Rozdział 7 "Koniec zmiany"

Siedzieliśmy tak przez chwilę w niezręcznym milczeniu. Zupełnie, jakby każde z nas bało się zabrać głos. Szczerze, to było mi dziwnie być z nim gdzieś na mieście. Zwłaszcza, że już pierwsza osoba uznała nas za parę. Jesteśmy partnerami, ale tylko i wyłącznie w pracy, poza tym to nasz pierwszy dzień razem. Choć muszę przyznać, że ostatecznie nie jest wcale tak źle, jak mi opowiadano.

- To... - wybełkotałam niepewnie, zwracając jego uwagę na siebie - Od jak dawna tutaj gościsz?

- Cóż, to całkiem dobre pytanie - stwierdził, uśmiechając się nieznacznie pod nosem - Ludzie stąd już mnie doskonale znają. No, z wyjątkiem jakichś nowych, co się przybłąkają.

- Czyli niewiele tracą - zaśmiałam się, na co ten mnie szturnął.

- Dzięki, wiesz? - rzucił jakby oburzony, choć widziałam, że jedynie tak się zgrywał.

- No co? Po komisariacie chodzą różne plotki na twój temat, i pewnie nie tylko tam - odparłam, na co ten westchnął ciężko.

- Nie za bardzo przejmuję się opiniami innych o mnie - wyznał, wzruszając ramionami - Dla nich mogę być nawet największym, skurwiałym dupkiem na świecie.

- Mądre podejście - przyznałam, po czym dodałam - Ja sama mam wyjebane w to, czy ludzie mnie lubią, czy też raczej nienawidzą.

- Fajnie, że w tej kwestii się rozumiemy... - powiedział, uśmiechając się cwaniacko, dokańczając swoją kwestię znienawidzonym przeze mnie przezwiskiem - Lalka.

- Lubisz wkurwiać ludzi, nie? - rzuciłam z lekka poirytowana, przewracając przy tym oczami - To twoje hobby czy jak?

- Co ja ci poradzę na to, że uroczo się wkurzasz? - powiedział, a ja już nie miałam zamiaru kontynuować tego tematu - Oj no już, nie gniewaj się. W końcu złość piękności szkodzi.

- Zaraz ci serio przyłożę - warknęłam, krzyżując ręce. Odwróciłam od niego swój wzrok.

- Napaść na funkcjonariusza podczas służby i to przez innego funkcjonariusza? Miałabyś bogatą kartotekę - zaśmiał się.

- Jeśli sobie zasłużysz, to przed niczym się nie cofnę - odparłam, opierając się o blat stołu, wpatrując się w niego.

- No już, dobra. Starczy tego - wydukał, kręcąc przy tym głową - Jeszcze ci żyłka pęknie i dopiero będzie.

- Nie dziwię się, że nikt ciebie nie lubi - stwierdziłam, uśmiechając się złośliwie. Z początku wydawał się być zdziwiony moją odpowiedzią, lecz szybko obrócił to w żart.

- Jeszcze sprawię, że mnie pokochasz - powiedział, puszczając mi teatralnie całusa w powietrzu. Ja myślałam, że zaraz zwymiotuję.

- Pomarzyć, to ty sobie możesz, detektywie - rzuciłam, puszczając mu oczko - Dla ciebie stanowię nieosiągalny towar.

- Nigdy nie mów nigdy.

Po tych słowach znów zapadła cisza. Przez chwilę próbowałam pozbierać swoje myśli, nie wiedząc do końca, jak to powinnam odebrać. Czy on sobie ze mną pogrywa? A może próbuje nieudolnie flirtować? Nie ze mną te numery. Choć skoro tak chce się pobawić...

- A co? Chciałbyś? - powiedziałam uwodzicielsko, opierając swoją głowę o rękę. Spojrzałam na niego, uśmiechając się cwaniacko. Ten tylko wbił we mnie swój zdziwiony wzrok.

- Niestety muszę cię rozczarować - wydukał, podchwytując moją grę - Nie jesteś w moim typie.

- Ah tak? Jakoś chwilę temu brzmiałeś zupełnie inaczej - stwierdziłam.

- Wydawało ci się - poinformował, bagatelizująco machając ręką, ewidentnie dając mi do zrozumienia, bym sobie darowała.

Gavin kompletnie zbił mnie z tropu. Niczego z tego nie rozumiałam. Przyznam, że ta cała sytuacja była aż nazbyt dziwna. Westchnęłam ciężko, speszona odwracając swój wzrok. Ma na tyle specyficzne poczucie humoru, iż ciężko mi go wyczuć.

Wkrótce do naszego stolika podeszła kobieta, ta sama, z którą rozmawialiśmy przez chwilę przy ladzie. Położyła przed nami nasze zamówienia, uśmiechając się ciepło.

- No nareszcie... - wydukał, spoglądając na swoją porcję - Zaczynałem już wariować z tego całego głodu.

Sarah pokręciła jedynie rozbawiona głową.

- Ty wiecznie jesteś głodny, a nie specjalnie to po tobie widać - stwierdziła, po czym dodała - Może to dlatego, że część posiłków sobie odpuszczasz, pracusiu.

Spojrzałam się na niego, uchylając delikatnie swoje usta, będąc pod wrażeniem.

- Co ja ci poradzę na to, że lubię wsadzać dupków za kraty? - odparł niewinnie - Nieraz to zajmuje trochę czasu, ale warto.

- W to nie wątpię - zaśmiała się, mówiąc na odchodne - Smacznego.

- Dziękujemy - odpowiedzieliśmy wspólnie.

Widząc jedno z moich ulubionych dań momentalnie zrobiłam się głodna. Już miałam zatracić się w posiłku, gdy spostrzegłam, że Reed miał dokładnie to samo, co i ja. Przynajmniej teraz zrozumiałam, dlaczego Sarah tak na mnie spojrzała, jak składałam zamówienie.

- Też to lubisz? - zapytałam, patrząc jak zaczyna się zajadać.

- Czy lubię? - wydukał, lustrując mnie wzrokiem - Kobieto, ja to uwielbiam.

- Właśnie widzę - odparłam, śmiejąc się.

Obydwoje konsumowaliśmy swój posiłek, ciesząc się chwilą przerwy od naszych obowiązków. Przyznam, że potrzebowałam tego, zwłaszcza po dniu pełnym wrażeń. Zdaję sobie jednak sprawę, że to jeszcze nie koniec. A bardzo bym chciała. Może aktualnie udaje mi się trzymać emocje na wodzy, ale... Jestem styrana psychicznie. To śledztwo z pewnością nie odbije się najlepiej na mnie i moim funkcjonowaniu. Poczułam, jak ponownie jedne z najgorszych wspomnień budzą się do życia, na nowo wciągając mnie w otchłań mroku. To nie jest koniec koszmaru, o nie... To dopiero początek.

Czy tego chciałam, czy nie, spirala wspomnień zaczęła się nakręcać, wyprowadzając mnie tym samym z równowagi. Końcówkę dania zaczęłam przewracać z boku na bok, bawiąc się. Tyle było trzeba, by skutecznie odebrać mi apetyt. Gdybym jeszcze mogła to jakoś zatrzymać, a tak... Dostaję szału. Muszę się czym prędzej opamiętać.

- Jedz, inaczej zaraz ci wystygnie, a zimne nie jest już tak dobrze - rzucił, zauważając moje rozkojarzenie. Ja jednak dalej się bawiłam. - Co? Nie smakuje ci?

- Nie, to nie tak, tylko... - wydukałam, wzdychając ciężko. Odwróciłam od niego swój wzrok, odkładając sztućce na bok. - Nieważne.

Gavin już zdążył dokończyć swoją porcję. Moje zachowanie ewidentnie gdzieś tam go zaniepokoiło. Może nie widziałam, jednak czułam jego wzrok spoczywający na mojej osobie. Było mi jeszcze gorzej z tą świadomością.

- Hej, na pewno wszystko w porządku? - dopytywał, chcąc jakoś zmusić mnie do rozmowy - Od momentu przesłuchania jesteś jakaś taka... Nieobecna i zdenerwowana.

- Tak, wszystko gra - wybuchnęłam, rzucając do niego pretensjonalnie, czym jeszcze bardziej zbiłam go z tropu - Ile jeszcze razy mam ci to dziś powtarzać?!

- Po prostu... - wybełkotał zdezorientowany, gdy ja nie wytrzymując presji poderwałam się z miejsca, ruszając w swoją stronę - Lucy!

Nie zważając na jego wołanie pośpiesznym krokiem udając się w stronę wyjścia. Miałam gdzieś to, że zostawiłam niedojedzone danie. Nie dbałam również o pytający wzrok Sarah, która wydawała się zaskoczona moim zachowaniem. W sumie ja sama w tej chwili nie poznawałam siebie. Straciłam kontrolę, ale wiedziałam, że gdybym tu została, byłoby tylko gorzej. Być może szybki papieros pozwoli mi wrócić na ziemię i chociaż stwarzać pozory. Nie chcę wysłuchiwać tych pytań i być świadkiem sztucznej troski. W tym świecie możemy polegać jedynie na sobie. Hank nie ma pojęcia, przez co musiałam przechodzić i nie chcę mu o tym mówić, a co dopiero jemu. Nie znam go, nie wiem jak zareaguje słysząc coś takiego. Zresztą to moja sprawa.

Niemalże pchnęłam drzwi z całej siły, z impetem opuszczając lokal. Ruszyłam gdzieś w małą uliczkę między budynkami, oddychając ciężko. Przystanęłam pod ścianą, pochylając się nieznacznie do przodu. Chwyciłam się za głowę, nerwowo nią kręcąc. Miałam ochotę krzyczeć, wręcz zawodzić z tego bólu. Nie byłam jednak w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Nawet nie potrafiłam się popłakać, nie teraz. Otrząsając się z tego stanu dostrzegłam, jak zaniepokojony Reed wreszcie mnie znalazł, ruszając w moim kierunku niemalże biegiem.

- Tu jesteś! - rzucił, oddychając z ulgą. Ja nawet nie spojrzałam na niego, nie wydobywając z siebie ani słowa.

Kątem oka widziałam, że jest zakłopotany i nie za bardzo wie jak powinien zareagować. Postanowił mimo to nie drążyć dalej tematu tego zajścia, stając tuż obok mnie. Po chwili nerwowo sięgnął do kieszeni spodni, wyciągając z nich paczkę papierosów. Wziął sobie jednego, po czym podał mi. Spojrzałam się na niego pytająco.

- Bierz, zanim się rozmyślę - wybełkotał, po czym dodał - Nie mam w zwyczaju się nimi dzielić, ale tym razem zrobię wyjątek.

Patrzałam tak to na niego, to na paczkę fajek. Postanowiłam, że skorzystaniam z okazji i wezmę jednego od niego, skoro już mi zaoferował. Przy okazji będę mogła ocenić jego gust. Zwróciłam mu pozostałe do ręki, które następnie schował.

Gavin chwycił zapalniczkę, najpierw odpalając swojego, a potem, gdy nachyliłam się w jego kierunku także i mojego. W milczeniu zaciągnęliśmy się nimi, nie potrzebując do szczęścia niczego więcej. W tej chwili lepiej nie będzie. Posłałam mu delikatny uśmiech, w duchu gdzieś tam będąc mu wdzięczną za okazane w ten sposób wsparcie.

- Niezłe są - wypaliłam, oglądając papierosa trzymanego przeze mnie w dłoni.

- Się wie. Dysponuje jedynie najlepszym towarem - odparł, biorąc kolejnego bucha.

- Skromny jak zwykle - prychnęłam rozbawiona.

Paliliśmy dalej, gdy tym razem to on przerwał ciszę między nami.

- Nie musisz mi ufać ani nic z tych rzeczy. W sumie to nie oczekuję tego, zważywszy na nasze początki - zaczął, po czym kontynuował po kolejnym buchu - Wiem też, że na te wszystkie ploty sam zapracowałem. Nie lubię się z nikim spoufalać i miewam cholernie niewyparzony język. Ale jak każdy, mam ku temu powody.

- Spokojnie, przecież cię za to nie winię - przyznałam po chwili, wzdychając ciężko - Okej, nie byłam super zachwycona widząc, iż to z osobą, która nawrzeszczała na mnie poprzedniego dnia miałam mieć przyjemność rozpocząć pracę, ale im dalej, tym mam wrażenie, że... Może wcale nie jesteś taki zły.

Wiedziałam, że to brzmi absurdalnie. Nie znamy się jeszcze przez dobry dzień, a ja już wysnuwam wnioski. Prawda jest jednak taka, że czuję, że takie zachowania to jego zbroja. Rozumiem go aż za dobrze w tym aspekcie.

- Dobra, to dopiero pierwsza nasza akcja i dzień służby, ale potrafię rozpoznać rasowego dupka. Ty nie wydajesz się takim być - stwierdziłam, czym ewidentnie go zdziwiłam.

- Po czym to wnosisz? - dopytywał, nie rozumiejąc mojej oceny. Ja tylko uśmiechnęłam się pod nosem.

- Chociażby po tym, że postawiłeś mi jedzenie i podzieliłeś się fajkami. A to tylko wydarzenia tak naprawdę sprzed chwili - zauważyłam, kręcąc rozbawiona głową - Nie musiałeś, a jednak to zrobiłeś.

Widziałam, że przez to zaniemówił. Chciał wybrnąć z sytuacji, zapewne mnie podpuszczając, ale nie był w stanie. Chyba był w szoku, że ktokolwiek zauważył jego drobne starania. Może i nie zawsze był uprzejmy, ale człowiek, jeśli chce, jest w stanie wyłapać takie gesty dobrej woli.

Ponownie zaciągnął się dymem.

- Ja sama nie posiadam zbyt łatwego charakteru... - wydukałam, wzdychając ciężko.

- Nah, daj spokój - rzucił, machając przy tym ręką - Każdy z nas ma swoje za uszami. Ty akurat nie masz się czym przejmować.

Reed posłał mi nieśmiały uśmiech, który odwzajemniłam. Szybko jednak zmarkotniałam.

- Wybacz, że zepsułam nam naszą przerwę - odparłam, spuszczając swój wzrok - I że straciłeś na mnie pieniądze. Jak zwykle musiałam coś odwalić.

Początkowy smutek i wyrzuty sumienia zmieniły się w złość. Byłam na siebie wściekła. Gdybym tylko mogła zatrzymać ten potok myśli, a tak... Nie poradziłam sobie z tym, znowu, i teraz mam tego efekty. Choć to, to jeszcze nic.

- Jak mówiłem, jak kiedyś to ty mi coś postawisz, to będziemy kwita - poinformował, wypalając papierosa do końca.

- "To, co zawsze", huh? - rzuciłam, rozbawiona kręcąc przy tym głową. Gavin na moment jakby spoważniał.

- Co ja ci poradzę na to, że uwielbiam, kurwa, frytki z sosem czosnkowym? - powiedział jakoby urażony, choć doskonale wiedziałam, że znowu się zgrywa - Choć i dobrym mięsem nie pogardzę do tego.

- Doskonale ciebie rozumiem - przyznałam, dopalając papierosa.

Staliśmy tak przez krótką chwilę w milczeniu, korzystając z ostatków naszej i tak dłuższej przerwy, no ale zaufam mu. Skoro Fowler do tej pory go za to nie ukarał, to raczej i tym razem nic się nie stanie.

Wtedy, ku mojemu zaskoczeniu mężczyzna objął mnie swoim ramieniem. Spojrzałam się na niego zdezorientowana, jednak nie protestowałam. Sądziłam, że to kolejna zapowiedź naszych drobnych przepychanek. Nie tym razem.

- To co? Czy tego chcemy czy nie, powinniśmy powoli wracać do tego pierdolnika zwanego pracą - stwierdził.

- A sądziłam, że lubisz bawić się w detektywa - zaznaczyłam, podpuszczając go.

- Być może, ale wciąż nie przepadam za ludźmi stąd i tą zajebiście grobową atmosferą - wyjaśnił - Gdyby nie ja to już dawno ten posterunek kopałby pod sobą dołki, a tak... Przynajmniej raz po raz coś się dzieje.

- Koledzy z pracy w takim razie zapewne biją ci pokłony i wznoszą pomniki na twoją cześć, skoro dostarczasz im codziennie nowych atrakcji - zażartowałam, na co ten tylko spojrzał w niebo, jakoby był rozmarzony.

- Hmm... Ciekawe czy pomnik wystarczająco odzwierciedlałby mój świetny wygląd - zastanawiał się.

- Być może kiedyś się przekonasz, kto wie? - stwierdziłam, spoglądając na niego z cwaniackim uśmieszkiem - Na pewno jeden by ci się należał, ale nie wiem czy za bycie wrednym chujkiem komukolwiek stawia się pomnik, ale nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutro.

- Wolałbym raczej dostać pomnik za zasługi dla miasta, ale skoro tak, to nie pogardzę - wyznał, podłapując moją grę. Ja tylko uderzyłam się z otwartej dłoni w czoło. - Ej! Ale proszę mi się tu nie bić. Jeszcze się uszkodzisz a wtedy to Fowler będzie miał do mnie pretensje.

- I prawidłowo - rzuciłam niewinnie, po czym obydwoje zaczęliśmy się śmiać. Szybko jednak się opamiętałam, wzdychając ciężko. - A tak serio. Przyszłość jest jedną, wielką zagadką. Nawet gdy wydaje nam się, że mamy wszystko pod kontrolą, to ile razy w ostatniej chwili coś zaczyna się nam walić?

- Racja - przytaknął mi, po czym zaczął ciągnąć w stronę samochodu, nadal obejmując mnie ramieniem - Dlatego jestem zdania, że lepiej żyć chwilą, aniżeli bezsensu planować swoje następne dziesięć lat życia, gdzie tak naprawdę możemy w ogóle tego nie dożyć i umrzeć chociażby tu i teraz, na ulicy.

- Jak to mówią, będzie co ma być - odparłam, popierając tym samym jego podejście do życia.

Nie potrafiłam go rozgryźć. Przyznam także, że póki co nie wydaje się być aż taki zły, za jakiego go przedstawiają plotki. Być może nie zdążyłam go jeszcze na tyle poznać? Z pewnością. Wciąż jednak jestem zdania, iż jest całkiem... W porządku osobą. Co prawda potrafi człowieka zirytować nieraz swoimi docinkami, ale to taki typ osobowości. Przynajmniej nie będę się nudziła w pracy, tak myślę.

Szliśmy tak powolnym krokiem w kierunku pojazdu. Musimy już wracać. Podejrzewam, że Fowler zaczyna się niecierpliwić i dostaniemy ochrzan na samo wejście. Z drugiej zaś strony, należy nam się. Tym bardziej, że często zdarza się, iż pracujemy po godzinach tylko po to, by pokończyć pewne sprawy, a gdzie tu potem pisanie raportów... W tym fachu niestety jest masa papierologii, no ale jednocześnie zdarzają się i emocjonujące wezwania i misje. Może niekoniecznie jak ta z dzisiaj, ale... Coś podobnego. Pościgi, potyczki mafii, sttzelanki. To właśnie trzyma mnie w tym fachu. To dlatego żyję. By poczuć tę adrenalinę spowodowaną ryzykowaniem własnym życiem, a także dla satysfakcji, że udało mi się upierdolić jakiegoś skurwiela i posłać na długie lata za kraty.

Nie wiedząc czemu przez całą tę drogę uśmiechałam się od ucha do ucha. Również Reed wydawał się być po prostu szczęśliwy. Bez większego namysłu wtuliłam się w niego bardziej, a ten tylko mocniej zacisnął swoją rękę wokół mnie. Szliśmy tak trwając w uścisku, aż dotarliśmy do pojazdu. Gavin chwycił za kluczyki, otwierając auto, a następnie wypuszczając mnie z objęcia otworzył mi drzwi od strony pasażera, gestem dłoni zapraszają co środka.

- O wow, nie sądziłam, że potrafisz zgrywać gentlemana - zaśmiałam się, wsiadając do środka.

- Jeszcze wiele o mnie nie wiesz - stwierdził tajemniczo, puszczając mi oczko. Jego zachowanie wywołało we mnie dziwne dreszcze.

Zapięłam swój pas, gotowa w drogę powrotną, podczas gdy on okrążył samochód, wsiadając za kierownicę. Wkrótce odpalił pojazd, po czym ruszyliśmy w stronę komisariatu.

Droga tym razem minęła nam w absolutnym milczeniu. Obydwoje byliśmy gdzieś tam pochłonięci własnymi myślami. Całe szczęście, że w tle przygrywała nam muzyka, w przeciwnym wypadku chyba znów wpadłabym w obłęd. Chyba zdecydowanie bardziej wolę słuchać tych jego docinek, aniżeli by siedział tak cicho, jak teraz.

Czas trochę mi się dłużył, jednak wreszcie dotarliśmy pod posterunek. Po zaparkowaniu pojazdu obydwoje bez większego entuzjazmu ruszyliśmy w stronę budynku, by dokończyć nasze dzisiejsze obowiązki.

- No nareszcie... Ile można na was czekać? - wydukał rozdrażniony Fowler, na którego natknęliśmy się już na samym wejściu. Nasza energia i chęci do życia zmalały jeszcze bardziej.

- Mówiłem ci, że bierzemy przerwę - stwierdził Gavin, wkładając ręce do kieszeni spodni.

- A ja ostrzegałem, by nie zajmowało to wam zbyt długo, a ty jak zwykle mnie zignorowałeś - zauważył, a złość w jego głosie stała się jeszcze bardziej wyczuwalna.

- W takim razie tym bardziej nie rozumiem o co te całe zamieszanie, skoro wiesz, że i tak robię po swojemu - odparł, wzruszając ramionami, a Fowler aż się zaczerwienił. Ja tylko stałam tak tam z boku przyglądając się tej sytuacji. To było dość... Komiczne. Ledwo powstrzymywałam się od śmiechu.

Fowler podszedł do niego nieco bliżej, mierząc go morderczym wzrokiem.

- Później sobie o tym porozmawiamy, Reed - wycedził przez zęby, po czym wziął głębszy oddech, by nieco ochłonąć - Mniejsza. Podejdź ze mną na moment. Chcę mieć tę sprawę już za sobą.

- Chwila! A co ze mną? - dopytywałam, czując się kompletnie zignorowaną.

- Ah tak, zapomniałem, że razem pracujecie. Zazwyczaj jego partnerzy nie dają rady już po pierwszym dniu - powiedział, a ja widziałam, jak Gavin przewraca oczami na jego wyznanie - Możesz zacząć wypełniać raporty z dzisiaj, jeśli nie chcesz narobić sobie zaległości już na samym początku. Sądzę, że masz więcej oleju w głowie, niż ten tu przygłup.

- Niby przygłup, a jednak boisz się mnie wywalić, bo wiesz, że nikogo lepszego nie znajdziesz na moje miejsce - zaznaczył, czym wyprowadził naszego przełożonego z równowagi.

- Wystarczy! - rozdarł się, grożąc mu - Powinieneś wreszcie się nauczyć, kiedy należy trzymać język za zębami. Mam już naprawdę po dziurki w nosie tych twoich odzywek.

Ja tylko gestem dłoni pokazałam mu, by tym razem dał już spokój. W końcu mamy też inne dni. Na dziś wystarczy tego dobrego. Choć z drugiej strony z chęcią zobaczyłabym więcej jego docinek. Naprawdę zabawnie się to ogląda.

- Ty, idziesz ze mną - rzucił, wskazując palcem na niego, a potem na mnie - Natomiast ty, rusz swoje cztery litery i zajmij się papierami, inaczej oboje dziś będziecie siedzieć nawet i do północy, o ile się nie wyrobicie.

Już miałam mu coś odpowiedzieć, jednak ugryzłam się w język. Jedyne co, to odwróciłam się na pięcie, ruszając w swoją stronę, zła jak nigdy.

- "Inaczej będziecie siedzieć", pff... Też mi coś - prychnęłam pod nosem sama do siebie - Skoro jest taki wiecznie niezadowolony z życia to dlaczego nie zamknie się w domu na cztery spusty, pogrążając się w depresji. Tam przynajmniej nie będzie truł innym.

Ciekawi mnie, czego mógł chcieć od Reeda. Wątpię, by teraz zrobił mu kazanie o spóźnianiu się. Tu raczej chodzi o nasze dochodzenie, choć w takim razie dlaczego wezwał do siebie tylko jego? Cóż, pewnie później się dowiem o co z tym wszystkim chodzi.

Zanim jednak miałam zabrać się za papierologię stwierdziłam, że skoczę sobie po szybką kawę. Nie mam pojęcia która to już w tym dniu, ale miałam to gdzieś. To moje zdrowie i będę je sobie niszczyć swoimi drobnymi przyjemnostkami.

Pognałam więc do bufetu, gdy na korytarzu wpadłam na Hanka i Connora.

- Lucy! - rzucił mój wujek, spoglądając na mnie z zaskoczeniem - A ty jeszcze tutaj?

- Tak... - westchnęłam ciężko, opierając się o ścianę - Czeka nas jeszcze wypełnianie raportów. A dlaczego pytasz?

- Ponieważ my z porucznikiem Andersonem zakończyliśmy już na dziś naszą służbę - oznajmił Connor.

- Szczęściarze z was - zaśmiałam się, po czym zmieniłam temat - Udało wam się znaleźć coś jeszcze w domu tego zwyrodnialca?

- Jeśli masz na myśli jeszcze więcej śladów krwi i dowodów na to, że się znęcał nad rodziną to tak, jak najbardziej - wyznał Hank.

- Tam nie działo się dobrze już od dawna. Aż dziwnym jest, że do tej pory nikt niczego nie zauważył - stwierdził jego partner - Oprócz tego udało nam się zabezpieczyć należącą do niego broń.

- To on miał w ogóle pozwolenie?! - wydukałam zszokowana.

- Nie, więc za to też będą go czekały surowe konsekwencje - poinformował.

- Gościu będzie miał niezwykle bujną kartotekę, choć niektórzy bywają bardziej uzdolnieni - przyznał mój wujek.

- A co z tą kobietą? Czy to faktycznie...? - dopytywałam, choć spodziewałam się odpowiedzi.

- To jego żona, Bethany Wellick. Lat trzydzieści trzy - wyjaśnił android.

- Matko... Że też spotkał ją tak okropny los... Przecież miała jeszcze przed sobą długie lata życia.

- Raczej nie chciałabyś wiedzieć, co dokładnie się jej przydarzyło - powiedział, a ja tylko skinęłam twierdząco głową.

- Masz rację, wolę nie wiedzieć - przyznałam, po czym dodałam posyłając im delikatny uśmiech - Naprawdę dziękuję wam za pomoc.

- E tam, drobiazg. Taka praca - zaśmiałam się Hank, machając bagatelizująco ręką - Posłuchaj. Mam na ciebie poczekać? Albo zostawić ci samochód?

- Nie, wujku. Cholera wie ile nam to zajmie. Wrócę na piechotę, albo autobusem - oznajmiłam, a wtedy dioda na skroni Connora na chwilę zaświeciła się na żółto.

- To... To pańska rodzina, poruczniku? - dopytywał zdezorientowany - Do niedawna utrzymywał pan, że nie ma żadnej rodziny.

Te słowa gdzieś tam w środku mnie zabolały, choć z drugiej strony wcale mu się nie dziwiłam. Jego siostra, a moja od siedmiu boleści matka zerwała z nim wszelkie kontakty. Od przeszło dwudziestu lat nie miał od nas żadnych wieści, więc miał prawo uznać, że nikogo nie ma. Ja tylko nerwowo chwyciłam się za ramię.

- Eh, bo to... Trochę skomplikowana sprawa - wyjaśnił, drapiąc się po karku - Ale tak, to moja siostrzenica.

- Która zwaliła ci się na głowę z dnia na dzień, gdy wcześniej nawet nie miałeś pojęcia, czy w ogóle żyję... - westchnęłam ciężko. On tylko podszedł do mnie, obejmując mnie lekko.

- Najważniejsze, że jesteś teraz. Przynajmniej czuję się mniej samotny w tym pojebanym świecie - przyznał, a ja posłałam mu wdzięczny uśmiech.

- Cieszę się - odparłam - A teraz nie chcę już wam zabierać wolnego czasu. To do zobaczenia jutro?

- Do zobaczenia jutro - odpowiedział Connor - Dobrej nocy poruczniku.

- Ta, tobie też - rzucił, po czym zwrócił się do mnie - Mam nadzieję, że w miarę szybko się urobisz. Na Reeda, cóż... Nie liczyłbym, że ci pomoże.

Pożegnałam się z wujkiem, który dopytywał jeszcze, czy aby na pewno nie ma na mnie poczekać. Zazdrościłam im, że już skończyli, ale cóż, takie to już uroki pracy w policji. Nigdy nie wiesz, ile przyjdzie ci spędzić tu czasu.

Ruszyłam po swoją kawę, po czym udałam się w stronę naszego biura. Usiadłam się przy komputerze, odkładając na bok kubek z napojem. Głośno westchnęłam widząc ile jeszcze czeka nas pracy. Miałam cichą nadzieję, że jednak Gavin jak wróci z rozmowy to pomoże mi uporządkować te papiery, byśmy mogli je już dziś zdać i mieć święty spokój. Wujek tak mnie przed nim ostrzegał, a póki co ten człowiek cały czas mnie zaskakuje i to pozytywnie.

Nie mając innego wyjścia zaczęłam przymierzać się do tych cholernych raportów. Nienawidzę tej części naszej pracy, ale co zrobić... Jak trzeba, to trzeba. Machinalnie zaczęłam wypisywać papiery, raz po raz popijając kawę. Byłam na tyle skupiona na zadaniu, iż gdy usłyszałam pukanie do drzwi, niemalże podskoczyłam na miejscu. W progu zauważyłam rozbawionego Reeda.

- Wybacz, nie miałem zamiaru ciebie wystraszyć - stwierdził, podchodząc do biurka, przy którym następnie się usiadł - Dobrze, że nie miałaś w ręku kawy, bo wtedy byś ją na siebie wylała.

Przewróciłam oczami na jego komentarz.

- Czego chciał Fowler? - zapytałam, zmieniając temat.

- A wiesz, chciał pewne rzeczy wyjaśnić, usłyszeć naszą wersję wydarzeń i to w sumie tyle - stwierdził bez większych emocji.

- To dlaczego wezwał tylko ciebie? - dopytywałam.

- Bo miałem jeszcze drobną sprawę do załatwienia, ale już jest okej - wyjaśnił, zaglądając do papierów.

- Oh, okej, bo byłam pewna, że wylecisz stąd na zbity pysk - zaśmiałam się, po czym dodałam - To, jak mu docinałeś? To było świetne!

- A widziałaś, jak się czerwienił ze złości? - wydukał, zaczynając się śmiać, a ja razem z nim.

- Wasz bromance to coś pięknego - przyznałam, uśmiechając się złowieszczo. Ten tylko się skrzywił.

- Ugh, nie, dzięki - rzucił zniesmaczony - Nawet jak byłbym gejem to bym się za niego nie brał.

- A nie jesteś...? - zapytałam, wybuchając jeszcze większym śmiechem.

- Wolę niczego sobie przedstawicielki płci pięknej, jeżeli o to ci chodzi - wyjaśnił, opierając swoją głowę o dłonie.

- Hmm, a to ciekawe - wyszeptałam, a ten wbił we mnie pytające spojrzenie - Nie, nic. Lepiej bierzmy się do roboty, o ile chcemy wyjść o w miarę przyzwoitej porze.

- Racja... - westchnął ciężko - Może i lubię tę pracę, ale nie uśmiecha mi się w niej siedzieć dwadzieścia cztery na siedem. Wiem, że to dla niektórych zaskoczenie, ale mam też swoje własne, prywatne życie.

- Doprawdy...? - dopytywałam, podpuszczając go.

- A owszem.

Wreszcie obydwoje wspólnymi siłami zabraliśmy się za wypełnianie papierów. Na pewno szło nam szybciej, aniżeli jakbyśmy robili to w pojedynkę. Co prawda raz po raz rozpraszaliśmy siebie, nie mogąc wytrzymać w tej ciszy. Pisanie raportów nienależy do najciekawszych zajęć...

Ostatecznie, po dłuższym czasie udało nam się dobrnąć do końca, a ja w spokoju dopiłam ostatnie łyki kawy. Gavin zaczął przeciągać się na krześle, kładąc na biurku swoje nogi.

- Nareszcie... Ile można się z tym gównem babrać - wybełkotał, a ja zaczęłam ziewać.

- Faktycznie, to cholernie męczące... Aż mi się spać zachciało, a dopiero co wypiłam kawę - stwierdziłam.

- Być może pijesz za słabą - zaznaczył, posyłając mi swój złośliwy uśmieszek.

- Sądzę, że to twoje towarzystwo jest po prostu nudne - zarzuciłam, na co on spojrzał na mnie zdezorientowany.

- Chyba właśnie chciałaś powiedzieć, że dzięki mnie jakoś przetrwałaś tę niedolę zwaną raportami - odparł, uśmiechając się pod nosem.

- No już dobra, faktycznie... Dzięki twoim głupkowatym odzywkom dałam radę przeżyć - przyznałam mu rację.

- Widzisz lalka? I co ty byś beze mnie poczęła? - mówił usatysfakcjonowany, zaś ja przewróciłam tylko oczami.

Podniosłam się ze swojego miejsca, wyrzucając plastikowy kubek do kosza. Po chwili i on wstał, ruszając w moją stronę.

- Cóż... Skoro dzień dobiegł końca, a my się cudem nie pozabijaliśmy i nawet, mam nadzieję, miło spędziliśmy czas, to... - wybełkotał, chyba samemu niedowierzając w to, co miał zaraz powiedzieć. Podrapał się po karku, spoglądając na mnie nieśmiało. Czyżby się zawstydził? - Wypadałoby podziękować za współpracę.

- Kurcze, aż zacznę się zastanawiać, czy faktycznie pracuję z tym Gavinem Reedem, uchodzącym tu za dupka - zaśmiałam się.

- Spokojnie, mamy jeszcze masę czasu. Jeszcze zdążysz mieć mnie dość - stwierdził, po czym wyciągnął swoją prawą dłoń w moim kierunku - A tymczasem, miło było móc z panią współpracować, panienko Smith.

- A i wzajemnie, detektywie Reed - odpowiedziałam, ze szczerym uśmiechem, ściskając jego dłoń - Jeżeli tak to będzie wyglądało, to jakoś powinniśmy znieść swoją obecność.

- Chyba damy radę - przytaknął rozbawiony.

Obydwoje wzięliśmy ze sobą swoje rzeczy.

- To co? Do jutra? - zapytałam.

- Do jutra - odpowiedział.

Zaczęliśmy iść w stronę wyjścia. Na zewnątrz było już ciemno. Przydrożne lampy oświetlały okolicę. Westchnęłam ciężko wiedząc, że czeka mnie jeszcze kawał drogi, nim wrócę do domu, do wujka. Mogę co prawda pojechać autobusem, ale czy tego chciałam? Spacer nikomu nie zaszkodzi, a czuję, że to idealna okazja, by poukładać sobie pewne sprawy w głowie.

Ruszyłam więc wzdłuż chodnika, podczas gdy Reed udał się w stronę parkingu. Zdziwiony, iż idę w przeciwnym kierunku zatrzymał mnie.

- Hej, Lucy! A ty co? Nie wracasz samochodem? - dopytywał.

- Nie tym razem - wyznałam - Przyjechałam tu razem z Hankiem, a on już skończył służbę na dziś.

Widziałam, że na samo wspomnienie jego imienia Gavin się skrzywił.

- Przez chwilę zapomniałem, że jesteście spokrewnieni - stwierdził, lecz szybko zmienił temat - Ale nie o tym teraz. Jeżeli chcesz, mogę cię podrzucić ten jeden raz.

Zdziwiłam się, iż zaproponował mi pomoc w kwestii dojazdu. W sumie nie pierwszy raz dziś jest wobec mnie mimo wszystko miły. Nie chciałam jednak sprawiać kłopotu. Postanowiłam sobie, że się przejdę i tak też zrobię.

- Nie, dam sobie radę. Ale dziękuję - wydukałam, uśmiechając się nieśmiało.

- Jesteś pewna? - dopytywał - Dom Andersona jest kawałek stąd.

- A co? Martwisz się o mnie? - zaśmiałam się.

- Co? Nie. Znaczy się... - rzucił, sam motając się w swoich słowach. Pokręcił nerwowo głową. - To skoro nie chcesz jechać ze mną, to chociaż wezwij taksówkę czy coś. Autobusy też jakieś o tej porze by się znalazły.

- Mam ochotę przejść się i pozwiedzać. Popatrzeć, jak wiele się pozmieniało i powspominać stare czasy - wyjaśniłam, starając się jakoś ominąć temat.

- W porządku, jak sobie chcesz - odparł, po czym otworzył drzwi od swojego auta - Uważaj na siebie.

- Ty także. Bezpiecznej drogi.

Po tych słowach Gavin wsiadł do środka, odjeżdżając po chwili w swoim kierunku. Ja natomiast kontynuowałam podróż na piechotę już czując, jak zaczyna doskwierać mi chłód.

Przechadzałam się tak po mieście z wklepaną w telefon nawigacją i obserwowałam. Mimo późnej pory ulice nadal tętniły życiem. Widziałam na twarzach ludzi, których mijałam różne emocje. Od radości, po złość, zdenerwowanie czy smutek. Ja natomiast sama nie do końca wiedziałam, co czułam.

Z pewnością powrót do Detroit to dla mnie szansa na uwolnienie się od przeszłości i trudnych wspomnień, ale z drugiej strony jakim kosztem? Zwalam się człowiekowi po ponad dwudziestu latach bez żadnego odzewu na głowę i oczekuję, że pozwoli mi żyć sobie u niego, do momentu, aż nie uporządkuję pewnych spraw i nie przeniosę się na swoje? To nie tak, że wujek nie ma serca. Pamiętam go jako dobrego człowieka, choć miewał charakterystyczne odzywki i nieraz niewyparzony język. Nie pozwolił sobie na to, by ktokolwiek go obrażał czy też mówił, jak ma żyć. Wiem też, że był szczęśliwy za każdym jednym razem, kiedy go odwiedzaliśmy. Byłam jego oczkiem w głowie. Chociaż jemu tak naprawdę na mnie zależało...

Czuję się z tym cholernie niezręcznie. Nie lubię żyć na łasce, ale nie mogłam już dłużej tam wytrzymać. Cicho liczyłam na to, że Hank mnie do siebie przygarnie i na moje szczęście tak się właśnie stało. Mam jednak nadzieję, że szybko stanę na nogi po tym, co mi się przydarzyło. Z pomocą wujka na pewno sobie poradzę. Gorzej będzie mi uporać się ze swoimi demonami... Na samą myśl o tym nerwowo ściągnęłam rękawy bluzy, jakoby bojąc się, że ktokolwiek mógłby zauważyć moje rany.

Nałożyłam na głowę kaptur, chowając jedną dłoń w kieszeń spodni, a w drugiej zaś trzymałam telefon z włączoną nawigacją. Nagle poczułam, jak wzbierają we mnie same negatywne emocje. Czułam ogromną złość, lecz także lęk oraz wstyd. Miałam ochotę szarpać się za włosy, krzyczeć lub uderzać pięściami o ściany tak długo, aż wreszcie połamałabym sobie kości. Nie sądziłam, że pierwsze śledztwo tutaj sprowadzi mnie gwałtownie na ziemię, wbijając na samo dno. Liczyłam, że tu będę mogła zaznać spokoju. Najwyraźniej on nie jest mi dany.

Mój oddech zaczął przyspieszać, a ja sama niemalże biegiem gnałam do domu. Nie chciałam tu dłużej zostawać sama. Cicho wierzyłam, że spacer pomoże mi poukładać myśli, ale jestem na tyle wzburzona, iż to przyniosło odwrotny efekt. Mam jeszcze kawał drogi przed sobą i jeśli tak dalej pójdzie, to zwariuje. Mam nawet dziwne wrażenie, że niektórzy ludzie mnie obserwują. Chyba zaczynam niepotrzebnie panikować, ale nic na to nie poradzę. Kiedy jestem zestresowana, tracę nad sobą kontrolę.

Nie mam pojęcia ile czasu zajęła mi droga, ale jak tylko znalazłam się pod drzwiami, odetchnęłam z ulgą. Nie wiedziałam już, czy dygotam tak z zimna, czy też z nerwów. Cieszyłam się jednak, że wkrótce będę w bezpiecznym miejscu. Wyłączyłam więc nawigację, po czym zadzwoniłam dzwonkiem. Usłyszałam niezbyt zadowolony głos mojego wujka, na co się zaśmiałam.

- No już, idę! - wydukał - Kogo to teraz nosi? Nie spodziewam się żadnych gości.

Otworzył drzwi, stając na wprost mnie. Początkowo wytrzeszczył szeroko oczy, by po chwili zrobić mi przejście i wpuścić do środka.

- Ah to ty Lucy. Kurcze, zdążyłem zapomnieć, że tu jesteś. Że to rzeczywistość - przyznał otwarcie.

- No niestety wujku, jeszcze trochę ci poprzeszkadzam - odparłam, cicho się śmiejąc.

- A przeszkadzaj mi do woli. Przynajmniej nie będę czuł się jak stary, samotny zgred - powiedział, zamykając za mną drzwi - Teraz będę jedynie starym zgredem.

- Wujku! - uniosłam się, delikatnie szturchając go w ramię. Ten tylko się zaśmiał.

- No co? Taka prawda - stwierdził niewinnie, na co pokręciłam głową.

- Dla mnie zawsze będziesz tym najukochańszym wujkiem Hankiem - powiedziałam, zamykając go w silnym uścisku, który odwzajemnił.

Trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę.

- Dobra, starczy już tych czułostek. Nie przywykłem do tego - odparł, odsuwając się nieznacznie.

- To się przyzwyczaj, bo muszę teraz cię wyściskać za te wszystkie lata - wyznałam, uśmiechając się delikatnie.

- Cóż, wierzę, że twoja matka miała swoje powody, by zerwać kontakt i się odsunąć ode mnie... - westchnął ciężko, lecz gdy tylko spojrzał na mnie, kąciki jego ust powędrowały ku górze - Ale cieszę się, że chociaż ty jedna chciałaś mnie odnaleźć.

- Ciebie? Zawsze - stwierdziłam.

Widziałam, że gdzieś tam łezka mu się zakręciła w oku, ale oczywiście się do tego nie przyzna. Ja także byłam szczęśliwa, mając go znów w swoim życiu.

Obydwoje przeszliśmy do salonu, gdzie powitał mnie jego pies. Zaczął radośnie szczekać, obwąchując moje nogi. Ja tylko kucnęłam przy nim.

- No cześć Sumo. Stęskniłeś się za mną? - zapytałam, wtulając się w zwierzaka, głaskając go - Ja za tobą także.

- Pewnie trochę zmarzłaś.

- Może tylko trochę - odparłam bagatelizująco, siadając na kanapie.

- Dlaczego nie pojechałaś autobusem? Albo nie wzięłaś taksówki? - dopytywał.

- Potrzebowałam trochę świeżego powietrza, by pozbierać myśli - wyjaśniłam, kładąc swoje dłonie na kolanach.

- Chyba rozumiem co masz na myśli... - stwierdził, po czym kontynuował - Ja nie byłbym w stanie wytrzymać z nim ani chwili w jednym pomieszczeniu.

Doskonale wiedziałam o kim mówi. Oczywiście, że chodziło mu o Gavina. Początkowo już chciałam zabrać głos, chcąc wyprowadzić go z błędu, lecz ostatecznie postanowiłam się wstrzymać. On zna go jednak dłużej. Ja wytrwałam jakoś ten dzień. Z początku wydawało się, że ta cała nasza współpraca to będzie udręka, ale ostatecznie dobrze się bawiłam. Wydaje się być w porządku. Może to dlatego, że gdzieś tam przez podobne charaktery udało nam się złapać wspólny język?

- Ogólnie ten dzień był dość... Ciężki - stwierdziłam, wzdychając - Zaczęłam tak naprawdę od razu z grubej. Okej, wiem, że ta praca nie należy do najłatwiejszych, ale sprawa gościa, który znęcał się nad własną rodziną i zamordował swoją własną żonę, to... Trochę dużo. I jeszcze ten pościg za androidem i dzieckiem, matko... Wiele się ostatnio dzieje.

- Ano - przytaknął - Choć tutaj miałaś trochę szczęścia. Ostatnio coraz więcej spraw dotyczy bezpośrednio androidów. A to że się zbuntował i zaatakował właściciela, a to że wziął dziecko na zakładnika... Różne takie formy nieposłuszeństwa.

- W sumie to było do przewidzenia - zaznaczyłam - Nie ufałam tym tworom. Do Connora również mam mieszane uczucia, choć on powinien być jednym z nas. Nie mam pojęcia, co o tym myśleć. Przeraża mnie to, w jaką stronę ten świat zmierza.

- Chyba jedynym, co możemy z tym zrobić, to pogodzić się, że technologia tak się rozwija - odparł, po czym zapytał - Pewnie jesteś zmęczona, co? Masz może ochotę na coś do jedzenia?

- Nie wujku - rzuciłam szybko - Chyba zaraz pójdę się umyć i się położę. Teraz tyle się w moim życiu dzieje, że czasami nie wiem już co jest czym.

- Doskonale cię rozumiem dziecko - powiedział rozbawiony, głaszcząc przy tym Sumo - W takim razie już na przyszłość, dobrej nocy.

- Tobie również dobrej nocy - odpowiedziałam, posyłając mu szczery uśmiech, po czym ruszyłam w stronę mojego tymczasowego pokoju.

Wybrałam z walizki czystą bieliznę, a także piżamę. Ruszyłam w stronę łazienki, by się odświeżyć. Zakluczyłam drzwi, przygotowując sobie ręcznik. Wzięłam szybki, aczkolwiek porządny, odprężający prysznic. Osuszyłam się, po czym ubrałam i zaczęłam myć zęby. Gdy byłam gotowa, spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, które mówiło wszystko. Ten dzień dał mi niesamowity wycisk. Przynajmniej nie mogłam narzekać na brak wrażeń. Opuściłam pomieszczenie, biorąc ze sobą swoje rzeczy do sypialni. Zamknęłam drzwi, zasłaniając okna, po czym ułożyłam się wygodnie do łóżka. Odetchnęłam z ulgą, mogąc pozwolić sobie na solidny odpoczynek. Wtedy jeszcze nie sądziłam, że nie będzie mi dane zaznać spokoju nawet nocą.

Mimo zmęczenia miałam ogromne problemy z zaśnięciem. Kręciłam się z boku na bok, nie mogąc znaleźć dla siebie żadnej wygodnej pozycji. Byłam tym faktem załamana. Ledwo co dawałam radę odganiać negatywne myśli od siebie, to jeszcze to.

I tak minęła godzina, a nawet dwie, a ja nadal nie spałam. Westchnęłam ciężko, czując się kompletnie bezradną. Leżałam tak dalej, mając nadzieję, że wreszcie los się nade mną zlituje i stwierdzi, że jednak zasłużyłam na odpoczynek. Tak też ostatecznie się stało.

Przeniosłam się do krainy snów. Początkowo spokojny i błogi sen zamienił się w koszmar. Czułam, jak od nowa przeżywam pewne wydarzenia z mojego życia, które mnie zmieniły. Zaczęłam ciężko oddychać, kręcąc się przy tym z boku na bok. Chciałam, by to się skończyło. Błagałam, by dali mi spokój. Czułam, jak z bezradności łzy spływają mi po policzkach. Nie miałam jak się im postawić. Byłam mała, głupia... Kompletnie nieświadoma. Wiedziałam jednak, że tego nie chcę. To wywoływało we mnie obrzydzenie. Było mi wstyd, że mam takie życie, ale za dzieciaka nie miałam na to większego wpływu. Nienawidzę wszystkich, którzy mi to zrobili. Którzy skrzywdzili mnie w tak bestialski sposób.

Gdy miało dojść do punktu kulminacyjnego koszmaru, jakimś cudem zdołałam się z niego wybudzić.

- NIE!

Usiadłam się na łóżku zlana zimnym potem, ciężko dysząc. Momentalnie podkuliłam swoje nogi, przyciągając je rękoma do klatki piersiowej. Oparłam o kolana swoją głowę czując, jak zaczynam się trząść. Zacisnęłam swoje ręce, czując to wszystko tak wyraźnie, jak lata temu. Schowałam twarz, nagle się rozpłakując.

- Lucy?! - usłyszałam zaniepokojony głos Hanka, który nawet nie wiem kiedy wparował do mojego pokoju.

Łkałam tak głośno, jak jeszcze nigdy. Nie potrafiłam się uspokoić. To było okropne... I ta świadomość, że te cholerne wydarzenia do tej pory raz po raz nawiedzają mnie we śnie. Choćbym chciała odpocząć, nie jestem w stanie tego zrobić. Przez los, jaki zgotowali mi najbliżsi. Osoby, które z założenia powinny zapewnić mi godne warunki do życia i dbać o to, bym była bezpieczna.

Jebany pic na wodę.

- Już Lucy, wszystkie jest dobrze... Jestem przy tobie - wydukał Hank, obejmując mnie szczelnie swoimi ramionami. Próbował mnie uspokoić.

Przypomniało mi się, jak mnie przytulał jak płakałam, gdy byłam mała. On jeden od zawsze szczerze się przejmował mną i tym, jak się czuję. Wtuliłam się w niego jeszcze mocniej, a przyjemne ciepło bijące od jego osoby zaczynało rozchodzić się po moim ciele. Nie mam pojęcia, co bym bez niego zrobiła...

***

Witam was moi mili w kolejnym rozdziale! Kto się cieszy, że znów się widzimy?

Szybkie info; wstawiłam na początku rozdziału gifa. Przedstawia on Gavina Reeda, jednak nie tego "kanonicznego z gry". Jest to natomiast aktor wcielający się w jego rolę w fanowskim filmie stworzonym przez Octopunk media "Detroit: Evolution", oraz drugiego, krótszego sequela "Detroit: Reawakening" (obydwa znajdziecie na YouTube), które nie każdego mogą zainteresować, gdyż są one na podstawie fanowskiego shipu Reed900. Ale i tak mimo wszystko polecam każdemu z całego serduszka! To jest istny majstersztyk! Część zdjęć/gifów będę tu zamieszczała właśnie z tych filmów.

Zastanawiałam się, czy dam radę napisać dziś rozdział, zwłaszcza że jest mała zmiana planów; idę dziś do pracy na nockę, a nie jak miałam iść dopiero jutro. Ale jakoś się udało. Choć z końcówki nie do końca jestem zadowolona... Mam nadzieję, że mimo to wyszło w miarę znośnie.

Specjalnie na ten moment nie ujawniłam, co śniło się Lucy, by zostawić was póki co z nutą niewiedzy. Ale nie martwcie się, w przyszłości dowiemy się, jakie mroczne sekrety skrywa.

Co sądzicie o Gavinie? Czy ich relacja jest w miarę naturalna? Jest faktycznie dupkiem, czy tylko za takiego się zgrywa?

Jak podobał wam się rozdział ogółem?

No i cóż więcej mogłabym rzec... Do następnego moi mili!
Kocham! 💖

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top