotnie przy kominku.

Tak będzie po prostu lepiej.

- Słowa (z dodatkiem): 5 381 -

- Dodatek -

- Chase...?

- Co tu znowu robisz, robalu?

Zignorował spojrzenie przepełnione bólem, które po chwili jednak z powrotem zamieniło się w pełne nadziei spojrzenie.

- U-um... z-zostawiłeś to u... u mnie. Chyba.

Chase spojrzał tylko na przedmiot w jego drżących dłoniach. Momentalnie rozszerzyły mu się oczy. Szybko jednak odzyskał rezon, cofając się w głąb swojego pałacu.

- Dołączysz do mnie dzisiaj przy obiedzie w ramach podziękowania.

Zignorował łzy, które spłynęły po oczach albinosa; tak samo jak zignorował chłód, który owiał jego wciąż nagie dłonie.

I wmówił sobie, że tak może być.
Tak wszystko... tak wszystko wciąż jest na miejscu.

- End -




Ten One-Shot to nawiązanie do dwóch opowiadań; ,,Monster At Fault'' i jednych z pierwszych rozdziałów, gdy była wzmianka o bandażach... to nie rodzice mu je pozostawili. To tylko boty tak zinterpretowały ten pakunek. 
Dodatkowo, nawiązanie do rozdziału (mianowicie 8) My Hand To Hold.

Co o tym sądzicie? 

Mi pozostaje tylko życzyć wam Wesołych Świąt.

Ach, to już dobre osiem miesięcy, odkąd założyłam ten blog. Niedługo rocznica, a jest już ponad 100k słów na blogu. Cudne uczucie. 
Już nie mówiąc o tym, że to ponad 33 posty z opowiadaniami i One-Shot'ami.

Teraz czas na świąteczny melanż z filmami i budyniem.

Następny rozdział ,,Prezentu'' pojawi się... 
...żartuję, to tylko One-Shot.


Za tydzień:

Blank Canvas [18+]


Edit 07.07.2017 - Było: 5 250 słów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top