Rozdział pierwszy

Ostrzegam!

+18

Opowiadanie zawiera wulgarny język oraz sceny seksu, niejednokrotnie brutalne.

Jeżeli jesteś osobą nieletnią, czytasz na własną odpowiedzialność.



Avalon

Ludzie mawiają, że kiedy sięgnąłeś dna, już gorzej być nie może. Ja znalazłam się nie tyle na dnie, co w samym środku piekła i kiedy Colton przygarnął mnie pod swój dach, byłam przekonana... Nie. To nie to słowo. Uwierzyłam w to, iż już nigdy tam nie trafię. Wiara to największa zguba człowieka. Łatwo się do niej przyzwyczaić, zatracając najważniejszy z instynktów - samozachowawczy. Przestałam w pewnym momencie dbać o własne bezpieczeństwo. Powierzyłam je obcym ludziom, w efekcie czego ponownie trafiłam do koszmaru.

Moje piekło nie śmierdzi siarką, spalenizną czy smołą, jak to większość sobie wyobraża. Ja czuję stęchliznę, krew, pot, dym papierosowy i swój strach. Przez panującą ciemność nie widzę wiele. Nie muszę. Wiem, że w mojej celi oprócz betonowych ścian i drzwi nie ma nic. Na zewnątrz nie toczy się żadne życie. Cisza zalewa całą podziemną część budynku.

Jestem sama.

Znowu.

Skazana na zachcianki Donatello.

Nawet nie wiem co planuje ze mną zrobić. Najbardziej powinnam obawiać się tego, iż zrealizuje to, za co zapłacił. Prawda jest jednak inna. To będzie niczym w porównaniu z tym, co nastąpi później.

Odstawi mnie do Knife'a.

Niesubordynacja i ucieczka zostaną surowo ukarane.

Skóra cierpnie mi na samą myśl, jakiego bólu i upokorzenia doświadczę. On mi tego nie puści płazem.

Czuję wilgoć na policzkach. Ścieram je wierzchem dłoni. Przy podnoszeniu ręki, ból rozchodzi się od ramienia wzdłuż kręgosłupa. Od kilku dni, czyli od momentu jak ludzie Donatella mnie tu zaciągnęli, siedzę skulona w kącie. Podczas wypadku mocno się połamałam. Nie mogę stanąć na lewej nodze, a każda próba kończy się upadkiem. Zawroty głowy minęły, ale tępe pulsowanie wewnątrz czaszki nie. Otwartą ranę na prawym przedramieniu owinęli mi bandażem. W tym czasie nikt nie zapytał jak się czuję, nie przyprowadził do mnie lekarza, nie dał choćby proszków przeciwbólowych.

Zostawili mnie jak zbitego psa, niewartego najmniejszej uwagi.

Mijają kolejne godziny, a może minuty, spędzone w ciemności, kiedy słyszę jak zamek w drzwiach ustępuje. Przez powiększające się wejście wpada coraz więcej nikłego, ale zawsze światła. Spuszczam głowę, nie chcąc patrzeć na przybysza. W duchu modlę się, żeby i tym razem był to jeden z ludzi Donatella przynoszący mi jedzenie. Rozpoznaję charakterystyczny dźwięk metalowej miski uderzającej o beton. Oddycham z ulgą, słysząc oddalające się kroki. Dokładnie tak, jak to ma miejsce dwa razy dziennie. Czekam za odgłosem zatrzaskujących się drzwi. Na próżno. Mężczyzna zatrzymuje się, tak jak moje serce. Pierwszy raz znajduję w sobie odwagę, by podnieść wzrok. Facet mi się przypatruje. Przełykam nerwowo. Nie wiem czego się spodziewać, a nawet gdybym miała pojęcie, to nie mam siły się bronić. Robi krok, drugi, trzeci... Z każdym kolejnym jest coraz bliżej. Nie mam gdzie się cofnąć, o ucieczce nie wspominając. Nie ma dobrych zamiarów i odczytuję to w wyrazie jego twarzy. Uśmiecha się krzywo, kiedy kuca przy mnie. Wyciąga rękę i zawija na palec pasmo moich włosów. Nic nie mówi. Nie robi też nic poza obserwowaniem mnie. Nie mam pojęcia jak ta tortura długo trwa, ale mrozi mi to krew w żyłach.

- Nie rób mi nic - błagam słabym głosem.

Uśmiecha się zjadliwe. Puszcza pukiel włosów i palcem przejeżdża po odsłoniętej skórze obojczyka. W prawo i w lewo. Robi to kilkakrotnie. Próbuję się cofnąć, ale za sobą mam ścianę. Jestem w potrzasku, jak ranne zwierzę, które przez nieostrożność wpadło w myśliwski wnyk. Jego dotyk przywołuje najgorsze koszmary. Szkolenia Knife'a, znęcanie się nad nami, łapska tego dupka Vina. W głowie słyszę krzyki i rozpaczliwe błagania dziewczyn by przestali je gwałcić, swój płacz, kiedy Vin brał mnie od tyłu w pierwszy dzień pobytu u tego zwyrodnialca.

Tracę wszystko co osiągnęłam odkąd znalazł mnie Colton.

- Szefuncio zarezerwował sobie ciebie, ale będziemy mieć małą tajemnicę. Co ty na to?

Ignoruję ból i próbuję się mu wyrwać. Muszę walczyć o własną godność, choć wiem, że nie wygram tej wojny.

- Bła...

Zasłania mi usta, nie dając dokończyć.

- Ciii. - Kręci głową. - Jeśli jeszcze raz otworzysz te usteczka, to przysięgam, że skutecznie ci je zatkam.

Ta groźba mnie paraliżuje. Wiem co w sobie zawiera.

Zamykam oczy, nie chcąc myśleć o tym, co nastąpi. Stoję nad przepaścią i wystarczy jeden krok by w nią spaść. Tym razem nie ma nikogo, kto by mnie uratował.

Oprawca rozpina zamek w spodniach, a następnie brutalnie je ze mnie zdejmuje. Czuję jego parszywą dłoń wdzierającą się pod bieliznę. Cichy jęk rozpaczy wydostaje się z mojego gardła. Wierzgam i szarpię, próbując się uwolnić, ale jest zdecydowanie silniejszy.

- Donatello zapłacił za dziewicę - wypalam.

Mam nadzieję, że to konkretne imię zahamuje jego zapędy. Poza tym, żadna inna obrona nie przychodzi mi do głowy.

- Kto powiedział, że właśnie tak cię zerżnę?

Nie mam szans na jakąkolwiek reakcję. Obraca mnie gwałtownie. Leżę na brzuchu z głową przyciśniętą do zimnego betonu. Słyszę charakterystyczny dźwięk rozpinanego suwaka. Zaciskam powieki. Pragnienie śmierci jest w tym momencie silniejsze niż kiedykolwiek dotąd. Przyjęłabym ją z otwartymi ramionami, gdyż tylko ona wyzwoliłaby moją duszę i ciało. Z doświadczenia jednak wiem, iż kiedy się czegoś bardzo pragnie, los postanawia sobie z ciebie zakpić i kulturalnie pokazuje środkowy palec.

Sukinsyn wsuwa rękę pomiędzy mój brzuch a podłogę i brutalnie unosi mi tyłek. Ból w nodze staje się nie do wytrzymania. Z trudem udaje mi się utrzymać na niej ciężar ciała. Próbuję podnieść tułów. Na próżno. Zaciska dłoń na mojej szyi i sprowadza do parteru.

- Nie ruszaj się, suko!

Usilnie staram się wyłączyć emocje. Apatia byłaby w tej chwili zbawienna. Zero uczuć, bólu, strachu... Tylko lawirowanie między rzeczywistością, a zawieszeniem. Panika mimo wszystko bierze górę. Przygotowuję się na ból, kiedy we mnie wejdzie. Nie kontroluję płaczu. Łzy same płyną strumieniami, kiedy czuję jego fiuta przy wejściu do odbytu. Słyszę jak ta szumowina spluwa. Nie jestem aż tak niedoświadczona, aby nie wiedzieć w jakim celu. Potrzebuje poślizgu, a nie nieprzyjemnego tarcia.

Wsuwa główkę fiuta i to mi wystarczy. Rozpieranie i pieczenie jest niewyobrażalne i nieporównywalne do niczego co do tej pory przeżyłam. Tracę siłę w nogach, ale zamiast upaść, czuję jak jego penis wsuwa się we mnie głębiej. Krzyczę. Drżę. Błagam o litość, kiedy ból osiąga apogeum. Wyrywam mu się, korzystając z okazji, że mnie nie przytrzymuje. Obracam się i upadam na plecy. Wściekłość w jego spojrzeniu mówi mi, jak bardzo sobie przejebałam.

- Pożałujesz, suk...

Nie kończy zdania. Przerywa mu ogłuszający huk. Zajmuje mi chwilę, nim zauważam krew z jego czaszki, rozbryzgującą się na moim ciele. On sam leży między moimi nogami. Krzyczę, próbując odsunąć się najdalej jak mogę. Chowam twarz w dłoniach, kiedy mężczyzna z bronią jest coraz bliżej.

Nawet nie próbuję rozgryźć kim jest. Nie krępuje mnie także fakt, że od pasa w dół jestem naga. To nie pora na takie pierdoły. Ktoś tu jest. Ktoś nowy. Ktoś, kto może okazać się jeszcze gorszy od poprzednika.

Czuję jego obecność. Kątem oka widzę, jak kuca. Kładzie dłoń na moim ramieniu i coś we mnie pęka.

- Zostaw mnie! - krzyczę.

Okładam go pięciami na oślep. Zasłania twarz przed chaotycznymi ciosami. Zaskakuje mnie, że nie jest agresorem. Nie oddaje mi. Nie broni się. Przyjmuje każde uderzenie ze spokojem. Dekoncentruje mnie jego zachowanie. Przestaję traktować go jak worek treningowy i dzieje się coś niespodziewanego. Patrzą na mnie oczy, które tak dobrze znam.

- Ava, to ja.

Rzucam się Coltonowi na szyję. Otacza mnie ramionami. W tym momencie słowo "kontrola" jest mi obce. Płaczę jak małe dziecko. Trzęsę się, choć nie wiem z jakiego powodu. Jego dotyk sprawia, że ponownie czuję się bezpiecznie. I po raz drugi pragnę w to wierzyć. Jak bardzo naiwna jestem? Czy jeśli tym razem zaryzykuję i doświadczę porażki, pozostaną we mnie jakieś strzępy człowieczeństwa? Odpowiedź nasuwa się natychmiast - nie. Ludzie dzielą się na silnych i słabych. Ja należę do tych drugich. Nie poradzę sobie z kolejną tragedią.

- Nie płacz, maleńka - szepcze, głaszcząc mnie po głowie.

Nie pomaga mi to. Wręcz rozklejam się jeszcze bardziej.

- Myślałam, że nie żyjesz - szlocham w jego ramię. Jego kurtka w tym miejscu jest mokra od łez.

- Żyję. Jestem tu.

Kiedy widziałam go ostatni raz, we wraku auta, wyglądał jak martwy. Twarz była we krwi, nie ruszał się, ciało miał zakleszczone między kierownicą a fotelem. To były dosłownie sekundy, kiedy ocknęłam się, niesiona przez człowieka Donatella, ale wystrczyły. Odszukanie wzrokiem Coltona było moim priorytetem. Nie takiego widoku się jednak spodziewałam. Błagałam ich, żeby mu pomogli. Na próżno. Kazali mi się zamknąć, a gdy tego nie zrobiłam, oberwałam i straciłam przytomność.

- Sicko... - Podnoszę wzrok na znajomy mi głos. Nie patrzy w naszą stronę, ale nie mam wątpliwości, że to on. Dociera też do mnie, że nadal jestem od pasa w dół naga. - Powinniśmy spadać - sugeruje VooDoo.

- Lou? - pytam. - Ty nie żyjesz.

- Wyjaśnię ci w domu...

Dom.

Jedno słowo. Takie zwykłe, dla wielu nic nie znaczące, dla mnie oznacza wszystko. Colton puszcza mnie i wstaje. Sięga po siłą zdarte ze mnie spodnie oraz majtki i podaje mi je. Ubieram się pospiesznie.

- Dasz radę iść? - pyta, wyciągając do mnie rękę.

- Nie. - Kręcę głową zawstydzona. - Nie mogę stanąć na nodze.

Obraca się do Lou, po czym rzuca mu pistolet, który cały czas trzymał. Bez chwili wahania pochyla się i bierze mnie na ręce. Własne oplatam w okół jego szyi. Czuję się tak dobrze w jego ramionach. Bezpiecznie. Jak bardzo to jest złudne? Nie mam pojęcia, ale też nie zamierzam się nad tym rozwodzić. Liczy się tylko chwila. Ta konkretna w której Colton jest obok. Wydaje mi się, że niesienie mnie, nie sprawia mu problemu. Co jakiś czas szepcze "będzie dobrze". Nie wiem czy chce zapewnić o tym mnie czy siebie. A może oboje tego potrzebujemy.

Wychodzimy z ciemnego pomieszczenia. Na wąskim lecz długim korytarzu dostrzegam kolejną postać. Corban przygląda mi się z troską. Próbuję się do niego uśmiechnąć, ale wychodzi mi grymas. Jeden szczegół przykuwa moją uwagę. Na ubraniu ma ślady krwi, co daje mi do myślenia.

- Jak się tu dostaliście? - pytam.

Colton posyła chłopakom porozumiewawcze spojrzenie, następnie spuszcza wzrok na mnie.

- Zanim przekroczymy próg, chciałbym żebyś zamknęła oczy. - Przez stanowczość w jego głosie, robię się czujna. - Rozumiesz, Avalon?

Kiwam głową, następnie wykonuję polecenie. Wtulam twarz w jego pierś. Pachnie skórzaną kurtką, dymem papierosowym i perfumem. Skupiam się wyłącznie na tym, aby nie zastanawiać się w jaki sposób chcą ominąć ludzi Donatella. Udaje mi się to, aż Colton nie zaczyna iść w dziwny sposób. Targana jakimś przeczuciem zerkam na otoczenie. Szybko tego żałuję.

- Avalon, prosiłem - mówi z wyrzutem.

Jeden, dwa, trzy... Sześciu mężczyzn leży skąpanych we własnej krwi. Martwe oczy jednego z nich skierowane są wprost na mnie. Powinnam czuć przerażenie. Problem w tym, że jedyne do czego jestem zdolna to do niepohamowanej satysfakcji. W głowie słyszę "macie za swoje" i nie jest mi z tego powodu przykro.

- Colton...

Nie kończę, bo nie mam jak. Zakrywa mi buzię dłonią, wyrzucając z siebie ciche przekleństwo.

- Ktoś idzie - informuje nas Corban.

Colton stawia mnie na nogi. Przytrzymuje za ramiona i puszcza dopiero, kiedy upewnia się, że dam radę ustać.

- Cokolwiek się stanie...

Tym razem to ja nie pozwalam mu dokończyć. Chwytam poły jego kurtki i ciągnę w dół. Całuję go tak, by nie miał wątpliwości jak wiele dla mnie znaczy. Jest zaskoczony. Szybko jednak oddaje mi pocałunek pełen namiętności. Oboje mamy świadomość, że ktokolwiek jest za drzwiami, nie pozwoli nam wyjść. To mogą być nasze ostatnie chwile. Szczęście i tym razem nie trwa długo. Zwyczajnie nie jest mi pisane.

Colton odsuwa się pierwszy. Wygląda jak zbity pies. Dokładnie tak, jak ja się czuję.

- VooDoo - mówi jedynie.

Lou więcej nie trzeba. Bez chwili wahania rzuca mu broń. Już raz widziałam jednego z nich, a dokładniej Tate'a, z pistoletem w dłoni i omal nie dostałam zawału. Domyślałam się wtedy, że każdy z nich ma taki, ale obserwować, jak Colton wyciąga magazynek i sprawdza, czy ma naboje, to zupełnie inna sprawa.

Cała trójka staje przodem do drzwi. Colton przesuwa się lekko w bok, jakby próbował mnie osłonić. Nie chcę tego. Nie zniosę myśli, że zginął przeze mnie. Kładę dłoń na jego ramieniu. Pcham go, ale on nie ustępuje. Staję na bolącej nodze, chcąc włożyć w tę przepychankę więcej siły. Dekoncentruje mnie pisk otwieranych drzwi. Zostaję odepchnięta przez Coltona. Z trudem utrzymuję równowagę. Nie to jednak jest najważniejsze. W jednej chwili piątka mężczyzn mierzy do siebie. Donatello także trzyma broń. Kieruje ją wprost w Coltona, ale spojrzenie ma utkwione we mnie.

- Wiedziałem, Colton, że jesteś odważny, ale o głupotę cię nie podejrzewałem - drwi. - Nawet jeśli uda wam się stąd wyjść, już jesteście trupami. Moi ludzie tak tego nie zostawią.

Dreszcze przebiegają mi wzdłuż kręgosłupa na tę groźbę.

- Mówisz o nich? - Colton śmieje się, jakby postradał rozum. - Niewiele już zrobią. - Wzrusza ramionami.

Jest dziwnie rozluźniony, czego nie można powiedzieć o Corbanie i Lou. Nie widzę ich twarzy, ale napięte barki i ramiona mówią same za siebie. Boją się. Tak samo jak ja.

- Wiesz doskonale, Sicko, że mam w kieszeni pół miasta. - Donatello wymachuje bronią w jego kierunku.

- Ja mam w kieszeni pięć dolców, ale się nie chwalę.

Donatello śmieje się jako jedyny.

- Za to cię lubię, Sicko. - Nagle zmienia wyraz twarzy. Rysy ma surowe, lewą brew uniesioną i to coś w spojrzeniu, od czego jeżą się włosy. - A teraz koniec żartów. Oddaj mi ją, a pozwolę wam odejść.

- Chcesz ją? - Serce na moment mi staje. Na szczęście nie trwa to długo. - Musisz mnie najpierw zabić.

- Nie kuś losu. Drugi raz ci tego nie zaproponuję.

- Nie musisz.

Pada strzał. Zaraz po nim kolejny. Donatello i ten drugi padają, a ja nie potrafię ukryć ulgi, jaką odczuwam. Colton odwraca się. Zgarnia w swoje ramiona. Nie mogę przestać patrzeć na leżącego Donatello. Cichy głosik z tyłu głowy drwi ze mnie, szepcząc, że nie mam się tak cieszyć, gdyż z moim szczęściem on to przeżyje. Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje. Odsuwam od siebie Coltona i wyrywam mu broń.

- Ava, oddaj mi ją - prosi grzecznie, wyciągając dłoń.

Robię krok w tył, następnie go mijam i idę do miejsca, w którym leży mój oprawca. Zszokowany Corban zastępuje mi drogę.

- Przepuść mnie. - Nie rusza się, więc dodaję: - Proszę.

Patrzy za mnie. Domyślam się, że szuka pomocy u Coltona. W końcu odsuwa się. Robię te parę brakujących kroków, aż zatrzymuję się nad ciałem Donatella.

- Ava, przemyśl to. Błagam.

Ignoruję go.

Muszę mieć pewność.

Wyciągam drżącą dłoń przed siebie. Pistolet kompletnie do niej nie pasuje. Jest duży i ciężki. Celuję w ciało przede mną. Nie mam pojęcia co dalej. Kiedy obserwowałam Coltona wydawało mi się to takie proste. Nie chcę się poddawać, ale chyba to mnie czeka. Słyszę, jak Lou mówi, że nie mamy czasu, bo w każdej chwili mogą się zjawić następni, ale nawet te słowa nie mają wystarczającej mocy, by zmusić mnie do pociągnięcia za spust. Colton zachodzi mnie od tyłu. Kładzie dłoń na mojej i zabiera z niej broń. Nie protestuję. Jestem tchórzem.

- Wiem co chciałaś zrobić.

Przyciąga mnie i tuli.

- Ja tylko... Muszę mieć pewność.

- Wiem.

Zasłania mi jedną ręką uszy i pada strzał.

Zrywam się na równe nogi, zlana potem. Dociera do mnie, że był to tylko sen, a ja tkwię cholera wie gdzie.

Nie czuję nóg ani rąk, jednak nie mogę powiedzieć, że ogarnia mnie kompletna znieczulica. Moje ciało aż nadto odbiera wszystkie bodźce. Próbuję sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia, a gdy tylko udaje mi się, wpadam w panikę.

Mieliśmy wypadek.

Colton...

Zrywam się i rozglądam po ciemnym pomieszczeniu, ale nigdzie go nie widzę. Ignoruję ból żołądka. Muszę sobie przypomnieć gdzie jestem i jak wrócić do Sicko. Wokół nie widzę żadnej podpowiedzi. Nie ma okna, przez które mogłabym zorientować się w terenie. Pomieszczenie jest zaniedbane, wręcz surowe i śmierdzi w nim okrutnie.

Śmierdzi...

Znam to. Już kiedyś w czymś podobnym przebywałam. Moje zmysły pracują na najwyższych obrotach. Przecieram oczy, by całkowicie się rozbudzić. W mroku dostrzegam stare, zniszczone drzwi. Spuszczam wzrok. Siedzę na pryczy, złożonej z metalowej ramy i materaca.

Myśl Avalon, myśl!

Byliśmy wszyscy w domku nad jeziorem. Zadzwonił Tate i przekazał chłopakom jakąś złą wiadomość. Tylko jaką? Co to było? Sięgam głębiej we wspomnieniach i mam to. Chodziło o VooDoo. Jego salon tatuażu wyleciał w powietrze. Przeżyła jedynie jego młodsza siostra.

Łzy ciekną po moich policzkach, ale to ignoruję. Skupiam się wyłącznie na przypomnieniu sobie co było dalej.

Wsiedliśmy do aut i wracaliśmy. Colton chciał jak najszybciej spotkać się z młodziutką Megan, która została kompletnie sama.
Dotarliśmy do niej? Nie mogę sobie tego przypomnieć. Jechaliśmy dość szybko, ale nie, nie dojechaliśmy na miejsce.
Uciekaliśmy przed czymś lub kimś, aż uderzył w nas inny samochód. Duży i czarny.

Biorę głęboki wdech, bo wszystko do mnie wraca ze zdwojoną siłą. Przypominam sobie wszystko, każdy nawet najdrobniejszych szczegół. I wiem już gdzie jestem - w piekle. Mój sen staje się rzeczywistością.

Instynktownie rozglądam się za drogą ucieczki, ale takowej nie ma. I nie będzie. Wiem to z doświadczenia. Owszem, już raz mi się to udało, ale to były inne okoliczności. Zostałam wtedy wynajęta. W eskorcie opuściłam twierdzę Knife'a, by Donatello mógł się mną zabawić. Drugiej takiej okazji pewnie nie będę miała.

Ból w piersi nasila się stukrotnie na myśl o karze, jaką przygotował dla mnie ten psychol. Nieważne który, Knife czy Donatella. Zaczynam nawet wątpić, czy uda mi się to przeżyć.

Płaczę i nie próbuje tego ukryć. Zaszłam już tak daleko. Dzięki Coltonowi, Corbanowi, Harper i całej reszcie udało mi się zapomnieć o tym przez co przeszłam w podziemiach Knife'a. Otworzyłam się na ludzi i dla ludzi... Pokochałam... I w jednej chwili wszystko zostało mi wyrwane z rąk.

Czy naprawdę tak wiele oczekuję od życia? Nie pragnę luksusów czy rzeczy niemożliwych do zdobycia. Chcę jedynie spędzić resztę życia u boku Coltona. Pragnę być dla niego wszystkim, tak jak on jest dla mnie. Nie mam nawet pojęcia czy żyje. Czuję mdłości na tę myśl. Muszę dowiedzieć się co z nim.

Wstaję, ignorując ból w lewej nodze i kulejąc, podchodzę do drzwi. Nie licząc się z konsekwencjami, walę w nie pięściami.

- Halo! - krzyczę. - Jest tam ktoś? Pomocy!

Odpowiada mi jedynie echo. Opieram się plecami o zimny mur i osuwam powoli w dół. Nie mam pojęcia jak długo tak tkwię, ale łzy na policzkach dawno zaschły. Tracę nadzieję, powoli godząc się z myślą, że już się nie dowiem co z moimi przyjaciółmi. Zamykam oczy i we wspomnieniach przywołuję ich twarze, zanim czas zacznie je wymazywać. Najdłużej, oczywiście, zatrzymuję się przy Sicko. Żałuję, że szybciej mu nie zaufałam. Miałabym zdecydowanie więcej wspomnień, a nie zaledwie garstkę. Muszę je starannie pielęgnować, by nie wyblakły z czasem jak kartka papieru. Będą moją bronią by przetrwać to piekło. Donatella czy też Knife, mogą odebrać mi wszystko - moje ciało, godność, dumę, życie, ale tego jednego nie pozwolę zniszczyć.

Po dłuższej chwili spędzonej pod ścianą, docierają do mnie odgłosy kroków. W pierwszej chwili chcę się zerwać na równe nogi i walczyć z przybyszem, jeśli tylko będę musiała, ale w końcu rezygnuję. Nie ma to najmniejszego znaczenia. Im bardziej będę stawiać opór, tym mocniej oberwę.

Zamek w drzwiach ustępuje z charakterystycznym kliknięciem i po chwili ktoś wchodzi do środka. Staje, wstrzymujac oddech, gdy zauważa pustą pryczę. Oddycha dopiero, gdy zauważa mnie siedzącą pod ścianą.

- Wstawaj - warczy. - Szef chce cię widzieć.

Wykonuję powoli polecenie. Jeśli sama do niego nie pójdę, ten zaciagnie mnie siłą. Nie ma sensu odwlekac tego, co nieuniknione.

Nie mam pojęcia co stało się z moją noga, ale utykam z każdym krokiem. Być może to skutek wypadku, a może to oni coś mi zrobili, tyle że tego nie pamiętam.

Idziemy wzdłuż długiego korytarza. Nie ma tu żadnych cel z kratami, które pamiętam z podziemi Knife'a. Przypomina to bardziej piwnice w starych kamienicach. Mam cichą nadzieję, że jesteśmy jednak gdzie indziej. Wspinamy się po stromych schodach i wchodzimy do kolejnego pomieszczenia, coś jakby lobby. Podążamy w kierunku kolejnych drzwi. Prowadzą do biura. Wstrzymuję oddech, zastanawiając się który z nich będzie za drzwiami. W najgorszych koszarach jednak nie śniło mi się, że zobaczę tam jednego i drugiego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top