Rozdział 3 "Przynieś mi kawę"
Obydwoje byliśmy w nie małym szoku. Tyle tu ludzi, a ja musiałam trafić akurat na niego. Już miałam okazję przekonać się, jakim jest dupkiem. Nic dziwnego, że Fowler ostrzegał mnie przed nim. Ale czy naprawdę to jest konieczne? Skoro wie, że ten typ nie potrafi współpracować, to dlaczego od pierwszego dnia mojej pracy każe mnie i przydziela akurat jego? Czym sobie do kurwy zawiniłam?
- To, co słyszałeś Gavin - warknął w jego stronę, po czym dodał - Radziłbym ci uważać na dobór słownictwa, jeżeli nie chcesz jeszcze bardziej wzbogacić swoich akt.
Zerknęliśmy obydwoje po sobie ze złością, po czym wróciliśmy wzrokiem do naszego pracodawcy. Za wszelką cenę chcieliśmy odwieźć go od tego irracjonalnego pomysłu.
- To chyba jakiś pieprzony żart do chuja! - wydarł się, gromiąc mnie wzrokiem, po czym odwrócił się w stronę mężczyzny siedzącego za biurkiem - Qhrwa, Fowler!
- Nie mam humoru do tego, żeby sobie robić z was jaja. Albo potraktujecie to poważnie, albo możemy już się pożegnać - oświadczył wyraźnie zdenerwowany naszym zachowaniem - Macie podobny poziom umiejętności, co powinno ułatwić wam współpracę. Ty nie masz partnera a ona dopiero zaczyna. Jest to niemalże idealna szansa dla was dwojga.
- Niech mi pan wybaczy, ale nie mam zamiaru pracować z takim chujem - wysyczałam, wskazując dłonią w jego stronę. Detektyw Reed tylko jeszcze bardziej się zdenerwował. Oczywiście nie mógł pozwolić sobie na to, bym go obrażała. Musiał mieć ostatnie zdanie i postawił na swoim.
- Nie ma takiej opcji, żebym pracował z tą małą gówniarą! - uniósł się. Gdyby jego wzrok mógł zabić już dawno ja wraz z Fowlerem spoczywalibyśmy w trumnie trzy metry pod ziemią konsumowani przez robaki. - Nie po to tak ciężko pracowałem, żeby teraz wszystko zaprzepaścić na jakiegoś bachora, który ma mi się zjebać na głowę. Pierdolę, ale nie idę na to.
- Ta, ja także - dodałam, kładąc dłonie na swoich biodrach.
- Posłuchajcie! - wydarł się, waląc przy tym otwartą dłonią i blat. Momentalnie podniósł się z krzesła mierząc nas swoim wzrokiem. Tym razem miał już po dziurki w nosie naszych przepychanek. Postanowił zainterweniować. - Gówno mnie obchodzą wasze widzimisię. To, że jesteś dobry w swoim fachu nie znaczy, że nie mogę ciebie zastąpić. Mam już serdecznie dość twoich jebanych foszków. Ciesz się, że jeszcze nie zostałeś wydalony dyscyplinarnie, a od jakiegoś czasu naprawdę ci się zbiera i stąpasz po cienkiej granicy mojej wytrzymałości - wyjaśnił, po czym biorąc głębszy oddech usiadł ponownie na krześle. Oparł swoje ręce o blat, tym razem mówiąc nieco spokojniej. - Nie dajesz mi innego wyboru. Albo przez miesiąc popracujesz wspólnie z dziewczyną bez żadnych skarg i problemów, albo już możecie oboje szukać sobie nowej pracy.
- Dlaczego ja mam ponosić konsekwencje za jego błędy?! - krzyknęłam oburzona. Czułam się potwornie niesprawiedliwie. Czyli co? Mój los zależy od jego łaski? Cudownie...
- Bo od teraz jesteście partnerami - oświadczył zerkając na nas - Być może to będzie dla ciebie motywacją, Reed.
- Wali mnie to, co będzie z nią - burknął, lecz po chwili się uspokoił. Widząc, że tym razem nie ma żadnych szans na negocjacje postanowił odpuścić. - Zrobię to jedynie ze względu na moją pracę. Nie zamierzam zaprzepaścić swoich osiągnięć przez nią.
- Wystarczy! - przerwał mu Fowler. Wiedział, że zaraz znowu dojdzie do kolejnej wyniany zdań. Wolał zaoszczędzić sobie nieco nerwów. Już i tak każde z nas było wystarczająco zdenerwowane. - Zaczynacie od teraz. Każdego dnia będę monitorował wasze postępy. Jeżeli nie będą one zadowalające, obydwoje wylatujecie. Czy to jasne?
Znów wściekle zmierzyliśmy się wzrokiem. Tym razem jednak obydwoje trzymaliśmy język za zębami. Nie chcieliśmy narobić sobie sami problemów. Nie mając innego wyjścia westchnęliśmy ciężko.
- Tak - rzuciliśmy wspólnie.
- To dobrze. Obym się na was nie zawiódł - powiedział, po czym nas odesłał - A teraz wracajcie do swoich obowiązków. Tylko się tam nie pozabijajcie. W razie czego będę was wołał.
Obydwoje niechętnie ruszyliśmy w stronę wyjścia z jego biura. Oczywiście Gavin musiał wyładować na mnie swoją złość. Zupełnie tak, jakbym była dla niego najgorszą karą. Kto wie, być może nią faktycznie jestem? Zamknął mi drzwi przed nosem, lecz zbytnio się tym nie przejęłam. Trafił na przeciwnika równego sobie. Ja też potrafię się odpłacać za chamstwo innych. On już niebawem się o tym przekona. Otworzyłam drzwi, po czym ruszyłam w jego kierunku. Już miałam się odezwać, kiedy to nagle stanął w miejscu odwracając się w moją stronę. Był wściekły. Zresztą nie tylko on.
- Co ty sobie qhrwa wyobrażasz?! - wydarł się, popychajac mnie lekko - Myślisz, że zniszczysz lata mojej pracy w jeden dzień? Ale wiesz co ci powiem? Grubo się mylisz. Nie masz pojęcia, z kim zadarłaś.
- Na chuj miałabym to niszczyć? Przepraszam bardzo, ale mam o wiele lepsze zajęcia do roboty, aniżeli rozpierdalać pracę jakiegoś pieprzonego dupka, który na mnie nawrzeszczał dnia poprzedniego - wysyczałam - Jeżeli tak myślisz, to jesteś kurwa idiotą. A teraz zejdź mi z drogi, ja przynajmniej zamierzam coś zrobić, a nie marnować czas na kłótnie z jakąś amebą umysłową.
Jego osoba doprowadza mnie do szału niemalże od początku. Wystarczy tylko jego obecność, a już zaczynam się denerwować. To dopiero pierwszy dzień, a właściwie kilka jego minut, jednak to wystarczyło, żebym miała go serdecznie dość. Czy może być jeszcze gorzej?
Nie miałam zamiaru się z nim kłócić. W przeciwieństwie do Reed'a ja potrafię schować swoją dumę w kieszeń i zająć się swoimi sprawami. Jestem tu po to, by pracować, a nie użerać się z gościem, który myśli, że poskradał wszystkie rozumy. Nie jest pępkiem świata, jakby jeszcze nie zdążył tego zauważyć. Nie każdy będzie znosić jego humorki, a już na pewno nie ja. Postanowiłam więc ruszyć w swoim kierunku. Oczywiście on mnie zatrzymał.
- Na pewno wiesz, dokąd idziesz? - prychnął rozbawiony, co mnie jeszcze bardziej zezłościło. Zacisnęłam swoje dłonie w pięści.
- Posłuchaj mnie - wycedziłam, nawet nie zerkając w jego stronę - To, że jestem tu nowa i nie znam tego miejsca nie znaczy, że sobie z tym nie poradzę. Mogę sama się oprowadzić po budynku, bo wątpię, żeby jaśnie paniczowi chciało się ruszyć swoje cztery litery. Poza tym nie pierwszy raz pracuję w policji.
- Co? Wyrzucili ciebie, skoro tu przyszłaś szukać szczęścia? - zaśmiał się. Byłam niezwykle wkurzona.
- Nic ci do tego frajerze - warknęłam, idąc w swoją stronę - A dla twojej świadomości nie, nie wyrzucili mnie.
- Uwaga, bo ci uwierzę - prychnął, wyprzedzając mnie - A teraz chodź, dwa razy nie będę ci pokazywał gdzie co jest. Robię to tylko dlatego, bo muszę.
Po tych słowach szybkim krokiem ruszył przed siebie, a ja z początku nie mogłam go dogonić. Wiedziałam, że robił to specjalnie. Mogłam nawet zauważyć ten wredny uśmiech na jego twarzy mimo, iż go nie widziałam. Moja wyobraźnia pozwoliła mi rzucić okiem na jego radość. Skoro tak chce się bawić, proszę bardzo. Ja mu się tak łatwo nie dam. Będzie musiał się ze mną pomęczyć. Ja z nim niestety także... Gdybym miała wywalone, już dawno bym im wszystkim podziękowała. Niestety praca w policji jest dla mnie wszystkim. Nie po to ciężko harowałam przez ostatnie kilka lat, by teraz zaprzepaścić swoje osiągnięcia jak i całą karierę. Będę walczyć do końca. Udowodnię im, że mnie tak łatwo się nie pozbędą. Nie będę zawadzać, a wręcz przeciwnie, pokażę im swoją wartość i to, na co mnie stać.
Detektyw Reed oprowadził mnie niemalże po całym budynku. Oprócz informowania mnie gdzie co jest nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Nie mieliśmy najmniejszej ochoty na rozpoczynanie ze sobą jakiejkolwiek konwersacji. Wystarczy, że musimy wytrzymać w pobliżu tego drugiego przez osiem godzin każdego jednego pieprzonego dnia roboczego. Przynajmniej dwa calusieńkie dni będę miała tylko i wyłącznie do swojej dyspozycji, choć nie wiem, czy to mi wystarczy do tego, by móc się doprowadzić do porządku. Ciekawa jestem jak bardzo moje nerwy ucierpią na przestrzeni tego miesiąca... Wątpię, by on tak sobie odpuścił. Nie wyglada mi na takiego, co chciałby chociaż ułatwić nam naszą pracę. Pewnie zrobi wszystko, żeby się mnie pozbyć. Musi jednak pamiętać, że to działa w dwie strony i także on straci swoją posadę.
Wreszcie dotarliśmy do naszego biura. Jako, że jesteśmy od tej chwili partnerami, będziemy dzielić ze sobą stanowisko pracy. Nie mam na to najmniejszej ochoty, lecz czego się nie robi dla pieniędzy... Bez nich człowiek nie wyżyje, niestety. Że też muszę oglądać jego ryj...
- To... Co mam robić? - zapytałam siadając za biurkiem. On już zdążył zatopić swój wzrok w notatkach. Niechętnie wyścióbił swój nos z dokumentów, zerkając na mnie spode łba.
- Najlepiej by było, jakbyś się zamknęła i dała mi pracować. Mam od chuja roboty i zero czasu, by jeszcze do tego niańczyć jakiegoś dzieciaka - fuknął na mnie - Muszę dokończyć te raporty, a ty mi raczej w tym nie pomożesz.
- W takim razie rób co musisz, a ja cię zostawię. Muszę iść zaczerpnąć świeżego powietrza. Spędziłam zbyt dużo czasu w twoim towarzystwie - wysyczałam, po czym dodałam - Chyba zaraz zwymiotuję.
- To mi się robi niedobrze na twój widok - warknął, co mnie zabolało. Nie dałam jednak tego po sobie poznać. Wstałam, posyłając mu szeroki uśmiech.
- Wiesz, ty także nie grzeszysz urodą - powiedziałam, na co ten zgromił mnie wzrokiem. Nie mając nic innego do roboty ruszyłam w swoją stronę.
- Chociaż czekaj, możesz zrobić coś pożytecznego, skoro już tak bardzo chcesz się do czegoś przydać - oznajmił, na co ja stanęłam w miejscu biorąc głębszy oddech - Przynieś mi kawę, lalka.
Myślałam, że tam jebnę. Jeszcze czego. Jego niedoczekanie. Momentalnie parsknęłam śmiechem.
- Ta, i co jeszcze? - zaśmiałam się, kątem oka zerkając na niego - To, że z tobą pracuję nie oznacza, że będę ci usługiwać, dupku. Po coś masz rączki i nóżki. Odrobina ruchu ci nie zaszkodzi.
Jego mina była bezcenna. Detektyw Reed zrobił się cały czerwony ze złości. Z trudem się powstrzymywałam przed śmiechem. Puściłam mu oczko uśmiechając się przy tym wrednie, po czym udałam się na zewnątrz budynku. Skoro jestem wolna, mogę spożytkować swój cenny czas na coś, co mnie uszczęśliwi i pomoże przetrwać ten pojebany dzień.
Wolność. Tak właśnie się teraz czułam. W budynku byłam niczym ptak uwięziony w klatce. Tutaj, na zewnątrz jest zupełnie inaczej. Wiem, że jeszcze nie skończyłam pracy, a wręcz przeciwnie, dopiero zaczęłam swoją niedolę, jednak to nie oznaczało, iż nie mogłam nacieszyć się chwilą spokoju. Na dworze nie było zbyt ciepło. Momentalnie przeszły mnie ciarki. Zimny wiatr delikatnie muskał moją skórę. Ja jednak byłam już do tego przyzwyczajona. Narzuciłam na głowę kaptur, po czym sięgnęłam do kieszeni po jednego. Odpaliłam papierosa, zaciągając się przy tym jego dymem. Moje płuca mogły odetchnąć z ulgą. Rozkoszowałam się tą chwilą. Schowałam prawą dłoń do kieszeni, a lewą operowałam przy moim małym szczęściu. Od razu poczułam się lepiej. Niestety to co dobre szybko się kończy. Postanowiłam więc odpalić jeszcze jednego.
Oglądałam tak znane mi za dzieciaka miasto, zaciągając się dymem. Trochę się tu pozmieniało od czasów mojej ostatniej wizyty. Właściwie to niewiele razy miałam okazję w ogóle ujrzeć tę jego część. Zazwyczaj byłam uwiązana do domu i nie miałam prawa się stamtąd ruszać. Raz na jakiś czas jechaliśmy do wujka Hanka. Moi rodzice próbowali zgrywać przed nim takich troskliwych i kochających... Ja jednak nigdy im nie wybaczę tego, jak mnie skrzywdzili. To od nich zaczęły się moje problemy. Potem było tylko gorzej. Teraz może udało mi się wyrwać z ich szponów, lecz to, co zrobili na zawsze zostanie w mojej pamięci. Żeby tylko tam...
Miałam już dość. Stwierdziłam, iż lepiej będzie, jak wrócę. Mimo wszystko jestem w pracy. Co prawda na razie nie mam nic do roboty, jednak powinnam siedzieć na swoim miejscu i czekać na polecenia. Choć nic się nie stanie, jak jeszcze szybko wstąpię do bufetu po kawę. Tak, to dobry pomysł. W połączeniu z nikotyną zadziała jeszcze lepiej a mój humor znacznie się poprawi. Może to będzie tylko chwilowy efekt, lecz zawsze lepsze to niż nic.
Rzuciłam na ziemię spalonego papierosa, po czym zdeptałam go i ruszyłam do środka. Przechodząc przez korytarze wreszcie dotarłam do celu. Weszłam do jadalni, niemalże od razu ruszając w stronę ekspresu. Podczas, gdy urządzenie przygotowywało mi napój czyiś głos wyrwał mnie z zamyślenia.
- Widzę, że ktoś jeszcze się tu obija - zaśmiał się. Odwróciłam się w jego stronę, by spostrzec, że w kącie siedział mój wujek. Na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - Albo po prostu nie ma nic do roboty.
- Aż tak to widać? - zapytałam kręcąc rozbawiona głową. Odebrałam swój napój dosiadając się do niego.
- Wiesz, wątpię w to, byś bez powodu się tutaj kręciła - zauważył.
- Racja.
Obydwoje siedzieliśmy tak chwilę w ciszy. Zaczęłam delektować się smakiem kawy z mlekiem. Co ja bym bez niej zrobiła... Jedna z najlepszych rzeczy, jakie istnieją na tym cholernym świecie. Jakimś prawem nadal utrzymuje mnie przy życiu. Gdyby nie kawa czy papierosy, już dawno popadłabym w obłęd. Co prawda teraz także ledwo nad sobą panuję, jednak daję radę.
- Opowiadaj, co u ciebie - zaczął Hank wyrywając mnie z zamyślenia. Odstawiłam kubek na stół zaciskając na nim swoje dłonie. - Zgaduję, że dostałaś pracę, skoro nadal tu jesteś.
- Tak, przyjęli mnie. A to tylko i wyłącznie twoja zasługa wujku - powiedziałam posyłając mu wdzięczny uśmiech.
- Drobiazg Lucy - rzucił, po czym dodał - Choć to także twoja zasługa. Twoje umiejętności zostały zauważone.
- Ta... Chyba są aż za dobre - wybełkotałam w myślach wracając do wydarzeń sprzed mojej oficjalnej służby. Na samo wspomnienie skrzywiłam się. Nie umknęło to uwadze wujka.
- Dlaczego tak mówisz? Coś się stało? - dopytywał nie rozumiejąc mojego nagłego pogorszenia humoru. Ja tylko westchnęłam ciężko.
- Nie uwierzysz, z kim przyszło mi pracować - prychnęłam - Miałam z nim styczność już wczoraj, dupek jeden.
- Chyba się już domyślam o kogo chodzi... - wybełkotał, a jego wyraz twarzy także zmienił się w grymas.
- Jest to niejaki detektyw Reed - powiedziałam - Wredny, chamski, arogancki chuj.
- Współczuję ci dziecko. Chyba gorzej trafić nie mogłaś - odparł, a ja upiłam łyk kawy.
- Niestety jestem na niego skazana. Jak nie będziemy ze sobą współpracować, oboje stracimy pracę - oznajmiłam, opierając swoją głowę o rękę - Jak mam wytrzymać z nim przez miesiąc, skoro już niespełna minuta w jego obecności doprowadza mnie do szału?
- Co prawda jest wielkim chujem, i nie tylko, ale trzeba mu przyznać, skurwiel ma umiejętności - stwierdził.
- To dla mnie żadne pocieszenie - wybełkotałam załamana.
- Wiem o tym. Zdaję sobie sprawę. Jednak kto da radę jak nie ty? Jest z ciebie kawał silnej baby, widać to niemalże na pierwszy rzut oka - rzucił klepiąc mnie delikatnie po ramieniu. Powoli podniósł się ze swojego miejsca. Ja tylko spojrzałam na niego zawiedziona.
- Idziesz już? - zapytałam wzdychając ciężko.
- Tak... Wybacz mi, praca wzywa - oznajmił, po czym dodał - Spotkamy się później. Będę na ciebie czekać.
- To do później - rzuciłam, a wtedy właśnie do pomieszczenia wszedł mój partner z pracy. Zgromił nas dwoje wzrokiem, ruszając w stronę ekspresu. Czyli jednak się ruszył po tę kawę...
- Chyba lepiej trafić nie mogłem - rzucił sarkastycznie krzywiąc się na nasz widok - Mamy dziś jakiś zlot debili czy jak?
- Uważaj na słowa Gavin. Ja nie będę wiecznie taki miły - ostrzegł go - Kiedyś ci się oberwie.
- Uwaga, bo się boję jakiegoś pijaczyny - prychnął - Co? Dziś znowu pod wpływem jesteś? Dziwię się, że Fowler jeszcze ciebie nie wywalił, za to mi grozi dyscyplinarką na każdym kroku.
Tymi słowami zdenerwował mnie do granic możliwości. Owszem, może mnie wyzywać, ale niech tylko powie jedno złe słowo na mojego wujka... Nie będę się powstrzymywać. Wkurzona podniosłam się z miejsca, powoli ruszając w jego kierunku.
- Nie waż się mówić tak o moim wujku, chujku jeden - wycedziłam przez zęby, na co ten wytrzeszczył swoje oczy.
- Czekaj... To wy jesteście rodziną? - rzucił, na co się roześmiał.
- To moja siostrzenica, więc radziłbym ci uważać na to, co mówisz i robisz - warkął Hank stając w mojej obronie.
- No tak... Nie bez powodu da się zauważyć podobieństwo między wami - odparł, odbierając swój napój - Co? Może ty też łazisz po barach schlać się w cztery dupy, a potem pod wpływem przychodzisz do pracy?
- Odwal się frajerze - rzuciłam oburzona.
- Zamiast szukać zaczepki i wymyślać niestworzone historyjki, zająłbyś się sobą. Rzadko kiedy przychodzisz do pracy na czas. A teraz wybacz, robota wzywa. Nie mam czasu na jakieś słowne, dziecinne przepychanki - zarzucił mu, po czym opuścił pomieszczenie, nie mając zamiaru wdawać się z nim w kłótnie.
- Pierdol się Anderson - wysyczał. On także udał się w swoim kierunku z napojem w dłoni. Przed drzwiami zatrzymał się jednak ukradkiem zerkając w moją stronę. - Idziesz lalka?
- Nie jestem żadną lalką, dupku - wycedziłam.
- Nieważne - rzucił, po czym dodał - Jeżeli nie chcesz stracić pracy, radziłbym ci wrócić na swoje miejsce, a nie szlajać się gdzieś po okolicy i palić.
Teraz mnie zatkao. Skąd to wie? Obserwował mnie? Nie, to byłoby niemożliwe. Był zbyt bardzo pochłonięty tymi przeklętymi raportami. A może zdradza mnie zapach? To byłoby najbardziej prawdopodobne. Choć z drugiej strony Hank zwróciłby mi uwagę.
- Nie zapominaj o tym, że to działa w dwie strony - przypomniałam mu - Na twoim miejscu nie robiłabym tego.
- Niech cię szlag... - wybełkotał.
Nie mając nic innego do roboty wróciłam wraz z nim do naszego biura. Usiadłam przy biurku, rozglądając się przy tym po pomieszczeniu. Gavin natomiast był zajęty piciem kawy i dalszym wypełnianiem raportów. Żadne z nas nie odezwało się do siebie ani słowem. Z pozoru niewinna wymiana zdań momentalnie przerodziłaby się w wojnę. Nie da się ukryć, iż oboje żywimy do siebie ogromną nienawiścią. Tym trudniej będzie nam razem pracować...
Ukradkiem także zerkałam w kierunku jego osoby. Był ode mnie wyraźnie starszy. Chyba wiele przeszedł w pracy, a na pewno w życiu. Przez jego nos przebiegała charakterystyczna blizna. Ma ciemne, brązowe, podkrążone oczy. Pewnie nie sypia zbyt dobrze. Być może jest to spowodowane zbyt dużą dawką kofeiny. Zdążyłam zauważyć, że on, tak jak ja uwielbia kawę. Ma także ciemnobrązowe, niemalże czarne włosy i ciemny zarost. Muszę przywyknąć do jego osoby. On niestety mi tego w ogóle nie ułatwia. Dobrze, iż nie zauważył, że go obserwuję. Pewnie rzuciłby jakimś wrednym komentarzem. Nie chcąc się więcej narażać odwróciłam swój wzrok w stronę mojego komputera. Starałam się znaleźć sobie jakieś zajęcie.
- Nareszcie... Skończone - wydukał, przeciągając się na krześle - Nienawidzę wypisywać tego gówna.
- Najgorsza część naszej pracy - stwierdziłam - Też mnie to wkurwiało.
- Nikt nie pytał ciebie o zdanie - fuknął na mnie podnosząc się z miejsca. Ja tylko zerknęłam na niego zdezorientowana.
- To po co się w ogóle odzywałeś? - zapytałam, kompletnie nierozumiejąc jego zachowania.
- A co, już nawet odezwać się nie można? - warknął na mnie, biorąc wypełnione dokumenty pod pachę - Idę to odnieść. Zaraz wracam. Nie waż się grzebać w moich rzeczach.
- Nawet mi to przez myśl nie przeszło - odparłam krzywiąc się. On tylko zgromił mnie wzrokiem, a następnie ruszył w swoją stronę.
Ja pierdolę... Co za dzień. Mam nadzieję, że szybko się skończy, na co się niestety nie zapowiada. Zawsze pod górkę...
Witam was moi kochani w kolejnym rozdziale! Wiem, pewnie jakość wciąż niezbyt zachwyca, ale początki zawsze są bardziej... Drętwe. W końcu akcja dopiero się zaczyna. Gwarantuję wam jednak, że jeszcze wiele się wydarzy!
Spodobało wam się? Mam nadzieję, że jesteście choć w maleńkim stopniu zadowoleni. Piszcie co myślicie o historii w komentarzach! Jestem ciekawa waszych opinii! Nie bójcie się także krytykować. Wiem, że praca pewnie nie jest idealna, dlatego chcę, byście czytali ją z przyjemnością. Do tego jednak potrzebuję waszych uwag.
A tymczasem co... Będziemy się już ze sobą żegnać. To do następnego moje misiaki!
Kocham! ❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top