Rozdział 9 "Nieścisłości"

- Ja jebię... - westchnęłam ciężko, uderzając się otwartą dłonią w czoło - Nic, tylko kręcimy się tutaj bez celu. I gdzie te "grube akcje", jakie przeczuwa Fowler?

Byłam wyjątkowo poirytowana tą całą sytuacją. Pewnie oliwy do ognia dolewał fakt, iż byłam koszmarnie zmęczona i nawet druga kawa w ciągu dnia nie była w stanie postawić mnie na nogi. Chyba jak wrócimy jebne sobie takie solidne espresso, najlepiej z pięciokrotnie większą ilością kofeiny.

- Cóż, z dwojga złego zdecydowanie bardziej wolę być chociażby w ten sposób "w terenie", aniżeli kisić się jak dupa na posterunku, czekając aż może wreszcie dostaniemy jakieś zgłoszenie - stwierdził Gavin, lawirując autem między uliczkami - Poza tym takie patrole nie są wcale takie złe. Wbrew pozorom potrafi się na nich sporo dziać.

- Ta... - wybełkotałam naburmuszona, opierając głowę o rękę, wgapiając się przy tym w widoki za szybą - Szkoda tylko, że póki co to mnie cholernie nuży i pewnie prędzej zasnę, aniżeli coś się wydarzy.

Zaczęłam ziewać, nieznacznie się przeciągając. Czułam się coraz gorzej, przez co zaczynałam na serio się zastanawiać, czy rzeczywiście dobrym pomysłem było stawienie się dziś na służbie. W końcu nieprzytomna glina, to żadna glina. Przymknęłam na chwilę swoje oczy, by następnie poczuć silnego szturchańca w ramię, który momentalnie mnie rozbudził.

- Co do kurwy?! - wydarłam się na Reeda, mierząc go swoim morderczym wzrokiem.

- Nie ma czasu na spanie, śpiąca królewno. Nie na służbie - oznajmił, a ja myślałam, że go uduszę - Zamiast tego skup się na oględzinach. Jako kierowca mam mocno ograniczone pole do popisu. Chyba, że wolisz się rozbić.

Ja jedynie przewróciłam oczami, poprawiając się na siedzeniu.

- Z każdą kolejną sekundą zbiera ci się coraz bardziej - warknęłam, krzyżując swoje ręce.

- To nie tak, że mam ochotę z tobą dyskutować, bo szczerze twoja obecność lata mi wokół tyłka, ale skoro już tu jesteś, to mogłabyś się chociaż do czegoś przydać, a nie non stop zrzędzić - rzucił, dając mi do zrozumienia jak bardzo ma mnie na dzisiaj dosyć - Nie mam zamiaru odwalać wszystkiego za ciebie, i może jeszcze żebyś to ty zgarnęła pochwałę za moje przysługi. Sory złotko, ale istnieje coś takiego, jak równouprawnienie.

- Pierdolisz jakbym mało wczoraj zrobiła - zaznaczyłam - Prawda jest jednak taka, że to ja odwaliłam większość roboty.

- To był nasz wspólny sukces, czy ci się to podoba, czy też nie - przypomniał - Bardzo mi przykro, że musiałem cię rozczarować, ale nie powinnaś żyć w błędzie.

Zamilkłam. Już nawet nie mam siły, by się z nim sprzeczać. Powinnam zachować resztki motywacji do ewentualnych interwencji podjętych przez nas w pracy, a nie pozwalać, by ten dupek wysysał ze mnie ostatki życiowej energii.

Nie mając nic lepszego do zajęcia podkręciłam nieco muzykę, po czym wbiłam swój wzrok w widoki za szybą, starając się cokolwiek wyłapać. Głośny dźwięk miał za zadanie nie tyle umilać mi podróż, co utrzymać przy świadomości. Nie mogę sobie pozwolić na zaśnięcie na służbie. Jeśli będzie taka konieczność, to zastosuję drastyczniejsze metody. Może one dadzą nieco dłuższy skutek?

Wtedy to nagle rozległy się krzyki ludzi na zewnątrz. Przyjrzałam się sytuacji, obserwując, jak zaczynają uciekać w popłochu, kiedy to padł strzał, a zaraz kolejny. To nas zaalarmowało.

- Zatrzymaj się! - poleciłam, chwytając go mocno za ramię.

- A myślisz, że co mam zamiar zrobić?! - uniósł się, zjeżdżając nieznacznie na chodnik z towarzyszącym gwałtownemu hamowaniu piskiem opon.

Momentalnie wydostaliśmy się z pojazdu, pędząc w stronę zamieszania. Musieliśmy przeciskać się przez tłum osób zwiewający czym prędzej z miejsca zagrożenia. Gdzieś w oddali udało nam się jednak wypatrzeć mężczyznę z bronią. To zapewne on wszczął całe te zamieszanie.

- STÓJ! POLICJA DETROIT! - wrzasnęłam na cały głos, oddając strzał ostrzegawczy w niebo.

Sądząc po jego minie nie sądził, że będziemy w okolicy, na jego nieszczęście. Był zdziwiony, ale także i zdeterminowany. Na nasz widok od razu rzucił się w wir ucieczki, niczego sobie z tego nie robiąc.

- ZATRZYMAJ SIĘ! - wrzasnął za nim Gavin.

Muszę przyznać, że to nagłe zdarzenie skutecznie w tej chwili przywołało mnie do porządku. Momentalnie oprzytomniałam, wykonując to, co do mnie należało.

Niezwykle ciężko było nam poruszać się między tymi wszystkimi przerażonymi ludźmi. Całe to zamieszanie potoczyło się bardzo szybko. Nie było nawet czasu, by zgłosić interwencję Fowlerowi. Panika zebranych osób niczego nam nie ułatwiała, będąc dla mężczyzny idealną osłoną do ucieczki.

- Spokój, ludzie! - wydarłam się, będąc poirytowana tymi przepychankami z nimi - Ugh, przestańcie się przepychać! Popłoch w niczym wam nie pomoże!

- I tak cię nie posłuchają, to działanie instynktowne! - rzucił, oczywiście mając w tym momencie rację.

Próbowałam wypatrzyć gościa, lecz było to niezwykle trudne. On dalej gnał przed siebie, ani myśląc o dobrowolnym poddaniu się. Wtedy to znów w tłumie mignęła mi jego postać.

- Tutaj! - wskazałam Reedowi kierunek. Był on nieco przede mną, choć i tak udawało mi się dorównywać mu kroku.

- UCIEKAJĄC JEDYNIE POGARSZASZ SWOJĄ SYTUACJĘ! - wrzeszczał za nim.

Ludzie stąd niesamowicie mnie wkurwiali. Miałam wrażenie, że robią wszystko, byleby utrudnić nam pościg. Czułam przez to jeszcze większą frustrację. Jej poziom jednak znalazł się w krytycznym poziomie, gdy kobieta nie patrząc przed siebie, wbiegła we mnie, przez co obie się przewróciłyśmy. Zdenerwowana, szybko podniosłam się na nogi, z pogardą spoglądając na nią. Nadal była w szoku.

- Się kurwa patrzy przed siebie, a nie! - warknęłam na nią, choć wiedziałam, że to nie było ani trochę profesjonalne z mojej strony.

Z przerażeniem stwierdziłam, że straciłam z oczu również i mojego partnera, nie tylko tego pojeba strzelającego na ulicy w biały dzień. Mimo to biegłam dalej prosto przed siebie  cicho licząc, że wreszcie go dostrzegę. Tak też było.

Mignęła mi jego postać, ostro skręcająca tuż za budynkiem w uliczkę w prawo. Przynajmniej wiedziałam, w którą stronę mam podążać. Zebrałam w sobie resztki sił, biegnąc tak szybko, na ile było mnie stać. Musiałam nadrobić ten dystans między mną a Reedem.

- Kurwa! - wysapałam, czując jak serce łomocze mi w piersi, jakby miało zaraz z niego wyskoczyć.

Nim się wychyliłam, usłyszałam strzał, który mnie przeraził, a zaraz potem kolejne krzyki przechodniów uciekających w popłochu.

- CZEGO DO CHUJA NIE ROZUMIESZ W POLECENIU "ZATRZYMAJ SIĘ"?! - wrzasnął.

Cicho liczyłam na to, że strzał nikogo nie dosięgnął. I chyba ostatecznie tak było. Żadnych śladów krwi, czy też ewentualnego thyrium, ani również poszkodowanych. Reed najpewniej również był cały. Nadal pędził za mężczyzną, który teraz był bardziej odsłonięty; udało nam się wydostać z tłumu. Nie oznaczało to jednak, że nikogo innego poza nami nie było aktualnie na terenie pościgu.

Znów próbował nas zgubić. Wbiegł w wąską uliczkę, przemieszczając się między budynkami, gdy wreszcie wydostaliśmy się ponownie na główną drogę. Tam było kolejne zgromadzenie ludzi, którzy na sam widok broni zaczęli uciekać w popłochu, omalże nie zabijając się jedno o drugie.

Wreszcie udało mi się dogonić Reeda, jednak napastnik wciąż miał nad nami nieco przewagi. Zobaczyłam wtedy, że znów mierzy w naszą stronę. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, padł strzał, a następnie po nim krzyk. Obydwoje wiedzieliśmy już, że mamy pierwszego poszkodowanego.

- Typa normalnie pojebało! - wyrzuciłam z siebie - Nie rozumiem nawet... Po co to wszystko?

- Cholera wie co mu siedzi w głowie - stwierdził ewidentnie wkurwiony jego gierkami. Nie on jeden nie jest tym faktem zachwycony.

W tym tłumie dostrzegliśmy kobietę, która oparła się o ścianę, z grymasem na twarzy. Trzymała się za lewy bark, a przez jej marynarkę zaczęła przesiąkać krew. Momentalnie znalazłam się przy niej, gdy Gavin rzucił mi na odchodne.

- Zajmij się nią, ja dopadnę tego skurwiela - polecił. Ja tylko skinęłam głową, wiedząc że w tym wypadku nie mam co się z nim kłócić. Któreś z nas musi z nią zostać.

Była to młoda kobieta, która została najpewniej przypadkową ofiarą. Mężczyzna mierzył do nas, ale ona weszła mu w kadr, tym samym obmywając. Mogła mieć dwadzieścia kilka lat, nie więcej. Ubrana była służbowo. Blada cera, duże, szare oczy oraz jasnobrązowe włosy upięte w wysokiego kucyka, sięgające jej niewiele za ramiona.

- Wszystko dobrze, zaraz wezwiemy pomoc. Oni panią opatrzą - mówiłam, chcąc ją uspokoić. Nic dziwnego, że była zdenerwowana i zestresowana. W końcu nie codziennie zostaje się postrzelonym praktycznie w samym centrum miasta w ciągu dnia.

Kobieta tylko pokiwała głową, po czym nakazałam jej usiąść na pobliskiej ławeczce. Tym razem to ja zaczęłam uciekać jej ranę tak  by jak najmniej krwi się z niej wydostało.

- Jak się pani nazywa? - zapytałam, chcąc się o niej czegokolwiek dowiedzieć.

- L-Lydia Martins - wydukała, krzywiąc się z bólu.

Niespodziewanie podeszła do nas inna kobieta. Nie mając czasu do stracenia postanowiłam wykorzystać okazję.

- Hej ty - rzuciłam, wskazując na nią palcem - Wezwij pomoc. Ofiara strzelaniny.

- O-Okej... - wybełkotała zaskoczona, jednak od razu podjęła działanie.

Nie mogłam w tej sytuacji zrobić zbyt wiele, oprócz bycia przy poszkodowanej oraz uciskania jej rany. Próbowałam z nią rozmawiać, by ją czymkolwiek zająć. To z pewnością nie jest dla niej zbyt przyjemna sytuacja, choć wychodziło na to, iż bardziej przejmowała się swoją pracą, aniżeli stanem.

- Nie mogliby się pośpieszyć? Ugh, spóźnię się do pracy - mówiła niezadowolona - Już i tak mam problem, bo raczej w takim stroju się tam nie pokażę.

- Proszę cierpliwie czekać. Specjaliści powinni się temu przyjrzeć - tłumaczyłam jej, lecz nic do niej nie docierało.

Na szczęście nie musiałam zbyt długo słuchać jej żali i narzekania. Niedługo potem przyjechała karetka, z której wysiedli ratownicy od razu zmierzając w naszym kierunku.

- Dzień dobry. Co się stało? - dopytywał, przystępując do swoich czynności.

- Detektyw Smith - przedstawiłam się, po czym wyjaśniłam po krótce całe zajście - Trwał pościg za mężczyzną z bronią. Z niewiadomych przyczyn zaczął strzelać. Ruszyliśmy za nim. W pewnym momencie zaczął mierzyć do nas, lecz ta tutaj pani wbiegła mu pod celownik i oberwała w lewy bark. Nie mamy pojęcia dlaczego ani o co w tym wszystkim chodzi, ale próbujemy to ustalić. Mój partner kontynuuje pościg, podczas gdy ja zostałam z panią.

- Dobrze - odparł, podchodząc do niej - Zajmiemy się tym.

Ja tylko skinęłam głową, by następnie wstać i podziękować osobie, która na moje polecenie wezwała pomoc. Pozwoliłam jej odejść, gdyż nie była nam już tu dłużej potrzebna. Zostałam na miejscu, by dopilnować wszelkich formalności i upewnić się, że ofierze nic nie zagraża.

Przyglądałam się poczynaniom ratowników, którzy zabezpieczyli ranę, po czym zabrali protestującą kobietę do pojazdu. Jeden z nich podszedł do mnie.

- Musimy przetransportować panią do szpitala - poinformował - Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że pocisk wciąż tam jest i musimy czym prędzej go usunąć.

- W porządku. Róbcie, co do was należy - odparłam, wręczając im naszą wizytówkę - Informujcie nas o wszystkim.

- Się wie - rzucił krótko, wsiadając następnie do karetki. Wkrótce potem odjechali.

Próbowałam sobie to wszystko poukładać w głowie. Tyle się wydarzyło w przeciągu krótkiej chwili i dopiero teraz to do mnie dotarło. Ułożyłam dłoń na czole, kręcąc przy tym głową. Wzięłam głęboki oddech zastanawiając się co teraz. Nie mam pojęcia gdzie jest Gavin ani ten mężczyzna, a bezsensownym byłoby podążać gdzieś na oślep. Uważam, że również tutaj nie powinnam zostać. Ale zanim wrócę do pojazdu poinformuję Fowlera o naszej pierwszej interwencji. Oby tylko udało się ująć tego popierdoleńca... Mam też nadzieję, że nikt więcej nie zostanie ranny.

Chwyciłam więc za telefon, który miałam schowany w kieszeni spodni z zamiarem wykonania połączenia do naszego przełożonego. Westchnęłam ciężko oczekując, aż odbierze. Po chwili był już sygnał.

- Lucy? - wydukał zdziwiony - O co chodzi? Dlaczego nie kontaktujesz się przez krótkofalówkę?

- Krótkofalówkę ma przy sobie Reed, a my trafiliśmy na rozgrywające się bagno w centrum miasta - oznajmiłam.

- Jakie znowu bagno? - dopytywał.

- Już tłumaczę - wydukałam, po czym kontynuowałam - Widzisz... Jeździliśmy po mieście, gdy usłyszeliśmy nieopodal nas strzały, a zaraz potem krzyki ludzi. Jakiś mężczyzna z bronią z nieznanych przyczyn zaczął się nią bawić i walić na oślep, to się zatrzymaliśmy i ruszyliśmy za nim. Chujek jeden wykorzystał jednak zamieszanie i uciekał między tłumem. Próbował do nas strzelać. Za pierwszym razem nie wyszło mu, a za drugim trafił przypadkową kobietę. Zostałam z nią i wezwałam karetkę, która zabrała ją do szpitala, zaś Gavin ruszył dalej za nim. Czekam na wieści od niego.

- Ostatnio robi się tu coraz ciekawiej... Ale dobrze, że byliście na miejscu - stwierdził, wzdychając - Jak będzie wiadomo coś więcej, to dawajcie znać. I niech ze szpitala też się z nami skontaktują.

- Dałam im wizytówkę, spokojnie - odparłam, po czym dodałam - Jakbyś tylko mógł zorganizować monitoring z ulicy, którą ci zaraz podam, to byłoby miło. Przejrzymy materiał jak wrócimy na komisariat, po zakończeniu poszukiwań.

- Da się zrobić - rzucił - Mam nadzieję, że uda wam się zgarnąć typa. Cholera wie, co jeszcze odjebie. Nikt normalny nie paraduje po mieście z bronią i nie strzela do cywili.

- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy - zapewniałam go.

Nim zakończyłam połączenie podałam mu lokalizację, a także przedział godzinowy do przejrzenia. Teraz nie pozostaje mi już nic innego, jak oczekiwania na Reeda. Oby tylko miał go, inaczej będziemy mieć kłopoty.

Ruszyłam więc w drogę powrotną. Będąc tutaj niczego nie zdziałam, a to właśnie przy aucie zapewne szukałby mnie mój partner. Gdzieś tam trochę się o niego martwię, nie wiedząc co się dzieje ani gdzie jest. Mam nadzieję, że nie został postrzelony, bo najpewniej nawet bym o tym nie wiedziała. Ani on, ani żaden z cywili. Na samą myśl o tym na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Niby takie rzeczy się zdarzają i jest to chleb powszedni u nas w pracy, ale wciąż jesteśmy tu po to, by zapobiegać takim historiom, a jeśli nie jest to możliwe i zdarzy się wypadek, to ścigać sprawcę i postawić go przed wymiarem sprawiedliwości.

Trochę czasu zajął mi powrót na miejsce, jednak wreszcie znalazłam się przy samochodzie. Na moje nieszczęście zorientowałam się, iż nie mam kluczyków, więc muszę czekać obok niego. W duchu modliłam się o to, by nie lunęło deszczem. Chmury nadal są ciemne, jednak burza minęła, co nie zmienia faktu, że może wrócić, albo rozpętać się kolejna. Spojrzałam w telefon, licząc na jakiekolwiek wieści, jednak cisza. Zresztą nawet nie wiem, czy ma mój numer, więc najpewniej się nie skontaktujemy ze sobą.

- Kurwa! - zaklnęłam pod nosem, wzdychając ciężko - Mam nadzieję, że niebawem wrócisz...

Stwierdziłam, że skoro już i tak tu tak stoję, to chociaż sobie zapalę i spróbuję ukoić w ten sposób swoje nerwy. Sięgnęłam do kieszeni spodni, wyciągając z nich paczkę papierosów. Wzięłam sobie jednego, chowając resztę z powrotem, po czym odpaliłam go. Zaciągnęłam się, pozwalając, by dym wypełnił moje płuca. Powoli wypuściłam powietrze, przyglądając się tutejszym ludziom. Zrobiło się tu nieco pusto, ale wcale się nie dziwiłam. Choć z drugiej strony tym lepiej dla mnie. Nie przepadam za tłumami.

Wciąż czułam niepokój, gdy czas się dłużył, a po moim partnerze nie było ani śladu. Nie wiedziałam, co sobie myśleć. Wzięłam kolejnego z kolei bucha, przymykając przy tym oczy.

- Co to qhrwa ma być? - usłyszałam jego głos, a gdy otworzyłam oczy, dostałam szturchańca w ramię. Nie spodziewałam się tego kompletnie. - To ja ganiam za tym spierdoleńcem a ty sobie palisz?

- A co innego miałam robić?! - rzuciłam wytrącona z równowagi, lustrując go wzrokiem - Kobietę zabrała karetka a ja nie wiedziałam jak daleko jesteś. Uznałam, że wrócę tu i poczekam.

Na chwilę oparł się o kolana, głęboko oddychając. Ja przyglądałam mu się z uwagą z nadzieją, że wszystko jest okej. I chyba tak też było, skoro od razu na mnie naskoczył.

- Nic ci nie jest? - dopytywałam, chcąc się upewnić.

- Daj spokój, i tak wiem że chuja cię to tak naprawdę obchodzi - burknął pod nosem, prostując się, machając przy tym bagatelizująco ręką.

- Pytam serio - odparłam. Ten tylko przewrócił oczami.

- Chyba widzisz - stwierdził, po czym dodał - Żyję nadal.

- A co z tym gościem? - zapytałam, choć domyślałam się jego odpowiedzi, skoro nie było go razem z nim.

- Jak to co? Spierdolił, cep jebany... - wysyczał, wyraźnie niezadowolony - Doskonale wiedział, co robi i dokąd zmierza. Zupełnie, jakby to wszystko było zaplanowane...

- Chyba jednak nie do końca - zaznaczyłam, podczas gdy on korzystając z okazji również pozwolił sobie zapalić.

- Zaskoczyliśmy go, znajdując się w dobrym miejscu o dobrej porze, ale to tyle - rzucił, spoglądając na mnie z wyrzutami - Być może gdybyś mi pomogła, to byśmy go mieli.

- Że co?! - wydukałam zszokowana, parskając śmiechem - To ty kazałeś mi zostać z tą kobietą! Nie rozumiem o co masz teraz do mnie pretensje.

Na chwilę zamilkł, kręcąc przy tym głową. Tym to dowalił. Czyżby zapomniał, co się działo?

- Wybacz, po prostu... -westchnął ciężko, po czym wziął bucha - Jestem wkurwiony na siebie, że dałem się podejść jak dziecko. We dwoje na spokojnie byśmy go urobili, a tak... Qhrwa!

Widząc jego zdenerwowanie wywróciłam oczami, kładąc swoją dłoń na jego ramieniu.

- Spoko luz, ogarniemy temat. Jakoś - powiedziałam, chcąc go jakoś pocieszyć.

- Niby jak?! - uniósł się, jednak szybko ochłonął - Nie mamy żadnego tropu.

- Dałam już znać Fowlerowi co i jak - poinformowałam - Miał nam ogarnąć monitoring. Wiem, że to niekoniecznie najfajniejsza czynność naszej pracy, ale to jedyne, co w tej chwili możemy tak naprawdę zrobić.

- Zdecydowanie nie będzie zadowolony wiedząc, że nie udało nam się go ująć. A jak narobi większy burdel na mieście, to... - mówił, nadal gdzieś tam tym wszystkim przejęty.

Dopaliłam do końca swojego papierosa, po czym zbliżyłam się nieznacznie do niego, kładąc dłoń na jego ramieniu, uśmiechając się nieznacznie. Mimo, iż gdzieś tam zmęczenie nie odpuszczało, to udało mi się zdobyć chociażby na taki gest. Reed wbił we mnie swoje spojrzenie.

- Nie martw się tak na zapas - powiedziałam, chcąc go jakkolwiek w tej chwili pocieszyć - Zdarza się nawet najlepszym. Prędzej czy później gość wpadnie.

- Ta, tylko póki co chuj wie gdzie ten pierdolny szmelc się podział i co jeszcze mu strzeli do tego jebniętego łba - westchnął ciężko, kładąc dłoń na czole - Miałem szansę go złapać. Wiem, że mogłem, ale, eh... Nawaliłem i nic ani nikt tego nie zmieni. Pozostaje nam jedynie liczyć na to, że nie będzie już dziś więcej ofiar.

Widziałam, jakie to było dla niego ważne i jak bardzo gdzieś tam przeżywał swoją porażkę, a tak właściwie to naszą, skoro jesteśmy partnerami. Odpowiedzialność nie spoczywa tylko i wyłącznie na nim. Ja również mogłabym zrobić coś więcej i pewnie tak by było, gdybym w nocy w pełni wypoczęła...

- Mimo wszystko dzięki - rzucił, uśmiechając się do mnie wdzięcznie.

- Pamiętaj, że jesteśmy w tym razem, jak na parterów przystało - oznajmiłam, a on jedynie skinął głową.

Dopalił papierosa do końca, po czym nie mając innego wyjścia otworzył samochód. Udałam się w stronę siedzenia pasażera, zaś on sam usiadł się za kierownicą.

Nie mając wyboru postanowiliśmy wrócić na posterunek. Źle się czułam z myślą, iż ten człowiek jest gdzieś tam na wolności, a my nie możemy mu nic zrobić. Nie znamy jego zamiarów ani sposobu działania. Co jeśli kogoś zaatakuje? Tak naprawdę pośrednio będziemy temu winni, gdyż nie zdołaliśmy zapobiec sytuacji.

Miałam głowę pełną negatywnych myśli, co było przytłaczające. Dodatkowo irytowało mnie moje zmęczenie, którego nie byłam w stanie w obecnej chwili załagodzić w żaden sposób. Najlepiej by było, gdybym mogła położyć się i zasnąć, choć to też bywa kłopotliwe, gdy miewa się problemy ze snem i nawracające koszmary.

Nim się obejrzałam, byliśmy na miejscu. Ruszyliśmy zrezygnowani w stronę budynku nie odzywając się do siebie ani słowem. Ewidentnie gdzieś tam nasze ego ucierpiało z powodu tego niepowodzenia. Nie lubię odpuszczać, ale czasem to jedyne, co możemy zrobić. Wiem też z pogłosek, że Reed również nie lubi zostawiać niedomkniętych spraw. Jest gdzieś tam niepoprawnym perfekcjonistą, który zawsze musi sobie ciężko zapracować na sukces, a porażka to jego największa bolączka. Cóż, jesteśmy w tym razem. Nie lubię się do tego przyznawać, ale prawda jest taka, że nie zawsze umiejętności wystarczają. Trzeba także mieć ogromne szczęście w niektórych sytuacjach. Los tym razem postanowił wystawić nas na próbę, ucząc pokory. Ale obiecuję, że dopadnę gnojka. Z Gavinem, lub też bez niego.

Ledwo co weszliśmy na posterunek, minęliśmy się z Jeffreyem. Nie wyglądał on na zadowolonego. Szybko wymieniliśmy się z Reedem porozumiewawczymi spojrzeniami, wiedząc co czeka nas następnie.

- O, dobrze, że jesteście - wydukał, zerkając na nas - Mamy do pogadania.

Nie mówiąc nic udaliśmy się za nim do jego biura. Akurat obok nas przechodził Hank wraz z Connorem. Widząc skwaszoną minę Gavina mój wujek uśmiechnął się pod nosem, ale tylko na chwilę. Jak zobaczył w tym gronie i mnie, wydawał się zmieszać i zmartwić, lecz nie było czasu, by cokolwiek powiedzieć.

Weszliśmy do środka, a Fowler zamknął za nami drzwi. Podszedł do swojego biurka, siadając na krześle.

- Podejdźcie bliżej - polecił, i tak też zrobiliśmy.

Ustawiliśmy się przed jego stanowiskiem, wciąż stojąc. Nie wiedzieliśmy, czego mamy się po nim spodziewać.

- No ale co tak stoicie? - rzucił, przyglądając nam się, po czym wskazał dłonią na dwa krzesła obok nas - Usiądźcie.

Posłuchaliśmy się go. Zajęłam miejsce z lewej strony, zaś Gavin usiadł się na krześle po prawej. Oparł rękę łokciem i kolano, kładąc na niej głowę. Ja natomiast widząc, iż znów podwinął mi się rękaw, szybko go poprawiłam tak, by nikt nie widział. Nie potrzebuję żadnych pytań.

- Więc? - wydukał zniecierpliwiony Reed, podnosząc głowę, gestykulując ręką - Podobno chciałeś nas widzieć.

Oparł się o krzesło, prostując swoje nogi. Fowler natomiast ułożył swoje ręce na biurku.

- Owszem - stwierdził - Chodzi o waszą akcję.

- Jakieś wieści o postrzelonej kobiecie? - wypaliłam momentalnie, nie wiedząc, co ma nam do przekazania. Trzeba zbadać każdy jeden trop.

- To też - odparł, choć ewidentnie miał zamiar wspomnieć o czymś innym - Ma się dobrze. Wyciągnęli nabój i oddali kryminalnym do zbadania. Ona sama zaś po podstawowych badaniach została zwolniona do domu.

- Chociaż tyle... - westchnęłam.

- Masz dla nas ten monitoring? - dopytywał Gavin.

- Zbastujcie trochę i dajcie mi dojść do głosu! - uniósł się, wyraźnie poirytowany tym, że mu przerywamy - Teraz to ja do was mówię. Odpowiedzi na pytania za chwilę.

Widziałam oburzenie wymalowane na twarzy mojego partnera, który przewrócił oczami, na co się cicho zaśmiałam.

- Widziałem to - zaznaczył, wskazując palcem, po czym westchnął - Tak, mam dla was ten monitoring. Ale zapewne wy nie macie uciekiniera, mam rację?

Reed wyraźnie się zmieszał. Z początku widać było u niego wyrzuty, lecz szybko ustępowały one zdenerwowaniu. Nim ten jednak zdążył się odezwać stwierdziłam, że zainterweniuję, by ten nie miał kłopotów. Jeszcze to by nam było teraz potrzebne.

- Niestety, zgubiliśmy trop - poinformowałam. Gavin spojrzał na mnie zdziwiony, zaś po minie Fowlera widziałam, że był zdenerwowany.

- Jak to kurwa, "zgubiliśmy"?! - krzyknął, momentalnie podnosząc się z siedzenia - Czy wy jesteście poważni? Z kim ja tu do chuja pracuję? Z profesjonalistami, co sobie radzą z każdą sytuacją, czy amatorami, co dali się zrobić w balona gorzej jak przedszkolaki?

Okej, część mnie rozumiała jego punkt widzenia, ale również byłam niesamowicie wkurwiona. Nie ma prawa na nas naskakiwać, nie znając biegu wydarzeń. Nie było go tam z nami. Poza tym nie ma ludzi idealnych. Każde z nas popełnia błędy, czy tego chcemy, czy też nie.

- Jaki masz problem?! - rzucił Reed, ledwo panując nad emocjami.

- A taki, że odjebaliście fuszerkę jakich mało, narażając nas nie tylko na pośmiewisko, ale i problemy, bo nie wiadomo, co temu pajacowi strzeli do głowy! - wydarł się, ani na chwilę nie spuszczając z tonu - Co, jeżeli tam wróci i tym razem zamiast kogoś lekko drasnąć, to nie zastrzeli z zimną krwią?!

- Sądzisz, że chcieliśmy dać mu uciec?! W takim razie jesteś w, kurwa, ogromnym błędzie! - warknęłam, wtrącając się do tej kłótni. Obydwoje byli ewidentnie w szoku widząc, jak puściły mi nerwy. - Ta, bo może nie chciało nam się biegać, bo się za bardzo zmęczymy? Czy ty siebie słyszysz? Okej, gościu dał nogę. Wiedział doskonale, co robi i dokąd zmierza. Zabawił się z nami i zniknął. Co więc mieliśmy zrobić? Biegać po mieście jak banda debili licząc, że łud szczęścia zaprowadzi nas do niego? Czy może raczej powinniśmy przejrzeć dokładnie monitoring i sprawdzić, dokąd się udał, by mieć podstawę do podjęcia kolejnych działań?

Fowler tylko mi się przyglądał, nie odpowiadając ani słowem. Gavin usatysfakcjonowany tym, jak go pocisnęłam tylko ułożył dłonie na biodrach, uśmiechając się pod nosem.

- To jak? Dalej będziesz truć, nie mając racji, czy pozwolisz nam działać? - dopytał go.

- Idźcie - rzucił od niechcenia - Materiały macie na swoich komputerach. Nie spierdolcie tego.

- Spokojna twoja nerwowa - odparł, teatralnie salutując na odchodne.

Opuściliśmy jego biuro, gdy Gavin podszedł do mnie szturchając ramieniem.

- No no lalka, pokazałaś pazura. Podoba mi się to - stwierdził, spoglądając na mnie z uśmieszkiem - Jeszcze nikt oprócz mnie na tym posterunku nie uciszył go tak szybko, no z wyjątkiem ciebie.

- Bo nie będzie mi wmawiał, że zjebaliśmy, no kurwa - wysyczałam, kręcąc przy tym głową - I to jeszcze z taką pretensją, jakbyśmy zrobili to specjalnie. Sorki ale nie pozwolę sobie na to.

- Prawidłowo - poparł mnie, po czym zaproponował - A teraz co? Może szybki wypad po kawę, żeby jakoś osłodzić sobie to życie? Tym bardziej, że pewnie szybko sprzed monitorów to my się nie ruszymy.

- Mi pasuje - odparłam.

Ruszyliśmy więc wspólnie w stronę bufetu. Wiedząc, że czeka nas żmudne przeszukiwanie nagrań postanowiliśmy skorzystać z okazji, by uraczyć się odrobiną kofeiny. Jak się okazało, nie my jedyni.

- Tina? - wydukał Gavin na widok kobiety w mundurze - Co ty tu robisz?

- No jak to co? Piję kawę - powiedziała niewinnie, a gdy spojrzała na nas, zdębiała na mój widok, lecz szybko uśmiechnęła się cwaniacko - Ulala, nie spodziewałam się zobaczyć ciebie w obecności kobiety.

Obydwoje się speszyliśmy, choć chyba ja bardziej. Starałam się jednak ukryć swoje zakłopotanie.

- My się chyba jeszcze nie znamy - stwierdziłam, wychodząc naprzeciw niej. Wyciągnęłam niepewnie prawą dłoń w jej stronę. - Detektyw Lucy Smith.

- Oh, i jeszcze z tym samym stopniem. Ale ci się trafiło - zaśmiała się, ściskając moją dłoń - Oficer Tina Chen. Miło poznać.

- Mi również - odparłam, drapiąc się nerwowo po karku.

- Skoro jeszcze z nim wytrzymujesz, to musisz być naprawdę twardą sztuką, albo damskim odpowiednikiem tego tu dupka - rzuciła, szturchając swojego znajomego w ramię.

- Na szczęście my się rozumiemy - przyznał, puszczając jej oczko, na co ta się tylko zaśmiała. Wróciła jednak wzrokiem do mnie.

- Wyglądasz jakby- - zaczęła, a ja jej przerwałam, domyślając się o co jej chodzi.

- Ta, wiem. Non stop to dziś słyszę praktycznie od każdego - przyznałam, przewracając oczami.

- W tej sytuacji to chyba nawet solidne espresso ci nie pomoże - odparła, krzywiąc się.

- No ale jakoś wspomagać się trzeba, inaczej zrobię wam odlot i jeszcze będziecie musieli mnie reanimować - zażartowałam, co podłapała Tina.

- Jestem pewna, że Gavin byłby chętny na małe usta usta - zaśmiała się, ale to nic. Gdy zobaczyłyśmy jego reakcję, wybuchnęłyśmy niekontrolowanym śmiechem.

Reed zasymulował, że wkłada sobie palce do ust i zaczyna wymiotować, choć po chwili również i on zaczął się śmiać.

- A co? Przerzuciłeś się na chłopców? - dopytywała rozbawiona - Ja nie wiem, masz przed sobą taką dziewczynę, a ty nie potrafisz wziąć się do roboty. To powinno być wręcz nielegalne.

- Pojebało cię?! Ja na chłopców?! - uniósł się - Jeszcze czego. Jestem całym sercem za dziewczynami, jeśli o to chodzi, moje drogie. Możecie więc być spokojne o waszego przystojnego kolegę.

- Ta, yhym... Pomarzyć to ty sobie możesz - wybełkotałam, kręcąc przy tym głową.

- A co? Nie jestem? - dopytywał, po czym spojrzał na swoją znajomą - Tina, powiedz coś!

Ona jednak śmiała się razem ze mną jeszcze głośniej, zaś on uderzył się z otwartej dłoni w czoło.

- Eh, kobiety...

Podeszłam do ekspresu, wybierając kawę dla siebie. Jak tylko maszyna przygotowała mój trunek, Gavin spojrzał na mnie.

- Widzę wzięłaś sobie słowa Tiny do serca - skomentował - Żeby tylko twój organizm to wytrzymał.

- A co? Boisz się o mnie? - dopytywałam, uśmiechając się pod nosem.

- Cóż... Bez ciebie praca nie będzie już taka sama - odparł, na co spojrzałam na niego zdziwiona. Po chwili jednak dodał. - Nie będę miał komu dogryzać i się tu zanudzę na śmierć. Dobrze, że jeszcze mam Tinę, inaczej już dawno bym tu zwariował.

- Dzięki, wiesz? - rzuciłam, szturchając go w ramię.

- No co? Przynajmniej jestem szczery - przyznał, sporządzając przy tym swoją kawę.

- Dobra, wybaczcie, ale muszę się już zbierać. Mam masę roboty - poinformowała, ruszając ze swoim kubkiem w stronę wyjścia.

- Już nas zostawiasz? - wydukał wyraźnie zawiedziony.

- Tak do siebie gruchacie, że aż żal wam przeszkadzać - stwierdziła, na co my gwałtownie się od siebie odsunęliśmy, wywołując u niej śmiech.

- Dlaczego każdy twierdzi, że jesteśmy razem? - dopytywałam, niczego z tego nie rozumiejąc, przewracając oczami.

- Albo że kiedykolwiek będziemy? - dodał Reed, krzyżując swoje ręce, po czym upił łyk kawy - Jakby... Znamy się niecałe dwa dni, więc to tym bardziej niezręczne.

- Najwyraźniej widzimy to, czego wy jeszcze nie możecie pojąć - powiedziała niewinnie, dodając na odchodne - Trzymajcie się.

Speszeni jak cholera postanowiliśmy również wrócić do siebie, jako że udało nam się już pozyskać to, czego chcieliśmy. Czeka nas masa roboty, co nijak mi się uśmiecha, no ale jak trzeba to trzeba.

Szliśmy tak w kompletnym milczeniu, nawet na siebie nie zerkając i zachowując gdzieś tam bezpieczną odległość. Nie chciałam, by kolejna osoba zaczęła nam insynuować, że cokolwiek kiedykolwiek między nami będzie. Póki co to oscyluje on między względnym lubieniem a nienawiścią, gdy celowo zaczyna mnie wkurwiać. Chyba gdzieś tam rozumiem już opinie innych ludzi na jego temat, przynajmniej w tym zakresie. Mimo to nie jest wcale taki najgorszy, za jakiego go przedstawiano, przynajmniej w stosunku do mnie. Wychodzi na to, że także Tina ma z nim dobre kontakty. Jak się chce, to się potrafi.

Usiedliśmy się przy swoich biurkach uprzednio odkładając sprzęty z interwencji, zajmując się dalej naszą sprawą. Raz po raz popijałam kawę, przeglądając w ciszy nagrania z monitoringu. Gavin również nie odzywał się i wpatrywał w ekran komputera. Cicho wierzyłam, że uda nam się wyłapać cokolwiek.

Na nasze nieszczęście nie udało nam się nic większego ustalić. Co prawda zyskaliśmy jego wizerunek, ale nic więcej. Nadal jego motyw działania pozostaje nieznany. Najgorsze, że w sytuacji, gdy zniknął Reedowi z oczu, to wykorzystał martwy punkt, o którym musiał wiedzieć. Właśnie tam nie ma dostępu z żadnej z kamer, a jednak nigdzie go nie widać. Albo gdzieś się ukrył, albo może ktoś go zgarnął. Byliśmy tym cholernie rozgoryczeni. Tyle czasu całkowicie na marne. Ostatecznie stwierdziliśmy, że jedno z nas zacznie wypełniać raporty, żeby nie musieć później nadganiać tematu. Padło na mnie, ale nie miałam nic przeciwko. Przynajmniej zajęłam czymś myśli, gdy sen znów próbował mnie dopaść.

- O, a kogo my tu mamy? - rzucił Hank, przechodząc wraz z Connorem nieopodal naszego stanowiska - Chyba powinieneś nauczyć się szybciej biegać, żeby ci nikt nie spierdolił sprzed nosa.

- Odwal się Anderson - wysyczał, nawet na niego nie spoglądając, ale pokazując w tył swój środkowy palec.

- Poruczniku, nie warto prowokować kłótni. Mamy ważniejsze sprawy na głowie - wydukał android, spoglądając to na Hanka, to na nas.

- Właśnie, tym bardziej nie prowokuj takich, których nie jesteś w stanie wygrać - stwierdził Gavin, odwracając się w ich kierunku, po czym zgromił mojego wujka wzrokiem - Ty byś nawet stu metrów nie był w stanie za nim przebiec, już byś miał zadyszkę i cholera wie co jeszcze. Dziwię się, że nadal cię tu trzymają.

- Ja przynajmniej potrafię bezbłędnie doprowadzać swoje sprawy do końca i stanowię prawdziwy wzór do naśladowania - wyznał. Nie mogłam tego dłużej słuchać. Jedyne, czego nam teraz potrzeba, to bezsensowne spiny.

- Hej! Przestańcie - poleciłam, mierząc ich swoim wzrokiem - Naprawdę żadne z was nie potrafi przejść obok siebie bez tych durnych dogryzek?

- A ty się z nim przekamarzać możesz? - prychnął Hank.

- Ona to co innego - odparł Reed - Z nią przynajmniej można się pobawić, nie tak jak z tobą. Teksty równie stare, co i ty.

- Trzymajcie mnie, bo mu przyłożę - wydukał, na co ja podniosłam się z miejsca.

- Wujku... Proszę cię...

- No co? Nie pozwolę, by jakiś dupek mnie obrażał! - uniósł się.

- Ale tym razem to pan zaczął tę słowną przepychankę, poruczniku - zauważył Connor, na co Hank zgromił go wzrokiem.

- Nie pomagasz, wiesz?

- Tym razem muszę ci przyznać rację - rzucił, spoglądając na androida, po czym dodał - Nawet ten twój chodzący toster ma więcej rozumu od ciebie. A teraz wypierdalaj, mam robotę, która sama się nie zrobi, a nie kręcisz się szukając kłopotów.

Hank tylko szturchnął Gavina w ramię, po czym razem z Connorem ruszyli w swoją stronę. Ja tylko pokręciłam głową, nie mogąc w to uwierzyć.

Nie sądziłam, że oni aż tak siebie nie lubią i prowadzą ze sobą zaciętą rywalizację. Przez to czuję się cholernie niezręcznie. Z jednej strony mój wujek, z którym może i nie miałam kontaktu tyle lat, ale jednak jest mi bliski i to jego kojarzę z poczuciem bezpieczeństwa z najmłodszych lat, z drugiej mój partner z pracy, który może i jest specyficzny, ale widać że to nie jest cały on, że to jedynie gdzieś tam jego zbroja. Mam cichą nadzieję, że kiedyś chociaż dojdą do porozumienia i nie będą może pałać do siebie pozytywnymi uczuciami, ale nie będą jeden drugiemu dopierdalać, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Jeśli będzie trzeba, to nawet uknuję spisek i pogodzę ich ze sobą, chociażby siłą.

Dalej wałkowaliśmy temat. Ja siedziałam w papierach, zaś Gavin zaczął coś sobie rozrysowywać, zapewne chcąc w ten sposób pozbierać swoje myśli. Wciąż jednak bez większych postępów. Cóż, przynajmniej będziemy mieli mniej papierkowej roboty w przyszłości.

Byłam pewna, że reszta dzisiejszego dnia również minie nam w akompaniamencie frustracji i niewiedzy. Że będziemy próbowali rozwikłać tę zagadkę, w dodatku bezskutecznie. Że nie będzie żadnego więcej wezwania. W jak wielkim byłam błędzie...

- Reed, Smith - usłyszeliśmy. Odwróciliśmy się w kierunku Fowlera, który nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. - Szykujcie się na wyjazd.

Otworzyłam ze zdumienia szerzej swoje oczy, będąc w szoku. A sądziłam, że dziś nic mnie już nie zdziwi...

- Co tym razem mamy? - zapytał Gavin, podnosząc się z miejsca.

- Znaleziono ciało - oznajmił, a ja aż wstrzymałam oddech, w duchu modląc się, by to nie było powiązane z naszą sprawą. Nie w sposób, jaki miałam w głowie odnośnie morderstwa niewinnej osoby. - Podobno wygląda to na samobójstwo, ale nie ma co do tego jasnych przesłanek. To tyle, co wiem. Resztę ustalicie wy, jadąc na miejsce.

- Nie sądziłam, że tyle się podzieje już na samym początku mojej służby - przyznałam szczerze.

- Przynajmniej nie będziemy się nudzić - zaznaczył Reed. Jeffrey lustrował nas swoim gniewnym wzrokiem.

- Tylko mi tym razem tego nie spierdolcie, rozumiemy się? - zagroził nam palcem.

- Nie żeby coś, ale... Ten ktoś nam nie ucieknie - powiedział, czym wyprowadził naszego przełożonego z równowagi.

- Zamknąłbyś się wreszcie i przestał zgrywać. Zamiast tego weźcie się do roboty - polecił.

Wyjaśnił nam dokąd mamy się udać. Szybko się zebraliśmy, wyruszając na akcję. Oczywiście to Gavin prowadził, pędząc jeszcze szybciej, niż zwykle. Do tego użyliśmy również sygnału dźwiękowego i świetlnego. Sytuacja tego wymagała. Musimy czym prędzej ustalić, co tam się wydarzyło i dlaczego.

Nie mam pojęcia czego możemy się spodziewać. Zginąć można na naprawdę wiele sposobów. Jeśli faktycznie mamy do czynienia z samobójstwem, to... Po części zazdroszczę odwagi temu komuś. Już nie musi użerać się z tym światem i ludźmi. Nie uważam tego za oznakę słabości czy tchórzostwo. W końcu ile jest osób, które boją się wykonać ten ostateczny krok. Ja sama mam obawy, ale z drugiej strony może to i lepiej? Mogę przynajmniej gdzieś tam próbować ochronić innych przed dupkami i przemocowcami, których nienawidzę z całego serca. Nie wszystkich, ale jednak krok po kroku mogę eliminować te chodzące błędy.

Nawet nie wiedziałam kiedy dotarliśmy na miejsce. Reed niezgrabnie zaparkował, po czym wyłączył silnik i opuściliśmy pojazd. Zamknął auto, chowając kluczyki do kieszeni spodni. Obydwoje chwyciliśmy za bronie dla naszego własnego bezpieczeństwa. Skoro nie ma pewności, że to samobójstwo, równie dobrze ktoś tutaj mógł dokonać mordu. A jeśli istnieje taka ewentualność, to napastnik wciąż może znajdować się gdzieś w pobliżu, albo wróci tu z zamiarem posprzątania syfu, jaki narobił. Musimy więc być gotowi na każdą ewentualność.

Gavin szedł jako pierwszy, zaś ja byłam tuż za nim. Zdziwiłam się jednak widząc ten budynek. Wyglądał raczej na opuszczony. Nie był co prawda niezdatny do użytku, choć zastanawiam się dość mocno ile mu jeszcze brakowało. To już było gdzieś tam dla mnie podejrzane, lecz to tylko moje przeczucie.

- Nie podoba mi się to - powiedziałam mu o swoich obawach - Coś mi tu śmierdzi.

- Cóż, zaraz się przekonamy, czy twoje przypuszczenia są słuszne - stwierdził, odwracając się w moim kierunku - Trzymaj się blisko.

Ja tylko niepewnie skinęłam głową, po czym przystąpiliśmy do działania.

Gavin ostrożnie otworzył drzwi, które ku naszemu zdziwieniu były otwarte. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Co zobaczymy w środku. Gdzieś tam się tego bałam. Chyba nie da się przywyknąć do spraw, gdzie ma się do czynienia z przemocą, wypadkami i śmierciami, nawet jeśli się pracuje wokół podobnych przypadków.

Ostrożnie sprawdzaliśmy każde jedno pomieszczenie. Wydawało mi się też, że Reed ma na mnie wyjątkowo oko, by osobiście dopilnować, że żadnemu z nas nic się nie stanie. Trochę mnie to denerwowało. W końcu nie jestem dzieckiem. Umiem zadbać o siebie. Z drugiej strony dobrze było mieć przy sobie kogoś, na kogo można liczyć.

Wnętrze było praktycznie surowe, co tylko gdzieś tam utwierdziło nas w przekonany, że nikt tu nie mieszka. Nie ma żadnych rzeczy. To dodatkowo dawało nam jasny sygnał, że to nie było zwykłe samobójstwo. Choć może po prostu ta osoba chciała to zrobić gdzieś ma uboczu? Z dala od swoich bliskich?

Wtedy to weszliśmy do jednego, wielkiego pomieszczenia. Na jego środku znajdował się fotel z ciałem, a na ziemi nieopodal leżał pistolet. Upewniwszy się, że nikogo oprócz nas nie ma w okolicy, wróciliśmy do naszego denata.

Coś nam tu jednak bardzo mocno nie pasowało.

- Spójrz na to - rzucił Reed, lustrując wzrokiem naszą ofiarę. Ja również podzieliłam jego obawy.

- Przecież to ten mężczyzna, co dziś paradował z bronią! - wydukałam, spoglądając na partnera - Tylko... Dlaczego? Nic z tego nie rozumiem.

- Może to wcale nie było samobójstwo? A ta cała sprawa to tylko początek jakiejś grubej afery? - dopytywał, biorąc w dłoń przez rękawiczkę kartkę leżącą na ziemi. Zaczął ją czytać, a ja słuchałam z niepokojem. - Brzmi jak list pożegnalny, ale... Nic mi tu nie pasuje.

Czułam się dziwnie. Zupełnie, jakby ktoś nas obserwował. Mój szósty zmysł zaczynał wariować. Wiedziałam, że coś się zaraz wydarzy.

Szybko analizując wszystko dookoła nas zorientowałam się, że ktoś mógł zastawić tu na nas pułapkę; byliśmy w idealnym położeniu, narażeni na atak. Na samym środku pomieszczenia, a za nami okna. Wtedy to myślałam, że rozsadzi mnie od środka. Podejrzliwość sięgnęła do krytycznego punktu.

- Co o tym myśli- - zaczął, lecz mu przerwałam.

- Uważaj! - krzyknęłam, rzucając się na niego tak, iż sprowadziłam nas do parteru, gdy w tej samej chwili usłyszeliśmy strzał.

***

Witam was moi mili w kolejnym rozdziale! Wiem, trochę się naczekaliście, ale niestety sytuacja mi nie pozwalała skupić się na pracy, no ale że wszystko jest dynamiczne i nastąpiły nieoczekiwane zmiany, oto i on! Mam nadzieję, że wam się spodobał!

Przyznam, że miałam ochotę zamieścić notkę, ale teraz nie wiem co chciałam napisać. Można i tak.

Co sądzicie o rozdziale? O co chodzi z tą sprawą? Nic nie jest takie, jakim się wydaje... Jak oceniacie występ Tiny? Spokojnie, ona także będzie się tutaj pojawiać, jako ta dobra znajoma Gavina. Mam nadzieję, że postaci nie są nazbyt sztuczne i dają się polubić, bardziej lub mniej. Czy jest coś, co być może nie odpowiada wam w historii, a nad czym miałabym popracować? Czekam na każdą konstruktywną opinię!

A tymczasem uciekam i widzimy się w następnych częściach!

Kocham! 💖

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top