06. This Won't Last And You Know It

Tata zawsze mówił, że kluczem do poprawienia swojego samopoczucia jest zdefiniowanie głównego powodu, dla którego człowiek czuje się tak, a nie inaczej. Jeżeli zaczynasz pałać do wszystkich nienawiścią ― jedz. Jeżeli masz wrażenie, że to wszyscy inni nienawidzą ciebie ― śpij. Jeżeli zaczynasz nienawidzić samego siebie ― weź porządny prysznic. A jeżeli wydaje ci się, że wszyscy nienawidzą wszystkich ― idź na długi spacer.

Próbowałam wszystkiego. Nic nie podziałało. Nadal jest mi źle. Mija tydzień, zanim uznaję, że skoro świat się skończy, to mogę bez wyrzutów sumienia opychać się słodyczami. Problem jest jeden: wyłączam myślenie tylko wtedy, kiedy piekę.

A dziewczyny w cukierni na dole już wczoraj powiedziały mi, że chyba mnie do reszty pochrzaniło z ilością zapasów, na które sobie pozwalam. Jest jednak sobota. I nikt mi nie zabroni piec.

Robię muffinki. Potem je zjadam. I w sumie żyję tylko na tym ― jeszcze nie mam szansy skończyć jeść poprzednich porcji, a już wstawiam do piekarnika kolejną tackę.

Wczoraj jedna z moich znajomych z kręgu łowców wpadła po poradę w kwestii wendigo, ale nie puściłam jej stąd z pustymi rękami. Wyszła z mieszkania obładowana pełnymi torbami, pytając, czy na pewno wszystko jest okej, ale nie miałam serca uświadomić jej, że świat lada chwila może pierdolnąć. Tak się cieszyła cynamonkami, że zniszczenie jej dobrego nastroju byłoby pewnie moim najcięższym grzechem.

Normalni ludzie nie mają pojęcia, że istnieje jakiekolwiek zagrożenie. Wszyscy dalej chodzą do pracy, spotykają się ze znajomymi, chodzą na randki. Tylko ja mogłam być na tyle głupia, żeby zakochać się we własnym aniele stróżu. A żeby to był jeszcze zwykły anioł, nie. Mi musiał się trafić jeden z archaniołów.

...martwy archanioł. Może ja jestem jakaś przeklęta? Mama, tata, Elias, a teraz... teraz Gabe. Jak coś pójdzie źle, to przecież Dean, Sam, Bobby i wszyscy inni też będą gryźć piach. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie do końca chodzi tylko o mnie. Tak po prostu jest z tymi, którzy poznają ten drugi świat.

Ale to i tak boli.

Oczy znowu zachodzą mi łzami, i to akurat kiedy wyjmuję blaszkę z babeczkami z rozgrzanego piekarnika. Syczę wściekle, bo źle łapię za metal i przypadkiem dotykam wierzchem dłoni o wnętrze urządzenia. Super. Jakby ból psychiczny mi nie wystarczył, to teraz mam jeszcze fizyczny powód do płaczu.

Odbija mi. Znaczy, tego jednego jestem pewna, od kiedy wróciłam do mieszkania po całej przygodzie z Winchesterami. Bez przerwy wydaje mi się, że słyszę charakterystyczny trzepot anielskich skrzydeł. Typowe... pobożne życzenie.

Zaciskam zęby, zamykając biodrem piekarnik. Z tacą pełną świeżych, czekoladowych muffinek, odwracam się w stronę wyspy kuchennej i...

...i zamieniam się w posąg.

― Dlaczego nie uważasz na te śliczne, delikatne rączki, Honey? Zostawiam cię na pięć sekund samą i już dzieje się coś takiego.

W głowie mi się kręci. Ciężko mi się oddycha. Chociaż przed chwilowym ciepłem blaszki powinny mnie chronić silikonowe łapki, to jednak nawet one stają się w pewnej chwili zbyt gorące.

Wyrywa mi się krótki, przerażony pisk, gdy wszystko wypada mi z rąk. Blaszka ląduje na podłodze w akompaniamencie ogłuszającego huku, ale przynajmniej w porę się wycofuję, zanim uderza w moje stopy.

Uczepiam się blatu za sobą jak tonący brzytwy. Całe dłonie mnie pieką, ale uparcie wpatruję się w Gabriela. Jak dotąd głupkowato się uśmiechał, z łokciami opartymi o kuchenną wyspę i brodą ułożoną na wnętrzach dłoni. Teraz się prostuje, chyba zaalarmowany moją reakcją. Marszczy czoło, wgapiając się we mnie z niezrozumieniem; palcami prawej dłoni stuka rytmicznie o blat.

Odbiło mi. O Jezu Chryste, jest już ze mną źle, skoro mam omamy wzrokowe i słuchowe zarazem.

Dyszę ciężko, i raz po raz wyrywa mi się żałosny jęk zmieszany ze szlochem. Gabriel zastyga, otwierając oczy odrobinę szerzej, jakby dopiero teraz coś do niego dotarło.

― Nie żyjesz ― mamroczę pomiędzy napadami płaczu. ― Nie może cię tu być, bo nie żyjesz.

Gabe przechyla zaczepnie głowę, uśmiechając się przy tym tajemniczo. Wygląda tak naturalnie. Tak prawdziwie. Jeżeli to nie jest moje wyobrażenie... to ktokolwiek mi to robi, jest po prostu okrutny.

― Honey, kto, jak kto, ale ty? ― pyta Gabriel, wolnym krokiem okrążając wyspę, żeby się do mnie dostać. Wiem, że nie dam rady się ruszyć, więc wychodzi na to, że ani drgnę. ― Uwierzyłaś w tę szopkę? Rozumiem mojego braciszka, albo naszych dwóch ulubionych idiotów, ale ty? To było aż tak przekonujące?

Milczę. Mocno zaciskam zęby i po prostu głupio się na niego patrzę, bo na nic innego nie mam siły. Coraz to kolejne łzy spływają mi po policzkach, i jestem zmuszona żałośnie rozchylić usta, bo nos mam zatkany. Urywany, szybki oddech wcale nie poprawia mojej sytuacji.

Gabriel podnosi z podłogi blaszkę i silikonowe łapki, żeby odstawić je na blat. Pstryka palcami, a zniszczone wypieki pojawiają się obok, nietknięte. Ani przez sekundę nie zrywa ze mną kontaktu wzrokowego. Wreszcie zatrzymuje się zaraz przede mną i... sięga po moje dłonie.

Zamykam mocno powieki, gotowa na gorzki smak rozczarowania. Otworzę oczy i znowu będę sama, Gabriel zniknie. Obawiam się, że tym razem na zawsze.

A potem czuję jego skórę na swojej. Przysięgam, że świat na chwilę się zatrzymuje. Zaciska palce na moich dłoniach i serce omija mi kilka uderzeń; wstrzymuję na kilka sekund oddech, gdy przesuwa po mojej skórze kciukami. Po plecach przechodzi mi przyjemny dreszcz, gdy kojący chłód rozlewa się powoli po całym moim ciele.

Nie wierzę, że używa swoich wyjątkowych mocy tylko po to, żeby zaleczyć kilka głupich oparzeń.

― No, i po krzyku ― szepcze z lekkim rozbawieniem, ale robi to też z taką czułością, że zbiera mi się na jeszcze gorszy płacz. Tym razem ze wzruszenia. Broda mi drży, kiedy Gabe układa pod nią palec, żeby zmusić mnie do uniesienia głowy. ― Hej, Lottie, popatrz na mnie.

Z ogromnym lękiem w sercu otwieram powoli oczy. On nadal tu jest. Nadal czuję jego dotyk, a wśród zapachu świeżo upieczonych muffinek udaje mi się wychwycić charakterystyczną dla niego słodką woń.

Serce wali mi jak młot.

― Jestem tu, okej? ― dodaje łagodnie. ― Błagam, przestań już świrować. Martwisz mnie.

― Świrować? ― wyrywa mi się zirytowane parsknięcie, które zaskakuje w sumie nawet mnie samą. O, on zdecydowanie naprawdę tu jest. To musi być Gabriel. Nikt inny nie byłby tak do bólu bezczelny. ― ...nie wierzę.

Cień niezrozumienia przemyka po jego twarzy w reakcji na mój chłodny ton. Odsuwa się ode mnie odrobinę, ale tę odległość liczyłabym zaledwie w milimetrach.

― Ale w co? ― duka niepewnie Gabriel. ― We mnie?

A żeby to o to mi, kurwa, chodziło. Wyrywam gwałtownie dłonie z jego uścisku, przy okazji sprawiając tym nagłym gestem, że marszczy czoło w konsternacji.

― Nie, ja po prostu nie wierzę.

― Szczerze to nie pojmuję, dlaczego się nie cieszysz.

Zabiję go. Wyrwę mu wszystkie piórka.

― Kpisz sobie ze mnie w tym momencie, Gabe.

― Ale przecież żyję!

― Zaraz znowu nie będziesz! ― piszczę z wyrzutem. Z całej siły go od siebie odpycham, ignorując jego zranioną minę i to chore uczucie, że powinnam zrobić coś absolutnie odwrotnego. ― To w ogóle legalne?! Zdjąć z tego świata własnego anioła stróża?! ― wydzieram się dalej, gestykulując przy tym odrobinę zbyt energicznie.

Gabe unosi ręce w samoobronie. Wycofuje się za wyspę kuchenną, chyba tylko po to, żeby postawić między nami jakąś przeszkodę.

― Z tego, co wiem, to nie...? ― mamrocze z niezdecydowaniem. Prycham głośno.

― Mówisz to, żeby się jakoś ratować?!

Gabe wzrusza lekko ramionami. Na ułamek sekundy wygina usta w podkówkę, wyduszając słabe "...może...?". Moje zawahanie nie trwa długo. Łapię za jedną z babeczek ― na tacce leży już trochę przybranych lukrem przysmaków ― i ciskam nią prosto w Gabriela.

Wydaje z siebie dziwny dźwięk, który brzmi trochę jak pełne wyrzutu "za co?". Wierzyć mi się nie chce, że naprawdę ma czelność zachowywać się tak, jakby nic nie miało miejsca; jakby na to wcale nie zasłużył.

Rzucam drugą babeczką. Ląduje na podłodze obok poprzedniej, bo Gabe w ostatniej chwili broni się przed atakiem.

― Okej! Zrozumiałem! ― krzyczy Gabriel. Wydaje mi się zarówno zaskoczony, jak i zdenerwowany. Ręce nadal trzyma uniesione, bo czeka na kolejny atak z mojej strony. Odrobinę mocniej zaciskam palce na muffince z truskawkowym lukrem. Mimo to, daję mu szansę. ― Powinienem był cię ostrzec, prawda, ale myślałem, że się domyślisz. Musiało wyjść wiarygodnie.

Milczę przez moment. Gabriel uśmiecha się zuchwale. Bezczelnie. Jakby był pewien, że już mnie do siebie przekonał. Biorę głęboki wdech.

Casa Erotica?!

Zdzieram sobie gardło przez te dwa słowa, ale to było tego warte ― żeby zobaczyć takie przerażenie w jego oczach, zrobiłabym to ponownie. Patrzę, jak z trudem przełyka ślinę, zaraz potem ostrożnie odpowiadając:

― No, tu akurat nie mam nic na swoją obronę, okej, touché. ― Rzucam kolejną babeczką. Tym razem trafiam prosto w ramię. ― Hej, no! Biała flaga! Gdzie we mnie tą muffinką?!

― Odchodziłam od zmysłów! ― Ten żałosny szloch do mnie wraca. I coś się zmienia w wyrazie twarzy Gabe'a, gdy słyszy to beznadziejne wyznanie. Wbija we mnie nieco zaskoczone spojrzenie, rozchylając delikatnie usta, jakby chciał to jakoś skomentować. Koniec końców, nie mówi jednak nic. To ja kontynuuję tyradę. ― Ty wredny, bezduszny, skrzydlaty...

― Ta muffinka niczym ci nie zawiniła! ― woła w samoobronie mężczyzna, palcem wskazując na trzymany przeze mnie przedmiot. ― Lottie, słuchaj, byłem absolutnie pewien, że zrozumiesz, dlaczego to wszystko zrobiłem, i...

― Anioł stróż?! ― przerywam mu.

Przywaliłam w czuły punkt. I dobrze. Gabriel odwraca na moment wzrok, odrobinę mocniej zaciskając zęby. Przez chwilę nie jest tym śmieszkiem, który potrafi obrócić wszystko w głupi żart.

Ja też się poddaję. Może w jednej kwestii jednak ma rację: nie zasługuje w chwili obecnej na to, żebym marnowała na niego godziny ciężkiej pracy. Te czekoladowe muffinki wyszły najlepiej.

Odkładam ostatni wypiek z powrotem na tackę.

― Jak mogłeś...? ― wyduszam, chociaż naprawdę wiele mnie to kosztuje.

― Zrobiłem to, żeby cię chronić ― tłumaczy się uparcie, najpierw wskazując rękami na siebie, a potem na mnie. Wwiercam w niego smutne, zrezygnowane spojrzenie. ― Gdyby ktokolwiek dowiedział się o tym, co mnie z tobą łączy, to uwierz mi, że przyszliby po ciebie. A teraz? Nikt nie ma powodu, żeby się ciebie czepiać, bo nie żyję!

Krzywię się z niesmakiem, pociągając rzewnie nosem zaraz potem. Gabe pojmuje swój błąd ― wymusza dobroduszny, pełen politowania śmiech.

― Znaczy, wszyscy inni tak uważają ― kontynuuje. Opieram się o blat wyspy kuchennej, bo trochę kręci mi się w głowie. Gabe w tym czasie stawia pierwszy, niepewny krok w moją stronę. ― Jesteś bezpieczna. To wszystko było dla ciebie, jasne? Musisz mi uwierzyć.

Broda znowu mi drży, kiedy spoglądam mu prosto w oczy.

― Tak, jak uwierzyłam w Tommy'ego? ― Głos mi się łamie. I tak samo czuję, jak serce mi pęka. ― W pracę w telewizji? W twoją przeszłość łowcy? W Lokiego? ― Gabe zwiesza pokornie głowę. ― W... mam wymieniać dalej?

Milczy przez dłuższą chwilę. Przynajmniej tyle ma w sobie przyzwoitości, żeby wykazać się minimalnym wstydem.

― Nie ― odpowiada wreszcie na wydechu. ― Łapię temat. Jestem okropny, wiem. Ale... Lottie.. tym razem zero kłamstw, przysięgam ― zapewnia, i chociaż wydaje mi się szczery i już nie unika mojego spojrzenia, to jednak nie umiem zapomnieć o tym wszystkim, co wymieniłam. Gabe kładzie na moment dłoń na klatce piersiowej. ― Słowo honoru. Wszystko zrobiłem z myślą o tobie. Błagam, myślisz, że pomógłbym im, gdyby nie chodziło o twoje dobro?

No. Mówimy o całym świecie. Czym jestem w porównaniu do całej ludzkości? Potrzeby większości są ważniejsze, niż potrzeby jednostki.

Czuję nieprzyjemny ucisk w gardle, gdy przypominam:

― ...ponoć kochasz ludzkość.

― Bo tak jest ― zarzeka się wielce emocjonalnie Gabriel. Prędko pokonuje dzielącą nas odległość; znowu jest między nami tylko wyspa, gdy również opiera się o blat i pochyla się nad nim. ― Między innymi dlatego, że ty jesteś jej częścią.

Oddech grzęźnie mi w gardle. Tak samo, jak kolejny napad szlochu. Rozum uparcie powtarza mi, że jeżeli uwierzę mu po raz kolejny, będę tego potem żałować, ale... patrzę mu w oczy i serce podpowiada, że był szczery w tym wyznaniu.

I to chyba przeraża mnie jeszcze bardziej.

Gabe waha się jeszcze przez moment, chyba oceniając swoje szanse na przeżycie, jeżeli spróbuje do mnie podejść. Koniec końców decyduje się podjąć to ryzyko. Nie zachowuję się jak dzikus i nie uciekam od niego, chociaż ta myśl rozbłyskuje neonami w mojej głowie przez ułamek sekundy.

― Słuchaj, nigdy wcześniej nie byłem z nikim tak szczery, jak z tobą teraz ― szepcze, i wydaje mi się, że naprawdę się stresuje, co nijak do niego nie pasuje. Pozwalam mu w to brnąć, chociaż... po części milczę też ze względu na samą siebie, bo gardło nadal boli mnie z nerwów. ― Tak. Jestem twoim aniołem stróżem. Tak, wiedziałem o tym, od kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem. A nie powiedziałem ci, bo się bałem. O ciebie. To jest... bardziej skomplikowane, niż mogłoby ci się wydawać. Zasnęłabyś w mniej niż pięć sekund, gdybym zaczął ci to wszystko tłumaczyć. Najważniejsze jest to, że nic ci nie grozi. ― Zaciska palce na moich ramionach z szerokim, zadowolonym uśmiechem. I przysięgam, że czuję się tak, jakby poraził mnie prąd. Staram się zgrywać niewzruszoną, ale ciężko jest to zrobić, kiedy jest tak blisko. Ujmuje mnie jego troska. ― Tamte młotki uratują świat. A potem już wszystko będzie dobrze.

Potrząsam głową delikatnie, chyba trochę go tym rozczarowując.

― Nie możesz mieć tej pewności.

Cmoka z niezadowoleniem, ale nie kłóci się o to.

― Dobra, może i nie, ale wierzę w nich, okej? I ty też powinnaś. Choćby po to, żeby sypiać spokojnie po nocach.

Powinnam go od siebie odepchnąć. Znowu. A zamiast tego łapię za jego kurtkę, wściekle przyciągając go jeszcze bliżej, gdy syczę przez zaciśnięte zęby:

― Nie spałam, bo płakałam nad tobą, kretynie.

Chyba detonuję jakąś emocjonalną bombę. Gabriel wygląda tak, jakbym właśnie przywaliła mu w policzek. Wodzi spanikowanym wzrokiem po całej mojej twarzy; między jego brwiami pojawia się ta wymowna, świadcząca o głębokim zamyśleniu zmarszczka.

― Mam gdzieś to, że świat się skończy ― kontynuuję, tym razem ciszej. ― I tak nie mam już wiele do stracenia.

― Wcale tak nie jest, wcale tak nie myślisz ― wtrąca Gabe. ― Nie mów tak. Przepraszam, okej? Za wszystko. Nie miałem pojęcia, że... tak to na ciebie wpłynie. Szczerze mówiąc wydawało mi się, że nikomu na mnie nie zależy. Że wszyscy mają mnie już dość, że irytuję nawet samym swoim istnieniem, i że wyświadczę każdemu ogromną przysługę, jak zniknę.

Ciekawe, czy słyszy, jak pęka mi serce. Umówiliśmy się, że nie będzie czytał mi w myślach, ale w tym jednym momencie chciałabym, żeby usłyszał, co się dzieje w mojej głowie.

Mi na nim zależy. Tylko na nim. Na nikim innym. Tylko on mnie zna w ten wyjątkowy sposób; wszyscy inni gryzą glebę. Jeżeli zabraknie go w moim życiu, to oszaleję.

Gabe łapie za ostatnią babeczkę, której wcześniej chciałam użyć jako broni; z czystym niedowierzaniem obserwuję, jak z wielkim zaangażowaniem pochłania wypiek.

― Pyszne te muffinki ― mamrocze z pełną buzią. Ten jego debilny uśmiech doprowadza mnie do szału. ― Ty to wiesz, jak mnie uszczęśliwić, Honey.

Jeszcze mocniej wbijam paznokcie w materiał jego kurtki. Wiem, co on w tej chwili uskutecznia. Zrobiło się zbyt poważnie, więc robi to, w czym ― jego zdaniem ― jest najlepszy. Obraca wszystko w żart.

I, na swój sposób, po prostu ucieka.

― Możesz być jeszcze przez sekundę poważny? ― pytam z wyrzutem. Gabe oblizuje usta z lukru i bierze głęboki wdech, odwracając przy tym wzrok. ― Skoro miało wyjść realnie... to co ty tu robisz?

― Trzy dni sterczałem w okolicy, żeby się upewnić, że nikt nie będzie się ciebie czepiał ― parska Gabe. Moje usta wyginają się w żałosną podkówkę. Nadal mnie pilnował. Przecież ten chłop sam wpędzi mnie do grobu i będzie musiał się grubo tłumaczyć szefostwu gdzieś tam, na górze.

O ile to w ogóle istnieje.

Palce kleją mu się od cukru, kiedy niepewnie zaciska je na moich nadgarstkach, próbując mnie od siebie oderwać. Nie zamierzam mu na to pozwolić, i prędko to pojmuje. Co ciekawe, nie przestaje mnie dotykać.

Ale nie ma też odwagi spojrzeć mi w oczy, kiedy dodaje:

― Nie mogłem odejść bez pożegnania.

Zabraknie mi przez niego łez, przysięgam.

Z początku uznaję, że musiałam się przesłyszeć. Ale potem Gabe łypie na mnie spode łba, z ciekawością i skruchą zarazem. I dociera do mnie, że znowu mówi prawdę. Jego ubrania wyślizgują mi się spomiędzy palców. Gabe wydaje z siebie ciche, niezadowolone mruknięcie, gdy widzi moją reakcję.

― Powinienem zniknąć na jakiś czas ― mówi szybko, chyba tylko po to, żeby mnie przy sobie zatrzymać i usprawiedliwić fakt, że nadal trzyma mnie za ręce. ― Ale musiałem cię jeszcze raz zobaczyć. Błagam, zostawić cię tak?

Już to zrobiłeś. W najbardziej dramatyczny możliwy sposób, jaki istnieje.

― Bez ostatniej szansy na nacieszenie się moją cudowną twarzą?

Znowu to robisz. Znowu starasz się wszystko zbagatelizować i udawać, że to jest zabawne.

― Nie jestem taki okrutny.

Jesteś gorszy. A najbardziej dobijające jest to, że nie potrafię cię za to nienawidzić.

― ...dlaczego ty dalej płaczesz?

Sterczy przede mną jak głupi kołek, nie do końca wiedząc chyba, co zrobić z rękami, gdy przyciskam dłonie do twarzy i po prostu pozwalam łzom płynąć.

― Bo myślałam, że nie żyjesz ― jęczę niewyraźnie. Gabe znowu łapie mnie za dłonie; powoli zmusza mnie do tego, żebym po raz kolejny na niego spojrzała. ― A teraz... pojawiasz się tu, jak gdyby nigdy nic, jak Jezus Chrystus po zmartwychwstaniu, i... mówisz mi, że przyszedłeś tylko po to, żeby się pożegnać?

― Nie chcę tego robić ― przerywa mi Gabe. Głos mu się łamie. Dziwna sprawa. ― Ale muszę cię chronić. Anioł stróż, tak? A wiesz, jak zrobić to najskuteczniej? Wystarczy, że po prostu dam ci spokój, i tyle. Narobiłem sobie trochę... znajomych, można to tak ująć... i boję się, że jeżeli zostanę tutaj, to niezbyt na tym skorzystasz. Poza tym, jeżeli mnie tu nie będzie, Winchesterowie też dadzą ci spokój i przestaną cię wciągać w jakieś pojebane sytuacje. Będzie dobrze.

― Lucyfer powiedział, że musisz o mnie dbać, ale to wcale nie znaczy, że tego chcesz ― szepczę, i robię to łagodnym tonem, bo... fakt, ten tekst nieludzko mnie dobija, ale jestem w stanie zrozumieć to, w jakim położeniu jest przez to Gabe. Który, swoją drogą, wywraca oczami. ― Ja wiem, że nie jestem...

― Jaka? ― Przysięgam, że to nie jest zwykłe pytanie; ten dźwięk przypomina wściekłe warknięcie. Jego oczy znowu odnajdują moje i uspokaja mnie do przynajmniej w jednej kwestii: nie jest zły na mnie. ― Zapomnij o wszystkim, co ten świr gadał. Próbował mnie sprowokować. A ja chcę... chcę, okej? Oczywiście, że chcę cię chronić. Nikt mnie do tego nie zmusza. Mimo wszystko.

Odsuwam się od niego. Tym razem to ja uciekam. Żałosne, ale w chwili obecnej wydaje mi się to jedyną opcją. Zaczynam nerwowo kręcić się po salonie, strategicznie omijając zniszczone babeczki na podłodze.

― Ale on zadał bardzo ważne pytanie ― upieram się, wracając jednak do sytuacji w hotelu. Gabe'a chyba denerwuje moje wymagające zastanowienia dreptanie, bo pstryka palcami, a bałagan znika z podłogi. Nawet to nie sprawia, że na niego spoglądam. Nie mogę. Boję się. ― Dlaczego ja? Co niby jest we mnie takiego, że...

― Przestań sobie wreszcie umniejszać! ― prosi desperacko Gabe. Przymykam powieki, odrobinę zażenowana samą sobą, i przystaję między kuchnią a salonem, żeby odetchnąć. ― Jesteś ważna! Po co dalej to drążyć?!

― Bo nic już z tego nie rozumiem, Gabe!

Nie wiem, czy kiedykolwiek krzyczałam w ten właśnie sposób. Z taką bezsilnością, przerażeniem i paniką zarazem. Gabe wyjątkowo bierze to na poważnie; rusza w moją stronę powoli, krok za krokiem, dając mi wiele szans na wycofanie się. Wbija we mnie przepraszające spojrzenie, gdy ciągnę dalej:

― Nic już nie wiem! Boję się! Mam dość! I nawet nie mam pewności, czy...

Łapie mnie mocno za przedramię i siłą przyciąga do siebie. Wstrzymuję na chwilę oddech, i wypuszczam powietrze przez usta dopiero, kiedy Gabriel cmoka mnie przelotnie w policzek. Tego potrzebowałam. W życiu się do tego nie przyznam, ale taka jest prawda.

― Przepraszam, okej? ― szepcze czule. Nie wiem, ile razy to już dzisiaj powiedział. ― Przepraszam, zawaliłem. Znowu.

Ciężko temu zaprzeczyć. Dlatego pociągam tylko rzewnie nosem w odpowiedzi. Stoimy tak przez dłuższą chwilę. Gabriel wodzi dłońmi po moich włosach i plecach, aż w końcu chyba nie wytrzymuje milczenia, bo znowu się odzywa.

― Pokazać ci coś super fajnego? Tak na poprawę humoru?

Odsuwam się odrobinę, łypiąc na niego pytająco spode łba. Porusza ostentacyjnie brwiami, uśmiechając się przy tym rozbrajająco. Wyduszam krótkie "co?", bo tylko na to mam siłę.

― Pamiętasz, co widziałaś tej jednej nocy w gabinecie twojego taty? ― pyta. Marszczę czoło w niezrozumieniu. ― Słabe wspomnienie, wiem, ale uwierz mi, że to zaraz nabierze sensu.

― Masz na myśli... skrzydła? I twoje przekonywanie mnie, że to była tylko iluzja? ― zgaduję, na co Gabe krzywi się nieznacznie. Kolejne kłamstwo. Cholera, było ich tak wiele; można by powiedzieć, że zbyt wiele, jak na archanioła, a ja i tak nie potrafię sobie wyobrazić życia bez tego ciołka.

― Tak, właśnie ― potwierdza odrobinę niezręcznym głosem Gabe. ― Tamte skrzydła. Podobały ci się?

Mrugam kilka razy powiekami, zbita z tropu tym pytaniem. Gabriel znowu uśmiecha się tajemniczo, a znam go już na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że to nie zawsze zwiastuje coś dobrego.

To chyba dlatego gubię się we własnych słowach, kiedy mu odpowiadam. Powodem wcale nie jest jego dwuznaczny ton i błysk w oku, który na upartego mógłby sugerować, że chodzi jednak... o coś więcej.

― Nie mam pojęcia, po prostu...

― Dały ci wtedy pewne poczucie bezpieczeństwa. Dlatego się uspokoiłaś. ― Nie wiem, czy to bardziej tłumaczenie, czy on po prostu stara się uzasadnić to wszystko samemu sobie. Tak czy inaczej, trafia w sedno, więc gdy kiwam niepewnie głową, kąciki jego ust unoszą się w zuchwałym grymasie. ― No, raczej. Gdyby tak nie było, to bym się obraził. Zdradzę ci sekret, Honey. ― Zniża głos do konspiracyjnego szeptu, a moje serce znowu przyśpiesza. ― Zawsze, jak byłaś blisko, trzymałem cię pod skrzydłem. Tak dla pewności, że nic ci nie grozi. I żeby dodać ci otuchy. To przez to Lucyfer tak szybko się domyślił, kim dla mnie jesteś. Trochę mnie z tym poniosło wtedy, w hotelu.

― ...co?

To tak wiele wyjaśnia. Te nasze wieczorne spacery, podczas których miałam wrażenie, że Gabe obejmował mnie ramieniem, a wcale tego nie robił. To dziwne uczucie ciepła...

Gabe zwilża usta czubkiem języka, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Coś wisi w powietrzu i odrobinę mnie to przeraża, a zarazem też... ekscytuje.

― Chciałabyś... ― Gabrielowi wyrywa się dziwne, rozbawione parsknięcie. ― Chciałabyś je zobaczyć?

Z jakiegoś powodu ta propozycja wydaje mi się w pewien sposób nieodpowiednia, chociaż nie mam pojęcia, jak wyglądają zasady dobrego zachowania wśród aniołów. A dodając do tego fakt, że Gabriel ― nawet on, do cholery ― wygląda na zestresowanego, sytuacja nabiera jeszcze innej głębi.

― Tak można? ― upewniam się. Gabe znowu prycha nonszalancko, machając przy tym obojętnie ręką. Niby dalej stara się zgrywać niewzruszonego, ale w tym momencie przychodzi mu to z trudem.

― Nigdy nie lubiłem grać zgodnie z zasadami ― stwierdza. ― To jak? Chcesz zobaczyć skrzydła archanioła?

Ego by go rozsadzało, gdyby nie fakt, że naprawdę się denerwuje. W moim przypadku należałoby winić ludzką, chorobliwą ciekawość; pamiętam, jak te skrzydła zachwyciły mnie za pierwszym razem. Wtedy widziałam je tylko przez chwilę, a teraz nie dość, że Gabe sam wychodzi z tą propozycją, to jeszcze miałabym szansę przyjrzeć się temu zapierającemu dech w piersiach zjawisku o wiele dokładniej.

I dłużej.

― Denerwujesz się ― mamroczę, bo nie daje mi to spokoju.

Nie chcę, żeby robił coś wbrew sobie albo swoim przekonaniom. Nie chcę być dla niego jeszcze większym problemem, niż aktualnie jestem, ale gdzieś z tyłu mojego umysłu rozbrzmiewa głos Lucyfera. Pokazał ci już skrzydełka? Nie? Smutne.

Coś jest na rzeczy. I boję się zapytać, co dokładnie. Najpewniej nie zbiorę się na odwagę, żeby o tym wspomnieć.

Gabe nie pozwala mi dalej rozbierać tego na czynniki pierwsze. Bagatelizuje problem, jak to ma w zwyczaju.

― Jasne, że tak, nie pamiętam, kiedy ostatnio je komuś pokazywałem. ― Robi krótką przerwę, zastanawiając się nad czymś poważnie, aż w końcu skupia spojrzenie na moich ustach. Nie dopisuję do tego żadnej większej logiki; robi to, żeby uniknąć patrzenia mi w oczy, gdy szepcze:

― ...tak szczerze, to chciałem to zrobić już dawno temu.

Zastygam, bo nadal wpatruje się w moje usta i nie sposób stwierdzić, co tak naprawdę ma na myśli ― pokazanie mi skrzydeł, czy jednak coś innego.

― To jak, gotowa? ― pyta nagle, i ten chwilowy czar pryska. A ja wmawiam sobie, że popadam w paranoję. Zamiast dalej zastanawiać się nad jego prawdziwymi intencjami, po prostu kiwam słabo głową w odpowiedzi. Pstryka palcami; żaluzje w całym mieszkaniu ukrywają nas przed światem. Nie robi to wielkiej różnicy, bo na dworze jest ciemno już od kilku godzin, więc siedziałam przy zapalonych światłach. ― ...zamknij oczy, okej?

Nie kwestionuję tej prośby. Po prostu ją wykonuję. Czuję, że Gabe się ode mnie odsuwa. W mieszkaniu jest tak cicho, że spadająca szpilka narobiłaby hałasu. Doskonale słyszę więc, jak Gabriel powoli stawia dwa kroki w tył. Znam ten charakterystyczny szelest, który rozlega się zaraz potem.

Otacza mnie słaby powiew powietrza ― to coś w rodzaju... ciepłej bryzy. Na całym ciele pojawia mi się gęsia skórka i nagle czuję się całkowicie spokojna.

― Dobra, Honey. ― Szept Gabriela mąci ciszę, która ponownie między nami zapadła. ― Otwórz oczy.

Mówi to tak niepewnie, jakby się bał, że mnie rozczaruje, czy coś. Mało prawdopodobne, bo gdy unoszę powieki, zapominam na moment o oddechu.

I przysięgam, że świat też to robi, bo najzwyczajniej się zatrzymuje.

Z bliska to wszystko jest jeszcze bardziej zachwycające. Jego skrzydła są ogromne; nie zmieściłyby się w apartamencie, gdyby je rozprostował. Białe pióra wydają się być przyprószone złotem u góry, a te sunące po podłodze też mają w sobie coś błyszczącego, jakby ktoś zatopił je w tym kruszcu. Ten magiczny gradient tańczy mi przed oczami w akompaniamencie cichego szelestu, który sięga moich uszu, ilekroć Gabe wykonuje jakikolwiek ruch.

Głupia myśl pojawia mi się w głowie ― te skrzydła pasują do jego oczu.

― Są... piękne ― wyduszam, bo nic innego nie przychodzi mi w tej chwili do głowy, ale słowo "piękne" jest w obecnej sytuacji zdecydowanie niewystarczające.

Gabe'owi wyrywa się krótkie, ciche westchnienie pełne ulgi, które stara się zamaskować łobuzerskim uśmiechem.

― Oczywiście, że tak ― stwierdza dumnie. ― Wszystko we mnie jest piękne. Mam trzy zestawy takich, ale te muszą ci wystarczyć.

...dlaczego on musi taki być? Znaczy, zdążyłam już zauważyć, że czerpie swego rodzaju przyjemność z tego typu dręczenia ludzi, ale czy naprawdę musiałam dołączyć do tego grona?

Stawiam mały, nieśmiały krok w jego stronę, udając, że byłam zbyt zafascynowana wyjątkowym zjawiskiem, żeby przyswoić do wiadomości ten jego przedostatni komentarz.

Nie to, że się z nim wyjątkowo nie zgadzam.

― W pierwszej chwili to może być dziwne uczucie, wiem, ale szybko przywykniesz ― odzywa się znowu Gabriel. Wciska dłonie w kieszenie kurtki, przez dłuższą chwilę wpatrując się we mnie wyczekująco. Przygryza dolną wargę, a kiedy już cierpliwość mu się kończy, dodaje:

― Możesz ich dotknąć. Jeżeli chcesz.

W życiu nie widziałam, żeby ten facet był tak spięty, jak teraz. Mam wrażenie, że aż zbyt dokładnie obserwuje każdy szczegół moich reakcji. Trochę mi z tym dziwnie, ale anielskie skrzydła skutecznie odwracają od tego moją uwagę.

― To... nie będzie ci przeszkadzać? ― upewniam się po raz kolejny. Gabe wzrusza nonszalancko ramionami; kącik jego ust unosi się nieznacznie w tym zadziornym grymasie, a skrzydła szeleszczą zachęcająco.

― Ani trochę ― odpowiada, ale nadal odnoszę wrażenie, że to wszystko ma większe znaczenie, niż on próbuje mi wmówić. ― Naciesz oczy i możesz trochę pobadać piórka.

...czy mi się wydaje, czy on tego dosłownie chce?

Mocno onieśmiela mnie ta propozycja z jego strony. Policzki zaczynają mnie boleć od ciągłego uśmiechania się, a cholernie uważny wzrok Gabriela, którego jestem aż nazbyt świadoma, nie poprawia sytuacji.

Archanioł zauważa chyba, że targają mną skrajnie różne emocje, bo postanawia trochę mi to wszystko ułatwić. Pióra jego prawego skrzydła ledwo muskają moje ramię, ale to wystarczy, żeby moje serce oszalało. Znam to ciepło, z którym łączy się ten krótki kontakt ― możliwe, że zbyt często w życiu dane mi było poczuć anielską łaskę. Trochę dodaje mi to odwagi, bo chętnie podchodzę bliżej i wreszcie zanurzam palce między piórami.

― Są... jak...

― Magia? ― zgaduje z uśmiechem Gabe, gdy znalezienie odpowiednich słów zajmuje mi o sekundę za długo.

Staję na palcach, próbując sięgnąć zgięcia na samej górze, ale Gabriel unosi nieco skrzydła, celowo mi to utrudniając. Prawie tracę równowagę, a on śmieje się cicho i podstępnie, jakby dosłownie chciał, żebym wpadła między pióra. Wyrywa mi się wesoły chichot. Efekt końcowy całej tej sytuacji jest taki, że przesuwam palcami prawie po całej długości skrzydła ― od góry, do dołu.

A ten kolejny szelest, który słyszę, jest odrobinę głośniejszy i mocno różni się od poprzednich. Mam wrażenie, że jego głównym celem jest zamaskowanie innego dźwięku, ale wmawiam sobie, że po prostu wyobraźnia płata mi okropne figle.

― Zawsze sobie wyobrażałam, że chmury byłyby podobne w dotyku ― wracam do głównego tematu rozmowy, podczas gdy Gabe odchrząkuje odrobinę niezręcznie gdzieś w tle. ― Zwykłe pióra takie nie są. Te przypominają mi watę cukrową, tylko się nie kleją ― dodaję, dalej zachwycając się tym cudownym doznaniem.

Zerkam jednak na Gabe'a i mój entuzjazm odrobinę stygnie. Po pierwsze ― coś się zmieniło w jego spojrzeniu. Źrenice ma odrobinę za bardzo rozszerzone. I... niby dalej się uśmiecha, ale wydaje mi się, że teraz mocniej zacisnął zęby. Jest jeszcze bardziej spięty, niż poprzednio.

Z trudem przełykam ślinę i wycofuję dłonie, przestraszona, że może zrobiłam mu krzywdę tym ostatnim wyskokiem; nawet, jeżeli w pewnym sensie sam do tego doprowadził.

― Przepraszam, nie chciałam...

― Ta wata cukrowa to przez moją słabość do słodyczy, tak?

Zadaje to pytanie beztroskim, zaczepnym tonem. To jest dla niego tak typowe zagranie, że niezręczny nastrój w mig wraca do normy.

― Nie boli cię to? ― Wolę o to zapytać, tak dla spokoju własnego sumienia. Gabe parska cicho, znowu wzruszając ramionami. Jego skrzydła też poruszają się nieznacznie, a mi po plecach przechodzi przyjemny dreszcz, gdy pióra po raz kolejny ocierają się o moje ramię. Nie uchylam się przed tym kontaktem. Wręcz przeciwnie.

...Boże, to jest uzależniające.

― Co ty, to nawet przyjemne ― odpowiada z dwuznacznym uśmiechem Gabriel, i ten grymas jasno daje mi do zrozumienia, że ten tekst zdecydowanie miał drugie dno. ― Nie krępuj się, śmiało, możesz bawić się dalej.

Więcej mi nie trzeba. Nurkuję pod skrzydłem, żeby przyjrzeć mu się z drugiej strony. Gabe przechyla lekko głowę, żeby móc dalej mi się przypatrywać.

Tu jest o wiele więcej złota. Zapominam się przez to ― znowu sunę palcami obydwu dłoni od góry, do dołu. Co ciekawe, tym razem Gabe przed tym dotykiem nie ucieka.

A jednak głos mu się łamie, gdy pyta:

― No, mówiłem, że to fajne uczucie?

Tak. W tym momencie odkrywam, że ten przyjemny, delikatny i ciepły ładunek elektrostatyczny, który odczuwam na całym ciele, staje się intensywniejszy z każdym dotykiem. Nie wiem, czy tak powinno być, ale Gabe nic na ten temat nie mówi, więc zakładam, że jest okej.

Poza tym, uważam to za zbyt przyjemne dla mnie samej, żeby przerwać.

― Dziwne ― stwierdzam nieśmiało. ― Dziwne, ale... bardzo dobre.

― Jesteś jeszcze piękniejsza, kiedy się uśmiechasz, wiesz?

To wyznanie jest zbyt nagłe. Do tego jeszcze sposób, w jaki on to mówi... serce omija mi zbyt wiele uderzeń. Przypadkiem patrzę mu w oczy, ale ten kontakt trwa zaledwie sekundę, bo jego spojrzenie prawie dosłownie przyprawia mnie o zawał.

Chowam się za jego plecami jak ostatni tchórz.

Gabe bierze głęboki wdech. Chyba skupia się na suficie. Ignoruj to, rozkazuję samej sobie. On tak traktuje wszystkich.

― Dlaczego nikt ich nigdy nie widzi? ― pytam słabym głosem. Przechodzę za lewe skrzydło, i kątem oka wyłapuję, że Gabe niemal natychmiast korzysta z możliwości patrzenia na mnie.

― Zwykli ludzie widzą tylko cienie ― odpowiada, i chociaż ewidentnie stara się brzmieć beztrosko, to jednak w jego głosie pobrzmiewa dziwne napięcie. Znowu słyszę Lucyfera gdzieś we własnej głowie. Pokazał ci już skrzydełka? ― Znaczy, skrzydła zawsze tu są, ale tylko dla nas. Przywołanie ich do tej rzeczywistości wymaga sporo skupienia, zabiera cholernie dużo energii. I może wyglądają onieśmielająco i potężnie, ale prawda jest taka, że są delikatne, jeżeli ktoś wie, gdzie uderzać. W tym momencie jestem bardziej bezbronny, niż nagi niemowlak.

Żartuje sobie. Stara się pokazać, że ten moment wcale nie jest istotny. Ale ja mam w głowie kocioł. Zwykli ludzie. To dlaczego, zdaniem Lucyfera, miał mi pokazać skrzydła? Bo jest moim aniołem stróżem? W ustach zasycha mi z nerwów. On nigdy wcześniej nie był względem mnie aż tak wylewny.

Musi mu naprawdę zależeć na tym, żeby znowu mnie do siebie przekonać i rozstać się na dobrych warunkach, bo stara się jak może, ze wszystkich sił. Ujmuje mnie to.

― ...ufasz mi na tyle, żeby...? ― Nie kończę. Bo nie muszę. Gabe uśmiecha się do mnie zaskakująco czule, ale tym razem to on tchórzy, gdy przenoszę na niego wzrok. Wbija spojrzenie w podłogę, niemal... zawstydzony...?

To do niego niepodobne.

― No, chciałem zobaczyć, jak się uśmiechasz ― duka odrobinę niepewnie. Zaraz potem jednak prostuje się dumnie. Ten moment zawahania w głównej mierze mija, gdy próbuje wrócić do zgrywania niewzruszonego. ― I ten, no... dobrze jest je chociaż trochę rozprostować. Zakurzyły się odrobinę, i w ogóle.

Chryste, za bardzo udziela mi się jego stres. W uszach mi szumi, bo wszystko, co jak dotąd powiedział, brzmiało tak dziwnie, i szczerze, i w jakiś sposób nie do końca to do niego pasuje. Z doświadczenia wiem, że czy mi się to podoba, czy nie, to może być tylko kolejna z jego szalonych gierek.

Trochę mnie ta świadomość otrzeźwia. A mimo to nie potrafię nie interesować się jego dalszym losem.

Wychodzę zza ogromnego skrzydła i prawie wracam do tego miejsca, w którym zaczęłam tę małą, niecodzienną przygodę. Zatrzymuję się przed Gabrielem, szepcząc nieśmiało:

― Gabe, ja nie chcę, żebyś znowu zniknął.

Bo chyba tego nie przeżyję. Gabriel cmoka, krzywiąc się przy tym mocno.

― A ja ci mówię, Honey, że to nie jest takie proste ― mamrocze, uparcie unikając mojego spojrzenia.

Jak dotąd trzymałam palce między piórami, zaraz obok jego ręki, ale teraz przenoszę dotyk na jego ramię. Sunę w dół, aż wreszcie łapię go za dłoń. Przymyka powieki, chyba w odruchu, a kiedy otwiera oczy, wreszcie znowu na mnie patrzy.

― ...dlaczego ty to tak utrudniasz, Lottie?

Ja? To on tu wparował i odstawia pokazówkę. Mógł się nie pojawiać. Mógł po prostu odejść i pozwolić mi wierzyć, że nie żyje. A jednak nadal tu jest, i chyba nigdzie się nie wybiera. Tu się dzieje coś jeszcze; coś, o czym słowem nie wspomina, bo chyba nawet jego to przerasta.

― Bo dwa razy patrzyłam, jak umierasz ― przypominam mu, ale sama też uważam, że zabrzmiałam odrobinę za ostro, gdy Gabe łypie na mnie upominająco spode łba. Wierzę, że robił to dla mojego dobra, okej.

To nie zmienia faktu, że swoje przez niego wycierpiałam.

Ciężko mi w to uwierzyć, ale... Gabe znowu zerka przelotnie na moje usta, nerwowo zwilżając swoje wargi czubkiem języka, a ja dosłownie czuję, jak serce obija mi się o żebra. Jestem prawie pewna, że moja cała twarz przybiera teraz kolor pomidora.

― Dobra ― mamrocze Gabe. Mocniej ściska moją dłoń, ale nie ten gest sprawia, że się do siebie zbliżamy; mój oddech staje się szybki i płytki, kiedy Gabriel otacza mnie skrzydłami. Robi mi się gorąco. ― Zrobię teraz coś bardzo głupiego, ale jeżeli ci się to nie spodoba, to może przy odrobinie szczęścia Lucyfer wpadnie tu, żeby dźgnąć mnie ponownie, tym razem skutecznie, i skróci moje cierpienia.

Posyłam mu upominające, niezadowolone spojrzenie, ale biorąc pod uwagę mój ogólny stan, nie mam wyjątkowo potężnej siły przebicia. Tym bardziej, kiedy archanioł raczy mnie rozbrajającym, zuchwałym uśmiechem.

― Co jest tą głupią rzeczą? ― zastanawiam się na głos.

Gdzieś za moimi plecami kilkukrotnie rozlega się cichy, elektryczny trzask. Włoski na karku stają mi dęba, a serce niemal się zatrzymuje, gdy pojmuję, że poza bielą i złotem piór nie widzę nic więcej.

Jest tylko Gabriel.

Gabriel, który zniża głos do niskiego, pełnego desperacji szeptu, gdy odpowiada:

― Prośba. Mam prośbę. Mogę cię pocałować?

Rozchylam usta w niemym szoku. Skrzydła na około mnie szeleszczą głośno, gdy stawiam krok w tył, mimowolnie się o nie ocierając. Kręci mi się w głowie.

Dlaczego teraz? Bo nie planuje już wracać. Bo świat się skończy. Bo to ostatni raz, jak się widzimy. Bo to Gabriel, który nie uważa tego typu zbliżenia za coś wyjątkowego i znaczącego. Bo...

― No ― zaczyna, przeciągając ostentacyjnie drugą literę, ― i nastrój chuj strzelił, fajnie. ― Pstryka palcami. Skrzydła znikają, zanim mam szansę w ogóle się w tym temacie odezwać. Jest mi słabo. Duszno. Źle.

Gabe wzdycha ciężko. Zamyka oczy, przyciskając palce jednej dłoni do nasady nosa. Drugą rękę opiera o biodro, i gdy milczę ― jego zdaniem ― za długo, rozkłada bezsilnie ramiona, wbijając spojrzenie w sufit, a potem teatralnie poważnym tonem mówi:

― Bracie, przybywaj. Dobij mnie raz, a porządnie.

― Nie możesz tak po prostu...

Nawet nie umiem skończyć zdania. A mam w głowie kilka opcji.

Nie możesz dawać mi takiej nadziei. Nie możesz pojawiać się tu jak cholerny Jezus Chrystus po tym wszystkim, co się stało, i zakładać, że skrzydlate widowisko i tego typu teksty załatwią sprawę. Nie możesz robić takich rzeczy, skoro już na wstępie zapowiedziałeś, że zamierzasz znowu zniknąć.

Przeczesuję i tak już potargane włosy palcami, pytając:

― Dlaczego mi to robisz?

Gabe wbija we mnie pytający, zdezorientowany wzrok.

― ...ale co, kobieto? O co ci teraz chodzi? ― On chyba naprawdę nie rozumie. Mruży badawczo powieki, i chociaż mieliśmy umowę, że nie będzie właził mi do głowy i bez mojej zgody sprawdzał moich myśli, to w tym momencie chyba bardzo go kusi, żeby tę obietnicę złamać. Koniec końców, Gabe krzywi się bezsilnie, uderzając otwartymi dłońmi o uda. ― Poddaję się. Mogę zerknąć do tego twojego genialnego umysłu? Może jak zobaczę twoje myśli, to sprawa trochę mi się przejaśni. ― Potrząsam energicznie głową, wycofując się odrobinę zbyt strachliwie. ― Lottie, serio, o co ci w tym momencie chodzi?

― Nie zmuszaj mnie, żebym powiedziała to na głos.

Nie wiem, jakim cudem jakiekolwiek słowa przechodzą mi przez ściśnięte emocjami gardło. Dalej się wycofuję, póki nie uderzam plecami o wysepkę kuchenną, na której krawędzi blatu zaciskam mocno palce.

Gabe wbija we mnie błagalne spojrzenie. Wiem, że gadam w tej chwili od rzeczy. Czytanie w myślach ― złe. Rozmawianie o emocjach ― też złe. Nie dziwię mu się, że ma mnie dość.

Dobra, chrzanić to. To on to zaczął. Świat i tak pewnie skończy się lada chwila.

― ...Casa Erotica ― zaczynam cicho. Po jego twarzy przemyka cień zrozumienia. ― Słuchaj, ja widziałam, z jakimi kobietami masz do czynienia. Tamte laski w porno? Kali? To typy modelek, Gabe. Okej? Łapiesz, o co mi chodzi?

Nasze pierwsze spotkanie migocze mi przed oczami. Teraz już wiem, że otoczył mnie skrzydłami tego wieczoru, kiedy się zbliżył, żeby ostrzec mnie przed Joe.

Nie na tym powinnam się skupić. Patrzę Gabrielowi w oczy i wiem, że pamięta, co mówiłam tamtej nocy. Gwałtownie wciąga powietrze przez nos, opierając dłonie o biodra. Na moment przygryza mocno dolną wargę, a potem potrząsa głową z niedowierzaniem.

― Żartujesz sobie? ― pyta, jakby urażony. ― To, co widziałaś... ― Wskazuje jakiś bliżej nieokreślony kierunek prawą ręką, zaraz potem przecierając nią twarz z głośnym westchnieniem. ― To była tylko iluzja, okej? To nie było nawet prawdziwe porno. Chciałem jeszcze trochę pownerwiać Winchesterów, i tyle. A musiałem podtrzymać kłamstwo o zgonie, miałem tylko chwilę na improwizację, więc ukryłem wiadomość w nagraniu, które znalazłem w hotelu. To wcale nie znaczy przecież, że... ― Znowu urywa, cmokając z niezadowoleniem i pocierając w zamyśleniu brodę. ― Naprawdę myślisz, że pokazałbym skrzydła takiej... Kali? Błagam.

Parska kpiąco, i to ma chyba odwrócić moją uwagę od tego, że się zbliża. Robi to powoli, krok po kroku. Obserwuję go uważnie, ale nie uciekam; nie próbuję tego robić nawet, kiedy opiera się o blat, pochylając się w moją stronę z tym swoim rozbrajającym uśmiechem na ustach.

Jestem w małym potrzasku. Zamykam oczy. Tak jest łatwiej.

― Jeżeli robisz to tylko dlatego, że jakaś większa moc zmusiła cię do dbania o mnie, to naprawdę...

― Za kogo ty mnie masz? ― przerywa mi zranionym szeptem.

Czuję jego ciepły oddech na twarzy i to właśnie to w głównej mierze sprawia, że otwieram oczy. Boję się zrobić cokolwiek, co mogłoby zniszczyć atmosferę. Nikt nigdy nie patrzył na mnie w taki sposób. I wątpię, żeby to się powtórzyło. Jest w jego spojrzeniu tyle pożądania, desperacji i czułości zarazem, że kolana niemal automatycznie się pode mną uginają.

― Lottie ― dodaje. Moje imię brzmi w jego ustach jak magiczne zaklęcie; jakby należało tylko do niego. ― Chciałem cię pocałować już od tego pierwszego wieczoru przed barem.

Rozchylam usta, gotowa wydukać durne "co?", bo tylko na tyle mnie chyba stać, ale głos grzęźnie mi w gardle. Gabe napiera na mnie własnym ciałem, jedną ręką obejmując mnie w talii, a drugą dłoń układając na moim karku.

Smakuje czekoladą i truskawkami. Jak ta ostatnia muffinka, którą jadł. Kładę dłonie na jego policzkach, chcąc zatrzymać go jak najbliżej siebie, i czuję, jak bezczelnie uśmiecha się prosto w moje usta, gdy sunę palcami po liniach jego żuchwy. Przysięgam, że system mi się wyłącza. Skupiam się tylko na jego języku i na tym, jak mocno mnie do siebie przyciska.

Zupełnie tak, jakby ta bliskość nadal mu nie wystarczała. Zachłanny kretyn, zawsze mu wszystkiego mało.

Wraca do mnie minimalna ilość zdrowego rozsądku. Okej, chcę tego wszystkiego. Ale muszę zapytać.

― Gabe ― udaje mi się wysapać między pocałunkami. Mruczy z ewidentnym zadowoleniem; samo jego imię jest chyba w tym momencie jak jakiś wyzwalacz, bo jeszcze bardziej go nakręca. Zaczyna wędrować dłońmi po mojej talii i biodrach, a kiedy zasypuje moją szyję mokrymi, pełnymi pożądania pocałunkami, prawie zapominam, co miałam powiedzieć. ― Gabe, czy to... czy my w ogóle możemy...

Wyrywa mi się cichy jęk, bo akurat odnajduje ustami czuły punkt zaraz pod moją żuchwą. Powieki mi opadają; odchylam posłusznie głowę, żeby ułatwić mu dostęp, i zanurzam palce w jego włosach.

Wydaje z siebie niski, gardłowy dźwięk, a potem mówi:

― Mam to gdzieś, czy można, czy nie. Chcesz tego?

― Tak. Bardzo.

― No i dobra, ja też, i tylko to się liczy.

Ten kolejny pocałunek jest tak intensywny, że aż czuję, jak po całym ciele przechodzi mi dreszcz. Gabe po omacku rozpina suwak mojej sukienki. Cienkie ramiączka zsuwają mi się z ramion, a Gabriel pochyla się odrobinę, żeby przenieść się z pieszczotami w okolice mojego obojczyka. W tym samym czasie równie szybko radzi sobie z klamerką biustonosza.

I tu zaczyna się mój problem. To się dzieje za szybko. A ja jednak jestem... mną. Nie umiem tak po prostu tego zignorować. Odrywam dłonie od Gabe'a, przyciskając do siebie materiał ubrań, a archanioł marszczy czoło, mocno zaniepokojony.

― Ja cię przepraszam, ale cholernie głośno myślisz ― tłumaczy się wstydliwie, z pokorą. ― A ja już nie umiem cię wyciszyć. Oczywiście, że jesteś tobą, za to właśnie cię uwielbiam, okej? Możemy zwolnić. Co mam zrobić, żebyś się lepiej poczuła?

Nie wiem. Głupio mi z tym, że niszczę nastrój. Czuję się jak ostatnia idiotka, bo nawet nie mam pomysłu, jak to naprawić. Nigdy nie byłam wielką fanką samej siebie.

I sądząc po tym, jak Gabe ledwo powstrzymuje się od wywrócenia oczami, zdecydowanie wyłapał to ostatnie.

― Lottie, błagam ― szepcze czule, przesuwając ciepłe dłonie w górę i w dół moich ramion. Składa długi pocałunek na środku mojego czoła, bo zwieszam żałośnie głowę. ― ...jeżeli chcesz, to mogę ci udowodnić, jak bardzo mi się podobasz. I jak bardzo mi na tobie zależy.

Podnoszę na niego zaszklony wzrok. Nadal nie mam pojęcia, co mogłabym na to odpowiedzieć.

― To nie odpowiadaj ― mówi Gabe. Trochę mnie tym tekstem paraliżuje, bo przeraża mnie to, jak wiele mógłby się dowiedzieć, gdyby tylko sięgnął trochę... głębiej w moje myśli. ― Wiesz, kto powinien mieć wątpliwości? Ty. Jesteś... życzliwa, i miła, i sprawiasz, że inni się uśmiechają. Nie jesteś głupia, ani naiwna. Jesteś dobra. Wierzysz, że inni ludzie też tacy są. A jak pieczesz te swoje magiczne przysmaki, wkładasz w to tyle dobroci, że nie da się tego nie wyczuć w smaku. Dajesz ludziom tyle szans, bez względu na to, ile razy cię ranią.

Pociągam rzewnie nosem. Gabriel układa dłonie na mojej twarzy, kciukami ocierając wszelkie łzy.

― Gabe, ty...

― Ja teraz mówię ― przerywa mi, ale robi to tak łagodnym tonem, że aż wyrywa mi się ciche, wzruszone westchnienie. ― To ty powinnaś to przemyśleć dziesięć tysięcy razy, bo prawdziwy problem w tym pokoju to ja, Honey. Ja. I wiesz o tym.

Wbijam w niego zszokowane spojrzenie. Nie mam pojęcia, o czym on mówi. Jest archaniołem, do jasnej cholery.

― Nie mam w tym momencie nic ― tłumaczy. ― Uciekałem przed wszystkim, co ważne, i zamierzam dalej to robić, bo tylko to znam, ale też dlatego, że chcę chronić ciebie.

― ...obydwoje mamy nie po kolei w głowach, co?

― Bardzo. Ale mówią, że to ponoć ludzkie, więc... chyba nie ma tragedii? Posłuchaj, ja... nie powinienem tego robić. Nie powinno mnie tu teraz być, ale jesteś dla mnie bardzo, bardzo ważna. Najważniejsza. Śmiejesz się z moich żartów. Potrafisz mi zaufać, chociaż cały czas cię okłamywałem. I ja chcę tylko... chcę tylko dać ci trochę szczęścia. Bo ty od początku dajesz mi to aż z nadwyżką.

― ...sprawiam, że jesteś szczęśliwy? Ja?

― Eony istnienia, a ta jeszcze pyta.

Wyrywa mi się zaskoczony pisk, kiedy Gabe zaciska nagle palce na mojej talii i podnosi mnie bez większego problemu. Ląduję na zimnym blacie wyspy, mocno zaskoczona, bo... nie przypominam sobie, żeby którykolwiek facet nie miał problemu z moją wagą.

Gabe uśmiecha się do mnie bezczelnie.

― Nie jestem zwykłym facetem ― przypomina mi dumnie. Mam ochotę odpowiedzieć mu jakimś kąśliwym komentarzem, żeby trochę uspokoić jego niewyobrażalnych rozmiarów ego, ale głos grzęźnie mi w gardle i zamiast tego znowu wyrywa mi się jego imię.

A to wszystko dlatego, że skubaniec wie, jak mi zawrócić w głowie.

Te jego usta nie mogą należeć do archanioła, bo to, co z nimi wyprawia, nie ma nic wspólnego ze świętością. To samo tyczy się jego języka, przysięgam.

Jak się okazuje, on dopiero się rozkręca. I to dekoncentruje mnie jeszcze bardziej.

Pstryka palcami; krzesło, które jak dotąd stało przy stoliku pod oknem, sunie po podłodze z wyraźnym skrzypieniem i zatrzymuje się zaraz za Gabrielem. Mam głowę gdzieś wysoko w chmurach, więc nie do końca pojmuję, do czego ten facet zmierza.

...ale potem przesuwa ciepłą dłoń na moją klatkę piersiową. Trzyma palce na moim mostku przez dłuższą chwilę. Powieki ma przymknięte, gdy przysuwa się bliżej, żeby powąchać moje włosy. Zaciąga się tym zapachem i robi mi się jeszcze goręcej, bo wiem, że zawsze podobała mu się woń mojego szamponu.

Gabriel popycha mnie delikatnie, aż przestaję z nim walczyć i ląduję plecami na zimnym blacie. Słyszę, jak się śmieje ― cicho, krótko, niemal złowieszczo ― a potem sunie dłonią niżej i niżej, aż wreszcie zaciska palce obydwu rąk na moich biodrach.

...chwila.

― Co ty robisz? ― pytam, chociaż nie do końca jestem pewna, czy robię to na głos, czy tylko w myślach. Mniejsza o to, i tak usłyszał. Podnoszę się na łokciach, żeby mu się przyjrzeć; ułożył usta w niewinną podkówkę i uniósł brwi, jakby chciał mnie przekonać, że nie rozumie, co mnie niepokoi.

― E, a na co to wygląda? ― odpowiada mi pytaniem na pytanie. A kiedy przysuwa mnie bliżej krawędzi blatu i układa sobie moje nogi na ramionach, rozsiadając się na krześle, jestem prawie pewna, że zaraz się rozpłynę. Uśmiecha się niepokojąco i całuje mnie we wnętrze prawego uda, a ja nie umiem przestać myśleć o tym, że nikt nigdy wcześniej nie zawędrował ustami do tej części mojego ciała. ― Dzisiaj deserem jesteś ty.

Brak mi tchu, żeby cokolwiek mu odpowiedzieć. Pstryka palcami i ostatnia część mojej garderoby po prostu znika. A potem znowu czuję na sobie jego usta i mój mózg najzwyczajniej w świecie się przegrzewa.

Albo mi się wydaje, albo ten facet dosłownie literuje swoje imię. Językiem. A ponieważ czuję, że się uśmiecha, to zgaduję, że trafiłam w dziesiątkę.

...on się podpisuje.

Fakt, że ten jego wyjątkowy popis w przeciągu kilku minut doprowadza mnie do absolutnego szaleństwa, ewidentnie sprawia, że jego ego wzrasta do gargantuicznych wręcz rozmiarów. Wyjątkowo nie zamierzam mu tego wypominać.

Oby tylko nie przestawał.

Sięgam dłonią w dół, zatapiając dłoń w jego włosach. Punkt dla mnie, bo mruczy cicho z zadowoleniem, kiedy zaciskam palce na złotych kosmykach.

To jest jakieś szaleństwo. Dobrze, że wcześniej zasłonił wszystkie żaluzje. Wolałabym, żeby nikt nie zobaczył mnie nagiej na kuchennym blacie, otoczonej słodkimi wypiekami i z archaniołem między moimi nogami, który naprawdę uważa chyba, że jestem lepsza niż jakikolwiek deser.

...właśnie, czy ja wyłączyłam piekarnik?

Gabe pstryka palcami i załatwia to, co nie pozwala mi w pełni skupić się na przyjemności. Te same palce chwilę później dostarczają mi takich doznań, jakich nigdy wcześniej nie dane mi było przeżyć. Usta układają mi się w idealną literę "o", i jedyne, na co mnie stać, to niemy krzyk. Kolorowe iskierki tańczą mi przed oczami przez kilka sekund, a może minut ― nie wiem, czas jest dziwny.

― Hej, Honey, w porządku? ― śmieje się uroczo Gabriel. Że też ma czelność brzmieć tak niewinnie po tym, jak odebrał mi wszelką zdolność oddychania i racjonalnego myślenia. Łapie mnie za ręce i pociąga w swoją stronę, aż znowu siadam na blacie, odruchowo go obejmując.

Szczerzy się dumnie, bezczelnie ― jak na Gabriela przystało ― gdy przechyla delikatnie głowę, taksując moją twarz uważnym spojrzeniem. A ja mogę tylko patrzeć mu w oczy i próbować złożyć literki w słowa, a słowa w jakiekolwiek sensowne zdania.

Nie jest to łatwe. Szczególnie, kiedy Gabriel znowu mnie całuje.

― W łóżku będzie nam chyba wygodniej, nie uważasz...? ― szepcze prosto w moje usta. Kiwam głową z błogim uśmiechem.

Przywykłam do tego, że wszelkie sztuczki z jego strony są poprzedzone pstryknięciem palcami, więc Gabe zaskakuje mnie trochę tym kolejnym ruchem. Bo do mojej sypialni przenosi nas cichy szelest jego skrzydeł. Po prostu mrugam i nagle leżę w pachnącej świeżością pościeli, wpatrując się w Gabriela z uwielbieniem.

W słabym świetle nocnej lampki jego oczy wyglądają zjawiskowo.

― Dlaczego ty nadal jesteś taka spięta?

Spięta? Chryste, zamiast mózgu mam papkę bez konkretnej formy, a ten mi mówi, że jestem spięta? On jest jakiś nienormalny.

― Nie odpowiadaj ― odzywa się znowu Gabriel, chociaż nawet nie zdążyłam otworzyć ust. ― Rozumiem doskonale, po prostu muszę jeszcze trochę ciężej popracować. I wiesz, co? Ja to bardzo chętnie, dla mnie to sama przyjemność Honey.

Wybucham wesołym śmiechem, bo kiedy Gabriel znowu ląduje ustami na mojej szyi, trafia w czuły punkt i jego zarost rozkosznie mnie łaskocze. Może dlatego nie zauważam w pierwszej chwili, że jego prawa dłoń znowu sunie w górę mojego uda.

A on ma na sobie za dużo ubrań i nawet nie mogę mu się teraz dokładnie przyjrzeć.

― Co nic nie mówisz? ― parska z rozbawieniem, zaraz potem czułymi ruchami palców odsuwając mi kilka niesfornych kosmyków z twarzy. Uśmiecha się w ten typowy dla siebie, złowieszczo-uroczy sposób.

Pstryknięcie palcami załatwia wszystko, bo te irytujące mnie ciuchy po prostu znikają, ale dzieje się coś jeszcze. Gabe wydaje się być szczerze zaskoczony, kiedy te skrzydła, które wcześniej mi pokazał, znowu się pojawiają, a on chyba nie do końca potrafi nad nimi zapanować.

― ...okej, to jedno jest trochę nowe ― uznaje, śmiejąc się przy tym nerwowo. Uśmiecham się do niego promiennie, delikatnie przesuwając palcami po grzbiecie jego lewego skrzydła. Kątem oka zauważam, jak archanioł mocniej zaciska pięści w pościeli.

― Nie narzekam ― wyznaję nieśmiało.

Gabe'owi wyrywa się dziwne, zestresowane parsknięcie. W pierwszej chwili niczego się w tym dźwięku nie doszukuję, bo skupiam się na zabawie anielskimi piórami. Ale potem znowu patrzę Gabrielowi w oczy i to mi skutecznie przypomina, z kim tak naprawdę mam do czynienia.

Łatwo o tym zapomnieć. Gabe jest w końcu... specyficzny. Ludzie go lekceważą, bo wydaje się tylko śmieszkiem, którego zależy tylko na słodyczach i zabawie, ale prawda jest taka, że on skrywa w sobie o wiele, wiele więcej.

― To też jest nowe ― mruczy takim tonem, który prędko zmienia mi kolana w watę. ― ...nie przestawaj.

Jeżeli w ten sposób mogę mu odpłacić za to, do jakiego stanu doprowadził mnie przed chwilą w kuchni, to okej, ma to jak w banku. Poza tym, dotykanie tych magicznych piór zadowala i mnie.

Nie mam pojęcia, co się z nim nagle dzieje, ale mam wrażenie, że w jego głowie spalił się jakiś kabelek. Musiało dojść do zwarcia w systemie, bo temu facetowi puszczają nagle wszystkie hamulce.

Każdy pocałunek jest jeszcze bardziej namiętny, długi i zachłanny, niż poprzedni. Dotyka mnie w tak wielu miejscach tak wiele razy, że dosłownie czuję się tak, jakby całe moje ciało płonęło. Jakby tego wszystkiego było mało, coś nadnaturalnego unosi się w powietrzu. Coś ciężkiego i elektrycznego. Nie umiem tego pojąć, ale ciężko mi się oddycha, i pocałunki Gabriela zdecydowanie nie są tego głównym powodem.

― Gabe, chwila ― udaje mi się wreszcie wysapać błagalnie między wszystkimi tymi pieszczotami. Archanioł podnosi nieznacznie głowę, a wzrok ma nieobecny i wydaje się być zirytowany tym, że odrywam go od wcześniejszego zajęcia, póki nie rzucam mu prostym wyznaniem w krótkim przypływie odwagi:

― To mój pierwszy raz... z kimś.

Jak dotąd te piękne, miodowe oczy były zaskakująco ciemne, a teraz nagle znowu dostrzegam w jego tęczówkach magiczne drobinki złota.

― ...oh.

Nie jest rozczarowany ani zbyt tym wyznaniem nakręcony ― może zachowuje taką neutralność, bo czuje, że serce wali mi jak szalone. Uśmiecha się do mnie czule, niemal z uwielbieniem. Trochę mnie tym uspokaja.

Nie zaprzeczę, że to dziwne ciepło emanujące od jego skrzydeł też ma tym swój udział.

― Nie wiedziałeś? ― mamroczę. To chyba głupie pytanie, ale nawet, jeżeli tak uważa, to nie daje tego po sobie poznać. Kręci powoli głową.

― Nie ― odpowiada krótko. Potem bierze głęboki wdech, jakby sam potrzebował chwili, żeby zebrać myśli, aż wreszcie znowu patrzy mi w oczy. ― Trochę się zagalopowałem, przepraszam, po prostu... po ludzku za bardzo się podekscytowałem.

Nie umyka mi to ostatnie stwierdzenie; po prostu postanawiam go nie komentować.

― Na to też nie narzekałam ― przypominam mu ze słabym uśmiechem. To durne, ale mam wrażenie, że zaraz się ze wszystkiego wycofa, a jeżeli to zrobi, pewnie postradam zmysły. ― I to nie tak, że mam coś przeciwko ― dodaję pośpiesznie. ― Ale może... to pewnie dlatego... jestem taka spięta.

― Nie masz powodu, żeby się stresować ― szepcze z głupim, uwodzicielskim grymasem Gabe. Ja też się przez to uśmiecham, bo z nim nie da się inaczej. ― Zajmę się tobą. Jeżeli tego właśnie chcesz. ― Kiwam głową energicznie, ale Gabriel śmieje się cicho. ― Nie, Honey, muszę to usłyszeć. My, aniołki, lubimy prosić o zgodę.

― Okej.

Gabe parska krótko. Robi to z taką śmieszną, z pozoru urażoną miną, przez którą sama też wybucham chichotem.

― "Okej" ― przedrzeźnia mnie złośliwie. ― Ja jej daję monolog stulecia, a ta mi uderza "okej".

― Chciałeś zgody!

Gabe wygina usta w podkówkę i mamrocze:

― W sumie, fakt.

Zwalnia ze wszystkim. Ciągle rzuca jakimiś głupimi komentarzami, i za każdym razem trafia w moje gusta, jeżeli chodzi o poczucie humoru. Miliard razy upewnia się, że to jest właśnie to, czego naprawdę chcę, a ja zawsze bez wahania odpowiadam, że jak najbardziej tak.

― Ej, pamiętasz, jak jedna twoja znajoma czepiała się mojego wzrostu? ― pyta, parskając przy tym ze szczerym rozbawieniem. Ja też się śmieję, chociaż ten dźwięk przeradza się w pełne satysfakcji westchnienie, kiedy Gabe znowu przesuwa dłoń między moje uda.

― Pamiętam ― udaje mi się wymamrotać, chociaż znowu zaczynam mieć problem ze składaniem literek w słowa. Jego dotyk to jest jakaś magia. ― Co ty jej wtedy powiedziałeś? Że... najlepsze prezenty dostaje się w małym opakowaniu?

Gabriel znowu się uśmiecha. W taki sposób, który jasno daje mi do zrozumienia, że... czeka mnie chyba niezła jazda. Wiele się nie mylę ― jak na faceta, który może poszczycić się sporą historią flirtu, to jest niezwykle delikatny w tych pierwszych ruchach. Dopiero, kiedy sama proszę go, żeby odrobinę przyśpieszył, śmieje się niepokojąco i szepcze:

― Żeby nie było, sama chciałaś.

I niczego nie żałuję.

✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦

Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział mi, że będę leżeć na jednym ze skrzydeł archanioła Gabriela, otoczona złotymi piórami i anielską łaską, najpewniej wyśmiałabym ten koncept. Teraz? Teraz to wszystko jest zaskakująco normalne.

Kiedy po raz kolejny poprawiam się na swoim miejscu, żeby mocniej przytulić się do Gabe'a, ten zaczyna wodzić palcem po moim nagim ramieniu. Kreśli jakieś bliżej nieokreślone symbole, chociaż wydaje mi się, że powinnam je znać.

― Nie możesz zasnąć? ― szepcze. Biorę głęboki wdech, ciesząc się słodkim zapachem karmelu i wanilii. Cała pościel przeszła tą wonią; nie to, że narzekam. Coś czuję, że moje wypieki w najbliższej przyszłości będą łączyły się właśnie z tymi dwoma rzeczami.

― ...nie chcę ― wyznaję nieśmiało. Gabe wzdycha ciężko, zaraz potem cmokając mnie przelotnie w czubek głowy. ― Jak się obudzę, to ciebie już nie będzie.

Szelest piór jest jednym z tych dźwięków, które pokochałam, i może stało się to odrobinę za szybko, ale jak miałabym tego nie zrobić? Ten facet wkrada się w cudze serca bez najmniejszego problemu.

― Honey, przecież ja wrócę ― śmieje się cicho Gabe.

Mam ochotę wywrócić oczami. Znowu wszystko bagatelizuje, bo tak jest przecież prościej.

Podnoszę głowę, żeby na niego spojrzeć, i napotykam ten głupkowaty, rozbrajający uśmiech, którym Gabriel mógłby podbijać cholerne imperia.

― No dobra, ale kiedy? ― pytam niepewnie. Gabriel cmoka z niezadowoleniem, odsuwając mi z twarzy kilka kosmyków. Moje rozczochrane włosy wołają o pomstę do nieba, ale jakieś pół godziny temu, kiedy brałam prysznic, archanioł zakazał mi je rozczesywać.

"Bo wyglądasz uroczo i seksownie", uznał, a ja nie umiałam mu odmówić, bo ogólnie nie potrafię tego robić. I teraz, kiedy układa dłoń na moim policzku, kilka razy przesuwając kciukiem po mojej skórze, też rozpływam się pod jego dotykiem.

Jestem tylko człowiekiem.

― Możemy tego nie niszczyć? ― mruczy z niezadowoleniem. Zaciskam usta w cienką linię. ― Tej przyjemnej atmosfery? To tylko na jakiś czas, Lottie, serio. Jak wrócę, to cię z łóżka nie wypuszczę ― zapewnia, poruszając wymownie brwiami i znowu uśmiechając się w ten flirciarski sposób.

Dobra, niech mu będzie. Może ma rację. Nie wiadomo, kiedy się teraz zobaczymy; byłoby smutno, gdybyśmy ten czas zmarnowali.

― Nie wiem, czy to bardziej obietnica, czy ostrzeżenie ― rzucam zaczepnie. Gabriel śmieje się złowieszczo; zgaduję, że chodzi o tę pierwszą opcję. Odsuwam się od niego odrobinę, opadając plecami na ciepłe, miękkie skrzydła. ― Mam pytanie ― dodaję, bawiąc się jednym z piór.

Teraz to Gabe przekręca się na bok, żeby lepiej mnie widzieć. Podkłada rękę pod głowę, gdy zachęca:

― Dawaj.

― Jakim cudem Cassie się nie domyślił?

Nie muszę precyzować, o co chodzi, bo on doskonale wie.

― Nie domyślił się? ― Oczy mu błyszczą, kiedy unosi wymownie jedną brew. ― Pewna jesteś?

...jak pierwszy raz się spotkaliśmy, powiedział, że "jest we mnie coś znajomego". Teraz to nabiera innego znaczenia.

― Wiedział? ― mamroczę. Gabe wzrusza lekko ramieniem.

― Przeczuwał. Ciężko było tego nie zrobić. Swoją drogą, ty wiesz, jak mnie dobiłaś? ― Ton jego głosu kompletnie się zmienia; z wyluzowanego szeptania przeskakuje w pełny wyrzutu jęk. Marszczę pytająco czoło, więc tłumaczy:

― Trzymanie się za rączki z Samem, nazywanie mojego brata "Cassie" z taką czułością? Gdybym nie wiedział, że jesteś po prostu promyczkiem szczęścia, miłym dla wszystkich z natury, to by mnie popierdoliło z zazdrości. Nie to, że to się nie stało.

Rumienię się. Bo to jest archanioł. Nie potrafię przestać o tym myśleć; że ktoś tak wyjątkowy patrzy na mnie tak, jak on teraz.

― Ty? ― wyduszam po dłuższej chwili milczenia. ― Zazdrosny? O mnie?

Kącik jego ust unosi się w zadziornym grymasie, i przez kilka sekund widzę w nim tego faceta, którego poznałam w barze. Mam wrażenie, że to było całe wieki temu. To nadal jest casanova, ale patrzy na mnie z taką czułością i troską, że robi mi się ciepło na sercu.

― Zawsze i wszędzie ― odpowiada. Znowu zaczyna bawić się moimi włosami, a potem szepcze:

― Spróbuj zasnąć.

Nie chcę.

Ale czuję, jak moje powieki robią się ciężkie, i chwilę później tracę kontakt z rzeczywistością.

✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦

Powinien zadzwonić budzik.

Nic takiego się nie dzieje.

Otwieram powoli oczy, odruchowo mrużąc powieki, kiedy promienie wschodzącego słońca trochę mnie oślepiają. W sypialni jest cicho ― to pierwsza rzecz, którą zauważam. Przekręcam się na bok, szukając Gabriela, ale... nigdzie go nie ma. W powietrzu unosi się jedynie słaby, w tym momencie już ledwo wyczuwalny, słodki zapach karmelu.

Dlaczego jestem taka rozczarowana? Przecież wiedziałam, że odejdzie. Wiedziałam, że kiedy się obudzę, to jego już nie będzie. A jednak... pomimo tej głupiej świadomości, i tak pęka mi serce. Przez kilka sekund po głowie krąży mi w miarę logiczna myśl.

Może to był tylko sen.

...ale potem dokładniej rozglądam się po sypialni.

Na stoliku nocnym obok mnie leży koperta. Jest złota i od razu domyślam się, kto ją zostawił. Czuję nieprzyjemne ukłucie gdzieś w okolicach mostka, ale to wszystko jest tak bardzo w jego stylu. Przynajmniej miał w sobie wystarczająco dużo współczucia dla mojej żałosnej desperacji, żeby zostawić wiadomość.

Otwieram kopertę i wyjmuję z niej złożoną na raz kartkę; coś jeszcze wypada na kołdrę, ale uznaję, że zaraz sprawdzę, co. Oczy zachodzą mi łzami, kiedy odczytuję krótką wiadomość.

Wracam niedługo, Honey!
Mam nadzieję, że na mnie zaczekasz.

Sięgam dłonią po ten maleńki przedmiot, który szedł w zestawie z wiadomością. To kwadratowa literka. Scrabble. Uśmiecham się smutno, przekręcając między palcami kostkę z literką "G". Przez chwilę wpatruję się w ten mały symbol; skromne wspomnienie przeszłości i swego rodzaju obietnicę. A potem zaciskam kwadracik w dłoni i zamykam oczy.

Nieważne, kiedy...

...mam nadzieję, że ten kretyn dotrzyma słowa.

✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦

Okazuje się, że świat się nie kończy.

Dean Winchester odwiedza mnie jednak sam. Przychodzi chyba po to, żeby pocieszyć się słodyczami. I wcale go nie oceniam, gdy zapycha się truskawkową szarlotką. Opowiada mi o wszystkim ― o tym, jak Sam przystał na warunki diabła. O tym, jak udało mu się zwalczyć Lucyfera na kilka minut, ale tyle wystarczyło, żeby pozbyć się i jego, i Michaela.

Mówi, że zamierza spędzić czas z Lisą. To dziewczyna z jego przeszłości ― ma synka, Bena, i Dean opowiada o nim z takim zachwytem i dumą, jakby to był jego dzieciak. Proszę, żebyśmy zostali w kontakcie, a Winchester uznaje, że w życiu nie odmówiłby sobie takiej przyjemności, jaką są moje wypieki.

On, Lisa i Ben przyjeżdżają do mnie przynajmniej raz w miesiącu. I tak mija pół roku.

Gabriel się nie pojawia.

Potem Dean nagle przestaje mnie odwiedzać. Ani on, ani Sam nie mają czasu, żeby do mnie wpaść. Co jakiś czas odwiedza mnie Garth i kilku innych łowców z przeszłości, ale niewielu z nich pojawia się potem po raz kolejny. Jeżeli już, to pojawiają się nowe osoby; takie, którym ktoś mnie polecił. Poza tym jedyne, co bez przerwy przyjmuję, to informacje o zgonach.

O powrocie Sammy'ego wiem tylko dzięki wujkowi Bobowi.

Na którego pogrzeb nie zostaję zaproszona kilka miesięcy później. O śmierci mężczyzny dowiaduję się od pani szeryf z Sioux Falls, Jody Mills. Kolejna osoba zostaje skreślona z mojej mentalnej listy najbliższych, ale jedna na nią trafia, bo łapiemy z Jody świetny kontakt.

Dzięki Jody staję się częścią nowej rodzinki. Trochę dziwnej, naprawdę skomplikowanej, ale bardzo ważnej. Z czasem zostaje mi przedstawiona Donna Hanscum, i okazuje się, że gdyby nie wiele dzielących nas lat i jej związek z Jody, zdecydowanie byłybyśmy bratnimi duszami. Te dwie jakimś cudem przygarniają Annie "Alex" Jones i Claire Novak pod swoje skrzydła. Dwie dziewczyny to niezłe ziółka; staję się dla nich przyszywaną ciocią.

Czas płynie. Gabriela nadal nie ma.

Po czterech latach zbieram się na odwagę, żeby zadzwonić do Deana, ale on i Sam mają na głowach większe problemy, niż moje "słabe radzenie sobie z żałobą". Nikt mi nie wierzy, że Gabriel żyje, i im częściej słucham, jak sama o tym mówię, tym mniej mam nadziei na to, że on kiedykolwiek wróci.

Może mi się to śniło.

Ciężko stwierdzić, za czym tęsknię najbardziej przez te osiem długich lat. Brakuje mi mamy i jej opowieści o łowieckich przygodach. Brakuje mi taty i jego historii, i Eliasa i jego ekscytacji, gdy udawało mu się dowieść, że ktoś się mylił, a on miał rację. Brakuje mi wujka Boba i tego, że mogłam do niego zadzwonić, kiedy byłam w najgorszym dołku.

Brakuje mi Gabriela.

A ponieważ Jody i Donna zauważają, że nie jest ze mną najlepiej, uczą mnie strzelać. To nawet niezły sposób na odsunięcie moich myśli od niewygodnych tematów. Co prawda nie jestem w tym najlepsza, ale przynajmniej sobie radzę, a posiadanie broni w mieszkaniu i pod ladą w cukierni trochę mnie uspokaja.

Poza tym, znam się na zaklęciach zabezpieczających. Elias i mama nauczyli mnie tego i owego. Od zniknięcia Gabriela zaczęłam korzystać z tej wiedzy.

Lata lecą. Czas mija. W jakiś sposób godzę się z tym, że nigdy więcej nie zobaczę swojego anioła stróża, a Winchesterowie po prostu nie mają czasu, żeby pomóc mi w szukaniu go.

A potem dzwoni do mnie Sam Winchester. To chyba ostatnia rzecz, której spodziewałabym się w przypadkowy wtorek.

Wgapiam się w ekran telefonu wielkimi oczami, bo nie wiem, co robić. Odebrać? Co niby powiem? "Hej, szkoda, że mnie olaliście, ale jednak nadal żyję"? A może tym razem ja powinnam to zignorować? Albo odebrać i przywitać się prostym "wybacz, Sammy, ale teraz nie mam czasu"?

...nie jestem taka. Nawet po tych wszystkich latach.

Dlatego przyciskam tę cholerną, zieloną słuchawkę. Ledwo mam szansę przyłożyć komórkę do ucha, i już okazuje się, że Sam Winchester nie zamierza dać mi szansy na przywitanie się. On po prostu zaczyna mówić. A ja milczę, bo nie dość, że zaskoczył mnie jakimkolwiek kontaktem, to jeszcze teraz szokuje mnie monologiem.

― Wiem, że nie mam prawa o to prosić ― zaczyna na wydechu, i mam wrażenie, że szykował się do tego od dłuższego czasu. Rozumiem. Sama czasami ćwiczę jakieś teksty przed lustrem. ― Nie po tym, co się stało i jak jak cię potraktowaliśmy, zarówno ja, jak i Dean.

Macham do Noelle, żeby mnie zastąpiła; w mig pojmuje przekaz i po chwili zostawiam kasę w tyle, przechodząc na zaplecze. Ręce mi się trzęsą. Pewnie trochę pobladłam.

― Prosić o co? ― pytam nieśmiało, korzystając z tego, że Sam bierze głęboki wdech.

― Prawda jest taka, że nie za bardzo mam prawo prosić o cokolwiek ― śmieje się smutno Sammy. ― Nie powinniśmy byli cię ignorować. Ale mogę to wyjaśnić. W... większej części.

Potrząsam delikatnie głową, w ostatniej chwili przypominając sobie, że przecież Winchester mnie nie widzi.

― Sammy, w porządku ― zapewniam sympatycznie, chociaż serce mi pęka. Nie, nie pogodziłam się ze stratą; po prostu nauczyłam się ten dziwny ból ignorować, a teraz Sam bardzo brutalnie rozdrapuje stare rany. ― Pewnie mieliście rację.

― Nie. Nie mieliśmy.

Zastygam na moment, mrugając nerwowo. Ostatecznie pocieram przymknięte powieki palcami, mocno zdezorientowana. Do czego to zmierza? Odezwał się tylko po to, żeby przeprosić i ― najpewniej ― poprosić o opinię na jakiś temat?

― Lottie, potrzebuję twojej pomocy ― kontynuuje spanikowanym głosem Sam, i jego stres zdecydowanie zaczyna mi się udzielać. Przestępuję z nogi na nogę, marszcząc w zmartwieniu czoło. On się plącze we własnych słowach. Coś tu jest nie tak. ― Powinniśmy byli cię wysłuchać, okej? Zawaliliśmy. Czy jeżeli wyślę po ciebie Castiela... zgodzisz się pomóc?

― Jak? ― parskam z niedowierzaniem. Nie chcę być niemiła, czy coś. Najzwyczajniej w świecie nie rozumiem, o co chodzi, a on nie za bardzo śpieszy się z jakimikolwiek wyjaśnieniami. ― Ja... przypominam ci, że nie jestem taka, jak wy ― dodaję odrobinę spokojniej, bo wydaje mi się, że poprzedni tekst zabrzmiał trochę zbyt wrednie.

Nie jestem zła. Rozczarowana, tak; stęskniona i absolutnie zbita z tropu. Nie zamierzam im jednak wypominać tego, na co się zdecydowali. Każdy ma własne życie. Zresztą, ja wiedziałam o ich poczynaniach od Jody ― czasami zdawała mi relacje. Jestem prawie pewna, że taki układ mógł działać w obie strony.

― O to właśnie chodzi ― odzywa się znowu Sam. ― Znaleźliśmy Gabriela. I musisz coś dla nas zrobić.

Telefon prawie wypada mi z dłoni.

...ile minęło? Osiem lat? Czy on w ogóle będzie chciał mnie jeszcze widzieć? Nieważne, cholera. Ja chcę go zobaczyć. Muszę wiedzieć, czy był jakiś konkretny powód, dla którego zniknął na tak cholernie długo.

― Okej ― odpowiadam w końcu. Podziwiam cierpliwość Sama, bo jak dotąd posłusznie milczał i czekał na moją decyzję. Teraz słyszę, jak wzdycha z ulgą.

― Bądź u siebie w mieszkaniu za pół godziny ― prosi mnie Sammy. ― Cas cię odbierze.

Winchester kończy połączenie.

A do mnie dociera, że zaczęłam płakać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top