Rozdział 10 "Niechęć"

Przez chwilę zamarłam. Nie chciałam odkryć, że on jest ranny. Miałam cichą nadzieję, że w porę zareagowałam, uniemożliwiając napastnikowi atak. A tak czułam, że coś się wydarzy!

Powoli się podniosłam, ciężko oddychając. Wtedy to zorientowałam się, że wylądowałam na nim, chcąc go ochronić przed strzałem. Opierałam się na rękach, z otwartymi nieznacznie ustami spoglądając w oczy Gavina, który gdzieś tam również zdawał się być tym zaskoczony, zwłaszcza, że nasze twarze były niebezpiecznie blisko siebie. Przez chwilę wpatrywaliśmy się tak w siebie, gdy wreszcie gdzieś tam odwróciłam od niego swój wzrok, paląc buraka. Wstałam, a następnie podałam mu swoją dłoń, którą zaakceptował i również się podniósł. Otrzepał się, spoglądając na mnie nieco speszony. Ja tylko zaśmiałam się nerwowo.

- Nic ci nie jest? - zapytałam, mając dość tej cholernej niepewności.

- Nie, nie... Dzięki - wydukał, będąc gdzieś tam pod wrażeniem mojego wyczucia - Skąd wiedziałaś?

- Przeczucie - odparłam, nie wiedząc jak to logicznie wyjaśnić, o ile to w ogóle możliwe.

Wtedy to koło okna przemknęła nam czyjaś sylwetka. Tym razem to on szarpnął mnie za ramię, przyciągając do siebie, gdy padł kolejny strzał. Posłałam mu wdzięczne spojrzenie, na co odpowiedział nieznacznym uśmiechem.

- Wciąż tu jest ten skurwiel jebany - rzucił, biorąc w ręce swoją broń, podobnie jak i ja.

Bez zbędnych słów ruszyliśmy ostrożnie na zewnątrz, by zidentyfikować napastnika. Porozumiewaliśmy się na szybko, za pomocą gestów, które były jasne i czytelne. Jak tylko znaleźliśmy się przy wyjściu z budynku, Reed zatrzymał się, dając mi do zrozumienia, bym była cicho oraz bym trzymała się blisko niego i miała oczy i uszy szeroko otwarte. Wszystko wskazuje na to, że ta sprawa jest bardziej skomplikowana, niż byśmy przypuszczali, a zwabienie nas tutaj to celowy zabieg. Ktoś chciał zaciągnąć nas w pułapkę. Tylko dlaczego? Po co ta cała szopka? Podejrzewam, że sprawka rzekomego samobójstwa to również dzieło tego kogoś, kto do nas strzelał.

Z jednej strony gdzieś tam mi ulżyło, że jednak nie chodzi o chęć odebrania sobie życia, w dodatku udaną. Przez większość ludzi uznana za akt desperacji, ale dla mnie to jest oznaka ogromnej odwagi. W końcu w jak podłej sytuacji trzeba się znaleźć, by świadomie pozbawić siebie życia?

Po cichu wydostaliśmy się na zewnątrz, obserwując uważnie okolice wokół budynku. Nie możemy pozwolić sobie na wpadkę. Tutaj stawką jest nasze życie. Oczywiście jak na złość nigdzie nie mogliśmy go znaleźć, nie jeszcze. Ten ktoś musi doskonale znać teren i czuć się pewnie na tym gruncie. My mamy o tyle gorzej, iż nie znamy jego ruchu i musimy umieć go przewidzieć.

Krążyliśmy tak jeszcze przez chwilę wokół budynku, a następnie przeczesaliśmy jego wnętrze, ale najprawdopodobniej ku naszemu zaskoczeniu napastnik ulotnił się równie szybko, jak się tu zjawił. Wciąż nie mogliśmy jednak wykluczyć możliwości, że ten ktoś tu wróci, albo że zaczaił się na nas gdzieś dalej. Podczas gdy jedno z nas prowadziło oględziny to drugie osłaniało je.

- Niczego z tego nie rozumiem... - wydukałam, przyglądając się miejscu zbrodni - Dlaczego ktoś miałby upozorować samobójstwo? Albo dlaczego on miałby je popełnić po tej akcji z dzisiaj?

- Nie wiem, może poczucie winy go zjadło, albo ktoś go do tego zmusił? - rzucił, wciąż mając się na baczności - A tak serio, nie mam pojęcia. Nic tu się nie trzyma kupy. Mamy w cholerę niewiadomych. Ciekawe, czy zdjęte odciski palców z broni, jak i listu pozwolą nam ruszyć tę sprawę dalej.

- Chciałabym w to wierzyć - przyznałam.

Broń leżała po prawej od naszego denata, a nieopodal niej, bliżej fotela, na którym to spoczywał były ślady krwi. Miały one swój początek przy jego skroni, po tej samej stronie. Mężczyzna leżał oparty o siedzisko, jednak po zgonie nieco się przechylił. Natomiast po lewej stronie, umazany niewielkimi kroplami krwi znajdował się znaleziony przez nas list pożegnalny, mający za zadanie naprowadzić nas na trop samobójstwa. Tylko dlaczego ktoś miałby zadać sobie tyle trudu, by upozorować udany zamach na własne życie?

Wpierw porobiłam zdjęcia, po czym zabezpieczyłam zarówno broń, jak i łuskę od niej, a także i kartkę. Starałam się jeszcze znaleźć cokolwiek, co mogłoby nam pomóc, ale niczego nie znalazłam. Czułam jednak, że coś omijamy. Coś cholernie istotnego dla tej sprawy.

Skinieniem głowy dałam do zrozumienia Reedowi, by ten przekazał zebrane przez nas informacje Fowlerowi, a także wezwał na miejsce kogoś, kto posprząta cały ten... Bałagan. Ja natomiast nerwowo rozglądałam się po pomieszczeniu, nie dając za wygraną swoim przypuszczeniom.

- Fowler, zgłoś się - polecił, czekając na odzew.

- Co tam macie, Reed? - dopytywał obojętnym tonem.

- Faktycznie, mamy ciało, broń, a także list pożegnalny, co mocno ma nam sugerować sprawę samobójstwa - wyjaśnił, a jego głos zdradzał wątpliwości, jakie mieliśmy w tej sprawie, co nie umknęło uwadze Fowlera.

- Ale...? - wybełkotał, oczekując od nas wyjaśnień. Gavin tylko westchnął ciężko.

- Nie pasuje nam ten motyw. Tym bardziej, że odnieśliśmy wrażenie, jakoby to była zasadzka - przyznał i nim nasz przełożony zdążył zabrać głos, uprzedził go z przekazaniem informacji - Ktoś był tutaj. Chyba nawet na nas czekał. Próbował do nas strzelać, ale jak tylko ruszyliśmy na jego poszukiwania, jebana pizda się ulotniła. Oczywiście nie wykluczamy takiej możliwości, że tu wróci by dokończyć dzieła i posprzątać bałagan. Obstawiamy, że ten ktoś ma związek z tą sprawą. Ale to jeszcze nie koniec niespodzianek.

- Co jeszcze udało wam się ustalić? - zapytał, wyraźnie zaciekawiony. Założę się, że nawet i on nie spodziewa się, kogo ta sprawa dotyczy.

- Pamiętasz te zgłoszenie? Z wcześniej? O mężczyźnie, który paradował po mieście z bronią? - mówił.

- Tak, ale nie rozumiem, co to ma teraz do rzeczy? - pytał, ale chyba po chwili dotarło do niego nawiązanie do sprawy - Czekaj... Nie pierdol, że...

- Mhm... - Reed potwierdził jego przypuszczenia, których nie powiedział na głos - To nasza ofiara.

- Kurwa... Przecież tu nic nie trzyma się kupy - wubełkotał wyraźnie zszokowany.

- I to jest w tym wszystkim najgorsze - oznajmił, po czym dodał - Poczekamy tu na specjalsów, przekażemy im to co wiemy i niech zajmują się resztą. Tylko jednocześnie mają zachować szczególną ostrożność, na wypadek, gdyby strzelec raczył znów tutaj zawitać.

- W porządku, już kogoś do was wysyłam. Bez odbioru.

Byłam coraz bardziej zdenerwowana, bo czułam, że umyka nam coś cholernie istotnego. Nie mogłam sobie pozwolić na taki błąd. Już nawet zaczęłam dokładnie oglądać ściany. Widząc to Gavin zaśmiał się, podchodząc do mnie.

- Czego ty tu szukasz, lalka? Bo chyba nie szczęścia, co? - rzucił rozbawiony, jednak nie zwróciłam na to większej uwagi, nie przerywając swoich czynności - Daj spokój, niczego tu już nie ma.

- A ja czuję, że to nie wszystko. Że brakuje nam tego jednego elementu układanki, który pomoże nam zrozumieć sprawę. Musi - mówiłam, dalej jeżdżąc dłońmi po ścianach.

- Eh, niech ci będzie, jednak uważam, że to zwykła strata czasu - wydukał, unosząc swoje dłonie w geście obrony, po czym poszedł w drugi koniec, pomagając mi dokładnie przeczesać budynek i wszystko to, co ukryte między wierszami.

Wspólnymi siłami zabraliśmy się za poszukiwania tego jednego brakującego elementu układanki. Skanowaliśmy dotykiem kolejne skrawki ścian. Zaczynałam wątpić w swoje przeczucie. Może Gavin faktycznie ma rację? Może to wszystko jest bezsensu? Mimo to doceniałam, że chciał mi pomóc. Że mi zaufał w tej kwestii.

I właśnie w momencie, kiedy miałam odpuścić, nastąpił przełom.

- O cholera... - wybełkotał, a ja spojrzałam na niego z nadzieją, wstrzymując oddech.

- C-Co jest? Masz coś? - dopytywałam. On tylko zerknął na mnie, będąc wyraźnie w szoku.

- Cóż, miałaś nosa - przyznał, pokazując mi niewielkie urządzenie.

- To... Kamera? - zapytałam, niedowierzając w to, co widzę - On to wszystko nagrywał?

- Nie wiem, być może - stwierdził, po czym dodał - Ciekawe, czy zostawił to tu celowo, czy to zbieg okoliczności.

- Przynajmniej mamy jakiś trop! - rzuciłam uradowana, po czym uśmiechnęłam się pod nosem - Widzisz? A ty mi nie wierzyłeś.

- No już dobra, dobra... - wybełkotał, unosząc swoje ręce - Chcesz, żebym to przyznał?

Ja tylko pokiwałam entuzjastycznie głową, będąc lekko rozbawiona jego niezadowoleniem. Nie sądziłam jednak, że faktycznie to zrobi.

- Okej, miałaś rację - przyznał, przewracając przy tym oczami - Zadowolona?

- Jeszcze jak - powiedziałam, uśmiechając się cwaniacko.

Detektyw Reed zabezpieczył małe, niepozorne urządzonko, po czym z niecierpliwością oczekiwaliśmy przyjazdu wsparcia. Ku naszemu zaskoczeniu nie trwało to zbyt długo. Chyba faktycznie te szukanie ukrytej kamerki, o której jeszcze wtedy nie mieliśmy pojęcia zajęło nam dość dużo czasu.

Wkrótce przekazaliśmy pozyskane informacje, a także resztę śledztwa kryminalnym. Oni mieli posprzątać cały ten bałagan i, kto wie, może odkryją coś jeszcze. Oby tylko to, co już mamy stanowiło dla nas wystarczający trop.

Udaliśmy się do samochodu, a ja poczułam, jak gdzieś tam opuszczają mnie wszelkie siły. Tego typu śledztwa kosztują mnie dużo energii, choć staram się to ukrywać. Mimo to jestem tylko człowiekiem.

Gavin chyba to zauważył i przez chwilę wyglądał nawet na zmartwionego. Wzięłam kilka głębokich oddechów, czując się po tym nieco lepiej.

- Potrzebujesz przerwy? - zapytał, a ja już miałam zaprotestować, gdy mi przerwał - Wiesz, zawsze możemy skorzystać z okazji i sobie zapalić.

Otworzyłam szerzej swoje oczy, ze zdumieniem wpatrując się w niego. Pokręciłam głową wiedząc doskonale, że nie odmówię sobie takiej okazji. Zwłaszcza, że to on proponuje.

- Skoro tak... - wydukałam, uśmiechając się pod nosem, na co on odpowiedział mi tym samym.

- Czułem, że nie dasz się prosić - odparł usatysfakcjonowany.

Zaczęłam szperać po kieszeni, by znaleźć moje papierosy, gdy to Reed podsunął mi pod nos swoją paczkę. Spojrzałam się na niego pytająco, a ten skinieniem głowy dał mi znak, że mogę się poczęstować jego. Wzięłam więc jednego, oddając mu resztę.

- Jak tak dalej pójdzie, to będę zmuszona odkupić ci je, bo wszystkie na mnie zużyjesz - zaśmiałam się.

- E tam, bez przesady - rzucił, machając ręką - Być może kiedyś to ty poczęstujesz mnie swoimi i porównamy, które z nas ma lepszy gust.

- Zgoda - odparłam, zerkając na niego.

Gavin wyjął sobie papierosa, po czym schował paczkę. Odpalił swojego, a następnie zbliżył się do mnie, odpalając również i mojego. Uśmiechnął się widząc, jaką radość wywołała we mnie chwila wytchnienia.

- Nie rozumiem... Zgrywasz wielkiego dupka, ale jakoś dla mnie potrafisz być miły. Dlaczego? - dopytywałam, nie wiedząc, co o tym myśleć. Zaciągnęłam się dymem.

- Ciebie mógłbym zapytać o to samo - stwierdził, spoglądając na mnie - Też nie należysz do super przyjaznych osób, a jednak potrafisz ze mną normalnie porozmawiać.

- W sumie... Coś w tym jest - wydukałam, wzruszając ramionami.

- Chyba po prostu mamy ze sobą więcej wspólniego, niż mogłoby się wydawać - rzucił półszeptem, lecz i tak to usłyszałam. On się chyba zorientował, ale nie drążył tematu ani nie próbował się wymigać.

Westchnęłam ciężko, po czym obydwoje ponownie zaciągnęliśmy się dymem.

- Co sądzisz o samobójstwie? - wypaliłam tak nagle, czym wydał się być zdziwiony. Po chwili doprecyzowałam. - Cóż, w końcu przyjechaliśmy do rzekomego samobójstwa. W sumie nadal może nim być. Póki co nie mamy pewności, że to było tak, albo inaczej. Dopiero na komisariacie, mam nadzieję, dowiemy się prawdy.

Widziałam, że był dość mocno skołowany moim pytaniem, a ja czułam potrzebę chociaż pobieżnego przegadania tematu. Zważywszy na to, co robię ze swoim życiem... Może i brakuje mi odwagi. Szczerze nawet nie wiem, czy tak naprawdę chcę to zrobić, czy dziś, czy w przyszłości. W sytuacjach, gdy ogarnia mnie ogromny żal, a wszystko, co złe do mnie wraca, tracę nad sobą panowanie. Mam wrażenie, że tego jest za dużo a ja sobie nie radzę. Nie mam gdzie szukać pomocy, w końcu nikt mnie nie zrozumie. Nie wiem nawet czy chciałabym komukolwiek o tym powiedzieć. To są dość... Wstydliwe i bolesne tematy, których strzegę jak najcenniejszego skarbu. To właśnie on, uwiązany do mojej osoby ciągnie mnie na samo dno. Pozwalam na to, ilekroć mam chwile słabości. A przecież jestem silna. Muszę być. Nic mnie nie zniszczy. Ale ja wreszcie zniszczę tych, którzy przyczynili się do mojego piekła, a także do koszmaru innych niewinnych istnień.

- Cóż, em... Będąc szczerym? - zaczął wreszcie, gdy zdążył pozbierać swoje myśli - Dla mnie samobójstwo to tchórzostwo.

Mówiąc to brzmiał nadwyraz... Pewnie. Spojrzałam na niego, rozchylając przy tym lekko swoje usta. No tak, czego ty się spodziewałaś...

- Ja rozumiem, każdy z nas ma jakieś problemy i swoje osobiste piekło na ziemi. Jeden ma łatwiej, inny gorzej, ale my wszyscy się z czymś zmagamy. Ale jeżeli nie podejmie się żadnych działań, to nigdy nie będzie lepiej - oznajmił, kontynuując po chwili - Najgorsze, co możemy zrobić, to się poddać. A właśnie tym jest odebranie sobie życia. Tylko po co?

- A nie sądziłeś, że taka osoba musi wykazać się ogromną odwagą, by to zrobić? - dopytywałam, a on spojrzał na mnie zdziwiony - W końcu to wymaga przekroczenie pewnej granicy. Nie każdego jest na to stać. Niejednego paraliżuje strach przed tym, co będzie dalej, ale mimo to potrafią się przełamać i położyć kres cierpieniu.

- Pff, i ty to nazywasz odwagą? Co to za odwaga? - prychnął, kompletnie nie rozumiejąc mojego toku rozumowania - Samobójstwo to ucieczka. Przed problemami. Przed sprawiedliwością. Przed życiem. Tylko tchórze uciekają przed tym. Osoby odważne stawiają czoła wyzwaniu i pokonują swoje słabości, a nie pozwalają przejąć im nad sobą kontrolę.

- A nie uważasz, że czasem jest tego wszystkiego za dużo? Że życie doświadcza cię tak bardzo, że to przytłacza? Nie zawsze masz na kogo liczyć. - Próbowałam mu tłumaczyć swój punkt widzenia. - Niejednokrotnie taka osoba jest pozostawiona sama sobie, a to dodatkowo ją dobija i sprawia wrażenie, że nie ma przed tym ucieczki.

- Dlatego ludzie powinni się wreszcie nauczyć, by liczyć tylko i wyłącznie na siebie - zaznaczył - Koniec końców jedyną gwarancją, jaką masz to to, że to ty będziesz ze sobą. Wszystko inne jest ulotne i przemija. Nic nie trwa wiecznie. A jeżeli są na tyle słabi, że sobie nie radzą z życiem, to... Może nawet i lepiej, że je sobie odbierają? W dzisiejszym świecie przetrwają tylko najsilniejsi.

Nie mogłam uwierzyć w to, co mówi. W dodatku jest tak przekonany o swojej racji. Jego słowa wywoływały we mnie dziwne dreszcze, a akurat tego ich rodzaju nie lubiłam najbardziej. Nie zabronię mu tak myśleć, jednak uważam, że właśnie takie spojrzenie na sprawę jest cholernie krzywdzące. Albo może to ja przykładam do tego zbyt wielką wagę i próbuję wybielić sprawę, bo gdzieś tam sama coraz częściej o tym myślę, choć nie jestem pewna, czy właśnie tego chcę?

- Poza tym wytłumacz mi jedno... Jaką odwagę musi mieć ktokolwiek, żeby odebrać sobie życie? - wydukał, przyglądając mi się z uwagą - Żeby odebrać rodzicom jedyne dziecko? Jedyne rodzeństwo? Żeby odebrać dziecku jego rodzica?

Mówiąc to zaczęła przemawiać przez niego złość. Zacisnął dłonie w pięści, przymykając na chwilę swoje oczy.

- Samobójca nie dość, że jest tchórzem, to do tego jebanym samolubem i egoistą, który nie widzi niczego, poza czubkiem własnego nosa! Który nie rozumie, że nie jest jedynym, który ma problemy! Bo przecież inni nie mają tak ciężko, jak mam ja... Ból i cierpienie pozostałych nie ma znaczenia, bo to ja cierpię najbardziej... - kontynuował, czym aktualnie doprowadzał mnie do szału. Miałam wrażenie, że kompletnie nie wie, o czym on mówi.

- A może to właśnie czas najwyższy, by pomyśleć o sobie i zostawić to wszystko w cholerę?! - uniosłam się, nie kryjąc przy tym swojego oburzenia. Gavin jedynie spojrzał na mnie rozgoryczony i już miał zamiar coś dodać, gdy mu przerwałam. - Zresztą nieważne. Ta rozmowa do niczego nie prowadzi.

Skrzyżowałam swoje ręce.

- Ale to ty zaczęłaś ten temat - zauważył, czym mnie zagiął.

Nie odezwałam się o tym ani słowem więcej. Musiałam ochłonąć, a dalsze wykłócanie się z nim i chęć pokazania innego punktu widzenia zdecydowanie by mi w tym nie pomogło. Dopaliliśmy w milczeniu papierosy, po czym nie odzywając się do siebie ruszyłam na miejsce pasażera, zaś on sam usiadł za kierownicą, zabierając nas w podróż powrotną.

Przez całą drogę nie odezwałam się do niego ani słowem, zresztą on również nie miał zamiaru prowadzić rozmowy ze mną. Nawet i lepiej. Nie sądziłam, że ktokolwiek może myśleć o tym w taki sposób... To nie tak, że nie rozumiem. Prawdę rzecz biorąc, to byłabym w stanie z częścią jego stwierdzeń się zgodzić, ale... Nie potrafiłam. Po prostu postrzegam temat samobójstwa inaczej. Tym bardziej mając świadomość tego, co raz po raz sobie robię. Chyba po prostu nawyk niszczenia samej siebie został wpisany w mój kod.

Spojrzałam ukradkiem na lewe przedramię, a dokładniej okolice nadgarstka, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co zrobiłam. I szczerze? Nie czuję wyrzutów sumienia. Z chęcią zrobiłabym sobie większą krzywdę, by zagłuszyć ból spowodowany życiem. Ale muszę nad tym panować. Nie dam im satysfakcji, o nie... Wszyscy ci, którzy doprowadzili mnie do takiego stanu prędzej czy później mi za to zapłacą. Może zemsta nie jest rozwiązaniem, ale chcę, by poznali choć namiastkę mojego cierpienia. By czuli to, co ja czułam. Ludzie to przebrzydłe kurwy, które żywią się bólem swoich ofiar. Nawet w rodzinie znajdą się takie osoby. Ale nadszedł już czas, by to ofiara zapolowała na swoich oprawców. Jestem silniejsza i żądna krwi tych, co tak skrzywili mój światopogląd. Skoro ja nie zaznam nigdy więcej szczęścia, to oni tym bardziej nie mają do tego prawa.

Chwyciłam za zabandażowane miejsce, początkowo delikatnie je ściskając, a następnie coraz mocniej. Poczułam napływ złości, jakiej chyba nie czułam już od dawna. Chciałam się opanować, jednak nie byłam w stanie. Nie wiem już, czy byłam wkurzona na siebie, na Gavina, czy też może ogólnie na ludzi. Wszystko niemiłosiernie mnie drażniło, doprowadzając do obłędu. Miałam ochotę przywalić pięścią w ścianę, albo głową, ale nie miałam jak. Poza tym wiedziałam, że to żadne rozwiązanie i niczego nie zmieni. Problem tkwi głęboko we mnie. Zaaplikowany wirus zagnieździł się w umyśle, siejąc w nim spustoszenie. Infekował zdrowe komórki, w które wszczepiał traumę. Ta nadała początek cierpieniu, a także ogromnym pokładom negatywnych emocji. I chociaż potrafię się uśmiechać i jakoś funkcjonuję, to robię to machinalnie. Jestem tak przeżarta trucizną, że już nie ma odwrotu. Mogą próbować mnie ratować, lecz to tylko strata czasu. Mnie nie da się zmienić. Tak ukształtowana zostałam przez przeszłość.

Byłam tak pogrążona we własnych myślach, że nawet nie zauważyłam, kiedy byliśmy już z powrotem na posterunku. Obok mnie nie było już Reeda, który zapewne zdążył zgasić silnik i wyjść z pojazdu. Był jednak przy drzwiach od strony pasażera, które były otwarte. Zauważyłam to wszystko dopiero wtedy, gdy się do mnie odezwał.

- Zamierzasz stąd wysiąść, czy niekoniecznie? - rzucił, przyglądając mi się ze zdziwieniem. Ja tylko pokręciłam głową, otrząsając się z tego wszystkiego.

- C-Co? - zapytałam, gdy jeszcze moja głowa nie przetworzyła tego, co do mnie powiedział. Widziałam, że ma wyciągniętą dłoń w moim kierunku. Zrobiło mi się mega głupio. - Ah tak, już... Wybacz.

Niepewnie chwyciłam jego rękę, po czym opuściłam pojazd. Gavin zamknął za mną drzwi.

- Luz, nie przejmuj się - wydukał bagatelizująco, rozbawiony moim zmieszaniem.

Pośpiesznie ruszyłam w stronę komisariatu, chcąc uniknąć zbędnych pytań z jego strony. Poza tym mamy zadanie do wykonania. Ciekawe, co znajdziemy na tej kamerce... Pewnie nagranie z niej potwierdzi, że ktoś sobie z nami pogrywa. Tylko do cholery, po co odpierdala tę całą szopkę?

Oczywiście pierwsze co to udaliśmy się do biura Fowlera, by przekazać mu to, co do tej pory udało nam się ustalić, a także by pokazać mu nasze najnowsze znalezisko, które może nam zdradzić o co w tym wszystko chodzi. O ile nagrało to całe zajście...

- Więc jesteście pewni, że to ten mężczyzna, co wam spierdolił rano? - dopytywał, jakby nie do końca nam wierząc. Byłam tym faktem oburzona.

- To jest on - stwierdziłam, krzyżując swoje ręce.

- A nie sądzicie, że to zwykły zbieg okoliczności? Że się pomyliliście? - kontynuował, chcąc zasiać w nas ziarenko niepewności. Nie tym razem.

- Chyba ją słyszałeś - wtrącił się Gavin, równie poirytowany, co i ja - To ten sam mężczyzna. Zresztą skoro nam nie wierzysz... Lucy, pokaż mu.

Na jego polecenie sięgnęłam po telefon, by znaleźć na nim zdjęcie, które bez wątpienia potwierdzi nasze przypuszczenia. Jeffrey spojrzał się na mnie z zaintrygowaniem, ale wciąż jakby nie chciał wierzyć w nasze racje.

- Proszę bardzo - odparłam, pokazując mu jeden z dowodów. Jego wyraz twarzy diametralnie się zmienił. - Nadal twierdzisz, że to ściema?

- Ja... - wybełkotał, nie potrafiąc dobrać odpowiednich słów. Szybko oddał mi telefon, patrząc to na mnie, to na Reeda. - Cóż, faktycznie. To on.

- Miał ranę postrzałową na prawej skroni - zaczął tłumaczyć mój partner - Na ziemi leżała broń, a także, jak śmiemy domniemywać, podrobiony list samobójczy.

- Podrobiony? - zapytał zdziwiony - Na jakiej podstawie tak twierdzicie?

- Wydarzenia nam się nie zgadzają - stwierdziłam, kontynuując po chwili - To, co działo się wcześniej, to, w jakim stanie go znaleźliśmy. Nie zapominając oczywiście o kimś jeszcze, kto najprawdopodobniej odpowiada za tę sprawę, zwabił nas tam i chciał postrzelić z ukrycia.

- O czym ty mówisz? - wydukał, patrząc to na mnie, to na Gavina.

- Ktoś jeszcze tam był. Próbował nas zaatakować - odparł - Podejrzewamy, że mogli mieć ze sobą coś wspólnego, albo może jakiś konflikt interesów? Raczej gdyby nie był w to jakoś zamieszany, to by na nas nie czekał. Co prawda strzelił tylko raz i spudłował, bo w porę się zorientowaliśmy, ale jednak.

- Chcieliśmy ruszyć za nim, ale zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu - dodałam - Nie mając innego wyjścia wróciliśmy do budynku, dokończyć oględziny. Gavin znalazł ukrytą kamerkę w szczelinie jednej ze ścian. Być może zarejestrowała całe te zdarzenie, cholera ich tam wie.

- Prawda jest taka, że to ty nalegałaś, by przeszukać te miejsce dokładnej - stwierdził, a ja byłam zdumiona tym, iż nie próbował sukcesu przepisać sobie - Gdyby nie upór Lucy, to możliwe, że byśmy jej nie znaleźli. Jeśli ona faktycznie należy do człowieka, który dokonał tej zbrodni, to mógłby pousuwać nagrane materiały.

- A śmiemy twierdzić, że chciał ją stamtąd zabrać, ale że pojawiliśmy się w okolicy, to pokrzyżowaliśmy mu jego plany - zaznaczyłam.

Fowler o dziwo przyglądał nam się, z zaintrygowaniem słuchając tego, co mieliśmy mu do powiedzenia. Nawet nie skomentował, ani nie rzucił złośliwym komentarzem, poddając nasze słowa wątpliwościom.

- W ogóle, oto rzeczy, które udało nam się zabezpieczyć - oznajmiłam, po czym pokazałam mu zapakowaną w woreczku broń, zaś w drugim list. W trzecim, który wyciągnął Reed znajdowała się kamera.

- To zabierzemy ze sobą, żeby sprawdzić nagrania - poinformował, pokazując mu urządzenie.

- No, no... Jestem pod wrażeniem - rzucił, skinąwszy głową - Przekażę to do analizy i porównamy z tym, co mamy w bazie oraz z tym, co znajdą kryminalni na zwłokach.

- Mam cichą nadzieję, że cokolwiek tu znajdziemy, to pomoże nam ruszyć z miejsca - westchnęłam ciężko.

- Oby tak było, inaczej zmarnujecie cenny czas, a nie możemy sobie pozwolić na stanie w miejscu - uciął krótko, po czym zwrócił się do mnie - Jeżeli niczego nie znajdziecie, odpowiedzialność za to spadnie właśnie na ciebie.

Byłam w szoku. Nie wiedziałam ani jak to rozumieć ani jak się do tego odnieść. Zamilkłam, nie potrafiąc wydusić z siebie ani słowa. Reed to zauważył.

- Weź nie stresuj tak dziewczyny. Przez ciebie znów nie będzie mogła spać po nocy - odparł, chcąc trochę obrócić tę sytuację w żart - Już i tak wygląda jak trup, a jednak z oddaniem od samego początku wywiązuje się ze swoich obowiązków.

- A to już akurat nie mój problem - rzucił oschle, przyglądając mi się - Dla pani informacji, panno Smith, powinnaś być cały czas w gotowości i umysłowo trzeźwa, a to? Nie wygląda mi absolutnie na człowieka będącego w stanie należycie zająć się sprawą.

Poczułam, jakby mi przywalił w twarz. Jakby zmieszał mnie z błotem. Może i miał w tym trochę racji, jednak czy nie powinien się cieszyć, że ma kogoś, kto nie bierze zwolnienia z byle powodu? Aż się we mnie zagotowało. Znów, ku mojemu zaskoczeniu mój partner stanął w obronie.

- Skończ już te swoje moralne pierdolenie. Sory, ale nie zgadzam się, byś ją obrażał, tym bardziej, że sam kazałeś nam razem pracować - warknął, kładąc dłoń na blacie, mierząc Fowlera wzrokiem - Poza tym gdyby nie ona, najpewniej gościu by mnie ranił, albo nawet i zabił. A już na pewno nie miałbyś tej zajebanej kamerki. To chyba wystarczające argumenty, że Lucy potrafi pracować w każdych, nawet tych najbardziej niewdzięcznych warunkach.

- Od kiedy ty tak bronisz innych? - zapytał zdumiony. Ja również byłam w szoku. - Zawsze cisnąłeś po każdym jak tylko to było możliwe. Tym bardziej nie rozumiem tej nagłej zmiany.

- I nie musisz. Ważne, że ja rozumiem - stwierdził, spoglądając na mnie - Tak, jak ona mnie.

Po tych słowach podniósł się z miejsca, nie spuszczając przy tym wzroku z mojej osoby. Posłałam mu pytające spojrzenie, niczego z tego nie rozumiejąc.

- Chodź, idziemy. Skończyliśmy rozmowę - odparł, posyłając mi uśmiech, skinieniem głowy wskazując na drzwi.

- O-Okej... - wybełkotałam, niepewnie wstając.

Gavin objął mnie ramieniem, po czym ruszyliśmy w stronę wyjścia. Na odchodne, ukradkiem pokazał Jefferyowi środkowy palec.

Jak tylko opuściliśmy jego gabinet, odetchnęłam z ulgą. Czułam, że atmosfera tam robi się nieprzyjemna i gęsta. Byłam ogromnie wdzięczna mu za to, że mnie stamtąd wyrwał. Nie rozumiałam jednak...

- Dlaczego? - zapytałam tak nagle - Dlaczego to zrobiłeś? Stanąłeś w mojej obronie?

- Dobrzy partnerzy powinni siebie nawzajem wspierać - stwierdził niewinnie. Ja tylko oparłam głowę o jego ramię, uśmiechając się.

- W takim razie... Dziękuję. Serio - wydukałam, a ten objął mnie nieco mocniej.

- Drobiazg - odparł, po czym zmienił temat - Co ty na to, żebyśmy skoczyli sobie na przerwę?

- Ale że tak... Teraz? - zapytałam, nie będąc co do tego przekonaną - Fowler nie zrobi nam o to jazdy?

- Nim się akurat nie przejmuj. Ogarnę temat - powiedział, puszczając mi oczko - To jak to będzie? Odsapniemy trochę i będziemy mogli na spokojnie bawić się w osiedlowy monitoring.

- Wiesz co? Niech ci będzie - przystanęłam na jego propozycję.

- No i to ja rozumiem! - rzucił uradowany, ciągnąc mnie w stronę samochodu - Ale tym razem mam nadzieję, że porządnie sobie podjesz, bo wyglądasz dość mizernie.

Zdziwiłam się, że Gavin nie puścił mnie nawet na chwilę. Gdzieś w korytarzu minęliśmy innego z naszych współpracowników, będąc roześmiani. Widziałam, jak się na nas patrzył. Prawie mu oczy wypłynęły ze zdumienia. Początkowo się speszyłam, lecz szybko mi przeszło. Skoro jemu to nie przeszkadzało, to może i mnie także nie powinno?

Podszedł od strony pasażera, otwierając mi drzwi. Uśmiechnął się cwaniacko, a ja zajęłam swoje miejsce. Po chwili i on wsiadł do samochodu, a następnie ruszyliśmy w stronę baru.

Droga minęła nam dość szybko. Jako, że nie jest on aż tak oddalony od komisariatu już wkrótce byliśmy na miejscu. Ku mojemu zdziwieniu Gavin ponownie wziął mnie pod ramię, na co przeszedł mnie dziwny dreszcz. Byłam zdziwiona jego zachowaniem. To do niego niepodobne. Przynajmniej nie do osoby z opowieści innych.

- Nie martwisz się, że ludzie będą się na nas głupkowato patrzeć? - dopytywałam - Tym bardziej, że ciebie znają?

- Oni nic tak naprawdę o mnie nie wiedzą - rzucił, a na jego twarzy przez chwilę zagościł grymas. Szybko jednak zdobył się na uśmiech. - Poza tym to już nie można wyjść wspólnie do baru ze znajomą?

- O wow, nie jestem intruzem. Miło - zaśmiałam się.

- Koniec końców nie jesteś taka zła - przyznał - Masz charakterek lalka. To dlatego tak dobrze mi się z tobą rozmawia.

- Cóż, nie jestem z tych, co sobie pozwolą na złośliwości, nie rzucając wzamian ripostą - zaznaczyłam cicho się śmiejąc.

Weszliśmy do środka, niemalże od razu ruszając w stronę baru. I tym razem była tam jego znajoma, która widząc nas uśmiechnęła się pod nosem, kręcąc przy tym głową. Wiedziałam, że chciała skomentować nasze zachowanie, jednak ostatecznie się powstrzymała.

- Gavin, Lucy! - rzuciła, machając nam - Dobrze was widzieć.

- Ciebie również, Sarah - odparł, witając się z nią.

- Dziś także pozwalasz sobie na przerwę? - zapytała z lekka zdziwiona.

- Cóż... Miałem nieco inne plany, ale jestem tu ze względu na moją partnerkę - odparł, po czym dodał - Tylko spójrz na nią! Sama skóra i kości! Przecież to tak marnie wygląda, że aż żal patrzeć! Ktoś musi zadbać o tę biedną istotkę, żeby uzupełniła zapas energii.

- Właśnie widzę, że nie wygląda najle- - mówiła, a ja przewróciłam oczami.

- A tam, pierdolicie - wybełkotałam - Nie jest tak źle. Wyglądam jak trup, ale żyję nadal.

- Jesteś pewna, że nie jesteś przypadkiem jakimś zombie czy coś...? - wydukała rozbawiona Sarah.

- Albo androidem? - dodał Gavin - Skoro nawet w takim stanie potrafisz zapierdalać na pełnej, to jest to co najmniej podejrzane.

- Jestem demonem - rzuciłam, puszczając mu oczko.

- Powinienem się bać? - zapytał, udając przerażonego.

- I to jeszcze jak - odparłam, uśmiechając się złowieszczo.

- Dobra, dobra, panie i panowie... Fajnie się z wami rozmawia, ale jednak ja nie mam przerwy. Zaraz pewnie i tak dostanę zjeby, że się spoufalam z klientami - mówiła, przewracając oczami.

- W porządku, więc poproszę... Hmm... - zaczął, na co ja wtrąciłam rozbawiona.

- Może... Słynne "to, co zawsze"? - zapytałam.

- Jak ty mnie dobrze znasz - odparł, udając rozmarzonego i oczarowanego, na co się zaśmiałam.

- Uważaj, bo ci tak jeszcze zostanie - parsknęłam śmiechem - A ja poproszę, hmm...

- "To, co zawsze"? - wydukał, spoglądając na mnie.

- A niech będzie - stwierdziłam rozbawiona.

- W porządku, już się robi - powiedziała Sarah, przyjmując nasze zamówienie - Zajmijcie miejsca. Podejdę do was, jak tylko będzie gotowe.

Udaliśmy się więc w stronę stolików. Ku naszemu zaskoczeniu wolne było miejsce, które zajęliśmy wczoraj, toteż tutaj się dosiedliśmy. Usiedliśmy się na przeciwko siebie, początkowo nie zamieniając ze sobą ani słowa. Raz po raz ukradkiem zerkałam na niego, a na mojej twarzy gościł mimowolny uśmiech. On też zdawał się dobrze się bawić w moim towarzystwie, co mnie cieszyło. Zawsze lepiej nam się będzie pracowało. Wiem jednak, że wszystko może się zmienić, ale odnoszę wrażenie, że przy mnie zaczyna zrzucać całą tę zbroję dupka. Choć może to ja sobie coś ubzdurałam.

Po dłuższej chwili zjawiła się Sarah z naszym zamówieniem.

- Proszę bardzo, "to, co zawsze" razy dwa, jedno z czarną, jedno z mlekiem - oznajmiła rozbawiona, nawiązując do naszego zamówienia.

- Dziękujemy - rzuciliśmy zgodnie.

- Muszę przyznać, że się ze sobą dobraliście - powiedziała półszeptem rozbawiona, jednak i tak to usłyszeliśmy. Spojrzeliśmy się po sobie lekko speszeni, jakoby dopiero teraz to do nas dotarło.

Zaczęliśmy konsumować nasz posiłek, zapijając go kawą. Poczułam się tak miło i błogo. Mogłam na chwilę odetchnąć, zapominając o całym Bożym świecie. Udało mi się nawet odłożyć na bok nasze śledztwa, które nie należały do najłatwiejszych. Teraz liczył się tylko ten moment. Ta chwila, która mogłaby trwać wiecznie. Gdybym tylko nie była zepsuta...

Bałam się, że odwalę scenę, tak jak wczoraj. Starałam się trzymać emocje w ryzach, nie dając po sobie niczego poznać. Chciałam cieszyć się posiłkiem. Mimo iż było to dość trudne, dziś przychodziło mi to z większą łatwością. Nie byłam bowiem aż tak wstrząśnięta tym, co się działo. Okej, dziś również mieliśmy trochę pracy, jednak to nic w porównaniu do tamtej sprawy.

O dziwo udało mi się zjeść całe danie. Nawet nie zauważyłam, że Gavin już dawno skończył i przez ostatnie kilka minut wgapiał się tak we mnie z tym swoim uśmieszkiem. Niemalże od razu poczułam, jak zapiekły mnie policzki.

- No co? Pierwszy raz widzisz, jak ktoś je? - zapytałam nieco speszona.

- Miło dla odmiany jest móc widzieć cię względnie spokojną - stwierdził, czym mnie zaskoczył. Posłałam mu pytające spojrzenie.

- Nie rozumiem... O czym ty mówisz? - wydukałam zdezorientowana.

- Nie udawaj, że nie wiesz - rzucił, przewracając oczami, po czym wyjaśnił - Widzę, że od wczorajszej sprawy jesteś jakaś... Inna.

- Tylko ci się wydaje - odparłam bagatelizująco, mając nadzieję, że odpuści ten temat. Nic z tych rzeczy.

- Nie sądzę, by normalnie to miało na ciebie większy wpływ - zaznaczył - Okej, kobiety z natury są bardziej wrażliwe, ale... Tutaj ewidentnie jest coś na rzeczy.

- Nie chcę o tym gadać - ucięłam mu, po czym wstałam z miejsca, biorąc pusty talerz w dłonie, razem z kubkiem.

Reed zdawał się odpuścić temat. Poszedł w ślad za mną, zbierając po sobie naczynia i odnosząc je do okienka przy barze.

- Dzięki Sarah! - rzucił i już chciał zapłacić, kiedy to uprzedziłam go.

- Trzymaj - odparłam, dodając po chwili - Reszty nie trzeba.

- A ty co wyprawiasz? - dopytywał zdezorientowany i jakby z lekka zażenowany. Ja tylko wzruszyłam ramionami.

- No co? Miałam się jednego razu odwdzięczyć za posiłek, to to robię - powiedziałam niewinnie, na co ten tylko pokręcił głową.

- To cóż... Życzę wam miłego dnia i do zobaczenia jutro - wydukała, posyłając nam szczery uśmiech.

Pożegnaliśmy się z nią, po czym opuściliśmy lokal. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie skorzystała z okazji, by sobie zapalić. Udaliśmy się więc w bardziej ustronne miejsce, po czym podałam mu swoją paczkę.

- Wow, a to co, mamy dziś jakiś dzień dobroci dla zwierząt czy jak? - zapytał z lekka skołowany.

- Całkiem możliwe - stwierdziłam, po czym dodałam - Bierz, a nie marudzisz. Nikt cię nie nauczył, że w takich sytuacjach się nie odmawia?

- Podobno nie wolno niczego brać od obcych - rzucił, unosząc przy tym swoje ręce, a na twarzy pojawił się cwaniacki uśmieszek.

- Wal się - warknęłam, uderzając go w ramię. Ten zasymulował ból, ale ostatecznie skorzystał z propozycji.

Obydwoje zaciągnęliśmy się dymem, błądząc gdzieś myślami. Byliśmy nieobecni, pogrążeni w swoich małych światach. Znów poczułam się tym wszystkim przytłoczona. Chyba dopiero teraz pozwalam sobie na przeżycie tego całego bólu, który w sobie noszę. Tylko dlaczego w tym momencie? W dodatku w pracy? Nie rozumiem...

- Nie wierzę, że nic się nie dzieje - rzucił nagle, a ja spojrzałam na niego zdezorientowana.

- Huh?

- Widzę, że coś nie gra, tylko że się przed tym blokujesz - zaczął znowu - Nie musisz mi się tłumaczyć, w końcu-

- I nawet nie zamierzam - warknęłam, będąc poirytowana - To moja sprawa i nic ci do tego. Lepiej pilnuj własnego nosa.

- Co ciebie tak drażni? - dopytywał, wyraźnie zdenerwowany moją oschłością.

- To, że za dużo się wtrącasz - odparłam, po czym dodałam - Nienawidzę wścibskich ludzi.

- Ja tylko chcę ci pomóc! - wydukał w samoobronie - Widzę, że-

- Niby co widzisz, hę?! - uniosłam się - Owszem, ta sprawa była dla mnie trudna, bo nie lubię cierpienia innych, ale to wszystko. Zadowolony?

Ewidentnie wyczuwał, że to nie jedyny powód. Zmierzył mnie wzrokiem. Miałam nadzieję, że sobie odpuści, jednak nie tym razem. Że też musi być tak cholernie uparty i drążyć swoje.

- To nie jedyny powód twojego zachowania - zauważył - Coś jest na rzeczy. Nie wiem co, ale to cię wyniszcza.

- Gówno o mnie wiesz! - wydarłam się, chwytając jedną ręką za krawędź jego bluzy, przypierając go do ściany - Myślisz, że jak razem pracujemy i raz po raz będziesz dla mnie miły, to się zaprzyjaźnimy? Otóż nie! Na moje zaufanie trzeba sobie zasłużyć. Okej, jesteśmy partnerami w pracy, ale nic więcej. Nie próbuj nawet niczego ze mnie wyciągać, bo to nie twoja sprawa. Nienawidzę, kiedy ktoś na siłę drąży pewne tematy albo wmawia mi, że coś jest nie tak!

Reed był zszokowany moim atakiem, zresztą podobnie jak i ja. Ostatnio jestem kłębkiem nerwów i nagromadziło się we mnie tyle złego, że wreszcie musiałam wybuchnąć. Pech chciał, że to akurat on jest świadkiem mojej słabości.

- To nie wstyd przyznać się do tego, że ma się gorszy dzień albo coś nas gryzie! - wydukał - Jako partnerzy powinniśmy się wspierać.

- Nie potrzebuję ani twojego wsparcia, ani łaski czy żadnej, kurwa, pomocy - wysyczałam, dmuchając w niego dymem. Zacisnęłam mocniej swoją lewą dłoń, dociskając go do ściany. - Mam to głęboko w dupie, więc weź sobie to do serca i odpierdol się ode mnie. Niech ciebie nie interesuje moje życie.

- Dlaczego nie? Bo co? Boisz się pokazać, że też jesteś człowiekiem? - kontynuował, lecz nie próbował się ze mną szarpać. Gdyby ktokolwiek to widział, byłby zszokowany tym zajściem. - Nie jesteś kurwa jebaną maszyną! Tak jak każdy masz emocje, doświadczenia lepsze lub gorsze. Jeśli nie chcesz siebie ogarnąć dla siebie, to zrób to dla innych, bo w takim stanie na pewno nie pociągniesz w pracy zbyt długo!

- ZAMILCZ WRESZCIE! - wydarłam się, mając dość. Wiedziałam, że ma rację, jednak nie dopuszczałam do siebie tej możliwości. Nie mogę. Jestem ponad to.

Nawet nie zauważyłam, że rękaw bluzy mi się zsunął, odsłaniając w ten sposób zabandażowany nadgarstek. Oczywiście pech chciał, że on to zauważył. Wytrzeszczył swoje oczy, chwytając mnie za dłoń.

- Co to jest...? - zapytał, a ja zestresowana wyrwałam mu swoją rękę, chowając opatrunek pod rękawem.

- Nic. Nie twój interes - wydukałam, spuszczając swój wzrok. On tylko położył swoją dłoń na moim ramieniu.

- Czy ty się...? - dopytywał, lecz mu przerwałam.

- To był drobny wypadek. Nic takiego - odparłam bagatelizująco - I dobrze ci radzę, nie drąż tego tematu nigdy więcej, inaczej się pogniewamy. Nienawidzę ludzi, którzy ranią innych równie mocno co i wścibskich osób.

Ten tylko westchnął ciężko, kręcąc przy tym głową.

- Niech będzie, że ci wierzę - stwierdził, jednak widziałam, że nie był co do tego przekonany.

- I niech tak kurwa zostanie - warknęłam, ruszając w swoją stronę.

- Ej! Ale o co się teraz obrażasz?! - dopytywał, lecz nie miałam zamiaru już z nim dłużej rozmawiać.

Co on sobie w ogóle wyobraża? Że będzie mi wmawiał to, co on widzi? Kompletnie nic o mnie nie wie i ja już tego dopilnuję, by nikt nigdy się nie dowiedział. Wkurwia mnie, gdy ktoś na siłę wciska mi kit, że potrzebuję pomocy. Gówno prawda. Do tej pory radziłam sobie doskonale, będąc sama. Nie potrzebuję jego łaski. Co mi po tym, że się otworzę, jak wykorzysta to przeciwko mnie? Wszyscy są tacy sami... Zakłamane kurwy, które przy człowieku zgrywają takich troskliwych i kochających... Nie pozwolę sobie na to. Już wystarczająco bardzo moje zaufanie zostało zawiedzione. Niech nie myśli sobie, że jak raz powie coś miłego, albo będzie zgrywał gentlemana to od razu wkupi się w moje łaski, a ja rzucę mu się w ramiona. Każdy facet taki jest. Ale nie tym razem. Nie otrzyma tego, co chce. A jeśli dalej będzie mnie wkurwiał i wracał do tego tematu, to rzucę tę pracę w cholerę. Nie mam zamiaru się męczyć i non stop wysłuchiwać tego samego. Jebanych kazań, bo przecież wie, jak się czuję. Widzi to. A ja twierdzę, że widzi jedynie to, co chce widzieć. Ze mną jest wszystko w jak najlepszym porządku, a gorsze dni mogą się zdarzyć każdemu. A ta rana na nadgarstku? To był wypadek. Błąd popełniony w chwili słabości, nic poza tym.

Obrażona na cały świat wsiadłam do auta, krzyżując ręce na piersi. Wlepiłam swój tępy wzrok za szybę, byleby nie musieć na niego patrzeć. Może to mu da do zrozumienia, że przekroczył granice. A ja sobie na to nie pozwolę.

***

Witam was moi mili w kolejnym rozdziale! Liczyłam, że uda mi się go napisać jeszcze na wczoraj, ale cóż... Coś gdzieś tam odciągało mnie od pisania, jednak starałam się mimo to ruszyć dalej. Ciekawi mnie, jak on wypadł. Mam nadzieję, że się spodobało.

Co sądzicie o konwersacji apropo samobójstwa? Według was kto ma więcej racji? Sądzicie, że taka niechęć Gavina do tematu ma jakąś głębszą przyczynę?

No i oczywiście co uważacie o ostatniej wymianie zdań? To Lucy odreagowała za bardzo, czy też może to Gavin zbyt mocno na nią naciskał?

I cóż... Nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na dalsze losy naszych bohaterów! Widzimy się w kolejnych częściach!

Kocham! 💖

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top