Reever Wenham
Historia na prośbę wafel509. Tak w ogóle to zacny nick, w mojej szkole na historyka mówią Wafel ;D Można powiedzieć, że to taki szkolny celebryta.
Późno nie późno, ale wesołych Mikołajek! 🎅 I oczywiście przyjemnego czytania.
W europejskiej kwaterze głównej Czarnego Zakonu, po długim i pracowitym dniu w końcu nastała cisza. Zmęczeni lokatorzy zniknęli w swoich pokojach, szykując się do upragnionego snu, mającego dać im siły na kontynuację obowiązków. Nareszcie miałaś okazję, by móc odetchnąć od powszedniego harmideru.
Niespiesznie spacerowałaś długimi korytarzami. Jako że nikt cię nie widział, zamieniłaś niewygodne buty na kapcie, dając nogom w ten sposób choć odrobinę odetchnąć. Dodatkowo tłumiły one dźwięk twoich kroków, więc nikt nie mógłby cię oskarżyć o zakłócanie ciszy nocnej, o ile w ogóle coś takiego w tym miejscu funkcjonowało. Nie pamiętałaś, czy takowa zasada była w kwaterze ustalona, jak również tego, kiedy ostatnio naprawdę odpoczęłaś. Trzeba w końcu zdecydować się na urlop. Od ciągłego siedzenia za biurkiem coraz częściej bolały cię plecy, a i oczy zdawały się błagać o litość. Obawiałaś się również o figurę, ale póki co nie mogłaś narzekać. Sama wybrałaś sobie ten los.
Lubiłaś swoją pracę, jednak nigdy wcześniej nie przypuszczałaś, że codziennie można mieć aż taki zapieprz. Roboty nigdy nie brakowało, a ciągle dochodziło jej więcej. Jakby tego było mało, kierownik Komui był nad wyraz leniwy, jeśli chodziło o jego część zadań i często poświęcał czas na, najprościej mówiąc, głupoty. Wiedziałaś, że chce dobrze dla Zakonu, ale praca z nim bywała naprawdę uciążliwa.
Minęłaś ostatni pokój i poczłapałaś dalej, napawając się ciszą oraz nocnym widokiem. W tej strefie nie było wielu okien, przez co nawet w dzień panował półmrok. Nocą jednak, gdy korytarz świecił pustkami, chłodne mury o ciemno-granatowym odcieniu tworzyły osobliwy klimat.
Idąc zauważyłaś nikłe światło wyłaniające się zza ściany kilka metrów dalej. Zawiedziona tym, że twój prywatny spacer dobiegł końca, cicho podeszłaś sprawdzić, kto był tym nocnym markiem. Bez większego zdziwienia odkryłaś, że to Reever, szef sekcji Departamentu Naukowego oraz twój dobry kolega. Siedział za stołem, otoczony stosami zeszytów i papierów. Zawzięcie notował coś na kartce, marszcząc w skupieniu brwi. Jego zaangarzowanie w wykonywaną pracę nie powstrzymało cię jednak od ujawnienia się.
- Ciągle pracujesz?
Mężczyzna drgnął. Przerwał swoją czynność i przyjrzał ci się, przecierając nadgarstkiem prawe oko.
- [Imię]? Dlaczego jeszcze nie śpisz?
- Mogłabym spytać cię o to samo. - Podeszłaś do niego, depcząc po porozwalanych na drodze dokumentach i zaczęłaś weryfikować rzeczy leżące na jego miejscu pracy. - Chciałam rozprowtować kości. A więc? Co ty tu jeszcze robisz?
- Jesteśmy do tyłu z dokumentacją - wymamrotał, leniwie rozciągając przed sobą ramiona. - dlatego wolałbym to dzisiaj skończyć.
- I nie mogło to zaczekać do jutra?
- Dobrze wiesz, że to się nie sprawdza.
Wydałaś z siebie pomruk niezadowolenia, choć w głębi duszy przyznałaś mu rację. Zawsze mieliście zaległości, odkąd tylko pamiętałaś.
- Dużo tego?
W odpowiedzi położył dłoń na dwóch leżących obok siebie stosach. Niby niedużo, ale pod warunkiem, że nie robi się tego o tej porze.
- Pomogę ci.
- Idź spać, jutro czeka cię dużo pracy.
- Ciebie też.
- Poradzę sobie.
Jego znużony ton głosu uświadczył cię w tym, że był naprawdę zmęczony.
- Nie upieraj się jak ten kozioł, ledwo patrzysz na oczy. Pomogę ci i basta. Tylko najpierw skoczę po kawusię!
Tym razem nie zaprotestował, co odebrałaś jako zgodę. Obróciłaś się i z uśmiechem na ustach podreptałaś zrobić wspomniany napój. Wreszcie pobędziesz z nim sam na sam. Komui Lee, w końcu pana lenistwo się do czegoś przydało!
- Naprawdę nie musisz tu siedzieć - powiedział Reever, gdy wróciłaś z dwoma kubeczkami herbaty. Niestety kawa jak na złość musiała się skończyć.
- Daj spokój, jak razem weźmiemy się do roboty, to szybko skończymy. No to co, od czego mam zacząć?
Mężczyzna przejrzał plik papierów i podał ci go przez stół.
- Możesz sprawdzić, czy wszystkie dane pokrywają się z zapisami.
- W porządku.
Usiadłaś za stołem i zabrałaś się do pracy. Zanim to robiłaś, zerknęłaś jeszcze w stronę Reevera, którego ponownie pochłonęły liczby i literki. Lubiłaś, kiedy miał skupiony wyraz twarzy. Wydawał ci się wtedy jeszcze bardziej przystojnym. Kąciki ust uniosły ci się w uśmiechu, kiedy pochyliłaś się nad obliczeniami.
Pomimo dobrych chęci, nim minęły dwie godziny, poczułaś się strasznie senna. Dopiłaś herbatę, ledwo zakrywającą już dno i odchyliłaś się na krześle.
- Urlopu... - jęknęłaś cicho, przeciągając każdą sylabę.
- Wszystkim by się przydał. - Reever stuknął kartkami o blat, aby je wyrównać, po czym odłożył obok i również przerwał pracę. - Czasami nawet zastanawiam się, czy stąd nie odejść.
- Ooo nie nie nie, ani mi się waż. Bez ciebie to wszystko by runęło.
- Nie przesadzasz? - Uśmiechnął się lekko.
- Ani trochę. Nikt nie umie zmotywować do działania tak jak ty. Jesteś odpowiedzialny, zawsze starasz się ze wszystkim wyrabiać, no i... bez ciebie to nie było by to samo. - Schyliłaś głowę i uciekłaś wzrokiem na bok, czując, że ciężko opanować ci mimikę. Chyba powiedziałaś trochę za dużo. - Każdy ci to powie - dodałaś jakby od niechcenia.
- To miłe, że macie o mnie takie zdanie. Sam nie wyobrażam sobie, że mogło by was ubyć. Jesteśmy trochę jak taka duża rodzina, nie?
Z nieco sztucznym uśmiechem wyprostowałaś się, kiwając na potwierdzenie. O tak, chciałabyś być jego rodziną, prawdziwą. Takiego męża można by tylko pozazdrościć. I mądry i przystojny...
Klepnęłaś się w policzki, chcąc oderwać się od napływających myśli. Zmęczenie działało jak alkohol, podsuwając ci dziwne wizje. Kto by pomyślał, że jeszcze nie tak dawno dziarsko przemierzałaś budynek.
Wtem poczułaś dotyk na włosach. Odruchowo podskoczyłaś na krześle. Przed tobą nachylał się Reever, robiąc przepraszającą minę.
- Poczekaj, masz coś tutaj.
Blondyn chwycił kosmyk i powoli coś z niego wyciągnął, otrzepując następnie nad ziemią palce.
- I już. Coś się stało? - spytał.
Początkowo nie zrozumiałaś, o co mogło mu chodzić. Zaraz jednak pojęłaś, że najwyraźniej zrobiłaś dziwną minę. Przeklinając swoje mięśnie twarzy pokręciłaś głową i zaproponowałaś, żeby wrócić do pracy.
W końcu ostatnia kartka wylądowała na nierównym stosie. Zadowolona odsunęłaś się na krześle, rozprostowywując kończyny.
- Wreszcie koniec.
- Dziękuję za pomoc. Gdyby nie ty, dalej musiałabym tu siedzieć.
- Nic byś nie musiał, Reeverku. Która godzina?
Mężczyzna spojrzał na zegarek na swoim ręku. Zbliżała się pierwsza. Nie można zaprzeczyć, byłaś z was dumna. Powoli wstałaś od biurka ogłaszając, że będziesz się zmywać.
- Odprowadzę cię.
- Znam drogę....
- Słaniasz się na nogach, jeszcze coś ci się stanie i będę musiał za to odpowiadać.
Powiedział to z pełną powagą.
- Niech ci będzie.
- Poza tym raczej nie wygląda to dobrze, gdy pracownicy po nocy łażą po kwaterze.
- Sądzisz, że...
- Mogą nas kontrolować. Nie jestem tego pewien, fakt, ale wydaje mi się to bardzo prawdopodobne. Dlatego też wolałbym pójść z tobą.
Zmarszczyłaś brwi w niezadowoleniu. Odkąd w kwaterze pojawił się Lvellie, wszyscy zaczęli czuć się niepewnie. Wiedziałaś, że nie trafił do was bez powodu, ale plotki o jego osobie szybko rozniosły się po całej kwaterze. I nie były to dobre plotki.
Przed powrotem do pokoi doprowadziliście stół do pozornego porządku. Kiedy skierowaliście się w stronę drzwi, Reever przyciągnął cię ręką bliżej siebie. Byłaś na tyle przymulona, że nie zrobiło to na tobie większego wrażenia. Oparłaś się o niego i uwiesiłaś rękę na jego ramieniu. W ten sposób przeszliście całą drogę.
- Reever? - W pewnej chwili zwróciłaś się do niego.
- Hm? Co jest?
- A gdybyś jednak kiedyś odszedł, to co byś w ogóle robił?
Czekałaś ma odpowiedź, dając mu chwilę do namysłu.
- Chyba dobrze poradziłbym sobie jako nauczyciel. A może... Kiedyś chciałem być detektywem. Właściwie to nadal podoba mi się taka opcja. A czemu pytasz?
- A, tak z ciekawości... O, jesteśmy.
Dopiero w tej chwili zauważyłaś, że odprowadził cię aż pod same drzwi. Nie spodziewałaś się, że zapamiętał ich numer. Był u ciebie tylko raz, kiedy dopiero zaczynałaś swoją przygodę z zakonem.
- Jeszcze raz dzięki za pomoc.
- Drobiazg. - Odsunęłaś się i oparłaś plecami o drzwi. - Cieszę się, że mogłam się do czegoś przydać.
- Kiedyś na pewno się odwdzięczę. - Uśmiechnął się. - Będę już iść. Śpij dobrze.
- Uhm, nawzajem.
Pomachałaś mu na odchodne i weszłaś do pokoju. Od razu rzuciłaś się na łóżko i z wypiekami na twarzy wtuliłaś w pościel. Spróbowałaś przeanalizować wszystko, co działo się tej nocy.
Reever cię obejmował, był tak blisko, jak nigdy wcześniej. Domyślałaś się, że z jego strony był to tylko przyjacielski gest. Dla ciebie zaś znaczył on bardzo dużo. Jesteście współpracownikami, być może i przyjaciółmi. Jak to w ogóle możliwe, że jeszcze ani razu go nie przutuliłaś? Było tyle radosnych chwil, tyle okazji, ale nigdy. Doszłaś do wniosku, że powoli należałoby to zmieniać. Gdyby tylko było to takie łatwe...
Sen spłynął na ciebie szybko. Spałaś w fartuchu, nie zdjęłaś nawet kapci, nie mówiąc już o równie prostej czynności, jaką było przykrycie się kołdrą. Obudziłaś się przez to niedopatrzenie w nienajlepszym humorze, za to z poczuciem, że warto było przepracować tę jedną noc.
♡ ♡ ♡
Wybierając swój zawód kierowałaś się wieloma rzeczami. Jedną z nich była wizja spokojnej pracy przy badaniach. Brałaś też pod uwagę współpracę z interesującymi ludźmi i to, że twój trud przyda się innym. Nawet przez myśl ci nie przemknęło, że to wszystko mogło by z dnia na dzień runąć, a zaczęłaś się tego obawiać w jednym z tych momentów, w których najmniej się takich rzeczy spodziewamy.
Coś się popsuło przy elektronice, dlatego wysłali cię po części zamienne. Nie byłaś specjalistą w tej dziedzinie, więc sporo czasu zajęło ci znalezienie odpowiednich rzeczy. To jasne, że wszyscy byli zabiegani, ale szanowny kolega choć chwilę mógłby się zastanowić, kogo prosi i o co. Kiedy wreszcie znalazłaś odpowiedni kabel (a tak przynajmniej ci się wydawało), usłyszałaś niewyraźny hałas ze strony, z której przyszłaś. Uznałaś, że pewnie znowu coś się zepsuło i stąd to poruszenie.
Pierwsze niepokojące myśli pojawiły się, gdy wychodząc ze schowka omal nie zostałaś staranowana przez biegnącego Walkera. Tak się spieszył, że nawet nie zwrócił na ciebie uwagi. To do niego nie podobne. Musiało wydarzyć się coś ważnego.
Z szybciej bijącym sercem podążyłaś w tym samym co on kierunku. Zastałaś go wraz z kilkoma innymi egzorcystami przed laboratorium, w którym dzisiaj pracowałaś. Zdziwiona zauważyłaś, że wejście zostało zablokowane. Nie zdążyłaś spytać ich, co się stało, nim gdzieś pobiegli, zostawiając cię samą przed wielką, czarną ścianą. Jedynym, co udało ci się zrozumieć z ich wypowiedzi była wiadomość o ataku akum. Właśnie, akum! Przecież w środku byli inni naukowcy! I Reever!
Przerażona nie ma żarty podbiegłaś do ściany. Nie miałaś pojęcia, z czego była zrobiona ani jakim cudem tu powstała. Pewna byłaś tylko jednego - była nie do przebicia.
Reszta kwatery dowiedziała się już o niebezpieczenstwie. Na korytarzu panował harmider. Jacyś poszukiwacze podeszli do ciebie i zaczęli zadawać pytania: czy czujesz się dobrze, dlaczego tam stoisz i tak dalej. Nie odpowiedziałaś na żadne z nich. Trzymając rękę przyłożoną do czarnej materii, patrzyłaś na nich ze strachem w oczach, powtarzając w kółko, by ,,pomogli im". Widząc brak współpracy z twojej strony próbowali odciągnąć cię w bezpieczniejsze miejsce. Udało im się to, jednak przedtem nasłuchali się wiązanki wyzwisk pod swoim adresem, nie mówiąc już o próbach wyrywania się i nadepnieciu na nogę jednego z nich. Sama nie wiedziałaś, że potrafisz tak mocno i nawet poczułaś się przez to głupio. Z nerwów rozbolał cię brzuch, przez co musiałaś udać się do pielęgniarek. W roli pacjenta pozostałaś do momentu, gdy zaczęto przyprowadzać, a nawet, o zgrozo, przynosić rannych. Od tamtej chwili personel medyczny poświęcił całą swoją uwagę tylko im. Opuszczając pomieszczenie próbowałaś wypatrzeć wśród ofiar akum Reevera, ale bezskutecznie. Nie byłaś pewna, czy to dobrze, czy źle. Jeśli by zginął... nawet nie chciałaś o tym myśleć.
Resztę dnia spędziłaś w towarzystwie poszukiwaczy, którzy pamiętając twoje wcześniejsze zachowanie postanowili cię przypilnować. Byłaś istnym kłębkiem nerwów. Pomimo tego starałaś się nie sprawiać już dodatkowych problemów. Grzecznie milczałaś, skulona na łóżeczku i pogrążona w swoich czarnych myślach, aż w końcu nie zasnęłaś, zmęczona po przepełnionym ,,atrakcjami" dniu.
♡ ♡ ♡
Przespałaś ponad dwanaście godzin. W pokoju nie było nikogo innego. Najwyraźniej na powrót zostałaś uznana za samodzielną i odpowiedzialną istotę.
Nie tracąc czasu w miarę szybko ogarnęłaś swój wygląd i poszłaś na zwiady. Od razu skierowałaś się do skrzydła szpitalnego licząc na zdobycie jakichkolwiek informacji odnośnie panującej sytuacji. Okazało się, że sporo twoich kolegów zginęło, równie wielu było ciężko rannych. Kiedy chodziłaś między łóżkami, zostałaś wypatrzona przez Johnny'ego, jednego z lepszych znajomych. Chłopak z radością zawołał cię do siebie. Widziałaś jednak, że była to radość krótkotrwała, spowodowana twoim widokiem.
Na twoją prośbę zaczął opowiadać o wszystkim, co zdarzyło się poprzedniego dnia. Okazało się, że był to prawdopodobnie najgorszy dzień w całym jego życiu i współczułaś mu tego z całego serca. Wszystko zapoczątkowała członkini Klanu Noego, która przenikła do kwatery i zraniła chłopaka już na samym początku tego piekła. To, co nastąpiło później, było jeszcze gorsze. Pojawiły się akumy oraz jakieś dziwne istoty, które skrzywdziły naukowców. W takiej tragicznej historii nie mogło zabraknąć odważnego bohatera, gotowego przeciwstawić się złu. Kto nim był? Reever Wenham w swojej własnej osobie, który porzucił bezpieczne schronienie i wyszedł ze zwykłą bronią palną naprzeciw tym nadprzyrodzonym istotom. Myślalaś, że cię krew nagła zaleje, gdy to usłyszałaś. Jak mógł być taki nieostrożny?
Dosłuchałaś opowieści Jonny'ego do końca i chwilę porozmawialiście. Był osłabiony, więc nie chciałaś zajmować mu więcej czasu. Życzyłaś mu szybkiego powrotu do zdrowia, nakazałaś odpoczywać i poszłaś szukać Reevera. Nie zajęło to dużo czasu. Stał w jednym z korytarzy, rozmawiając z kimś. Najwyraźniej miał się dobrze.
Nie zważając na to, że im przeszkodzisz, zawołałaś mężczyznę po imieniu, szybkim krokiem kierując się w jego stronę.
- Hej, dobrze cię widzieć. - Zauważając cię uniósł dłoń na powitanie.
Twoja przepełniona wrogością postawa sprawiła, że jego entuzjazm zniknął równie szybko, jak się pojawił.
- Co się stało?
- Ty się pytasz co się stało?!
Emocje z poprzedniego dnia ponownie zaczęły się w tobie zbierać. Już byłaś gotowa go uderzyć, ale coś wewnątrz ciebie kazało tego zaniechać. Ręka zawisła ci w powietrzu. Powoli opuściłaś ją, zaciskając dłoń w pięść. Nie możesz zbytnio ponieść się nerwom. Jeszcze większa kompromitacja nie była ci potrzebna.
- Johnny mi wszystko powiedział. - Pomimo starań twój głos zdradzał rozdrażnienie. - Przecież mogłeś zginąć!
- [Imię]...
- Pomyślałeś o tym w ogóle? Gdyby tak się stało, wtedy... Wtedy... Ja nie wiem...
- Proszę, uspokuj się.
- Dlaczego byłeś taki lekkomyślny?
- To ja lepiej was zostawię. Dokończymy później - odezwał się jego rozmówca, który to następnie pośpiesznie się od was oddalił. Ciekawe, jak odebrał tę sytuację.
- Nie mogłem siedzieć i po prostu się wszystkiemu przyglądać. Chyba rozumiesz...
- Nie, właśnie nie rozumiem! To, co zrobiłeś było głupie. Co chciałeś przez to pokazać? Przecież wiedziałeś, co ci grozi. Zawsze myślałam, że jesteś rozsądnym facetem, a tymczasem odwalasz takie akcje! To się w głowie nie mieści. - Reever patrzył na ciebie w osłupieniu. Widocznie nie spodziewał się od ciebie takiej reakcji. - A ja... Martwiłam się... - dokończyłaś, spokojniekszym już głosem.
Mężczyzna westchnął, przykładając rekę do czoła.
- Nie myślałem, że aż tak bardzo to przeżyłaś.
- Jak miałam nie przeżywać? Nie wiedziałam, co się z wami działo. Nigdy w życiu nie widziałam cholernej akumy. Miałeś kiedyś poczucie, że niczego nie wiesz? Mi nic nie groziło. Za to wy... Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak to wszystko mogło wyglądać.
Wzrok Reevera przepełniony był w tej chwili współczuciem. A, w gruncie rzeczy, to jemu należało się ono bardziej, niż tobie.
- Na szczęście tego nie widziałaś. Jesteś cała. I to jest teraz najważniejsze. - Zrobił krok w twoją stronę i rozłożył ramiona. - No już, śmiało - dodał, widząc twoje wahanie.
Byłaś zaskoczona tą propozycją, ale jakoś szczególnie nie oponowałaś. Już po chwili twoje dłonie znalazły się na plecach mężczyzny, który zamknął cię w silnym uścisku. Poczułaś się przez to lepiej. Cały ciężar z twojego serca powoli zaczął opadać.
- Lepiej, prawda?
Kiwnęłaś potakująco głową. Zupełnie jakby czytał ci w myślach.
- Przepraszam, za tamto - wymamrotałaś. - Trochę mnie poniosło.
- Spokojnie, nic się nie stało. Też bym się denerwował, gdyby stała ci się krzywda.
- Naprawdę?
- Oczywiście.
Na te słowa ogarnęła cię duma. Może to i głupie, ale to proste wyznanie było dla ciebie bardzo ważne. Mocniej zacisnęłaś wokół niego ręce, jakby probował odejść, a ty chciała go zatrzymać.
- Dziękuję... Tylko proszę, nie rób więcej takich rzeczy. Naprawdę nie chciałabym cię stracić.
- Obiecuję, masz moje słowo.
Kiedy się od siebie odsunęliście, pierwszym co zobaczyłaś był jego uśmiech. Szczery, przeznaczony specjalnie dla ciebie. Pomyślałaś, że chciałabyś widzieć go częściej. I aby był z twojego powodu. Naprawdę tego chciałaś.
Wtedy przypomniałaś sobie, że kiedy przyszłaś, Reever z kimś rozmawiał. Napomknęłaś mu o tym. Na szczęście w ogóle się tym nie przejął. Rozmowa nie tyczyła się niczego istotnego i będą mogli powrócić do niej w każdej chwili. Miałaś farta.
- Poszłabyś ze mną do stołówki? Zbliża się pora obiadu, moglibyśmy jeszcze porozmawiać przed pracą - zaproponował.
- Pewnie! Właściwie to jestem bez śniadania, więc tym bardziej.
- No to nie ma na co czekać. Idziemy.
- Tak jest, szefie!
Idąc rozmawialiście o błahostkach, śmiejąc się przy tym, jakby nic się wcześniej nie wydarzyło. Było naprawdę miło. Właśnie takie chwile lubiłaś w życiu najbardziej, kiedy mogłaś spędzić choć odrobinę czasu z ważnymi dla ciebie osobami, nie musząc niczym się przejmować.
Wydarzenia z ostatnich dni utwierdziły cię w uczuciach do Reveera. Uznałaś jednak, że należy pozwolić waszej relacji rozwijać się w swoim tempie, tak jak dotychczas, niczego na siłę nie przyspieszając. Nie wiedziałaś, kim tak naprawdę byłaś w jego oczach, ale z pewnością nie byłaś mu obojętna. Widziałaś dla siebie szansę, dlatego też po prostu postanowiłaś zrobić wszystko, by jej nie zaprzepaścić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top