Rozdział 12 "Drobna przysługa"
Byłem pogrążony we śnie, gdy nagle coś usłyszałem. Z początku nie wiedziałem co i kompletnie tego nie rozumiałem. Na wpół przytomny starałem się pozbierać myśli, lecz po chwili uznałem, że być może się przesłyszałem.
Wtedy znów ten dźwięk, lecz tym razem głośniejszy. Zdezorientowany przetarłem swoje oczy, siadając na łóżku. Ponownie to usłyszałem i dopiero w tym momencie gdzieś tam zapaliła mi się lampa w głowie. Szybko moje obawy zostały potwierdzone a ja zerwałem się na równe nogi.
- N-Nie! Proszę, p-przestań!
Ruszyłem biegiem w stronę salonu, gdzie odpoczywała Lucy, a przynajmniej próbowała po tym feralnym dniu. Niestety nawiedził ją koszmar. Gdzieś tam byłem na taką ewentualność przygotowany, choć liczyłem, że może w nocy będzie miała spokój. Nic z tych rzeczy.
- Z-zostaw mnie! Ja n-nie chcę! - krzyczała, szamotając się przez sen. Jej oddech był szybki i niespokojny.
Momentalnie znalazłem się tuż przy niej. Muszę jak najszybciej ją obudzić, by sen się nie rozkręcił. Usiadłem się więc na kanapie, chwytając ostrożnie jej ręce w swoje, by ta nie zrobiła krzywdy ani sobie, ani mi.
- Lucy! Cholera, obudź się!
- D-Daj mi s-spokój!
- To tylko zły sen! Jesteś bezpieczna! - krzyczałem nie zważywszy na to, która była godzina. W tym momencie ona była moim priorytetem. - Obudź się, Lucy!
- ODWAL SIĘ! - wydarła się, tym samym wybudzając się ze snu. Spojrzała na mnie zdezorientowanym wzrokiem pełnym bólu i przerażenia. Wstrzymała oddech, będąc w szoku.
- Już, jest okej... Jestem przy tobie, widzisz? - wydukałem łagodnym tonem, nie chcąc jej niepotrzebnie denerwować - Nic ci nie grozi...
- J-Ja... - wybełkotała, chyba nadal nie rozumiejąc, co się wokół niej dzieje. Ostrożnie puściłem jej ręce, nie spuszczając z niej swojego wzroku.
- Miałaś koszmar - poinformowałem, nie chcąc jej okłamywać. Wiedziałem jednak, że myśl o tym jest dla niej udręką.
- Oh... A więc znowu... - westchnęła ciężko, siadając powoli na łóżku. Otarła ręką swoją twarz ze spływających po niej łez.
Znowu?
Czyli... To nie był pierwszy raz, kiedy...? Czy może nie pierwszy koszmar?
Nie chciałem jej o to dopytywać, by jej nie stresować jeszcze bardziej. Spojrzałem na nią współczująco, nie wiedząc, co powiedzieć ani co zrobić. Nie chciałem, by moje działania wywołały w niej dyskomfort, zwłaszcza że to wydarzenie z pewnością sprawiło, iż ma uraz do mężczyzn. Wcale jej się nie dziwię.
- Wybacz, że cię obudziłam - rzuciła, uciekając ode mnie wzrokiem.
- Nie masz za co przepraszać - powiedziałem.
- Skoro tak twierdzisz... - westchnęła - Co wcale nie oznacza, że mi głupio.
- Hej... Jesteś człowiekiem. Masz prawo czuć teraz to, co czujesz - oznajmiłem siląc się na uśmiech - I nikt nie ma prawa ci przez to umniejszać, rozumiesz?
Niepewnie skinęła głową.
- To... Nie wiem, chcesz, żebym został przy tobie? - zapytałem, drapiąc się nerwowo po karku.
- Nie chcę sprawiać kłopotu. Już i tak dużo dla mnie zrobiłeś - stwierdziła, po czym dodała, zaciskając dłonie na kołdrze - Ostatnie, czego potrzebuję, to litości. Nie chcę, byś czuł, że musisz mnie pilnować. Poradzę sobie z tym jakoś, zresztą jak zawsze.
- Tyle, że ja nie robię tego z litości - poinformowałem, na co ta spojrzała na mnie zdezorientowana - Chciałem ci pomóc. Cholera, nie mogłem przejść obojętnie w takiej sytuacji. Może i jestem wredny, ale stać mnie na te dobre gesty także.
Zamilkła. Widziałem, że gdzieś tam biła się z własnymi myślami. Zdecydowanie jest typem silnej kobiety, ale każdy czasem potrzebuje wsparcia, zwłaszcza po tak traumatycznych wydarzeniach. Mam nadzieję, że ona to zrozumie, nim będzie za późno.
Powoli podniosłem się na nogi, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Wydawała się być przerażona bardziej, aniżeli była chwilę temu. No ale nie zrobię niczego wbrew jej woli.
- To... Ja pójdę już - wydukałam niepewnie - Będę u siebie, jakbyś czegoś potrzebowała.
- Zaczekaj! - krzyknęła nagle, zrywając się z miejsca, by zdążyć chwycić mnie za rękę. Odwróciłem się w jej stronę widząc, jak usilnie stara się powstrzymywać od płaczu, ale przegrywa tę walkę. - N-Nie idź...
Przyglądałem się jej tak przez chwilę, trochę będąc w szoku przez jej słowa. Widząc ją w tak podłym stanie aż żal ścisnął mnie za serce. Cierpi niewyobrażalnie, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Nie jestem w stanie cofnąć czasu i zapobiec temu, co ją spotkało, ale obiecuję, że dorwę tego skurwiela i własnoręcznie go zajebię. Mam gdzieś konsekwencje. Nikt nie ma prawa wyrządzać innym takiej krzywdy. Aż boję się pomyśleć, ile jeszcze kobiet i dziewczyn w ten sposób potraktował...
- Proszę... - załkała, a ja już wiedziałem, że nie będę potrafił jej odmówić.
- Jesteś tego pewna? Chcesz mojej obecności? - dopytywałem, siadając ostrożnie na rogu kanapy - Bo nie chcę, byś czuła jakiś dyskomfort czy coś...
Będąc szczerym to także i dla mnie niezręczna sytuacja, ale jeśli ona tego potrzebuje, to to zrobię. Ona potrzebuje teraz wsparcia.
- Nie, jest w porządku... - stwierdziła siląc się na uśmiech - Po prostu... Chyba przy tobie czuję się nieco bezpieczniej.
- Chyba? - zapytałem, unosząc swoje brwi. Ta przez mój komentarz się speszyła - Spokojnie, skoro tak... Jakoś zmieścimy się.
Lucy nieco się przesunęła, zaś ja niepewnie ułożyłem się powoli na kanapie. Leżałem na plecach, prawą rękę podkładając sobie pod głowę. Spojrzałem na nią ukradkiem, gdy ta ostrożnie się do mnie zbliżyła. Zdziwiłem się, gdy oparła się o moją klatkę, lecz zauważyłem jak nieznacznie kąciki jej ust powędrowały ku górze. Wtuliła się we mnie, a po chwili postanowiłem objąć ją delikatnie.
Czułem się dziwnie, ale i jednocześnie przyjemnie. Co prawda raczej nikomu nie pozwalam aż tak się do siebie zbliżyć, ale ta sytuacja jest wyjątkowa i chyba też... Miło mi. Chcę jej pomóc jak tylko mogę i jeżeli to sprawiło, że czuje się bezpieczniej, to niczego nie żałuję.
Lucy zaczęła oddychać coraz to spokojniej. Wreszcie jej cichy szloch dobiegł końca, a ja mogłem odetchnąć z ulgą. Miałem tylko cichą nadzieję, że tym razem nic nie przerwie jej błogiego snu. Z samego rana zastanowimy się, co zrobić dalej. Ale mam coraz większe wątpliwości. Nie powinienem zostawić tak sobie tej sprawy. Może i ona mnie za to znienawidzi, czego szczerze bym nie chciał, ale w tej sytuacji czuję, że muszę postąpić inaczej i skoro nie chce zgłaszać sprawy, to chociaż zabiorę ją do lekarza. Tylko jak to zrobić, by nie wzbudzić jej podejrzeń... Liczę również, że dowiem się gdzie to się stało. Osobiście znajdę tego dupka i się z nim rozliczę.
Trochę czasu minęło, jednak wszystko wskazuje na to, iż udało jej się zasnąć. Słysząc jej delikatne pochrapywanie uśmiechnąłem się sam do siebie. Ja jednak nie byłem w stanie zasnąć. Zbyt wiele myśli kłębiło się teraz w mojej głowie. Będę musiał poradzić sobie z Hankiem, wyjaśnić Lucy, że mamy dziś wolne, a znając ją obrazi się na mnie, a także wymyślić coś, by jej pomóc. Ktoś powinien wykonać jej podstawowe badania. Chcę mieć pewność, że wszystko gra a ta przeklęta szumowina nie zaraziła jej jakimś syfem. Jeszcze tego by nam trzeba było...
Szpital odpadał. Od razu by protestowała i pewnie nie pozwoliła sobie pomóc. Wiem również, że nie zgłosi tej sprawy, zwłaszcza że jest w policji, co zapewne dodatkowo ją krępuje. Ale chyba mam wystarczająco dobre rozwiązanie w tej sprawie... O ile tylko pozwoli mi wytłumaczyć, o co chodzi.
Mam znajomego lekarza, a wiem, że jego żona prywatnie przyjmuje pacjentów jako ginekolog. Co prawda ostatnio nieco urwał nam się kontakt, ale myślę, że w tej sprawie zrobi wyjątek i mi pomoże. Muszę być jednak na tyle ostrożny i delikatny, by nie zdradzić zbyt wiele i by Lucy pozwoliła sobie przejść pewne badania. Prędzej czy później zrozumie, że zrobiłem to dla jej dobra i jeszcze będzie mi wdzięczna. Tylko z początku, cóż... Pewnie się wkurzy i znów będzie mnie unikać, a dopiero co się ze sobą pogodziliśmy. Tak przynajmniej myślę.
Wiedziałem, że nie pozostawię tego tematu i zrobię wszystko, by zabrać ją do lekarza, który ją obejrzy. Tu już nie mam żadnych wątpliwości. Nie miałem jednak pojęcia jak to zrobić, ale to już kwestia na poranek. Czułem, jak ostatecznie i mi uciekają oczy. Fajnie byłoby móc trochę pospać. Choć nie wierzę w cud. Od dłuższego czasu mam problemy ze snem, ale muszę jakoś sobie radzić. Przynajmniej poświęcam się temu, w czym jestem dobry. Tak przynajmniej myślałem, dopóki nie trafiła nam się obecna sprawa, która również doprowadza mnie do szaleństwa.
Może jednak nie jestem taki dobry, za jakiego się uważam?
Starałem się wyciszyć umysł, by skorzystać z mojego odpoczynku. Przymknąłem swoje oczy cicho wierząc, że wreszcie zasnę, a koszmary nie spędzą mi snu z powiek. Chociaż raz mogłyby mi odpuścić i pozwolić zebrać myśli do działania.
Powoli oddychałem, nie rozmyślając już więcej. Teraz jest czas dla mnie. Nikt nie zakłóci mi tej chwili. Wkrótce czułem, jak i ja zaczynam odpływać.
***
Byłam tak zmęczona tym wszystkim, że nawet nie wiedziałam, kiedy zasnęłam. Prawda była taka, że nie miałam pojęcia nawet gdzie jestem ani co tutaj robię. Zupełnie jakby gdzieś tam zaszwankowała mi pamięć, a ja nie rozumiałam dlaczego. Przeciągnęłam się, powoli uchylając oczy spod powiek, a to, co zobaczyłam przyprawiło mnie o zawał serca.
Niekontrolowanie zaczęłam krzyczeć, gwałtownie się od niego odsuwając. Gavin również wystraszony moim wrzaskiem odpowiedział tym samym, spoglądając na mnie zdezorientowany. Choć tak naprawdę to ja byłam w tym momencie w większym szoku. Chwyciłam za koc, chcąc się nim okryć. Nie pamiętałam, co zaszło zeszłej nocy, przynajmniej nie w tej chwili i nie ze szczegółami. Ostatnie, czego bym się spodziewała to obudzić się w obcym miejscu z mężczyzną w jednym łóżku.
- Gavin?! - wydukałam przerażona, starając sobie cokolwiek przypomnieć - A co ty tu robisz?!
- Cóż, zdaje się, że tutaj mieszkam - wybełkotał, ziewając przy tym. Nic dziwnego, skoro tak nagle wyrwałam go ze snu. Wciąż to niewiele mi tłumaczy.
- Okej... To w takim razie co ja tutaj robię? - dopytywałam, nie mogąc sobie nic przypomnieć, a może w rzeczywistości nie chciałam sobie tego przypominać - I dlaczego do cholery śpimy razem?!
Gavin chyba od razu załapał tę aluzję. Momentalnie podniósł się do siadu, wystawiając swoje ręce w obronnym geście.
- T-To nie tak, jak myślisz! - krzyknął, a ja skrzyżowałam swoje ręce.
- A jak, hę?! Co miałam sobie pomyśleć, budząc się na tobie? - kontynuowałam, będąc w tym momencie raczej wściekła na siebie, aniżeli na niego. Za cholerę nie panowałam nad swoimi emocjami.
Przymknęłam na chwilę oczy, zaciskając dłonie w pięści. Wzięłam kilka głębokich oddechów licząc na to, że dzięki temu jakoś się wyciszę. Niestety, nie tym razem.
Powoli uchyliłam oczy spod powiek mając nadzieję, że to jednak nie dzieje się naprawdę. Mocno się rozczarowałam, gdy okazało się, że to rzeczywistość, a właściwie poczułam ukłucie w sercu, przypominając sobie zajścia z zeszłej nocy. Na samą myśl o tym poczułam, jak z bezsilności gula staje mi w gardle a do oczu cisną się łzy. Nie mogę sobie pozwolić na słabości. Już wystarczająco bardzo się przy nim zbłaźniłam. Nie chcę wyjść na histeryczkę. Jestem ponad to.
Widziałam, że czuł się niezręcznie. Pokręcił zrezygnowany głową, niepewnie zerkając na mnie. Próbował zebrać myśli, by wyjaśnić mi to całe zajście bez podtekstów. Szczerze? Wierzę, że nic się między nami nie wydarzyło. Wręcz przeciwnie, on mi pomógł, gdy potrzebowałam tego najbardziej, nawet się nad tym nie zastanawiając. Jestem mu za to wdzięczna. Szkoda tylko, że musiałam sobie o tym przypomnieć...
- Przepraszam... - wydukałam zanim ten zdążył się odezwać, spuszczając swój wzrok, czując się potwornie głupio przez to, jak na niego naskoczyłam, nie mając do tego żadnych podstaw - Poniosło mnie. Po prostu jestem jeszcze w szoku, i-
- Spokojnie, nie musisz się tłumaczyć - powiedział, uśmiechając się do mnie ciepło - Będąc szczerym to na twoim miejscu byłbym zapewne równie przerażony, co i ty.
- Nawet, gdybyś poprosił mnie o bycie przy tobie i czuwanie nad dobrym snem? - zaznaczyłam, cicho się śmiejąc.
- Nawet wtedy - odparł, niepewnie wyciągając w moją stronę swoją dłoń, którą chwyciłam, a moje kąciki ust mimowolnie powędrowały ku górze.
Jego wsparcie w tym momentalnie było dla mnie czymś nieocenionym i choć ciężko było mi się do tego przyznać, to tak naprawdę potrzebowałam tego. Przez tyle czasu zgrywałam tą silną, bo nie miałam nikogo, na kim mogłabym polegać. Mogłam liczyć tylko i wyłącznie na siebie. Nie jestem zwyczajna do takich gestów, ale przyznam, że to... Miłe. Nadal jednak mam sobie za złe to, iż poznał mnie od tej słabej strony. To nie jestem prawdziwa ja, przynajmniej tak sobie wmawiam.
Wtedy to mnie olśniło. Spanikowana spojrzałam na zegar wiszący na ścianie na wprost i jak tylko zobaczyłam która jest godzina, momentalnie poderwałam się z miejsca. Oczywiście byłam cała obolała, ale starałam się to jak najbardziej umiejętnie maskować. To mnie nie zatrzyma w niczym.
- Jasna cholera, dlaczego nic nie mówiłeś?! - rzuciłam, chwytając się za głowę, po czym spojrzałam na niego z wyrzutami - Przecież jesteśmy totalnie spóźnieni! Na pewno Fowler do nas wydzwaniał i pewnie nas zwolni, i-
- Akurat o to nie musisz się martwić - stwierdził, niechętnie podnosząc się z kanapy. Ja posłałam mu pytające spojrzenie.
- Jak to? - wydukałam, niczego nie rozumiejąc.
- A no tak to - powiedział niewinnie, posyłając mi jeden z tych swoich cwaniackich uśmieszków.
- Co ty zrobiłeś...? - zapytałam przerażona, mając w głowie same czarne scenariusze.
Nikt nie może się o tym dowiedzieć... Absolutnie nikt! Nawet Hank.
Co by sobie ludzie o mnie pomyśleli?
- Wziąłem dla nas dzień wolny - przyznał, po czym drapiąc się po karku doprecyzował - Właściwie to dla "siebie". W końcu źle się czuję.
Wytrzeszczyłam oczy nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam.
- A że nie mamy nikogo, kto mógłby z tobą dziś pracować, to ty również masz wolne - wyjaśnił niepewnie, nie wiedząc zapewne, jak zareaguję - Poza tym jako partnerzy siedzimy w tym razem.
- I ty to wszystko zaaranżowałeś... Dla mnie? - dopytywałam, nie mogąc wyjść z podziwu. Wbiłam w niego swoje zdziwione spojrzenie, czując, jak przyjemne ciepło ogrzewa moje serce.
- Nie chciałem, byś musiała się męczyć - poinformował, a ja widziałam po nim, że jest ze mną absolutnie szczery - Co prawda przydałoby ci się dłuższe wolne, ale zawsze coś.
Musiałam się usiąść i na spokojnie wszystko sobie przetrawić. Nadal to do mnie nie docierało. Za dużo informacji na raz. Oparłam się o stolik łokciami, chowając twarz w dłoniach, będąc w kompletnym szoku.
- Mam nadzieję, że nie zrobiłem czegoś źle - wydukał wyraźnie niepewny swoich działań. Zapewne moja reakcja zbiła mnie z tropu.
- Nie, nie, to... - bąknęłam, podnosząc na niego swój wzrok - Nie mogę w to uwierzyć.
Poczułam się niezmiernie wdzięczna. Nikt nigdy nie zrobił dla mnie wcześniej czegoś podobnego, tym bardziej nie przywykłam do takich sytuacji. Wiedziałam jednak, że on nie zrobił tego, bo musiał. On chciał mi pomóc, sam z siebie. Już nawet nie interesowało mnie to, czy zrobił to z litości, czy kierowało nim zupełnie co innego. Byłam po prostu szczęśliwa. Odetchnęłam z ulgą, gdy dotarło do mnie, że uniknę zbędnych pytań. No, prawie...
- Kurde, ale Hank... - rzuciłam autentycznie przerażona, biorąc telefon do ręki. Zamarłam widząc ilość powiadomień, co od razu zauważył Gavin.
- Co? Jest aż tak źle? - dopytywał, a ja czułam, jak pobladłam.
- Mhm... - bąknęłam, łapiąc się za głowę.
Masa nieodebranych połączeń, wiadomości... Martwi się o mnie. Zawsze wracałam, a dziś nie dałam żadnego znaku życia. Nie byłam w stanie. Zrobiło mi się cholernie głupio. Wiem, że go zawiodłam. Zaczęłam się staczać, chcąc zapijać smutki. Teraz mam nauczkę. Co nie zmienia faktu, że zrezygnuję z alkoholu. Muszę coś zrobić, by nie myśleć o tym wszystkim. Nie chcę. Chcę zapomnieć. Wymazać ten obraz z pamięci. Zniknąć, zapadając się pod ziemię. Jestem niczym więcej, jak chodzącym problemem...
- Jak chcesz... Mogę z nim pogadać - zaproponował niepewnie, lecz ja zaprotestowałam.
- Nie, to muszę akurat sama załatwić - przyznałam, po czym dodałam - Nie może się dowiedzieć, że byłam u ciebie.
Znając Hanka i jego niechęć do mojego partnera z pracy ta informacja rozzłościłaby go i mógłby zrobić coś głupiego, nawet gdybym przyznała, że on mi pomógł. Nie chciałam dokładać do tego konfliktu jeszcze więcej, niż to konieczne.
- Napiszę do niego, że wszystko gra. Że żyję - odparłam, już napoczynając treść wiadomości - Pewnie mnie zjebie, jak już wrócę do domu, ale jakoś to przeżyję.
- Dobry pomysł - rzucił, ruszając w swoim kierunku - To ja w międzyczasie ogarnę nam coś do jedzenia.
- Nie wiem, czy- - zaczęłam, lecz ten mi przerwał.
- Odmowy nie przyjmuję. Musisz coś zjeść, inaczej cię stąd nie wypuszczę - zaznaczył, a ja tylko westchnęłam ciężko, przewracając oczami.
- Czyli nie mam innego wyboru...? - zapytałam zrezygnowana.
- A co? Źle ci? - dopytywał, unosząc jedną brew do góry.
- C-Co? Nie, po prostu... - wydukałam, sama nie wiedząc, co powiedzieć.
- Więc nie narzekaj - poprosił, uśmiechając się nieznacznie - Lubisz jajecznicę?
- Zdecydowanie - przyznałam, czując, jak burczy mi w brzuchu.
- To dobrze - stwierdził.
Jak tylko wysłałam wiadomość do wujka, odłożyłam telefon na stół, po czym powoli podniosłam się z siedzenia. Cicho zasyczałam z bólu i niezdarnym krokiem ruszyłam w stronę łazienki.
Przeglądałam się w lustrze z niesmakiem. Te wszystkie ślady... Przypominały mi o tamtym zajściu. Siniaki na szyi, na nadgarstkach... Nawet nie chcę wiedzieć, gdzie jeszcze są. Na twarzy również jest ślad, aczkolwiek on zlewa się z moją blizną po oparzeniu, co gdzieś tam mnie ucieszyło. Chociaż coś...
Poprawiłam nieznacznie swoje włosy po nocy, ponownie wpatrując się w swoje odbicie. Westchnęłam ciężko, czując do siebie obrzydzenie, jakiego nie czułam nigdy wcześniej. Poczułam, jak wspomnienia z tej nocy uderzyły we mnie niczym bumerang. Przed oczami ukazywały się obrazy, których nie chciałam pamiętać. Przerażona chciałam to jakoś przerwać. Odkręciłam wodę, polewając nią sobie kilkukrotnie moją twarz. Zakręciłam ją, a gdy ujrzałam, jak z oczu bezwiednie spływają łzy wybuchłam. Z całej siły uderzyłam pięścią w ścianę, po czym oparłam o nią swoje czoło. Odwróciłam się do niej plecami, powoli zsuwając się na posadzkę. Podkuliłam do siebie nogi, mocno je oplatając. Zawodziłam głośno i niekontrolowanie, nie mogąc się uspokoić. To zaniepokoiło Reeda, który krótko potem zapukał do drzwi.
- Wszystko w porządku, Lucy? - dopytywał niepewnie - Mogę wejść?
Nie odezwałam się. Nie miałam do tego siły. Czułam się zdruzgotana. Jak najgorszy śmieć. Szmata, którą można pomiatać. Od samego początku nie byłam niczym innym, tylko zabawką w rękach ludzi. Grałam tak, jak mi nakazali, mimo iż ból rozdzierał moje serce. Nie chciałam tego, ale mnie zmuszono. Wmawiano, że to normalne. Że tak musi być, a ja ślepo w to wierzyłam. Od małego robili mi pranie mózgu. W bolesny sposób przekonałam się o tym, że moje życie to jedno, wielkie kłamstwo. Zniszczyli mi psychikę nieodwracalnie. Wiem, że nigdy nie wyjdę z tego koszmaru, a nawet nie mam odwagi do tego, by ze sobą skończyć! To mówi samo za siebie... Jestem cholernie słaba. Nienawidzę siebie z całego serca. Powinnam zniknąć, zanim moje problemy przejdą na innych, o ile już tak się nie stało. To ja jestem usterką. Wirusem, który mąci w ich życiu. Należy mnie usunąć, dopóki nie zniszczyłam ich doszczętnie.
Nawet nie wiedziałam kiedy Gavin dostał się do środka. Gdy podniosłam swoją zapłakaną twarz, czując przy sobie jego obecność, ujrzałam jego zaniepokojoną minę. Zaczęłam się trząść. Miałam ochotę wrzeszczeć. Powiedzieć całemu światu, jak bardzo sobą gardzę. On natomiast nie wiedział jak powinien postąpić. Ta sprawa była niezwykle delikatna i widziałam po nim, że nie chciał mnie zranić.
- NIENAWIDZĘ SIEBIE! KURWA, NIENAWIDZĘ! - Zaczęłam krzyczeć łamiącym się głosem. Miałam ochotę rwać sobie włosy z głowy.
Wtedy wydarzyło się coś, czego bym się nie spodziewała. Reed zamknął mnie w silnym uścisku. Ja początkowo pod wpływem szoku próbowałam się wyrwać. Wrzeszczałam. Szarpałam się. To wszystko było jednak na nic. On tylko zacieśniał jeszcze bardziej swój uścisk.
- PUSZCZAJ MNIE, SŁYSZYSZ?!
- Nie, dopóki się nie uspokoisz - stanowczo zaprotestował.
Jeszcze przez chwilę z nim walczyłam, ale widząc, że to nic nie daje wreszcie postanowiłam odpuścić. Puściłam zaciśnięte w pięści dłonie, czując, jak mocno dygotam. Miałam wrażenie, że się zaraz rozpadnę i tylko Gavin mnie przed tym powstrzymuje. Drżącymi rękoma objęłam go, chowając twarz w jego klatkę, nie mogąc się uspokoić. Łkałam głośno, a łzy nie przestawały spływać po mojej twarzy.
- No już, wypłacz się. To ci dobrze zrobi - mówił kojącym mnie głosem, gładząc delikatnie moje plecy - Jestem tu.
Powoli emocje zaczęły ze mnie uchodzić, choć to wcale nie oznaczało, że czułam się lepiej. Zaczynałam opadać z sił przez całą tę rozpacz. Z moich oczu coraz rzadziej wypływały łzy, zaś ja sama przestawałam się trząść. Następowała ta cholerna obojętność i otępienie. Chociaż chciałam docenić jego pomoc, nie byłam w stanie tego zrobić. Nie teraz.
Wreszcie nastała pustka. Pytanie tylko jak długo będzie mnie trzymać. Ile czasu minie do nowego ataku. Jestem tak zmęczona, że jedyne, czego pragnę to koniec. Chcę zamknąć swoje oczy i już nigdy więcej się nie obudzić.
- Lepiej? - zapytał, wciąż trzymając mnie w swoich objęciach.
Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa, choć może po prostu nie chciałam. Jedynie ledwie zauważalnie skinęłam głową.
- Na pewno? - dopytywał, nie będąc przekonanym co do mojej odpowiedzi. Przytaknęłam raz jeszcze, tym razem nieco wyraźniej. - W porządku, to... Teraz powoli ciebie wypuszczę i pójdziemy coś zjeść, dobrze?
- O-Okej... - westchnęłam ciężko.
Poluźniłam swój uścisk, po czym on powoli zabrał ode mnie swoje ramiona. Wciąż uważnie mi się przyglądał, będąc w gotowości, by zainterweniować. Ostrożnie podniósł się na nogi, by następnie wyciągnąć w moim kierunku swoją dłoń, którą niepewnie chwyciłam. Głośno przełknęłam ślinę, wstając z jego pomocą. Nogi nadal miałam jak z waty. On widząc to, że się chwieję, przerzucił moje ramię przez swoją szyję, kierując nas w stronę wyjścia. Podprowadził mnie do niewielkiego stolika w kuchni, gdzie czekały na nas dwa talerze oraz naczynie, w którym była jajecznica. Oprócz tego znajdował się na nim chleb oraz margaryna. Usiadłam się na jednym z miejsc, po czym on zajął swoje.
- Nie nakładałem ci, bo nie wiem, ile chcesz. Ale proszę, byś zjadła cokolwiek - powiedział, nie spuszczając ze mnie swojego wzroku.
Czułam presję z jego strony. Widać było, że się martwi i chce dla mnie dobrze. Chyba, że jest tak umiejętnym manipulatorem, iż nie potrafię już rozróżnić co jest czym. Mimo to nie chciałam zrobić mu przykrości. Poza tym doskonale wiem, że powinnam coś zjeść, choć nie mam na to ochoty.
Nieśmiało sięgnęłam po kawałek chleba, który posmarowałam margaryną. Nałożyłam sobie na niego trochę jajecznicy z cebulą i parówką, po czym zaczęłam się zajadać. Nie miałam jakichś super oczekiwań, zresztą w tej chwili jedzenie było mi obojętne, ale o matko... Muszę przyznać, że jest naprawdę dobra. Aż przymknęłam swoje oczy, mrucząc cicho pod nosem. On mimo to mnie usłyszał. Speszona uciekłam wzrokiem gdzieś w bok, by nie musieć patrzeć na jego twarz.
- I jak? - zapytał, przyglądając mi się z uwagą.
- Bardzo dobra - stwierdziłam zgodnie z prawdą, dalej zajadając się posiłkiem.
- Cieszy mnie to - przyznał, uśmiechając się do mnie.
Ku swojemu zdziwieniu zjadłam jeszcze dwie podobne kanapki, a także trochę jajecznicy bez żadnego dodatku. Do posiłku wypiłam również przygotowaną dla mnie kawę, za co byłam mu naprawdę wdzięczna. Taka troska to... Miła odmiana. Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek będę mogła doświadczyć czegoś podobnego. Szkoda tylko, że przez okoliczności nie jestem w stanie w pełni tego docenić...
Gavin przyglądał się mi w milczeniu, jak kończyłam śniadanie. Dopił swój napój, uśmiechając się pod nosem. Wciąż jednak gdzieś tam przebijał się przez niego niepokój. W końcu jeszcze chwilę temu nie potrafiłam nad sobą zapanować. Podejrzewam, że gdybym była sama, w swoim mieszkaniu to zrobiłabym coś głupiego, przynajmniej dla innych.
- Najadłaś się? - zapytał widząc, że odkładam pusty kubek po kawie na talerz.
- Oj tak - stwierdziłam, uśmiechając się nieznacznie.
- I o to chodziło - zaśmiał się.
Reed podniósł się z miejsca, biorąc w dłoń miskę z resztą jajecznicy, którą odstawił na blat obok lodówki. Ja również powoli wstałam, chwytając puste naczynia. On gdy tylko to zobaczył od razu ruszył w moim kierunku.
- Daj mi to, zaraz posprzątam - polecił, lecz ja zaprotestowałam.
- Wystarczająco dużo dla mnie już zrobiłeś - zaznaczyłam, po czym dodałam - Pozwól więc, że chociaż pozmywam.
- Nadal, jesteś moim gościem. To ja powinienem się tym zająć - nalegał, zabierając ode mnie puste naczynia. Ja tylko westchnęłam ciężko.
- Niech ci będzie...
Nie mając zbytnio innej opcji ponownie zajęłam swoje miejsce przy stoliku w kuchni. Podczas gdy Gavin kończył zmywać naczynia ja zaczęłam nerwowo postukiwać palcami o blat, czując jak strach próbuje przejąć nade mną kontrolę. Boję się reakcji wujka. Poza tym co mam mu powiedzieć? Przydałoby się również ukryć te przeklęte ślady... On nie musi o tym wiedzieć. Wystarczy mi wstydu.
Reed wystudzoną już jajecznicę schował do lodówki, po czym podszedł w moim kierunku. Podniosłam wyczekująco swój wzrok na niego, nie odzywając się ani słowem. Czekałam na jego ruch.
- To jak? - zapytał, uważnie mi się przyglądając - Gotowa na powrót do domu?
- Chyba tak, nie wiem... - wydukałam, nerwowo chwytając się za ramię - Powinnam wrócić, żeby Hank się niepotrzebnie nie denerwował. Może także zrobię jakieś przeprosinowe danie czy coś...
- Jeżeli nie czujesz się zbyt komfortowo, to możesz jeszcze zostać. Nie będę ciebie wyganiał ani nic z tych rzeczy - oznajmił, spoglądając na mnie ze współczuciem. Ja tylko pokręciłam głową.
- Nie, nie mogę - przyznałam, wzdychając ciężko - Już i tak wystarczająco ciebie wykorzystałam. Nie chcę sprawiać więcej kłopotów, niż to warte.
- Aj tam, przecież sam zaproponowałem ci pomoc - zaznaczył - Poza tym nie mogłem ciebie tak z tym zostawić.
- Za to jestem ci wdzięczna - powiedziałam, uśmiechając się do niego - Ale teraz muszę już wracać.
- To poczekaj - rzucił, a ja spojrzałam na niego pytająco - Podwiozę cię, ale najpierw doprowadzę się do ładu.
- W porządku - odparłam - Skoro tak bardzo ci zależy.
- Chcę mieć pewność, że nic się nie wydarzy - stwierdził, po czym dodał - Co prawda niezbyt mi się podoba fakt, że będziesz sama przez pare godzin, ale cóż... Ufam ci, że nie zrobisz niczego głupiego.
Wtedy poczułam się okropnie, bo wiedziałam, że jego obawy są jak najbardziej uzasadnione. Zobaczył w końcu wcześniej mój zabandażowany nadgarstek, teraz znowu to... Prawdę mówiąc ja sama nie wiem, co się wydarzy i czego mogę się po sobie spodziewać, co gdzieś tam mnie przeraża. Staram się być silna, ale takie działanie jedyne co, to mnie wyniszcza.
Widziałam, że zrobiło mu się głupio, więc szybko próbował wybrnąć z sytuacji.
- Znaczy się... To nie tak, cholera... - wybełkotał zmieszany, na co machnęłam bagatelizująco ręką.
- Nie przejmuj się. Nie mam ci tego za złe - przyznałam, siląc się na uśmiech. Widziałam jednak, że to nie do końca go przekonało, lecz mimo to nie drążył tematu dalej.
Podczas gdy Reed doprowadzał się do ładu, ja czekałam na niego w salonie. Schowałam swój telefon w kieszeń spodenek uprzednio zerkając, czy czasami nie mam żadnych powiadomień. Wujek pewnie nie ma teraz czasu na sprawdzanie komórki i odpisywanie. Podejrzewam, że nie do końca jest w stanie skupić się na pracy, kiedy nie ma pojęcia co się ze mną dzieje. Mam tylko nadzieję, że nie jest na mnie zły. Wiem, że go zawodzę. Pewnie nie jestem idealną siostrzenicą. Nie taką, jaką chciałby mieć. Wciąż jest moją rodziną. Jedyną osobą, na której mogę polegać, tak przynajmniej myślę. Nie chcę stracić z nim kontaktu, który dopiero co odbudowuje przez problemy, z którymi nie jestem w stanie sobie poradzić.
Choć może powinnam zgnić w samotności, nie męcząc innych swoją osobą?
- Dobra, jestem gotowy - rzucił, kierując się w moją stronę - Zaraz możemy ruszać.
- Mam tylko nadzieję, że Hank nie będzie się na mnie jakoś mocno gniewał... - westchnęłam ciężko, powoli podnosząc się z miejsca.
- Na pewno nie będzie tak źle - mówił, starając się mnie pocieszyć - Mogę powiedzieć, że mu na tobie zależy, więc pewnie skończy się na drobnej reprymendzie i szybko się ze sobą pogodzicie.
- Chciałabym w to wierzyć...
Powoli udałam się w stronę wyjścia, nie chcąc niepotrzebnie nasilać odczuwanego przeze mnie dyskomfortu. Założyłam swoje buty podczas gdy Gavin jeszcze czegoś szukał.
- Masz wszystko? - dopytywał - Telefon?
- Tak, mam - poinformowałam, gdy ten stanął naprzeciwko mnie.
Z początku nie rozumiałam dlaczego mi się tak przyglądał. Dopiero gdy spojrzałam na siebie, a dokładniej na swój ubiór uświadomiłam sobie co jest nie tak. Spojrzałam na niego zawstydzona, obejmując się rękoma.
- Na pewno cię tak nie wypuszczę - oznajmił, po czym nim zdążyłam jakkolwiek zareagować cofnął się do mieszkania.
- Co ty robisz? - dopytywałam, obserwując jego poczynania.
- Mam! - rzucił, wracając do mnie po chwili. Wtedy zauważyłam, że trzymał w rękach granatową, wciaganą przez głowę bluzę z kapturem, którą następnie mi wręczył. - Trzymaj. Powinnaś się ubrać. Na zewnątrz nie jest zbyt ciepło.
- Daj spokój, poradzę sobie - próbowałam protestować.
- Nalegam - wydukał, a jego wyraz twarzy mówił sam za siebie; nie przyjmuje sprzeciwu. Westchnęłam ciężko, biorąc ją w ręce, po czym założyłam ją na siebie.
- Obiecuję, że ci ją oddam - powiedziałam, czując się źle z tym, jak bardzo stara się mi pomóc, choć wcale nie musi - Jeszcze trochę nie będę miała jak ci się odpłacić za te wszystkie przysługi.
- Potraktuj to jako dobrowolną, koleżeńską pomoc - poprosił, puszczając mi przy tym oczko.
Reed założył buty, po czym na koszulkę przerzucił swoją kurtkę, której oczywiście nie zapiął. Opuścił lokum, trzymając drzwi i czekając na mój ruch. Westchnęłam ciężko, nerwowo naciągając rękawy bluzy, by przypadkiem nikt nie zauważył moich siniaków na nadgarstkach. Chociaż je jestem w stanie ukryć.
Wyszłam z mieszkania, a wtedy to Gavin przekluczył drzwi. Schował klucze do kieszeni spodni i już miał ruszyć, gdy to zagrodziłam mu drogę.
- Poczekaj - poleciłam i nim ten zdążył jakkolwiek zareagować, zapięłam mu kurtkę. Ten tylko spojrzał na mnie pytająco, ewidentnie zakłopotany tą sytuacją. - Lepiej. No co? Dbasz o innych, nie dbając o siebie, więc ten jeden raz pozwoliłam sobie ciebie wyręczyć.
- Dzięki - rzucił, nerwowo drapiąc się po karku. Wysilił się jednak na szczery uśmiech.
Udaliśmy się w kierunku jego pojazdu. Droga na szczęście nie zajęła nam zbyt wiele czasu. Tuż przy mieszkaniach znajdowała się parking, gdzie było również i jego auto. Mężczyzna otworzył samochód, wpuszczając mnie do środka, a następnie sam zajął miejsce za kierownicą.
Gavin przekręcił kluczyk w stacyjce, a następnie powoli ruszył. Podkręcił nieco muzykę w radiu, by ta umiliła nam naszą podróż. Ja tylko obserwowałam, jak z mojego pola widzenia znika jego mieszkanie. Muszę jednak przyznać, że... To całkiem przyjazna okolica, a przynajmniej na taką wygląda. Budynki tutaj są zadbane, co sugeruje, że biedota tu nie mieszka. Gdzieś tam ucieszyłam się na myśl, że mojemu partnerowi się powodzi i on sam jakoś sobie radzi.
- W ogóle to... - wybełkotał, a jego głos zdawał się być jakiś taki... Dziwny. - Miałabyś coś przeciwko, gdybym podjechał jeszcze do znajomego? Ugadałem się z nim, a nie chcę zostawiać cię samej.
- Cóż, skoro tak, to... - zaczęłam, lecz wtedy zapaliła mi się czerwona lampka. Czułam, że coś kombinuje. - Czekaj. Czy ty przypadkiem...?
Nie odpowiedział, a jedyne co zrobił, to westchnął ciężko. To był dla mnie wystarczający dowód. Odwróciłam się oburzona w jego kierunku czując, jak cała dotychczasowa sympatia do niego momentalnie wyparowała.
- Prosiłam cię, żebyś się nie wtrącał! To moja sprawa i liczyłam na to, że to uszanujesz! - krzyczałam, będąc wzburzona tym wszystkim.
- Robię to dla twojego dobra, okej?! - rzucił w samoobronie, a ja wytrzeszczyłam ze zdumienia swoje oczy. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.
- "Dla mojego dobra"?! Czy ty się w ogóle słyszysz?! - uniosłam się - Czy ja cię prosiłam o pomoc? Kurwa, Gavin!
- A co, nie chcesz się przebadać? Nie chcesz się upewnić, że ten skurwiel nie przekazał ci cholera wie jakiego gówna? Albo czy przypadkiem nie- - zaczął wymieniać sądząc, że w ten sposób weźmie mnie na litość.
- Nie, to akurat jest niemożliwe. Nie teraz - przyznałam, częściowo mówiąc prawdę, po czym kontynuowałam - Poza tym mam w to wyjebane, okej?! Nie chcę niczego wiedzieć!
- Obiecałem sobie, że ci pomogę, i to zamierzam zrobić. Za wszelką cenę - tłumaczył, a ja wiedziałam, że mam tego dosyć.
- Zatrzymaj się - poleciłam stanowczo, lecz ten tylko pokręcił głową - Powiedziałam coś! Nie mam zamiaru nigdzie jeździć, a ty nie masz prawa robić niczego wbrew mojej woli! Dlatego w tej chwili masz się zatrzymać!
- Posłuchaj! - rzucił również zdenerwowany - Możesz mnie za to znienawidzić i już nigdy więcej się do mnie nie odzywać, ale nie wybaczę sobie, jeśli chociaż nie zabiorę cię do specjalisty, który cię przebada.
Był ewidentnie tym wszystkim przejęty, co gdzieś tam chwyciło mnie za serce. Wydawać by się mogło, że przejmuje się bardziej, niż ja. Nie chciałam jednak nigdzie jeździć. Ani do szpitala, ani tym bardziej na policję, bo i po co? Po to, by wszyscy z komisariatu wiedzieli? Bym musiała wysłuchiwać pytań? Być w centrum uwagi, otoczona ich łaską? Wolałam uniknąć wciągania w tę sprawę osób trzecich. Wystarczająco jest mi wstyd za to, co się zdarzyło.
- Mówiłam ci, że nie chcę, by ktokolwiek się dowie-
- Jeżeli cię to pocieszy, nie jedziemy do szpitala - poinformował, na co ja zamilkłam. Widząc moje spanikowanie szybko doprecyzował. - Zostaniesz prywatnie przyjęta, w gabinecie przy mieszkaniu.
- U k-kogo? - dopytywałam, ciężko przełykając ślinę.
- U żony mojego zaufanego znajomego - wyjaśnił - Ona jest jednym z najlepszych ginekologów, wierząc opiniom innych. Wiem, że mogłaby cię krępować wizyta u mężczyzny, dlatego pomyślałem o tym i postanowiłem ugadać badania u kobiety.
Nie wiem, czy byłam tym faktem bardziej pocieszona, czy też przerażona.
- Oczywiście to twoja decyzja. Na siłę cię tam nie zaciągnę, aczkolwiek mam nadzieję, że pomyślisz o sobie i poddasz się kontroli chociażby dla samej siebie - powiedział, zerkając na mnie. Ja niepewnie sięgnęłam jego dłoń, którą chwyciłam, uśmiechając się nieznacznie.
- Dziękuję - odparłam, nie za bardzo wiedząc, co jeszcze mogłabym powiedzieć.
Po dłuższej chwili dotarliśmy na miejsce. Wjechaliśmy na posesję jego znajomego, gdzie też zostawiliśmy samochód. Gavin widząc, jak się stresuję pomógł mi wysiąść pojazdu, po czym objął mnie wspierająco ramieniem. Przedstawił mnie swojemu znajomemu, a także jego żonie. Wkrótce oni udali się w swoim kierunku, zaś kobieta prowadziła mnie do swojego gabinetu, bacznie obserwując moje zachowanie. Tłumaczyła mi, iż jeżeli będzie coś nie tak mam jej to śmiało zgłosić i przerwiemy badania. Wydaje się być całkiem miła i wyrozumiała. Trochę jakby już nie raz miała do czynienia z podobnymi przypadkami.
Kobieta wyjaśniła mi jakie czynności wobec mnie podejmie, po czym przygotowałam się do nich. Niechętnie, jednak mimo to wykonywałam jej polecenia, skoro już tutaj jestem. Nie robię tego, by uspokoić moje myśli, a dla Gavina, który zapewne zakatowałby się, gdyby nie był w stanie niczego dla mnie zrobić, tym bardziej gdyby czasem wyszło, że ten skurwiel przekazał mi jakieś gówno.
- Te siniaki i obtarcia... To nie był dobrowolny stosunek, czyż nie? - dopytywała, chcąc cokole ze mnie wyciągnąć - Zostałaś zmuszona?
- Jakie to ma teraz znaczenie? - burknęłam pod nosem.
- A takie, że powinnaś to zgłosić i domagać się swoich praw - poinformowała, kontynuując oględziny - Każdy jeden bydlak powinien odpowiedzieć za to, co zrobił.
- Nie chcę tego zgłaszać. To moja sprawa i powinna to pani uszanować - wydukałam, odwracając swój wzrok.
- Oczywiście - stwierdziła, po czym dodała - Aczkolwiek z doświadczenia wiem, że wiele ofiar przemocy seksualnej i gwałtów nie podejmuje żadnych działań w kierunku szukania sprawiedliwości, gdyż blokuje je wstyd. Należy jednak pamiętać, że to nigdy, w żadnym z przypadków nie jest wina ofiary. Wstyd powinien czuć oprawca, który dopuszcza się tego czynu. Jest jak morderca, który wyrywa duszę, paląc ją żywym ogniem. Zabija pewną część człowieka, który zmuszony jest żyć z tą świadomością do końca. Ale choć to trudne, macie wsparcie. Istnieje wiele specjalistów. Istytucji, które pomagają ofiarom tak bestialskich aktów.
- Naprawdę myśli pani, że to cokolwiek zmieni? - prychnęłam, zaciskając dłonie w pięści. Czułam, jak w oczach zaczynają mi się gromadzić łzy - Tacy ludzie czują się kompletnie bezkarni. Uważają, że brak sprzeciwu to zgoda. Że ubiór jest zgodą. A nawet jeśli ktoś protestuje, to przecież oni, jako panowie mogą robić sobie z nami wszystko, czego tylko dusza zapragnie. Zwłaszcza, jak się jest pod wpływem alkoholu. Potrafią człowieka tak owinąć wokół palca odurzyć jakimś cholerstwem, byleby dostać to, co chcą.
- Dlatego trzeba każdy jeden taki występek zgłaszać, inaczej oni wciąż będą czuli się bezkarni i nic nie zmieni się na lepsze. A ja nie chcę oglądać tych twarzy pozbawionych wszelkich emocji. Te puste spojrzenia, pełne bólu i poczucia winy, zupełnie jak te pani... - mówiła, a ja czułam, jak przestaję sobie z tym radzić.
- Ile razy było tak, że policja umarzała sprawę, gdy się okazywało, że ofiara była pod wpływem alkoholu? Często oni sami wmawiają ofiarom, że to one same są sobie winne - zarzuciłam, głośno przełykając ślinę.
- Wszędzie znajdą się wynaturzenia, ale należy walczyć o swoje. Odwoływać się - kontynuowała.
- Po co? By sprawa ciągnęła się latami, a jej końca nie było widać? By ofiara czuła się jeszcze bardziej poniżona i styrana? - dopytywałam, nie mając już na to siły. Miałam już gdzieś, że zdradzam coraz więcej szczegółów, razem z nazwą miejsca, w którym rozegrał się mój dramat. - Właśnie w tak obskórnych barach jak ten, gdy każdy ma coś wzięte ludzie mają wyjebane na to, co się dookoła nich dzieje. Można prosić o pomoc, a nikt nie przyjdzie. Można protestować, a oni nic sobie z tego nie robią. Wolę, by to zjadało mnie od środka, aniżeli męczyć się i włóczyć po komisariatach i sądach, słuchając w kółko tego samego i czekając na cud, który nigdy nie nadejdzie.
Widziałam, że kobieta chciała się odezwać, jednak ostatecznie zrezygnowana zamilkła, nie chcąc mnie denerwować bardziej.
- Nie chcę już rozmawiać. Chcę, by było już po wszystkim i bym mogła wrócić do domu - oznajmiłam, na co ta skinęła twierdząco głową.
Badania mi się cholernie dłużyły, dlatego też odczułam niesamowitą ulgę, gdy dobiegły końca, a ja mogłam wrócić do domu. Na całe szczęście wszystko było w porządku i nie ukrywam, mimo iż wyrażałam swoją niechęć to ostatecznie kamień spadł mi z serca. Chociaż tyle dobrego. Wsiadłam do jego samochodu, podczas gdy on kończył rozmawiać z małżeństwem. Wkrótce pożegnali się, a on zajął miejsce kierowcy. Gdy powiedziałam mu, że wszystko gra widziałam, że się ucieszył. Gavin odpalił pojazd, po czym ruszyliśmy w drogę, tym razem prosto do domu mojego wujka.
***
Witam was moi mili w kolejnym rozdziale! Na szczęście udało mi się go napisać dzisiaj, z czego też jestem naprawdę szczęśliwa. Mam nadzieję, że czekanie wam się nie dłużyło a rozdział gdzieś tam chociaż częściowo zaspokoił wasze oczekiwania.
Co sądzicie o postawie Gavina? O tym, że jednak postanowił wziąć sprawę w swoje ręce? Czy zrobił dobrze? Czy Lucy się na niego obrazi? I teraz kwestia tego, jak zareaguje Hank na widok Lucy. Będzie prawił jej kazania? Domyśli się, czy może ona zdoła się jakoś z tym ukryć?
Przyznam się też szczerze, że nie mam zbytnio siły ani weny, by się bardziej rozpisywać. Może i lepiej, przynajmniej nie będziecie czytać mojego bezsensownego ględzenia.
W takim razie do zobaczenia w kolejnych częściach!
Kocham! 💖
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top