Rozdział 18: "Echo przeszłości"

Podczas, gdy ja przeszukiwałam telefon Michaela, Reed zajęty był ustalaniem faktów dotyczących denatki. Na szczęście media społecznościowe potrafią w tym pomóc. W końcu w dzisiejszych czasach niemalże każdy wrzuca do sieci dosłownie wszystko; od jakichś pierdół i postów o tym, jak minął im dzień, po zdjęcia swoje, najbliższych czy też miejsc, jakie odwiedzili, jak i informacje osobiste, takie jak miejsce zamieszkania, wykształcenie, zakład pracy, status związku i nie tylko. Wystarczy tylko wyszukać profil naszego delikwenta, a on część istotnych informacji podaje nam jak na tacy.

Dzięki temu poznaliśmy tożsamość rodziców kobiet. I nie ukrywam, po ich sposobie bycia, jaki prezentują na zdjęciach oraz po tym, jak wymieniali się komentarzami od razu widać, że to nadęte buce, które w głowie nie mają niczego innego, poza kasą. Jak ja gardzę takimi ludźmi...

Znaleźliśmy również informację, gdzie pracowała kobieta. Była wielką panią prezes prestiżowej firmy, która przynosiła ogromne zyski. Wszystko wskazywało więc na to, że pieniędzy dorobiła się sama. Miała również dobre relacje ze swoimi pracownikami. Nie obnosiła się ze swoim stanowiskiem, mało tego. Pracowała łeb w łeb z zespołem, niejednokrotnie im pomagając. W pracy więc nie mogła mieć wrogów. Przynajmniej wszystko na to wskazuje.

A jak jest faktycznie, okaże się dopiero, gdy przeprowadzimy rozmowę.

Mi natomiast udało się znaleźć naprawdę długą listę nękań i szantaży, a każde z nich podpisane inicjałami R. W. Skrywały one niejednokrotnie okropne treści, od wyłudzeń i żądań pieniędzy w zamian za milczenie, po wyzwiska, a nawet groźby śmierci, jeżeli nie odczepi się od ich rodziny, a konkretniej wiadomo kogo. Zawierały nawet zdjęcia robione z ukrycia. Początkowo wyglądało na to, że uległ jej i płacił, ale kobiecie było wiecznie mało i za wszelką cenę chciała go pogrążyć. Znalazłam nawet pytania o to, jak się czuje po nalocie policji. Ta to dopiero jest bezczelna... Ewidentnie z tego miejsca możemy założyć jej sprawę, a z tych przewinień nazbiera się całkiem niezła sumka. Oczywiście to nie wynagrodzi mu nerwów i bólu, ale przynajmniej ta żmija dostanie za swoje.

- Spójrz tylko na to - odparłam, podając mu telefon. Gavin przejął go ode mnie, uważnie przeglądając treści wszystkich wiadomości, których na przestrzeni lat nazbierało się od groma. Pokręciłam głową z obrzydzeniem. - Jaką trzeba być zawziętą suką...

- Nie ukrywam, sporo tego - przyznał, ewidentnie zaskoczony, że Rosalie tak skrupulatnie starała się zniszczyć mu życie i zrównać z ziemią - Z takim materiałem to nawet kasa nie wybroni jej przed odsiadką.

- Ani zamożni rodzice - dodałam, czując obrzydzenie na samą myśl o tych ludziach.

- Ciekawe, jak nam to wszystko wytłumaczy - prychnął pod nosem, brnąc dalej przez stos wiadomości - Musi mieć jakąś dobrą wymówkę.

- Wątpię, by w ogóle chciało się jej wymyślać jakieś kłamstwo, skoro od samego początku pokazywała swoją pogardę do niego - stwierdziłam, a on mi tylko przytaknął.

Byłam niezwykle ciekawa co kryje się za tą sprawą. Póki co coraz więcej grzeszków Rose wychodzi na jaw, a zapewne to nie wszystkie jej przewinienia. Zaczęłam naprawdę współczuć nie tylko Michaelowi, lecz także i Mii. Jak widać nawet rodzina nie cofnie się przed niczym. Niby powinny być sobie najbliższe, bo przecież więzy krwi do tego zobowiązują, a jednak uprzykrzała jej życie, odbierając szczęście. Zaczęło mnie jednak zastanawiać jedno... Dlaczego więc ona jej pomagała i zamieniała się rolami? Zaczynam szczerze wątpić, że robiła to z dobrej woli.

Co jeszcze masz na sumieniu, Rose? A może wcale nie jesteś tym, za kogo się podajesz?

- Ewidentnie jutro będzie czekał nas cholernie ciężki dzień - zauważył, leniwie opadając na blat biurka.

- Przynajmniej nie będziemy narzekać na nudę - odparłam, starając się znaleźć jakiekolwiek pozytywy tej sytuacji. Spojrzałam na niego, uśmiechając się złośliwie. - No, chyba że wolisz wypełniać papierkową robotę.

- Powariowałaś? Nigdy w życiu - rzucił oburzony, na co się zaśmiałam. Niestety obydwoje wiedzieliśmy, że i tak nas to czeka. - Poza tym już i tak znów mamy masę roboty z raportami, a te raczej same się nie wypełnią.

- Eh, racja - bąknęłam znurzona - Może sprawa wciąż jest w toku, ale warto byłoby już teraz uzupełnić to, co udało nam się ustalić i zdziałać, póki to świeży temat. Później będzie mniej wypełniania, a do jutra mogłyby nam umknąć jakieś istotne szczegóły.

Powoli kończył nam się czas, ale wspólnymi siłami udało nam się nadrobić wypisywanie. Niestety wciąż nie mieliśmy wieści od techników, ale zapewne jutro dowiemy się już co i jak. Westchnęłam ciężko, mozolnie przeciągając się na krześle. Kolejny dzień właśnie mijał, a ja mogłam odpocząć. Cóż... Przynajmniej w teorii. Zapewne znowu nie będę wiedziała, co ze sobą zrobić, a przez nadmiar wolnego czasu wrócą wszelkie najgorsze myśli, doprowadzając mnie do szału. Niby funkcjonuję na oparach już od dawna, a jednak wciąż do tego nie przywykłam. Ciekawe jak długo jeszcze będę w stanie to znosić. Nie jestem przecież niezniszczalna. Wreszcie przekroczę granicę, a wtedy nie będzie już drogi powrotnej.

Mimo to starałam się nie myśleć o tym, co będzie. Powinnam się skupić na tym, co dzieje się teraz. Zająć umysł naszą dzisiejszą sprawą. Może uda mi się wpaść na jakiś trop. Musi. Nie mając już nic więcej do zrobienia obydwoje zebraliśmy swoje rzeczy, kierując się w stronę wyjścia z komisariatu. Pożegnałam się z tymi, co jeszcze byli w pracy i kończyli swoją część roboty, po czym razem z Reedem wyszliśmy na zewnątrz.

- Kolejny dzień za nami, co? - rzucił, korzystając z okazji, by sobie zapalić. Ja oczywiście nie pozostałam dłużna i również poszłam w jego ślady.

- Na to by wyglądało - stwierdziłam, sięgając do kieszeni po paczkę papierosów.

Wyciągnęłam z niej jednego, odpalając go szybko. Zaciągnęłam się dymem, przymykając przy tym oczy. Poczułam się tak błogo, chociaż przez tą chwilę.

- Chyba to się stanie naszą tradycją - odparł rozbawiony, na co i ja się zaśmiałam.

- Dzień bez fajki, to dzień stracony - zaznaczyłam, dodając po chwili - I bez dobrej kawy, rzecz jasna.

- Zgadzam się z tobą w stu procentach, lalka - powiedział, oczywiście nie mogąc się powstrzymać przed użyciem tego słowa.

- Dobrze, że się ze sobą rozumiemy, dupku - wyznałam, grając w jego grę. Ten tylko uśmiechnął się cwaniacko.

Wzięłam kolejny wdech nikotyny, wypełniając dymem swoje płuca. Spojrzałam na niebo, na którym już dawno znajdywały się gwiazdy wraz z księżycem. Nie było na nim ani jednej chmurki, przez co mogłam nacieszyć swoje oczy pięknem nocy. Ku mojemu zdziwieniu nie było aż tak zimno. Lubię podziwiać widoki o tej porze dnia. Wieczór posiada swój unikalny urok. Na moment na moją twarz wkradł się uśmiech, lecz szybko jednak zniknął. To właśnie teraz demony zaczną budzić się ze snu, po raz kolejny zatruwając mi życie.

- Co myślisz o naszej sprawie? - wypalił nagle, za co byłam mu wdzięczna. Sprowadził moje myśli na inne tory.

- A co mam myśleć? - zapytałam, wyrwana z mojego transu.

- No nie wiem. Ciebie się pytam - stwierdził, wzruszając przy tym ramionami - Masz jakieś swoje spekulacje?

- Trochę za wcześnie, by móc wysnuć jakieś wnioski. Potrzebujemy więcej informacji - bąknęłam, krzyżując swoje ręce. Zaczęłam się zastanawiać nad tym wszystkim. - Na pewno nie podoba mi się siostra denatki. Ewidentnie ma coś na sumieniu. Jeszcze te fałszywe zeznania i skierowanie winy na byłego partnera. Zresztą obecny też jest jakiś dziwny... Ale może to Rose miała na niego taki wpływ.

- Trzeba będzie ją przycisnąć, to pewne - zaznaczył - Dobrze byłoby też pogadać z Nicolasem, ale bez żadnych świadków. Rodzice wątpię, by wiedzieli coś więcej, choć nawet jeśli to i tak powinniśmy poinformować ich o tragedii. Cholera, przecież to nasz obowiązek.

- Racja, ale najpierw poczekajmy na wyniki badań. Musimy mieć pełny obraz sytuacji - odparłam - Będziemy mogli też złożyć wizytę w jej firmie. Skoro była tak blisko z pracownikami, to może coś będą wiedzieć więcej?

- Albo się okaże, że nie była wcale taka miła i pomocna, za jaką siebie podawała w mediach... - wydukał, marszcząc przy tym brwi.

- Nie... - bąknęłam, spoglądając na niego - Wątpię w to. Wydaje się być dobrą duszą. Skrzywdzoną przez najbliższych. Ale natury nie da się ot tak zmienić, czy oszukać. Nie sądzę, by miała tam jakichś wrogów, czy konflikt z kimkolwiek.

- A jednak, ktoś ją na tyle nienawidził, że postanowił ją zabić - przyznał, wzdychając ciężko.

- Nasza w tym głowa, by ustalić kim była ta osoba i zaciągnąć ją przed wymiar sprawiedliwości - powiedziałam, zaciskając dłonie w pięści. Czułam, jak wzbiera we mnie złość.

- To tylko kwestia czasu - wyznał, na co przytaknęłam mu skinieniem głowy.

Obydwoje skończyliśmy palić. Wiedziałam, że to pora, by wracać do domu. Niezbyt mi się to uśmiechało, ale zdecydowanie bardziej wolałam być w bezpiecznym miejscu, niż w mieście, nocą, w dodatku sama. Aż mnie ciarki przeszły na samą myśl o tym, jakie zło może się tam na mnie czaić. Mam tylko nadzieję, że uda mi się utrzymać emocje na wodzy, co przy nadmiarze wolnego czasu może być nie lada wyzwaniem. To właśnie wtedy nieprzyjemne wspomnienia zaczynają atakować jakby ze zdwojoną siłą, trawiąc żywcem twoją duszę...

- Może tym razem skusisz się na podwózkę? - zapytał, sięgając po kluczyki od swojego pojazdu.

- Nie, mam już zorganizowany transport - skłamałam, uśmiechając się nerwowo - Ale mimo wszystko dzięki.

- Cóż, skoro tak... - wydukał nieco zakłopotany, po czym zmierzył mnie swoim wzrokiem - Mam tylko nadzieję, że faktycznie ktoś po ciebie podjedzie, albo że zabierzesz się z Hankiem, a nie że będziesz wracała samotnie o tej porze do domu. Dobrze wiesz, że to-

- Tak, wiem. Nie musisz mi o tym przypominać - rzuciłam, przewracając przy tym oczami.

Udawałam, że mnie to nie rusza, choć w głębi siebie czułam dyskomfort, ilekroć pomyślałam o tym, co mogłoby mi się przydarzyć. Mimo to chciałam walczyć ze strachem. Nie jestem w końcu słaba. Dam sobie radę.

- Ja nie... - bąknął, na co pokręcił tylko głową wzdychając ciężko - Mniejsza.

- To co? Do jutra? - spytałam, zerkając na niego.

- Do jutra - odpowiedział, dodając na odchodne - Dzięki za dziś. Jednak praca z tobą to wcale nie takie zło wcielone.

- Jeszcze zdążę urządzić ci prawdziwe piekło na ziemi - rzuciłam rozbawiona, na co ten wzruszył ramionami.

- Przynajmniej w piekle jest gorąco - odparł, puszczając mi oczko. Już miał ruszyć w stronę swojego auta, gdy jednak zatrzymał się jeszcze na chwilę. Odwrócił się w moim kierunku, biorąc głęboki oddech. - Uważaj na siebie.

Obserwowałam, jak Gavin wsiada do samochodu, po czym opuszcza teren komisariatu, znikając tuż za rogiem. Ja tylko westchnęłam ciężko, zastanawiając się na jaką jeszcze głupotę wpadnę.

Cieszyłam się, że Reed nie zorientował się, że kłamię w kwestii transportu. Prawdę rzecz mówiąc to Hank już od jakiejś godziny jest w domu. Napisał mi, bym dała znać jak skończę i czy ma po mnie przyjechać. Oczywiście odmówiłam pomocy, twierdząc, że potrzebuję się przewietrzyć i pozbierać myśli. W rzeczywistości nie chciałam wcale wracać pieszo, jednak moja upartość nie dawała za wygraną. Chciałam móc się uwolnić od moich lęków. Udowodnić sobie, że potrafię. Że nie jestem taka słaba. Nie mogę sobie na to pozwolić. Wpajam sobie wciąż, że muszę radzić sobie sama. Że nie mam prawa się bać. Postanowiłam porzucić wszystko to, co złe. Wyrzec się emocji. Niestety czułam, że w tym wypadku przegrywam walkę sama ze sobą, do czego nie chciałam się przyznać. W końcu co sobie pomyślą inni. Co ja mam o sobie myśleć. Nie jestem przecież nieudacznikiem.

Mimo to mijały kolejne minuty, a ja stałam tak przed komisariatem, nie mogąc się ruszyć. Czułam się sparaliżowana, ale też nie chciałam się cofać ani prosić nikogo o pomoc. Jestem w końcu dorosła. Przełamanie się, by wykonać ten pierwszy krok wydawało się kompletnie niewykonalne, dlatego czekałam tak z nadzieją, że jednak pokonam moje demony. Łudziłam się, że jeszcze sobie poradzę. Nie chciałam się przyznać, że potrzebuję pomocy, zwłaszcza po tym, co mnie ostatnio spotkało.

Stwierdziłam, że może chociaż skorzystam z okazji i sobie zapalę, skoro i tak nie potrafię wykonać żadnego ruchu. Już miałam sięgnąć po paczkę papierosów, kiedy to usłyszałam czyiś głos za sobą.

- A ty jeszcze tutaj, Lucy? - zapytał się Connor.

Byłam tak pochłonięta myślami, że prawie podskoczyłam w miejscu. Odwróciłam się w jego kierunku, by zobaczyć tę charakterystyczną dla androidów kamienną twarz, nie wyrażającą żadnych emocji.

Pod tym względem wam cholernie zazdroszczę. Ile bym dała, by pozbyć się swoich uczuć i być prawdziwie wolną...

- Z tego, co mi wiadomo, to razem z detektywem Reedem zakończyliście pracę dokładnie czterdzieści siedem minut temu - zaznaczył, lustrując mnie swoim wzrokiem.

- Tak, faktycznie, tylko... - bąknęłam, gorączkowo szukając w głowie jakiejkolwiek wymówki. Złapałam się nerwowo za ramię, wbijając swój wzrok w ziemię.

- Czy wszystko w porządku? - dopytywał, widząc moje dziwne zachowanie. Na moje nieszczęście wie o mnie dużo więcej, niż chciałabym mu pokazać.

Podszedł ostrożnie bliżej mnie, wyciągając niepewnie swoją dłoń. Ostatecznie chwycił mnie za ramię, przyglądając się uważnie mojej twarzy. On natomiast pozostawał bez zmian. Zarówno ton głosu, jak i jego mimika nie sugerowały zmartwienia. Prawdę rzecz biorąc to nie okazywał żadnych emocji, co na dłuższą metę wydawało mi się wręcz przerażającym. Jedynie jego odpowiednio dobrane słowa mogły mi naznaczyć, że jednak gdzieś tam się przejął.

- Wyglądasz na zdenerwowaną. Zupełnie jakbyś czegoś się bała - kontynuował, a ja miałam wrażenie, że czyta mnie jak otwartą książkę. Pieprzone androidy... - Twój poziom stresu jest nienaturalnie wysoki.

- Wydaje ci się - rzuciłam, machając bagatelizująco ręką. Oczywiście on nie zamierzał odpuszczać.

- Wiem, co widzę - zapierał się, po czym zaczął tłumaczyć - Oprócz tego, że potrafię skanować zarówno androidy, jak i ludzi oraz rozpoznać, kiedy kłamią jak z nut, a kiedy mówią całą prawdę, to jestem jeszcze wyposażony w moduł, który pozwala mi ocenić poziom stresu drugiej osoby. Jest to przydatne przy przesłuchaniu, w celu dobrania odpowiednich metod jak i podejścia, ale jak widać mogę z niego zrobić użytek nawet w tej chwili.

- Tak, wiem... W końcu jesteście tacy idealni i potraficie o wiele więcej, niż zwykli ludzie... - wydukałam, czując jak narasta we mnie irytacja.

To nie tak, że żywię urazę typowo do Connora. Mimo wszystko wydaje się być nawet w porządnym, choć czasem bywa irytujący. Wiem jednak, że nie mówi tego tylko po to, by mi dopiec i pokazać, że jest lepszy. Będąc szczerą, to chyba im po prostu... Zazdroszczę? W końcu my, ludzie, niejednokrotnie harujemy jak głupki, byleby pozyskać jakąś pracę i wiedzę, a ostatecznie i tak ledwo wiążemy koniec z końcem, natomiast androidy... One tak naprawdę nie muszą nic robić. Są jak chodzące encyklopedie. Wiedzą wszystko najlepiej. Mają wgląd w naszą duszę, a jednocześnie nie okazują żadnych emocji. Są szybkie, silne, inteligentne... Niemalże bez żadnej skazy, czy wady. To stworzenia idealne, które przebijają nas w każdej możliwej konkurencji, miażdżąc jak jakiegoś nic nie wartego robala. A my? Mamy blizny, trudne doświadczenia. Niejednokrotnie popełniamy błędy, których oni nigdy by nie popełnili. Są od nas lepsi we wszystkim.

- Mi wcale nie o to chodziło. Nie chciałem, byś tak to odebrała - oznajmił, na co ja tylko westchnęłam ciężko.

- Wiem, Connor, wiem... - bąknęłam, przymykając swoje oczy. Ułożyłam dłoń na czole, kręcąc przy tym głową. Wreszcie spojrzałam na niego, czując się głupio. - Ale tak właśnie jest. Jesteście od nas lepsi i nic dziwnego, że zajmujecie nasze miejsca.

- Muszę się z tym stwierdzeniem zgodzić - odparł, na co wywróciłam wzrokiem. Szybko jednak powrócił do tematu. - Ale nie o tym chciałem porozmawiać. Zresztą nie odpowiedziałaś mi na wcześniejsze pytanie.

Zamilkłam. Chciałam jakoś zebrać myśli i przedstawić mu jakąś w miarę wiarygodną wymówkę, byleby odpuścił mi ten temat. On jednak wyczuł moje zamiary i nim cokolwiek z siebie wydusiłam, zdążył mnie uprzedzić.

- Tylko szczerze, bo ewidentnie coś kombinujesz - stwierdził, marszcząc brwi. Ja tylko spojrzałam się na niego pytająco, uchylając nieznacznie swoje usta. - I nie, nie przejdzie nawet "nic mi nie jest" czy inne "wydaje ci się". Coś jest na rzeczy, a mnie nie oszukasz.

- Ale serio, wszystko gra - powiedziałam, siląc się na uśmiech. Widziałam, że mi nie wierzy i szczerze? Nawet ja sobie bym nie uwierzyła. Śmierdzi kłamstwem na kilometr, albo i dalej.

Zaczęłam się zastanawiać, jak przenieść rozmowę na inny temat. Głupio mi było przyznać przed samą sobą, że zaczęłam bać się ciemności, a samotne spacery nocą, gdy ktoś może mnie zaatakować przyprawiają mnie o skręty żołądka. Już na samą myśl o tym czuję, jak zaczynam panikować i tylko cudem utrzymuję resztki poszarpanych emocji na wodzy, nie tracąc przy tym głowy.

- W ogóle to co ty tu jeszcze robisz? - wypaliłam nagle, licząc że załapie i będzie kontynuował ten wątek. To moja jedyna deska ratunku. Muszę odwrócić jakoś jego uwagę. - Słyszałam, że już skończyliście pracę na dziś. Hank od dawna jest w domu.

- W przeciwieństwie do ludzi nie czuję zmęczenia i nie muszę odpoczywać, a kiedy nie ma dla mnie żadnych zadań, przechodzę w tryb spoczynku - poinformował.

- Też chciałabym móc się czasem wylogować z życia... - wyszeptałam sama do siebie, lecz Connor również to usłyszał.

- A czy przypadkiem sen nie działa u was na podobnej zasadzie? - zapytał, na co ja tylko przytaknęłam mu.

- W sumie to i tak i nie - doprecyzowałam, po czym spojrzałam na niego, krzyżując swoje ręce - Ale nadal nie wiem co jeszcze robisz na posterunku.

Connor wydał się jakby być tym pytaniem zakłopotany. Choć może teraz to ja usilnie próbuję znaleźć w nim jakiekolwiek oznaki człowieczeństwa, by poczuć się mniej samotnie?

- Zostałem oddelegowany przez CyberLife, i właściwie to nie mam dokąd się udać. Albo spędzam noc na komisariacie, albo wracam do firmy, jeżeli tylko dostanę taki prykaz - poinformował, a ja tylko chwyciłam się za brodę, uciekając wzrokiem gdzieś na bok.

- W sumie ma to sens... - przyznałam.

- A teraz wracając - rzucił. Oczywiście, że nie odpuścił tematu... - Czemu tu jesteś? Nie wracasz do domu? Podobno mieszkasz z Hankiem, więc masz gdzie się podziać.

- Tak, to prawda, tylko... - przyznałam, wzdychając ciężko. Opatuliłam się ramionami, wpatrując się w niebo. - Jakoś tak nie mogę się zebrać do powrotu.

- Może zadzwoń do swojego wujka? Jestem pewien, że przyjedzie ciebie odebrać - zaproponował.

- Właściwie to Hank już się pytał, czy ma się tu zjawić, ale odmówiłam - oznajmiłam.

- Dlaczego?

- Bo nie chcę go niepotrzebnie fatygować - wyjaśniłam, spoglądając na niego.

- Dla niego to nie byłby kłopot. Widać, że jesteście sobie bliscy, choć czasem w dziwny sposób to sobie okazujecie - zauważył, a ja tylko zaśmiałam się cicho - Ale skoro nie, to może chociaż wezwać ci taksówkę?

- Nie, nie - bąknęłam - Właściwie to chciałam się przejść. Mam jeszcze wiele do nadrobienia. Może dla was dwadzieścia lat to nic, ale dla nas, ludzi, to szmat czasu jednak, wiesz?

- Rozumiem - stwierdził, przytakując mi - To dlaczego nadal tu stoisz?

- Ja... Sama nie wiem - rzuciłam, choć to nie do końca była prawda, z czego chyba Connor zdążył już zdać sobie sprawę. Na moje szczęście jednak nie drążył dalej tematu.

- Odprowadzić cię? - zapytał, a ja posłałam mu zdziwione spojrzenie - I tak nie mam co robić, czekam na jutrzejszy dzień, by zacząć pracę. A nocą miasta potrafią być niebezpieczne. Wciąż jest wysoki odsetek przestępst, w tym także tych, których ofiarami padają kobiety.

Na samą wzmiankę o tym poczułam, jakby ktoś wbijał mi szpilki w każdą możliwą część mojego ciała. Co prawda nie poczułam bólu, przynajmniej nie tego natury fizycznej, jednak dyskomfort psychiczny był nie do opisania. Miałam wrażenie, jakbym zaraz miała tu paść jak długa. Mimo iż doskonale zdawałam sobie sprawę z tego typu zagrożeń, to dopiero gdy usłyszałam to od kogoś innego, coś mną poruszyło. I to bardziej, niż bym tego chciała. Niestety doskonale wiem, jak to jest być ofiarą przestępstw seksualnych. Nikomu nie życzę, by przeszedł takie piekło. No, może jedynie tym bestiom, które zgotowały tak okrutny los innym.

- To, em... - wydukałam, śmiejąc się nerwowo, co nie umknęło jego uwadze - To całkiem dobry pomysł, ale nie chcę ci się narzucać.

- Sam zaproponowałem, że mógłbym ciebie odprowadzić - przypomniał - Poza tym i tak nie mam na ten moment żadnych zadań do wykonania, więc jeżeli chcesz, to mogę iść z tobą. W razie czego mógłbym zainterweniować, jeśli sprawy zaczęłyby się komplikować, a na horyzoncie pojawiło się zagrożenie.

Przez chwilę zastanawiałam się nad jego propozycją, i choć nie przyznam się do tego głośno, to o wiele bezpieczniej będę się czuła, jeśli Connor będzie mi towarzyszył. Widząc, że nie jestem sama większość ewentualnych delikwentów powinna sobie mnie odpuścić, a jeśli jednak by się pokusił o zaczepki, to on wysłałby go z powrotem tam, skąd przybył. Wciąż, uparcie chciałam stać przy swoim. Nawet jeśli ostatecznie spędziłabym tutaj całą noc. Nienawidzę prosić kogokolwiek o pomoc bądź też drobną przysługę.

Nie mogę sobie na to pozwolić. Już i tak pokazałam się od tej słabej strony, z czego nie jestem dumna. Muszę sobie przypomnieć, co się dzieje, kiedy zaczynam odwalać. Nie daruję sobie tak karygodnego błędu.

- Oczywiście nie zmuszam, to była tylko sugestia. Choć nalegam, byś ją rozważyła - mówił, a ja miałam kompletny mętlik w głowie.

Z jednej strony bardzo tego chciałam, z drugiej zaś miałam ochotę go spławić i przegnać jak najdalej. Ale... No właśnie. Przecież nie zrobił niczego złego. Wcześniej dzisiejszego dnia to nawet mi pomógł, i nie ukrywam, zastanawiam się dlaczego to zrobił.

A może to będzie dobra okazja, by się go o to podpytać? Choć wciąż, nie odpuszczę sobie tego, że pozwalam sobie na tak karygodne zachowanie.

Musisz radzić sobie sama. Bez niczyjej pomocy. Tak, jak robiłaś to do tej pory.

Niestety poczułam, że komuś może na mnie zależeć, i że faktycznie się mną interesuje. Po raz kolejny zaczynam wierzyć w te wszystkie kłamstwa.

Wstydziłabyś się. Brzydzę się tobą.

- W sumie to... Czemu by nie - rzuciłam, wzruszając ramionami. Wymusiłam uśmiech, spoglądając tak na niego. - Być może przy okazji pomożesz mi rozwiązać nurtujące mnie sprawy.

Mówiąc to, ruszyłam prosto przed siebie. Szłam pewnym krokiem doskonale wiedząc, że ten, choć aktualnie zawieszony, wkrótce uda się za mną. Ciekawość z pewnością zwycięży to starcie.

- Zaczekaj! - krzyknął, niemalże od razu dorównując mi kroku. Zerknęłam na niego dyskretnie triumfalnym spojrzeniem, uśmiechając się pod nosem. - Jakie sprawy?

Pokręciłam rozbawiona głową. Nawet android dał się podejść. No ale trudno mu się dziwić, w końcu jest androidem detektywistycznym. Będzie chciał rozwiązać każdą jedną zagadkę, jaka stanie mu na drodze.

- Cóż, powiedz mi... - wydukałam, udając zastanowienie, lecz szybko jednak autentycznie zainteresowałam się tą sprawą - Wtedy, gdy próbowałam porozmawiać z Hankiem i przekonać go, że Gavin nic mi nie zrobił i niesłusznie na niego naskoczył...

- Ah, czyli o to ci chodzi - odparł, wkładając ręce do kieszeni marynarki.

- Zastanawiam się, dlaczego mi pomogłeś? - zapytałam prosto z mostu, przyglądając mu się z uwagą.

- Potwierdziłem tylko twoją wersję wydarzeń, która zresztą jest zgodna z prawdą - powiedział tak pewnie siebie, czym mnie zaskoczył.

Tylko mówi tak, by nie zrobić mi przykrości? Czy może faktycznie jego program nie wykrył w tej sytuacji drobnych zawirowań?

- Oczywiście to nie była cała prawda, ale ta część, którą powiedziałaś nie była również kłamstwem - dodał, a ja aż zachłysnęłam się. Spojrzałam na niego z lekka spanikowana.

A jednak. Przejrzał mnie.

- Wiem, że detektyw Reed faktycznie był zamieszany w tę sprawę, o którą pokłóciłaś się z porucznikiem - zaznaczył, a wtedy to myślałam, że serce mi zaraz stanie ze strachu. A co, jeśli on wie, co się wydarzyło? - Spokojnie, nie mam zamiaru dopytywać o szczegóły. Widzę, że nie chcesz o tym rozmawiać. Zdążyłem zauważyć, że ludzie w takich sytuacjach albo wymijają temat, albo się wściekają. Dokładnie w ten sam sposób działasz i ty.

Nie byłam w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Byłam w szoku. Nie sądziłam, że androidy są aż tak spostrzegawcze. W dodatku nie miałam pojęcia, że potrafią wejść w umysł człowieka i wyczytać znajdującą się w nim całą gamę najróżniejszych emocji. Zaczęłam trochę żałować, że zaczęłam z nim w ogóle rozmawiać. Nie dlatego, że jest chodzącym, plastikowym tosterem. Prawdę mówiąc to nie jest aż tak irytujący jak większość nich. Oczywiście ma również swoje za uszami, lecz z nim całkiem dobrze prowadzi mi się dialog. Bardziej zaczynam się bać, że wyciągnie na światło dzienne wszystkie moje brudy.

Mam tylko szczerą nadzieję, że na tym kończą się jego umiejętności, bo gdyby wyszło na jaw, że oprócz tych całych... Wgranych modułów, potrafi czytać w myślach, lub, co gorsza, zajrzeć do moich wspomnień, to byłabym spalona. A ja wróciłam tu, by zapomnieć i zacząć budować na nowo swoje życie, od podstaw, przeprowadzając absolutną rewolucję, a nie by roztrząsać przeszłość.

- Cisza z twojej strony jest wymowna, panno... Em, znaczy, Lucy - wydukał, poprawiając się, przy czym wyglądał na zakłopotanego. Poprawił swój krawat, a ja tylko westchnęłam ciężko. Spojrzałam na niego, chcąc zabrać głos, jednak nie wiedziałam co tak właściwie powinnam powiedzieć. Co chcę. - Uważam, że powinnaś o tym porozmawiać z porucznikiem. Domyślam się, że to nie jest łatwy temat, ale jako członek rodziny zasługuje na pewne wyjaśnienia.

- Wiem, że masz rację, jednak... To nie takie proste - przyznałam otwarcie, chowając dłonie w kieszenie spodni. Natrafiłam na niewielki kamień na chodniku, który niedbale kopnęłam.

- Wytłumacz mi... Dlaczego? - zapytał, nagle się zatrzymując. Zdezorientowana również stanęłam w miejscu. Dioda Connora zamrugała na żółto, by po chwili wrócić do spokojnego błękitu.

Wzięłam głęboki oddech. Liczyłam, że nie dojdzie do tego. Może nie rozmawiamy bezpośrednio o tej sprawie, ale to wcale nie oznacza, że jej nie poruszamy. Zresztą to już nawet nie tylko o to chodzi, co się wydarzyło, gdy mądra Lucy postanowiła ubrać się jak tania dziwka i samotnie udać się do klubu, by zapić swoje smutki. O nie... Tu chodziło o dużo dłuższą historię. Historię, którą chciałam wymazać. Oddałabym wszystko, by cały ten wielki rozdział usunąć ze swojego życiorysu, pozostawiając pustkę po tych dwudziestu latach istnego piekła na ziemi i licznych błędów.

Nie można ufać ludziom. Ale androidy nie są jednymi z nas. To maszyny. Wciąż, były tworzone na nasze podobieństwo. Czy więc także i im nie powinniśmy ufać, dla naszego bezpieczeństwa?

- To... Skomplikowane - odparłam, nerwowo zaciskając ręce - Czasem po prostu w życiu człowieka wydarzy się coś, o czym on nie chce pamiętać. Wspomnienia te są na tyle bolesne, iż ma się wrażenie, że za każdym razem palą nas tym samym, żywym ogniem, wciąż od nowa trawiąc naszą duszę. Niby nie powinno się mieć tajemnic, zwłaszcza jeśli komuś się ufa, ale... No właśnie. Nieraz jednak lepiej pewne sprawy zachować dla siebie, i tylko dla siebie.

- A nie sądzisz, że gdyby Hank wiedział, to mógłby ci jakoś pomóc? A na pewno miałby szansę ciebie zrozumieć - przyznał, a ja przechyliłam lekko głowę w zamyśleniu - Wasza relacja cierpi przez brak szczerości.

- Wątpię, by ktokolwiek był mnie w stanie zrozumieć - prychnęłam pod nosem, wspominając każdą jedną próbę, gdy szukałam pomocy. Zamiast wydostać się z dołka, wpadałam w jeszcze głębszą przepaść, lecz nigdy nie mogłam znaleźć się na samym dnie, a trwanie gdzieś pośrodku wykańczało mnie jeszcze bardziej.

- A próbowałaś? - zapytał, a ja posłałam mu zdezorientowane spojrzenie - Dałaś kiedyś komukolwiek szansę, by ciebie zrozumiał?

- Mhm - wysyczałam, krzyżując ręce na piersi. Powoli ruszyłam dalej przed siebie, a Connor był tuż obok mnie. - I żałuję, że to zrobiłam.

- Być może trafiłaś na nieodpowiednich ludzi - próbował mnie przekonać, a ja wybuchłam nerwowym śmiechem, przewracając przy tym oczami.

- Dobry żart - stwierdziłam rozbawiona - W takim razie trafiam tylko na takich, bo wciąż sytuacja zatacza koło, a ja mam wyrzuty, że nie potrafię polegać wyłącznie na sobie.

- Nie wszyscy są tacy źli - oznajmił, a ja machnęłam na to ręką. Mimo to on kontynuował swoją wypowiedź. - Hank jest twoim wujkiem. Macie ze sobą trochę wspólnego. Od jakiegoś czasu pracuję razem z nim i mimo, że ma cholernie cięty język i jest do bólu szczery, jak również uwielbia dogryzać i rzucać sarkazmem, to jednak z mojej obserwacji wynika, że jest dobrym człowiekiem. Przy Gavinie mógłbym się nieco spierać, ale wy dobrze się dogadujecie. Złapaliście ze sobą kontakt. Myślę, że i on by zrozumiał-

- Nie! - uniosłam się, ucinając mu - Reed w szczególności nie może się niczego dowiedzieć. Zresztą... Już i tak widział i wie zbyt wiele...

- Domyślam się, że chodzi o tę sprawę z porucznikiem - rzucił, bezproblemowo łącząc ze sobą fakty.

- Tak... - westchnęłam, chwytając się za czoło - Najgorsze jest to, że to wcale nie tak. Reed mnie nie skrzywdził, a wręcz przeciwnie; pomógł mi. Ale przez nienawiść do siebie i przez to, że wziął sobie wolne, ten ubzdurał sobie, że może to dlatego nie wróciłam na noc. Że to on mnie zranił.

- Mocne przypuszczenia - stwierdził, jakoby zamyślony - Musiał mieć jakąś podstawę, by tak twierdzić.

- Bo miał, ale to nieistotne - bąknęłam, nerwowo krzyżując swoje ręce.

Connor ewidentnie nie zamierzał odpuszczać tego tematu. Nie wiem tylko co go tak ugryzło. Dlaczego za wszelką cenę chce mnie nakłonić do rozmowy. Do wyznania swoich grzechów. Przecież Hank jeżeli się o tym dowie, to mnie znienawidzi i wyśle z powrotem tam, skąd przybyłam. Owszem, w części sytuacji bywałam ofiarą, ale to nie znaczy, że nie jestem sama sobie winna. Nie wie, ile zła wyrządziłam. A ja wiem, że tego w szczególności nie znosi.

- Nadal jednak uważam, że chociaż z porucznikiem powinnaś porozmawiać, i to szczerze - nalegał, po czym kontynuował - Hank z początku wydawał się być szczęśliwy, ale ostatnio jest jakiś... Przygaszony. Staram się dopytywać, o co chodzi, ale ten nie chce mówić. Wiem jednak, że ma to związek z tobą.

Poczułam, jakby coś zakuło mnie w sercu. Powinnam była przewidzieć, że przysporzę mu samych problemów... Chyba powinnam była zostać w tym całym piekle. Wszystko, czego tylko dotknę, zaczynam niszczyć. Nie chcę tego. A już w szczególności nie dla mojego wujka.

- Jest skołowany. Nagle po tylu latach wracasz tutaj, do niego, bez żadnej zapowiedzi. Nie mówisz nic o sobie, ani swojej przeszłości, ale mimo to on postanowił cię przyjąć pod swoje skrzydła. Dał ci schronienie, choć nawet nie ma pewności, czy ty, to naprawdę ty - zaznaczył, a ja poczułam się naprawdę głupio. Wiedziałam, że ma rację. Wtedy to spojrzał się na mnie, świdrując wzrokiem moją duszę. Nerwowo chwyciłam się za ramię. - Uważam, że jesteś mu winna wyjaśnienia.

- Cholera, niech cię szlag... - wysyczałam, nie będąc dumna ze swojego dotychczasowego postępowania. Ale nie mogę inaczej. Po prostu. - Wiem, że powinnam z nim porozmawiać, ale nie mogę. Na pewno nie teraz, ani w najbliższej przyszłości.

- Obyś w takim razie nie miała do siebie pretensji, że stracisz tę relację szybciej, aniżeli ją odzyskałaś - powiedział to tak obojętnym tonem, iż poczułam, jakby ktoś strzelił mi prosto w twarz.

- Że co proszę? - zapytałam urażona, choć tak naprawdę nie miałam ku temu powodów. Connor jedynie był ze mną szczery aż do bólu. Chciał wywołać we mnie wątpliwości, bym zastanowiła się nad swoim działaniem.

- To, co słyszysz - odpowiedział, po czym zamilkł.

Przez większość drogi analizowałam jego słowa, a w głowie powstał bałagan. Byłam rozdarta między tym, co powinnam zrobić, a tym, co ja sama uważałam za słuszne, co doprowadzało mnie do frustracji. Myślałam, że zaraz oszaleję. W dodatku zaczęłam mieć jakieś dziwne przeczucie...

Rozglądałam się nerwowo po okolicy. O tej porze nie było tu już zbyt wielu ludzi. Raczej jedynie ci, którzy prowadzą nocny tryb życia i lubią zabalować do białego rana. Mimo to miałam jakieś przeświadczenie, jakoby ktoś mnie obserwował. Ta myśl nie dawała mi spokoju, odciskając coraz to większe piętno w mojej głowie.

Wreszcie nie wytrzymałam. Zatrzymałam się na chwilę, czym zdezorientowałam mojego towarzysza. Przyglądałam się uważnie każdej jednej postaci, badając przy tym każdy jeden cichy zaułek. Niczego jednak nie zauważyłam, ale te dziwne uczucie nie dawało mi spokoju. Mało tego, miałam wrażenie, jakby rosło w siłę z każdą kolejną sekundą, co doprowadzało mnie do obłędu. Nie wiedziałam już, czy jestem bardziej tym faktem przerażona, czy też wkurwiona. Najgorze w tym wszystkim to, że już któryś raz coś mi mówi, że ktoś mnie obserwuje, a ja znam pare osób, które mogłyby się do takiego kroku posunąć.

- Wszystko w porządku? - zapytał Connor, widząc nagłą zmianę w moim zachowaniu.

- Ta... Tak, jest okej - bąknęłam, jednak dalej kontynuowałam oględziny wzrokowe.

- Po co ja się w ogóle pytam. Wiedziałem, że i tak się nie przyznasz - rzucił wyraźnie oburzony moim kłamstwem.

- To nic takiego. Chyba po prostu coś sobie uroiłam - przyznałam, kontynuując drogę do domu, lecz wciąż miałam się na baczności. Nie chciałam jednak wzbudzać niczyich podejrzeń.

Przez dalszą drogę starałam się jakoś odwrócić uwagę Connora, opowiadając mu o naszych ostatnich postępach. Mimo to wciąż czułam czyiś wzrok na mnie. Miałam wrażenie, że ktoś obserwuje mój każdy jeden krok, co było mocno niepokojące. Momentami z nerwów zaczynałam nawet przyspieszać tempa, nie będąc tego świadomą. Nie mogłam jednak zrobić w tej sytuacji kompletnie niczego.

Nie ukrywam, że zaczęłam się bać. Nie wiem już czy to moja wyobraźnia płata mi figle, czy o co tu chodzi. Musiałam jednak stwarzać pozory. Nie chciałam po raz kolejny wałkować tego tematu. Jestem zmęczona tłumaczeniem i wymówkami.

Droga cholernie mi się dłużyła. Wydawało mi się, że idziemy tak wieki. Na szczęście wreszcie udało nam się dotrzeć na miejsce. Na posesję mojego wujka.

- To tutaj - odparłam, zatrzymując się na chodniku.

- Nie idziesz do środka? - zapytał zdziwiony.

- Nie, jeszcze nie. Chcę sobie zapalić, póki jestem na zewnątrz - powiedziałam, sięgając po paczkę. Szybko odpaliłam jednego, wdychając trujący obłok.

- Rozumiem - rzucił, niezbyt przekonany, choć nie robił mi już o to wyrzutów.

- Wiem, że to niezdrowe, no ale nie mogę się temu oprzeć - przyznałam rozbawiona - Ale dziękuję, że chciało ci się mnie odprowadzić, i za rozmowę, rzecz jasna.

- Nie ma za co. Cieszę się, że mogłem pomóc - stwierdził, uśmiechając się nieznacznie - Dobrej nocy, panno Smith. Do zobaczenia jutro.

- Tobie również Connor - odpowiedziałam, machając mu - Do jutra.

Patrzałam tak, jak android znika z mojego pola widzenia, a ja zostaję całkiem sama. Niestety nadal mam wrażenie, że ktoś, bądź też coś mnie obserwuje. I nie ukrywam, o mało co nie dostałam zawału, kiedy to usłyszałam swoje imię.

- Lucy Smith? - zapytał mężczyzna, a ja aż podskoczyłam w miejscu. Odwróciłam się w jego kierunku, zakłopotana i przerażona jak nigdy.

- Zależy dla kogo - rzuciłam, uważnie lustrując go wzrokiem. Wygląda na listonosza. - O co chodzi?

- To dla pani - oznajmił, wyciągając w moim kierunku kopertę z listem. Był zaadresowany do mnie.

Niepewnie sięgnęłam po nią, a wtedy mężczyzna jak gdyby nigdy nic ruszył w swoim kierunku, czym kompletnie zbił mnie z tropu.

- Hej! A mogę chociaż wiedzieć, od kogo to? - zapytałam, lecz nie odpowiedział.

Nagle opanował mnie dziwny strach. Nie wiedziałam od kogo to, ani co będzie w środku. Jedno jest jednak pewne. To do mnie jest on napisany, w dodatku wpisany jest adres mieszkania Hanka. Zdezorientowana dopaliłam papierosa do końca, a następnie ruszyłam do środka, otwierając przy tym kopertę. Jeszcze zanim przekroczyłam próg mogłam zaznajomić się z jego treścią. Nie ukrywam, przerażenie we mnie narosło. Miałam wrażenie, że zaraz serce wyskoczy mi z piersi. Mimo, iż list nie miał danych nadawcy, a jego treść była zlepkiem powycinanych z gazet literek domyślałam się, od kogo to może być, co wcale mnie nie uspokoiło. Gorzej; miałam wrażenie, że zaraz zemdleję.

Nie... To niemożliwe. On nie mógł mnie tu znaleźć. Nie ma pojęcia...

Oddychaj Lucy. Wszystko będzie dobrze.

Nie było to nic przyjemnego. Niby groźby jako tako samej w sobie również nie zawierał, lecz czuć było aluzję. Tylko wciąż pytanie, jak udało mu się mnie znaleźć? Chyba, że to jakiś durny żart, w co śmiem wątpić. Raz jeszcze przeczytałam jego treść.

"Nieładnie to tak znikać bez słowa pożegnania."

Jak się jednak okazało, to nie była jedyna niespodzianka tej nocy.

Po powrocie do domu postanowiłam coś zjeść, a następnie wykąpać się. Oczywiście nie obyło się bez samookaleczania, które dziś przekroczyło pewne granice. Raz, jeżeli chodzi o pokazanie sobie nauczki, a dwa o tę całą sytuację. O rozmowę z Connorem, gdzie miał rację, ale ja nie mogę powiedzieć wujkowi niczego o mojej przeszłości, jak i ten list. Musiałam jakoś odreagować wszystko to, co się ostatnio wydarzyło. Najgorze jest to, że nie mogłam przestać o tym myśleć.

Nie mogłam za nic w świecie zmrużyć oczu chociażby na chwilę. Byłam styrana psychicznie, fizycznie zaś trochę mniej. Bałam się. Wiedziałam, że to niemożliwe, by w tej chwili ktokolwiek mnie obserwował, a jednak paranoja udzieliła mi się na tyle, iż doszczętnie zburzyła moją iluzję bezpieczeństwa.

Siedziałam tak na łóżku, bujając się delikatnie w przód i w tył, chcąc się jakoś uspokoić. Nagle wtedy zadzwonił mój telefon. Nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby nie informacja, że połączenie przychodzące jest od nieznanego numeru. Gula stanęła mi w gardle, ale mimo przerażenia postanowiłam odebrać.

- H-Halo? - bąknęłam niepewnie, głośno przełykając ślinę.

- Mam nadzieję, że ciebie nie obudziłem, ani nic - usłyszałam znajomy mi głos, na co momentalnie kamień spadł mi z serca. Wciąż jednak uczucie zagrożenia nie zamierzało odpuszczać.

- Nie, spokojnie. I tak nie mogłam zasnąć, więc - stwierdziłam, machając przy tym ręką.

- Oh, a to czemu? - zapytał, lecz zanim zdążyłam jakkolwiek odpowiedzieć, znów zabrał głos - Zresztą nieważne. Chciałem ci coś na szybko przekazać.

W tle słyszałam jakieś stłumione krzyki, jak i głośne sapania samego Reeda. Byłam tym wszystkim mocno zaniepokojona.

- Mów szybko, o co chodzi, zanim zejdę na zawał! - poleciłam, unosząc się półszeptem. Miałam bowiem świadomość, że to już środek nocy, a to, że ja nie mogę zasnąć wcale nie oznacza, bym zabierała cenny sen mojemu wujkowi.

- Jednego problemu mniej - stwierdził dziwnie tajemniczo, a ja niczego z tego nie rozumiałam.

- Czekaj... Jakiego problemu? - dopytywałam, czując jak tracę panowanie nad swoimi emocjami - W ogóle skąd masz mój numer?

Wtedy jednak usłyszałam sygnał rozłączenia.

- Kurwa, Gavin! - wysyczałam, ciskając telefonem o łóżko. Byłam przerażona nie na żarty. - To nie jest śmieszne...

Próbowałam dzwonić na ten numer, lecz jedyne co słyszałam to komunikat, że abonent jest niedostępny. Serce stanęło mi a ja sama nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Wiedziałam, że muszę się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi, inaczej mogę zapomnieć, że dziś zasnę nawet na chwilę. A muszę być jutro w pracy przytomna.

***

Witam was moi mili w kolejnym rozdziale! Dziś złapałam taki siąg, że niemalże całość udało mi się napisać właśnie tego dnia! Nie ukrywam, jestem w dość mocnym szoku.

Mam nadzieję, że rozdział przypadł wam do gustu, mimo iż nie działo się tu zbytnio nic wielkiego. Ale znów, chciałam, by właśnie tak to wyglądało. I specjalnie zakończyłam w takim momencie. Jak sądzicie, co się wydarzyło? Dlaczego Gavin zadzwonił do Lucy?

Jak w ogóle spodobała wam się obecność Connora w tym rozdziale? Wyszedł, jak na androida, w miarę naturalnie?

Czekam na wasze opinie, także te bardziej krytyczne! W końcu dzięki temu mogę się wciąż rozwijać i dawać wam od siebie to, co najlepsze! 💖

Szybkie info.
Od teraz postaram się o większą regularność. Nie będzie już tego, że napiszę rozdział i go wstawiam. O nie. Wiem, że dla niektórych czekanie to kwestia niezbyt zachęcająca, ale jestem zdania, że lepiej ustalić jakiś termin, niż rzucać rozdziały jak na loterii; raz czekacie dzień czy pare, a za chwilę miesiąc lub dłużej. Koniec z tym!

Od teraz ustalam, że nowe rozdziały będą się pojawiały co dwa tygodnie w niedziele, chyba że uzyskam na tyle silny zapas rozdziałów, iż termin ten skróci się do tygodnia oczekiwania. Myślę, że jesteśmy w stanie zaakceptować taki układ i każda ze stron będzie zadowolona 🥰

I cóż... Takim oto akcentem kończę moje ględzenie. Do zobaczenia w następnym rozdziale! Przyjmijmy, że skoro wstawiłam w środku tygodnia, to następy pojawi się 07.05, a kolejne sukcesywnie co dwa tygodnie.

Dziękuję za to, że jesteście! Za każde wsparcie, dobre słowo, wytknięcie błędów, snucie teorii, czy też za oddanie głosu na daną część, oraz za najzwyklejszą w świecie obecność. Cenię sobie wasze zaangażowanie w tę historię. Gdyby nie wy, nie byłoby nas tutaj 🥰
Kocham! 💖

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top