Arthur Kirkland cz. 2
Druga część na prośbę MalinowaDziewczynka. Mam nadzieję, że się spodoba ^ㅅ^ I uwaga, dalszej kontynuacji NIE będzie.
Stałaś przy burcie, przysłuchując się uderzającym o statek falom. Morski wiatr delikatnie smugał twoją twarz. Dzień był słoneczny, nie zapowiadało się na pogorszenie pogody. Można by pomyśleć, że było wprost idealnie. Jeszcze kilka godzin i po ponad sześciu miesiącach będziesz mogła zobaczyć porzucone przez ciebie miasto, rodzinę i znajomych. Mama, tata, tak bardzo za nimi tęsknisz. Kiedy korsarze zaatakowali statek, którym dowodził twój wuj, spodziewałaś się najgorszego. Tymczasem kapitan statku był dla ciebie nad wyraz łaskawy. Okazał się być dobrym i kulturalnym człowiekiem. Jedyne, czego chciał to to, abyś z nim została. Do tej pory nie mogłaś zrozumieć, co nim kierowało, a jednocześnie i tego, dlaczego się zgodziłaś. Postawiłaś mu jednak wtedy warunek, że pozwoli ci kiedyś odwiedzić bliskich. Przystanął na to, co ogromnie cię ucieszyło oraz uspokoiło nieco wuja i resztę załogi, którzy zostawiając cię, wyruszyli w dalszą drogę. Od tamtej pory musiałaś znosić obecność obcych i niekoniecznie przyjaznych korsarzy. Na szczęście nie wszyscy byli tacy, jak pierwszy, z którym to miałaś okazję rozmawiać. Wiedzieli, że liczysz się dla kapitana i nie śmieli choćby tknąć cię palcem. Z kilkoma udało ci się nawet zbudować dobre relacje, więc nie było źle.
- O czym rozmyśla moja księżniczka?
Kapitan Arthur, który właśnie wyszedł z pod pokładu, podszedł i objął cię w talii. Odwróciłaś do niego głowę, uśmiechając się łagodnie.
- To już dzisiaj...
- Widzę, że się cieszysz.
Słowa te w jego ustach miały bardzo negatywny wydźwięk. Wiedziałaś, że w tej kwestii nie podzielał twojej radości, jednak nie musiał się ze swoimi humorami obnosić.
- To tylko pięć dni. Nawet się nie spostrzeżesz, jak wrócę.
- Pf. Martwię się.
- O co? - spytałaś, ledwo powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. Jakby miał cię wysadzić na bezludną wyspę. - Przecież to mój dom, będę wśród swoich.
Odezwał się dopiero po chwili, przyciągając cię bliżej siebie.
- Przysięgasz, że niczego nie kombinujesz?
Spojrzałaś na niego ze szczerym zdziwieniem.
- Ale że jak..?
- Przysiegasz?
Ton, jakim zadał to pytanie, bardzo ci się nie podobał. Ten dżentelmen za dużo sobie pozwalał, a brak dobrego humoru w niczym go nie usprawiedliwiał.
- Arthur, litości, co ty mi zarzucasz?
- Po prostu...
- Dlaczego miałabym coś kombinować? Mamy umowę, tak? Za kogo ty mnie masz?
Chciałaś mu się wyrwać, ale przytrzymał cię na miejscu.
- A więc jesteś tu tylko dla umowy?
- Jak ty...!
- Arthurze, [Imię], co się stało?
Obok was latała mała wróżka, otoczona zielonkawą aurą. Przyglądała się wam z bardzo zatroskaną miną. Niepewnie uśmiechnęłaś się do niej, wysuwając się w końcu z objęć mężczyzny.
Przyzwyczaiłaś się już do tego, że nagle znikąd na statku pojawiały się różne magiczne istoty. Nie przysparzały żadnych kłopotów i były ciekawym urozmaiceniem podróży. Musiałaś jednak przyznać, że gdy pierwszy raz zobaczyłaś latającego i gadającego królika o nienaturalnym umaszczeniu, o mało nie spadłaś ze schodków. Arthur powiedział ci, że te wszystkie wróżki, skrzaty itp. są jego przyjaciółmi i skoro nawiązują z tobą kontakt, musi to oznaczać, że jesteś wyjątkowa.
- Nie martw się, wszystko jest w porządku - zwróciłaś się do wróżki.
- To dobrze. - Odetchnęła z ulgą. - Nie chcę, żebyście się kłócili, przecież się lubicie. Jakieś głupoty nie mogą was poróżnić!
- Masz rację. [Imię], przepraszam, gadam bez sensu. To wszystko z nerwów.
Pocałował cię w czoło. Po przyjacielsku pomasował cię po plecach i powoli odszedł, stukając obcasami o pokład. Nie zatrzymałaś go. Wiedziałaś, że wyjdzie to wam obu na dobre. Najwyraźniej wróżka też tak uważała, gdyż pokręciła głową i zaczęła cię pocieszać, usprawiedliwiając jego zachowanie. Porozmawiałyście przez chwilę, co zupełnie poprawiło ci nastrój.
Gdy obróciłaś się, spostrzegłaś, że jeden z korsarzy bacznie się wam przyglądał. Widząc, że go zauważyłaś, popukał się tylko w czoło i wrócił do pracy. Ewidentnie miał jakiś problem. Zresztą nie on jeden. Niemal cała załoga uważała ciebie i kapitana za lekko szurniętych, bo widzieliście magiczne stworzenia, a oni nie. Nie przejmowałaś się tym jednak za bardzo. W końcu jeśli dwie osoby coś widzą, to musi istnieć to naprawdę.
Po paru godzinach w końcu zatrzymaliście się niedaleko od lądu. Zarzucono kotwicę. Byłaś gotowa do drogi, a Artur już na ciebie czekał. Na szczęście humory mu przeszły i mogliście pożegnać się, jak na kulturalnych ludzi przystało. Mężczyzna mocno przytulił cię, nie mogąc oczywiście przepuścić pouczenia, żebyś na siebie uważała. Może i bywał nadopiekuńczy, czasami za bardzo chciał na ciebie wpływać, ale doceniałaś jego troskę. Cieszyłaś się wiedząc, że jesteś dla niego ważna.
Na spuszczonej łódce przetransportowano cię na ląd. Towarzyszył ci brat Arthura, który miał wszystko nadzorować na odległość, a także chciał skorzystać z okazji i pokręcić się po okolicy. Długo kłócili się, kto powinien z tobą pójść. Arthur nie był jednak głupi i rozumiał, że jego obecność w mieście mogłaby z oczywistych przyczyn przysporzyć wszystkim kłopotów. Rudzielec już wcześniej dał ci do zrozumienia, że nie ma zamiaru wszędzie za tobą łazić, więc z jego strony miałaś zapewniony święty spokój.
Kiedy zacumował łódkę, nim skierowaliście się w stronę miasta, wzięłaś ze sobą mały pakunek. Był to prezent od Arthura dla twojej rodziny. Cała zawartość oczywiście za zarobione pieniądze od władcy. W ten sposób chciał im wynagrodzić twoje zniknięcie. Prawdę powiedziawszy miałaś wątpliwości, czy takie coś im się spodoba. Zapewne Arthur był dla nich zwykłym porywaczem i, jak ich znałaś, nie życzyliby sobie podarków od kogoś takiego. Ale kto wie, w końcu nie dawał im byle czego.
Przybycie do portu nieznajomego statku wzbudziło ciekawość mieszkańców. Nic więc dziwnego, że wśród zainteresowanych znaleźli się i twoi rodzice, prawdopodobnie wracający wtedy z pracy. Ich radość na twój widok była wprost rozbrajająca.
- Córeczko!
Nim zdążyłaś zareagować, znajdowałaś się w objęciach matki. Kobieta z całej siły przyciągnęła cię do siebie drżącymi rękoma. Z tyłu kilkoro małych rączek pochwyciło cię za nogi. Płacz przeplatał się z radosnym śmiechem i ożywionymi rozmowami. Poczułaś się w tej chwili bardzo głupio. Nie tylko dlatego, że widzieli was inni ludzie. Podczas gdy ty się dobrze bawiłaś na statku, wszyscy bardzo za tobą tęsknili. Nawet nie spodziewałaś się, że aż tak bardzo.
Wzruszona reakcją rodziny, serdecznie przywitałaś się ze wszystkimi obecnymi i powoli ruszyliście w stronę domu. Twój towarzysz zupełnie zignorował tę całą scenę i ulotnił się, gdy tylko zniknęliście z pola widzenia załogi. Nic dziwnego, że nie chciał denerwować kapitana.
Tak, jak się spodziewałaś, prezent spotkał się z niezadowoleniem obojga rodziców. Wutłumaczyłaś im wtedy, że jest on swego rodzaju rekompensatą i ostatecznie zgodzili się go przyjąć, oczywiście po dokładnych oględzinach. Przy obiedzie chciałaś opowiedzieć im o wszystkim, co wydarzyło się podczas podróży, o Arthurze i miłych chwilach, które razem przeżyliście, ale gdy tylko zaczynałaś mówić o korsarzach, nakłaniali cię do zmiany tematu, a nawet okazwali niezadowolenie i znudzenie nim. Było ci z tego powodu przykro. Wolałaś jednak nie robić awantury o taką drobnostkę. W końcu to tylko pięć dni i należy spędzić je w miły sposób.
Miasto prawie w ogóle się nie zmieniło. Mogłaś odwiedzić swoje ulubione miejsca i znajomych. Chciałaś się ze wszystkim wyrobić i jak najproduktywniej wykorzystać swój czas. Niestety, spowalniała cię rodzina. Początkowo nie widziałaś w tym problemu. Rozumiałaś, że dawno cię nie widzieli i potrzebowali przytrzymać przy sobie, jednak zaczynałaś mieć dość ich ciągłego krzyżowania twoich planów. [Imię], upieczmy coś razem, posiedźmy tu jeszcze, jaki piękny widok, a jeszcze nie opowiadaliśmy ci o tamtym i siamtym... ciągle słyszałaś takie teksty, szczególnie wtedy, kiedy miałaś zamiar zająć się czymś nowym. Zupełnie, jakby robili to celowo. W taki sposób spędziłaś resztę dni. Nie można zaprzeczyć, że bawiłaś się dobrze, jednak czułaś duży niedosyt. Gdybyś mogła zostać jeszcze dłużej, na pewno ze wszystkim byś się wyrobiła. Ależ nie, obietnica to obietnica. Tam niedaleko czekał na ciebie mężczyzna i, jak się domyślałaś, był to bardzo zniecierpliwiony mężczyzna.
Pod koniec piątego dnia byłaś gotowa do drogi. Spakowałaś rzeczy, które chciałaś zabrać ze sobą, głównie ubrania, a następnie poszłaś się ze wszystkimi pożegnać. Zachowanie bliskich zupełnie zbiło cię z pantałyku.
- Jak to, gdzie się wybieram? Przecież muszę wracać, czekają na mnie.
- Nigdzie cię nie puścimy - twardo oświadczył ojciec.
- C-co?
- To, co słyszałaś. Zostajesz w domu.
- To jest jakiś żart, tak? Mówiłam wam, muszę zaraz iść, zaraz będzie się ściemniać.
- Usiądź. Jutro przyjedzie ciocia, mówiła, że ma ci coś przywieźć, pomożesz mi wszystko przygotować. - Do rozmowy wtrąciła się mama. Wyraźnie próbowała cię przekupić. A to ci dopiero.
- Głusi jesteście? Zrozumcie, obiecałam wrócić, taka była umowa.
- Jak ty się do nas zwracasz?! - wybuchnął ojciec.
- Nijak. Chcę się z wami normalnie pożegnać, nie wiem, kiedy zobaczymy się następnym razem, więc z łaski swojej zachowujcie się jak ludzie. - Pomimo starań w twoim głosie dało się wyczuć jad.
- Nie pyskuj. Powiedziałem, nigdzie nie idziesz, nie będziesz zadawała się z tymi bandziorami.
- Arthur nie jest żadnym bandziorem! - Z impetem uderzyłaś wypchaną torbą o podłogę, wzniecając w powietrzu drobiny kurzu. - To bardzo porządny człowiek. I dba o mnie tak samo jak wy. I szanuję go na równi z wami!
- Jak możesz tak mówić?!
Matka załamała ręce. Wiedziałaś, że zaraz zacznie płakać, żeby pokazać, jak bardzo zraniłaś jej uczucia. Zapomniała jednak, że nie byłaś już małą dziewczynką, której zrobi się żal mamusi i stanie się posłuszna. Zbyt długo ją znałaś, żeby zrobiło to na tobie większe wrażenie.
- Wybacznie, ale nie jestem kłamczuchą i mam zamiar dotrzymać słowa, tak jak mnie tego nauczyliście. Jeśli chcecie, możecie mnie odprowadzić.
Powiedziawszy to podeszłaś do drzwi. Nie zdążyłaś nacisnąć klamkę, kiedy nagle złapano cię za rękę i odciągnięto do tyłu. Wpadłaś na matkę, która siłą przytrzymała cię przy sobie. W tym czasie ojciec zamknął drzwi na klucz, a go schował do kieszeni spodni. Patrzyłaś na to z oburzeniem i niedowierzaniem.
- Co wy wyprawiacie?!
- To dla twojego dobra. - Matka próbowała cię unieruchomić.
- Dlaczego nie chcecie zrozumieć? Ja muszę tam iść!
Dalsza dyskusja nie miała sensu. Zostałaś zamknięta we własnym pokoju (najwyraźniej przewidzieli twój opór, gdyż po chwili usłyszałaś brzęczenie łańcucha oraz chrzęst klucza w zamku) i miałaś w nim zostać, dopóki nie zmądrzejesz. Stukałaś w drzwi i próbowałaś ich jeszcze przekonać do zmiany zdania. Pozostali nieugięci i głusi na twoje łzy. Bo naprawdę się rozpłakałaś. To przecież nie tak, że nie chciałaś zostać. Zrobiłabyś to z wielką chęcią, gdyby sytuacja na to pozwalała.
Co Arthur o tobie pomyśli? Naprawdę się tym przejmowałaś. Bałaś się, że mógłby odpłynąć bez ciebie. Może i byłaś przymuszona do towarzyszenia mu przez waszą dziwną umowę, ale od czasu jej zawarcia lepiej go poznałaś i zauważyłaś, że wbrew swojemu zawodowi był dobrym człowiekiem. Fakt, nie przedstawiał sobą ideału mężczyzny. Ciągle miał swoje humory, bywał fochliwy i zbytnio się rządził. Co równie kłopotliwe, tragedią było wpuszczenie go do kuchni. Pomimo tych wad bardzo się do niego przywiązałaś. W końcu troszczył się o ciebie, uczył nowych rzeczy, traktował jak przyjaciółkę... A jeśli to coś więcej? Nie chciałaś rozstać się w taki sposób. Nie! W ogóle nie chciałaś się rozstawać. Musisz coś zrobić!
Błyskawicznie wstałaś z podłogi, gdzie dotychczas wylewałaś łzy i z całej siły naparłaś ciałem na drzwi. Jedynie zaskrzypiały w nich deski, a wzamian po ręku rozniósł się nieprzyjemny ból. Twój chwilowy entuzjazm szybko opadł. Gdybyś chociaż miała siekierę czy coś w tym stylu... Tylko co potem? Przecież nie wytniesz rodziny w pień, aby cię nie zatrzymywała. Można spróbować oknem, ale było jeszcze za wcześnie, sąsiedzi mogliby cię zobaczyć. Nie miałaś pewności, że statek pozostanie na miejscu do czasu, aż w końcu się stąd wydostaniesz. Pomimo to chciałaś spróbować. Cierpliwie czekałaś przez kilka godzin, nasłuchując przy drzwiach, czy domownicy wybierają się do łóżek. Pech chciał, że zmęczona czuwaniem sama w końcu odpłynęłaś do krainy snów. Kiedy się obudziłaś, już świtało. Spanikowana zerwałaś się na równe nogi. Trzeba działać jak najprędzej.
Narzuciłaś na siebie płaszcz, a do jego kieszeni włożyłaś kilka najpotrzebniejszych drobiazgów. Ostatni raz obrzuciłaś wzrokiem pokój i podeszłaś do okna. Ledwo je otworzyłaś, wydałaś z siebie stłumiony okrzyk, cofając się do tyłu. Na zewnątrz znajdował się człowiek, również zaskoczony tym nagłym spotkaniem. Po chwili prychnął i wgramolił się rękoma na parapet.
- Serio, co ty sobie wyobrażasz?
Wzięłaś głęboki oddech. To tylko brat Arthura.
- Ciszej bądź, bo nas usłyszą. Co tutaj robisz?
- Powinnaś być mi wdzięczna. Gdyby nie ja, ten matoł byłby gotów odpłynąć. Pomyliłaś dni czy jak?
Te słowa zabolały cię. Wiedziałaś, że Arthur miał prawo mieć do ciebie pretensje. Pomimo to było ci przykro, że tak łatwo w ciebie zwątpił.
- Zaraz ci wszystko wytłumaczę. Tylko najpierw pomóż mi stąd uciec.
Mężczyzna bez słowa cofnął się na zewnątrz.
Pomógł ci zejść z okna na ulicę i razem pobiegliście w stronę portu, nie tracąc czasu na oglądanie się za możliwym pościgiem. Po drodze szybko opowiedziałaś mu o wszystkim, co zaszło. Nie ukrywał zdegustowania oraz pochwalił twój wybór.
Kiedy w końcu dobraliście się do łódki i podpłynęliście na niej do statku, przy burcie zastaliście Arthura. Wyraz jego twarzy, kiedy na was patrzył, był trudny do rozszyfrowania.
Od razu po stanięciu na pokładzie podbiegłaś do niego, chcąc się przytulić. Tuż przed nim zatrzymałaś się jednak. Nie sprawiał wrażenia, jakby też tego chciał.
- Wróciłam... - powiedziałaś niepewnie. Nie odpowiedział. Jego jedyną reakcją był niepojęty grymas. - Przepraszam, że tak to wyszło, ale... zatrzymali mnie. Nie miałam jak...
- Mówi prawdę. - Usłyszałaś za sobą drugiego Kirklanda. - Siłą przytrzymali ją w domu.
Przez chwilę miałaś wrażenie, że wreszcie coś powie. Zamiast tego jeszcze mocniej zacisnął usta.
- Czy... czy ty choć trochę tęskniłeś?! - W końcu to z siebie wyrzuciłaś.
- Bardzo.
Zamrugałaś zaskoczona. Tak szybkiej odpowiedzi z jego strony nie spodziewałaś się.
- Głośniej! Nikt cię nie słyszy. - Brat zwrócił mu złośliwie uwagę.
- Won mi stąd, ale to już! - zagrzmiał Arthur, na co ten nie protestował i z uśmieszkiem na ustach oddalił się na stronę. - Bardzo tęskniłem. [Imię], ja naprawdę... tęskniłem.
Mówiąc to uciekał wzrokiem na bok. Dopiero po chwili przemógł się, aby spojrzeć prosto w twoje oczy.
- Ostatnio byłem pewnie nieznośny? - Nieznacznie wysunął przed siebie ramiona, dając ci możliwość wyboru. - Przepraszam. Naprawdę bałem się, że mogłaś...
- Już nic nie mów, rozumiem - powiedziałaś, zatapiając się w jego uścisku.
Nie byłaś zła. Wiedziałaś, że jego podejrzliwość wynikała z różnych sytuacji z przeszłości. Nielada wyczynem było dla niego przyznanie się do jakiegokolwiek błędu, dlatego też doceniłaś te słowa.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę - powiedział ściszonym głosem, tuląc cię do siebie z całych sił. - Ale powiedz mi jedno...
- Hm?
Odsunął się na tyle, żeby móc widzieć twoją twarz.
- Jesteś gotowa zostać ze mną na zawsze?
To było prawie jak oświadczyny. Uśmiechnęłaś się z czułością.
- Inaczej bym tu nie wracała. Jednakże - Spojrzał na ciebie pytająco. - ty też nie możesz mnie porzucić.
- To oczywiste.
Oczy Arthura zalśniły dziwnym blaskiem. Kąciki jego ust uniosły się w charakterystycznym uśmiechu. W tej rozczochranej głowie bez wątpienia pojawiła się nowa myśl. Nim zdążyłaś go o to spytać, niespodziewanie wziął cię na ręce.
- Hej, co ty...?
- Chcę z tobą porozmawiać. Na osobności. W mojej kajucie. Ej ty tam! - krzyknął do brata. - Odpływamy! Wiesz co robić!
Zaczął nieść cię we wspomnianym kierunku. Poczułaś się, w pewnym sensie, zagrożona. Mocno uczepiłaś się jego ramion.
- C-co chcesz zrobić?
- Co tylko sobie zażyczysz.
Spojrzałaś na niego niepewnie. Widząc twoją minę prychnął rozbawiony. Mocniej przyciągnął cię do siebie, kiedy schylał się, przekraczając próg kajuty. Już wcześniej tam byłaś, ale czułaś, że tym razem będzie to wyglądało inaczej, niż zwykle.
Arthur ostrożnie posadził cię na swoim łóżku. Gdy zamknął drzwi, usiadł obok. Jedną rękę oparł na matracu tuż za tobą, drugą zaś ujął twoją dłoń i powoli zaczął masować ją palcami. Najwyraźniej wyczuł twoje poddenerwowanie, gdyż pocałował cię w skroń i przemówił przyjemnym, uspokajającym głosem:
- Spokojnie, księżniczko. Musimy omówić kilka ważnych rzeczy. A potem... nie zrobię niczego, czemu będziesz przeciwna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top