Rozdział 15 "Bolesny upadek"
- No ja myślę - rzucił rozbawiony, gdy odebrał kawę z moich rąk - Skoro ja tutaj dowodzę to musisz się mnie słuchać.
- Ta, i co jeszcze? - parsknęłam śmiechem, zajmując swoje miejsce przy biurku - Może zaczniesz nadużywać władzy i zażyczysz sobie, bym cmoknęła cię w dupsko?
- A chcesz? - zapytał niby poważnie, aczkolwiek jego twarz zdradzała go.
- Bleh, ohyda! - bąknęłam, teatralnie przyglądając dwa palce do ust, udając, że wymiotuję - Pomarzyć to ty sobie możesz.
- Marzenia przynajmniej nie bolą - stwierdził, cicho sycząc, gdy dotknął okolicę lewego oka, które było podbite. Na szczęście opuchlizna nie nasilała się, choć i tak wyglądało to okropnie.
- Jeszcze raz przepraszam za to wszystko... - westchnęłam ciężko, wbijając swój wzrok w kubek z kawą, nerwowo stukając przy tym palcami w blat biurka.
- To nie ty, tylko Hank jest mi winien przeprosiny - zaznaczył, opierając się o krzesło, po czym założył nogi na mebel - Choć śmiem wątpić, by raczył do mnie wyciągnąć dłoń w geście porozumienia, więc w sumie jebać.
- Oh, już ja go przypilnuję, by cię przeprosił - oznajmiłam stanowczo, krzyżując swoje ręce.
- W takim razie życzę powodzenia - odparł, kręcąc przy tym głową z rozbawienia, po czym spojrzał na mnie skonsternowany - A tak w ogóle powiedz mi... Skąd on wytrzasnął sobie, że coś ci zrobiłem? I dlaczego akurat ja?
No właśnie. To ta kwestia, której nie potrafię zrozumieć. Może to dlatego, że znam tę historię z innej strony i nie umiem wczuć się w jego sytuację?
Westchnęłam ciężko, uciekając od niego wzrokiem. Było mi cholernie głupio przez tę całą sytuację. Nie dość, że mi pomógł, to jeszcze obrywa za coś, czego nie zrobił. Wiem, że wujek się o mnie martwi i z pewnością moje zachowanie pozostawia wiele do życzenia a fakt, iż znalazł ślady na moim ciele niczego nie ułatwia, ale to nie daje mu powodu do tego, by rzucał się na pierwszą lepszą osobę z pięściami wmawiając poszkodowanemu, że sobie zasłużył. Gavin zapracował sobie na plakietkę dupka, więc gdzieś tam według Hanka on byłby w stanie mnie skrzywdzić. Tym bardziej, że miał wolne, bo był "chory". Dodatkowo zdziwił się, gdy tak go broniłam, a zapewne nie raz i nie dwa miał do czynienia z ofiarami przemocy, które potrafią bronić i usprawiedliwiać swoich sprawców. Również podczas rozmowy z nim widział, jak nie powiedziałam złego słowa na matkę, a jego siostrę, gdy wspomniał o początkach jej działań względem mnie. To wystarczyło, by połączyć te zdarzenia, aczkolwiek wciąż jego teoria jest błędna i nie powinien był naskakiwać tak na Reeda. No ale skąd mógł to wiedzieć, skoro nic nie chcę mu powiedzieć... Liczyłam jednak, że po naszej rozmowie odpuści temat.
Spięłam się. Nie chciałam zdradzać mu dokładnie wszystkiego, co się wydarzyło i co sprawiło, że wujek miał podstawy do tego, by wysnuć takie, a nie inne wnioski. Nie powiem mu o tym, co robiła mi Hannah ani tego, że Hank odkrył jej sekret. To nie było teraz istotne. Muszę jakoś zgrabnie ominąć ten fragment, jednocześnie przedstawiając sprawę tak, by zrozumiał jego powody i nie miał wrażenia, że i w tym przypadku coś przed nim ukrywam.
- Wiesz... Nie było nas na służbie - bąknęłam, wzruszając przy tym nieznacznie ramionami - Plotki szybko się rozchodzą.
- Nie powiem, mi również ta sprawa wydałaby się podejrzana - stwierdził, gładząc swoją brodę - Ale wciąż, takie rzeczy się zdarzają. Mam prawo być chory i wziąć sobie z tego tytułu dzień czy dwa wolnego.
- Jasne, i ja tego nie kwestionuję. Tylko... - wydukałam, raz po raz stukając w blat - Ludzie znają twoją wybuchową naturę.
- No co? Trzeba umieć postawić do pionu tych, co ci wchodzą w drogę - rzucił niewinnie.
- Masz rację, ale... Cholera - mówiłam, lecz pewne zdania nie chciały mi przejść przez gardło, choć to wcale nie było nic takiego. Wkurzałam się na siebie jeszcze bardziej, gdy nie potrafiłam zrozumieć swojego zachowania.
- Wszystko gra? - zapytał skonsternowany, widząc, jak męczy mnie ten temat.
Wzięłam głęboki wdech, momentalnie się prostując na krześle. Na mojej twarzy pojawił się tak sztuczny uśmiech, że chyba tylko ślepy by tego nie zauważył. Ułożyłam swoje ręce luźno na kolanach, przechylając nieco głowę w bok.
- Oczywiście, wszystko jest w jak najlepszym porządku - rzuciłam automatycznie, jak jedną z wyuczonych na pamięć formułek.
- A tak szczerze? - dopytywał, zdejmując nogi z biurka, po czym oparł o jego blat swoje ręce, w których to ułożył głowę. Lustrował mnie wzrokiem wyczekując rozwinięcia tematu z mojej strony.
- Szczerze mówisz... - bąknęłam, po czym powoli wypuściłam z ust powietrze. Spuściłam na chwilę swój wzrok, zaciskając na kolanach swoje dłonie. Wkrótce gwałtownie wstałam, wbijając w niego swoje spojrzenie. - Nie, nic nie jest w porządku, jak widać!
Pokręciłam głową, wspierając się rękoma o blat biurka. Oddychałam powoli i głęboko, przymykając na chwilę swoje oczy. Czuję, jak powoli wszystko mnie przerasta, o ile już dawno nie straciłam nad sobą kontroli. Moje życie to niekończące się pasmo problemów i porażek i zawsze, gdy mam nadzieję na szczęśliwy finał, coś musi się spierdolić i pozbawić mnie nawet namiastki radości.
- Hej - rzucił, a ja momentalnie skupiłam na nim swój wzrok. Gavin posłał mi ciepły uśmiech, po czym wstał i ruszył w moim kierunku. Zatrzymał się tuż obok mnie, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu. - Nie ma takiej rzeczy, z którą sobie nie poradzisz i doskonale o tym wiesz. Poza tym nie musisz walczyć sama.
- Dzięki. Doceniam to, chyba... - wydukałam zerkając na niego nieśmiało. Jeszcze nie przywykłam do tego, by ktokolwiek okazywał mi prawdziwe wsparcie. Jeszcze Hank jak Hank, ale Gavin? Tak naprawdę jesteśmy sobie obcy, a on chce mi pomóc. To dziwne i... Miłe zarazem.
Wiedziałam, że gdzieś tam należą mu się wyjaśnienia, dlaczego mój wujek na niego naskoczył i, niestety, przeszedł też do rękoczynów, ale nie byłam w stanie się przed nim otworzyć. Z trudem przychodziły mi rozmowy na pewne tematy, i ten jest jednym z nich. Tym gorzej, gdy nie mogę mu w pełni wytłumaczyć skąd takie podejrzenia. W końcu nie powiem mu, do czego posuwała się moja własna matka, że wtedy to po raz pierwszy Hank widział na moim ciele siniaki i że widząc te z teraz pomyślał właśnie o nim, bo żywi do niego urazę. Już i tak gdzieś tam podejrzewa, że zeszłej nocy byłam razem z nim, co również ewidentnie mu się nie podoba. Rozumiem, że chce dla mnie jak najlepiej i chce mnie chronić przed wszelkim złem, ale jak tak dalej pójdzie to popadnie w paranoje i jeszcze zabroni mi pracy z Reedem albo co gorsza w ogóle pracy, zwłaszcza w policji. Na ten moment nie mogłam mu zdradzić nic więcej.
Gavin po chwili wrócił na swoje miejsce. Ja również usiadłam się na krześle, wbijając tępo wzrok w ekran i licząc na to, że wydarzy się dziś coś ciekawego. W innych okolicznościach jakoś bym wysiedziała, ale dziś mam wrażenie, że wszystko rozniesie mnie od środka. Jednocześnie jestem gdzieś tam zmęczona i muszę się naprawdę mocno wysilić, by włożyć w swoje działania resztki życia, które dziś w sobie skrywam.
- Widział je, prawda? - powiedział półszeptem, wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałam się na niego skonsternowana, początkowo nie rozumiejąc co miał przez to na myśli.
- Ale c-co? - dopytywałam, uciekając od niego nerwowo wzrokiem. Udawałam, że znalazłam coś, co mnie zaciekawiło i zaczęłam przyglądać pierwsze lepsze pierdoły z chwytliwym tematem, ale tylko z tym. Treść tych pseudo artykułów była napisania jakby przez dzieciaka, który dopiero co uczy się budować składne zdania.
- Dobrze wiesz co - stwierdził, dyskretnie zerkając wzrokiem na moją szyję, a następnie nadgarstki - No to, co zakryłaś pod tym strojem.
- Nie wiem, o czym ty mówisz... - bąknęłam, w duchu modląc się, by zakończył te swoje durne dochodzenie. Nic z tych rzeczy.
- Serio? - rzucił z lekka rozbawiony, ale szybko się zirytował - Chcesz, bym powiedział to na głos?
- To nie rozmowa na teraz - powiedziałam nieco ostrzejszym tonem, chcąc zaznaczyć mu by nie przekraczał tej granicy - Zresztą... Nieważne.
- Czyli tak - stwierdził, prostując się na krześle - W sumie to by wyjaśniało jego reakcję, no częściowo.
- Może tak, może nie - wysyczałam, krzyżując przy tym swoje ręce - Mówiłam, że nie chcę o tym rozmawiać, a już na pewno nie w pracy, jasne?
- Okej, niech ci będzie - rzucił, unosząc nieznacznie swoje ręce w geście obronnym - Teraz ten temat porzucę, ale chciałbym wiedzieć i chyba mam do tego prawo, dlaczego twój wujek bez powodu mnie zaatakował.
- Ugh, wiesz jaki jest z tobą problem? - warknęłam, momentalnie podnosząc się na nogi. Zgromiłam go wzrokiem. Ten tylko zmarszczył swoje czoło. - Jesteś w cholerę wścibski i zbyt ciekawski, a do tego twoja bezpośredniość niejednokrotnie odpycha. Zrozum, że nie wszystko musisz wiedzieć a moje życie to moja sprawa, i radziłabym ci nie wtykać w nie aż tak swojego nosa, bo możesz oberwać znowu.
- Szkoda tylko, że nie potrafisz docenić tego, że ktoś próbuje ci pomóc! - odparł zdenerwowany, mierząc mnie od stóp do głów.
- A ty nadal nie rozumiesz, że ja nie chcę twojej zasranej pomocy! - warknęłam, zaciskając dłonie na blacie.
- Dobrze, ale w takim razie nie przychodź do mnie, gdy będziesz czegokolwiek potrzebowała! - wyznał, a ja początkowo wytrzeszczyłam swoje oczy. Byłam w szoku, aczkolwiek otrzymałam to, czego chciałam. Tak przynajmniej mi się wydawało, bo wpajałam to sobie od dłuższego czasu.
- Świetnie! - wysyczałam, odwracając się na pięcie i ruszając w tylko mi znanym kierunku. Choć tak naprawdę szłam tam, gdzie mnie nogi poniosą.
- Hej, a ty dokąd? - dopytywał zdezorientowany.
- Jak najdalej od ciebie! - wyznałam na odchodne.
Nie mam pojęcia, czy jestem bardziej zła na niego, czy też na siebie. Reed nie zna umiaru i niejednokrotnie już naciskał na mnie w różnych sprawach, jednak tym razem jest inaczej. Gdzieś tam wiem, że jestem mu winna wyjaśnienia, a także i przeprosiny, bo ostatecznie to przeze mnie dostał rykoszetem. Pomógł mi, ale Hank sobie coś ubzdurał i nie mając żadnych dowodów zaatakował go. Obiecał, że porzuci temat, a ostatecznie i tak zrobił po swojemu. Wiem też, że powinnam przystopować i bardziej panować nad swoimi emocjami, gdyż mam cholernie wybuchowy charakter i potrafię zrobić aferę z byle czego. Nie jestem przyzwyczajona do pomocy innych, a gdy ktoś na siłę próbuje ingerować w moje życie, to wściekam się niesamowicie. Potrafię rozpętać huragan, burzę, a także trzęsienie ziemi. Później co prawda zazwyczaj umiem się pogodzić, jednak zawieszenie broni nie trwa zbyt długo, bo żadna ze stron nie jest w stanie zrezygnować ze swojego stanowiska. Ja twardo stoję przy swoim, tak samo jak i ludzie, którzy chcą mi pomóc. Pytanie tylko, czy te chęci są szczere, czy też chcą mnie zniszczyć, gdy zbliżą się do mnie dostatecznie. Muszę być bardziej ostrożna.
Nawet nie zauważyłam kiedy wydostałam się na balkon. Chłodny wiatr muskał moją skórę, ale nie zrażało mnie to. Przynajmniej w takich chwilach czuję, że żyję, nawet jeśli to życie nie jest moim wymarzonym. Nie wiem, czy to powód do radości, czy też raczej do smutku, że wciąż muszę się tu męczyć, ale staram się póki co trzymać na tyle, na ile starcza mi sił. A te z każdym kolejnym dniem wykruszają się coraz to bardziej.
Chyba mój organizm sam zasugerował mi, czego w tej chwili najbardziej potrzebuję. Opuszczając nasze biuro nie miałam pojęcia dokąd się udać. Będąc szczerą to nawet nie pamiętam jak się tutaj znalazłam, tak byłam pochłonięta myślami. Wzięłam głęboki oddech, ustawiając się tuż przy barierkach. Obserwowałam te zasrane miasto i zabieganych wiecznie ludzi. Ten przepych i tłok. Nienawidziłam tego. Najchętniej trzymałabym się z daleka od tłumu. Niestety nie zawsze jest to możliwe, a po ciężkim dniu jedyne, co człowiek chce, to odsapnąć. Najlepiej przy dobrej jakości trunku i papierosie.
Momentalnie sięgnęłam po paczkę papierosów, by następnie wyciągnąć z niej jednego i odpalić go. Zaciągnęłam się dymem, rozkoszując się tym uczuciem. Zazwyczaj dobry buch jest w stanie poprawić mi humor i wyciszyć myśli.
- Palenie szkodzi zdrowiu, a nawet i zabija w wielu przypadkach, panno Smith. - Usłyszałam za sobą czyiś głos. Zaskoczona, odwróciłam się w kierunku jego nadawcy.
- Oh, to ty, Connor... - bąknęłam, zaciągając się kolejny raz. Skrzyżowałam swoje ręce na piersi, wzdychając ciężko.
- Nie rozumiem... Po co to robisz? - zapytał, przyglądając mi się z uwagą - Wiele osób pali, nawet gdy znają konsekwencje swoich działań.
- Cóż... To jest coś, co jest dość ciężko wytłumaczyć - stwierdziłam, drapiąc się nerwowo po karku. Connor nieśmiało podszedł nieco bliżej, jednak wciąż zachowywał między nami bezpieczny dystans.
- Rozumiem, że nikotyna szybko uzależnia i ciężko jest rzucić ten niezdrowy nawyk, ale skoro to wiecie, to dlaczego brniecie w tę pułapkę? - dopytywał, zerkając na papierosa, którego trzymałam w dłoni.
- Szczerze? - rzuciłam, uśmiechając się słabo, po czym pokręciłam głową - Sama nie wiem. Nieraz człowiek po prostu szuka wytchnienia od trudów codzienności. Często uciekamy w to, co nam szkodzi, ale nie myślimy o tym. Chcemy po prostu się zrelaksować i uciszyć myśli. Niektórzy specjalnie w to brną, bo chcą zniszczyć sobie zdrowie. Bo męczy ich życie.
- Tylko po co? - kontynuował, lecz ja to skwintowałam jedynie ciężkim westchnięciem.
Staliśmy tak przez chwilę w ciszy. Początkowo była ona dość przytłaczająca i niezręczna, aczkolwiek przywykłam do tego. W pewnym momencie Connor posłał mi delikatny uśmiech, po czym stanął obok mnie, plecami opierając się o barierki.
- Można? - zapytał, po czym dodał - Jeżeli mam cię zostawić, to mów śmiało.
- Nie no, możesz zostać, jeśli chcesz. Tak myślę... - bąknęłam, biorąc kolejny wdech trującego dymu.
Ukradkiem spojrzałam się na niego i byłam pod wrażeniem. Jest tak łudząco podobny do ludzi, że czasem można się zapomnieć i uznać go za jednego z naszych, ale wciąż. Jest tylko zwykłą maszyną, zaadaptowaną do imitowania żywej osoby. Te niemalże idealne rysy twarzy, bujne włosy... Jego oczy skrywają w sobie głębię, jakiej może mu pozazdrościć nie jeden mężczyzna, podobnie jak i samej budowy ciała. Nawet nosząc charakterystyczną marynarkę z opisem jego modelu możnaby pomylić go z człowiekiem, a świecącą na skroni diodę uznać za element przebrania.
- Widzę, że jesteś zdenerwowana... Czy coś się stało? - zapytał ostrożnie, ukradkiem zerkając na mnie.
No tak... Zapomniałam, że przed nim nic się nie ukryje. Jego brązowe tęczówki posiadają wgląd w duszę nawet najbardziej tajemniczej osoby. Przed nim nic się nie ukryje, nieważnym jak bardzo człowiek starałby się ukryć swoje prawdziwe emocje. Nie wiem, czy to bardziej zaleta, czy też wada.
- Mój partner, porucznik Anderson, a twój wujek również nie był w najlepszym humorze - wyjawił skonsternowany - Czy powód kiepskiego samopoczucia u was jest jakoś ze sobą powiązany? Hank, kiedy tylko próbowałem go o to spytać wkurzał się i mnie zbywał. Oczywiście jeśli to jakiś drażliwy temat, to nie musisz odpowiadać, ale jeśli mógłbym ci jakoś pomóc to mów śmiało.
- Ehh, to dość skomplikowana sprawa i nie wiem, czy chcę o tym rozmawiać - przyznałam, kończąc palić papierosa. Opatuliłam się rękoma, gdy tylko chłód coraz bardziej dawał mi się we znaki.
- Rozumiem i szanuję. W takim razie nie będę drążył tego tematu - odparł, spoglądając na budynek posterunku.
Westchnęłam ciężko. Z jednej strony potrzebowałam się wygadać, a z drugiej za nic w świecie nie chciałam się przed nikim otwierać. Bo co mam mu powiedzieć? Nie znam go za dobrze, a poza tym jest policjantem. Gdyby się dowiedział, co się stało to na pewno namawiałby mnie na złożenie oficjalnych zeznań, by ukarać tego gościa.
- Słyszałem, że miała miejsce awantura między Andersonem a Reedem - rzucił nagle, przerywając ciszę między nami. Spojrzał na mnie pytająco tymi swoimi ślepiami, zupełnie jakby szukając u mnie odpowiedzi na pojawiające się w jego głowie pytania. - Czy to dlatego atmosfera jest tak napięta?
- Niestety... - bąknęłam, nie mając zamiaru tego już dłużej ukrywać.
- Jeżeli mogę wiedzieć... O co poszło? - zapytał.
- Hank sobie ubzdurał, że Reed mnie skrzywdził i-
- A skrzywdził? - dopytywał, przerywając mi. Ja tylko wytrzeszczyłam oczy.
- Co? Oczywiście, że nie! - rzuciłam - Skąd ci to w ogóle do głowy przyszło?
- Cóż... Z tego, co zdążyłem zauważyć sam, jak i z opowieści zdecydowanej większości pracowników wiem, że Gavin nie cieszy się zbyt wielką sympatią. Każdy ma go za aroganckiego, wrednego dupka, który szuka konfliktów - wyjaśnił, a ja rozbawiona pokręciłam głową.
- Faktycznie, pierwsze wrażenie nie jest najlepsze - zaśmiałam się - Ale tu gdzieś tam się dopełniamy. Sama nie jestem lepsza, jeżeli o to chodzi.
- Masz ciężki charakter, to prawda-
- Dzięki - wydukałam, udając obrażoną.
- Ale mam wrażenie, że to tylko twoja zbroja. W rzeczywistości jesteś całkiem sympatyczną osobą - stwierdził, a ja tylko uchyliłam szerzej swoje oczy - Gavin jest dość... Specyficzny. Traktuje mnie jak wroga, zresztą jak większość współpracowników, ale mnie w szczególności. Z tobą natomiast chyba złapał wspólny język.
- Tylko ci się tak wydaje - prychnęłam, krzyżując swoje ręce - Aczkolwiek jest dobry w swoim fachu, to trzeba mu przyznać.
- Naturalnie - potwierdził, po czym zerknął na mnie - Ale wracając. Dlaczego porucznik podejrzewał go o skrzywdzenie ciebie?
- Wiesz... Hank miewa bujną wyobraźnię - odparłam, chcąc jakoś obejść niezręczny temat - Jest cholernie nadopiekuńczy i wszędzie doszukuje się drugiego dna. Tłumaczyłam mu, że to, że Reed wziął sobie wolne nie ma nic wspólnego z tym, że przez moją niezdarność narobiłam sobie siniaków i obtarć, ale ten nie chciał mi wierzyć i ostatecznie wyładował na nim swoje emocje, kompletnie niesłusznie.
- Rozumiem...
- Tylko wiesz, nie mów mu tego. To muszę sama z nim przegadać - poprosiłam go.
- Jasne, jak sobie życzysz - odparł. Ja zaczęłam się coraz bardziej trząść z zimna, co on zauważył. - Chodźmy do środka. Przyniosę ci kawę, rozgrzejesz się.
- Dobry pomysł - przytaknęłam, uśmiechając się szeroko.
Obydwoje udaliśmy się do budynku, po czym ruszyliśmy w stronę bufetu. Connor otworzył mi drzwi, na co ja się zaśmiałam, kręcąc przy tym głową. Następnie udał się do ekspresu, wybierając napój.
- Jaką pijesz? - zapytał.
- Z mlekiem, ale bez cukru - oznajmiłam, po czym dodałam - Wiesz, potrafię obsługiwać tę maszynę.
- Wiem, aczkolwiek chcę zrobić coś miłego, by poprawić ci humor - powiedział szczerze - Poza tym chciałbym mieć możliwie jak najlepsze stosunki z osobami z pracy, gdyż to przyczynia się do większej efektywności.
- No tak... W końcu jesteś androidem śledczym - zaśmiałam się, przewracając przy tym oczami.
- Mam wgrany moduł, który pozwala mi zaadaptować się do innych, choć niejednokrotnie to jest utrudnione, przez uprzedzenia ludzi do androidów - wyjaśnił, odbierając mój napój i wręczając mi go. Skinieniem głowy podziękowałam mu, po czym zatraciłam się w smaku kawy. - Nie wszyscy są zadowoleni z faktu, iż pojawiłem się na posterunku.
- Prawdę mówiąc to i ja byłam gdzieś tam sceptycznie nastawiona do androidów - powiedziałam, spoglądając na niego.
- A czy coś się teraz zmieniło? - zapytał, wyglądając na skonsternowanego.
- Ja... Nie wiem - bąknęłam - Jeszcze za wcześnie, bym wyrobiła sobie zdanie o was, chociaż... Jeśli istnieją androidy podobne do ciebie, to chyba nie jesteście tacy źli.
- Doceniam to, co mówisz - wydukał, uśmiechając się do mnie.
Nasza sielankowa rozmowa została jednak wkrótce przerwana i prawdę mówiąc, ta osoba nie była zbyt zadowolona widząc nas razem. Nie rozumiałam tego.
- Oh, czyli ja cię szukam po całym jebanym komisariacie, a ty sobie schadzki urządzasz z tym zasranym plastikiem? - prychnął, krzyżując swoje ręce.
- Po pierwsze, to nie jest plastik. On ma na imię Connor, a po drugie- - Zaczęłam oburzona, lecz mi przerwał.
- Jeszcze lepiej. Już na ty jesteście? - zaśmiał się, gromiąc go wzrokiem.
- A niby co w tym złego? - dopytywałam, zirytowana jego uwagami.
- Nic, po prostu nie sądziłem, że gustujesz w chodzących tosterach - rzucił od niechcenia.
- On przynajmniej ma coś ciekawego do zaoferowania, w przeciwieństwie do ciebie - warknęłam.
- Detektywie, nie rozumiem, jaki masz problem z tym, że panienka Smith zadaje się z innymi osobami z pracy, a nie tylko z tobą? - zapytał Connor, wychodząc mu naprzeciwko. Gavin tylko zacisnął swoje dłonie w pięści.
- A taki, że ty nie jesteś osobą - wysyczał.
- Wciąż, jestem lepszym wyborem od ciebie - zaznaczył, poprawiając przy tym swój krawat - Poza tym Lucy nie jest twoją własnością. Ma prawo rozmawiać z kim chce.
Widziałam, jak Reed zrobił się cały czerwony ze złości, aż się w nim gotowało. Musiałam powstrzymywać się, by się nie roześmiać, a przyznam, że przychodziło mi to z ogromnym trudem.
- Ale jest moją partnerką z pracy i nie pozwolę na to, by psuł ją jakiś blaszak szukający atencji - stwierdził, podchodząc do mnie i chwytając pod ramię - Dlatego dobrze ci radzę, wypierdalaj do swojego porucznika a ją zostaw w spokoju.
- Nie będę się ciebie słuchać! - rzuciłam oburzona, odkładając kubek i wyrywając się z jego uścisku tylko po to, by wpaść w objęcia Connora, który uchronił mnie przed upadkiem - Mogę się zadawać z kim chcę. Nie jesteś żadnym panem i władcą, żeby ustawiać każdego po kątach. Poza tym co ci przeszkadza to, że rozmawiam z Connorem, hę? Może zazdrosny jesteś?
- Pff, jesteś śmieszna. Żebym miał jeszcze o co być zazdrosny - prychnął, przewracając przy tym oczami.
- Reed, skończ urządzać sceny i zostaw Lucy w spokoju, inaczej będziesz miał do czynienia z Fowlerem - zaznaczył, stając między mną, a nim.
- Grozisz mi? - dopytywał, próbując chwycić go za koszulę, ale Connor go uprzedził, chwytając jego dłoń w swoją.
- Tylko grzecznie informuję - oznajmił spokojnie, po chwili puszczając go wolno - A teraz dobrze ci radzę, przestań zatruwać innym życie i zobacz, czy cię nie ma w biurze.
Teraz nie wytrzymałam. Zaczęłam się głośno śmiać, aż zginając się w pół. Reed oburzony wyszedł z pomieszczenia, zaciskając w pięści swoje dłonie.
- Gdzie się tego nauczyłeś? - zapytałam między napadami śmiechu.
- Słyszałem, jak nieraz Hank dogryzał mu, więc gdzieś tam nadpisałem swój program, by móc mu odpowiadać tym samym, jednak w przeciwieństwie do niego jestem pasywnie agresywny - oznajmił niewinnie, a ja tylko pokręciłam głową.
- Jesteś niesamowity - powiedziałam, wciąż mając ubaw po pachy. Chwyciłam kubek z kawą w swoje dłonie, odchodząc nieznacznie w bok. - Dzięki za zabicie czasu.
- Czasu nie da się zabić - powiedział zdezorientowany, marszcząc przy tym brwi - Nie jest on żywą istotą, poza tym czas nieustająco płynie i-
- Tak, masz rację, to tylko takie powiedzenie - poinformowałam go, klepiąc go po ramieniu - Jeszcze trochę musisz się nauczyć o tym świecie.
- Faktycznie, część rzeczy nadal nie rozumiem. Wy ludzie bywacie dość skomplikowani - przytaknął, po czym dodał uśmiechając się nieznacznie - Ale z tobą miło spędziłem czas, za co dziękuję.
- Polecam się - odparłam - A tak na serio, również ci dziękuję. Było miło, ale teraz chyba już pójdę, zanim Gavin wpakuje się w jakieś kłopoty. Muszę jakoś ukoić tę duszę agresora.
- Życzę powodzenia i... Uważaj na siebie - powiedział - Mam nadzieję, że kiedyś będziemy mogli porozmawiać w nieco przyjaźniejszych okolicznościach.
- Cóż... Teraz przynajmniej wiesz, gdzie mnie szukać - zaśmiałam się - Do zobaczenia, Connor.
- Do zobaczenia panienko Smith - rzucił, a ja tylko pokręciłam głową, po czym ruszyłam w jego kierunku, nachylając mu się do ucha.
- Nie mów mi pani, bo czuję się staro. Lucy wystarczy - odparłam, puszczając mu oczko. Widziałam jego zakłopotanie i przyznam, że było to niezwykle urocze.
- D-Dobrze, Lucy - wydukał, mierzwiąc nerwowo swoje włosy.
- O wiele lepiej - stwierdziłam, po czym pomachałam mu na odchodne, nim zniknęłam z jego pola widzenia.
Nie sądziłam, że spotkanie z androidem poprawi mi humor, a jednak. Wiem, że jego zachowanie podyktowane jest wgranym mu programem, ale wciąż to naprawdę fajna odmiana móc porozmawiać z kimś na poziomie, kto szanuje moje granice. Widać też, że nadal jest gdzieś tam odrobinę zakłopotany i czasem ciężko jest mu się odnaleźć wśród ludzi, ale uważam, że i tak dobrze mu idzie i jest naprawdę sympatyczny, a przynajmniej dla mnie.
Dopijając kawę wróciłam do biura i od razu moim oczom ukazała się postać Gavina. Siedział ze wzrokiem wbitym w ekran, jakby czegoś żarliwie szukał. Stukał przy tym nerwowo w blat, co mnie zaniepokoiło. Wolałam teraz do niego nie podchodzić, ale zdaję sobie sprawę z tego, że powinnam wziąć się do roboty. Westchnęłam cicho, powoli udając się do swojego stanowiska. Widziałam, że zauważył mnie, ale ani raczył na mnie spojrzeć czy też się odezwać. Cóż, może to i lepiej?
Usiadłam się wygodnie, biorąc ostatnie łyki naparu, po czym również zaczęłam przeglądać zebrane przez nas informacje, jak i te nowe, których swoją drogą nie było zbyt wiele.
- Nie mam zamiaru więcej tolerować twoich wyjść i opierdalania się - wydukał nagle, a ja tylko wytrzeszczyłam swoje oczy.
- Że co proszę? - zapytałam, niemalże ksztusząc się swoją śliną.
- To, co słyszysz - warknął, po czym dodał - Zamiast zająć się pracą, ty tak po prostu sobie wyszłaś i gadałaś z tym plastikiem. Swoją drogą, na niego także powinienem donieść.
- To proszę bardzo, na co jeszcze kurwa czekasz? - fuknęłam, machając bagatelizująco ręką - Droga wolna.
- Nie podpuszczaj mnie - odparł - To, że mieliśmy razem pracować nie znaczy, że pozwolę sobie na takie traktowanie.
- Ale wytłumacz mi jedno. Co ci znowu nie pasuje? Bo nie rozumiem - wydukałam, krzyżując swoje ręce.
- Wszystko - wysyczał, na co ja przewróciłam oczami.
- Nie zachowuj się jak dziecko. Jesteś chyba dorosły, co nie? A może się pomyliłam? - dopytywałam coraz bardziej wkurwiona.
- Słuchaj no! - wydarł się, uderzając dłonią o blat, aż podnosząc się z miejsca. Widziałam w jego oczach ogromny gniew. Przez chwilę aż się przeraziłam widząc go w takim stanie.
- No co? - rzuciłam, wbijając w niego swoje spojrzenie.
Gavin już zbierał się do wytoczenia przeciwko mnie swojej argumentacji, gdy naszą małą sprzeczkę przerwał dzwonek telefonu. Mężczyzna tylko pokręcił głową, zabierając następnie swoje miejsce. Westchnął ciężko, chcąc jakoś ukoić nerwy, po czym odebrał zgłoszenie. Jego kamienny wyraz twarzy nie zdradzał zupełnie niczego. Przechwyciłam jedynie z jego rozmowy miejsce, w jakie mamy się udać, nic więcej. Reed wstał i ruszył po kurtkę, a także krótkofalówkę, po czym spojrzał się na mnie wielce oburzony.
- Zamierzasz dalej tak tu siedzieć, czy może dołączysz z łaski swojej? - burknął, na co ja tylko przewróciłam oczami.
***
Każde z miast dzieli się na pewne strefy. Są ci bogatsi, jak i biedniejsi, a także popularne meliny. Ta dzielnica nie należała do ubogich, to z pewnością. Apartamenty w jednym z najwyższych wieżowców w Detroit robiły ogromne wrażenie. Wiedziałam, że mogę jedynie pomarzyć o czymś takim, ale szczerze? Nigdy nie kręciło mnie życie w luksusie. Owszem, wygoda i komfort życia na takim poziomie wydaje się być fajną sprawą, ale z drugiej strony czy nie jest tak, że mając coś lepszego, pragniemy mieć więcej i więcej? Materializm goni materializm, a dla mnie nie to było najważniejsze. Mogłabym żyć nawet w najgorszej melinie, ale gdybym miała święty spokój dziękowałabym w duchu za to, że los wreszcie postanowił się nade mną zlitować.
Nie powinno być dziwnym, że w takich okolicach stosunkowo najczęściej dochodzi do zbrodni, w końcu zazdrość robi swoje. Wciąż gdzieś tam nie mogłam wyjść ze zdumienia, co potrafi zrobić z ludźmi pieniądz i zawiść.
- No nie ukrywam, kobieta zaliczyła twarde lądowanie - skomentowałam, sama się sobie dziwiąc. Nie wiedziałam, że drzemią we mnie takie pokłady czarnego humoru.
- Wiesz, że to nie było na miejscu? - zbeształa mnie kobieta, która już prowadziła oględziny znalezionej denatki.
- Może tak, może i nie, ale nawet jej się udało - przyznał Gavin, trzymając ręce w kieszeniach. Ona tylko pokręciła głową z obrzydzeniem.
- Mówiłeś, że z jakiego piętra spadła? - zapytałam, spoglądając w górę. Jak na ironię teraz, w obliczu tragedii niebo się rozpogodziło.
- Z ósmego - rzucił, na co się skrzywiłam.
- Musiało boleć - bąknęłam, opatulając się rękoma - No ale nie każdy umie latać. Co jedyne potrafi upadać.
Ruszyliśmy w stronę budynku, zostawiając Kate samą z ciałem. Podczas, gdy ona dokumentowała wszystko na dole, dokonując oględzin my z Gavinem mieliśmy przesłuchać kobietę, która podawała się za siostrę ofiary. Czekała na nas w mieszkaniu, razem z mężem denatki. Podobno zerwał się z pracy jak tylko dowiedział się o tym, co się stało. Z pewnością nie czekała go zbyt miła niespodzianka.
- Okropna sprawa - powiedziałam, spoglądając na niego.
- Racja - rzucił, biorąc głęboki oddech - Nie ukrywam, nie chciałbym się dowiedzieć, że bliska mi osoba wypadła z balkonu i się zabiła.
- Żeby to jeszcze gdzieś tam był niefortunny wypadek, ale tu ewidentnie widać było, że się z kimś szarpała - zaznaczyłam - Te siniaki na jej ciele mówią same za siebie.
- Jak te u ciebie? - odparł, na co ja zgromiłam go wzrokiem udając, że tego nie słyszałam.
- Coś czuję, że ktoś celowo ją zrzucił z balkonu - wyjaśniłam.
- Morderstwo? - dopytywał.
- Ewidentnie.
- Tylko... Po co?
- Cóż, to już musimy ustalić, ale mało jest teraz popierdoleńców? - zauważyłam - Jeszcze trochę zaczniemy siebie mordować za to, że żyjemy i zabieramy sobie nawzajem powietrze.
- Też racja.
Oczywiście by dostać się na wskazane miejsce wykorzystaliśmy windę. Nie miałam zamiaru tłuc się przez osiem piętr w górę, zwłaszcza że dostępny był o wiele wygodniejszy i szybszy środek transportu.
Nim się obejrzeliśmy, byliśmy już na miejscu.
- To tutaj? - zapytałam.
- Mhm - wydukał Gavin, po czym zadzwonił do drzwi - Departament policji Detroit! Proszę otworzyć!
Z wnętrza słyszeliśmy żałosny szloch, przez który zaczęły przebijać się kroki. Wkrótce drzwi otworzyły się, a przed nami stanęła kobieta, która była... Niemalże jak kopiuj wklej nasza denatka. To dość dziwne doświadczenie widzieć żywego kogoś, kto przecież nie żyje. Nie tylko ja byłam zakłopotana takim widokiem.
- P-Proszę, wejdźcie... - wydukała, ukrywając następnie twarz w dłoniach - Przepraszam, to...
- Spokojnie - odparłam, spoglądając na nią współczująco. Reed zamknął za nami drzwi.
- Detektyw Reed, detektyw Smith - przedstawił nas.
- Chodźcie z-za mną - poleciła, kierując się wgłąb budynku.
Kobieta to wysoka i szczupła blondynka o długich aż do pasa, delikatnie falujących włosach. Miała duże, lazurowe oczy, malutki, zgrabny nosek i pełne, pudrowo różowe usta. Jej twarz przyozdabiały drobne piegi, a przy prawym kąciku znajdował się pieprzyk. Wyglądała na zadbaną i wysportowaną, a kształtów i figury mogłaby pozazdrościć jej niejedna pani. Sama czułam się przy niej mało kobieca. Ubrana była w czarne buty na wysokim, cienkim obcasie eksponując swoje długie, szczupłe nogi oraz błękitną sukienkę bez ramiączek, opinającą jej smukłe ciało, która sięgała jej przed kolana. Miała pomalowane na miętowo paznokcie, a delikatny makijaż zaczynał się rozmywać przez niekontrolowanie spływające po twarzy łzy.
- Czy to pani do nas zadzwoniła? - zapytał, spoglądając na nią nieśmiało.
- T-Tak, to ja - wydukała, ocierając swoją twarz niedbale - Rose Washington, a poszkodowana to Mia Collins, moja siostra, w dodatku bliźniaczka...
- Nie ukrywam, jesteście do siebie łudząco podobne - przyznałam, na co ta uśmiechnęła się słabo.
- Tak... Choć z charakteru byłyśmy raczej przeciwieństwami - oznajmiła, wzdychając ciężko - Pamiętam, jak w szkole zamieniałyśmy się ze sobą i pisałyśmy za siebie sprawdziany czy zadania domowe. Lubiłyśmy korzystać z tego, że wyglądałyśmy niemalże jak dwie krople wody. Tak naprawdę tylko rodzice potrafili nas od siebie odróżnić.
- Brzmi jak dobra zabawa - stwierdziłam, wyobrażając sobie jak to musi wyglądać.
- Bo tak było.
Wreszcie dotarliśmy do wielkiego salonu, w którym na kanapie siedział mężczyzna pogrążony w ogromnej rozpaczy. To zapewne mąż denatki.
- Nick... - wydukała, podchodząc do niego powoli, po czym ułożyła ostrożnie swoją dłoń na jego ramieniu - Wiem, że ci ciężko... Ja także jestem w szoku, ale przyjechali do nas państwo z policji i chcieliby zadać nam kilka pytań.
- Chyba n-nie dam r-rady... - bąknął, podnosząc na nią swój wzrok. Szybko jednak ponownie ukrył twarz w dłoniach.
- Ale musisz, a przynajmniej spróbuj się w sobie zebrać - nalegała, starając się dodać mu nieco otuchy - Zróbmy to dla Mii. Ten, kto ją skrzywdził musi za to odpowiedzieć, a wierzę, że policja prędzej czy później złapie tego bydlaka, który jej to zrobił.
- To nie zwróci jej życia. Straciłem ją na dobre, rozumiesz? - mówił załamany - Była moją prawdziwą miłością... Mieliśmy założyć rodzinę. Dwa miesiące temu wzięliśmy ślub, a teraz? Los sobie z nas zakpił.
- A chcesz, żeby jej morderca ot tak paradował sobie po mieście, nie odpowiadając za swoje czyny? A co, jeśli zaatakuje kolejną osobę? Co wtedy? - naciskała go. Chciałam już zainterweniować i zaproponować, że możemy innym razem przeprowadzić tę rozmowę, a ją samą zbesztać, ale chyba właśnie jej metody okazały się skuteczne.
- Masz rację - rzucił, podnosząc na nas swój zmarnowany wzrok. Otarł twarz ze spływających strumieniami łez, marszcząc przy tym brwi. - Ten ktoś musi za to zapłacić.
Mężczyzna był dość młody. Między nim a wybranką życia była niewielką różnica wieku. Miał nieco dłuższe, ciemne, proste włosy oraz brązowe oczy. Był wysoki i dobrze zbudowany. Na twarzy miał niewielki zarost, który dodawał mu swojego rodzaju uroku. Ubrany w czarne buty, tego samego koloru jeansowe spodnie oraz białą koszulę i granatowy krawat. Przez oparcie kanapy przerzucona była ciemnoszara marynarka. Na codzień pewnie jest niezwykle przystojny, lecz teraz wygląda jak wrak człowieka i wcale go za to nie winię.
- Jestem detektyw Smith, a to detektyw Reed - przedstawiłam mu nas - Jesteśmy tu po to, by zadać wam kilka pytań i ustalić, kto za tym wszystkim stoi.
- Nick Collins - odparł, spuszczając swój wzrok - Mąż Mii, ale teraz już wdowiec...
- Bardzo nam przykro, że spotkała pana taka tragedia - powiedziałam, na co Gavin mi przytaknął.
- Jak w ogóle dowiedzieliście się o śmierci kobiety? - zapytał, mierząc ich swoim podejrzliwym wzrokiem.
- Może nie tyle o śmierci od razu, ale... - mówiła, a my słuchaliśmy jej uważnie - Na pare minut przed tym całym zajściem Mia zadzwoniła do mnie. Była przerażona i roztrzęsiona.
- Dlaczego?
- Dobijał się do niej ten gość. To taki chodzący dziwak - tłumaczyła - Bała się go. Był cholernie nachalny w stosunku do niej, ale sądziłyśmy, że jak wcześniej go spławiła i wzięła ślub, to go spławiła raz a dobrze.
- Co? O czym ty mówisz? - dopytywał Nick, spoglądając na siostrę swojej zmarłej żony.
- Nie wspominała ci nic? - spytała, a on tylko pokręcił głową - Kurcze, a sądziłam, że mówicie sobie o wszystkim...
- Wracając. Kim jest ten mężczyzna i czego od niej chciał? - wydukałam, lustrując wzrokiem Rose. Ta tylko westchnęła ciężko.
- Mike miał na jej punkcie niezdrową obsesję. Wiele razy ją nękał. Wydzwaniał, śledził, stalkował w socjalach. Szukał kontaktu za wszelką cenę, mimo że ona go nie chciała. Był o nią chorobliwie zazdrosny - wyjawiła - Kiedyś byli razem, a ja tłumaczyłam jej, że popełnia błąd. Nie chciała dopuścić do siebie tego, jaki jest naprawdę, ale ostatecznie przekonała się na własnej skórze. Traktował ją przedmiotowo, a gdy tylko rozpoczęła rozmowę z innym chłopakiem, urządzał jej niekończące się awantury. Pomogłam Mii uciec od niego, lecz wtedy odgrażał się, że jeszcze ją dopadnie i będą razem tak czy siak. Kiedy dowiedział się o tym, że bierze ślub zdawał się wreszcie zrozumieć, że nic z tego nie będzie, ale jak widać to była tylko cisza przed burzą.
- Co się działo, gdy Collins do ciebie zadzwoniła? - dociekał Reed.
- Mówiła chaotycznie, ale zrozumiałam, że chodzi o niego. Słyszałam, jak dobija się do jej drzwi. Błagała mnie, bym jak najszybciej przyjechała. Byłyśmy dla siebie zawsze, gdy tego potrzebowałyśmy - przyznała, biorąc głęboki oddech - W pewnym momencie on wdarł się do środka. Słyszałam ich krzyki, a następnie odgłosy szarpaniny. Wtedy to najpewniej Mike wyrwał jej telefon i rozłączył się, ale zanim to nastąpiło, usłyszałam krzyk, ale tym razem inny. Nie mam pewności, ale może to wtedy właśnie... O Boże...
Rose schowała twarz w dłonie, zaczynając żałośnie zanosić się płaczem. Nie wiedziałam, co powinnam była w tej chwili zrobić. Chciałam jej jakoś pomóc, ale nie wiedziałam jak.
- Sprawdzimy ten trop, ale potrzebujemy dokładnych danych tego mężczyzny, o ile wie pani coś więcej - rzucił Gavin, podczas gdy ja zaczęłam przeczesywać apartament.
Nie byłam do końca przekonana do tej wersji wydarzeń, choć przyznaję, że stan, w jakim zastaliśmy to miejsce faktycznie wskazywał na wtargnięcie intruza. Część rzeczy była porozwalana i porozbijana, walając się bezwiednie po pomieszczeniach. Znalazłam nawet zdjęcia, a właściwie w większości ich fragmenty, zapewne przedstawiające Mię. Było nawet jedno, na którym była ona razem z siostrą i mężem. Ich podobizny, oprócz domniemanego obiektu westchnień głównego podejrzanego były mocno poprzerabiane. Wychodzi na to, że Mike nienawidził Nicka i Rose, którzy stali mu na drodze do "szczęścia". Niby wszystko układa się gdzieś tam w całość, a on sam miał motyw, by dokonać zbrodni, to jednak nie chce mi się w to wierzyć.
Starałam się zabezpieczyć wszystko to, co znalazłam i co uznałam za istotne w przypadku podjętego przez nas śledztwa. Ostatnim miejscem, w jakie się udałam, był balkon, z którego została wypchnięta denatka. Wyjrzałam w dół, gdzie dostrzegłam kolejnych ludzi, którzy zabezpieczali teren, dowody, a także i ciało kobiety. Skrzywiłam się na samą myśl o tym, jaką drogę ostatecznie przebyła. Upadek z wysokości trochę mnie przerażał, dlatego też szybko odsunęłam się od barierek, rozglądając się uważnie dookoła. Zdjęłam kilka odcisków palców, licząc na to, że któreś z nich będą należały do sprawcy.
Nie mając nic więcej do roboty, wróciłam do Gavina i rodziny tragicznie zmarłej. Reed uniósł na mnie swoje spojrzenie, jednak nic nie powiedział.
- Mam nadzieję, że dorwiecie tego zwyrodnialca i wymierzycie mu sprawiedliwość - mówiła Rose.
- Obiecujemy zrobić wszystko, co w naszej mocy - poinformował ich, po czym rozdał każdemu po wizytówce - W razie, gdybyście państwo przypomnieli sobie coś jeszcze... Coś, co mogłoby wpłynąć na poszukiwania zabójcy, proszę się z nami kontaktować.
- Oczywiście, dziękujemy... - wydukał mężczyzna, siląc się na uśmiech.
Pożegnaliśmy się z nimi, po czym nie mając już niczego więcej do roboty tutaj udaliśmy się w stronę wyjścia. Rose odprowadziła nas, uśmiechając się do nas słabo.
- Informujcie nas na bieżąco o postępach - poprosiła. Zgodnie skinęliśmy głowami, opuszczając następnie apartament.
Ruszyliśmy w stronę windy, a następnie, gdy dostaliśmy się na parter wieżowca wyszliśmy na zewnątrz, kierując się do naszego auta. Starałam się jakoś to sobie poukładać w głowie, lecz wciąż wiedzieliśmy za mało. Śmiem wątpić, byśmy mieli sprawcę podanego na tacy, ale to tylko moje wewnętrzne przypuszczenia.
- To co? Jakie mamy teraz plany, detektywie? - zapytałam, spoglądając na niego skonsternowana.
- No jak to co? Złożymy wizytę naszemu stalkerowi - oznajmił, sięgając po kluczyki - Mamy adres, dane, więc musimy teraz skonfrontować to, co wiemy z jego wersją wydarzeń. Aczkolwiek czuję, że się z tego nie wywinie.
- A ja ci mówię, że to byłoby zbyt proste - powiedziałam zgodnie z moją intuicją, na co ten zaciekawiony zmierzył mnie wzrokiem.
- Ale... Sama słyszałaś. Gość miał nie równo pod sufitem, stalkował ją, nachodził... Miał motyw, albo to był nieszczęśliwy wypadek, w co śmiem wątpić - tłumaczył, nie doszukując się w tym niczego więcej.
- Nie wiem... - westchnęłam ciężko - Może po prostu jedźmy tam i się przekonajmy, co on ma nam do powiedzenia?
- Dobry pomysł - stwierdził, po czym oboje wsiedliśmy do auta, ruszając pod dom podejrzanego.
***
Witam was moi mili po trochę dłuższej przerwie, za co też z tego miejsca pragnę was przeprosić. Ostatnio nie byłam zbyt aktywna. Zmagałam się z kryzysem egzystencjalnym, ogromnym zmęczeniem, a także z blokadą pisarską, która doprowadzała mnie do szału. Ostatnio trochę się podziało, trochę się dowiedziałam. Trochę nie fajnych rzeczy, ale cóż, w życiu bywa i tak. Los jest przewrotny. Powinnam bardziej dbać o swoje zdrowie, a w tej sytuacji w szczególności o siebie zadbać, ale chyba jeszcze szok nie opadł, no i oczywiście upór maniaka, bo przecież nie lubię lekarzy, po co to wszystko... No ale cóż, co ja mogę na to?
Spokojnie, nie zamierzam porzucać pisania. To daje mi radość i sprawia, że jednak chcę. Że mam jakiś cel w życiu. Nie jestem jednak w stanie obiecać stałych wrzutek. Nadal gdzieś tam czuję, że kryzys nie odpuszcza, a teraz po prostu jego uścisk się trochę poluźnił, a ja nie przesypiam praktycznie całego dnia. Ciekawe, jak długo się to utrzyma.
Nie mam usprawiedliwienia. Źle mi z tym, że gdzieś tam miewam zacinki, a wy czekacie i nie wiecie kiedy i czy w ogóle coś się pojawi. Postaram się nad tym pracować i nie zawodzić was bardziej, niż do tej pory to zrobiłam. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe i nawet jeśli aktualizacje będą rzadziej, zostaniecie ze mną i będziemy w tym razem, wspierając się wzajemnie.
W rozdziale wreszcie swoje dłuższe wystąpienie zanotował Connor. Mam nadzieję, że jego rola tutaj wam się spodobała. Sądzicie, że ta relacja ma szansę rozwinąć się bardziej? Tak wiem, ciężko ocenić, gdy mamy z nim tak niewiele, póki co, do czynienia. Ale może jednak macie jakieś spekulacje.
I jak myślicie, co się kryje za historią Mii Collins? Jakie wrażenie wywarli na was Nick i Rose? Kto tak naprawdę okaże się mordercą?
I cóż mogę więcej rzec... Do następnego moje misiaki!
Kocham! ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top