Rozdział 14 "Wymierzenie sprawiedliwości"
Byłam cholernie wzburzona i nie panowałam nad swoimi emocjami. Najgorze w tym wszystkim jest jednak to, że sama nie do końca rozumiem dlaczego tak się zachowuję. Nie mam nad tym większej kontroli, co jeszcze bardziej doprowadza mnie do szału i utwierdza w przekonaniu jak bardzo beznadziejna jestem. Czasem się boję, że wreszcie te impulsywne działania wyjdą nawet w pracy, a wtedy będę skończona. Wątpię, by ktokolwiek pozwolił mi po czymś takim pracować...
Stanęłam przed schodami, obejmując się rękoma. Nie chciałam zapuszczać się gdzieś dalej. Prawda jest taka, że w ogóle nie miałam zamiaru opuszczać posesji należącej do wujka. Musiałam jedynie wyjść, by zniknąć mu z oczu, w przeciwnym wypadku zapewne by mnie poniosło i bym powiedziała lub zrobiła coś, czego żałowałabym do końca swoich dni.
Westchnęłam ciężko, siadając na pierwszym schodku. Wbiłam swoje tępe spojrzenie gdzieś przed siebie, opatulając się jeszcze bardziej. Na zewnątrz jest zimno, lecz mam to głęboko w poważaniu. Niestety co innego podpowiada mi moje ciało. Zacisnęłam swoje dłonie w pięści, kręcąc przy tym głową.
Miałam tego serdecznie dość. Nie czuję się jak osoba, a jak marionetka, za której sznurki pociąga ktoś z góry. Jestem lalką, która gra, jak ktoś jej rozkarze, a to przecież ja sama powinnam być panią swego losu. Zupełnie jakbym była odrealniona, pozbawiona własnych odruchów i możliwości ich kontroli. Te wszystkie traumy niszczą mnie codziennie od nowa, wbijając w ziemię coraz to bardziej. A ja jestem na tyle wykończona stawianiem oporu, że nie stać mnie na walkę o siebie. I szczerze? Nawet nie chcę jej podejmować. Wiem, że i tak niczego nie zmienię. Nie będzie lepiej, a za to może być gorzej.
Podniosłam nerwowo swój wzrok, rozglądając się dookoła. Poczułam się dziwnie, zupełnie jakby ktoś mnie obserwował. Powoli wstałam, opatulając się rękoma. Wykonałam kilka niepewnych kroków przed siebie. Czy to już jest paranoja? Naprawdę zaczynam tracić swój rozum? W tej chwili każdy jeden szmer wydawał mi się być podejrzany. Stopniowo wpadałam w panikę, gdy problem ten narastał w mojej głowie. Myśl o tym, że ktoś mnie śledzi paraliżowała moją osobę. Tym bardziej, że w mojej przeszłości istnieją ludzie, którzy nie chcieli pozwolić mi od siebie odejść... Pewnie w tym momencie wyolbrzymiam, ale nie potrafię inaczej.
- Nie... To tylko twoja wyobraźnia - wydukałam, czując jak momentalnie zalewa mnie fala złości. Zacisnęłam swoje dłonie w pięści, gwałtownie je prostując. - Jak zwykle płata mi figle!
Musiałam czym prędzej wrócić do środka, nim to się zbyt bardzo rozwinie. Pewnie już teraz część osób ma mnie za wariatkę, w tym być może i mój wujek. Pokażę im, że tak nie jest. Że potrafię nad tym panować. Sama, bez niczyjej pomocy.
- Jeżeli ktokolwiek tam jest... Idź się jebać pajacu! - wydarłam się, pokazując wszędzie dookoła serdeczny środkowy, upewniając się, że faktycznie dotarł on do ewentualnego odbiorcy - Tak jest, spierdalaj!
Nie mając większego wyboru postanowiłam wrócić do środka. Co prawda niezbyt mi się to uśmiechało, bo nie chciałam przechodzić z wujem kolejnej konfrontacji, ale liczę na to, że odpuści mi wreszcie. Mam nadzieję, że dotarło do niego, że nie chcę o tym rozmawiać. Poza tym on także wyglądał na zdenerwowanego. Raczej nie będzie chciał niczego między nami psuć jeszcze bardziej. Ja też bym tego nie chciała.
Ostrożnie uchyliłam drzwi, wchodząc wgłąb mieszkania. Dojrzałam Hanka, który siedział na kanapie w salonie i oglądał telewizję, a przynajmniej próbował. Póki co jedynie nerwowo skakał między kanałami, raz po raz klnąc pod nosem. Westchnęłam ciężko wiedząc, że i tak powinniśmy porozmawiać i wyjaśnić sobie pare spraw. Między innymi to, by nigdy więcej już mnie nie naciskał i nie wypytywał o moją przeszłość, bo to nie jego interes.
Powoli ruszyłam w jego kierunku, nerwowo łapiąc się za ramię. On z początku nawet nie odezwał się słowem, zupełnie jakby nie zauważył mojej obecności, albo też i nie chciał mnie widzieć. Nie dziwię mu się. Najpierw zwalam mu się na głowę, a potem odwalam cyrki. Kłócę się, stwarzam problemy... Nie robię tego celowo. Gdybym mogła, to zmieniłabym się. Gorzej, gdy taka zmiana wynika z czegoś, do czego człowiek nie chce już wracać, choć gdzieś tam mam świadomość, że powinnam przerobić temat. Nie zamierzam jednak otwierać się przed nikim. Każde z nas ma jakieś tajemnice z przeszłości, więc nikogo nie powinno to dziwić, że nie chcę tego ujawniać. Zwłaszcza, że to cholernie wstydliwy i drażliwy temat.
Ostrożnie zajęłam miejsce na drugim końcu kanapy, wbijając wzrok na kolana, na których to zacisnęłam swoje dłonie. Wzięłam głęboki oddech, mając nadzieję, że to pomoże mi zabrać głos. Tymczasem poczułam się jeszcze gorzej. Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Jakbym była jakimś potworem. Mój powrót z pewnością nie mógł wróżyć niczego dobrego. Cała moja osoba jest jakaś przeklęta. Chyba faktycznie kiedyś zamknę się na cztery spusty na jakimś odludziu, zdychając w samotności, bo tylko na to zasługuję.
- Wujku... - bąknęłam, nawet na niego nie zerkając. Mocniej zacisnęłam swoje dłonie, licząc na to, że ból zagłuszy moje wyrzuty i pozwoli mi cokolwiek z siebie wydusić. Nic z tych rzeczy.
Czasem naprawdę jedynym, czego bym chciała, to móc zrzucić z siebie te kajdany ciążące na moim umyśle. Mam wrażenie, że wszystko dookoła chce mnie ściągnąć na samo dno. Zupełnie jakby los z góry skazał mnie na niepowodzenia, naznaczając mnie w najgorszy możliwy sposób. Nie dano mi wyboru. To, czego się dotknę albo kończy się fiaskiem, albo rani mnie bądź też moich najbliższych. Już nawet praca w policji nie przynosi mi aż takiej radości. W dodatku nadal nie potrafimy rozwiązać tej tajemniczej sprawy morderstwa. Po co ktoś miałby symulować samobójstwo? I dlaczego denat wcześniej zaczął strzelaninę wśród tłumu?
- Ehh, przepraszam... - wydukałam, momentalnie podnosząc się na nogi z zamiarem odejścia. Spuściłam swój wzrok, lecz nim zdążyłam wykonać jakikolwiek krok, poczułam na nadgarstku silny uścisk, przez który wydałam stłumione syknięcie.
- Wybacz... - westchnął, momentalnie puszczając mnie. Ja tylko spojrzałam na niego pytająco.
Czułam, jak coś zaczyna we mnie pękać. Głosy w mojej głowie zaczęły się ze mnie naśmiewać. Wytykać błędy. Umniejszać. Miałam wrażenie, że uosobienie moich największych tajemnic chce mnie zniszczyć i udowodnić, że nie jestem nic warta. A przecież doskonale wiem, jak beznadziejna jestem!
- Wiem, że odkąd się pojawiłam, to sprawiam jedynie same problemy przez to, że nie potrafię... Nie chcę, rozmawiać o pewnych sprawach - zaczęłam niepewnie, zaciskając mocno swoje dłonie. Spojrzałam na niego wzrokiem pełnym bólu, który próbował się wydostać z mojej duszy. Nie pozwalałam sobie na to. Nie w pełni. - Jestem cholernie trudnym charakterem, wyjątkowo paskudnym i upartym. W dodatku na wszystkich zsyłam nieszczęścia i czego bym nie zrobiła, zawsze coś psuję i ranię tych, na których mi zależy. Dlatego... - mówiłam, czując, że to byłoby jedyne słuszne rozwiązanie w tej sprawie, inaczej nigdy nie dojdziemy do porozumienia, czym skrzywdzę i mojego wujka, i siebie - Mogę się wynieść. Zniknąć na dobre z twojego życia i nie zaprzątać ci sobą głowy. Nie zasługuję na twoją pomoc... Jesteś dla mnie tak dobry i wiem, że pragniesz wszystkiego, co dla mnie najlepsze, a ja nie potrafię tego docenić i za każdym razem, gdy ty chcesz mnie zrozumieć i dowiedzieć się, czemu jestem taka, naskakuję na ciebie i mieszam z błotem, gdzie tak naprawdę to ja jestem tą złą.
- Hej, hej... Zwolnij trochę, bo ewidentnie wzięłaś za dużo towaru i odpłynęłaś na pełnej - rzucił, unosząc nieco w górę otwarte dłonie - Wytłumacz mi... O czym ty mi tu teraz pierdolisz? Bo wydaje mi się, że sama siebie nie słyszysz.
- Nie wujku, mówię całkiem poważnie - odparłam, wreszcie spoglądając mu w oczy. Był skonsternowany i widziałam, że część go wcale nie chciała się zgadzać z moimi słowami. - Mogę się wynieść już teraz. Jeśli tego chcesz. Jakoś sobie poradzę. Ewentualnie jak uda mi się względnie stanąć na nogi to znajdę sobie jakieś lokum, żeby nie sprawiać ci więcej przykrości.
- Ah, zamilcz wreszcie - polecił, a ja momentalnie ucichłam, wbijając w niego swoje zdezorientowane spojrzenie - Jedyna przykrość, jaką mi zadajesz to to, że nie chcesz mi zaufać. Widzę, że coś ciebie gryzie i ten cały ciężar, który dźwigasz samotnie zaczyna ciebie przytłaczać, ale ty za nic w świecie nie chcesz dać sobie pomóc, czym, eh... Przypominasz mi samego siebie.
Uśmiechnął się pod nosem, ale tylko przez krótką chwilę.
- Rozumiem, że nie wszystkim chcesz się ze mną dzielić. Być może potrzebujesz więcej czasu, a ja za bardzo ciebie naciskam, bo widzę doskonale, w jakim kierunku to zmierza - kontynuował, wzdychając ciężko - Pewnie też o pewnych rzeczach łatwiej byłoby ci porozmawiać z kobietą, albo nie wiem, przyjaciółką... Albo z osobą, która cię kompletnie nie zna, by uniknąć czyichś osądów, których zapewne tak bardzo się obawiasz. Ale naprawdę... Jeżeli ktokolwiek cię skrzywdzi, chciałbym to wiedzieć. Nieważne, czy to rodzina, czy ktoś z pracy. Jeśli dowiem się, że ktoś ci coś zrobił, obiecuję, że nie zostawię tak tej sprawy.
- Ale nie musisz... - wydukałam, próbując zająć swoje stanowisko w tej sprawie.
- Ale chcę. Taki mój obowiązek - powiedział, siląc się na uśmiech - Dlatego jeśli Hannah, Gavin czy ktokolwiek inny ciebie skrzywdził... Nie ręczę za siebie. Znajdę winowajcę, chociaż miałbym szukać go na drugim końcu świata, by własnoręcznie wymierzyć mu sprawiedliwość.
- To nie jest konieczne - stwierdziłam, czując jak się denerwuję. Spięłam się, nerwowo raz po raz się śmiejąc. - Naprawdę, nie zaprzątaj sobie tym głowy wujku. Poradzę sobie. Zawsze sobie radziłam.
- Tyle, że teraz nie jesteś sama z tym. Nie musisz być - starał mi się tłumaczyć, ale żadne jego słowa nie sprawią, że zmienię zdanie - Poza tym nigdy nie uwierzę w to, że ty sama sobie to wszystko zrobiłaś, albo jak to potrafią wmawiać sobie ofiary przemocy, że na to zasłużyłaś.
- Proszę, po prostu... Skończmy ten temat - wybełkotałam, odwracając się do niego tyłem. Chwyciłam się nerwowo za włosy, szarpiąc za nie.
- W porządku... - odparł zrezygnowany, gdy nagle poczułam jego dłoń na moim ramieniu. Zdenerwowana obkręciłam się, spoglądając na niego. - Wiedz jednak, że bez względu na wszystko zawsze będziesz moją kochaną siostrzenicą, którą zamierzam chronić do końca świata i jeden dzień dłużej.
Po tych słowach momentalnie zamknął mnie w silnym uścisku. Z początku byłam w szoku. Zupełnie jakby coś wyrwało mnie z rzeczywistości. Gdy odzyskałam kontakt ze światem, niepewnie objęłam Hanka, jednak nie potrafiłam poczuć ulgi. Wciąż było mi źle z tym wszystkim i czuję, że tym razem nawet alkohol nie byłby w stanie zagłuszyć myśli kłębiących się w mojej głowie.
Wydawało mi się, że trwamy tak już dobrą chwilę, a w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Wkrótce wujek uwolnił mnie z uścisku, a ja wysiliłam się na wdzięczny uśmiech. Niby potrzebowałam tego, a jednak część mnie czuła się cholernie niezręcznie. Muszę odreagować to wszystko, co sobie przypomniałam i co wydarzyło się ostatnio. Istnieje tylko jeden sposób, który potrafi w skuteczny sposób na dłużej zagłuszyć ból duszy, ale z pewnością nikomu by się nie spodobał. Cóż, to moje życie i moje ciało, więc mogę z nim zrobić co mi się żywnie podoba.
Tak więc w nocy, gdy Hank już dawno zasnął kamiennym snem postanowiłam wziąć dłuższą kąpiel. Wiedziałam, że powinnam również się położyć, bo jutro rano czeka na mnie kolejny dzień pracy, ale jakoś tak... Nie miałam ochoty. I tak nie będę w stanie chociażby na chwilę zmrużyć oczu. Ilekroć to zrobię, widzę to. Czuję jego łapska na moim ciele. Czuję jego w sobie, przez co mnie aż skręca i widząc swoje odbicie w lustrze mam ochotę zwymiotować z tego wstrętu. Odraza do samej siebie znów osiągnęła kolosalny rozmiar i nie zanosiło się na to, by cokolwiek w niedługim czasie miałoby się zmienić. Miałam ochotę szarpać się za włosy. Trzymać za gardło aż do utraty przytomności. Wydrapać sobie oczy czy też odciąć piersi. Oszpecić się na tyle, by nawet największy desperat nie spojrzał na mnie tym wzrokiem.
Jego słowa mnie cholernie zabolały. Wykorzystał mnie, a do tego wszystkiego zmieszał z błotem. Od zawsze miałam cholernie niską samoocenę, którą starałam się nadrabiać przesadną pewnością siebie i arogancją, którą moja dusza była wypełniona aż po brzegi. Teraz jednak, gdy po raz kolejny ktoś postanowił zdeptać mnie jak jakiegoś nic nie znaczącego karalucha czuję, że czara goryczy się przelała. Może to był mój limit wytrzymałości? Albo po prostu te wszystkie wspomnienia, o których chciałam zapomnieć, a które tak nagle we mnie uderzyły sprawiły, że cała moja energia tak magicznie się ulotniła? Sama nie mam pojęcia. Wiem, że był to ostatni raz. Kolejny to będzie już gwóźdź do grobowej deski.
Nalałam do wanny gorącej wody, razem z płynem, dzięki czemu na górze utworzyła się warstwa piany. Powoli zanurzyłam się w niej, ignorując fakt, iż była trochę zbyt ciepła. Lubiłam te przyjemne pieczenie. Ogrzewało mnie, gdy tego najbardziej potrzebowałam. Przymknęłam swoje oczy, rozkoszując się tą chwilą. Gdy otworzyłam je ponownie, ręką zawędrowałam po brzegu wanny, biorąc następnie w dłoń ostry przedmiot. Czy to jest rozwiązanie moich problemów? Nie, ale przynajmniej zagłuszy ból duszy. Muszę odwrócić czymś swoje myśli, inaczej oszaleję, ale póki co nie znam lepszej metody i skuteczniejszej. Poza tym zasłużyłam na to. Lubię robić sobie krzywdę i obserwować, jak po moim ciele spływa szkarłatna ciecz. Tym razem jednak nikt się nie dowie, co zrobiłam.
Obracałam żyletkę w dłoni, a na mojej twarzy zagościł złowieszczy uśmiech. Doskonale wiedziałam, do czego to zmierza i wcale nie miałam zamiaru temu zapobiec. Wręcz przeciwnie, cieszyłam się, mogąc zebrać w sobie tyle siły, by siebie zranić. Miałam gdzieś to, co by pomyśleli sobie inni, zresztą i tak się nie dowiedzą, co zrobiłam. Miejsce zbrodni doskonale wyselekcjonowałam, tak by nikt nie znalazł żadnych śladów oraz by ukarać siebie i swoje ciało. Jestem naznaczona mianem ofiary, której fizyczność jest brudna i skażona. Która przez jej wzgląd jest traktowana przedmiotowo. Bo jest kobietą, a mężczyzna zawsze dostaje to, czego chce, chociażby miał to wziąć sobie i siłą. Jestem tego doskonałym przykładem...
Czułam, jak jednocześnie z bezsilności i złości do oczu próbowały napłynąć mi łzy. Nie wiem na kogo lub też na co byłam bardziej zła. Nie zawsze byłam w stanie zrozumieć emocje, jakie towarzyszyły mi w danej chwili. Przez krótką chwilę się zawahałam, jednak wkrótce przejechałam ostrzem po swojej piersi. Powinny być one atrybutem kobiecości, a czym są u mnie? Niczym. Powodem do wstydu, a ostatnio dostałam kolejny. Szkarłatna ciecz powoli wypływała z rany, brudząc tym samym uformowaną na wodzie pianę. Widząc to uśmiechnęłam się pod nosem, czując swego rodzaju ulgę. Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy wykonałam kolejne cięcie, a następnie krótko potem następne i następne. Z każdym kolejnym razem czułam, jak złość się nasila, a ja wpadam w amok. Jednocześnie uczucie satysfakcji, jakie się uwalniało motywowała mnie do podejmowania kolejnych radykalnych kroków.
Raniłam tak i jedną i drugą pierś. Nawet nie czułam bólu w przypływie adrenaliny. Zapewne gdybym mogła, odcięłabym je i w ogóle tego faktu nie zauważyła. Krew sączyła się coraz to mocniej, zabarwiając na szkarłatno wodę w wannie. Wiedziałam jednak, że nie mogę przesadzić. Nie jeszcze. Chcę dokończyć pewne sprawy, które zaczęłam tu, w Detroit. Dopóki nie rozwiążę ich i nie złapię przestępców, muszę się pogodzić z taką formą rozładowania negatywnej energii, męcząc się z tym życiem dłużej, niżeli bym tego chciała. Wykonałam więc kilka głębszych, ostatnich cięć, z których to szkarłatna ciecz sączyła się jeszcze bardziej. Opłukałam żyletkę, po czym odłożyłam ją na bok. Westchnęłam ciężko, spoglądając na swoje dzieło. Zacisnęłam dłonie w pięści, czując do siebie taką odrazę, jak jeszcze nigdy. Głośno przełknęłam ślinę, zabierając się za faktyczną część kąpieli.
Zadbałam oczywiście o to, by Hank nie miał powodu do zmartwień i nie zauważył śladów krwi. Na rany ułożyłam prowizoryczne kilka warstw papieru toaletowego, który to był podtrzymywany na piersiach dzięki biustonoszowi. Nikt się nawet nie dowie, że cokolwiek zrobiłam.
Jak tylko skończyłam myć zęby i odłożyłam pastę razem ze szczoteczką na swoje miejsce, spojrzałam w lustro na swoje odbicie. Skrzywiłam się, widząc tę parszywą gębę po drugiej stronie. Miałam ochotę rozbić je, jednak powstrzymywała mnie myśl, że to własność mojego wujka. Poza tym nie chciałam go budzić. Spojrzałam sobie głęboko w oczy gniewnym wzrokiem, z grymasem na twarzy, podpierając się o zlew.
- Jeszcze ciebie zniszczę, zobaczysz... Nie pozostanie po tobie nic - warknęłam - Jesteś nic nie znaczącym zerem, słyszysz? Beznadziejna, bezwartościowa... Po co w ogóle żyjesz? Taka porażka nie powinna istnieć. Jesteś błędem tego świata.
Miałam ochotę obrazić siebie na milion różnych sposobów, by dać ujście pogardzie do swojej osoby. Wiedziałam jednak, że żadne wypowiedziane przeze mnie słowa niczego nie zmienią. Zwiesiłam swój wzrok, odwracając się tyłem do lustra.
- Zobaczysz... Jeszcze mnie popamiętasz. Nie miałaś prawa się urodzić - bąknęłam pod nosem.
Wychodząc zabrałam ze sobą ostrze, lecz także i swoje ubrania. Schowałam je głęboko w torbie w miejscu, o którym tylko ja wiem, kilkakrotnie upewniając się, że nikt się o nim nie dowie. Ciuchy natomiast położyłam na torbie, po czym usiadłam się na łóżku, wzdychając ciężko. Za oknem było już dawno ciemno. Nawet nie chciałam wiedzieć, jak późną godzinę wskazuje zegar. Jutro, a właściwie dzisiaj rano będę zapewne ledwie przytomna, ale z drugiej strony od czego jest kawa? Pewnie i tak nie zasnę, więc co za różnica, czy się położę i będą męczyć mnie koszmary, czy też nastawię sobie oczy na zapałki.
Wtedy sobie przypomniałam. Mam ze sobą jego bluzę. Użyczył mi ją, gdy podwiózł mnie do domu. Wyjęłam ją z walizki, po czym ponownie zabrałam swoje miejsce na łóżku. Chwyciłam ją mocno, jakby chcąc się upewnić, że jest prawdziwa. Zaciągnęłam się jej wonią, póki jeszcze pachniała jego osobą. Uśmiechnęłam się nieznacznie, zrezygnowana układając się do snu. Przykryłam się kołdrą, a następnie wtuliłam się w materiał, który dał mi choć odrobinę poczucia bezpieczeństwa. W końcu to Gavin był tu dla mnie, gdy tego potrzebowałam. Mimo wszystko byłam mu wdzięczna za to, że zabrał mnie z ulicy i pozwolił u siebie przenocować. Gdyby nie on, to... Nawet nie chcę myśleć, jakbym skończyła. Zamknęłam niechętnie swoje oczy, czując przeogromne zmęczenie. Bałam się, że wszystko, co najgorsze wróci do mnie we snach, jednak musiałam spróbować złapać choć odrobinę snu, by być bardziej efektywną w pracy. W końcu mamy robotę do wykonania.
***
Byliśmy z wujkiem w trasie na komisariat. Wykończona nocnymi koszmarami nie miałam nawet siły, by ułożyć swoje włosy, bym nie wyglądała jak wypuszczona z buszu. Zrezygnowałam również ze śniadania, zasłaniając się jakąś chorobą. Oczywiście Hank nie wyglądał na osobę, która kupi te tanie bujdy, ale postanowił ten jeden raz nie ingerować w sytuację, za co mu w duchu dziękowałam. Wiem, że gdy jestem zmęczona bywam o wiele bardziej wulgarna, więc właśnie zaoszczędziliśmy sobie nieprzyjemnej wymiany zdań. Byłam tak bardzo wyssana z życiowej energii, iż nawet przy ciężkich kawałkach jego muzyki przysypiałam. Nawet kubek solidnej espresso nie postawił mnie na nogi. Coś ciężko widzę ten dzień, ale nie mam innego wyjścia. Mogę zawieść wszystkich dookoła, ale nie siebie. Przynajmniej nie w tej sprawie.
Droga mi się niemiłosiernie dłużyła w tej ciszy, aczkolwiek byłam wdzięczna za to, że odpuścił temat. Na szczęście wreszcie udało nam się dotrzeć na miejsce. Wujek zaparkował swoje auto, a ja zaczęłam się przeciągać, głośno przy tym ziewając.
- Ja na twoim miejscu, będąc w takim stanie zostałbym w domu, ale to twoja sprawa - skomentował, opuszczając pojazd.
- No co ty, wujku... Przecież nie może być aż tak źle... - bąknęłam, nie mogąc powstrzymać napadu ziewania, który mi się w tej chwili uaktywnił - Jakoś przetrwam ten dzień.
- Mam co do tego naprawdę wielkie wątpliwości - stwierdził, otwierając drzwi z mojej strony. Zaspana odpięłam pasy, wychodząc z samochodu.
- Niepotrzebnie - odparłam, ale szybko tego pożałowałam, gdyż potknęłam się o własne nogi, boleśnie upadając na ziemię, nim Hank zdążył jakkolwiek zareagować - Nic mi nie jest!
- Ja pierdolę, Lucy, dzieciaku! - rzucił, momentalnie przy mnie kucając, po czym pomógł mi wstać - Zupełnie jakbyś była pijana. Zaraz serio zawrócę i zostawię cię w domu, a Fowlerowi przekażę, by udzielił ci wolnego.
- To minie. Muszę się tylko rozruszać - wydukałam, posyłając mu słaby uśmiech, na co ten pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Twoje zachowanie jest niedorzeczne, cholerny ośle ty jeden - warknął na mnie, i chyba dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że faktycznie jest gorzej, niż myślałam. Ciężko będzie mi to ukryć.
- Osłowatość podobno była cechą dziedziczną w naszej rodzinie, więc to nie moja wina, lecz krwi Andersonów - przyznałam niewinnie.
- Ah tak? W takim razie kontroluj tego swojego wewnętrznego zwierza, inaczej to ja zrobię z nim porządek, a wtedy to nie będzie się tak rzucał - zagroził mi.
- No już dobrze, dobrze... Zobaczę, co da się zrobić - obiecałam, chcąc jakoś załagodzić sytuację.
Z początku wujek asekurował każdy jeden mój krok, lecz jak tylko zauważył, że jakoś sobie radzę pozwolił mi na nieco większą swobodę w zakresie mobilności, wciąż jednak nie odchodząc ode mnie za daleko. Wkrótce znaleźliśmy się na posterunku. Kiedy stanęliśmy obok mojego stanowiska pracy, Hank poklepał mnie po ramieniu.
- Okej, to... Ty tu sobie siedź, a ja zanim pójdę do siebie, muszę jeszcze załatwić jakąś sprawę - oznajmił tajemniczo, ale początkowo byłam na tyle zamroczona uczuciem zmęczenia, że nie zrobiło to na mnie większego wrażenia.
- To do zobaczenia później! - rzuciłam, siadając na krześle i machając mu na odchodne. Kiedy jednak zobaczyłam, jak zaciska swoje dłonie w pięści coś mi nie grało.
Bacznie obserwowałam, jak znika za drzwiami. Zmarszczyłam czoło, starając się rozgryźć jego zachowanie, lecz nic nadal nie przychodziło mi do głowy. Czułam jednak, że to coś poważnego, w przeciwnym wypadku nie ulotniłby się stąd aż tak szybko. Albo może to ja zaczynam popadać w paranoję?
Wzruszyłam ramionami, po czym podniosłam się z krzesła z zamiarem udania się po kolejną kawę tego dnia. Mam świadomość tego, że już mi to nie pomoże, nieważne ile bym ich nie wypiła, ale nie potrafiłam odmówić sobie tej przyjemności. Kto wie? Może również zdążę wyjść na porannego szluga?
Na szczęście nikt póki co nie zwrócił większej uwagi na mój strój, dzięki czemu mogłam odetchnąć z ulgą. Nikt niczego nie podejrzewa, a i siniaki są bezpieczne. Muszę ich jakoś przyzwyczaić do takich zmian, by w przyszłości nie było to dla nich zaskoczeniem, jak w mojej poprzedniej pracy. Może i nie miałam ultra przyjaznych stosunków, a te wszystkie fałszywie uśmiechnięte gęby przyprawiały mnie o mdłości, to mimo tej niechęci potrafili jeden drugiemu pomagać, co drażniło mnie niemiłosiernie, gdyż nie prosiłam ich o nic. Nie potrzebowałam sztucznej litości czy też nagłego zainteresowania moją osobą. Powinni zająć się swoimi sprawami, a nie wpierdalać się zabłoconymi buciskami prosto w czyjeś życie. Ja wiem, że niektórzy znają nudę już na wylot i mogliby pozazdrościć mi wrażeń, ale kurwa, szanujmy swoje granice. To jest coś, czego im wszystkim brakowało. Mam cichą nadzieję, że może tutaj będzie inaczej.
Wzdychając ciężko, oparłam się dłońmi o blat szafki, stojąc tyłem do niej. Przymknęłam na chwilę swoje oczy, wsłuchując się w pracę ekspresu. Wkrótce miałam przygotowaną kawę i już miałam ją wziąć i zabrać ze sobą na stanowisko, gdy usłyszałam niepokojące krzyki. Podeszłam więc po cichu do drzwi, które były nieznacznie uchylone, by dostrzec mojego wujka w obecności... Gavina.
- O kurwa... - bąknęłam pod nosem, na moment wbijając tępo wzrok w swoje nogi, po czym powróciłam do nich.
Miałam nadzieję, że nie dojdzie do tej sytuacji, a jednak. Hank nie mógł dać za wygraną i mimo, iż obiecał mi wczoraj dać mu spokój, to złamał dane słowo. A przecież, do cholery, tłumaczyłam mu, że Reed nie ma z tym nic wspólnego, ale ten oczywiście zawsze wie wszystko najlepiej! Oby tylko nic się nie wydało, inaczej chyba spalę się ze wstydu...
- O co ci do chuja jasnego chodzi?! - warknął mój partner, spoglądając na niego zdezorientowany. Ręce uniósł nieco ku górze, w geście obronnym.
- Oh, nie udawaj! Doskonale wiesz, o co mi chodzi! - wydarł się, wykonując gwałtownie krok w jego stronę, zaciskając przy tym swoją prawą dłoń w pięść, zaś lewą wyciągnął przed siebie, grożąc mu palcem. - Zaraz wszystko z ciebie wyciągnę i tylko od ciebie zależy, czy urządzimy sobie pogawędkę po dobroci, czy też zmusisz mnie do użycia siły.
- Może chociaż weź mnie najpierw oświeć z łaski swojej?! - wydukał, cofając się, po czym dodał coś, co dla Hanka było niczym pociągnięcie za spust, na którym zaciskał swoje palce - Gdzie jest Lucy?
- A co cię to w ogóle interesuje, hę? - wrzeszczał dalej, po czym podszedł do niego żwawo, chwytając go za frak - Chyba, że może masz coś z tym wspólnego!
- Ale z czym, kurwa?! - dopytywał, nadal niczego nie rozumiejąc. Albo grał, dla mojego bezpieczeństwa. - Weź mnie może zostaw w spokoju, dobra?!
Gavin odepchnął od siebie Hanka, wyswabadzając się z jego uścisku. Widać, że i jemu nerwy puszczają, gdyż i on zacisnął swoje dłonie w pięści. Zdecydowanie musiałam zainterweniować, inaczej to wszystko zaszłoby za daleko.
- Najpierw przyznaj się do winy, co będę miał podstawę do wymierzenia ci sprawiedliwości! - krzyczał, gdy nagle, ku ich zaskoczeniu, znalazłam się między nimi, starając się trzymać te dwa koguty na dystans.
- Wujku, przestańcie! - uniosłam się, udając, że nie obserwowałam ich sprzeczki. Obydwoje jakby momentalnie złagodnieli, wlepiając we mnie swoje zdziwione spojrzenia. - O co tym razem wam poszło? Dlaczego skaczecie sobie nawzajem do gardeł?
- A ja tam wiem?! - rzucił oburzony Gavin, niedbale machając ręką na Hanka - Zapytaj się tego tu starego pierdolca, bo ewidentnie złapał nieziemski odlot, skoro już od samego rana pierdoli od rzeczy i naskakuje na ludzi bez powodu!
- Ja ci zaraz dam powód! - wrzeszczał na niego, pod wpływem nerwów unosząc rękę ku górze, jakby szykował się już do wymierzenia ciosu.
- Starczy! - krzyczałam, chcąc ich jakoś uspokoić, nim się pozabijają. Doskonale zdawałam sobie sprawę o co chodzi wujkowi, ale za nic w świecie nie mogłam się do tego przyznać. - To do niczego nie prowadzi!
- O nie Lucy, ja się dopiero rozkręcam... Wiem, że to wszystko sprawka tego drania! - upierał się dalej przy swoim - Co? Może mi powiesz, że wczoraj miałeś trzydzieści siedem i umierałeś w łóżku pod kocykiem, jak to większość mężczyzn twojego pokroju?
- Odpierdol się ode mnie, dobra?! - warknął, również ledwo co kontrolując swoje odruchy. Widziałam jednak, że gdzieś tam przez wzgląd na mnie starał się hamować. Westchnął ciężko, chcąc na spokojnie wyjaśnić mu sytuację. - Tak, wczoraj się pochorowałem jakbyś chciał wiedzieć. Zmiotło mnie z planszy na tyle, że nie byłem w stanie się ruszyć z łóżka.
Posłałam mu wdzięczny uśmiech, gdy ukrył przed Hankiem to, co działo się poprzedniego dnia.
- Ta, i ja mam w to uwierzyć? Ty, który niemalże nigdy nie opuszczasz pracy i nie chorujesz? I co? Tak nagle cię wypieprzyło z kapci, że zajebałeś tym krzywym, parszywym ryjem w beton i połamałeś sobie wszystkie kości? Choć wybacz, ty i w takim stanie byś ty przyszedł po to, by wkurwiać innych swoją obecnością - parsknął śmiechem, machając przy tym bagatelizująco ręką - To nawet dzieci w przedszkolu potrafią wymyślić lepszą wymówkę, jak ty.
- Mówię poważnie! - bronił się, po czym dodał - Zresztą jeżeli masz problem o Lucy, to dlaczego jej się nie zapytasz, co się działo, tylko na mnie naskakujesz?
- Skąd wiesz, że ta sprawa dotyczy właśnie jej? - rzucił podejrzliwie, zaciskając dłoń w pięść.
- Proszę was! - krzyczałam zrozpaczona, bojąc się tego, w jakim kierunku to wszystko zmierza.
- A czy właśnie nie od tego momentu, gdy razem pracujemy, nie naskakujesz na mnie jeszcze bardziej? - prychnął, krzyżując swoje ręce - Ona nie jest twoją własnością i nie upilnujesz jej. Jest na ciebie zbyt żywiołowa. Poza tym jaki miałbym cel, żeby nie wiem, ją skrzywdzić, czy-
W tym momencie czara goryczy się przelała. Nim się zorientowałam, Hank uderzył Gavina, najpewniej podbijając mu oko, z czego będzie miał jak nic ogromną śliwę. Zakryłam usta rękoma z niedowierzania, po czym podeszłam do poszkodowanego.
- Czyli jednak coś wiesz! - uniósł się - Prędzej czy później to z ciebie wyciągnę, a wtedy nie będzie tu mojej siostrzenicy, by cię tak broniła!
- Kurwa, człowieku... Weź się jeb! - warknął, trzymając dłoń na lewym oku, sycząc cicho z bólu.
- Ja go nie bronię! - uniosłam się - To ty sobie coś teraz ubzdurałeś!
- WYSTARCZY! - Usłyszeliśmy obok nas czyiś wrzask, który zdecydowanie nie wróżył niczego dobrego. Wkrótce dostrzegliśmy sylwetkę Jeffreya. Ewidentnie nie był zadowolony z tego całego zajścia. - Do cholery, słychać waszą jatkę niemalże na całym posterunku, a naprawdę nie mam zamiaru słuchać waszych spraw osobistych. Tutaj się, kurwa, pracuje, a nie wywleka brudy życia codziennego!
Widziałam, jak nasz przełożony spogląda na nas gniewnie, a następnie podchodzi do mnie, gromiąc mnie gniewnym wzrokiem pełnym pogardy.
- Od kiedy u nas zawitałaś, są z wami same problemy... - wysyczał, po czym trącając mnie ramieniem ruszył do Hanka - Anderson, do biura, w tej chwili! A wy - zwrócił się do mnie i Reeda - Doprowadźcie się do porządku i zajmijcie pracą. Przez waszą wczorajszą nieobecność mamy tyły.
Skrzywiłam się, marszcząc swoje czoło, gdy ściągnęłam do środka swoje brwi. Byłam wkurwiona niemiłosiernie na to wszystko.
- Niech mu pan odpuści i mnie pociągnie do odpowiedzialność - poleciłam, występując w jego kierunku. Fowler gwałtownie się zatrzymał, powoli odwracając się w moją stronę.
- Naprawdę chcesz ponosić za niego konsekwencje? - dopytywał, unosząc lekko swoją brew w niedowierzaniu - Czynna napaść na funkcjonariusza na służbie jest surowo karana, wiesz o tym?
- Wiem - stwierdziłam niewzruszona, on zaś tylko westchnął ciężko, ewidentnie mając dość naszej trójki.
- Ten jeden raz wam odpuszczę. Cenię sobie lojalność - odparł, kręcąc przy tym zrezygnowany głową - Ale następnym razem nie będę taki pobłażliwy. Liczę jednak, że nie będę musiał już was uspokajać. Zrozumiano?
Nasza trójka zgodnie, acz niechętnie mu odpowiedziała, po czym Hank ruszył w swoim kierunku, zaś Fowler w swoim. Zostałam tu sama z Gavinem, gdy podszedł do nas ktoś z pracowników. Pięknie... Jeszcze nam gapie byli potrzebni.
- O matko... Wreszcie ktoś ci oklepał tę wredną mordę! - rzucił rozbawiony, a ja przyjęłam pozycję bojową.
- Uważaj, żebym to ja ci zaraz nie urządziła korekty gęby, bez użycia chirurgii plastycznej, złamasie - warknęłam, zaciskając ręce w pięści, a mój wzrok z łatwością wysłałby jego duszę do największych głębin piekła. Młody mężczyzna momentalnie zrezygnował, powoli odchodząc od nas.
- No już, dobra... Zrozumiałem, Jezu... - wybąkał, idąc w tylko jemu znanym kierunku - I po co te nerwy?
Już miałam ruszyć, gdy Reed mnie przytrzymał. Spojrzałam na niego poirytowana.
- Wystarczy nam już wrażeń na dziś.
- Racja... - westchnęłam ciężko, opuszczając ręce wzdłuż ciała, po czym odwróciłam się w jego kierunku - Potrzebujesz pomocy?
- Nie, nie, dam sobie radę - bąknął, kierując się w stronę naszego biura, a ja szłam tuż za nim.
Gdy dotarliśmy do naszego stanowiska, Gavin ostrożnie zajął miejsce, wciąż trzymając dłoń na oku. Widziałam już, że zaczyna puchnąć i zmieniać kolor. Cóż... Jedno dobre, że ten cios nie poszedł w nos, inaczej podejrzewam, że Hank by mu go złamał. A to wszystko moja wina...
- Em, p-poczekaj... Zaraz c-coś ogarnę - wydukałam, momentalnie wylatując z pomieszczenia.
Biegłam tak przed siebie, by zaopatrzyć się w lód, by przyłożyć go do jego oka. Na szczęście miła dziewczyna z bufetu poratowała mnie i zapakowała w woreczek, który dodatkowo miał chronić jego temperaturę. Tak szybko, jak się tu pojawiłam, tak szybko ruszyłam w drogę powrotną. Wiem, że niewiele mogę w tej sytuacji zrobić, ale przynajmniej jeżeli w porę przyłożymy coś zimnego, to może uda nam się ograniczyć rozległość urazu. Taką mam nadzieję.
- Już jestem! - rzuciłam zdyszana, podbiegając do niego. Uklęknęłam przed nim, zabierając jego dłoń, po czym przyłożyłam lód do oka, na co ten cicho syknął. - Trzymaj. Zawsze coś.
- Nie musiałaś, ale mimo wszystko dzięki - odparł, siląc się na uśmiech, ale przez ból wyszedł mu jedynie niezdarny grymas.
Gdy on przejął worek z lodem, ja zajęłam swoje miejsce, opierając rękę o blat biurka, a na niej swoją głowę. Westchnęłam ciężko, nie mogąc w to wszystko uwierzyć. Wtedy to on wyrwał mnie z zamyślenia.
- Jak to wygląda? - zapytał, odkrywając miejsce urazu - Jest gorzej jak źle?
Przyglądałam mu się tak przez chwilę. Dookoła oka miał wszystko nabrzmiałe i już lekko sine. Skrzywiłam się na ten widok, co samo w sobie było odpowiedzią. Gavin tylko wziął głęboki oddech.
- Kurwa...
- Przepraszam... - wydukałam, odwracając od niego swój wzrok - To moja wina.
- Daj spokój, zasłużyłem sobie za te wszystkie docinki, jakie ostatnimi czasy kierowałem w jego stronę - odparł, machając bagatelizująco ręką, ale ja widziałam, że jest zły. Wtedy jednak dodał żartobliwie. - Tylko wiesz... Mogłabyś czasem zapanować nad tym furiatym żywiołem, nie wiem, trzymać go na smyczy czy coś i wytłumaczyć mu, że nie może tak o chodzić sobie po komisariacie i bić ludzi, w dodatku na służbie. Gdyby nie ty, to bym mu oddał, ale nie chciałem zaogniać sytuacji.
- I za to ci dziękuję - powiedziałam, gdzieś tam czując ulgę, po czym dodałam, odwracając od niego swój wzrok - Pogadam z nim. Mam nadzieję, że przemówię mu do rozsądku.
- A czy napomknęłaś mu cokolwiek o...? - zaczął, a ja miałam ochotę jak najszybciej uciąć temat. Nie chcę o tym rozmawiać, a już tym bardziej w pracy. Po co? By ktoś się o tym dowiedział i zrobiła się afera wokół mojej osoby? Nie, dziękuję.
- Nie - odpowiedziałam krótko tak stanowczym tonem, jak chyba jeszcze nigdy. On tylko westchnął ciężko.
- Zdajesz sobie sprawę, że prędzej czy później czeka was ta rozmowa? Albo co gorsza w tym przypadku, że dowie się od osób trzecich? - dopytywał, czym zaczynał działać mi na nerwy.
- Nie musi niczego wiedzieć - warknęłam - Koniec tematu.
- Okej, dobra! Tylko mnie tu teraz nie bij czy coś - zażartował, a ja sprzedałam mu przyjacielski cios w ramię - Auć!
- Następnym razem może być mocniej - zasugerowałam.
- Pamiętaj, że złość piękności szkodzi - rzucił, uśmiechając się cwaniacko, a we mnie aż się zagotowało.
- Normalnie sam się o to prosisz...
Wtedy to sobie o czymś przypomniałam. Przecież zanim zainterweniowałam, przyrządzałam sobie kawę. Momentalnie zerwałam się na równe nogi, ruszając w swoim kierunku, czym zdziwiłam mojego partnera.
- Hej, a ty dokąd? - zapytał zdezorientowany.
- Po moją kawę - przyznałam - Prawie bym o niej zapomniała przez zawody dwóch kogutów.
- Skoro już tam idziesz, to przynieś mi też! - krzyknął za mną, jak tylko zniknęłam z jego pola widzenia, zostawiając go skonsternowanego - Słyszałaś?
Pokręciłam rozbawiona głową, gdzieś tam się z nim drocząc. Specjalnie zostawiłam go w niepewności, by się zastanawiał, czy wręczę mu ten jego ukochany trunek, czy też całkiem przypadkiem specjalnie oleję temat i o nim zapomnę.
- Niech to szlag...
***
Witam was moi mili w kolejnym, dość długo wyczekiwanym rozdziale! Ostatnie dni mnie nie oszczędzają, przez co chęci trochę brak na pisanie, o czasie już nie wspomnę, ale wreszcie znów się spotykamy i mam nadzieję, że się wam podobało! Co prawda trochę krócej, bo 5,5k słów, ale nie chciałam już na siłę przedłużać do tych 6k. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe.
I cóż, dzielcie się ze mną swoimi przemyśleniami na temat rozdziału! I ciekawostka mała; to, że Gavin zarobił cios to był randomowy pomysł, który pojawił mi się w głowie w trakcie pisania, ale nie mogłam się powstrzymywać i musiałam go wykorzystać. Jak myślicie, zasłużył sobie? Ma to za złe naszej Lucy? W sumie jakby nie patrzeć po części jest winna całemu temu zajściu...
I cóż, widzimy się w kolejnych częściach! Będę pisała dla was tak długo, na ile tylko pozwoli mi czas!
Kocham! 💖
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top