Arthur Kirkland (Anglia)

     Mężczyzna ubrany w drogie, aczkolwiek mocno pobrudzone ubrania ciągnął cię w stronę klapy, która prowadziła pod pokład. Próbowałaś się wyrywać, kopałaś i gryzłaś, lecz on był znacznie silniejszy. Nie zważając na twoje krzyki zepchnął cię ze schodków. Stoczyłaś się po nich na podłogę, boleśnie siniacząc swoje ciało. Nim się spostrzegłaś, leżałaś w zakurzonym pomieszczeniu bez okien i jakiegokolwiek źródła światła. Zostałaś sama, jeśli nie liczyć kilku pochowanych za beczkami i skrzyniami szczurów. Po omacku doczołgałaś się do ściany i podkuliłaś nogi. Twoja suknia była przemoczona do suchej nitki. Oprócz tego śmierdziało od niej tytoniem. Włosy, rozpuszczone w nieładzie, zaczepiały o wszystko, sprawiając ci niemały ból. Dlaczego nie słuchałaś mamy, która tyle razy powtarzała, że wypływanie na morze jest teraz niebezpieczne? Że korsarze są wszędzie i obrabowywują co drugi statek? Gdybyś to zrobiła, siedziałabyś teraz w domu i [ulubione zajęcie domowe]. Ale nie, marzyło ci się zwiedzanie świata i poznawanie obcych kultur, czego skutki były bynajmniej nieprzyjemne.

Nie miałaś pojęcia, ile czasu spedziłaś pod pokładem, gdy klapa otworzyła się. Ten sam korsarz, który cię uwięził, zajrzał przez nią uśmiechając się szeroko.

- Pewnie się nudzisz, laleczko?
 
    Zignorowałaś go i utkwiłaś wzrok w podłodze. Był taki odrażający.

- Na nudę jest wiele sposobów - kontynuował schodząc do ciebie, ty zaś, zniesmaczona jego obecnością przesunęłaś się dalej. - Jak na taką młodziutką wydajesz się być całkiem odważna. Lubię takie. - Uniósł demonstracyjnie zabandażowane ręce do góry.

- Czego ode mnie chcesz? - spytałaś drżącym głosem.

- Hehe, zaraz się zabawimy. - Chwycił cię za dłonie i przycisnął do ściany.

- Odejdź! Masz mnie natychmiast puścić!

- Krzycz krzycz, i tak nikt nam nie przeszkodzi.

    Teraz naprawdę zaczęłaś się bać. Nie wiadomo, co stałoby się dalej, gdyby ktoś nagle nie zajrzał pod pokład.

- Co to ma znaczyć, ty parszywa pluskwo?!

      Twoim oczom ukazał się średniego wzrostu mężczyzna, młodszy od tego, który cię więził. Jego ubiór świadczył o tym, że był wysoko postawioną na statku osobą. Patrzył na was ze wściekłym wyrazem twarzy.

- Kapitanie, ta mała...

- Mówiłem, że nie masz prawa jej tknąć. Tak stosujesz się do moich poleceń?

- To mała bestia, wolałem, żebyś...

- Draniu! - Wyjął niewielki pistolet i strzelił raniąc jego policzek. - Ona jest moja - wysyczał mu do ucha, gdy zszedł na dół.

      Chwycił podwładnego za kołnierz koszuli i oboje zniknęli na górze, zostawiając cię samą. Do oczu nabiegły ci łzy. Co niby miały oznaczać tamte słowa? ,,Ona jest moja". Czyżby kapitan miał zamiar zrobić z tobą to, czego nie zdążył tamten korsarz? A potem co?! Sprzedadzą cię na targu, zabiją? Ta druga wersja wydawała ci lepsza. Wtedy przynajmniej nie musiałabyś już znosić upokorzeń.

    Gdy tonęłaś w ponurych myślach, klapa ponownie tego dnia została otwarta. Stał w niej sam kapitan.

- Wybacz za tamtego idiotę. Dostał odpowiednią nauczkę, dlatego możesz być pewna, że już cię nie tknie. Zaraz masz się przebrać i przyjść na górę. I nie rycz, bo nie masz czego.

     Powiedziawszy to rzucił w twoją stronę ubranie, po czym odszedł. Przetarłaś mokre od płaczu oczy. Coś ci mówiło, że niedługo twój los zostanie przesądzony. Zmieniłaś ubranie i wyszłaś na zewnątrz. Poczułaś przyjemny, orzeźwiający morski wiatr. Rozejrzałaś się wokół. Kapitan siedział nieopodal czytając coś. Ze strachem poszłaś do niego podtrzymując dekolt sukni, która okazała się być za duża. Gdy cię zauważył, odłożył lekturę i wstał. Był całkiem przystojnym blondynem o jasnozielonych oczach. A właściwie oku, bo drugie skrywała opaska, niewykluczone, że w ogóle go tam nie było.

- Wreszcie przyszłaś. Pozwól, że się przedstawię. Jestem Arthur Kirkland. - Zdjął kapelusz i ukłonił się. - A ty, panienko?

      Zdziwiło cię jego zachowanie. Nie spodziewałaś się po korsarzu dobrych manier. Niechętnie podałaś swoje imię. Wolałaś nie narażać się mężczyźnie i być uprzejmą na miarę swoich możliwości.

- [Imię]. - powtórzył z uśmiechem - Ładnie.

- Co zrobiliście z załogą mojego statku?

- To zależy o kogo konkretnie pytasz...

- Co z dowódcą?

- Spokojnie, nic mu nie jest. A co będzie dalej, to już zależy od ciebie.

     Zacisnęłaś pięści ze złości. Ty odpowiedzialna za innych. Wspaniale.

- Jeśli mogę wiedzieć, co taka młoda dama robi na pełnym morzu?

- Nie twoja sprawa.

- Z tego, co udało mi się dowiedzieć, masz [wiek] lat, pochodzisz z [kraj] i jesteś siostrzenicą pojmanego przeze mnie kapitana Rausey'a. Czyżbyś pomagała mu w handlu?

- Nie.

- Przeskrobałaś coś i musiałaś uciekać?

- Za kogo ty mnie masz?!

- A więc wszystko jasne. - Położył ci dłoń na ramieniu.

- To znaczy?

- Chęć poznania świata jest główną motywacją większości ludzi, którzy decydują się wypłynąć na morze.

      Odwrócił się od ciebie. Oparł ręce na balustradzie i spojrzał w dal. Tak bardzo chciałaś wiedzieć, o czym myśli. Nie wydawał się być złym człowiekiem. A przynajmniej nie aż tak, jak jego kompani.

      Korzystając z nieuwagi mężczyzny zerknęłaś na stolik, na którym zostawił książkę. Była dosyć cienka, oprawiona w brązową skórę. Tytuł zapisano ozdobnymi literami w języku, którego nie znałaś.

- Lubisz czytać?

       Korsarz patrzył na ciebie opierając głowę na dłoni.

- Trochę.

- Jak będziesz grzeczna, może kiedyś ci ją przeczytam. A teraz, co powiesz na przetestowanie towaru ze wschodu? Wątpię, żebyś była dobrze karmiona przez te dwa dni w zamknięciu.

     Nie czekając na odpowiedź złapał twoje ramię i zaprowadził cię do swojej kajuty. Leżało w niej dużo worków i skrzyń, ponieważ, jak sam powiedział, wolał mieć na nie oko. Z początku nie chciałaś przyjmować kradzionego jedzenia, ale w końcu głód zwyciężył. Jadłaś powoli, podczas gdy mężczyzna przygotowywał jakiś napój. Kiedy skończył, nalał go do dwóch kubków. Jeden podał tobie. Upiłaś mały łyk. Nigdy wcześniej nie próbowałaś czegoś takiego.

- Co to jest? - spytałaś.

- Herbata. Pochodzi z Indii.

- Byłeś tam?

- Nie. Ale jeśli zechcesz, mógłbym cię tam zabrać.

- Dlaczego jesteś dla mnie taki miły, kapitanie?

- Jestem Arthur, mów mi po imieniu. Co do twojego pytania, dlaczego miałbym nie być?

- Jestem jeńcem - burknęłaś.

     Arthur zaśmiał się i spojrzał na ciebie z politowaniem. Nie mogłaś zrozumieć, o co mu chodzi. Bynajmniej nic śmiesznego nie powiedziałaś.

- Zależy ci na załodze wuja, prawda? - spytał poważniejąc.

- Oczywiście.

- Mógłbym ich wypuścić, ale pod jednym warunkiem.

- Jakim?

- Musiałabyś zostać tutaj.

       Twój entuzjazm zniknął tak szybko jak się pojawił. Nie chciałaś żyć z korsarzami. Tęskniłaś za rodzicami i domem. Gdy powiedziałaś to, Arthur posmutniał.

- Nie jestem dla ciebie wystarczająco dobry?

- To nie ma nic do rzeczy.

- Czyli starałem się na marne.

      Nie mogłaś uwierzyć w to co słyszałaś. On starał się zrobić na tobie dobre wrażenie. Złodziej i bandyta. Niewątpliwie wielu ludzi zginęło z jego ręki. Pomimo tego w stosunku do ciebie był przyjazny.

- Naprawdę, nie chciałbym cię zabić.

- Byłbyś do tego zdolny?

- To już zależy od ciebie.

- W takim razie... zrób to teraz.

     Uśmiechnął się krzywo i sięgnął po nóż, którym jeszcze przed chwilą rozkrajał dla ciebie owoce. Zamknęłaś oczy. Jednak myliłaś się co do niego. Był tak samo okropny jak reszta załogi tego statku. Ze strachem czekałaś na śmierć. O dziwo nie myślałaś o bólu. Bardziej interesowało cię, jak zginiesz. Przez chwilę miałaś ochotę roześmiać się ze swojej głupoty. Wtedy usłyszałaś odgłos upuszczonego żelaza. Arthur przytulił cię mocno i pogładził po włosach.

- Jesteś niemożliwa. Naprawdę myślałaś, że cię zabiję?

      Z początku nie docierało do ciebie, co właśnie się stało. Powinnaś zasłabnąć, poczuć się źle czy coś w tym stylu, a tymczasem nic ci nie było.

- Dlaczego?

      Nie dałaś rady się ruszać. Trochę z powodu zdziwienia, trochę przez ręce mężczyzny, którymi mocno trzymał cię przy sobie.

- Myślałem, że jeśli dam ci wybór, wybierzesz życie. Ty jednak wolisz śmierć od mojego towarzystwa.

      Jego głos był bardzo smutny. Zrobiło ci się go żal.

- Po co jestem ci potrzebna?

- Myślisz, że ktoś taki jak ja nie potrzebuje przyjaciół? Wiem, mam załogę. Ten statek odziedziczyłem po ojcu, a ich, że tak powiem, razem z nim. Ale to tylko załoga. Ty natomiast jesteś od nich o wiele mądrzejsza i ładniejsza.

      Odsunął się, by móc na ciebie spojrzeć. Jego wzrok, chwilowo skupiony na twojej twarzy powędrował niżej. Przypomniałaś sobie o za dużej sukni, która odkrywała znacznie więcej ciała, niż chciałabyś. Zawstydzona gwałtownie podciągnęłaś materiał pod szyję, wowołując u Arthura śmiech.

- Co ja mam teraz zrobić? - Spoważniał. - Nie chcę cię stracić.

     Zamyśliłaś się nad jego słowami. Dlaczego tak bardzo zależało mu na zatrzymaniu ciebie? Nie różniłaś się zbytnio od innych kobiet.

- Naprawdę uwolniłbyś wszystkich? - spytałaś cicho.

- Tak. Ciebie również. Nie chcę, byś była nieszczęśliwa. Nie jestem jakimś bezdusznym chamem.

       Wstał z podłogi i odszedł na drugi koniec kajuty.

- Zostanę.

      Odwrócił się zdziwiony. Sama nie wiesz, dlaczego to powiedziałaś. Spuściłaś głowę karcąc się w myślach za te słowa.

- Ale pod jednym warunkiem - dodałaś szybko.

- Dla ciebie wszystko, my lady.

~~~~~~~

Oto i pierwsza historia! Mam nadzieję, że jakoś to wyszło ('∀`) Zachęcam do komentowania. Wasze opinie są tu bardzo mile widziane :)

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top